Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2014, 06:04   #81
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed niczym posąg wykuty z kamienia, zasłuchany w muzykę, spokojnie wyglądał przez ciemną szybę na panoramę mrugającego miasta. Widok z siedemdziesiątego dziewiątego piętra na obrzeżach rodzinnego domu de Jesus, roztaczał się na przykryty śniegiem Bronx upstrzony kilkunastoma drapaczami chmur i mrugającymi kolorowo neonami, reklamowymi telebimami i hologramami. Przedostatnie piętro hotelu „Iberia” na całym swym poziomie mieściło elegancką restaurację. Poziom wyżej był bar z tarasem widokowym. Walters co prawda skromnie, zważywszy na krzykliwą modę, ubrany był konserwatywnie, odpowiednio jednak na tyle, by nie gorszyć wzrokiem patronów jak i sprawiać kłopoty obsłudze, która chciała, czy nie chciała, musiała egzekwować pewien standard wśród gości. Ot jeszcze jeden garniak. Na białej koszuli leżała błyszcząca marynarka czarnego garnituru.

Raczył się czerwonym winem cierpliwe czekając na żonę. Wysłał kilka godzin wcześniej adres i był pewny, że to miejsce nie będzie Felipie obce. Hiszpańska restauracja była naprawę świetna i oferowała cała gamę tradycyjnych i nowoczesnych potraw zarówno tych z tytułowego półwyspu jak również tych latynoskich.

Późne zimowe popołudnie odczuwało się jak wieczór. Zmrok zapadł juz dawno temu na zewnątrz. W restauracji na stołach płonęły świece, na murowanych, starodawnych ścianach latarnie dawały ciepłe oświetlenie gustownie uzupełniające kilka przyciemnionych żyrandoli zwisających z ciemnobrązowego sufitu odsłoniętych żerdzi i bali. Okrągłe stoliki na szkarłatnych obrusach, zwisających prawie do ziemi, miały wyłożone mniejsze, białe.

Na podwyższeniu niewielkiej sceny na drewnianych, antycznych krzesłach siedzieli kobieta i mężczyzna grając na gitarach.

Felipa miała świadomość tego, że znów się spóźniła. Jeszcze w windzie poprawiała makijaż w tempie na rekord świata a teraz wypadła do holu restauracji i mimo wysokich szpilek rzuciła się do biegu. Kiedy w progu zatrzymał ją kelner chciała mu wyjaśnić, że jest z kimś umówiona, ale dopadła ją zadyszka i nie mogła wydobyć z siebie słowa. Oparła się o blat pobliskiego stolika i nachyliła próbując wyrównać oddech jak i zlokalizować Waltersa. Zobaczyła go wreszcie, eleganckiego jak spod igły, zagapionego w ogromne okno wychodzące na panoramę miasta.
- Ja do tamtego seniora - Felipa wskazała Eda palcem podnosząc wzrok na kelnera, który lekko zmieszany uniósł wzrok z jej dekoltu na twarz.
- Ja… nieważne, sama trafię.
Przemierzyła szerokość sali kołysząc biodrami do rytmu gitarowej solówki. Zaszła mężczyznę od tyłu i pochyliwszy się pocałowała w usta.
- Hola carinio… wybacz spóźnienie.
Zajęła miejsce na przeciwko Eda obciągając szalenie krótką sukienkę, która z ledwością zasłaniała jej pośladki.
- Nie wiedziałam, że tu jest… aż tak elegante - wydawała się odrobinę zmieszana. - Włożyłam ładną kieckę i kolczyki… Dla ścisłości w windzie się przebierałam i upinałam tą cud fryzurę - lekki uśmiech zamajaczył na jej twarzy.
Ed zobaczył, że na środku czoła ma niewielką kropkę z tuszu do rzęs co potwierdzało jej wersję z pośpiechem.

- Hijo de puta, nie przesadziłam z dekoltem? - złapała poły jasnego materiału i przyciągnęła odrobinę do siebie w przypływie niezrozumiałej skromności.
- Nieeeee. - Walters zaprzeczył przeciągle i wlewając resztę wina do gardła, długo nie odrywał wzroku od przedmiotu rozmowy. - Wyglądasz jak zawsze prześlicznie. - uśmiechnął się szczerze. - Tylko zaziębisz się, zobaczysz. - westchnął odstawiając z żalem pusty kieliszek. Uniósł rękę i niemal natychmiast wyrósł jakby spod ziemi kelner z buletką Campo Viejo i dolał Edowi do większej połowy szkła.
- A pani czego się napije? - zapytał profesjonalnie pracownik Iberii obróciwszy się do Felipy, choć widać było jak walczy sam z sobą by nie zapuszczać żurawia tam gdzie nie powinien.
- Tinto de verano dla żony. - zamówił Ed pewnym siebie głosem.
Kelner ukłonił się i odszedł.



