Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2014, 00:30   #59
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu

20.11.2056
06:23

- Jedziemy z kurwami! – Krzyknął piskliwym głosem bandyta ukryty za opancerzonymi drzwiami, na drugim piętrze klatki schodowej apartamentowca. Lynx wspinający się wąskimi schodami zamarł w połowie drogi. Nagle przejście otworzyło się z hukiem, a na schody wypadła stalowa wanna po brzegi wypełniona gruzem.
- Na bok! – Krzyknął stojący za nim Silny. Obaj żołnierze przylgnęli do ściany, kiedy ciężar hałasując niesamowicie przejechał kila centymetrów od ich stóp. Będący na dole Ezechiel rzucił się na bok, kiedy wanna wbiła się w ścianę, o którą opierał się kilka sekund wcześniej.
Byli dopiero na drugim piętrze, a tamci już mocno podkręcili tempo. Na dole poszło gładko. Wayland ze swojej śrutówki zastrzelił pierwszego ze strażników, mimo iż ten ostro ostrzeliwał się ze swojej Peemki. Jednakże Ci piętro wyżej wyglądali na dobrze przygotowani do obrony swojej twierdzy.
- Dawaj za nimi! – Wykrzyczał Silny rzucając się w pościg za uciekającymi w górę budynku bandytami. Ostrzeliwując się dopadł momentalnie do półpiętra i tak samo szybko rozpłaszczył się za przeszkodą, kiedy śrut rozbijający się o ścianę obok ostudził jego zamiary. Zaraz przy nim stanął Ezechiel, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Jak tam wygląda? – Zapytał starającego się wypatrzeć coś zza rogu Silnego. Ten po chwili wychylił się jeszcze bardziej tym razem ze swoim karabinem.


- Czysto, pewnie poszli jeszcze wyżej.
Lynx doładował kolejny pocisk do swojej śrutówki i ruszył pierwszy. Wspiął się na pierwsze schody i delikatnie wychylił zza zakrętu. Następne podejście wyglądało zdecydowanie gorzej. Na samej górze tradycyjnie czekały na nich umocnione drzwi z wizjerem strzelniczym, jednakże sufit nad nimi zawalił się tworząc ciągnącą się w ich stronę kilkumetrową rozpadlinę, przez którą przerzucona była metalowa drabina. Idealne miejsce do zastawienia zasadzki.
- Ez – Szeptem zwrócił się do towarzysza Lynx. – Jest na za dużo na tym korytarzu i wchodzimy sobie w paradę. Zostań na wcześniejszym piętrze. Dobrze się można na nim bronić, jakby wróciła tamta dwójka. Gdybyś nie dawał radę, dawaj na górę.
- Na pewno? – Zapytał nieprzekonany kowboj. Lynx tylko skinął głową. Deakin nie mówiąc nic więcej ukradkiem wycofał się na dół.
- Jakie mamy opcje? – Zapytał snajper, pospiesznie czyszczącego karabin najemnika.
- Walniesz w zawiasy, tak jak niżej i ruszamy jak najszybciej w do przodu, ja będę celował w górę, ty w drzwi.
Lynx zgodził się kiwnięciem głowy. Wycelował w osadzony w cegle zawias i pociągnął za spust. Strzelba z niewiarygodną siłą uderzyła go w ramię. Wcześniej już widział taką na froncie, ale pierwszy raz miał okazje jej użyć w walcę. Podobno wystrzelona z niej breneka przebijała komorę silnikową samochodu osobowego. Na pewno wyrywała dziurę w plecach wraz z kawałkiem kręgosłupa, o czym zdążył się przekonać on i stojący mu na drodze bandyta z pierwszego piętra.
Przepompował i wystrzelił w drugi zawias. Metalowe drzwi z impetem wpadły w głąb pomieszczenia przytrzaskując kogoś, kto za nimi stał. Okrzyk przerażania i zaskoczenia szybko zmienił się w skowyt bólu.
