Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2014, 20:01   #48
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Richard starał się dzielić czas pomiędzy przyjemności i zapiski. Właściwie to należałoby powiedzieć, że zapiski miały pierwszeństwo. Przynajmniej te w głowie. Drugi dzień podróży luksusowym wycieczkowcem był zdecydowanie "wolniejszy" - nie tylko dla Richarda. Stworzył kilka kreacji pasażerów z syndromem kaca giganta i pokręcił się po pokładach statku szukając inspiracji i zajęcia. W kasynie nie do końca celowo, ale przegrał trochę pieniędzy będąc bardziej zainteresowanym obserwacją niż kalkulacją szans przy ruletce czy baccaracie. Kilka kolejnych sytuacji i person znalazło swoje miejsce w głowie pisarza jednak "dama w czerwieni" nie pojawiła się na horyzoncie zdarzeń. Aczkolwiek - pisarsko - ciągle problemem było zawiązanie akcji. Bo - jasne pierwsze kilkanaście stron uroczego blablabla o niczym mógł w zasadzie napisać już teraz posiłkując się tym, co zaobserwował do tej pory i dorzucając trochę kolorytu fikcji... Nawet mógł już pokusić się o jakieś budowanie tajemnicy i swoistego niepokoju "co wydarzy się za chwilę" pozwalając czytelnikowi zastanawiać się kto będzie głównym złym i co się wydarzy... Tylko, że nawet zarysowanie tajemniczej damy w czerwieni, czy niewinnego dorastającego dziecka tatusia z nową mamusią zupełnie nie rozwiązywało problemu tego, że nie miał zupełnie pomysłu na to, co ma się stać na statku. Produkowanie ckliwych opisów, a'la Rowling zupełnie go nie bawiło. Książka musiała mieć swoją objętość - nie za dużą, aby nie przerażać czytelnika i nie za małą, aby nie tworzyć mylnego wrażenia brania pieniędzy za nic. Kryminał musiał być szybki. Wprowadzenie, akcja, trup, zagadka, insynuacje... No może te trzy ostatnie nie w tej kolejności, ale zawsze w okolicach pięćdziesiątej strony... na standardowe około trzysta jego maszynopisu...
Trochę poddenerwowany pisarz włóczył się po pokładach, nagrywał notatki na dyktafon w telefonie, zrobił nawet kilka fotografii i szkiców. Ciągle główkując o stronie pięćdziesiątej. Chodziło o to, że z jednej strony powierzchnia i możliwości były ograniczone; z drugiej nie chciał jakiegoś oczywistego i mdłego cliche trupa za burtą. No chyba, że byłaby to powiedzmy łódka z trupem dryfująca po morzu... Dobre tylko nierozwiązywalne. Za dużo kombinowania i zbiegów okoliczności... Gdyby jeszcze statek gdzieś stał, czy zawijał do jakiegoś portu po drodze... Castle z przyjemnością obejrzał pokaz ogni sztucznych. Uspokoiło to jego nerwy w jakiś sposób. Podróż miała jeszcze trwać, zresztą to nie była praca to był urlop. To miał być urlop...



Urocze popołudnie szybko przeszło we wczesny wieczór i Richard zjadł wczesną kolację. Dzisiejsze przedstawienia nie przypadły mu do gustu, a impreza nad basenem była zbyt... nieletnia. W sumie więc był zadowolony, że udało mu się "wstrzelić" w sytuację z decyzją o wcześniejszym położeniu się do łóżka. Delektując się Jamessonem wymoczył się w wannie z hydromasażem w jaką wyposażono jego łazienkę i podyktował "przy okazji" jeszcze kilka stron opisów i notatek... W końcu położył się do łóżka usiłując nie słyszeć "bikini party" z góry. Urok kajut na wysokich pokładach - piękny widok i brak szumu silników rekompensowany obecnością na każdej pokładowej imprezie...

* * * * *

Richard sięgnął po telefon i nacisnął przycisk zasilania. Drugi raz. Wyświetlacz pozostał jednak ciemny. Przez chwilę usiłował sobie przypomnieć kiedy ostatnio ładował to elektroniczne cudo. Cóż… były spore szanse, że dyktowane notatki, przeglądanie internetu i kilka zdjęć pokładów wyczerpały wątłą bateryjkę pożeraną 5calowym wyświetlaczem i ośmioma rdzeniami procesora… Odłożył telefon i sięgnął do wyłącznika nocnej lampki stojącej na stoliku. W kajucie było bowiem dziwnie ciemno. Żarówka zamigotała kilkakrotnie i dopiero po dłuższej chwili rozpaliła się. “Cudowna technologia świetlówek kompaktowych” - pomyślał siadając na łóżku. Coś jeszcze nie pasowało - cisza. Na tak wielkim wycieczkowcu nigdy nie było cicho. Tak jak w wieżowcu. Zawsze słychać było windę, spływającą wodę, sąsiada z piętra wyżej… Tu też musiałby być słychać… cokolwiek, nawet chlupot wody zza okna kajuty… Coś na kształt chlupotu było słychać z łazienki. Podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę. Kilkakrotnie stuknął w widełki słysząc ciszę.

- Nie ma prądu - powiedział na głos i uśmiechnął się - Byle tylko to gulgotanie w toalecie to nie było nieprzepompowane gówno z góry wylewające się przez moją wannę… To jest myśl. Na wycieczkowcu brakuje prądu, w panice jaka ogrania pasażerów ktoś ginie… Sprawa… - kolejne myśli pojawiały się w głowie Richarda. Podszedł do drzwi tarasowych, aby wyjść i zaczerpnąć powietrza. Gwałtownym ruchem odsunął kotarę.