***




W międzyczasie zamówili potrawy smakując przystawki.
- Dowiedziałem się co nieco o tych adresach. - powiedział. - Wygląda na to, że w jednym z nich produkują Odlot. A przynajmniej stamtąd wychodzi dystrybucja. Ten, który mamy pod obserwacją archiwizuje dane.Jeśli już, to tam można chyba tylko wygrzebać jakieś informacje dotyczące tego całego syfu, jeśli Wayland chciał coś przez to powiedzieć...NIe jest to też ten magazyn pod ziemią. Towar chętnie rozprowadzają the Cribs, ale to już pewnie wiesz. Ale to Free Souls za tym syfem stoją z niejakim Zbawicielem. Słyszałaś coś o tym facecie? - zapytał.
- No - zaprzeczyła ruchem głowy. - Ale niedorzecznie kojarzy mi się z moim padre… - zaśmiała się krótką chwilę ale zaraz zamilkła i spoważniała, zbladła nawet. Cień wiarygodności tej myśli wybił ją z równowagi. - Mówili na niego Dżizas - wyjaśniła. - To dość blisko “Zbawiciela”. No i… całe życie też kręcił w dragach. Ale… no es posible. Miał mieć odsiadkę do końca roku… - te słowa także przyniosły odwrotny skutek do pocieszenia. Latynoska nakryła dłonią usta i niemal krzyknęła - Sana Maria de Gudalupe, przecież mamy koniec roku… Jak go wypuszczą na święta będzie mnie szukał dopóki nie wyciśnie ze mnie znów jakieś kasy…
Felipa przychyliła kieliszek z winem i dosłownie przełknęła całość duszkiem, co było może mało eleganckie ale ukoiło na moment jej nerwy. Nogi zrobiły się mięciutkie jak z waty a w głowie gniazdko uwił sobie chwilowy błogostan.
- Ale to teraz nieistotne, przepraszam carino… - odnalazła jego dłoń na białym obrusie. - U mnie sytuacia wygląda… fatal. Zgodziłam się pracować dla Jina, staram się pogodzić jego, Hana i Meatboya przynajmniej do czasu aż rozprawią się z Free Souls ale nie wiem czy moje starania przyniosą jakiś skutek. Mam wrażenie, że zmarnowałam cały dzień… - opowiedziała mu dość chaotycznie o wizycie w kostnicy, pokazała mu na holo fragment nagrania, później przeskoczyła do rozmowy z Hanem przyznając, że raczej mu wierzy. Zakończyła opowieścią o Miku, amigo sprzed lat kiedy spotykała się z takim jednym, Alberto. Mik był ćpunem, obecnie jest pół artystą, pół cyborgiem, który reprezentuje ponoć jakąś większą organizację.
- Kobieta, z którą się spotkaliśmy… - Felipa zakończyła kręceniem z niedowierzaniem głową. - Jak na to ile trudu zadali sobie żeby spotkać się z Jinem była bardzo mało… - szukała właściwego słowa - concreto. Miałam wrażenie, że to ja muszę wyciągać od niej czego właściwe chce… Jin uważa, że może robić dla Free souls i to wszystko jakaś ustawka. Zgram ci na holo zrzut z cyberoka.
Felipa jasno się zadeklarowała, że nie ma przed Edem tajemnic i uparcie szla tym torem. Nie pominęła żadnego szczegółu, wspomniała nawet o skręcie wypalonym na szybko z Brickiem, choć kiedy do tego się przyznawała uciekła lekko wzrokiem. Gdy zamilkła stuknęła opuszkiem palca w panel holofonu i po chwili Ed otrzymał zapis pełnego spotkania z Rose.
- To chyba jej prawdziwa twarz. Prześlę ci jeszcze kilka zdjęć Mika, na wypadek gdybyś wpadł przypadkowo na kogoś z tej dwójki.
Kiedy skończyła podniosła na niego ciepłe spojrzenie.
- A ty? Jak minął dzień? I… coś ci się stało w dłonie?
Ed oderwał wzrok od nagrania.
- Co? Ach.. Skaleczyłem się w pracy. Słuchaj, pamiętasz Madsena? Niby szef ochrony Corp Techu… Wydaje mi się, że moja ex-kochana korporacja siedzi z Odlotem w łóżku. Madsen bierze narkotyki w dużych ilościach i co dziwne… u jednego z dealerów prowadził eksperymenty na dzieciach. Wszczepy do mózgów…
Odwrócił wzrok na szybę.
- O zobacz… - lekko skinął uniesionym kielichem ku oknu. - To ten pan Harding z którym co najmniej Madsen, jeśli nie Corp-Tech kręcił lody… - spokojnie sączył wino, gdy na wielkim telebimie reklamowym pojawił się…
Film, nagrany prawdopodobnie z kamery sztucznego oka.