- Dawaj, dawaj, dawaj! – Mężczyźni szybkim tempem ruszyli do przodu, gotowi zastrzelić wszystko, co wejdzie w ich pole widzenia. Gdy tylko przechodzili pod rozpadliną z łomotem spadły na nich garnki z śmierdzącą cieczą. Oboje jak oparzeni skoczyli w bok, opuszczając na sekundę broń. Nieświadomy swojego farta, ten krótki moment wykorzystał starający się wygramolić spod drzwi chłopak. Odrzucił z siebie ciężar i skoczył w stronę walących się schodów, prowadzących na wyższe piętra.
- Moja wieża! – Do obryzganych śmierdzącą paliwem substancją mężczyzn krzyczał ktoś z góry. - Spieprzać mi z niej, bo podpalę! Rozumiecie?! Podpale was skurwiele! Będziecie kutasiarze skwierczeć!
Silny miał już dość zabawy w kotka i myszkę. Zmęczony był szaleńczą gonitwą w ciężkim ekwipunku i walką z ukrywającym się wrogiem. Wzbierał się w nim gniew.
- Nie ma kurwa takiej opcji! - Wykrzyczał dziurawiąc długą serią sufit. Pył i płaty tynku sypały się im na głowy. Ktoś wystawił z góry rękę z pistoletem oddając kilka strzałów na ślepo. Pociski padały niebezpiecznie blisko nich. Silny pociągnął karabinem w kierunku strzelca. Dłoń, jak oparzona zniknęła z ich pola widzenia. Obok Lynxa upadł pistolet z oderwanym palcem, wciąż zahaczonym o spust.
Gdy tylko strzały na chwilę ucichły Givens krzyknął w stronę grożącego im głosu.
- Nie zgubiłeś przypadkiem kolesia, który nazywa siebie Czarnuchem?
- Co?! Macie Czarnucha?! Oddawać Czarnucha! – Po dłuższej chwili odpowiedział mu tamten.
- Po co do nas strzelaliście? Jest w naszym obozie, żyje… jeszcze!- Zagroził z dołu Lynx. - Jak wam na nim zależy to wyłaźcie bez broni, zaprowadzimy was do niego! - Próbował grać na czas snajper.
- Gówno, a nie wyłaźcie! Chcecie się dogadać, to opuście broń i wejdźcie na półpiętro! Nie chcecie, to was spale, dziwki!
- Jeśli nie wrócimy cali, to Czarny będzie miał krótki żywot - odkrzyknął Lynx - Jak myślisz, skąd wiemy, że tu siedzicie? Zostawiliście go, jest naszym jeńcem. - Snajper na migi pokazał Silnemu, żeby obstawiał drzwi na wprost, prowadzące na półpiętro, a sam miał zamiar ruszyć w tamtą stronę po odpowiedzi gościa z góry.
- Ja Ci dam suko jeńca! Wyłazić na półpiętro, bo zakurwie! Chcecie, to i ja wyleze! Pogadamy co za Czarnego. Któryś z was strzeli, to moje braty go przysmażą!
- Jeśli Czarny mówił prawdę, to za dużo was już nie zostało, ty i ten gość co wygramolił się spod drzwi.
- Żebyś się skurwysynu, nie zdziwił! – Wykrzyczał drugi głos, mimo twardego przekazu wyraźnie przestraszony.
- Wyleź pierwszy tak, żebym miał Cię na widoku i każ kumplowi spod drzwi też wyleźć albo się pokazać, to możemy pogadać i my też wyjdziemy. – Powiedział już ciszej Lynx, powoli idąc w stronę półpiętra.
Po chwili zza załomu muru pewnym krokiem wyłonił się mężczyzna, tak jak pozostali z maską założoną na twarzy.


Waylanda uderzyła mnogość sprzętu, jaki facet miał na sobie. Albo gość w tym spał, albo do perfekcji opanował umiejętność zakładania tego na siebie w kilkanaście sekund, bo tylko tyle miał odkąd padły pierwsze strzały.