To co zobaczył, było dość dziwne.
Ciemna noc i mgła. Ale mgła nie sina, nie szara, nie biała, ani nie mleczna, lecz mgła ciemna, jak wylany inkaust, albo dym. Wirowała poruszana jakimiś niewyczuwalnymi prądami powietrza. Zwijała się w dziwaczne sploty, od patrzenia na które, szybko dostawało się oczopląsu.
Castle przez chwilę wpatrywał się w szybę kajuty usiłując “w coś” wpasować widziane cienie. W coś - znaczyło w cokolwiek. Dość szybko odrzucił omamy senne i pogodę za oknem… Zakręciło mu się w głowie i doznał olśnienia - klimatyzacja. Przy braku prądu nie działała, a kajuta była dostatecznie małą, aby śpiąc zużyć wystarczająco dużo tlenu… Przekręcił uchwyt, aby otworzyć drzwi i wpuścić świeże powietrze do wnętrza…

Powietrze za oknem było wręcz lodowato zimne i przesycone wyraźnym odorem gnijącej roślinności, ryb i morskich nieczystości. Smród był nie do wytrzymania. Poza tym, zaraz po otworzeniu okna, Castle miał wrażenie, że coś go obserwuje. Wydawało mu się, że widzi jakieś poruszenia w tym dziwacznym oparze. Że coś zbliża się do niego z ciemności i tej niby-mgły, jak ćma zwabiona blaskiem światła.
- Nosz… - zatrzasnął drzwi i potrząsnął głową. Potem zupełnie irracjonalnie podniósł rękę i uszczypnął się w nią przed swoim własnym nosem. “Wszystko wskazuje na to, że nie śpię” - pomyślał starając się przypomnieć sobie jakie substancje wywołują halucynacje i jakie - jednocześnie mogły się znaleźć w jego organizmie… To wszystko co się tutaj działo musiało dać się wytłumaczyć - sam przecież pisał tak, aby czytelnikowi wydawało się co innego. Choć z drugiej strony - może to przepracowanie? Poszedł do łazienki licząc na strumień zimnej wody na głowę. To wszystko musiało się dać jakoś poukładać...

Kiedy wszedł do toalety od razu zauważył, że faktycznie coś wybiło z kanalizacji. W wannie z hydromasażem zalegała teraz warstwa ciemnej, zamulonej wody wypełniająca wannę gdzieś do jednej trzeciej głębokości. Woda cuchnęła zdechłą rybą i czymś, co najłatwiej było nazwać zgniłymi jajkami. Na domiar złego coś pod wodą taplało się, niczym zwijający się wąż lub jakieś morskie stworzenie. Powierzchnia wody poruszała się, rozchlapywana przez coś, czego pisarz nie mógł dostrzec.

Przez kilka sekund Richard gapił się na wannę. Długie kilka sekund. W końcu jego umysł zdobył się na mało eleganckie:
- Co to kurwa jest?!? - Obrócił się na pięcie wmawiając sobie, że to jakiś kiepski żart i z mocnym postanowieniem znalezienia kogokolwiek z obsługi dopadł drzwi. Wrócił po kartę leżącą na stole i uświadomił sobie, że brak prądu oznacza niedziałające zamki, windy, oświetlenie… Zaraz.
Zatrzymał się w pół kroku na środku kajuty. To było chore, ale wczoraj hucznie świętowano wpłynięcie na wody Trójkąta Bermudzkiego… To było chore, ale jeżeli faktycznie coś w tym obszarze znikało to… TO BYŁO CHORE.

Richard rozejrzał się. Dobrze, były dwie opcje - mógł udawać normalnego - bo przecież nim był nie wierząc w te bzdury o Trójkącie, i traktując całą sytuację jako senną marę; albo mógł zacząć panikować. Panikować zawsze mógł zacząć. Więc teraz należało się obudzić z tego koszmarnego snu… Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi na korytarz. Korytarz był pusty i ciemny, co było dość oczekiwane - zarówno przy braku światła, jak i przy jakiejś wersji świadomego śnienia. Mężczyzna zawołał w ciemność korytarza, nikt nie odpowiedział na wołanie... Chociaż, jak przysłuchał się to wydawało mu się, że słyszy podobne wołanie, jednak bardzo ciche i dochodzące jakby z daleka. "Możliwe że to nawet omem słuchowy" - pomyślał zamykając drzwi. - "W zasadzie wszystko się zgadza. Świadome śnienie pozwala na zrealizowanie każdego pragnienia, a zakres kontroli nad treścią snu zależy od zaawansowania osoby śniącej." Richard usiadł na łóżku. Oczywiście, że bawił się z "Lucid Dream", dla rozrywki, dla poznania, dla dreszczyku emocji. Wykorzystał to zjawisko i doświadczenia nawet w powieści "Bluźniercza burza"...

Jednak - jeżeli jakimś cudem okazałoby się, że nie śni - Richard zaczął się rozglądać za czymś do zrobienia pochodni. Oczywiście nie wpadł na to, aby zabrać ze sobą latarkę. Telefon. Ładowarka znalazła się w gniazdku i podłączył ją do telefonu. Laptop - podniósł ekran i dotknął przycisku zasilania - w zasadzie tylko po to, aby zobaczyć czy bateria miała jakikolwiek prąd. Latarka. Jak już ustalił - nie miał jej, w pokoju też raczej jej nie było - choć warto było, na wszelki wypadek, sprawdzić szafki do których nie zaglądał wcześniej. Miał pod ręką sporo ciuchów i sporo markowego alkoholu. W połączeniu z nogą od krzesła i ogniem dawało to prowizoryczną pochodnię... Lepsze to niż egipskie ciemności na korytarzu. Nauczka na przyszłość: "zabierać latarkę" Noga od krzesła zresztą też nadawała się do przyłożenia komuś w głowę...
 
Aschaar jest offline