Spocony gruby murzyn patrzył rozbieganym wzrokiem to w oko kamery to gdzieś poza nią. Strużka potu spływała po tłustym policzku. Na rozbitej brwi zdążył już zaschnąć skrzep krwi. Wielki złoty łańcuch dziwnie nie pasował do rozpiętego, czerwonego szlafroka. Harding klęczał i oddychał płytko.
- Kupowanie, spożywanie i rozpowszechnianie Odlotu grozi śmiercią. - powiedział wkładając w każde słowo tchórzliwą ekspresję pełnego przekonania i aprobaty dla tego postulatu.
Oczywiście nie było fonii i tylko umiejący czytać z ust mogli zorientować się co powiedział, wolno i bardzo wyraźnie otyły murzyn. Trzymał wzniesione bezradnie na otwartych, trzęsących się dłoniach, narkotyki. Na ekranie napisy na angielsku i hiszpańsku wyświetliły monolog spoconego grubasa.
Gdy skończył mówić bezwładnie opadł do tyłu trafiony kulą w czoło zbryzgał ścianę za nim czerwonym prysznicem krwi i mózgu. Tabletki rozsypały się a biały proszek opadł na znieruchomiałe ciało trupa.
Nagranie powtórzyło się trzykrotnie a potem znowu wróciła przerwana reklama pasty do zębów.

Ed spojrzał na Felipę.
- Kawał skurwysyna z niego był… - wyjął komunikator i wyświetlił na ekranie pędzące auta. - Wyrwałem chwasta.
Pierwsze przebiło się przez zamkniętą bramę posesji, drugie zatrzymało na podjeździe. Ze środka wysypali się uzbrojeni o zęby Rustlersi.
- Kogo to ludzie, kochanie? - zapytał zaciągając się głęboko tytoniem.

Kelnerzy donieśli właśnie tace z dymiącymi i pachnącymi, równie apetycznie co wyglądającymi potrawami i zaczął się rytuał serwowania dań.
Kiedy już pozostawiono ich samych Felipa raz jeszcze zerknęła na nagranie.