- Ja wylazłem, to i Ty chodź. – Powiedział nieznajomy zsuwając z twarzy czarne gogle. - A mój braciak zostanie, tam gdzie jest, żeby się upewnić, że nie odpierdolicie maniany. No.. to czego, kurwa chcecie za Czarnucha? - Jego piskliwy głos zniekształcony był trochę przez maskę, którą miał twarzy. Snajper wciąż jednak stał przed Silnym, który oparł korpus broni o jego ramię celując w tamtego.
- Jak będą czegoś próbowali - szepnął do najemnika - to ja gleba, a ty wal całą serią. Lynx ruszył pod górę, trzymając lufę strzelby tylko lekko opuszczoną w dół, stąpając blisko ściany, żeby w razie czego wielkolud z karabinem mógł mieć szersze pole ostrzału. Zbliżył się powoli do nieznajomego, zerkając czy drugi nie czai się gdzieś z boku.
- Zabraliście coś co należy ponoć do mojego kolegi, poza tym, po kiego chuja do nas strzelaliście?
Mężczyzna spojrzał na niego, jak na wariata. Wyglądało na to, że równie dobrze Lynx mógłby wskazać na księżyc i spytać go, co to jest?
- Co niby zabrali my?
Silny zasnął dłonie na korpusie karabinu.
- Nie pierdol, człowieku, bo źle się to dla Ciebie skończy. Plecak, duży, w zielone camo. I to co jest w środku. - Wycedził, wpatrując się w mężczyznę.
- No, to nawet mamy coś takiego. – Powiedział bandyta przewracając kpiąco oczami. - Plecak za Czarnucha, stoi?
- Dla mojego kumpla może i stoi, a zadośćuczynienie za to, żeście nas chcieli zajebać?
Tamtem poczerwieniał aż z gniewu na słowa snajpera.
- Wypierdalaj, fiucie! Jednego z moich braciaków zakatrupiliście w podziemiach, ale mam nadzieje, że mutaki wcześniej ostro pogryzły wam dupę! Jak spierdalałem, to waliliście do mnie z jakieś armaty i chyba mi żebro połamaliście. Macie Czarnucha i chuj wiadomo, w jakim jest stanie. Na dole mój braciak pilnował drzwi i powiedz, że dycha jeszcze?! Jak dla mnie to jesteśmy kurewsko kwita!
- Dobra… To przynieście plecak Silnego, a potem któryś z Was niech idzie, albo wszyscy jak chcecie po Czarnucha. – Odpowiedział Lynx udając zrezygnowanie.
- Chuja. Lecicie po Czarnucha, my plecak zostawiamy przy wejściu, wy tam podrzucacie braciaka. Jak się patrzy układ. – Odparł zadowolony z siebie bandyta. – Tylko kurwa bez numerów, bo mamy oko! - Powiedział wskazując palcem do góry.
- Wiem, że macie, pewnie coś dużego kalibru, słyszałem i widziałem pozycję snajpera, swoją drogą straszny amator, nie powinien był się tak odsłaniać…
Mężczyzna przerwał mu, wyraźnie zdenerwowany.
- Ty, na Ojca mi nie gadaj, co? Armatę mamy i się z nią nie kryjemy! Pogorzelisko jest nasze i kilkunastu dupków się już o tym przekonało, więc robotę Ojciec robi!
- To jaką mamy pewność, że odchodząc nas nie zajebiecie? – Wycedził lodowatym tonem Lynx. - Odpowiem za Ciebie. Żadną, bo żeście skurwysyny!
Wystrzał ze strzelby snajpera hukiem odbił się po pomieszczeniu. Breneka z bliskiej odległości zaplątała się o kamizelkę kuloodporną mężczyzny. Zderzeniu towarzyszył jednak okropny odgłos łamanych kości. Obrażenia wewnętrzne musiały być przerażające. Bandyta wierzgnął i w przedśmiertelnych konwulsjach zdążył nacisnąć za spust dwururki. Śruciny wyleciały w powietrze, zahaczając o hełm snajpera. Silny nacisnął spust RKMu. Kule przeszyły ciało mężczyzny, bryzgając na Lynxa krwią z przerwanej tętnicy. Zabity bandyta ciężko zwalił się na ziemię.
