Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2014, 00:11   #12
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kolejna noc, jak większość niespokojna.

Młody żołnierz został wyrwany z koszmaru przez Drwala, nie jak co noc, lecz zdecydowanie zbyt często. Nie mógł tego mieć za złe starszemu olbrzymowi, który zdawał się być osobą która przeżyła niejedną stratę i już dawno ją zaakceptował, ale wprawiał go w zakłopotanie, jak każdego z "adoptowanych".

- Już nie śpię. - wyszeptał Uillam, upijając łyk wody z własnego, przygotowanego na poranek bukłaka z którym spędził ostatnie dwa lata. Odetchnął głębiej, zamykając na chwilę powieki, ciesząc się półcieniem powstałym z wpadającego do namiotu światła wschodzącego słońca i lekko zastałą wodą, wciąż najświeższymi rzeczami na jakie mógł liczyć śpiąc w obozowisku pełnym rekrutów.

- Poza tym myślałem, żeśmy mężami. - rzucił do Drwala, wywołując jego uśmiech, parsknięcie i zduszony śmiech gdzieś obok. Dowcip nie był górnolotny, ale samoświadomy; młody mężczyzna który wstał i wyszedł z namiotu nie wyróżniał się wzrostem, ale na pewno szczupłością i delikatną urodą. Gdyby nie oporządzenie z daleka jego sylwetka wyglądała na dziewkę, nie żołnierza, a i z bliska nie posiadającą krzty zarostu twarz można było pomylić. Włosy były koloru popiołów w palonych co noc między namiotami ogniskach, skupiających żołnierzy – jakby właściwego koloru nigdy nie nabrały. Nikt nie miał wątpliwości co do elfiej krwi w jego żyłach, nie był tyleż przystojny, co piękny – nie było to najlepsze co można było powiedzieć o rekrucie wśród piechurów i w najlepszym wypadku jego wygląd był dziwny, w najgorszym godny szykany. Elfy i półelfy zdominowały oddziały łuczników, tu było również mniej kobiet. Nie czuł się tu dobrze, choć po kilku dniach gdy bawił innych z rzadka rzuconym dowcipem, a to muzyką, dano mu spokój, zwłaszcza gdy na treningu okazał się być weteranem.

"Weteranem. Jak dziwnie." pomyślał, przeciągając się. Wyszedł przed namiot uważając, by nie nadepnąć na żadnego z towarzyszy ułożonych na zewnątrz. Wpierw spojrzał ku Pelorowi i pokłonił mu się nisko. Chwilę poświęcił na krótką modlitwę w myślach. Przeciągnął się, napił wspólnym czerpakiem wody z kompanijnej baryłki i wrócił do środka, zadął w róg i budząc w popłochu większość świeżych rekrutów wespół z innymi, od dawna nie śpiącymi żołnierzami. Pewne obowiązki nieformalnie należały do nieco bardziej doświadczonych, czy raczej nawykłych do służby. Większość chyba już się z tym pogodziła, bo zbierali się może i markotnie, ale szybko.

Kolejny dzień, jak poprzednie. Do wojny już niedługo, jakkolwiek przerażająca była myśl. Kiedyś chciał uciec jak najdalej z kraju. Teraz był zdeterminowany stawić ponownie czoła tjalfom, towarzyszącym im hordom i własnemu tchórzostwu.

Chowając róg odziedziczony po rozbitej formacji wrócił myślami do snów i przeszłości. Przyglądał się w milczeniu jak kilku starszych... starszych? Czy to już dwie dekady? Większość doświadczonych żołnierzy zdawała się mieć ze trzy, albo jak w przypadku drwala i więcej, ale był dość zszokowany odkrytą myślą, że już nie jest młody... na pewno nie najmłodszy.
Młode twarze rekrutów oznaczały, że sprawy przybrały naprawdę zły obrót, pomyślał.

Chwilę później ku własnemu zadowoleniu nie musiał już myśleć. Na placu ćwiczeniowym wszyscy byli z powrotem równi. Były to długie godziny w ciągu dnia gdy mógł zapomnieć o tym co było, nie myśleć o tym co będzie i skupić się na musztrzcie, aż Pelor zacznie opadać by ułożyć się za horyzontem do snu. Jedyne nad czym się zastanawiał w tych godzinach, to czy nie zgłosić się do obecnego dowódcy, którego oblicza nawet nie kojarzył, i nie zaproponować pozostania doboszem. Dystans między żołnierzami a dowódcą był dla niego obcy, ale nie miał z tym problemu. Istniała i tak szansa, że ktoś w jakiś sposób przekaże o jego uzdolnieniu w instrumentach armii, a szczerze Uillamowi nie zależało na tym stanowisku. Obiecał sobie tylko, że jeśli w czasie jakiej potyczki dobosz pułku polegnie, wtedy on sam z siebie go zastąpi.
Za takie tchórzostwo i bierność nienawidził sam siebie.

Wieczory były przedłużeniami dni. Wszyscy znużeni po długich godzinach ćwiczeń zalegiwali dookoła ognisk, wymieniając się obozowymi plotkami, rozmawiając o domu, wymieniając opowieściami i posilając się. Uillam z rzadka gaworzył z innymi, w większości niepiśmiennymi towarzyszami broni, jak zawsze szeptem lub choć ściszonym głosem. Czuł przywiązanie do tych ludzi, ale coś nie pozwalało mu się z nimi zbliżyć lub spoufalać, poza faktem że większość czasu wcześniej szydzili z niego niewybrednie, do tego przywykł.

Miał przemożne wrażenie że większość z nich zginie w pierwszej bitwie.

Jak gdyby pogodzony z tym faktem, był jak woda, czasem uprzejmy, czasem hardy ponad wygląd, czasem cięty; potrafił rzucić żartem niewybrednym i zbereźnym, a czasem łapał się na tym że nikt nie rozumiał jego żartu.

Szybko zaś kompania przekonała się, że nie cierpiał śpiewać. Najniżej jak umiał zaśpiewał razy kilka, zawsze niechętnie. Ilekroć śpiewał, dowolną z pieśni zasłyszanych w poprzedniej kompanii, czy w oberżach i na trakcie, albowiem innych nie ważył się śpiewać w tym towarzystwie, czuł się nieswojo, jak gdyby obnażając się.

I za każdym razem ta banda i hołota, i każdy kto przechodził w pobliżu choćby szlachetnie urodzony milkł i wsłuchiwał się w głos, który dawno nie śpiewał, lecz z pewnością był jednym z piękniejszych jakie dane było poznać. Poza tym grywał jednak na instrumentach; czasem szukał grajków co jedynie grali, zwłaszcza wśród przekupek i ciżby towarzyszącej armii, czasem "pożyczał" lub pożyczał instrument i wówczas grał na nim dla kompanii.

Tak też było kolejnego wieczoru; kolejny dzień po przybyciu gońca. Przy cichych dźwiękach pożyczonej od wędrownego mnicha cytry pozwalał rekrutom o zdruzgotanym morale nim wojna się dla nich zaczęła odpływać w sen, przy akompaniamencie trzasku ogniska.

Każdy dzień zlewał się z poprzednim, za interbellum mając jedynie koszmary o przeszłości, przy oczekiwaniu na zmiany, jakie przyniesie bardzo niepewna przyszłość.

Zasypiając uśmiechnął się jeszcze tylko na myśl, jakim sukcesem było aż tyle, że tu był, pośród tych nielicznych szczęśliwców.
 
-2- jest offline