- Rustlersi, carino, bez dwóch zdań. Poznaję niektórych, mimo tego że noszą maski. Czyi konkretnie… nie wiem. To jest teraz problematyczna sprawa. Meatboya, może Hana.
Zabrała się do jedzenia z delikatnym ociąganiem, raz jeszcze wyjrzała na telebim za oknem.
- Tak, pamiętam Madsena. Wydawał się typem… lojalnego korpa. A co jeśli… - przez moment pomachała uniesioną w górę łyżką - jeśli… on nadal pracuje dla C-T? Korporacje nigdy nie były święte. Może odlot to ich wynalazek? Może… wchodzą na nowe rynki? A Free Souls to taka… spółka córka? Korporacje są nienażarte, łakną więcej i więcej. Tereny gangów to do tej pory tereny dla nich niedostępne, nie wątpię jednak, że pociąganie za sznurki także na ulicach byłoby dla nich miłą perspektywą. Ewentualnie… odlot to rzeczywiście twór C-P, który ktoś wykradł, ktoś powiązany z Free Souls…I teraz wykorzystuje aby zbudować największy gang w dzielnicy. To… ma sens?
Felipa wpakowała do ust łyżkę z gazpacho i oblizała rozkosznie usta.
- Mhhh, magnificio - znów wyjrzała za okno na telebin. - To… ty pociągnąłeś za spust? - zapytała pozornie lekkim tonem. - I co się stało z tymi dziećmi o których wspomniałeś?
- Co za różnica. - wzruszył ramionami wkładając do ust widelec z nadzianym kawałkiem mięsa. Kiedy przełknął, upił trochę wina. - Chciałem zabrać dzieciaki, ale… Twoi koledzy namieszali w tych planach. Zabrali je ze sobą, zresztą tak samo jak wszystkich tam obecnych ludzi.
Popatrzył na żonę. Lubił obserwować Felipę podczas jedzenia, gdy jej smakowało.
- Janse, że ma sens. Corp-Tech to największa kurwa tego miasta… Myślisz poważnie, że to może być mój teść? - zapytał ostrożnie. - Ten Zbawiciel?
- Nie. To… irracional - zaśmiała się lekko ale zaraz mina znów jej zrzedła. - Tato siedzi w pierdlu. Ale sprawdzę to jutro żebym miała spokojną głowę. Jak na mieście kręci się jakiś narkobiznes Dżizas na pewno jest w to zamieszany. Ale nie podejrzewam go o taki rozmach carino. Twój teść to menda, ale… raczej z tych nie bardzoj znaczących. Jak to zrobiłeś? - wskazała gestem na telebim. - I… w zasadzie po co?
- Życzenie klienta. - wzruszył lekko ramionami. - Tu bardziej o przesłanie chodzi jak samą robotę. Mój człowiek się tym zajął. Ten sam co namierzył magazyny. Haker Rustlersów bardziej potrzebny był mi do rozeznania czy ktoś będzie chciał pomóc Waylanda znaleźć czy wręcz przeciwnie. Ja nie ufam, żadnemu z tych poruczników twojego ojczyma… - powiedział szczerze.
- Jin jest godny zaufania. Poza tym dlaczego miałby porywać Waylanda skoro sam dał mi tą kość z danymi? I przecież bym mu ją oddała… Jego i Hana znam od dziecka, żaden z nich nie zabiłby wujka… - widać było po jej minie, że chce tak myśleć ale nie wierzy całą sobą. - Ale odłóżmy to. Trzeba się zastanowić co dalej. Sprawa Waylanda nie może dłużej czekać. Ja nie mogę się normalnie wyspać wiedząc, że oni go przetrzymują i… bóg jeden wie co mu tam robią. Coś muszę zrobić i to szybko. Masz jakiś pomysł? Zrobiliśmy to po waszemu, rozłożyliśmy kamery, nie działałam pochopnie. Ale dość już czekania.
Ed jadł przez chwilę w milczeniu czując na sobie wzork Felipy.
W końcu oderwał spojrzenie od talerza.