Przez kilka sekund stali nieruchomo przyglądając się poskręcanym zwłoką. Pierwszy z chwilowego letargu otrząsnął się najemnik.
- To szlag trafił negocjacje. – Powiedział.
- Ze skurwielami się nie negocjuje – odciął się snajper, przeszukując zabitego i wyciągając z kamizelki tamtego mały pistolet, marne zastępstwo dla jego straconego Krissa.
- Nie miał zapalniczki. – Powiedział.
- Co?
- Nie miał zapalniczki. Blefował. Nie mógł nas podpalić. – Wytłumaczył snajper.
Po chwili wstał i ruszył w stronę następnych drzwi. Jeżeli wierzyć Czarnuchowi, to zostało im dwóch. Ojciec na samym szczycie i kolejny brat, przestraszony i ranny w dłoń. Stanął na pierwszym stopniu schodów prowadzących już prawie na samą górę. Podniósł wzrok.
Najgorsze są te błędy, które popełniamy na sam koniec.
Z wizjera kolejnych drzwi wystawała lufa harpunu wycelowana prosto w niego. Szust sprężynowego mechanizmu posłał pocisk w jego stronę. Silny widząc to, pociągnął snajpera na ziemię. Harpun minął leżących mężczyzn o kilka centymetrów wbijając się głęboko w ścianę naprzeciwko.
- A to skurwiel… Było blisko.- Wysapał najemnik.
- Dzięki, stary - Lynx wyglądał na lekko zmieszanego. Wyrzucał sobie durną nierozwagę.
- Nie ma za co. Rozpierdolmy te drzwi i miejmy to za sobą. – Najemnik wychylił się zza rogu. – Broń dalej tam jest, ale chyba nienaładowana. Może przykręcona do tych drzwi?
Wayland zręcznym ruchem przeskoczył zza drugi załom. Również wychylił się celując w drzwi.
- Ognia. – Wycedził. Obaj mężczyźni wystrzelili w drwi. Mocna breneka i długa seria Silnego zostawiły z nich drzazgi. Lynx poderwał się, praktycznie przebiegł po drabinie i zaległ za futryną. Silny ustawił się zaraz obok niego.
Adrenalina pulsowała im w żyłach, odganiając zmęczenie. Czuli pierwotną siłę, byli gotowi zastrzelić każdego kto wejdzie im w drogę. Silny klepną Lynxa w ramię, już mieli wchodzić do środka, kiedy dobiegł do nich cichy, zduszony płacz. Mężczyźni zdumieni, powoli weszli do pomieszczenia. Na jego środku klęczał młody chłopak. Przed nim, odrzucona daleko, leżała upiorna maska. Ranną, pozbawioną kilku palców rękę przyciskał do klatki piersiowej, w drugiej wyciągniętej daleko przed siebie trzymał obły kształt.



- Wypierdalać..
Zawleczka upadła między nim, a żołnierzami. Chłopak wciąż jednak mocno ściskał za łyżkę granatu, nie pozwalając mu eksplodować. Jego głos był pełen rozpaczy, ale też szaleńczej determinacji. Jak hiena, która będąc w pułapce sama odgryza sobie nogę. Lynx nie przestając patrzeć desperatowi w oczy, cofał się powoli w stronę schodów.
- Nie musisz tego robić – Powiedział spokojnie, wciąż bacznie obserwując chłopaka. - Ktoś Cię tu zostawił na śmierć? Chcesz umrzeć? Nie jesteś za stary… - Snajper w każdej chwil był gotów otworzyć ogień do dzieciaka, choć była to ostatnia rzecz, której by chciał.