- Jeśli ktoś wie, gdzie jest Wayland i co sie z nim stało, to Zbawiciel. Od niego wyszedł Odlot. Proste. Tak sie składa, że Zbawiciel będzie moim następnym klientem do posprzątania. Więc… Może ubijemy dwa ptaki jednym kamieniem? - uniósł brew.
- Och - Felipa zamrugała kilka razy trochę zaskoczona jego wyznaniem. W tym czasie pojawił się kelner aby zabrać pusty talerz po zupie i zastąpić go daniem głównym. Felipie ta chwila milczenia była potrzebna żeby zebrać myśli. - A czy… mógłbyś mnie zabrać ze sobą? Na następną akcję?
Ed spochmurniał. Ściągnął brwi.
- Kochanie… Nie wiem. Niczego nie obiecuję, bo jak to będzie zbyt niebezpieczne, to wolę, żebyś była obecna, ale nie fizycznie. Najwyżej będziesz ze mną na łączach. Widzieć, słyszeć i tak dalej. Chronić mi też tyłek. - powiedział z przekonaniem.
- Na łączach to możesz mieć hakera. Ja ci w dupę będę pomocna po drugiej stronie kabla - wbiła widelec w porcję mięsa może nazbyt energicznie. - Co ty w ogóle robisz dla… nieważne dla kogo. Jaki ma być finał tych egzekucji? Bo wiesz, mnie też by się przydały jakieś konkretniejsze informacje, wiedziałabym gdzie jest gniazdo os dałabym znać Jinowi, może chłopaki by się przestali wreszcie wykłócać i skupili na wspólnym wrogu…
- Finałem ma być miasto wolne od Odlotu i tych co za nim stoją. Nie znam szczegółów. Ja tylko wykonuję robotę. A Rustlersi… Mają wspólnego wroga przecież. Tego samego co mój pracodawca. To jasne przecież. Free Souls, The Cribs, Zbawiciel, tacy jak Madsen i kto wie… może CT. Na pewno korporacja co ciąga sznurki tego przedstawienia...
- Si… Tyle, że ty sprzątasz kolejnych świadków. A ja kręcę się w miejscu… Jakbyś mi go dał, tego Zbawiciela, mogłabym z niego coś wyciągnąć zanim zamienisz go w kupkę buritto - chyba jednak rozmowa o rozpaćkanych mózgach odebrała Felipie chwilowo apetyt bo przestała patrzeć na talerz i uzbroiła się w kieliszek z winem.
- Wiesz… Ja go mam pozamiatać z ulicy żywego i dostarczyć na przesłuchanie. Jeśli tego dokonam, to wyjaśni się sprawa Waylanda. Kochanie, ludzie z którymi pracuję to profesjonaliści. Wyciągną z niego wszystko co trzeba. Może nawet pomogą odbić go. Jeszcze nie pytałem. To nie ich sprawa, póki co… Chociaż… Może i ich…
Westchnął.
- Pamiętasz akcję odbijania Newt Weaver? Myślisz, że poszłoby tak łatwo gdyby nie wsparcie profesjonalistów? Bullet i kilku chłopaków z ulicy… Musisz uzbroić się w cierpliwość. Jeżeli on żyje to go uwolnimy. Pamiętaj, że nie mamy żadnego znaku jego życia. Większe szanse są na to, że już dawno nie żyje. - dokończył cicho.
- Teraz to mnie pocieszyłeś… - wypiła do dna kieliszek i nie dbając specjalnie o etykietę dolała sobie sama. Słowa Eda wywołały w niej lekką panikę. - Bien… poczekajmy jeszcze trochę, wtedy juz na pewno będzie martwy…
- Felipa. - popatrzył na nią poważnie. - Zawsze przygotowywać się trzeba na najgorsze. Niby po co mieliby go trzymać żywego? Ani okupu nie chcą… A jak chcieli z niego coś wyciągnąć to zrobili to w godzinę po zgarnięciu. Kim on jest, żeby im zależało na utrzymywaniu go przy życiu z niebezpieczną wiedzą? Będziemy działać i mieć nadzieję, że żyje, ale.. Musisz przygotować się na najgorsze…
Skończył jeść i odstawił talerz.
- Dosyć o tym. Mam dla ciebie niespodziankę. - powiedział wznosząc rękę przywołując kelnera.
Poprosił o rachunek upewniwszy się czy Felipa nie ma ochoty na deser ale Latynoska nim wstała opróżniła tylko do dna drugi kieliszek wina.
- Dokąd carino? - zapytała sięgając po płaszcz. Zdawała się po temacie Waylanda jednak mocno markotna.



***




Zjechali windą na dół, lecz nie do podziemi na parking.
- Chodź. - wyciągnął rękę kierując się do wyjścia na ulicę obrotowych drzwi w lobby. Felipa podała mu dłoń, postawiła kołnierz płaszcza.
Przebiegli przez ulicę miedzy wolno sunącymi autami. Śnieg prószył wesoło.
Stanęli przed skromnym budynkiem z wysoką bramą i szyldem “Dom Wschodzącego Słońca”.
Brama nie była zamknięta. Weszli do środka na dziedziniec. Potem wzdłuż ogrodu do szarego, niegdyś okazałego budynku pamiętającego czasy początku XX wieku. Gdy weszli po długich schodach do środka Felipa przekonała się, że to jakaś placówka medyczna, bo na korytarzu była dyżurka i siedziała tam pani w białym kitlu.
- Cal… Co tutaj robimy? - Felipa bliżej przylgnęła do Eda, nie puszczała jego ręki. - Czy to… dom starców? Masz tu… kogoś z rodziny?
- Tak. - odpowiedział spokojnie.
Ruszyli długim korytarzem, który kończył się sporych rozmiarów salą. Tam, było dużo starych ludzi. Niektórzy przykuci do wózków inwalidzkich, inni o kulach. Było tez trochę ludzi młodszych, przed wiekiem emerytalnym, lecz nie zobaczyli nikogo młodego, prócz tych w białych fartuchach.
Przy oknie tyłem do Eda i Felipy siedziała w fotelu kobieta i patrzyła przed siebie.
Walters skinął głową.
- Idź. Chyba cię nie pozna. - powiedział cicho lekko popychając Felipę w stronę stolika.
Latynoska przeszła kilka kroków ale zaraz zatrzymała się jakby jej nogi wrosły w ziemię. Dostrzegła wychudzoną kobietę o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach. Poznała matkę od razu, choć na przestrzeni ostatnich lat jeszcze nigdy nie widziała jej tak czystej i zadbanej. Mimo śladów toczącej ją choroby wyglądała jakoś świeżo, śnieżnobiały szlafrok komponował się nienaturalnie z jej skórą.
Ed zauważył, że Felipa zaczęła się trząść, począwszy od rąk, które to zaciskała w pięści to rozluźniała.
- Dlaczego… to zrobiłeś? - zapytała. Nie oglądała się za siebie ale miała pewność, że Ed stoi tam, blisko. - Jak… ją znalazłeś?
- To nie było wcale trudne… - odpowiedział spokojnie. - Umierała na ulicy. Bezdomna. Teraz tez jest na dragach, ale… pod opieką lekarską. Zwariowała. Nie pamięta wiele z ostatnich dwudziestu lat. Nie poznaje nawet siebie samej w lustrze. - chrząknął. - Ona nie pożyje długo. Pomyślałem… że może czas, no wiesz…
- Na co Ed? - musiała być mocno wzburzona skoro bez namysłu użyła jego prawdziwego imienia. - Na rodzinne zjednoczenie po latach? Kuuurwa… - zaklęła przeciągle przyciskając dłoń do czoła. - Wierzę, że miałeś dobre intencion ale… to moje życie carino, nie jakiś łzawy talk show “wybacz mi”... Może ona nic nie pamięta, ale ja tak. I to nie są przyjemne wspomnienia… Daleko jej było do matki roku.
Ed przymknięciem oczu potwierdził, że rozumie i kładąc rękę na ramieniu Felipy powiedział cicho.
- Kochanie ja zaakceptuję każdą twoją decyzję. Każda będzie dobra. Myślałem o tobie a nie o niej. Przebaczenie potrzebne jest dla ciebie. - dodał bez mentorskiego tonu.
Felipa przeniosła wzrok na siedzącą w fotelu kobietę, na Eda, i znów na nią. Widać był, w jej zaszklonych oczach, w minie wyrażającej bezradność, jak waha się i gubi we własnych myślach.
- Ja… po prostu mnie zaskoczyłeś carino. Nie mam na to czasu, nie teraz…
- Jasne. Ona tu będzie aż do śmierci, więc… Zawsze możesz wrócić. Jak zechcesz. - przytulił ją. - I nie gniewaj się na mnie. Jaka by kiedyś nie była, to teraz moja rodzina. To się poczułem odrobinę odpowiedzialny przynajmniej za jej ostatnie dni. Niech umrze w lepszych warunkach niż do zaoferowania ma ulica. - wzruszył ramionami.
Latynoska wtuliła się w niego jakby zrobiło jej się potwornie zimno. Ruszyła nieśpiesznie w drogę powrotną białym korytarzem.
- To nie takie proste Cal… Możesz mnie wziąć za nieczułą… Wiesz, przez ostatnie lata zarabiałam kasę, raz lepszą, raz gorszą ale nigdy… nawet nie rozważałam żeby wyciągać ją z jej własnego bagna. Nie dlatego… że mam uraz czy coś. Choć… może mam. Ale to dla mnie obca osoba - parę razy pociągnęła nosem, starała się nie płakać ale oczy zaszły warstwą wilgoci, mocno już zaczerwienione. - Nic jej nie zawdzięczam. Nic nie muszę spłacać. Gdy miałam siedem lat zabrali mnie do sierocińca. Na początku… kilka razy się pokazała. A później przestała… Chcesz wiedzieć kto jest moją prawdziwą rodziną? Na kim mogłam przez te wszystkie lata polegać? Na Waylandzie. I Bullecie. I Milady… To za nich się czuje odpowiedzialna. Dlatego nie mów mi, że się mam przygotować na najgorsze. Chcesz zrobić coś bezinteresownego dla mojej rodziny? Pomóż mi znaleźć Michaela… - głos miała przez cały czas spokojny i choć wyczuwało się jakąś nutę goryczy to obyło się bez śladu gniewu.
Walters nic nie odpowiedział wychodząc z Felipą na ulicę.
Zapalił papierosa.