Chłopak wstał, trzymając w wyciągniętej ręce granat.
- Braci, mi chuju… Ty… - Dzieciak wziął głęboki oddech. Jego piegowata twarz wykrzywiła się w wyrazie gniewu. - Obaj… Wypierdalać!
- Zanim rzucisz, ja Cię rozwalę. – Lynx starał się mówić spokojnie. - Chcę żebyś miał jasność. Zaatakowali nas i chcieli zabić, w tym małe dzieci… Włóż zawleczkę z powrotem, to pozwolimy Ci odejść. Inaczej wiesz jak to się skończy - Lufa strzelby cały czas była zwrócona w stronę chłopaka.
- Co Ty mi tu pierdolisz?! Bentley chciał się dogadać, to chuj brata mi zastrzeliłeś! Pozwolicie mi odejść? Kurwa, nie pierdol… Słyszałem, jak to wygląda w twoim wykonaniu. I teraz jeszcze wyskakujesz mi z jakimiś małymi dziećmi?! - Jego ręka coraz bardziej drżała. – Szczam na twoje dzieci! Po prostu się skurwiele stąd wynoście!
- Dobrze wiesz, że tak się nie stanie. W naszym obozie jest Czarnuch, chcesz to Cię do niego zabierzemy, a ten cały Bentlej chciał nas wydymać. – Lynx tylko na chwilę opuścił wzrok, żeby spojrzeć na trzęsącą się dłoń chłopaka. – A dlaczego twój ojciec nie zejdzie na dół, jak jest taki mądry? Tylko siedzi przy snajperce na górze? Ciebie wysyła do walki? A sam…
- Bo sam nie ma pierdolonych nóg! - Przerwał mu chłopak, jeszcze bardziej zdenerwowany.
- Wyrzuć to cholerstwo w przeciwległy kraniec budynku i pozwolimy Ci odejść. - Palec na spuście strzelby wciąż czekał, niecierpliwiąc się.
- Przyprowadźcie tu Czarnucha. Dam wam ten pieprzony plecak. Przyprowadzicie go i macie moje słowo, że nic wam się nie stanie… - Powoli ustępował chłopak.
- Taki układ nie wchodzi w grę. Obiecuje Ci, że jak twoi bracia i ojciec złożą broń i oddadzą plecak to oddamy Wam Czarnucha - w tym momencie Lynxowi zadrżał głos - Ja naprawdę nie chcę Cię zabijać… Nie zmuszaj mnie do tego. Przemyśl moją propozycję. Mamy kobiety i dzieci w karawanie, nie możemy zaufać facetowi z karabinem snajperskim, który terroryzował całą okolicę, jak to się twój brat chwalił.
Chłopak zastanawiał się chwilę, patrząc to na Lynxa, to na Silnego, to na granat.
- Pójdę po plecak. Wrócę tu i pójdziemy po Czarnucha. Jeżeli, któryś z was spróbuje mnie wyruchać, przysięgam, wypierdole granat przy tym plecaku i z pół dzielnicy pójdzie z dymem.
- Ty mnie nie rozumiesz albo nie chcesz. – Napięcie wciąż wzrastało. - Powiem jeszcze raz krótko. Odrzucasz albo oddajesz granat, oddajesz plecak i twój stary broń, wtedy możemy iść po Czarnucha. Skąd mam wiedzieć, że mnie, obcego nie wyruchacie? Zostawiliście brata nam, na pewną śmierć. Wam nie można ufać. - Twardo zakończył Lynx. - Decyzja młody, życie czy piach?
- A skąd ja mam wiedzieć, że mi nie walniesz w plecy przy pierwszej okazji, co? – Przez chwilę milczeli. - Mogę wrócić jeszcze z zamkiem karabinu. – Dodał chłopak.
- Moja oferta nie podlega negocjacji. Nie możesz wiedzieć, ale gdybym chciał Cię zabić, mogłem to zrobić już z dziesięć razy i nawet byś nie zdążył tego granatu rzucić w naszą stronę. Myśl kurwa młody! – Snajper podniósł głos. - Puścimy Was wolno, ale już nikogo tu nie obrabujecie czy zabijecie! - cierpliwość snajpera była na wyczerpaniu.
Chłopak, cały spływając potem, zastanawiał się przez krótką chwilę. Opuścił zmęczoną rękę.
- Broń jest przykręcona... Na trójnogu. – Odezwał się w końcu.
- Nie szkodzi, to nie znaczy, że nie można jej odkręcić. Mogę iść z Tobą.
Dzieciak uśmiechnął się krzywo, na propozycje snajpera.
- Jeszcze do końca mnie nie pojebało. Jak mnie zabijecie, to i tak nie wleziecie na górę. Mamy tam stalowe drzwi, wymontowaliśmy z jednego schronu burzowego… - Chłopak złapał się, że chyba powiedział za dużo, szybko zmieniając temat. – A później mój ojciec was wystrzela, jak tylko wyleziecie z budynku. Więc… - Potrząsnął bojowo granatem. - Decyzja, albo życie i przyjdę tutaj z zamkiem, plecakiem i pójdziemy razem po Czarnucha, albo kurwa piach.
- Cwany z ciebie gnojek, ale najpierw oddajesz ten granat - lufą strzelby wskazał Mk2.
- Mogę go zabezpieczyć, ale nie oddać. I ten tam wielki - wskazał ruchem głowy na Silnego - Ma mi dać swój pistolet. Jeżeli chcecie mnie rozwalić, to przynajmniej jeden z was pójdzie do piekła razem ze mną. - Wziął głęboki oddech. Widać było, że zastanawia się nad planem.
- Dajecie spluwę, zabezpieczam granat, dochodzę do schodów, idę na górę, zostawiam w połowie drogi broń i wracam tu z zamkiem, granatem i plecakiem. - Dzieciak prawie się uśmiechnął, tak wydawało mu się, dobrze to przemyślał
Lynx zerknął na najemnika. Mężczyzna obserwował chłopaka, cały czas celując w jego głowę. Nie powiedział nic na jego słowa, a z zasłoniętej przez kominiarkę, chustę, gogle i hełm twarzy ciężko było przewidzieć jego zapatrywania.
- Myślisz, że taki jesteś cwany? Błąd. To ty jesteś w dupie, mogę ci rzucić swój pistolet, zaraz po tym jak oddasz granat. Z tą zabawką nigdzie nie pójdziesz . - Wskazał na ananaska trzymanego przez młodego. - Reszta planu bez zmian. Uwierzyłeś że jesteś cwany i że wyjdziesz z tego żywy, tego się trzymaj, ale robimy tak jak powiedziałem.
Chłopak sięgnął pod nogi po zawleczkę. Zanim ją włożył z powrotem do granatu, podniósł wzrok.
- Skąd mam wiedzieć, że w ogóle Czarnuch żyje? I że mnie nie rozwalisz, jak tylko oddam Ci granat?
- Nie możesz tego wiedzieć, ale jak nie oddasz też Cię rozwalimy i nie będę tu sterczał całego dnia. - W głosie snajpera słychać było już irytację.
- I sami przy tym zginiecie. - Wycedzi chłopak, mimo to po chwili wziął głęboki oddech i z niedowierzaniem pokręcił głową, wkładając zawleczkę do granatu. Przerzucił go do rannej ręki i zdrową wyciągnął po pistolet. Kciuk dalej jednak trzymał w zawleczce.
- Dawaj.
Snajper nie ruszył się jednak z miejsca.
- To ty dawaj tutaj - Upewnił się jeszcze, że silny ma go na muszce i wyciągnął ostrożnie z sakwy pistolet zdobyty na tym zabitym bandycie. Trzymając za lufę podał chłopakowi pistolet. Zabezpieczony.