- Za kilka godzin będę wiedział o co chodzi ze Zbawicielem i czy będzie wsparcie do odbicia Waylanda jeśli jeszcze żyje. - powiedział patrząc na nią. - Jedziesz teraz do domu?
- Mhm… - wyjęła z jego palców papierosa i zaciągnęła się łapczywie. - A ty?
- Ja mogę też. Potem wyskoczę na dwie godziny. - objął dziewczynę ramieniem i pocałował w skroń.
- O której?
- Przed dziesiątą.
- Ja… umówiłam się o północy z Mikiem Maroldo… Choć niespecjalnie mi się chcę iść.
- Ale gdzie i po co? - wpadł jej w słowo.
- Jin… obawia się, że on może pracować dla Free Souls. Postawię mu parę drinków i pociągnę za język. W końcu kilka lat temu się kumplowaliśmy. Nie jakoś wybitnie blisko ale jednak, spróbuję to wykorzystać… - schowała twarz w jego kołnierzu.
Westchnął.
- Podrzuć mi jego dane. Im więcej tym lepiej. Prześwietlę go z każdej strony z której będę mógł. Szybko wyjdzie z kim trzyma lub trzymał. Jak coś ukrywa, to jakkolwiek byście blisko nie byli w przeszłości i ile mu drinków nie postawisz, to ci prawdy nie powie, jak zależy mu na tym byś jej nie znała.
- Wiem, wiem… Już się tym zajmuję, rozpoznaniem twarzy i grzebaniem w sieci. Na razie żadnych match’y ale idzie tak opornie przez zakłócenia w sieci. Jutro chciałam iść do jakiegoś miejskiego stacjonarnego archiwum i przejrzeć wszystko z ręki… Na temat jego i tej Rose.
- Moge się mylić, ale wydaje mi się, że mój pracodawca ma bardzo długie ręce. Może mieć dostęp do wielu baz danych, nawet rządowych. Zgraj mi informacje Rose też. Są pewne miejsca gdzie nie da się wejść inaczej jak mając dostęp.
- Rose mam tylko twarz, ale myślę, że była prawdziwa.
- Nic co dotykała? Odciski palców? DNA?
- Hmm… Piła wodę. Ale… nie pomyślałam o tym zawczasu. Nie sądzę żeby szklanka była jeszcze do zgarnięcia. Napiszę do Jina, ale nie mam pojęcia czy coś z tego będzie.
Zerknęła na zegarek na holo.
- Jeśli masz wyjść przed dziesiątą to mamy jeszcze sporo czasu. Chodź ze mną do domu. Weźmiemy razem prysznic a później przejrzymy nagrania sprzed tych trzech magazynów. Szczególnie interesuje mnie ten skąd Remo złapał sygnał Waylanda. Czy kamery zarejestrowały jakąś podejrzaną aktywność? Jak dobra jest ochrona? Zabezpieczenia? Mówisz, że to mety Free Souls. Como lo sabes?
- Nie wiem. Odlot wychodzi od Free Souls, więc albo oni to gotują, albo dają temu swoją twarz. Harrding odbierał towar hurtem z tego magazynu co był niby najmniej podejrzany…
- Oh… - zaskoczył ją i zaciekawił. - Rozumiem.
Puściła go wreszcie z dość zaborczego uścisku.
- Posłuchaj carino… W sprawie mojej matki… Wybacz, że nie wyszło tak jak chciałeś. Po prostu… to ciężki temat. Jestem ci wdzięczna za starania i wiem, że to wszystko z myślą o mnie. Ale… to nie działa o, tak - pstryknęła z palców. - Muszę to sobie wszystko ułożyć, dobrze?
- Jasne. - rzucił spokojnie i trochę nawet jakby obojętnie. - Masz czas.
Pokiwała głową jakby i samą chciała siebie o tym fakcie przekonać.
- Chodźmy do samochodu - ujęła go pod rękę i ruszyli w kierunku parkingu. - A… kiedy wracasz do domu? To znaczy… tak, wiem, dom to szumnie powiedziane. Ale jak długo będziesz nocował z dala ode mnie?
- Do czasu aż zaufam dla Bricka. - odpowiedział.
- To może równie dobrze trwać latami… - wywróciła lekko oczami. - Wymyśl jakieś rozwiązanie jeśli widzisz problem kochanie. No chyba, że chcesz żyć jak para singli, w dwóch apartamentos, i widywać się weekednami…
Zaśmiał się, ale krótko.
- Do czasu końca tych podchodów myślałem a nie na dłuższą metę. Jak rozwiąże sie sprawa Waylanda i Odlotu, a to pewnie długo nie potrwa. Bo… - spojrzał na nią uważnie. - Potem to chyba nie zamierzasz zapuszczać tu na stałe korzeni?
- No… nie wiem - odwzajemniła jego spojrzenie. - Myślałam, że ustaliliśmy, że ucieczka na drugie wybrzeże nie była nam potrzebna żeby się związać. Lubię to miasto. I mam tu bliskich. A dla ciebie… to by było aż tak odstręczające, tu ze mną zostać?
- Szczerze? - uniósł brew.
- A jak myślisz? - szturchnęła go wymownie łociem. - Jeśli nie możesz być ze mną szczery to to wszystko nie ma sensu, prawda?
- Nie wiem ile zostało mi życia, ale wolałbym nie dzielić sie tobą z nikim… - odpowiedział patrząc przed siebie. - Nie mam nic do ludzi których kochasz. Nie znaczy jednak, że ja muszę ich kochać. Wolałbym, żebyś odcięła się od gangu. To nie jest zdrowe na dłuższą metę. Takie życie, niby normalne, nie jest normalne…
- Nie podoba mi się jak przedstawiasz sprawę… - wpiła mocniej palce w jego ramię, szpilki wystukiwały o beton rytm podwyższonego napięcia. - Wiesz jak ja to zabrzmiało? Zostały mi dwa lata, wyjedziemy i przez ten czas bądź słodką żoną bez problematycznej przeszłości, a jak już mnie pochowasz możesz wrócić i robić co chcesz…
- Ha, ha, ha. - parsknął. - Przesadzasz. Nie tak to powiedziałem. - lekko stuknął ją biodrem. - Po prostu nie mam zamiaru pochować cię pierwszy. - dodał już nieco poważniej.
Na taką sugestię zamilkła tylko i odwróciła wzrok.
- Tego nigdy nie można być pewnym carino - westchnęła ciężko. - Chodź, zawieź mnie do domu. Zmarzłam jak diabli.



***



Lustro było zaparowane. Felipa leżała zanurzona w skąpych kąpielowych bąbelkach, opierając się wygodnie plecami o tors siedzącego w wannie Waltersa. On z ramionami na poręczach jaccuzi, w jednej ręce trzymał kieliszek z winem, a w drugiej papierosa. Oświetleniem pomieszczenia był niebieski night light przy lustrze i zielone punktowe światełka na posadzce oraz pod wodą. Odpoczywali mocząc się w ciepłej kąpieli po relaksującym seksie i obiecanym Edowi masażu obolałego barku. Pokaleczone ręce ucałowane przez żonę miały podobno zagoić się do pogrzebu.

- Mam dla ciebie jakąś tam niespodziankę kochanie.
Obróciła głowę zadzierając do góry. Nie mógł jej nie pocałować.
- Kiedy przejdę na emeryturę. - żachnął się. - A raczej kiedy przestanę pracować w obecnym zawodzie, to dostaniemy pięć milionów eurobaksów.
Mówił swobodnie. Całe mieszkanie a zwłaszcza łazienkę prześwietlił na wszystkie znane mu sposoby wykrywania podsłuchów i ukrytych kamer. Za grosz nie ufał ani Meatboyowi a już na pewno nie Brickowi. Zresztą, jeszcze z pół roku temu wyśmiałby każdego, kto powiedziałby mu, że zaufa Felipie.
- Będziemy mogli zacząć inne życie. Bez grzebania sie w brudach na co dzień lub tylko wtedy, gdy będziemy mieli na to ochotę. Otworzę firmę detektywistyczną. Będziesz moim partnerem? - uśmiechnął się.

Mówił z przekonaniem, bo wierzył, że Miracle dokona obiecanego cudu i dożyje tego wszystkiego. A jeśli nie, to cóż... Przynajmniej zostawi ustawioną Felipę, która wszystko po nim odziedziczy. O planach budowy domu nic nie wspomniał na razie z przyczyn oczywistego braku przygotowania na to Felipy. Westchnął. Musiał jakoś sprawić, aby sama tego zapragnęła niby pierwsza. Tylko do cholery jak? Jak obudzić w de Jesus instynkty macierzyńskie?!
Pogłaskał policzek latynoski czule. Kochał ją najprawdziwiej i jak nigdy nikogo innego w życiu. Sam nie mógł zrozumieć jak do tego doszło i nawet nie próbował.
Czemu nie mogą cieszyć się życiem, lecz ciągle taplają się w gnoju tego miasta...?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 17-04-2014 o 06:11.
Campo Viejo jest offline