- Zaraz wracam. – Powiedział chłopak, nie zauważając, że broń jest bezużyteczna. Zręcznie odwrócił jedną ręką Astrę w stronę mężczyzn i celując w głowę Lynxa, oddał mu granat, po czym powoli wycofał się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Gdy tylko znalazł się przy nich sprintem ruszył do góry.
Lynx poczekał aż gnojek zniknął za załomem muru i odwrócił się do Silnego.
- Co kurwa jest w tym plecaku, że może rozpieprzyć pół dzielnicy? I co robimy z tym starym snajperem?
Silny klęknął na kolanie, patrząc za odchodzącym dzieciakiem.
- Myślałem, że go rozwalisz. Podobno ze skurwielami się nie negocjuje. – Zerknął na plamę krwi, w która zdążyła się zgromadzić w miejscu, gdzie siedział chłopak. Nie odpowiedział na pytania Lynxa, podnosząc do góry noktowizor. Słońce sennie wpadało już przez wyrwane przez kule dziury w ścianie.
- Snajpera zastrzelimy, jak będziemy stąd odchodzić. Ty go zastrzelisz. Mogę zrobić za twojego obserwatora. - Powiedział wskazując na wojskową lornetkę wiszącą mu na szyi i karabin Lynxa. - Bez niego, tamci się stąd wyniosą. Zapłacę, jeśli będzie trzeba.
- Może i masz rację, ale kurwa nie odpowiadasz na moje pytania! Jakim cudem twój plecak wylądował u nich? Wiedziałeś o tych oprychach i siedziałeś cicho? Czy jak? - Głos snajpera był zimny.
Najemnik zastanawiał się chwilę wsłuchując się w oddalające się kroki chłopaka i trzask ciężkich drzwi gdzieś kilka pięter nad nimi.
- Domyślałem się, że plecak jest tutaj. - Zaczął w końcu tłumaczyć się Silny. - Szliśmy w szóstkę, ja i moi pobratyńcy. - Uwadze Lynxa, nie uszło niepopularne słowo, by określić towarzyszy podróży. - Wracaliśmy z Pineville. Wiesz, co tam się stało?
- Ta, słyszałem. Opad.
Silny pokiwał głową.
- Opad… Weszliśmy w same centrum. Mieliśmy na sobie maski, stroje, wszystko. Niby nic nam nie groziło, ale… To co tam się stało… Opad to straszne gówno. - Powiedział mężczyzna, po czym zamilkł na dłuższą chwilę. Gdy Lynx już miał się odezwać, tamten zaczął mówić dalej.
- Znaleźliśmy bazę Gwardii Narodowej. Są trzy na terenie Nashville. Dwie w Nash i jedna w Pineville… Choć jak dla mnie były trochę zbyt dobrze wyposażone i jest ich za dużo na w sumie niewielkim terenie, żeby to była tylko Gwardia. Zresztą, nieważne… Sprawy ludzi, którzy już dawno nie żyją. Mieliśmy zadanie. Odzyskać stamtąd jak najwięcej materiałów wybuchowych.
- Odzyskać? Dla kogo? - Zapytał snajper, któremu cała sytuacja, zaczynała coraz bardziej śmierdzieć.
- Przecież się domyślasz. - Powiedział Silny zdejmując hełm i zsuwając z twarzy chustę. Wciąż ubraną miał kominiarkę i czarne gogle. Po chwili zdjął również i je.


- Dla Borgo. - Imię dowódcy mutantów chwilę brzmiało w pustym pomieszczeniu. - Potrzebujemy je do odgruzowania drogi, żeby się wynieść byle dalej stąd. - Odmieniec kontynuował, nie czekając na reakcje Lynxa. - W Pineville w końcu znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Wracaliśmy później przez pogorzelisko, kiedy wpadliśmy w zasadzkę. Słabo przygotowaną, głupią, taką, którą mogliśmy z łatwością uniknąć. - Zamilkł na chwilę. - Na wojnie takie przypadki się zdarzają. Nie można wszystkiego przewidzieć.
Na te słowa Wayland skinął głową na zgodę. Też zdawał sobie z tego sprawę.
- To był Jake i jego ludzie. - Kontynuował Silny. - Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Zabili jednego z naszych, tego który niósł plecak z materiałami. Pozostałych ranili, trzech ciężko. Tylko mi się udało z tego wyjść w jednym kawałku. Schroniliśmy się na noc w ruinach. Było ciężko, zabawa w kotka i myszkę z tamtymi. Dopiero nad ranem odstąpili. Nasz dowódca zadecydował, że musimy wrócić po ładunek i jak najszybciej dostać się w Strefę. Tyle, że ja jedyny mogłem ruszyć w pościg. Reszta była za słaba… rany i upływ krwi. Może dali by radę na narkotykach, ale później jeszcze czekał nas długi marsz do Strefy. Przekonałem Travisa, żeby się ratowali i szukali pomocy. Najbliżej jest Misja, a teren tam jest neutralny od zawsze i leczą każdego. Zgodzili się. Rozstaliśmy się dwa.. - spojrzał na wychodzące zza widnokręgu słońce - trzy dni temu. Ruszyłem tropem Przeszukiwaczy. Szybko ich znalazłem, przez chwilę obserwowałem, aż w końcu tamci się rozdzielili. Ten z plecakiem, razem z drugim gościem ruszyli górą. Jake i reszta oddziału tunelem, tym, co wy. Zapędziłem tą dwójkę w kozi róg. Jednego zastrzeliłem, ale drugi, ten z plecakiem uciekł mi w tunele. Wszedł do nich tam gdzie w nocy obozowaliśmy. Facet był szybki i sprytny. Zgubiłem go. - Silny pokręcił z niedowierzaniem głową. - Co może się spieprzyć w tych ruinach, na pewno się spieprzy. Przeprawiłem się na drugą stronę, wpadłem tam na Croats, zabarykadowałem się, wpuściłem Kaspara z dziewczynką, Jake’a z jego rannym i jeszcze jednego faceta, który zginął po drodze w waszą stronę.
- To dalej nie tłumaczy, skąd wiedziałeś, że ci goście mają plecak. - Odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu Wayland.
- Detonator i Sentex. Jeden z tych brudasów je miał przy sobie. Widziałeś ich. - Wskazał ręką pomieszczenie dookoła siebie. - Nie wyglądają na takich, którzy dysponują takim sprzętem. - Lynx na myśl o Bentleyu i reszcie rodzinki nie mógł mu nie przyznać racji. - Wasz medyk… Clyde, je wziął. Wyciągnął z torby, tego, jak mu tam.. Czarnucha. Co więcej ciało tego rozebranego gościa z raną postrzałową klatki, te które znaleźliśmy na dole, w tunelu, to, o którym Jake powiedział, że to jeden z jego ludzi, to był facet, który niósł plecak. Wniosek prosty. Bandyci go załatwili i trzymają moje rzeczy tutaj.
Ich rozmowę przerwały kroki z góry. Silny naciągnął na głowę kominiarkę i założył hełm oraz gogle. Po chwili zza rogu wychylił się chłopak niosąc na ramionach ogromnych gabarytów plecak. Celując w głowę Lynxa z Astry podał mu dużych rozmiarów zamek karabinowy. Drugą rękę obwiniętą miał zakrwawioną szmatą.
- Ojciec się zgadza. Możemy iść po Czarnucha.
Silny spojrzał na snajpera zza czarnych szkieł.
- Za daleko doszedłem, żeby teraz odpuścić. – Silny wciąż mówił do Waylanda. Chłopak, na którego nikt prawie nie zwrócił uwagi, rozglądał się zaskoczony, z niemym pytaniem wypisanym na twarzy.
- Wczoraj powiedziałem, że w tym mieście każdy jest po jakieś stronie, ale chyba się myliłem. Ty możesz być tu pierwszym neutralnym.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline