Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2014, 06:04   #81
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed niczym posąg wykuty z kamienia, zasłuchany w muzykę, spokojnie wyglądał przez ciemną szybę na panoramę mrugającego miasta. Widok z siedemdziesiątego dziewiątego piętra na obrzeżach rodzinnego domu de Jesus, roztaczał się na przykryty śniegiem Bronx upstrzony kilkunastoma drapaczami chmur i mrugającymi kolorowo neonami, reklamowymi telebimami i hologramami. Przedostatnie piętro hotelu „Iberia” na całym swym poziomie mieściło elegancką restaurację. Poziom wyżej był bar z tarasem widokowym. Walters co prawda skromnie, zważywszy na krzykliwą modę, ubrany był konserwatywnie, odpowiednio jednak na tyle, by nie gorszyć wzrokiem patronów jak i sprawiać kłopoty obsłudze, która chciała, czy nie chciała, musiała egzekwować pewien standard wśród gości. Ot jeszcze jeden garniak. Na białej koszuli leżała błyszcząca marynarka czarnego garnituru.

Raczył się czerwonym winem cierpliwe czekając na żonę. Wysłał kilka godzin wcześniej adres i był pewny, że to miejsce nie będzie Felipie obce. Hiszpańska restauracja była naprawę świetna i oferowała cała gamę tradycyjnych i nowoczesnych potraw zarówno tych z tytułowego półwyspu jak również tych latynoskich.

Późne zimowe popołudnie odczuwało się jak wieczór. Zmrok zapadł juz dawno temu na zewnątrz. W restauracji na stołach płonęły świece, na murowanych, starodawnych ścianach latarnie dawały ciepłe oświetlenie gustownie uzupełniające kilka przyciemnionych żyrandoli zwisających z ciemnobrązowego sufitu odsłoniętych żerdzi i bali. Okrągłe stoliki na szkarłatnych obrusach, zwisających prawie do ziemi, miały wyłożone mniejsze, białe.

Na podwyższeniu niewielkiej sceny na drewnianych, antycznych krzesłach siedzieli kobieta i mężczyzna grając na gitarach.

Felipa miała świadomość tego, że znów się spóźniła. Jeszcze w windzie poprawiała makijaż w tempie na rekord świata a teraz wypadła do holu restauracji i mimo wysokich szpilek rzuciła się do biegu. Kiedy w progu zatrzymał ją kelner chciała mu wyjaśnić, że jest z kimś umówiona, ale dopadła ją zadyszka i nie mogła wydobyć z siebie słowa. Oparła się o blat pobliskiego stolika i nachyliła próbując wyrównać oddech jak i zlokalizować Waltersa. Zobaczyła go wreszcie, eleganckiego jak spod igły, zagapionego w ogromne okno wychodzące na panoramę miasta.
- Ja do tamtego seniora - Felipa wskazała Eda palcem podnosząc wzrok na kelnera, który lekko zmieszany uniósł wzrok z jej dekoltu na twarz.
- Ja… nieważne, sama trafię.
Przemierzyła szerokość sali kołysząc biodrami do rytmu gitarowej solówki. Zaszła mężczyznę od tyłu i pochyliwszy się pocałowała w usta.
- Hola carinio… wybacz spóźnienie.
Zajęła miejsce na przeciwko Eda obciągając szalenie krótką sukienkę, która z ledwością zasłaniała jej pośladki.
- Nie wiedziałam, że tu jest… aż tak elegante - wydawała się odrobinę zmieszana. - Włożyłam ładną kieckę i kolczyki… Dla ścisłości w windzie się przebierałam i upinałam tą cud fryzurę - lekki uśmiech zamajaczył na jej twarzy.
Ed zobaczył, że na środku czoła ma niewielką kropkę z tuszu do rzęs co potwierdzało jej wersję z pośpiechem.

- Hijo de puta, nie przesadziłam z dekoltem? - złapała poły jasnego materiału i przyciągnęła odrobinę do siebie w przypływie niezrozumiałej skromności.
- Nieeeee. - Walters zaprzeczył przeciągle i wlewając resztę wina do gardła, długo nie odrywał wzroku od przedmiotu rozmowy. - Wyglądasz jak zawsze prześlicznie. - uśmiechnął się szczerze. - Tylko zaziębisz się, zobaczysz. - westchnął odstawiając z żalem pusty kieliszek. Uniósł rękę i niemal natychmiast wyrósł jakby spod ziemi kelner z buletką Campo Viejo i dolał Edowi do większej połowy szkła.
- A pani czego się napije? - zapytał profesjonalnie pracownik Iberii obróciwszy się do Felipy, choć widać było jak walczy sam z sobą by nie zapuszczać żurawia tam gdzie nie powinien.
- Tinto de verano dla żony. - zamówił Ed pewnym siebie głosem.
Kelner ukłonił się i odszedł.



***




W międzyczasie zamówili potrawy smakując przystawki.
- Dowiedziałem się co nieco o tych adresach. - powiedział. - Wygląda na to, że w jednym z nich produkują Odlot. A przynajmniej stamtąd wychodzi dystrybucja. Ten, który mamy pod obserwacją archiwizuje dane.Jeśli już, to tam można chyba tylko wygrzebać jakieś informacje dotyczące tego całego syfu, jeśli Wayland chciał coś przez to powiedzieć...NIe jest to też ten magazyn pod ziemią. Towar chętnie rozprowadzają the Cribs, ale to już pewnie wiesz. Ale to Free Souls za tym syfem stoją z niejakim Zbawicielem. Słyszałaś coś o tym facecie? - zapytał.
- No - zaprzeczyła ruchem głowy. - Ale niedorzecznie kojarzy mi się z moim padre… - zaśmiała się krótką chwilę ale zaraz zamilkła i spoważniała, zbladła nawet. Cień wiarygodności tej myśli wybił ją z równowagi. - Mówili na niego Dżizas - wyjaśniła. - To dość blisko “Zbawiciela”. No i… całe życie też kręcił w dragach. Ale… no es posible. Miał mieć odsiadkę do końca roku… - te słowa także przyniosły odwrotny skutek do pocieszenia. Latynoska nakryła dłonią usta i niemal krzyknęła - Sana Maria de Gudalupe, przecież mamy koniec roku… Jak go wypuszczą na święta będzie mnie szukał dopóki nie wyciśnie ze mnie znów jakieś kasy…
Felipa przychyliła kieliszek z winem i dosłownie przełknęła całość duszkiem, co było może mało eleganckie ale ukoiło na moment jej nerwy. Nogi zrobiły się mięciutkie jak z waty a w głowie gniazdko uwił sobie chwilowy błogostan.
- Ale to teraz nieistotne, przepraszam carino… - odnalazła jego dłoń na białym obrusie. - U mnie sytuacia wygląda… fatal. Zgodziłam się pracować dla Jina, staram się pogodzić jego, Hana i Meatboya przynajmniej do czasu aż rozprawią się z Free Souls ale nie wiem czy moje starania przyniosą jakiś skutek. Mam wrażenie, że zmarnowałam cały dzień… - opowiedziała mu dość chaotycznie o wizycie w kostnicy, pokazała mu na holo fragment nagrania, później przeskoczyła do rozmowy z Hanem przyznając, że raczej mu wierzy. Zakończyła opowieścią o Miku, amigo sprzed lat kiedy spotykała się z takim jednym, Alberto. Mik był ćpunem, obecnie jest pół artystą, pół cyborgiem, który reprezentuje ponoć jakąś większą organizację.
- Kobieta, z którą się spotkaliśmy… - Felipa zakończyła kręceniem z niedowierzaniem głową. - Jak na to ile trudu zadali sobie żeby spotkać się z Jinem była bardzo mało… - szukała właściwego słowa - concreto. Miałam wrażenie, że to ja muszę wyciągać od niej czego właściwe chce… Jin uważa, że może robić dla Free souls i to wszystko jakaś ustawka. Zgram ci na holo zrzut z cyberoka.
Felipa jasno się zadeklarowała, że nie ma przed Edem tajemnic i uparcie szla tym torem. Nie pominęła żadnego szczegółu, wspomniała nawet o skręcie wypalonym na szybko z Brickiem, choć kiedy do tego się przyznawała uciekła lekko wzrokiem. Gdy zamilkła stuknęła opuszkiem palca w panel holofonu i po chwili Ed otrzymał zapis pełnego spotkania z Rose.
- To chyba jej prawdziwa twarz. Prześlę ci jeszcze kilka zdjęć Mika, na wypadek gdybyś wpadł przypadkowo na kogoś z tej dwójki.
Kiedy skończyła podniosła na niego ciepłe spojrzenie.
- A ty? Jak minął dzień? I… coś ci się stało w dłonie?
Ed oderwał wzrok od nagrania.
- Co? Ach.. Skaleczyłem się w pracy. Słuchaj, pamiętasz Madsena? Niby szef ochrony Corp Techu… Wydaje mi się, że moja ex-kochana korporacja siedzi z Odlotem w łóżku. Madsen bierze narkotyki w dużych ilościach i co dziwne… u jednego z dealerów prowadził eksperymenty na dzieciach. Wszczepy do mózgów…
Odwrócił wzrok na szybę.
- O zobacz… - lekko skinął uniesionym kielichem ku oknu. - To ten pan Harding z którym co najmniej Madsen, jeśli nie Corp-Tech kręcił lody… - spokojnie sączył wino, gdy na wielkim telebimie reklamowym pojawił się…
Film, nagrany prawdopodobnie z kamery sztucznego oka.

Spocony gruby murzyn patrzył rozbieganym wzrokiem to w oko kamery to gdzieś poza nią. Strużka potu spływała po tłustym policzku. Na rozbitej brwi zdążył już zaschnąć skrzep krwi. Wielki złoty łańcuch dziwnie nie pasował do rozpiętego, czerwonego szlafroka. Harding klęczał i oddychał płytko.
- Kupowanie, spożywanie i rozpowszechnianie Odlotu grozi śmiercią. - powiedział wkładając w każde słowo tchórzliwą ekspresję pełnego przekonania i aprobaty dla tego postulatu.
Oczywiście nie było fonii i tylko umiejący czytać z ust mogli zorientować się co powiedział, wolno i bardzo wyraźnie otyły murzyn. Trzymał wzniesione bezradnie na otwartych, trzęsących się dłoniach, narkotyki. Na ekranie napisy na angielsku i hiszpańsku wyświetliły monolog spoconego grubasa.
Gdy skończył mówić bezwładnie opadł do tyłu trafiony kulą w czoło zbryzgał ścianę za nim czerwonym prysznicem krwi i mózgu. Tabletki rozsypały się a biały proszek opadł na znieruchomiałe ciało trupa.
Nagranie powtórzyło się trzykrotnie a potem znowu wróciła przerwana reklama pasty do zębów.

Ed spojrzał na Felipę.
- Kawał skurwysyna z niego był… - wyjął komunikator i wyświetlił na ekranie pędzące auta. - Wyrwałem chwasta.
Pierwsze przebiło się przez zamkniętą bramę posesji, drugie zatrzymało na podjeździe. Ze środka wysypali się uzbrojeni o zęby Rustlersi.
- Kogo to ludzie, kochanie? - zapytał zaciągając się głęboko tytoniem.

Kelnerzy donieśli właśnie tace z dymiącymi i pachnącymi, równie apetycznie co wyglądającymi potrawami i zaczął się rytuał serwowania dań.
Kiedy już pozostawiono ich samych Felipa raz jeszcze zerknęła na nagranie.

- Rustlersi, carino, bez dwóch zdań. Poznaję niektórych, mimo tego że noszą maski. Czyi konkretnie… nie wiem. To jest teraz problematyczna sprawa. Meatboya, może Hana.
Zabrała się do jedzenia z delikatnym ociąganiem, raz jeszcze wyjrzała na telebim za oknem.
- Tak, pamiętam Madsena. Wydawał się typem… lojalnego korpa. A co jeśli… - przez moment pomachała uniesioną w górę łyżką - jeśli… on nadal pracuje dla C-T? Korporacje nigdy nie były święte. Może odlot to ich wynalazek? Może… wchodzą na nowe rynki? A Free Souls to taka… spółka córka? Korporacje są nienażarte, łakną więcej i więcej. Tereny gangów to do tej pory tereny dla nich niedostępne, nie wątpię jednak, że pociąganie za sznurki także na ulicach byłoby dla nich miłą perspektywą. Ewentualnie… odlot to rzeczywiście twór C-P, który ktoś wykradł, ktoś powiązany z Free Souls…I teraz wykorzystuje aby zbudować największy gang w dzielnicy. To… ma sens?
Felipa wpakowała do ust łyżkę z gazpacho i oblizała rozkosznie usta.
- Mhhh, magnificio - znów wyjrzała za okno na telebin. - To… ty pociągnąłeś za spust? - zapytała pozornie lekkim tonem. - I co się stało z tymi dziećmi o których wspomniałeś?
- Co za różnica. - wzruszył ramionami wkładając do ust widelec z nadzianym kawałkiem mięsa. Kiedy przełknął, upił trochę wina. - Chciałem zabrać dzieciaki, ale… Twoi koledzy namieszali w tych planach. Zabrali je ze sobą, zresztą tak samo jak wszystkich tam obecnych ludzi.
Popatrzył na żonę. Lubił obserwować Felipę podczas jedzenia, gdy jej smakowało.
- Janse, że ma sens. Corp-Tech to największa kurwa tego miasta… Myślisz poważnie, że to może być mój teść? - zapytał ostrożnie. - Ten Zbawiciel?
- Nie. To… irracional - zaśmiała się lekko ale zaraz mina znów jej zrzedła. - Tato siedzi w pierdlu. Ale sprawdzę to jutro żebym miała spokojną głowę. Jak na mieście kręci się jakiś narkobiznes Dżizas na pewno jest w to zamieszany. Ale nie podejrzewam go o taki rozmach carino. Twój teść to menda, ale… raczej z tych nie bardzoj znaczących. Jak to zrobiłeś? - wskazała gestem na telebim. - I… w zasadzie po co?
- Życzenie klienta. - wzruszył lekko ramionami. - Tu bardziej o przesłanie chodzi jak samą robotę. Mój człowiek się tym zajął. Ten sam co namierzył magazyny. Haker Rustlersów bardziej potrzebny był mi do rozeznania czy ktoś będzie chciał pomóc Waylanda znaleźć czy wręcz przeciwnie. Ja nie ufam, żadnemu z tych poruczników twojego ojczyma… - powiedział szczerze.
- Jin jest godny zaufania. Poza tym dlaczego miałby porywać Waylanda skoro sam dał mi tą kość z danymi? I przecież bym mu ją oddała… Jego i Hana znam od dziecka, żaden z nich nie zabiłby wujka… - widać było po jej minie, że chce tak myśleć ale nie wierzy całą sobą. - Ale odłóżmy to. Trzeba się zastanowić co dalej. Sprawa Waylanda nie może dłużej czekać. Ja nie mogę się normalnie wyspać wiedząc, że oni go przetrzymują i… bóg jeden wie co mu tam robią. Coś muszę zrobić i to szybko. Masz jakiś pomysł? Zrobiliśmy to po waszemu, rozłożyliśmy kamery, nie działałam pochopnie. Ale dość już czekania.
Ed jadł przez chwilę w milczeniu czując na sobie wzork Felipy.
W końcu oderwał spojrzenie od talerza.

- Jeśli ktoś wie, gdzie jest Wayland i co sie z nim stało, to Zbawiciel. Od niego wyszedł Odlot. Proste. Tak sie składa, że Zbawiciel będzie moim następnym klientem do posprzątania. Więc… Może ubijemy dwa ptaki jednym kamieniem? - uniósł brew.
- Och - Felipa zamrugała kilka razy trochę zaskoczona jego wyznaniem. W tym czasie pojawił się kelner aby zabrać pusty talerz po zupie i zastąpić go daniem głównym. Felipie ta chwila milczenia była potrzebna żeby zebrać myśli. - A czy… mógłbyś mnie zabrać ze sobą? Na następną akcję?
Ed spochmurniał. Ściągnął brwi.
- Kochanie… Nie wiem. Niczego nie obiecuję, bo jak to będzie zbyt niebezpieczne, to wolę, żebyś była obecna, ale nie fizycznie. Najwyżej będziesz ze mną na łączach. Widzieć, słyszeć i tak dalej. Chronić mi też tyłek. - powiedział z przekonaniem.
- Na łączach to możesz mieć hakera. Ja ci w dupę będę pomocna po drugiej stronie kabla - wbiła widelec w porcję mięsa może nazbyt energicznie. - Co ty w ogóle robisz dla… nieważne dla kogo. Jaki ma być finał tych egzekucji? Bo wiesz, mnie też by się przydały jakieś konkretniejsze informacje, wiedziałabym gdzie jest gniazdo os dałabym znać Jinowi, może chłopaki by się przestali wreszcie wykłócać i skupili na wspólnym wrogu…
- Finałem ma być miasto wolne od Odlotu i tych co za nim stoją. Nie znam szczegółów. Ja tylko wykonuję robotę. A Rustlersi… Mają wspólnego wroga przecież. Tego samego co mój pracodawca. To jasne przecież. Free Souls, The Cribs, Zbawiciel, tacy jak Madsen i kto wie… może CT. Na pewno korporacja co ciąga sznurki tego przedstawienia...
- Si… Tyle, że ty sprzątasz kolejnych świadków. A ja kręcę się w miejscu… Jakbyś mi go dał, tego Zbawiciela, mogłabym z niego coś wyciągnąć zanim zamienisz go w kupkę buritto - chyba jednak rozmowa o rozpaćkanych mózgach odebrała Felipie chwilowo apetyt bo przestała patrzeć na talerz i uzbroiła się w kieliszek z winem.
- Wiesz… Ja go mam pozamiatać z ulicy żywego i dostarczyć na przesłuchanie. Jeśli tego dokonam, to wyjaśni się sprawa Waylanda. Kochanie, ludzie z którymi pracuję to profesjonaliści. Wyciągną z niego wszystko co trzeba. Może nawet pomogą odbić go. Jeszcze nie pytałem. To nie ich sprawa, póki co… Chociaż… Może i ich…
Westchnął.
- Pamiętasz akcję odbijania Newt Weaver? Myślisz, że poszłoby tak łatwo gdyby nie wsparcie profesjonalistów? Bullet i kilku chłopaków z ulicy… Musisz uzbroić się w cierpliwość. Jeżeli on żyje to go uwolnimy. Pamiętaj, że nie mamy żadnego znaku jego życia. Większe szanse są na to, że już dawno nie żyje. - dokończył cicho.
- Teraz to mnie pocieszyłeś… - wypiła do dna kieliszek i nie dbając specjalnie o etykietę dolała sobie sama. Słowa Eda wywołały w niej lekką panikę. - Bien… poczekajmy jeszcze trochę, wtedy juz na pewno będzie martwy…
- Felipa. - popatrzył na nią poważnie. - Zawsze przygotowywać się trzeba na najgorsze. Niby po co mieliby go trzymać żywego? Ani okupu nie chcą… A jak chcieli z niego coś wyciągnąć to zrobili to w godzinę po zgarnięciu. Kim on jest, żeby im zależało na utrzymywaniu go przy życiu z niebezpieczną wiedzą? Będziemy działać i mieć nadzieję, że żyje, ale.. Musisz przygotować się na najgorsze…
Skończył jeść i odstawił talerz.
- Dosyć o tym. Mam dla ciebie niespodziankę. - powiedział wznosząc rękę przywołując kelnera.
Poprosił o rachunek upewniwszy się czy Felipa nie ma ochoty na deser ale Latynoska nim wstała opróżniła tylko do dna drugi kieliszek wina.
- Dokąd carino? - zapytała sięgając po płaszcz. Zdawała się po temacie Waylanda jednak mocno markotna.



***




Zjechali windą na dół, lecz nie do podziemi na parking.
- Chodź. - wyciągnął rękę kierując się do wyjścia na ulicę obrotowych drzwi w lobby. Felipa podała mu dłoń, postawiła kołnierz płaszcza.
Przebiegli przez ulicę miedzy wolno sunącymi autami. Śnieg prószył wesoło.
Stanęli przed skromnym budynkiem z wysoką bramą i szyldem “Dom Wschodzącego Słońca”.
Brama nie była zamknięta. Weszli do środka na dziedziniec. Potem wzdłuż ogrodu do szarego, niegdyś okazałego budynku pamiętającego czasy początku XX wieku. Gdy weszli po długich schodach do środka Felipa przekonała się, że to jakaś placówka medyczna, bo na korytarzu była dyżurka i siedziała tam pani w białym kitlu.
- Cal… Co tutaj robimy? - Felipa bliżej przylgnęła do Eda, nie puszczała jego ręki. - Czy to… dom starców? Masz tu… kogoś z rodziny?
- Tak. - odpowiedział spokojnie.
Ruszyli długim korytarzem, który kończył się sporych rozmiarów salą. Tam, było dużo starych ludzi. Niektórzy przykuci do wózków inwalidzkich, inni o kulach. Było tez trochę ludzi młodszych, przed wiekiem emerytalnym, lecz nie zobaczyli nikogo młodego, prócz tych w białych fartuchach.
Przy oknie tyłem do Eda i Felipy siedziała w fotelu kobieta i patrzyła przed siebie.
Walters skinął głową.
- Idź. Chyba cię nie pozna. - powiedział cicho lekko popychając Felipę w stronę stolika.
Latynoska przeszła kilka kroków ale zaraz zatrzymała się jakby jej nogi wrosły w ziemię. Dostrzegła wychudzoną kobietę o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach. Poznała matkę od razu, choć na przestrzeni ostatnich lat jeszcze nigdy nie widziała jej tak czystej i zadbanej. Mimo śladów toczącej ją choroby wyglądała jakoś świeżo, śnieżnobiały szlafrok komponował się nienaturalnie z jej skórą.
Ed zauważył, że Felipa zaczęła się trząść, począwszy od rąk, które to zaciskała w pięści to rozluźniała.
- Dlaczego… to zrobiłeś? - zapytała. Nie oglądała się za siebie ale miała pewność, że Ed stoi tam, blisko. - Jak… ją znalazłeś?
- To nie było wcale trudne… - odpowiedział spokojnie. - Umierała na ulicy. Bezdomna. Teraz tez jest na dragach, ale… pod opieką lekarską. Zwariowała. Nie pamięta wiele z ostatnich dwudziestu lat. Nie poznaje nawet siebie samej w lustrze. - chrząknął. - Ona nie pożyje długo. Pomyślałem… że może czas, no wiesz…
- Na co Ed? - musiała być mocno wzburzona skoro bez namysłu użyła jego prawdziwego imienia. - Na rodzinne zjednoczenie po latach? Kuuurwa… - zaklęła przeciągle przyciskając dłoń do czoła. - Wierzę, że miałeś dobre intencion ale… to moje życie carino, nie jakiś łzawy talk show “wybacz mi”... Może ona nic nie pamięta, ale ja tak. I to nie są przyjemne wspomnienia… Daleko jej było do matki roku.
Ed przymknięciem oczu potwierdził, że rozumie i kładąc rękę na ramieniu Felipy powiedział cicho.
- Kochanie ja zaakceptuję każdą twoją decyzję. Każda będzie dobra. Myślałem o tobie a nie o niej. Przebaczenie potrzebne jest dla ciebie. - dodał bez mentorskiego tonu.
Felipa przeniosła wzrok na siedzącą w fotelu kobietę, na Eda, i znów na nią. Widać był, w jej zaszklonych oczach, w minie wyrażającej bezradność, jak waha się i gubi we własnych myślach.
- Ja… po prostu mnie zaskoczyłeś carino. Nie mam na to czasu, nie teraz…
- Jasne. Ona tu będzie aż do śmierci, więc… Zawsze możesz wrócić. Jak zechcesz. - przytulił ją. - I nie gniewaj się na mnie. Jaka by kiedyś nie była, to teraz moja rodzina. To się poczułem odrobinę odpowiedzialny przynajmniej za jej ostatnie dni. Niech umrze w lepszych warunkach niż do zaoferowania ma ulica. - wzruszył ramionami.
Latynoska wtuliła się w niego jakby zrobiło jej się potwornie zimno. Ruszyła nieśpiesznie w drogę powrotną białym korytarzem.
- To nie takie proste Cal… Możesz mnie wziąć za nieczułą… Wiesz, przez ostatnie lata zarabiałam kasę, raz lepszą, raz gorszą ale nigdy… nawet nie rozważałam żeby wyciągać ją z jej własnego bagna. Nie dlatego… że mam uraz czy coś. Choć… może mam. Ale to dla mnie obca osoba - parę razy pociągnęła nosem, starała się nie płakać ale oczy zaszły warstwą wilgoci, mocno już zaczerwienione. - Nic jej nie zawdzięczam. Nic nie muszę spłacać. Gdy miałam siedem lat zabrali mnie do sierocińca. Na początku… kilka razy się pokazała. A później przestała… Chcesz wiedzieć kto jest moją prawdziwą rodziną? Na kim mogłam przez te wszystkie lata polegać? Na Waylandzie. I Bullecie. I Milady… To za nich się czuje odpowiedzialna. Dlatego nie mów mi, że się mam przygotować na najgorsze. Chcesz zrobić coś bezinteresownego dla mojej rodziny? Pomóż mi znaleźć Michaela… - głos miała przez cały czas spokojny i choć wyczuwało się jakąś nutę goryczy to obyło się bez śladu gniewu.
Walters nic nie odpowiedział wychodząc z Felipą na ulicę.
Zapalił papierosa.

- Za kilka godzin będę wiedział o co chodzi ze Zbawicielem i czy będzie wsparcie do odbicia Waylanda jeśli jeszcze żyje. - powiedział patrząc na nią. - Jedziesz teraz do domu?
- Mhm… - wyjęła z jego palców papierosa i zaciągnęła się łapczywie. - A ty?
- Ja mogę też. Potem wyskoczę na dwie godziny. - objął dziewczynę ramieniem i pocałował w skroń.
- O której?
- Przed dziesiątą.
- Ja… umówiłam się o północy z Mikiem Maroldo… Choć niespecjalnie mi się chcę iść.
- Ale gdzie i po co? - wpadł jej w słowo.
- Jin… obawia się, że on może pracować dla Free Souls. Postawię mu parę drinków i pociągnę za język. W końcu kilka lat temu się kumplowaliśmy. Nie jakoś wybitnie blisko ale jednak, spróbuję to wykorzystać… - schowała twarz w jego kołnierzu.
Westchnął.
- Podrzuć mi jego dane. Im więcej tym lepiej. Prześwietlę go z każdej strony z której będę mógł. Szybko wyjdzie z kim trzyma lub trzymał. Jak coś ukrywa, to jakkolwiek byście blisko nie byli w przeszłości i ile mu drinków nie postawisz, to ci prawdy nie powie, jak zależy mu na tym byś jej nie znała.
- Wiem, wiem… Już się tym zajmuję, rozpoznaniem twarzy i grzebaniem w sieci. Na razie żadnych match’y ale idzie tak opornie przez zakłócenia w sieci. Jutro chciałam iść do jakiegoś miejskiego stacjonarnego archiwum i przejrzeć wszystko z ręki… Na temat jego i tej Rose.
- Moge się mylić, ale wydaje mi się, że mój pracodawca ma bardzo długie ręce. Może mieć dostęp do wielu baz danych, nawet rządowych. Zgraj mi informacje Rose też. Są pewne miejsca gdzie nie da się wejść inaczej jak mając dostęp.
- Rose mam tylko twarz, ale myślę, że była prawdziwa.
- Nic co dotykała? Odciski palców? DNA?
- Hmm… Piła wodę. Ale… nie pomyślałam o tym zawczasu. Nie sądzę żeby szklanka była jeszcze do zgarnięcia. Napiszę do Jina, ale nie mam pojęcia czy coś z tego będzie.
Zerknęła na zegarek na holo.
- Jeśli masz wyjść przed dziesiątą to mamy jeszcze sporo czasu. Chodź ze mną do domu. Weźmiemy razem prysznic a później przejrzymy nagrania sprzed tych trzech magazynów. Szczególnie interesuje mnie ten skąd Remo złapał sygnał Waylanda. Czy kamery zarejestrowały jakąś podejrzaną aktywność? Jak dobra jest ochrona? Zabezpieczenia? Mówisz, że to mety Free Souls. Como lo sabes?
- Nie wiem. Odlot wychodzi od Free Souls, więc albo oni to gotują, albo dają temu swoją twarz. Harrding odbierał towar hurtem z tego magazynu co był niby najmniej podejrzany…
- Oh… - zaskoczył ją i zaciekawił. - Rozumiem.
Puściła go wreszcie z dość zaborczego uścisku.
- Posłuchaj carino… W sprawie mojej matki… Wybacz, że nie wyszło tak jak chciałeś. Po prostu… to ciężki temat. Jestem ci wdzięczna za starania i wiem, że to wszystko z myślą o mnie. Ale… to nie działa o, tak - pstryknęła z palców. - Muszę to sobie wszystko ułożyć, dobrze?
- Jasne. - rzucił spokojnie i trochę nawet jakby obojętnie. - Masz czas.
Pokiwała głową jakby i samą chciała siebie o tym fakcie przekonać.
- Chodźmy do samochodu - ujęła go pod rękę i ruszyli w kierunku parkingu. - A… kiedy wracasz do domu? To znaczy… tak, wiem, dom to szumnie powiedziane. Ale jak długo będziesz nocował z dala ode mnie?
- Do czasu aż zaufam dla Bricka. - odpowiedział.
- To może równie dobrze trwać latami… - wywróciła lekko oczami. - Wymyśl jakieś rozwiązanie jeśli widzisz problem kochanie. No chyba, że chcesz żyć jak para singli, w dwóch apartamentos, i widywać się weekednami…
Zaśmiał się, ale krótko.
- Do czasu końca tych podchodów myślałem a nie na dłuższą metę. Jak rozwiąże sie sprawa Waylanda i Odlotu, a to pewnie długo nie potrwa. Bo… - spojrzał na nią uważnie. - Potem to chyba nie zamierzasz zapuszczać tu na stałe korzeni?
- No… nie wiem - odwzajemniła jego spojrzenie. - Myślałam, że ustaliliśmy, że ucieczka na drugie wybrzeże nie była nam potrzebna żeby się związać. Lubię to miasto. I mam tu bliskich. A dla ciebie… to by było aż tak odstręczające, tu ze mną zostać?
- Szczerze? - uniósł brew.
- A jak myślisz? - szturchnęła go wymownie łociem. - Jeśli nie możesz być ze mną szczery to to wszystko nie ma sensu, prawda?
- Nie wiem ile zostało mi życia, ale wolałbym nie dzielić sie tobą z nikim… - odpowiedział patrząc przed siebie. - Nie mam nic do ludzi których kochasz. Nie znaczy jednak, że ja muszę ich kochać. Wolałbym, żebyś odcięła się od gangu. To nie jest zdrowe na dłuższą metę. Takie życie, niby normalne, nie jest normalne…
- Nie podoba mi się jak przedstawiasz sprawę… - wpiła mocniej palce w jego ramię, szpilki wystukiwały o beton rytm podwyższonego napięcia. - Wiesz jak ja to zabrzmiało? Zostały mi dwa lata, wyjedziemy i przez ten czas bądź słodką żoną bez problematycznej przeszłości, a jak już mnie pochowasz możesz wrócić i robić co chcesz…
- Ha, ha, ha. - parsknął. - Przesadzasz. Nie tak to powiedziałem. - lekko stuknął ją biodrem. - Po prostu nie mam zamiaru pochować cię pierwszy. - dodał już nieco poważniej.
Na taką sugestię zamilkła tylko i odwróciła wzrok.
- Tego nigdy nie można być pewnym carino - westchnęła ciężko. - Chodź, zawieź mnie do domu. Zmarzłam jak diabli.



***



Lustro było zaparowane. Felipa leżała zanurzona w skąpych kąpielowych bąbelkach, opierając się wygodnie plecami o tors siedzącego w wannie Waltersa. On z ramionami na poręczach jaccuzi, w jednej ręce trzymał kieliszek z winem, a w drugiej papierosa. Oświetleniem pomieszczenia był niebieski night light przy lustrze i zielone punktowe światełka na posadzce oraz pod wodą. Odpoczywali mocząc się w ciepłej kąpieli po relaksującym seksie i obiecanym Edowi masażu obolałego barku. Pokaleczone ręce ucałowane przez żonę miały podobno zagoić się do pogrzebu.

- Mam dla ciebie jakąś tam niespodziankę kochanie.
Obróciła głowę zadzierając do góry. Nie mógł jej nie pocałować.
- Kiedy przejdę na emeryturę. - żachnął się. - A raczej kiedy przestanę pracować w obecnym zawodzie, to dostaniemy pięć milionów eurobaksów.
Mówił swobodnie. Całe mieszkanie a zwłaszcza łazienkę prześwietlił na wszystkie znane mu sposoby wykrywania podsłuchów i ukrytych kamer. Za grosz nie ufał ani Meatboyowi a już na pewno nie Brickowi. Zresztą, jeszcze z pół roku temu wyśmiałby każdego, kto powiedziałby mu, że zaufa Felipie.
- Będziemy mogli zacząć inne życie. Bez grzebania sie w brudach na co dzień lub tylko wtedy, gdy będziemy mieli na to ochotę. Otworzę firmę detektywistyczną. Będziesz moim partnerem? - uśmiechnął się.

Mówił z przekonaniem, bo wierzył, że Miracle dokona obiecanego cudu i dożyje tego wszystkiego. A jeśli nie, to cóż... Przynajmniej zostawi ustawioną Felipę, która wszystko po nim odziedziczy. O planach budowy domu nic nie wspomniał na razie z przyczyn oczywistego braku przygotowania na to Felipy. Westchnął. Musiał jakoś sprawić, aby sama tego zapragnęła niby pierwsza. Tylko do cholery jak? Jak obudzić w de Jesus instynkty macierzyńskie?!
Pogłaskał policzek latynoski czule. Kochał ją najprawdziwiej i jak nigdy nikogo innego w życiu. Sam nie mógł zrozumieć jak do tego doszło i nawet nie próbował.
Czemu nie mogą cieszyć się życiem, lecz ciągle taplają się w gnoju tego miasta...?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 17-04-2014 o 06:11.
Campo Viejo jest offline  
Stary 17-04-2014, 21:30   #82
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
- Kye… - znali się doskonale. W końcu nawet byli kiedyś małżeństwem.
- Martha - odpowiedział podobnym tonem, nie ukrywając zaskoczenia. Różnili się, zainteresowanie sektą to jednak coś nowego. - Ślicznie wyglądasz. Skłamałbym mówiąc, że spodziewałem się ciebie tutaj.
- A ja ciebie - uśmiechnęła się i nie było w tym nieszczerości. Podeszła bliżej i strzepnęła niewidoczny pyłek z jego koszuli. - Zmieniłeś zainteresowania? - spytała, unosząc brew.
Za jej plecami rozległo się ciche chrząknięcie. Facet w garniturze podszedł bliżej i rudowłosa obróciła się ku niemu.
- Pozwól, że przedstawię. Kye, to jest Harold. Harold - Kye.
Facet nie wyglądał na zachwyconego. Wyciągnął sztywno rękę.
- Znacie się?
Remo uścisnął podaną dłoń mocno i energicznie, potrząsając z uśmiechem fałszywej sympatii.
- Jasne, to moja żona - zrobił pauzę dla dobrego efektu. - Ex. Nie spinaj się.
Puścił rękę i klepnął w ramię. Niewiele udawał. Dzięki Ann nie musiał.
- Opowieści później. Zebraliśmy się tu po...? - zwrócił się do White'a, szukając czegoś do picia i miejsca do siedzenia blisko gospodyni.

Jakby wzrok mógł zabijać, to pewnie haker padłby trupem, ale tak atmosfera szybko się rozluźniła, szczególnie, że w pomieszczenie wypełnił szczery śmiech Izaaca.
- Od razu do rzeczy? Muszę z ogromną przykrością stwierdzić, że pewne rzeczy da się osiągnąć wyłącznie cierpliwością i pracą. Nawet jeśli praca polegałaby na rzeczach cieleśnie przyjemnych bądź to obojętnych.
Monika służyła tu zdaje się za asystentkę, bowiem podała napoje. Pomarańczowe, z czymś zielonym pływającym w środku. Uśmiechała się do każdego uroczo.
- To nic trującego, owoce kshu, z mojego kraju. Mają tam idealne warunki do rozwoju.
Elena zupełnie nie miała nic przeciwko, aby usiadł obok niej. Zrobiła nawet miejsce, zakładając nogę na nogę. Błysnął czerwony but na wysokiej szpilce, a ona obdarzyła murzyna szczerym uśmiechem. Druga para zajęła sofę stojącą prostopadle, trochę z boku. Izaac stał mniej więcej pośrodku, w niewielkim oddaleniu. Ruchy dłoni i mimikę twarzy miał idealnie opanowane. Nie wydawał się przy tym jednak odpychający jak niektórzy politycy.
- Zacznijmy od samego początku. Każdy z państwa wie trochę o tym, co reprezentuję. Prosiłbym o opisanie swojej wiedzy - uśmiechnął się, wiedząc doskonale co powiedział. - Usystematyzuję ją, obalając mity i potwierdzając prawdę.

- "Dzieci Rajneesha" - Remo szedł na przełaj i walił z grubej rury. Wiarygodności to dodawało, nie był dobry w udawaniu przy kontaktach międzyludzkich. - Sekta oparta na założeniach religijnych, skupiająca ludzi mających pokonywać własne demony i płacić przy tym swoim mentorom. W dodatku mająca aktualnie na sumieniu wydarzenie łatwo podchodzące pod atak terrorystyczny.
Wzroku z Izaaca nie spuszczał, badając przy tej okazji reakcję Moniki. Pozostali zebrani nie interesowali go w tej chwili. Przywódca organizacji pozostał niewzruszony na jego słowa, przyjazna mina nie zadrżała nawet. Co innego jego asystentka, której nieprzyjazne spojrzenie, skazę na miłej twarzyczce, wychwycić było łatwo. Fascynacja jego osobą musiała szybko jej przejść.
- Podobno to co robicie jest związane z dość swobodnymi kontaktami seksualnymi - dorzuciła jeszcze Martha zaintrygowanym tonem. Na koniec swoje dodała Elena, cicho i trochę podejrzliwie.
- Do mnie z kolei dotarła plotka, że skupiacie wyłącznie ludzi majętnych, dobrze sytuowanych bądź w jakiś sposób was interesujących.

Widząc, że skończyli, White kiwnął głową i uśmiechnął się całkiem szczerze, rozkładając lekko ramiona.
- Cieszę się, że od razu wyjaśnimy wszystkie trapiące państwa kwestie. Zacznijmy od końca. Panie zgodnie z zachowanym zwyczajem mają pierwszeństwo - mówił bez żadnego zająknięcia czy tremy. Mówca idealny. - Wykluczanie jakichkolwiek grup społecznych jest wyłącznie plotką. Mogła pani słyszeć coś takiego od swoich znajomych, bowiem swoim pięknem i wykształceniem obraca się pani właśnie w takich kręgach. Zapewniam, że nikogo nie pomijamy, każdy otrzymuje szansę. Wyjaśnię o co w niej chodzi za chwilkę. Odnośnie rozwiązłości, również należy klasyfikować to do plotek. Nie unikamy seksu, jest dla nas tak samo ważny jak oddychanie i medytacja, ale nikogo do niczego nie zmuszamy, a partnerzy nie są losowi. Każdy stopień wtajemniczenia wymaga poznania siebie w coraz większym stopniu, miłość fizyczna po jakimś czasie staje się do tego niezbędna. Wszyscy czują to samo, sami mają potrzebę jej zgłębiania.
Mówił to tak swobodnie, jakby faktycznie w życiu tak było. I w tym co robią. Trudno było znaleźć na świecie człowieka bardziej pewnego tego o czym opowiada. Wreszcie zwrócił się do Remo.
- Sekta to takie okropne słowo. Jesteśmy zrzeszeniem ludzi, którzy pragną tego samego. Pragną się rozwijać, poznawać siebie i odnaleźć spełnienie żywota poprzez pokonywanie słabości. Nie zmuszamy nikogo do płacenia, nie żądamy stawek i biedniejsi nie są wykluczani z powodu braku możliwości dorzucenia kilku eurodolarów do całości. Należy jednakże zrozumieć, że im ktoś bardziej pozna siebie, z tym potężniejszymi demonami się mierzy. To wymaga skupienia, cierpliwości, medytacji. Osoby na wyższym stopniu wtajemniczenia nie mogą w pewnych okresach poświęcić wiele czasu na zarabianie pieniędzy.
Westchnął, przechodząc do najtrudniejszej kwestii. Wyraz jego twarzy sugerował ból. Ten mentalny, nie fizyczny.
- Strata Amandy jest dla nas ciosem, lecz jednocześnie wykazuje, jak bardzo wierzymy w swoje przekonania, jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, aby ich bronić. To była jej szalona decyzja, sam osobiście zrobiłbym wszystko, żeby ją powstrzymać, gdybym znał pełne zamiary dziewczyny. Ojciec przekroczył granicę, sprawił, że przestała czuć się bezpieczna i to doprowadziło do tragedii…

Kye wysłuchał całej tej przemowy. Stoicki spokój, powtarzał sobie w swoim czarnym zakutym łbie, nie przyjmującym tłumaczeń. Uruchomił w wewnętrznym komputerze podgląd na pracę dyplomową Westa i mentalnie notował podobieństwa i różnice.
- W takim razie czy jest pan w stanie zagwarantować, że nic takiego się nie powtórzy, dopilnuje pan, żeby nikt nie myślał podobnymi kategoriami co Amanda? - spytał, biorąc łyk napoju z nieznanych owoców. Smakował dziwnie, niczym połączenie mango i limonki.
- Oczywiście - Izaac odpowiedział od razu, pewnie. - Już ogłosiłem, że nie wolno brać przykładu z Amandy, że jesteśmy grupą pokojową i nie powinniśmy zwracać się ku światu zewnętrznemu za pomocą agresji. Monika może potwierdzić.
Kobieta skinęła głową. To co mówili jak na razie zgadzało się z pracą Westa. I wydawało się, że zgadzać się miało dalej.
Murzyn nie miał więcej pytań, nie tu i nie teraz. Wytrawny, charyzmatyczny polityk mógł kłamać zbyt przekonująco, by móc to odkryć. Ten tutaj wierzył w swoją gadkę, co zaburzało obraz. Rys na skórze dzieciaków trzeba było szukać gdzie indziej. W dowodach fizycznych. Piramida finansowa tłumaczona w ten sposób broniła się bez problemu.

White, widząc, że nie ma dalszych pytań, zaczął opowiadać. Mówił długo i z pasją, przedstawiając "Dzieci Rajneesha" w samych superlatywach. Łączył dogmaty z buddyzmem i chrześcijaństwem, przedstawiając demony wewnątrz siebie, swoje niedoskonałości, jako elementy, które należy zwalczyć, aby dostąpić zbawienia. Aby życie po śmierci było czymś więcej niż niekończącym się cierpieniem. Remo wyłączył się po jakimś czasie, co kilka minut potwierdzając tezy z pracą dyplomową. Izaac mówił mniej więcej to samo, przekonywał lepiej od Westa, nie opisując wyłącznie po łebkach, jak to zrobił Artur. W ustach przywódcy sekty brzmiało to autentycznie i wiarygodnie.

W międzyczasie odebrał wiadomości, odpisując na nie. Ta od Mika zaniepokoiła hakera. Szybko napisał do Lisy.
"Akcja odwołana. Sprawdź czy dasz radę przełożyć swoją obecność na inny termin."
Odpowiedź przyszła po dłuższym czasie, jak White kończył swój wywód.
"To wygłodniałe chłopaki, ale na jutro się nie uda, staruszku. Może piątek."
"Ok. Przyjrzymy się dzisiaj z zewnątrz. O 20:30 odbiorę cię spod firmy."
Odpisał jej i wyłączył holo. Decyzję podjął w trakcie. Impreza z narkotykami w tle go nie rajcowała, zupełne olanie sprawy nie było w jego stylu. Kompromis, to jest to.

Spotkanie skończyło się. W międzyczasie Izzac zdążył płynnie i naturalnie przejść na "ty".
- Jeśli po dzisiejszym dniu nadal jesteście zainteresowani, możemy pokazać wam więcej. Pojedynczo lub dwójkami, otrzymacie osobę obeznaną, która w przyszłości może stać się waszym mentorem. Spotkacie się, porozmawiacie bardziej prywatnie, o sobie. Jeśli będzie czas, nawet jutro. Później pokażemy wam naszą siedzibę. Pamiętajcie, nie ma tu żadnych zobowiązań.

Uśmiechnął się szeroko raz jeszcze, żegnając się ze wszystkimi. Monika podobnie, chociaż Remo zauważył, że nie była już tak przymilna dla niego. Martha i Harold wyszli pierwsi. Mężczyźnie się wyraźnie spieszyło. Rudowłosa zdążyła rzucić "zadzwoń czasem" i posłać mu całusa za plecami obecnego faceta. Co tu się wyprawiało? On też czuł się swobodnie. Ten soczek zawierał dodatki, bez dwóch zdań. Elena zatrzymała go przy drzwiach.
- Izaac powiedział, że można dwójkami. Jesteś zainteresowany spróbowaniem? Jutro wieczorem? Wolałabym nie iść sama, a to co mówił… - nie dokończyła, czuł jednak, że ją ciekawi.
Kye wyszczerzył się.
- Jak nic mi nie wyskoczy, niezwykle chętnie. Umówisz to z Whitem? Chodzi o ten przydział - język plątał się. Piękno lub napój, albo oba na raz. Szlag. - Podjadę po ciebie. O ile komunikacja nie padnie zupełnie, odezwę się.
Jak prawiczek, pięknie. Rumieńca na ciemnej skórze widać nie było.
Ann nie będzie zachwycona. Pod wpływem soczku i piękna postanowił nie mieć wyrzutów. Cmoknęli się w policzki i wyszedł. Głęboki oddech.
Teraz Harris. Ta dziewczyna potrafiła dać w kość.
 
Widz jest offline  
Stary 18-04-2014, 21:54   #83
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 22:02 czasu lokalnego
Środa, 16 grudzień 2048
Nowy Jork



Ann

Eryk, jakby to powiedzieć, nie pasował wyglądem do swojego delikatnego imienia. Wielki, umięśniony murzyn ubrał się swobodnie, wpasowując w klimat Bronxu.
- Dobry wieczór - przywitał się basowym tonem, grzecznie chyląc czoła po tym, jak Daniele przedstawiła Ann jako Lucy. Widząc lekkie zaskoczenie dziewczyny, pośpieszyła z wyjaśnieniami.
- Jest ochroniarzem mojego dobrego znajomego, wypożyczyłam go na ten wieczór, że ujmę to tak niegrzecznie - uśmiechnęła się do murzyna, który wzruszył ramionami. Miał ochraniać dwie ładne, seksownie ubrane kobiety. Zdecydowanie nie zamierzał na to narzekać.

Oddalając się coraz bardziej od centrum, zauważały spore różnice w ruchu drogowym. Bardzo niewiele pojazdów poruszało się po Bronxie, tylko podniebne autostrady przelatujące nad budynkami wydawały się podobnie zapełnione pojazdami, jak to zwykle bywało nawet o tej porze. Dzielnica pod nimi trwała w bezruchu, sprawiając przez to jeszcze groźniejsze wrażenie. Szczególnie, gdy wcale nie tak daleko pojawiło się kilka nagłych błysków, jednoznacznie kojarzących się ze strzelaniną. Na szczęście Muchos Grandos znajdowało się niedaleko mostu, w lekkim oddaleniu od głównych punktów zapalnych i największych blokowisk. Bar umiejscowiono w głębi jednego z niedużych centr handlowych. Większość sklepów już zamknięto, część "rozrywkowa" jeszcze pozostawała otwarta. To zamykano dopiero po północy.
- Ta nazwa pasuje do imienia naszego fixera - zauważyła Daniele z rozbawieniem, kierując się ku neonowi z odpowiednią nazwą.

Weszły do środka, niczym dwie damy do mało pasującej do nich otoczki, przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz. Okazało się, że meksykański klub i bar jednocześnie miał wystrój klasyczny dla Meksyku właśnie, mocno przyciemnione światła, brak okien i wygodnie rozmieszczone stoliki. Przygrywał nawet jakiś zespół w tym klimacie, na umiejscowionej z przodu scenie. Większość klienteli nie zwracała na grających uwagi. Za to obie kobiety poczuły przynajmniej kilka spojrzeń przesuwających się głównie po dość mocno odsłoniętych nogach.
Właściciel jednego z tych spojrzeń wstał od jednego z bocznych, niedużych stolików.

Macho pasował do opisu podanego swojego czasu przez Felipę, tyle, że prócz faktu, że był chudy, był również niski. Ann przerastała go w swoich butach bez najmniejszego problemu. To wcale nie osłabiło jego pewności siebie. Uśmiech odsłonił zęby, a oczy aż mu błyszczały, gdy sycił je widokiem przybyłych. Zagwizdał cicho, wskazując miejsca.
- Moje piękności! Nie spodziewałem się, że przyprowadzisz także koleżankę, fiu fiu. Niezła. Aż nie wiem, która z was lepsza. Drinki na dobry starcik?
Ubrał się w rozpiętą u góry koszulę, spodnie w kant i lakierki, strój pozornie mało pasujący do biednej i niebezpiecznej dzielnicy. Na szyi błyszczał mu złoty łańcuszek, na nadgarstku znacznie grubsza bransoleta. Kajdan wręcz. Zbliżył się, bez gestu z ich strony chwytając rękę raz jednej, raz drugiej z nich i całując je. Nie udawał, faktycznie pocałował wierzch dłoni.


James

Obserwacja, badanie sieci i zamontowanie kamer, które należało najpierw zakupić, zabrało sporo czasu. Miał dzięki temu podgląd na podwórze interesującej go posesji, ale w ogólnej sytuacji niewiele to zmieniło. Przy tej okazji zapomniał o Ramonie, wysyłając mu wiadomość o posiadanych wynikach dopiero dobrze po dwudziestej, kiedy to detektyw odpisał, że najlepiej będzie jak dotrze na komisariat jutro po siódmej rano. Albo jeśli miał jakieś rewelacje mogące ruszyć całe śledztwo, podskoczy do jego mieszkania na Brooklynie.
Ciężko było stwierdzić, czy miał. Nanokryształy były produktem hi-tech, lecz ich produkcja mogła się odbywać w tysiącach miejsc na całym świecie, co nie nadawało temu tropowi jasnych wskazówek co i gdzie.
Szczególnie, że Shelby robić co miał.

Humor Anny nie poprawiał się, ciągle siedziała w sieci i kwaśna mina stawała się coraz bardziej nieprzenikniona. Jawna oznaka uporu połączonego z wściekłością.
- Dogrzebałam się do jeszcze kilku dawnych pracowników tej firmy, która tu była wcześniej, ale ktoś zadał sobie sporo trudu, aby nie zdradzać co jest za płotem. Odkąd korporacje doszły do głosu, takich miejsc tworzy się coraz więcej. Większość jest powiązana z jakimś dużym graczem, może to nawet placówka korpo. Atak bez rozpoznania, ciężka sprawa. Jeśli wykryją… - pokręciła głową w swojej frustracji. - To nie musi być ta firma od dzieci, oni to bardziej doręczyciele. Tak naprawdę w środku może być wszystko.

Podjechali pod mieszkanie Carlosa, który na wiadomości nie odpowiadał. W domu również go nie było, mimo późnej pory. Shelby aktualnego grafiku dyżurów nie znał, ale grupa szturmowa zwykle stacjonowała w centrali, jeśli to akurat była ich warta. Tak mogło być i teraz, ale zanim nawet pomyślał o skierowaniu się tam, obraz z kamery przyciągnął uwagę jego żony. Rzuciła ekran na szybę i oboje oglądali na pokazie slajdów, bo tak działały wszelkie przekazy od jakiegoś czasu, jak pod pilnowaną posesję podjeżdża van. Obraz nie był tak dobry, aby potwierdzić z całą pewnością, że jest to ten sam, którego użyto do porwania Keitha. Zgadzała się sylwetka i zdaje się, że marka. Z odległości i jednego tylko punktu obserwacyjnego nie widzieli dokładnie, ale ze środka wysiadło dwóch ludzi. Ktoś wyszedł z budynku z wózkiem towarowym, otworzyła się furtka. Przekazano jakiś ładunek w dużej, niewątpliwie ciężkiej czarnej torbie.

- To może być nasza firma… - Anna przygryzła wargę, studiując obraz. Ludzie wrócili do wozu, który zaczął odjeżdżać. Kobieta wskazała na kręcącego się po podwórzu sąsiadującej z posesją zajezdni człowieka. - On coś widział i może coś wie. Moglibyśmy popytać, poczekać na następny wóz i go śledzić, bo tego już raczej nie dorwiemy, chyba, że bardzo szybko jeździsz.
Wiedział, że nie odpuści. Życie i dobro syna było w tej chwili najwyższym jej priorytetem. Życie jednakże proste nie było. Potwierdziła to wiadomość od Zoyi, którą właśnie otrzymał.

Cytat:
Potrzebuję pomocy. Moje mieszkanie.
Wszystkiego na raz zrobić się nie dało...


Kye

Lisa nie marudziła, nie poprzez wiadomości. Czekała na niego w umówionym miejscu. Zdążyła zmienić ciuchy na bardziej pasujące do akcji niż na imprezę i teraz miała na sobie obcisłe skórzane spodnie, długie buty i grubą, skórzaną kurtkę. Na głowę założyła nawet czapkę, nie przejmując się zburzeniem fryzury. Wiedziała, że zawsze wygląda dobrze, niezależnie od okoliczności. Miała w tym trochę racji, obcisłe wdzianka zawsze bardzo pasowały zgrabnym ciałom.
Wsiadła, zatrzaskując drzwi. To było tak naprawdę pierwsze ich spotkanie poza pracą, lecz wydawała się ciągle traktować go identycznie. Jak kumpla, nie szefa.
- Byłoby lepiej, gdybym zabrała swój motor. Twoja fura rzuca się w oczy. Bez urazy, fajna. Pasuje do dziadka za kółkiem - wyszczerzyła się do niego wesoło.

Szybko przejechali most, o tej porze nie było już korków, ruch sprawiał wrażenie mniejszego niż zwykle. Zastanawiające co ludzie robili, gdy pozbawiono ich głównych mediów i tylko serwisy internetowe ciągle aktualizowały dane. Z opóźnieniem, bo i u nich przesył danych był utrudniony.
Wskazany przez Lisę adres prowadził na ulicę z dziesięciopiętrowymi, betonowymi budynkami, tworzącymi zaułki i ciasne dziedzińce. Tu i ówdzie stały grupki ludzi, kluby, puby i bary błyskały neonami, zajmując większość najniższych pięter w okolicy.
- Byłam w okolicy kilka razy. Niezła meliniarnia, można poimprezować. Queens ostatnio zabiera wszystkich imprezowiczów, nawet Manhattan się nie umywa. Tam zostały disko dla bogatych snobów i staruszków. Tutaj jednak lepiej być z kimś. Bywa mało przyjemnie, dla samotnych dziewczyn zwłaszcza. Właściciele klubów dbają co prawda by do poważnych rzeczy nie dochodziło, więc jeśli chcesz poczuć prawdziwy odlot, to w tej dzielnicy.

Do Odlotu nawiązała celowo, bo adres wskazywał na jeden z takich budynków, gdzie na górze się śpi, a na dole bawi. Tylko neonu brakowało. Wystarczyło jednakże przejechać obok, żeby wychwycić schodki w dół i ciężkie, metalowe drzwi. Wchodziło tam właśnie dwóch łebków o kolorowych włosach i ćwiekowanych ubraniach. I nie tylko ubraniach.
- To jak, na pewno nie chcesz zajrzeć do środka. Zdejmuję kurtkę i wszyscy będą patrzeć tylko na mnie - zaśmiała się, rozsuwając suwak i ukazując wydekoltowaną bluzkę.


Felipa, Caleb

Wyszukiwanie zapuszczone przez Felipę kilka godzin wcześniej okazało się trochę rozczarowujące. W przypadku Mika udało się odkryć, że faktycznie musi mieszkać na Bronxie, jak wcześniej wskazał namiar założonej mu pluskwy, która teraz gdzieś toczyła się po mieście. Gdzieś, gdzie nie było już Maroldo, tylko takie potwierdzenie udało się uzyskać. Odnośnie jego osoby, najbardziej w oczy rzucały się wystawy rzeźb. Był nawet filmik, w którym łaził po ścianie niczym jakiś spiderman. Były ćpun najwyraźniej realizował się, lub próbował realizować w światku artystycznym. Poza tym zero wskazań konkretnego pracodawcy. Jeśli taki był, ktoś wykonał dobrą robotę.
A jeszcze lepszą wykonano przy Rose. Nie wiadomo, czy to przez brak nazwiska, czy problemy z siecią, ale obraz stworzony poprzez zwyczajną wyszukiwarkę okazał się białą kartką. Kobieta oficjalnie nie istniała. Nie miała konta na serwisach społecznościowych, nie widniała jako pracownik żadnej z oficjalnych firm. Nic. Może wyszukiwarka się zwiesiła?

Znacznie lepiej spisały się kamery zamontowane przy magazynach. Ciężko powiedzieć, czy nagrania zawierały solidny trop, ale niewątpliwie istniały, zapis był dobry i gdyby zebrać je z miejsca podłożenia, to nawet by nie przerywał. Każda miała własny dysk, na którym zapisywała wszystko, co udało się jej dostrzec.

Najłatwiej poszło z tą od podziemnego. Ludzie wchodzili i wychodzili z budynku, co nie dziwiło, w końcu był to zwyczajny blok mieszkalny, nikt jednak nie skorzystał z drzwi prowadzących na dół.

Biurowiec okazał się ruchliwym obiektem, choć magazynu sam w sobie wielce nie przypominał, przynajmniej z zewnątrz. Raczej miejsce analogiczne banku z dużą ilością skrytek, przy czym tu pozwalano zostawiać także rzeczy duże gabarytami. Klienci i pracownicy wchodzili i wychodzili. Wielu najpierw miało ze sobą pakunki przy wejściu i nie miało przy wyjściu. I na odwrót. Jeszcze większy ruch był na wjeździe i wyjeździe z podziemnego garażu, ruchliwego praktycznie przez cały dzień.

Magazyn z blachy, najbliżej utraconego już sygnału Waylanda, sprawiał wrażenie zwyczajnego miejsca pracy. O godzinie siódmej rano zjeżdżali się pracownicy, parkując przed budynkiem i odbijając się kartami przy wejściu. Około szesnastej po kolei opuszczali to miejsce, rozjeżdżając się do domów. Nie było ich wielu, około dwudziestu osób, plus strażnicy i kierowcy ciężarówek. Tych ostatnich, zarówno TIR'ów jak i małych furgonetek, pojawiło się w ciągu dnia łącznie pięć. Każda miała na boku wymalowany napis "Iron Mountain" i albo coś z niej wyładowywano i wnoszono z rampy do środka, albo - jak tylko w jednym przypadku - ładowano jakieś pudła do naczepy pojazdu.


Caleb

Sato wybrał niewielką, niezbyt często odwiedzaną o tej porze kawiarenkę, mającą tę zaletę, że panowała tu samoobsługa, stoliki umiejscowione były w lekkim zaciemnieniu, a lokal okazał się prawie pusty nie licząc dwóch par siedzących w bezpiecznej odległości. Azjata jak zwykle już czekał, pochylony nad filiżanką herbaty, której prawie nie tknął. Samoobsługowe lokale z jakości jeszcze nie słynęły. Przywitał Dafta słabym uśmiechem.
- Usiądź, proszę.
Przesunął ku niemu szarą kopertę.
- Wszystko co potrzebujesz do noszenia broni i statusu prywatnego detektywa. Nie da ci to możliwości oglądania policyjnych akt, ale w razie czego może sporo ułatwić. Pochodzisz z Chicago, przyjechałeś niedawno.

Quin'owi tego wieczora musiało się trochę spieszyć, bowiem szybko przeszedł do drugiej sprawy. Na stoliku wyświetliły się trzy małe zdjęcia. Jedno mało czytelne przedstawiało zakapturzoną sylwetkę. Drugie, mężczyznę rasy mieszanej. Trzecie - pół-cyborga. Mina Sato pozostała nieprzenikniona, głos również.
- Uważamy, że na wszystkich trzech zdjęciach znajduje się postać, którą ludzie zwą Zbawicielem. Drugie zdjęcie to wygląd, z którym obeznany był pan Harding. Dwa pozostałe znaleźliśmy w międzyczasie. W pewnych kwestiach mamy jednak związane ręce. Pierwsze co chciałbym od ciebie uzyskać, to czy pomożesz nam go szukać. Mamy… braki kadrowe, nie ukrywam tego. A zaufanie do obcych bardzo ograniczone. Z naszej wiedzy wynika, że masz tu pewne kontakty.


Mik

Foxie czekała na niego tuż za drzwiami, oświetlona sztucznym światłem słonecznym. Nie było żadnego klienta, a jej wygląd świadczył o tym, że to on był tu ważny tego wieczora. Miała spore mieszkanie bez okien - wyłącznie sztuczne z obrazem z kamer lub dowolnie wczytywanym z zainstalowanych programów. Tym razem za oknem panowała sielska atmosfera rodem z Florydy. Ściany były tu dźwiękoszczelne, okna z zewnątrz wydawały się normalne. Najwyższe piętro. Dziwka, ale pewną klasę miała.
Albo po prostu kasę.
Nikt nie mógł się poważnie skarżyć na takie sąsiedztwo.

Minę miała poważną. Majtek pod tymi koronkami raczej nie dało się uświadczyć. Białe pończochy ściśle przylegały do długich nóg. Ciało kobiety nie było w pełni naturalne, ciężko nawet określało się jej wiek, ale wielu facetów to lubiło. Ciągle była miękka i gorąca. Jeśli udawała, to profesjonalnie.
- Zamknij drzwi - rozkazała mu, głosem pewnym, lekko zachrypniętym. - Za długo czekałam.
Kiedyś mu powiedziała, że wewnętrzne rejony także miała zmodyfikowane. I to sprawia, że stała się nimfomanką absolutną i idealną. Pewnie strasznie trudno byłoby jej zmienić pracę. Zrobiła kilka kroków w jego kierunku, kręcąc biodrami.
- Weź mnie, kochanie. Weź mnie ostro, tak jak lubisz… - zamruczała, kładąc dłonie na jego torsie. - Najpierw przyjemności, widzę, że cierpisz.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-04-2014, 08:03   #84
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed słuchał Sato uważnie.
- Uważamy, że na wszystkich trzech zdjęciach znajduje się postać, którą ludzie zwą Zbawicielem. Drugie zdjęcie to wygląd, z którym obeznany był pan Harding. Dwa pozostałe znaleźliśmy w międzyczasie. W pewnych kwestiach mamy jednak związane ręce. Pierwsze co chciałbym od ciebie uzyskać, to czy pomożesz nam go szukać. Mamy… braki kadrowe, nie ukrywam tego. A zaufanie do obcych bardzo ograniczone. Z naszej wiedzy wynika, że masz tu pewne kontakty.
- Braki kadrowe? - Ed uniósł brew. - Organizacja się rozsypuje? Jest coś o czym powinienem wiedzieć? - nie czekał na odpowiedź. - Jakim cudem nie mamy pojęcia gdzie przebywa ten człowiek? Jak się nazywa naprawdę i kim był zanim okrzyknął się Mesjaszem? - ściągnął brwi ciągnąc ponurym głosem.
Sato opanowania nie tracił chyba nigdy, nie tracił także pozytywnego myślenia. Tym razem jednak dość smutnym gestem pokręcił głową.
- Przeceniasz zdaje się nasze skromne możliwości. Nigdy nie mieliśmy wielu zaufanych. Tą sprawą zainteresowaliśmy się bardzo niedawno, tak samo tym człowiekiem. Bądź ludźmi. Nie przeznaczamy do niej pełnych środków. Nikt nie potrafi być wszędzie i pomagać wszystkim - tłumaczył cierpliwie, patrząc na twarz Caleba. - Każdy również popełnia błędy. Mogliśmy nie docenić przeciwnika, uznać go za zwykłe porachunki gangów, jakich bardzo wiele. Czy jest to powód, aby płakać nad tym, czego zmienić już nie możemy? - zapytał retorycznie.
- Co wiemy poza tymi zdjęciami? - Ed słowem nie skomentował słów Sato.
- Mamy listę gangów, z którymi nawiązał komunikację. Wydaje się, że pojawia się u nich, przedstawia jako Zbawiciel i wyłuszcza możliwości. Odlot plus przyłączenie się do Free Souls. W zamian zyski. Po kilku spotkaniach zwykle schemat jest ustalony i dalej wszystko toczy się swoim życiem. Celem zawsze są gangi graniczne, mamy więc listę kilku, obecnie współpracujących z The Rustlers bądź Bloodboys. Jeden z nich wedle schematu powinien być następny. O ile nie uderzy bezpośrednio do szefów największych, skutek tego ciężko przewidzieć. Jak również lojalność. Dotąd szło mu zaskakująco łatwo - Qin wyłączył projekcję zdjęć, dwóch mężczyzn właśnie weszło do kawiarni, przechodząc obok nich.
- Nic nie wiadomo o jego tożsamości? Wiemy tylko tyle? Mam go tylko namierzyć czy dostarczyć jak to było mówione wcześniej?
Sato zasępił się.
- Nie mamy nic potwierdzonego. Zauważyliśmy również, że "czystych" członków Free Souls praktycznie nikt nie uświadczył. Wszystko to akcje wykonywane przez przekabacone gangi. Za tym stoją pieniądze, ale nie tylko - mina mówiła "nie wiem co oprócz tego". - Jeśli będziesz w stanie, możesz dostarczyć. Podejrzewam, że po namierzeniu należałoby działać błyskawicznie, bo zawsze pojawia się na krótki moment. Może się okazać, że ci "Zbawiciele" są podstawieni, nawet jednak wtedy mogą doprowadzić do kłębka. Rozumiem, że podejmiesz się pomocy w tej kwestii?
- Zobaczę co sie da zrobić. Jak Miracle niewiele mogło do tej pory, to co może jeden człowiek jak ja? - żachnął się. - Czy wiadomo kto stoi za przerywaniem sieci? No i na jakie wsparcie mogę liczyć tym razem?
- Człowiek jak ty może nam wydatnie pomóc, obstawiając jeden z potencjalnych następnych celów Zbawiciela, na ten przykład - Qin uśmiechnął się z sympatią. - Zły dzień? Jak dla wielu z nas. Nie wiemy kto. Wiemy co. Jakbyś znalazł przypadkiem małą, metalową, czarną skrzynkę umieszczoną bez celu w przypadkowym miejscu, zniszcz. Podobno gwałtowny demontaż poprawia samopoczucie - uśmiech Azjaty zgasł już, ton znów stał się w pełni poważny. - Takie, jakiego potrzebujesz. Mój pierwszy pomysł to obstawienie wszystkich potencjalnych celów. Wysłucham wszystkich propozycji.
- Najpierw trzeba zlokalizować cele i zebrać jakikolwiek intel. Te zdjęcia nic mi nie mówią. Żadnej propozycje na tę chwilę nie mam. Najlepiej byłoby ustalić kto za nimi stoi i zobaczyć w jaki sposób się kontaktuje. Sieć pada, więc może muszą stawiać się gdzieś osobiście na spotkania. Choćby jak ja z panem. Zwabienie wszystkich w jedno miejsce i przechwycenie trójki byłoby albo najprostszym albo najtrudniejszym rozwiązaniem, ale kto wie... może to być recepta na nasze braki kadrowe.
- Zwabienie, masz rację. Najłatwiej było podstawić się jako szefostwo gangu zainteresowanego Free Souls - Qin pokiwał głową, głównie do siebie. - Tylko który to będzie gang? - westchnął. - To musi być przekonujące i dotyczyć któregoś z istniejących. Zbawiciel na pewno przyszedłby na spotkanie, gdyby ktoś dał sygnał, że chce się do jego organizacji przyłączyć.
- No to może Anioły. Po zgarnięciu Jorga i Juniora. Niekoniecznie łatwo się połapać dla ludzi z zewnątrz, kto jest lub będzie prezydentem klubu.
- Może - Sato odpowiedział po chwili zastanowienia. - Należałoby to zrobić bardzo przekonująco, szczególnie, że oni obecnie zdecydowanie więcej zainteresowania wykazują gangami operującymi na Bronxie.
Spojrzenie Azjaty mówiło "tylko ty znałeś ich na tyle dobrze".
- Tak. Ale mając za sobą tereny Aniołów połknięcie mniejszych graczy byłoby im znacznie łatwiejsze. Prawo dżungli. Nie trzymasz z największymi to zginiesz. - Ed upił piwo. - Wiemy kto stoi za przymknięciem Jorgensternów? Ta złota pukawka od Leona należała do Juniora. Syna Swena. Mogę się z nimi spotkać w ciupie jeżeli mamy na tyle długie ręce, aby spotkanie było bezpieczne.
- Kolejna sprawa nie zbadana do głębi. Złapano ich po przekazaniu policji dowodów, przekazanie nastąpiło od anonimowych osób z milicji miejskiej - ton Azjaty sugerował brak wiary w to, że zdobyli te informacje sami. - Nie wiemy kto im te dowody podrzucił. Wiemy natomiast, że terenami Aniołów zainteresował się już latynoski gang, chociaż ciągle jeszcze bez gwałtownych ruchów. Spotkanie da się zorganizować, nawet jutro.
- W porządku. A teraz coś co może być ważne lub ułatwić wiele. Zaginął hacker - wysłał zdjęcie Waylanda. - Kilka dni temu dostał zlecenie zdobycia receptury Odlotu. Zaginął. Moja żona jest szantażowana jego życiem w zamian za zdobycie tych danych. Doszli do niej w Californii. Moja tożsamość może być skompromitowana. Czy coś wiesz w tej sprawie? - zapytał bezpośrednio.
Sato przyglądał się zdjęciu przez chwilę, po czym pokręcił głową.
- Niestety, nic o tym nie wiem. Twoja... żona nie dołożyła wszelkich starań, aby się ukryć i zmienić tożsamość. Odnalezienie jej dla odpowiednich osób prawdopodobnie nie stanowiło wielkiej trudności. O ile mi wiadomo, twoja własna jest ciągle niezagrożona. Zlecę jednakże dokładniejsze przyjrzenie się temu.

Walters pożegnał się ze swoim mentorem, bo tak lubił myśleć o Sato. Żeby w to co chciał wierzyć było wiarygodne. Zaufanie jest jak prawdziwa cnota. Traci się tylko raz.

Idąc do auta zastanawiał się co jest ważniejsze. Sprawy Sato czy Felipy. Na razie nie musiał wybierać, bo wspólnym mianownikiem był Odlot. Czy chciał znaleźć Waylanda? Nie. Ale obiecał pomóc. Gdby mógł spaliłby całe miasto jak kiedyś Neron. A zwłaszcza Bronx. Utopiłby w morzu krwi wszystkie gangi z Rustlersami na czele. To, że miłość nie wybiera, on był chodzącym, żyjącym dowodem.

Usiadł za kółkiem i zagadnął netrunnera. Upewnił się, czy był kontakt ludzi Miracle w sprawie nowego ciała Jon-Carlo. Był.
„Jon-Carlo cieszy się, że Samarytanin pomaga.” - napisał netrunner. - „Czy na pewno nie chce pomóc osobiście?”
„Chce. Ale Samarytanin na razie nie może. Nie lubi składać obietnic, których nie może dotrzymać. Wrócimy do tematu.” – odpisał zgodnie z prawdą i sumieniem.
Przelał na konto hackera połowę swojej kasy z ostatniego zlecenia za zabicie Hardinga. W memo przelewu wpisał: Na drobne wydatki.
Kto ich nie miał.
Wysłał też zdjęcia Zbawiciela z poleceniem ustalenia tożsamości i miejsca przebywania oraz zdjęcie i dane niejakiego Mika z instrukcją wygrzebania w czyjej ten człowiek siedzi kieszeni.

Jadąc już przesłał Felipie trzy fotki.
„To jest Zbawiciel, a raczej Zbawiciele. Coś Ci to mówi?”
„Nada carino.”

Po paru minutach obie wiadomości obydwoje otrzymali niemal równocześnie.
On od niej:
„Twoja żona to wredna wybuchowa zołza. Ale cię kocha. I też ma dla ciebie prezent. Musi się zrewanżować, bo ty ciągle coś jej prezentujesz. Niestety pięciu baniek nie przebiję."
Ona od niego:
„Gdzie jesteś? Trzeba obgadać sprawę. Mam nowiny.”
On odpisał szybko:
„Wystarczy, że jesteś, kochanie”
Ona zaraz potem:
„W domu i się ubieram.”
Przez głowę mu przeszło, że właśnie z kimś miała seks. Odkrył coś nowego. Stawał się zaborczy. Co jak co, ale ostatnią rzeczą jakiej potrzebował w tym momencie to problemy z zaufaniem i zazdrością. Wzruszył ramionami jakby sam chciał siebie przekonać. Dopóki nie wie to nie problemu i nie ma o co bić piany. A jak się dowie, to się problem szybko rozwiąże.
“Jakie nowiny?” – napisała Felipa.
“Tak. Pilne i nie na holo. Za pół godziny będę w Meduzie.”


***



Spotkali się w biegu. Felipa czekała przy barze na wysokim barowym stołku. Miała na sobie długie do samej ziemi futerko, syntetyczne o długim włosie w kolorze mandarynki. Pod nim miała chyba jedynie jakieś krótkie szorty bo nogi założone jedna na drugą odsłaniały nagą złotobrązową skórę. Na widok Eda jej twarz się rozjaśniła. Skończyła właśnie nawijać na palec taśmę ciągnącej się gumy i wpakowała ją na powrót w całości do ust.

- Hola… - zaczęła pojednawczo.
- Żeby dojść do Zbawiciela będę rozmawiał z Aniołami. Możecie sobie wzajemnie pomóc. Rustlersi z Aniołami. Mogę spróbować ugryźć ten temat również z tej strony. Co o tym myślisz? - zapytał.
- To... nieoczekiwane. Ale sojusz do zaakceptowania jak sądzę. Jak się w tym wszystkim natknąłeś na Anioły? Wie ktoś z nich, że ty to... no wiesz.
- Nie. Nie wie nikt. Sam mam zamiar natknąć się na Anioły w więzieniu.
- W Więzieniu? - oczy Felipy zrobiły się wielkie i okrągłe. - W jakim więzieniu carino? Powiedz, że nie chcesz dać się wsadzić żeby kogoś stamtąd wyciągnąć?
- Nieeee. Jestem głupi, ale nie aż tak. - puścił oczko. - Mam widzenie z Jorgensternem. Bezpieczne. Okazuje sie, że moi ludzie mają tam wejścia. Jakiś latynoski gang chce zająć im teren a Odlot to ich wspólny wróg. A wiec i Zbawiciel.
- “Twoi ludzie”... - powtórzyła za nim wykrzywiając odrobinę usta. - Ciekawi mnie co ostatecznie będą ci “twoi ludzie” chcieli z tego całego galimatiasu dla siebie. Bo jakoś podejrzewam, że samo wyeliminowanie Free Souls im nie wystarczy. I... czy rzeczywiście tak gładko pozwolą ci odejść. Ale nieważne, to całkowicie twoje problemos skoro nie chcesz się nimi podzielić - zbyła to wzruszeniem ramion. - To kiedy będziesz miał to widzenie?
- Jutro. Już ci mówiłem, ze ONI nie chcą Odlotu na mieście. To kurestwo jest bardzo niebezpieczne. To coś więcej niż narkotyk…
- Miesza we łbach - przyznała mu rację. - Choć jak bardzo, nie mam pojęcia. Mówią, że ćpunom po tym odpala. Jutro z rana Jin chce mnie na rozmowach z podległymi gangami. Jeśli nie robi ci to różnicy to mógłbyś mnie zgarnąć jak skończymy i pojedziemy do więzienia razem.
- Zapytam czy to nie wpłynie na ustalenia. Bo widzisz... Twoja afiliacja jest powszechnie znana co może pomóc lub zaszkodzić. Pomóc rozmowie, zaszkodzić podstępowi jaki szykuję w celu tej wizyty. Może wystarczy, że się ucharakteryzujesz. - uśmiechnął się.
- Ucharakteryzuję… jak? - jej czarne brwi zbiegły się na środku czoła. - Co to za podstęp?
- Chcę zwabić Zbawiciela pod pretekstem nawiązania współpracy z Aniołami. Aniołom w zamian za te szopkę można obiecać sojusz Rustlersów w posprzątaniu miasta, żeby było jak kiedyś. Kto wie, może to nawet przyspieszy zjednoczenie Rustlersow.
- Wiesz… nie wiem czy wolno mi cokolwiek obiecywać w imieniu Rustlersów nie konsultując tego z Jinem. Chyba, że chcesz żebym kłamała tylko po to aby ustawili ci tego Salvador? Ale wtedy… moja reputacja pewnie ucierpi. Nie żebym jakąś wybitną kiedykolwiek miała. No, może jako fixerka, ale ten nowy etat w Rustlersach… Niedługo zacznę czuć presję aby nosić garsonki - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, odpędziła tą myśl ruchem ręki. - Nadal nic nie wiem carino. Mam rozmawiać wcześniej z Jinem? Chcesz mnie na tym spotkaniu? Mam tam iść jako nie ja?
- Hmmm... Nie chce ryzykować Tobą.- skwasił minę. - Może daj mi jakieś info o Rustlersach, które wskazywałoby, że jestem insiderem, ale które nie wplątałoby koniecznie Ciebie, jeśli gówno trafi na wiatrak...
- Jeśli Jin zgodzi się ze mną, ze Anioły to materiał na sojuszników, to może lepiej żebym jednak poszła jako ja? Co może mi zrobić zza kuloodpornej szyby w pokoju widzeń?
- Nie chodzi o Jorgensterna, ale wspólnych wrogów. To ludzie odlotu posadzili szefa Aniołów. Ci sami co walczą z Rustlersami. Chodzi o to, że ciągający za sznurki nie wiedzą, że Anioły na to wpadną.
- Ciągnący za sznurki? - Felipa jęknęła cicho nie nadążając za wywodem Eda. - Czyli Free Souls? Boisz się, że będzie grozić mi niebezpieczeństwo z ich strony? Chyba już na to za późno carino.
- Moze... dlatego trzeba wyciąć ich z korzeniami. Zróbmy tak... Zapytaj Jina, ale na spotkanie pójde sam, żeby nie było przecieku, że Rustlersi prowadzą rozmowy z Aniołami. Zgarniemy Zbawiciela i po nitce do kłębka. Potem Rustlersi z Aniołami wyczyszczą Bronx ze śmieci. Rustlersi będą mieli więcej terenu niż mieli przed wojną. Może trzech królewiczów jakoś się podzieli przy sprawowaniu władzy. A co do Waylanda to wiem, że będę miał wsparcie do jego odbicia jeśli będzie trzeba.
- Oh - ostatnie ją zaskoczyło ale i ucieszyło. - Jak to... no wiesz, wytłumaczyłeś swoim mocodawcom? Że chcesz ludzi i sprzęt do odbicia anonimowego hakera?
- Mam obiecane wsparcie operacyjne do sprawy Zbawiciela. Jak dla mnie to jest powiązane, więc szczegóły dowiedzą się w stosownym czasie.
- Do tego czasu muszę go znaleźć - rozmyślała na głos. - Bien, czyli co ustalamy? Ja rozmawiam z Jinem a ty widzisz sie z bossem od Aniołow, wybadasz sprawę Zbawiciela i sojusz z Rustlersami. Wszystko?
- Tak. Tylko nie rób dzisiaj niczego ryzykownego. - przyjrzał się uważnie nalepce piwa. - Tak?
- Carino.... Taką mamy oboje robotę. Ryzykowną. Nie możesz tego ode mnie żądać podczas gdy sam ganiasz po melinach Free Souls likwidując ich hombres.
Zeskoczyła ze stołka, podeszła do niego i ująwszy jego twarz w smukłe palce pocałowała z pewną nabożnością.
- Masz - w jej dłoni pojawiło się niewielkie pudełko przewiązane wstążeczką. - Drobiazg. Odpakuj w swoim apartamento.
Skinął głową.
- Dziękuję. - uśmiechnął się.
Długo patrzył za odchodzącą kobietą, obracając w palcach pudełeczko, ważąc coś w myślach.
Poszła na akcję do magazynu. Albo szukać Zbawiciela zanim on do niego dotrze. Albo... Skrócić cierpienia matki. A raczej swoje...
Zamówił następne piwo. Potem pojedzie do domu.
Felipa nie potrzebowała babysittera.
Ed nie potrzebował małej, bezbronnej dziewczynki.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-04-2014, 12:26   #85
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Zanim Mik poznał Foxie, nie miał pojęcia, że niektóre rzeczy są anatomicznie możliwe. Prawdę mówiąc nie były, przynajmniej dla zwykłej, niezmodyfikowanej kobiety.
Póki nie spróbował, nie podejrzewał nawet, że niektóre z tych rzeczy mogą go kręcić. Foxie szybko stała się jego kolejnym nałogiem.

Po intensywnie spędzonych, niecałych dwudziestu minutach Mik padł wyczerpany na wyrko.
- Szkoda, że nie mam dla ciebie dziś całej nocki, złotko - powiedział, bawiąc się jej blond włosami, po czym spojrzał na wiszący na ścianie nowoczesny zegar. - Obawiam się, że został mi kwadrans. Zregenerować już się nie zdążę, więc powiedz, co miałaś za prośbę.
Jej ręka błądziła to po kroczu, to po innych członkach Mika, które gładziła mrucząc niczym kotka. To było niesamowite, bo ona faktycznie robiła to jak kotka. Nawet pazurki miała ostre. Technologia sprawiała cuda.
- Szkoda - westchnęła zasmucona. - Lubię twoją energię i możliwości. Zastanawiałeś się kiedyś nad zrobieniem tego na suficie? - Patrzyła w górę i chyba myślała o tym na serio. - Prośba, właśnie. Bo... chodzi o jednego z moich klientów. A ty masz takie duże możliwości... perswazji.
- Dziury zostaną... - cyborg również zapatrzył się na sufit. - W sensie w suficie, w tynku. Ale się załata.
Spojrzał na Foxie, gdy wspomniała o prośbie.
- Ktoś nie zapłacił? - Zapytał. - Nie masz od takich spraw alfonsa?
- To nie o to chodzi... - zmieszała się wyraźnie, odwracając wzrok. - To bardziej prywatne. Zabrał mi coś...
- No nie martw się, złotko - pogładził ją czule po głowie. - Jeśli się da to to odzyskam. Powiedz mi tylko co to jest i komu mam obić gębę.
- Ja.. - zająknęła się - ...nie wiem o nim wiele. Mówił, że nazywa się Hugo Boss, ale widzisz jak to brzmi. Murzyn, z taką paskudną blizną na lewym policzku. Na prawym ramieniu, karku i połowie pleców miał tatuaż jakiegoś czarnego ptaka, kruka chyba. To zapamiętałam, miał jeszcze jednak i inne tatuaże. Na pewno należał do jakiegoś gangu. On... - głos Foxie drżał. Rzadko pokazywała prawdziwe ludzkie oblicze, tym razem jednak nie była w stanie skryć go za fasadą - ...zrobił za co płacił... - nawet za tym zdawało się kryć coś więcej - ...potem wziął "pamiątkę". Skurwiel. Między innymi to.
Wyświetliła na holo zdjęcie medalionu.
- To dla mnie ważna... pamiątka. Ma nawet słaby nadajnik, tylko w tych warunkach namierzanie nie działa...
Mik, sam się sobie trochę dziwiąc, przytulił delikatnie Foxie.
- Namierzanie akurat działać powinno, choćby wyrywkowo - nie przestawał głaskać jej po głowie. - Chyba, że wykrył i wymontował nadajnik. Prześlij mi sygnał, złotko, może coś zapiszczy. Popytam o tego cwela, ale nic nie mogę obiecać. Nie powiedział nic więcej, co mogłoby mnie naprowadzić na trop? Może miał jakieś nietypowe ciuchy?
- Przecież wiem, że nic nie obiecasz. Proszę o to, że gdyby ci się udało... - nie patrzyła na niego, to nie była kobieta chcąca pokazywać swoje słabsze oblicze. - Jak wychodził, coś w stylu "chłopaki z kruków", to pewnie jego gang. A, i na kurtce też miał kruka.
- To ułatwia sprawę - rzekł cyborg. - To może trochę potrwać, ale go znajdę i skuję mu ryj. Głowa do góry, złotko.
- Wystarczy, że odzyskasz medalion - odwróciła się do niego i uśmiechnęła trochę wymuszenie. - Jesteś kochany - dodała już całkiem szczerze.
- Ty też, złotko - uśmiechnął się Mik. - Ale teraz muszę cię zostawić - wygramolił się z łóżka i zdemontował z mechanicznej dłoni wielkie, różowe dildo, którego używał na Foxie jako uzupełnienie naturalnego sprzętu. - A, słuchaj, może ty też będziesz mogła mi w czymś pomóc. Daj mi znać gdybyś widziała gdzieś tego typa - wyświetlił jej zdjęcie Zbawiciela. - Szukam też dilerów handlujących Odlotem.
Przyjrzała się uważnie i kiwnęła głową.
- Jak na razie go nie widziałam, ale dam znać. Dilerów już jakiś poznałam - uśmiechnęła się tajemniczo, uśmiechem nie docierającym do oczu. - Teraz się w narkotykach babrzesz?
- Takie zlecenie - wzruszył ramionami. - Muszę dorwać jakiegoś i zmusić do śpiewania.
- Nie sądzę, żeby oni coś wiedzieli - dziwka wydawała się dobrze poinformowana, lecz co się dziwić. Do uszu takiej jak ona dociera bardzo wiele. - Musiałbyś bardziej złapać dystrybutora. To już nie moja sprawa, prawda skarbie? - uśmiechnęła się słodko. Po smutku i załamaniu nie było już śladu.
- Wiem - przytaknął zapinając spodnie. - Przez dilerów chcę dotrzeć do dystrybutorów. To jak, złotko? Znasz namiar na jakiegoś, którym byś się nie przejmowała, że zrobię mu małe kuku? Jeśli nie, to luz, nie zmuszam cię, key?
- Znałam, ale już jest... nieaktywny - uśmiechnęła się słodko, jakby miała z tego jakąś satysfakcję. - Przykro mi.
- Spoko. Aha, lepiej nie eksperymentuj z Odlotem, to wyjątkowo toksyczne gówno - Mik narzucił kurtkę. - Zatem... następnym razem sufit? - Wyszczerzył się, wskazując głową do góry.
Bezczelnie rozchyliła swoje uda, przesuwając dłonią pomiędzy nimi.
- Zawsze, skarbie... - zamruczała.
Mik podążył głodnym wzrokiem za jej dłonią. Następnie sam sięgnął w wilgotny punkt między udami Foxie i uniósł swoją dłoń do ust, delektując się wonią jej kobiecości.
- Na drogę - powiedział i posławszy jej całusa wyszedł.
 
Bounty jest offline  
Stary 27-04-2014, 14:14   #86
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Dzięki bogom za antystymulanty, wyciszające mózg i spłaszczające prawdziwe emocje targające całym ciałem. Czas pomiędzy spotkaniem sekty a Lisy, Remo poświęcił na wyciszenie dudniącej głowy. Dlaczego teraz? Wyjątkowo niesympatyczny zbieg okoliczności, zmieniający w przyszłości "Dzieci Rajneesha" w sprawę osobistą. Kochał ją jeszcze? Zamrużył oczy, wymijając bokiem jakiś niewielki korek utworzony przy dwóch rozbitych samochodach. Ann w ostatnich miesiącach zmieniła wiele, możliwe, że także i to. Pewnie uczucie pozostało i ono nie pozwalało przejść obok obojętnie.
Jutro będzie musiał się z tym zmierzyć, dowiedzieć co Martha myśli o organizacji. Mógł przejmować się na zapas. Źle, że widział przy tym twarz Eleny. Pieprzone pigułki. Otworzył okno i splunął na zewnątrz.

Spieszył się. Zadbał o dobry dojazd do swojego nowego mieszkania, to dawało szansę na wyrobienie się. Harris nie dałaby mu żyć widząc takiego jak teraz. Wparował do siebie, przebierając i postarzając. Producent sprzętu obiecywał, że częste zmiany nie będą miały negatywnych efektów w przyszłości. Lepiej, żeby miał rację, inaczej Remo planował dla niego wiele nieprzyjemności. Wiedział kim był, baza Corp-Techu zawierała rozległą wiedzę.
W skórze i wygodnym ubraniu, z mordą a'la jędrny pięćdziesięciolatek wsiadł z powrotem do wozu i odpalił. Tym razem to głośna muza zagłuszała sumienie i myśli. Na tył wrzucił torbę pełną elektroniki. Wiadomość od Maroldo zmieniała stan rzeczy, Hujston wyraził się jasno. Pomagać, nie robić za nich.

***

Pojawiały się chwile, w których zastanawiał się, czy dobrze wybrał. I kto tu był podwładnym. Nie skomentował pierwszej uwagi Lisy, bez słowa kierując Mustanga pod wskazany wcześniej przez dziewczynę adres. Rozważył kilka różnych opcji podejścia, jednym uchem słuchając opowieści o tych rejonach. Zainteresowanie imprezami nie dziwiło, ciekawie współgrało z talentem. Przypominało trochę jedną z głównych bohaterek zabawnego filmiku "Hakers", z XX wieku jeszcze. I kilka jego późniejszych klonów, nie mniej śmiesznych.
- Dziwne, tu główna imprezownia, a Odlot kontrolują i nie dopuszczają do użycia poza Bronxem - po fakcie dotarło do niego, że wypowiedział wątpliwości na głos.
- Może najpierw pragnąć podbić jeden rynek, zanim przerzucą się na następny? - podsunęła Harris, nie brzmiąc tak jakby przywiązywała do tej kwestii dużego znaczenia. - Lub ciągle szukają odpowiednio pewnej ścieżki dystrybucji. W tej dzielnicy gliny działają sprawniej, a i właściciele klubów sobie nie mogą pozwolić na drag co zabija.
Remo rzucił lasce krótkie spojrzenie. To by się zgadzało z jego własnymi przemyśleniami i ciągle nie zahaczało o prawdę. Za mało wiedzieli.

Przejechał obok interesującego ich adresu i skręcił w boczną uliczkę. GPS pokazywał parking trzydzieści metrów dalej, z niego skorzystał. Trudno było znaleźć miejsce, trochę czasu minęło zanim znalazł dziurę. Wcisnął w nią samochód i wygasił światła. Szyby przeszły w tryb mocnego przyciemnienia.
- To jak, na pewno nie chcesz zajrzeć do środka. Zdejmuję kurtkę i wszyscy będą patrzeć tylko na mnie - zaśmiała się, rozsuwając suwak i ukazując wydekoltowaną bluzkę.
- Ok, wchodzisz, zostawiasz pluskwę i zmywasz się - starał się nie gapić. Za dużo tego dzisiaj już doświadczył i zaczynał czuć frustrację. - Przyjechaliśmy popatrzeć.
- Nie bój żaby, staruszku - zapięła ponownie kurtkę, na zewnątrz było za zimno. - Trochę żałuję straconej zabawy, ale jeszcze ich na siebie nakręcę. Zrobią mi prywatną sesję…
Wyszła roześmiana, zostawiając Remo samego.
Z irytacją wypuścił powietrze. Nie wiedział czego się spodziewać. Z Marthą zazwyczaj było podobnie. Cecha ta w jednej chwili bardzo przyciągała i odpychała. Popatrzył za oddalającą się, zabójczo zgrabną sylwetką. Osaczony przez kobiety. W pewnym sensie to nie tak źle. Aktywował zewnętrzne kamery i czujniki wykrywające aktywność dookoła Mustanga, włączył komputer. Aktualnie pozostawało czekać.
Minęło trochę czasu. Na pewno więcej niż trzeba, żeby dotrzeć na miejsce, zostawić coś w nim i wrócić. Mimo tego, obserwował jak Lisa wraca, ponownie poprawiając zapięcie kurtki. Uśmiechała się, jakby przekonana o tym, że się gapi. Weszła do środka.
- Niezła melina, mówię ci. Jak bunkier. Typowe dla prywatnych imprez, nieszczególnie zabezpieczone. Gościu przed drzwiami to główna ochrona. Zostawiłam nadajnik, mam nadzieję, że problemy z komunikacją nie utrudnią za bardzo.

Remo skinął głową, od razu łącząc się z pluskwą podłożoną przez Lisę. Nie wnikał w tajniki damskiego odwracania uwagi. Po ekranach zaczęły śmigać ogromne ilości cyfr i liter, kiedy urządzenia próbowały wykryć i dostosować się do sieci-celu.
- Widziałaś jakieś kamery? Bez nich to stracona sprawa.
- Coś na pewno jest - wzruszyła ramionami. - Prywatna nie prywatna. w lokalu da się zniszczyć co nieco, a to oznacza, że coś mają.
Faktycznie, było. Dwójka hakerów nie miała problemów z podpięciem się do tamtejszego monitoringu, mimo, że rozłączało co chwilę. Wyświetlił się obraz ze słabych kamer. Wszystko co trzeba było zobaczyć, dało się zobaczyć. Na razie jednak impreza wydawała się nieco drętwa.
- No to sobie poczekamy… - skomentowała Harris, z niesmakiem patrząc na nieruchawe towarzystwo. - Przestaję żałować, że mnie tam nie ma.
Niestety nie było fonii, co oznaczało nudny seans. Włączyła swój komputer i zajęła się czymś, co jakiś czas zagadując Kye'a, głównie w sprawach pracy.

Murzyn uważał, że w dużej mierze traci czas. Regularne myśli dotyczące olania tematu pogarszały sytuację, aczkolwiek osobista ciekawość przeważała i haker czekał. Z nudów poszukał info o Elenie, facecie Marthy, zaczął dokładniej czytać pracę dyplomową. Około 22 z półdrzemki wybudziła go wiadomość od Ann.
"Możemy się spotkać o 12pm przed kostnicą miejską?"
Szybko zerknął na ekran. Coś się zaczynało dziać, podejrzewał alkohol przełamujący lody. Odpisał.
"Powinienem dać radę, mogę pojawić się na styk. Która dokładnie kostnica?"
"Świetnie! NYC Office of Chief Medical Examiner, 1st Avenue"
Sprawdził na mapie, szacując czas i posłał krótkie "Ok".

Czekanie przedłużało się. Lisa znudziła się sprawami firmowymi i zaczęła podpytywać o prywatne. Jej plan jednak został przerwany tuż po 11pm, kiedy to zaczęło się faktycznie coś dziać. Towarzystwo, które już od jakiejś godziny całkiem stało się aktywne, teraz zamarło. Na środek wyszło trzech gości, którzy coś tłumaczyli. Organizatorzy, bez dwóch zdań, co potwierdziała także Lisa.
Wyglądało to całkiem niegroźnie. "Niegroźnie", cudzysłowy jednak się przydawały, gdy jeden z nich wyciągnął torebkę z jakimiś tabletkami. Były śmiechy. Były próby. Jeden z nich połknął jedną i po minucie skakał już na jednej nodze wokół sceny. Typowa zabawa.
Podchodzili i próbowali, zachęcani przez towarzystwo i alkohol. Pełen fun. Robili rzeczy bardzo różne. Od czołgania się, przez homo-pocałunki z języczkiem i pokazywanie cycków i nie tylko, do oblewania się płynem i udawania… ryby. Odlot. Totalny Odlot.
Aż do momentu, kiedy jedna z ciemnoskórych dziewczyn połknęła swoją pierwszą tabletkę. To już obserwowali później, przewijając taśmę. Bo ona po zażyciu stała. Tylko. Źrenice się jej rozszerzyły. Po minucie sięgnęła do torebki i z ręką w środku zbliżyła się do jednego z organizatorów, uśmiechając słodko. Była bardzo skąpo ubrana, przyciągała uwagę.
Dlatego to, że wyciągnęła pistolet i strzeliła tamtemu pięć razy w pierś i głowę, stanowiło jeszcze większe zaskoczenie. Potem upadła na ziemię, wydawałoby się, że tak samo bez życia jak biedny chłopak.

Otworzył szeroko usta i oczy, widząc tę niespodziewaną zmianę w imprezie. Zamknął gębę, rzucił spojrzenie siedzącej obok niego rudowłosej i obejrzał nagranie raz jeszcze, zgrywając na dysk.
- Odłączamy się, zaraz ktoś wezwie gliny. Odlot, nie ma co.
Lisa nagle przestała być wesoła. Spojrzenie jej spoważniało.
- Jasna cholera - wykonała kilka poleceń na konsoli i obraz z kamer zgasł.
Kye ruszył powoli, niespiesznie odjeżdżając w bezpiecznej odległości od imprezowni.
- Wysadzę cię pod mieszkaniem.
Skończyła się im chęć na żarty. Remo chciał przeanalizować raz jeszcze to co zobaczył, a następnie przesłać to Alanowi. Skoro wywalają część uczestników zabawy to sam zadecyduje komu to dostarczyć.
Zostawił Harris, żegnając się z nią krótko. Czas na kostnicę.
Same przyjemności.
 
Widz jest offline  
Stary 27-04-2014, 15:49   #87
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 1

Felipa obserwowała ekran przez ramię Bulleta popijając dość hałaśliwie, przez słomkę, gazowany napój we wściekle różowym kolorze. Na filmie pracownicy, w okolicy godziny czwartej popołudniu, opuszczali magazyn z blachy falistej i rozjeżdżali się do domów.
- A nocna zmiana? - chciała się upewnić. Byli co prawda na obserwacji poprzedniej nocy ale można było jeszcze zerknąć na nagranie. Oparła brodę na ramieniu Bulleta i poprosiła. - Przyspiesz i sprawdź ilu przyjdzie ochroniarzy i do której trzymają zmianę.
Bullet prześledził cały dzień, zwracając uwagę na samochody strażników, stojące na parkingu w innych godzinach.
- Zmiany mają po osiem godzin, pracują na trzy. Pierwsza od szóstej rano, druga od 2am i o 10pm ostatnia. Pracują po dwóch, jeśli wzrok mnie nie myli.
- Możesz dać zbliżenia na twarze tych z nocnej zmiany? - ciągnęła Felipa. - Może mają identyfikatory z imionami? Albo będzie się dało przepuścić ich przez system identyfikacji twarzy? To ci sami, których widzieliśmy wczoraj w nocy, prawda?
Przybliżenie działało sprawnie. Strażnicy byli głównie czarnymi, nieźle zbudowanymi facetami. Nie zatrudniano tu emerytów lub niepełnosprawnych. Dzienną zmianę miała para mieszana, z jedynym latynosem wśród tych sześciu. Identyfikatorów nie było, korzystali z ID w holofonach i nie nosili plakietek. Twarze nieznane, na powiększeniu wyraźne.
- Przez system to może lecieć przez dziesięć godzin bez efektu, musiałabyś całą sieć na jeden dysk zgrać, żeby zakłócenia nie przeszkadzały - Bullet był sceptycznie nastawiony do takiego podejścia.
- Bien - Felipa skrzywiła się rozkładając bezradnie ręce. Spojrzała na Bulleta, później na Eda. - Czyli mam dalej czekać, si? Nic w sprawie Waylanda nie robimy? Niech zgadnę, to zbyt ryzykowne? - wypuściła ciężko powietrze. - Mam dość bezczynności.
- No to co proponujesz kochanie? Chcesz żebyśmy włamali się do archiwum i zobaczyli, czy nie ma tam Waylanda?
- Może - Latynoska zaplotła ramiona na piersi przyglądając się Edowi przenikliwie, nie do końca pewna czy ten mówi poważnie czy kpi. - Na dobry początek można by przeszukać ostatnie miejsce w którym przebywał.
- Jeżeli włamanie zostanie namierzone lub przyłapane na gorącym uczynku, to pozostałe zostaną albo wyczyszczone, albo wzmocnione a Wayland może pójść do piachu. - powiedział poważnie na co Felipa niemal zgrzytnęła zębami.
- Czyli mam czekać?
- Trzeba zebrać więcej informacji i ustalić gdzie Wayland przebywa i czy w ogóle żyje. Już ci o tym dzisiaj mówiłem. Ten Zbawiciel co stoi za Odlotem powinien wiedzieć coś w sprawie Waylanda. Jeżeli to jego ludzie złapali Waylanda na szpiegowaniu, to kto jak nie on ma wiedzieć co jest grane? Nie mamy środków, żeby uderzyć na trzy magazyny jednocześnie. Chcesz ryzykować?
- Nie masz pewności, że za porwaniem Michaela stoi ten cały Zbawiciel. Może się czegoś dowiesz a może znów będę traciła czas. Carino… I tak już zmarnowałam go strasznie dużo. Dałam wam dobę. Rozstawiliśmy sprzęt, jak chcieliście. Ale teraz oczekuję konkretnych decisions.
- Za mało danych na konkretne stwierdzenie gdzie jest Wayland. - Ed wzruszył ramionami. - Kto jeśli nie właściciel Odlotu ma motyw, żeby Waylanda porwać a dokładniej posłać do piachu? Nie te osoby, które mu kazały Odlot szpiegować, nie? A potem tobie kazać go szukać, tak? Owszem, może to być jeszcze ktoś inny, ale na razie nic nie wskazuje na trzeciego gracza… Dorwiemy Zbawiciela to będziemy wiedzieć czy jest ktoś trzeci, czy nie. Chcesz zagrać w ruletkę i włamać się do tego archiwum, spoko, pomogę. Czy uważam, że to ma sens? Nie. - Ed zaczynał się wkurwiać.
- Perfecto! - Felipa widziała, że Edowi puszczają nerwy, dla odmiany sama zakończyła chłodnym głosem, z całej jej postawy bił dystans. W typowy kobiecy sposób się najwyraźniej pogniewała. - Najlepiej odkładać wszystko w czasie… Teraz czekamy na Zbawiciela, jutro na innego asqueroso. Nieważne… Idź, spóźnisz się na spotkanie - wymaszerowała w kierunku kuchni, po chwili było słychać trzask zamykanej lodówki i brzdęk szkła.
Walters zarzucił płaszcz na plecy.
- Przemów jej do rozumu. - westchnął do milczącego jak kołek Bulleta. - Jak ci na życiu tego Waylanda zależy. - dodał na odchodne.
I wyszedł z mieszkania.

Bullet… pociągnął łyk piwa. Nie wtrącał się do małżeńskich sporów, byłoby to nie w jego stylu. Gdy Caleb już wyszedł a Felipa wróciła, wskazał na drzwi butelką.
- Może mieć trochę racji - twarz Murzyna emocji jak zwykle nie zdradzała. - I może się mylić. Jeśli chcemy wejść, zróbmy to tak, by nie widzieli. Można dachem. Kamer i czujników od groma, będzie temu trzeba zaradzić. Co Michael mówił przed swoim zniknięciem? Może zdradził jakiś trop? - to był też jego kumpel. Nawet będąc na psychotropach chciałby mu pomóc. Tylko ciężko było to dostrzec na jego twarzy-masce. - Czekanie nigdy nie pomaga. Trzeba robić. Zbieranie dalszych informacji to też robienie. Ty masz ich więcej na tę chwilę, niż ja.
To był imponujący monolog jak na Bulleta.

- Co mówił przed zniknięciem? - Felipa podrapała się w czubek głowy. - Mówił... że na kości są dane odnośnie finansów, kontaktów, magazynów... Wtedy myśleliśmy jeszcze, że to spuścizna wujka Li, że tyczy się to Rustlersów. Ale później Jin powiedział, że to dane odnośnie odlotu więc... Dobre pytanie skąd Jin wziął coś takiego. Nic dziwnego, że chcieli go zabić.
Felipa zapadła się w fotel, pociągnęła łyk piwa.
- Kamery i czujniki? Para mi es un incognito, ja sobie z tym nie poradzę. Po cichu tam nie wejdę. Przez dach? Jak u diabła miałabym wejść przez dach?

- Po linie. Rynnie. Może jakaś drabinka tam jest. Dach płaski, idealny - Bullet potarł się po łysinie. - Twój... mąż - ciężko przeszło mu to przez usta - ma rację przestrzegając. Jeśli zorientują się, że chodzi o Waylanda, a magazyn ma z nim coś wspólnego, będzie krucho. Skoro chcesz, zrób po swojemu. Zadbaj jednak o historyjkę i otoczkę, mającą zmylić patrzącego, powiązać z niegroźnym tropem. Firma archiwizuje, gdyby włamanie związane było z próbą usunięcia archiwów, może nie włączyć alarmu w głowach tamtych - Murzyn mocno się rozgadał.

- Usunięciem archiwów? Jak miałabym to zrobić? Komputery to nie moja działka Bullet... - Felipa wypuściła ciężko powietrze, wydawała się z każdym słowem bardziej przygnębiona. - Weszłabym tam po prostu. Żeby się upewnić czy nie ma tam Michaela ale możecie mieć rację, że podniesie to czujność tych z Free Souls. Tyle, że czy mnie to powinno obchodzić? Chcę odzyskać Waylanda w pierwszym rzędzie. W dupie mam wojnę gangów, jeśli on zginie to już nic nie będzie jak kiedyś, prawda? - pociągnęła łyk chłodnego piwa. - Mam trzy adresy... Może Caleb ma rację. Może po prostu trzeba wjechać do wszystkich trzech w tym samym czasie?

- A masz do tego armię? Przynajmniej we dwóch są legalne firmy, wezwą S.W.A.T, bo po cichu tego nie zrobisz. Do tego ich właśni ludzie. - Bullet wzruszył ramionami. - Nie chodzi by coś usuwać na sto procent, chodzi o przykrywkę dla akcji.

- Spróbuję... - zaszła Murzyna od tyłu, objęła i pocałowała w czubek głowy. - Dam ci znać co wymyślę. Caleb też pomoże. Dziś mam jeszcze spotkanie, wrócę późno. A... jak trabajo u tego Izaaka? Trochę się ostatnio nasłuchałam o tej jego sekcie. Podejrzane mierda.
- W żadnej sekcie nie pracuję - wzruszył ramionami. - Jest spoko.
- Skoro tak mówisz - jeszcze chwilę przytulała się do szerokich pleców Bulleta, w końcu puściła i ruszyła do drzwi.
- Wychodzą na moment – włożyła motocyklową kurtkę z logo Rustlersów i zbiegła schodami z czternastego piętra wieżowca. Nie chciała korzystać z windy, potrzebowała pomyśleć.

Muzyka

Chciało jej się wyć. Sprawa Waylanda nie mogła dłużej czekać. I tak już dała ciała, powinna reagować natychmiast a nie bawić się w rozstawianie kamer i metody małych kroków. Akcja w pojedynkę mogła z kolei skończyć się źle, fatalnie nawet. Ed, mimo ciągłych kłótni, poszedłby za nią w ogień gdyby go o to poprosiła, a już na pewno po to aby chronić jej tyłek. Bullet podobnie. Mógł nie być wylewny ani gadatliwy ale wspólnie spędzone dziesiąt lat mówiło więcej niż tysiąc słów. Felipa, Bullet i Wayland byli jak trzej cholerni muszkieterowie pośród brudu tej dzielnicy i tych czasów, jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Ale Felipa miała już dość narażania swoich bliskich. Ed w kółko forsował aby nastawiała się na śmierć Michaela zupełnie jakby to już było przesądzone, już się stało ale Felipa nie była na tą wiadomość gotowa. Nadal widziała światełko w tunelu. Jeśli jednak i ono zgaśnie to za nic nie chciałaby do tego dokładać dodatkowych zgonów ludzi na których jej, Felipie, zależało. Bullet i Ed są nietykalni. Nie do ruszenia, nie do uszkodzenia w żadnej mierda akcji, nie do zadrapania nawet. Nie, o siebie się nie bała. Ona może iść do piachu czy złapać w locie kulkę, złego licho nie bierze a nawet jakby wzięło to niech inni zmagają się z jej stratą, jej już tu nie będzie i głowę będzie mieć spokojną. Może to było głupie i samolubne podejście ale jej serce dosłownie spinało się w bezruchu na myśl, że mogłaby pociągnąć za sobą Eda i Bulleta. No ale musiała coś zrobić. I to szybko. A szybko zazwyczaj oznacza kłopoty i fuszerkę. Wcześniej, zanim poznała Eda, tak właśnie żyła. Live fast, die young. Teraz coś się zmieniło. Chyba... nie była już odpowiedzialna tylko za siebie i ciążyło jej to ale i jednocześnie uskrzydlało. Przysięgała mu przed cholernym bogiem, a w każdym razie śmiesznie ubranym facecikiem w Vegas, który jak na taśmie produkcyjnej wyczytywał masowo spontanicznym parom patetycznie brzmiące formułki. I starała się. Może czasem wychodziło nieudolnie ale dawała z siebie tak dużo, że czasem niemal czuła się wykończona.

Słońce już dawno zaszło, z nieba sypał drobny śnieg. Felipa wpadła do niewielkiego centrum handlowego. Z cukierni wyniosła spore kartonowe pudełko, ze sklepu z bielizną pękatą papierową torbę a ze sklepu z bibelotami ładnie zapakowany prezent zwieńczony kokardą. Na sam koniec zrobiła trochę zakupów ze spożywczaka i obładowana papierowymi torbami wróciła w końcu do Bulleta.
Przebierała się kiedy nadeszła wiadomość tekstowa od Eda. Chwilę przebierała palcami na klawiaturze holofonu wymieniając się z nim informacjami. Umówili się za chwilę w Meduzie, akurat żeby Felipa zdążyła dotrzeć tam piechotą. Z garażu przy lokalu będzie musiała wytoczyć swój zakurzony motocykl.
- Nie czekaj na mnie. Wrócę późno, klucze biorę.
Kłamstwo zawsze przychodziło jej gładko, potrafiła ulepić z niego co tylko zapragnęła.
Kiedy wyszykowała się do wyjścia raz jeszcze uściskała Bulleta.
- Ach, i dobre wieści. Przelałam Spike'owi pozostałą część kasy za challengera. Na dniach będzie do odbioru - kasa od Mika jak łatwo przyszła tak też się rozeszła.
Pomachała mu ręką przy drzwiach.
- Wiesz, że cię kocham, si?
Uniósł rękę w geście potwierdzenia. Na ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu... nie, to musiała być gra cieni.
 
liliel jest offline  
Stary 27-04-2014, 15:58   #88
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 2

Muzyka

Pożegnała się z Edem i czmychnęła przed klub jeszcze chwilę obserwując go przez szybę jak sączył piwo zamyślony i osowiały. Gdzieś z oddali znów padły strzały. Kilka przecznic dalej przemknął radiowóz na sygnale a nawet Felipa miała wrażenie, że słyszy echo tnącego powietrze śmigła helikoptera. Zamieszki osiągały swoje apogeum.

Mik punktualnie podjechał pod Meduzę granatowym vanem i kiedy zobaczył czekającą już przy schodach do klubu Felipę, opuścił szybę szoferki, skinął głową na powitanie, po czym rzucił krótkie, lecz przyjazne:
- Wskakuj - ruchem łysego łba wskazując miejsce pasażera.
Na zaproszenie Maroldo wyrzuciła w śnieg niedopałek papierosa, podniosła z ziemi średniej wielkości kartonowe pudełko i bez ociągania zajęła miejsce pasażera. Miała na sobie długie do ziemi syntetyczne futerko a przez ramię przerzuconą torebkę z gatunku tych, w których kobiety mogłyby zmieścić wszystko.
- Hola - uśmiechnęła się promiennie i położyła pudełko na tylnym siedzeniu vana. Kiedy zakładała nogę na nogę poły futra rozsunęły się na dwie strony ukazując długie, złotobrązowe i całkiem odkryte aż po same biodra nogi latynoski. Jeśli Felipa w ogóle miała cokolwiek pod spodem to musiało to być wyjątkowo skąpe. - Wybacz, że niepokoję cię o takiej porze.
- Spoko. Jestem nocnym drapieżnikiem, wyspałem się w dzień - odwzajemnił szeroki uśmiech, łypiąc żywym okiem na nogi Felipy. - Mik dla kontrastu ubrany był na sportowo, w jednolicie czarny, obcisły uniform. - Więc gdzie jedziemy? - Zapytał z dłońmi na kierownicy.
- Niedaleko - spomiędzy ust Felipy wystrzelił różowy balon z gumy do żucia. - Jedź prosto, na trzecich światłach skręcimy w lewo. A w między czasie możemy pogadać, jak to było... po ludzku? Po co było tyle zachodu z tym encuentro? Ta cała Rose zepchnęła Jina na granicę nieufności. Podejrzewa, że robicie dla Free Souls - wpatrywała się w Mika jakby nie chciała aby jej uwadze uszedł najmniejszy skurcz mięśnia twarzy, najdelikatniejszy grymas czy cień emocji. - Robicie?
- W sensie my, czy nasz pracodawca? - Ruszając wozem odpowiedział pytaniem na pytanie, lecz widocznie sam uznał je za retoryczne, bo nie dał jej czasu na odpowiedź. - To było by trochę dziwne, gdyby największe korpo w Big Apple robiło dla gównianego gangu, co nie? Jeśli już to na odwrót, chociaż nie wydaje mi się. Firma za dużo sił i środków wkłada w próby dowiedzenia się czegoś o Odlocie i Free Souls, żeby to miało być tylko przykrywką - zamyślił się przez chwilę. - Dali nam niemal pełną swobodę działania i dużo środków, więc czy ryzykowaliby, że skręcimy kark takiemu cudownemu dziecku, jakim jest Free Souls, jeśli by było ich? No i pewnie wtedy kropnęliby Jina podczas spotkania z Rose. Tak myślę. Ale jestem tylko pionkiem, key? Nie robię na co dzień w takich politycznych operacjach, raczej konwojuję transporty i ochraniam szychy, takie tam. Wzięli mnie do tej roboty bo znam Bronx i wiedzą, że kiedyś byłem ćpunem. Może liczą, że wywęszę Odlot nosem? Nie wiem - roześmiał się Maroldo. Przez cały czas nie odrywał wzroku od drogi. Chyba nie czuł się zbyt pewnie za kółkiem.
- Zaraz, zaraz... - Felipa na moment przestała żuć gumę pozwalając by rozluźniona szczęka poddała się swobodnie sile grawitacji. - Chcesz powiedzieć, że robicie dla C-Techu? Skoro ta cała Rose była aż tak misterioso odnośnie waszego pracodawcy dlaczego ty tak lekko mi o tym mówisz Mik? Czy ty i Rose w ogóle gracie do jednej bramki bo sprawiacie wrażenie jakbyście działali obok siebie zamiast razem.
- Jak to? Nie powiedziała wam dla kogo pracujemy? - Mik był tą informacją wyraźnie zaskoczony, bowiem z wrażenia przejechał prosto przez skrzyżowanie, na którym miał skręcić, nie mogąc się zdecydować, czy patrzeć na drogę, czy na Felipę. - Kurwa. - Zwolnił i zaczął zawracać na pustej o tej porze ulicy. - Mówiła, że...ja pierdolę, no wezmę ją uduszę. Z tą kobietą tak jest, rozmawiasz z nią, lecz mówicie w różnych językach. Na serio nie wiem skąd ją wytrzasnęli. Nie powiedziała wam dla kogo pracuje a potem się żaliła, że jej nie ufacie... - cyborg kręcił kierownicą i zarazem głową z niedowierzaniem - Może to jakaś tajemnicza korpo-strategia negocjacyjna, ale Rose chyba nie zdaje sobie sprawy, że tu trwa wojna i nikt nie ma czasu na pierdolenie. Gdzie teraz? - Zapytał, skręciwszy we właściwą ulicę.
- Jedź prosto - Felipa zaczęła przetrząsać torebkę. - No dobrze, eso es lo de menos. Zostawmy na razie Rose. Jeśli rzeczywiście robicie dla C-techu to co u diabła chcecie od Jin-Tieo?

- O czym wy gadaliście z Rose, do chuja, o pogodzie? - Westchnął Maroldo. - Nieważne. Skoro nie była w stanie wyartykułować tak prostej rzeczy to ja wyjaśnię: Od Jina chcemy tego samego, co od innych szefów Rustlersów. Sojuszu w celu rozpracowania Free Souls. Wymiana informacji, wspólne akcje. Z Meatboyem już współpracujemy, chociaż nie jest to łatwe. Koleś ma siłę i dobre chęci, ale nie docenia roli wywiadu i wali na oślep. Gdybyśmy nie pojechali z nim na rajd przeciw Cribsom, ograniczyłby się do spalenia ich budy i rozwalenia paru czarnuchów na pokaz. Nawet nie wziąłby nikogo żywcem - cyborg z dezaprobatą pokręcił głową. - Meatboy bije Free Souls po palcach, podczas gdy trzeba uderzyć w głowę, czyli Zbawiciela i serce, którym jest Odlot. Cóż, liczymy na to, że Jin to kuma i ma lepszy wywiad. Choćby dlatego, że ma ciebie, Fel - posłał Latynosce zalotne spojrzenie, co w przypadku Mika wyglądało dziwnie.
- A właśnie... obiecałeś mi holofon szefa Cribsów - na "zalotne spojrzenie" kąciki ust Felipy odrobinę zadrgały a sama Latynoska zarzuciła stopy na deskę rozdzielczą vana wyciągając się jak kotka na rozgrzanej masce samochodu. Pod połami futerka mignęło coś czerwonego. - Mogę zapalić, si? - nie czekając na odpowiedź zagryzła filtr papierosa i odpaliła. - Nie dowierzam w bezinteresowność Corp-Techu carino. Co niby korporacja ma mieć z tego, że pomoże nam wyrugować z dzielnicy Free Souls? Nie mówiąc, że straci przy tym sporo dineros i środków. O nie, korporacje to nie pierdoleni Samarytanie... Nie wiem jak lojalnym jesteś trabajador Mik. I jak głęboko tkwisz w warstwach C-Techu, ale powiem ci jedno słoneczko... - przekręciła się na swoim siedzeniu tak, że miała tuż przed sobą profil naszpikowanej żelastwem twarzy Maroldo. Wypuściła w jego stronę szarawą chmurę tytoniowego dymu. - Corp-Tech siedzi z odlotem w łóżku. Ich własne gówno wylało się z kloaki prosto na ulice i teraz próbują nieudolnie je posprzątać. Zapytaj swojego przełożonego o kolegę po fachu, Madsena. Choć wątpię aby wyjaśnił ci dlaczego od świętej pamięci gringo Hardinga odbierał ogromne ilości odlotu. Z grzeczności pominę, że zlecał im, w imieniu twojej kochanej korporacji, eksperymenty wszczepów mózgów na niños. Niños, kurwa mać! Zgarniętych z ulicy i przetrzymywanych jak rzeźne bydło! To także twoja dzielnica, to mogły być dzieciaki twoich sąsiadów! Jesteś pewny, że grasz do właściwej bramki słoneczko?

Mik słuchał jej wywodu z coraz poważniejszą miną. Wreszcie zwolnił i zatrzymał wóz na poboczu. Milczał i przez moment nocną ciszę mąciło tylko odległe wycie policyjnych syren.

- Ten...Madsen - Maroldo spojrzał poprzez dym w oczy Felipie. - Nazwisko obiło mi się o uszy, ale tylko tyle. Masz dowód, że zlecał te eksperymenty w imieniu CT? Wiem, że moja firma nie jest święta, ale to mi się w głowie nie mieści.

- Takie badania to poważne inwestycje, za tym stoi potężna kasa, Mik. Sam nie wierzysz, że Madsen mógłby finansować to na boku z własnej pensji. Poznałam Madsena trzy miesiące temu. Wydawał się typowym korpem, lojalnym trybikiem w maquina... - wyciągnęła się na siedzeniu, zaciągnęła dymem gapiąc w sufit. - Czy mógł robić dla kogoś na boku? Pewnie jest taka możliwość, choć jak dla mnie bardziej prawdopodobne wydaje się, że odlot wyszedł spod szkiełka labów Corp-Techu. Myślałam, że testują go sobie na ulicach pod sztandarem spółki córki jaką jest Free Souls. Ale skoro wysłano was aby pozbyć się gangu... To przychylam się bardziej do teorii, że ktoś im rąbnął informaciones o tym projekcie i sam z niego korzysta.

Mik opuścił swoją szybę, aby wywietrzyć szoferkę.
- Jedno wciąż mi nie pasuje do twojej teorii - pomachał dłonią rozwiewając dym. - Moi przełożeni dobrze wiedzieli, że będę polować na dilerów Odlotu, ustaliliśmy to jeszcze na odprawie. Tego Hardinga też miałem na celowniku. Gdybyście mnie nie uprzedzili to ja jutro zrobiłbym mu wjazd na chatę, odkrył ten cały syf i wycisnął z cwela zeznania, po czym strzelił w łeb. Uwolniłbym dzieciaki i zakończył ten chory eksperyment. Jeślibym zastał tam tego Madsena, to też bym go rozwalił. Dla mnie wniosek jest jasny: gdyby moje szefostwo wiedziało o działaniach Madsena, wtedy przed spuszczeniem mnie ze smyczy przenieśliby te kosztowne badania gdzieś indziej. Dom dilera, podczas wojny gangów to w ogóle głupie miejsce na coś takiego. No niepoważne. Taka prowizorka ni w ząb nie pasuje do Corp-Techu. Korporacje stać na to, żeby robić świństwa w trzecim świecie, w jakiś pierdolonych tajnych kompleksach, czy coś. Na pewno nie na własnym podwórku i nie poprzez człowieka, który znajduje się oficjalnie na ich liście płac, czy tak? Spróbuję się dowiedzieć czegoś o Madsenie. Na razie poprzez znajomych w firmie, ale potem pewnie uderzę z tym do szefostwa. Prawdopodobnie wykryłem zdrajcę w naszych jebanych korpo-szeregach. Co z tymi dzieciakami i sprzętem? Zabezpieczyliście dowody?

- Gliny tam wjechały - Latynoska widząc zabiegi Maroldo z wietrzeniem wywróciła oczami i wywaliła niedopałek za okno. Na języku wylądowała różowa balonówka. - Załóżmy, że masz rację. Że Madsen to twój zdrajca... Wyruchał Corp-Tech czy nie, potwierdza to jednak teorię, że odlot wypłynął od korporacji. Ich syf wypłynął na ulicę i starają się go teraz posprzątać. Jak już będziesz rozmawiał z twoim szefem powiedz mu, że przydałoby się sporo finansowego i militarnego wsparcia z ich strony jak już dojdzie do ostatecznej rozróby z Free Souls. Jeśli nie dorzucą znaczącej cegiełki może... no sama nie wiem, wypłynąć ich powiązanie z odlotem a co za tym idzie zamieszkami w całym Bronxie i regularnym stanem wojennym. Prasa byłaby zachwycona, oni uwielbiają takie brudy. No i to... mogłoby popsuć nienaganny image C-T. Jeśli więc wolą dopilnować, że sprawa będzie odpowiednio zamieciona pod dywan umożliwimy im to, ale mają wystawić w odpowiednim momencie rzeczone wsparcie.
Balon z gumy do żucia pękł z trzaskiem.
- Odpal silnik, mamy jeszcze kawałek.
Odpalił.
- Nie można całkiem wykluczyć, że Odlot wyciekł z CT - przyznał ruszając. - Ale nie sądzę, żeby tak było. Na labie przebadali zdobyte próbki, ale nie potrafią podać pełnego składu chemicznego. Gdyby go sami stworzyli wtedy znali by pełny skład i nie widzę powodu, by nam go nie podali, mówiąc, że po prostu rozpracowali Odlot. To znacznie ułatwiłoby namierzenie fabryki, na czym im w końcu zależy.
Cyborg zamknął okno, uznawszy widać, że wnętrze w miarę się wywietrzyło.
- Co do wsparcia, to i tak je dostaniecie, jeśli pomożecie nam zdobyć informacje, których szukamy. Ale to nie będą roboty bojowe i armia cyborgów, key? Firma nie może się otwarcie angażować w wojnę gangów. Nasze wsparcie to zaplecze netrunnerów, specjalistów, trochę kasy i najnowszy sprzęt. Do tego dwóch-trzech ludzi w roli jego operatorów. To wcale nie mało. Ja sam, dysponując sprzętem firmy, jestem wart tyle co pięciu zwykłych ludzi.
Mik zwolnił, rozglądając się na boki przed kolejnym skrzyżowaniem.
- Wiesz, było by prościej, gdybyś podała mi punkt docelowy - zasugerował.
- Nie trzeba. Na światłach skręć w lewo i gdzieś się zatrzymaj. Dalej się przejdziemy.
Poczekała aż wykonał zalecenia i wyłączył silnik.

- No to kwestia przysługi... - ciągnęła dalej. - Choć nie jest to mus absolutny. Nie zmuszam cię, si? To sprawa osobista. W budynku w uliczce obok mieści się firma zajmująca się archiwizacją danych. Na nocnej zmianie pracuje dwóch strażników. Mocno zbudowani Murzyni, żadne chuchra. Mam podstawy twierdzić, że mój przyjaciel może tam być... przetrzymywany. A w każdym razie był, ale jest to trop, który muszę sprawdzić. Jeśli mi pomożesz podzielimy się. Ja postaram się zająć ochroniarzy, mam nadzieję, że mnie wpuszczą i kupię ci trochę czasu. Wspomniałeś, że wchodzisz po pionowych ścianach. Mógłbyś spróbować wejść od strony dachu, rozejrzeć się. Jeśli coś znajdziesz godnego uwagi, albo Michaela... - na swoim holofonie wgrała plik przedstawiający mężczyznę.

- Puścisz mi wiadomość tekstową co znalazłeś i wtedy... zdecyduję czy się zmywam czy robię dym. Mają zabezpieczenia i alarmy dlatego twoje wejście do środka zgramy z moim, myślę, że wtedy powiążą jedno z drugim i mnie przypiszą ewentualne informacje o naruszeniu przestrzeni wewnętrznej. To... z grubsza tyle. Jakieś pytania?
- Twój plan jest git, ale tak się składa, że nie musimy wcale wchodzić do budynku, by sprawdzić co jest w środku. Mam tylko nadzieję, że nie boisz się pająków - wyszczerzył się cyborg.
Wyszedł z auta i grzebał w bagażniku, po czym wrócił, trzymając na otwartej dłoni małego, mechanicznego pajączka, z półcentymetrowymi odnóżami i podobnej wielkości głowotułowiem, w którego czole błyszczało oczko mini kamerki.
- Felipa, poznaj Spydera, cud miniaturyzacji - przedstawił jej robocika. - Spyder ma kamerkę HD z trzeba trybami: nokto, infra i zwykłej wizji, do tego nadajnik GPS i prostą AI. Steruje się nim na specjalnych falach, więc zakłócenia nie powinny być problemem, ale można go też puścić na autopilocie. Wtedy sam zwiedzi budynek zapamiętując drogę powrotną. Jeśli transmisja obrazu będzie szwankować to też nie szkodzi. Spyder zapisuje nagranie na dysku, więc obejrzymy je jak wróci ze zwiadu. Jest tak mały, że nie dostrzegą go kamery i nie uruchomi czujników ruchu. Musimy tylko znaleźć mu drogę wejścia. Wystarczy uchylone okno albo mała szpara. Można też poczekać koło wejścia, aż ktoś będzie wchodził lub wychodził. Albo sprowokować strażników do otworzenia drzwi i wtedy wślizgnąć się nim do środka. To jak, Fel? Pokażesz mi ten budynek?

- Claro. To tuż za rogiem - wysiedli z samochodu i przeszli kawałek pieszo. Felipa odpaliła papierosa unikając ostentacyjnych spojrzeń w kierunku magazynu. - Fantastico zabawka, swoją drogą. Musisz mieć plecki w Corp-Techu że cię tak uposażają. Wrócimy do wozu, uruchom dyskretnie araña, może znajdziesz jakąś drogę wejścia przez okno albo szparę. Jeśli uda się załatwić to w ten sposób... - Felipa odetchnęła jakby kamień spadł jej z serca - chyba dam ci buziaka z języczkiem carino. Miałam już czarne myśli jak dużo może w między czasie się zjebać. Mój marido by się wściekł nie na żarty jakbym dała się złapać lub, co gorsza, doznałabym w konsekwencji uszczerbku na urodzie.
- Marido...- Mik spojrzał na nią zdziwiony - czy to po hiszpańsku mąż?
- Si. No przecież obrączkę noszę - Felipa uniosła palec z rzeczonym złotym krążkiem i cmoknęła z dezaprobatą różowymi pełnymi ustami. - Taki zadrutowany a wcale nie spostrzegawczy.
- A, faktycznie - spojrzał na obrączkę i wyszczerzył się. - Wiesz, może gdybyś mniej eksponowała inne części ciała, to bym spojrzał na palce. Gratulacje i tak dalej, ale czy twój mąż wie, że planujesz włam i to z takim podejrzanym typem jak ja?

- Oj tam. Chyba nie widziałeś nigdy podejrzanego typa Mik. Ty jesteś w zasadzie uroczy. Jak te małe elektroniczne futrzane zwierzątka, które trzeba karmić i czesać i których nie da się wyłączyć. Dulce - Felipa ewidentnie się z Maroldo drażniła i chyba czerpała z tego sporo frajdy. - I... nie. Mój marido nie wie, że tu jestem. Jeśli nie chcesz więc żeby urwał ci jaja musisz dopilnować aby nic się nie sypnęło w moich planach i byśmy wyszli z tego w jednym kawałku... - zaśmiała się ukazując rząd lśniąco białych i prostych zębów. Po chwilowym ataku śmiechu spoważniała przyglądając się jego profilowi. - Eh... kto by pomyślał, że właśnie z tobą będę tu dzisiaj siedziała... - zamyśliła się. - Zawsze podziwiałam twoje talenty. No wiesz... artistico. Jak się spotykałam z Alberto nie interesowałeś się mną nic a nic. Nada. Miałeś swoje kartki i ołówki. A ja? Pewnie byłam dla ciebie kolejną prostą niedouczoną dziewczyną z ulicy.

Maroldo spojrzał na nią dziwnie, otwierając drzwi vana.
- Tak jakbym ja studia skończył - prychnął. - Wiesz, wtedy chętnie bym się tobą zaopiekował, podobnie jak każdy chłopak na dzielni. Ale nie byłem w stanie ogarnąć nawet sam siebie. Zresztą dziewczyny kumpla się nie rusza.
- Nie byłam nią długo - puściła mu oko i także wyszła zostawiając temat niedopowiedzianym.
Mik uśmiechnął się tylko odpalając silnik, aby przeparkować bliżej magazynu i wypuścić Spydera na zwiad.

Blaszak z blachy na zewnątrz nie wyróżniał się kompletnie niczym. Nawet ilością kamer i czujników, biorąc pod uwagę dzielnicę, w jakiej go zbudowano. Robocik pierwszą przeszkodę w postaci bramy i siatki pokonał bez zatrzymywania się, niczym rozpędzony mały stworek pędząc pod magazyn. Sterowanie nim było proste, Maroldo mógł wyświetlić sobie obraz z dwóch kamer na raz, powiększyć go dowolnie i wystarczyło trochę smykałki, aby pajączka okiełznać. Szybko okazało się, że z oknami to nie wypali bez bicia szyb, tak jak i z drzwiami. Kilka okien co prawda znajdowało się na wysokości pierwszego piętra, dało się nawet zajrzeć do środka i obejrzeć biurową część magazynu - zastawioną biurkami i stosami tekturowych pudełek - ale same okna były zamknięte. Nie dziwne. Noc i zima. Wszedł wyżej, na dach.
Tu wyglądało to trochę lepiej. O dziwo robotę wykonano tu porządnie, ale dostrzegli oczami pajączka przynajmniej trzy czy cztery wentylatory i kilka kratek do odpowietrzników. Niestety - te pierwsze się kręciły szybko i mogłyby przerobić robota na metalową mielonkę. W tych drugich dodatkowe systemy wizji pozwoliły dostrzec dokładną, laserową, poruszającą się, siatkę. Nawet cud miniaturyzacji się nie przeciśnie.
Co nie znaczy, że nie zostanie wzięty za szczura. Sporo mogło zależeć od ludzi przy konsoli monitoringu.

- Mają mocne zabezpieczenia, mendy - rzekł Mik do Felipy. - Siatki laserowe w wentylacji, okna szczelnie zamknięte. Spróbujemy głównym wejściem. Bateria nie działa wiecznie, więc musimy sprowokować strażników, by je otworzyli.

Siedzieli w zaciemnionym vanie, zaparkowanym trzydzieści metrów od bramy, tuż poza zasięgiem wzroku z okien magazynu.
Cyborg oderwał wzrok od obrazu z kamerki i rozejrzał się po okolicy, dostrzegając licznie zalegające na tutejszych chodnikach, jak zresztą na całym Bronxie, sterty śmieci.
- Tam musi być jakieś szkło - wskazał śmieci Latynosce. - Gdybyś udając pijaną rzuciła flaszką w magazyn strażnicy wyszliby sprawdzić. Tylko zaraz potem zmykaj, żebyś nie narobiła sobie kłopotów i wróć do mnie okrężną drogą, tak by cię nie widzieli, key?
- Ale z ciebie dżentelmen, Mik. Babrać się w śmieciach to nie my, hm? Bo sobie pobrudzisz wszczepy z logo C-T - różowy balon urósł spomiędzy ust Latynoski aby zaraz pęknąć. Wyskoczyła gibko z wozu. - Idę. Trzymaj w pogotowiu swojego insecto.

Felipa rzeczywiście szkło znalazła bez problemów, dosłownie ulica była nim usłana niby pas startowy naprowadzającymi światełkami. Wzięła dwie, nasunęła na czoło przepastny kaptur i przechodząc wzdłuż zbrojonej siatki na miękko-chwiejnych nóżkach i pogwizdując pod nosem niby od niechcenia rzuciła lobem butelkę po tanim winie celując w drzwi wejściowe, a jeszcze lepiej, najbliższą kamerę.

Tymczasem Maroldo przemieścił Spydera na zewnętrzną ścianę nad drzwiami budynku.
Oznaczył wnętrze budynku na widoku satelitarnym jako domyślny obszar rozpoznania, zaś odpowietrzniki jako awaryjną drogę wyjścia. Zaprogramował automatyczne przejście na autopilota na wypadek dłuższej niż pięć sekund utraty łączności. Nie można było wykluczyć, że budynek jest ekranowany.

Pierwsza butelka nie trafiła w drzwi. Felipa aż tak silna nie była, by rzut od niechcenia przeleciał odległość dzielącą drzwi od siatki. Rozbiła się o beton. W kamery trafić było wcale nie łatwiej, stały na słupach wewnątrz ogrodzenia. Ale latynoska, jak gdyby zaprzeczając udawanemu stanowi upojenia, trafiła tak centralnie, że aż obróciła urządzenie.
Tak, to przyciągnęło uwagę. Drzwi otworzyły się.
- Ej, kurwa! Co ty odpierdalasz, laleczka?
Strażnik stanął w przejściu i ani się spostrzegł, jak malutki pajączek wbiegł do pomieszczenia.

Felipa nie wychodząc z roli przepojonej alkoholem dzielnicowej rebeliantki wystawiła jedynie środkowy palec w kierunku ochroniarza i odmaszerowała slalomem mając jednak na baczności aby przyspieszyć gdyby strażnik miał ochotę bawić się w ganianego. Nie miał. Dzieliła ich metalowa siatka i metry sześcienne lodowatego powietrza. Felipa skręciła za róg a uniform wrócił do magazynowego ciepełka.

Oglądane elektronicznym okiem wiszącego na suficie Spydera pomieszczenie za drzwiami okazało się dość nieduże, surowe i stanowiło coś na kształt przedsionka. Za szybą znajdowało się stanowisko strażników, wraz z ekranami monitoringu i całą resztą, umiejscowione pod jedną ze ścian. Za nim otworem stały drzwi do jakiegoś niewielkiego pomieszczenia małego zaplecza. Może znajdował się tam też kibel.
Na pierwszy rzut oka widoczne były także solidne drzwi prowadzące na lewo, niewątpliwie do wnętrza magazynu. Zamknięte i zamykane elektronicznie. Pracownicy przechodzili podwójną kontrolę.

- No i dupa? - wdzięcznie zapytała Latynoska, która wróciła do wozu rozcierając zmarznięte dłonie. - Drzwi nie pokona. Sugeruję powrót do planu numer jeden. Ja ich zajmę, ty słoneczko ruszasz przez dach.

- Nie wyrywaj się tak, Fel - Maroldo zgasił jej zapał. - Jedyny sposób, żebyś zajęła ich obu wystarczająco długo to zaoferować im gangbang, a nie sądzę by twój mąż to pochwalał. Jak coś ci się stanie będzie miał do mnie pretensje. Śpieszy ci się gdzieś, czy chcesz to zrobić porządnie? Słuchaj, muszą tam mieć kibel a w każdym kiblu jest wentylacja, gdzieś w przedsionku zresztą też powinna być. Wątpię też, by wszędzie wewnątrz budynku mieli laserowe czujniki. Owady są wszędzie, więc czujki piszczałyby na okrągło, doprowadzając ich do szału.

Mik zgarbił się nad konsolą z wypiekami na twarzy, w skupieniu wysuwając język, jak dzieciak nad grą wideo. Wciskał przyciski z szybkością i wprawą komputerowego nerda. Łażąc Spyderem po suficie oraz po kątach ścian, pod osłoną mebli, zwiedzał przedsionek wraz z jego zapleczem, w poszukiwaniu otworów wentylacyjnych. Przy okazji sfilmował też ekrany monitoringu, by móc później zlokalizować kamery. Robocik był włączony od dwunastu minut, więc jeszcze prawie godzinę miał być na chodzie. Łączność działała bez zarzutu, zatem budynek nie był ekranowany i Spyder nie był zdany na własną AI. Ponoć w jego skryptach użyto sieci neuronowych żywych pajęczaków i mały skurwiel był całkiem sprytny, lecz ludzka inteligencja była jednak lepsza.

Kamer jednocześnie wyświetlanych była tylko część i czekanie aż po kolei pokażą się wszystkie, w przypadku ograniczonego czasu, nie miało sensu. Część z nich pochodziła także z wewnętrznego monitoringu i Mik i Felipa dostrzegli między innymi obraz fragmentu ogromnego pomieszczenia magazynowego, z rzędami stalowych półek zastawionych pudłami różnych wielkości i szerokimi przejściami pomiędzy.
Pajączek zwiedzając pomieszczenia, natknął się wreszcie na kratkę wentylacyjną z na tyle dużą szparą, aby się przez nią przecisnąć. Światło od razu zgasło, kamery przełączyły się na wizję w podczerwieni. Pajączek zasuwał po szerokim dla niego kanale wentylacyjnym. Mik nie miał pojęcia gdzie się kieruje, bo skręcał kilka razy, aż wreszcie dotarł do rozwidlenia. Miał jedno wyjście niezabezpieczone, do pustej sekcji biurowej, mógł iść dalej. I wyjście na drugą stronę, zabezpieczone kolejną laserową siatką. Przełączając tryby wizji i zbliżając się trochę wydedukował, że patrzy na strefę magazynową.
Pajączek mógł iść dalej wzdłuż czy wyjść do biurowej sekcji, ale tę magazynową najwyraźniej chronili dokładniej. Z uwzględnieniem miniaturyzacji i innych niespodzianek.

Mik mimo wszystko poczekał trochę, aż przelecą obrazy ze wszystkich kamer. Dawało to rozeznanie we wnętrzach budynku a jeśli trzymali tu gdzieś więźnia, to też pewnie pod monitoringiem. Zapamiętał monitorowane wnętrza, zamierzając poświęcić im więcej uwagi. Szukał konkretnej, dużej i łatwej do wypatrzenia w podczerwieni rzeczy - żywego człowieka. Nie trzeba było bardzo dokładnie badać każdego pomieszczenia, by wykluczyć obecność więźnia. Dlatego pajączek przemykał szybko przez kolejne wnętrza, wyszukując otwory wentylacyjne i drzwi, równocześnie kreśląc na ekranie coraz bardziej kompletny plan budynku. Po szybkim zwiedzeniu sekcji biurowej Mik zamierzał skierować Spydera dalej, strefę zabezpieczoną laserowymi czujkami zostawiając na koniec. Zarezerwował sobie na nią ostatnie dwadzieścia minut działania baterii, chyba, że skończy obchód reszty budynku wcześniej. Planował wówczas rozpędzić pajączka i przemknąć na maksymalnej prędkości, licząc, że skan będzie niedokładny i ciecie wezmą robocika za zwykłego insekta.

Kamery nie obejmowały swoim "spojrzeniem" żadnego człowieka, nie licząc dwóch strażników. Nie wyglądało też na to, że są tu jakieś zamknięte, małe pomieszczenia mogące służyć za więzienie.
Nie na obrazach z kamer w każdym razie.
Strefa biurowa także nie pozwoliła na odnalezienie kogokolwiek. Prócz pomieszczenia z biurkami było jeszcze kilka mniejszych. Konferencyjne, kuchnia, łazienka, pokój z kilkoma potężnymi skanerami.
Dalej przejście prowadziło do rampy, gdzie stało kilka wózków widłowych i palet.
Żadnych ludzi. Żadnych niesamowitych tajemnic.
Do miejsca magazynowanego prowadziły podwójne, stalowe drzwi, których pajączek pokonać nie mógł. Mógł jednak przemknąć po siatce laserowej. Nic się nie wydarzyło. Żadnego głośnego alarmu w każdym razie.
Pajączek wkroczył do olbrzymiego hangaru wysokiego niczym piętrowy dom i zastawionego tysiącami pudeł stojących na równolegle ustawionych metalowych półkach. Wyglądało to dokładnie tak samo jak na podglądzie z kamer.

- Joder! Nie ma go - Felipa nie kryła rozczarowania popartego spontanicznym atakiem na bogu ducha winną deskę rozdzielczą. - I tak wracamy do punktu wyjścia... Muszę tam wejść. Tyle, że teraz się zmieniły priorytety. Muszę wyciągnąć od nich informaciones gdzie jest Michael. Bez tego nigdzie się stąd nie ruszam.

- Słowo daję, Fel, jeśli spróbujesz zrobić coś samobójczego, to cię zwiążę i odwiozę w bagażniku do "Meduzy" - rzekł stanowczo Mik. - Odkąd pamiętam byłaś narwana. Przecież po tym futrze choćby poznają w tobie tą rzucającą flaszkami pijaczkę. Jak chcesz przepytać strażnika to trzeba poczekać aż wyjdzie z pracy i wtedy go zgarnąć. Słuchaj, na dziewięćdziesiąt pięć procent twojego amigo tam nie ma, a jeśli jest, to świetnie ukryty. Jak chcesz się upewnić to skołuj paru chłopców, wjedziemy tam na pełnej kurwie, wywrócimy tą budę do góry nogami i zwiniemy się nim przyjadą gliny. Inna opcja to zhakować zabezpieczenia, bez tego włam jest bez szans. Co nagle to po diable, key? Całe życie robię za wariata i naprawdę dziwnie się czuję w roli głosu rozsądku, ale nie myślisz racjonalnie. Ten Michael to więcej niż zwykły amigo, co nie?

- To familia - Felipa oparła głowę o zagłówek, zaploła ramiona na piersi. - Nie potrzebuję morałów Mik. To miała być przysługa więc nie poczuwaj się do niczego więcej. Mówiłam, że do niczego nie zmuszam. Jak wycofasz stamtąd arana po prostu się pożegnamy, bien?

- Nie moralizuję, z ciekawości pytam. Ale sama mówiłaś, że twój małżonek urwie mi jaja, jak coś ci się stanie, czyż nie? - Wyszczerzył się Mik. - Więc nie zostawię cię tu samej. Ale na razie siedź na tyłku, bo jeszcze nie skończyliśmy zwiadu, key?

Mówiąc zerkał na Felipę, lecz wciąż skupiony był na Spyderze. Dysponował już prawie kompletnym planem budynku, więc pozostały czas poświęcił na sprawdzanie ostatnich białych plam, mogących potencjalnie ukrywać niezbadane jeszcze pomieszczenia. Oko kamerki wypatrywało klap do piwnic, choć wyglądało na to, że magazyn ich nie posiada. Na ewakuację pajączka Mik zarezerwował aż kwadrans, na wypadek nieoczekiwanych problemów, bo trasę do odpowietrzników na dachu miał już opracowaną.

Pajączek ze względu na swoją wielkość nie poruszał się jakoś niezwykle szybko, a pomieszczenie było naprawdę wielkie. Wizje w kamerach także miały ograniczony zasięg, dlatego należało się zbliżyć, aby coś zobaczyć.
Był w połowie hali, kiedy drzwi do niej otworzyły się i stanął w nich jeden ze strażników, przykładając coś do oczu. Okazało się, że wcale nie musieli zignorować sygnału z czujników. Lub robili obchód, żeby nikt się do nich nie przyczepił przeglądając potem logi.
Tak czy inaczej, facet teraz skanował czymś halę, a kamera pajączka wychwyciła, że w bocznej strefie pomieszczenia znajduje się inne, wydzielone ścianą i osobnym przejściem.

- Szlag - zaklął Mik i gdy tylko dostrzegł, że ochroniarz przykłada do oczu skaner, schował się Spyderem głęboko między pudłami. Miniaturowy szpieg wydzielał bardzo niewiele ciepła, więc jeśli strażnik dysponował termowizją to niezliczone rzędy pudeł powinny ochronić robocika przed zdemaskowaniem. Maroldo dezaktywował GPS na wypadek gdyby strażnik miał coś wykrywającego impulsy. Plan budynku znikł z ekranu, lecz nie był w tej chwili potrzebny. Mik podkręcił głośnik konsoli i nasłuchiwał niosących się echem po magazynie kroków. Liczył na stereotypowe murzyńskie lenistwo. W końcu dokładny obchód takiego wielkiego magazynu to kupa roboty a była pierwsza w nocy.

Strażnik był z tych bardziej sumiennych. Lub coś zauważył, ewentualnie taką miał procedurę. Skanował przez chwilę pomieszczenie, a potem zapalił słabe światło, pozwalające nie przewrócić się człowiekowi bez wspomagania wizji. Ruszył przed siebie, skręcając od razu. Ruszył wzdłuż regału w którym Mik schował pajączka. Rozglądał się uważnie, trzymając urządzenie przy oczach a wolną dłoń na rękojeści. Sprawdzał półki, zerkał też w kierunku oddzielonej strefy hali, oddalonej ledwie o dwa regały.

Spyder przemieścił się ostrożnie z między pudeł pod regał, na jego przeciwną stronę, niż ta którą zbliżał się strażnik. Przez wąski prześwit filmował buty ochroniarza, który najwyraźniej nie miał zamiaru się czołgać w celu zaglądania pod regał. Gdy buty były piętnaście metrów od pajączka, Mik wskazał maluchowi waypoint i zerwał połączenie. Ekran konsoli zgasł. Spyder nie wysyłał i nie odbierał w tej chwili żadnych fal i sygnałów.
Pajęcza AI, wykonując ostatnie otrzymane od człowieka polecenie, pod osłoną dwóch rzędów pudeł, ruszyła wzdłuż i zarazem pod regałem w przeciwną stronę niż strażnik, w ten sposób wymijając go. Miała dojść do początku regału, od strony drzwi, którymi wszedł strażnik i tym samym ukryć się w miejscu, które ochroniarz już sprawdził.
Maroldo oszacował czas potrzebny na dotarcie przez AI we wskazane jej miejsce na dwadzieścia pięć sekund. Odczekał dwadzieścia cztery i przywrócił połączenie z pajączkiem, rozglądając się nim szybko dookoła.

Za pierwszym razem nie udało się z pajączkiem połączyć. Problemy z bezprzewodowym kontaktem między maszynami nadal trwały. Dobrze, że początkowo było dobrze. Za drugim razem się udało, lecz teraz już obraz z kamer nie był taki dobry i ciągle coś przerywało. Strażnik przeszedł bokiem, zbliżając się do czegoś wyglądającego na skrzynkę rozdzielczą umieszczoną niedaleko drzwi w przejściu do bocznej sekcji. Drzwi główne pozostawił lekko uchylone.

Mik wykorzystał to i wycofał się Spyderem z hali, obserwując przez drzwi co się wydarzy. Zerknął nerwowo na stan baterii. Specjalistyczne tryby wizji wychwyciły laserowy skan, ale prawdopodobnie wydarzyło się tam coś jeszcze. Cenne rzeczy trzymano zdaje się właśnie tam z boku, a przynajmniej cenniejsze od tych w głównej hali.

Naprawdę mocne zabezpieczenia wydawały się ograniczone do tamtego miejsca, więc Maroldo przemknął pajączkiem z powrotem do hali i ukrył gówniarza za regałem w jej rogu. Czekał tam aż skan dobiegnie końca a strażnik odejdzie, by utrzymując jak największą odległość od ochroniarza, pod osłoną regałów, przekraść się Spyderem z powrotem ku wydzielonej sekcji magazynu.
Trwało to kilka minut, a czas działał bardzo na niekorzyść robocika. Wreszcie strażnik ruszył z powrotem. Nie spieszył się, przecież i tak miał spędzić tu całą noc.
Co innego Mik. Przebiegł pajączkiem do drzwi, jedynego miejsca, przez które dało się przez niewielką szybę zajrzeć do środka. I ujrzeć pudła, może ze dwa metry od drzwi, blokujące dostrzeżenie czegoś więcej.

- Zaraz ci bateria siądzie - przypomniała Felipa dość sceptycznym tonem. Przez cały czas wlepiała ciekawski wzrok w ekran śledząc ruchy robota. - Zobacz choć co jest za tymi pudłami. I przeczesz jeszcze raz okolicę termowizją. Później wpełźnij nim w jakieś niewidoczne miejsce, wyjść już i tak nie zdołasz. Ale spoko, jak tam wejdziemy to go sobie zabierzesz. Pewnie drogie cacko.

- Mam jeszcze dziesięć minut - rzekł cyborg, zgarbiony nad konsolą. - Znam już drogę do odpowietrzników na dachu, zdążę wyjść na trybie awaryjnym. Termowizja nic tam nie pokazuje. Zresztą nikt nie ukrywałby więźnia ot tak, za stertą pudeł. Ale muszę przyznać, że to miejsce mi śmierdzi. Niby zwykła firma, z zewnątrz brzydki blaszak, a w środku zabezpieczenia jak w pierdolonym Fort Knox.

Mówiąc, zasuwał już Spyderem po ścianie dzielącej główną halę od jej wydzielonej części. Wypatrywał szybów wentylacyjnych, mogących łączyć bezpośrednio oba pomieszczenia. Jeśli ich nie znajdzie, zamierzał wrócić przez najbliższą kratkę do ogólnego systemu wentylacji i spróbować odnaleźć przejście tamtędy. Włączył z powrotem mapowanie, by lepiej się orientować i wyszukiwać najkrótszą drogę. Interesował go teraz tylko ten mały fragment budynku.

Wentylacja faktycznie była. Lecz inna niż w innych miejscach. Wywietrzniki były małe, kratka tak gęsta, że nawet mały pajączek nie miał szans zbyt dużych przecisnąć się przez nią. Klimatyzacja aktywna utrzymywała tam niską temperaturę, podobnie jak w reszcie hali. Po dwóch czy trzech minutach oglądania tego wszystkiego Mik doszedł do wniosku, że tam w środku po prostu utrzymywano inne warunki niż w głównej hali.

- Jeśli kogoś tam trzymają, to mu współczuję - rzekł Maroldo, patrząc na obraz w termowizji. - Zimno tam jak w chłodni. Dziwne. Archiwaliów i serwerów w takich warunkach się nie przechowuje. Felipa, czy myślisz, że ludzie, którzy porwali twojego przyjaciela, mogą mieć coś wspólnego z Free Souls? Jesteśmy, z tego co kojarzę, blisko ich terytorium.

Nie mogąc przecisnąć się Spyderem przez kratkę Mik zawrócił pajączka, zmierzając rozpoznaną wcześniej trasą, przez szyby wentylacyjne ku odpowietrznikom na dachu. Zaprogramował trasę AI na wypadek kłopotów z łącznością.

Felipa dość długo milczała, po jej minie można było wywnioskować, że głęboko coś rozważa.
- Si - powiedziała w końcu. - To meta Free Souls. Wchodzisz ze mną czy tu się żegnamy?
Mik również dłuższą chwilę się namyślał.
- To zmienia postać rzeczy - stwierdził. - Jeśli to tajna meta Free Souls, do tego tak zabezpieczona...kto wie, gdzieś w podziemiach może być nawet fabryka Odlotu. Strażników na wejściu jest tylko dwóch, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ale na alarm w ciągu pięciu minut może zjawić się cała chmara. Jeśli tak się stanie, zakładając, że uda nam się uciec, nic nie zdziałamy a tylko ich ostrzeżemy. A twojego Michaela, jeśli tam jest, zabiorą stąd gdzieś, gdzie nigdy go nie znajdziesz. Potrzebujemy wsparcia, by zrobić to porządnie. Skoro to dziupla Free Souls, Rustlersi powinni pomóc, co nie? - Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Tak, tak. Masz oczywiście rację - Felipa oparła czoło i samochodową szybę i westchnęła aż szkło pokryło się cienką plamą pary. - Odwieź mnie do Meduzy. Pogadam z Jinem, pogadam z Hanem i Meatboyem. Zrobimy to jak należy. Do ciebie mam numer, zorganizuj takie wsparcie jakie chcecie zaangażować w tą akcję. Zgadamy się rano.
- Key - przytaknął Maroldo i przesłał Felipie plik tekstowy. - Przekaż im wszystkim listę kontaktów i połączeń z holo Garrego, niech sprawdzą czy nie mieli u siebie jego wtyk. Jest tam też sześć numerów używanych przez Zbawiciela. Zakłócenia uniemożliwiają namierzanie, zresztą on już na pewno wie o porwaniu Garrego, więc numery nie są aktualne, ale nasze IT próbuje z nich jeszcze coś wyciągnąć, podobnie jak z reszty.

Mik przerwał, bo pajączek właśnie wszedł do auta przez uchyloną szybę, by spocząć na podstawionej mu dłoni.
- Dzielny, mały Manfred - cyborg pogłaskał go palcem, jakby robocik był żywym stworzeniem. - Awansuję cię na starszego szeregowca.
Schował Spydera i konsolę do pudełka, odpalił silnik i ruszył do "Meduzy".
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-04-2014 o 17:00.
liliel jest offline  
Stary 27-04-2014, 17:12   #89
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Patrząc na zbliżającego się do nich człowieka panna Ferrick doszła do wniosku, że Felipa naprawdę doskonale potrafi scharakteryzować człowieka. W sumie była ciekawa co powiedziałaby o niej?

Ann nie miała czasu dłużej tego rozważać, nie była też w stanie uniknąć niespodziewanego ataku na własną rękę, ale ostatecznie z męstwem zniosła wylewne powitanie. Jednak gdy tylko mężczyzna się odwrócił ukradkiem obtarła oślinioną dłoń i raczej wolno ruszyła za nim. Odezwała się dopiero gdy usiedli przy stoliku:
- Poproszę jakiś bezalkoholowy drink owocowy. - Powiedziała w odpowiedzi na jego pytanie.
Daniele posłała Azjatce delikatny uśmiech za plecami Macho i także usiadła.
- Dla mnie także. Prowadzę - wytłumaczyła z tak rozbrajającym uśmiechem, że latynos zagapił się na nią, tracąc ruchliwość na dwie sekundy. Eryk trzymał się dyskretnie z boku. Fixer zamówił i nachylił się nad stolikiem. Ann poczuła palce na swoim kolanie.
- To co laleczki, chcieliście coś od świetnego Macho, to oto jestem. Wiem już, że czasu nie straciłem - puścił im oko, ciągle się szczerząc.
Azjatka założyła nogę na nogę, próbując się jednocześnie odsunąć od jego dłoni:
- Potrzebuję jak najwięcej informacji o sekcie mającej siedzibę na terenie Bronxu. - Odpowiedziała bez emocji, opanowując chęć zdzielenie go pięścią w nos. - Nazywają się "Dzieci Rajneesha."
Miał wprawę, trudno się było odsunąć. Zakładając nogę na nogę nawet mu jedno kolanko wystawiła. Uwagę częściowo odwróciła od niej jednak Daniele, która nachyliła się delikatnie, ukazując bardzo głęboki w ten sposób dekolt. Miała się czym pochwalić. Wzięła łyk ze szklanki.
- Zależy nam... - zamruczała - ...na dyskrecji.
Macho entuzjastycznie pokiwał głową. Ręki z kolana Ann nie zdjął, ale gapił się teraz wyłącznie na rudowłosą.
- Jasne, jasne. A coś więcej o nich już wiecie? Słyszałem tę nazwę, nie miałem potrzeby się wcześniej nimi interesować. Fajnie by było, gdybyście ślicznotki powiedziały mi, co liczycie uzyskać. I na co ja mogę liczyć...? - ścisnął kolanko i mrugnął do Daniele na jawną dwuznaczność tego pytania.
To już było aż nadto jak na wytrzymałość Ann. Chwyciła jego rękę lewą dłonią i ścisnęła mocno w imadle cyberwszczepu. Musiała tym zwrócić na siebie uwagę:
- Chcę byśmy zrozumieli się jasno - Powiedziała przez zęby - Wynajmuję cię jako fiksera i interesują mnie tylko informacje, które możesz uzyskać, a jedyna zapłata na jaka może liczyć to kasa. Jeśli nie interesuje cię taki układ powiedz od razu. Wychodzimy i nie zobaczymy się więcej. - Ścisnęła jego rękę jeszcze mocniej: - A teraz zabierz łaskawie swoje lepkie palce z mojego kolana i nie próbuj tego więcej, bo przez dłuższy czas będziesz mógł zapomnieć o rozpinaniu nimi rozporka!
Fixer syknął, coś chrupnęło, Daniele ukryła uśmiech w szklance z napojem. Macho szybko wycofał rękę. Jeśli Ann liczyła, że to zatrzyma jego język, mocno się pomyliła.
- Ostra laleczka, u la la! Kasa jest super, ależ oczywiście - wyszczerzył się, ukradkiem masując swoje palce.
Mielenie ozorem pannie Ferrick nie przeszkadzało, dopóki Mucho nie próbował jej go wsadzić do gardła. Usatysfakcjonowana faktem, że się odsunął przeszła do interesów:
- Mamy lokalizację siedziby sekty. Prawdopodobnie kuszą naiwnych ofertą super seksu, a potem wyciągają z nich kasę. Mój przyjaciel dał się im złapać. Potrzebuję jak najwięcej informacji by otworzyć mu oczy.
- Noooo, podstawiają darmowe dupeczki? Jeśli są równie dobre co wy, to już wszystko wiem - zachichotał, tak jakby powiedział dobry żart. - Jakich informacji? - Na chwilę tylko spojrzał na Ann, w pełni zainteresowany Daniele. Jej dekoltem dokładniej mówiąc. Chyba zaczął butem przesuwać po łydce kobiety, która ciągle utrzymywała na ustach przyjazny uśmiech, lecz dawała mówić Azjatce.
- Muszę dokładnie wiedzieć czego szukacie. Chcecie ich skompromitować? Wiedzieć kto do nich należy? Mieć wjazd do siedziby? Wszystkiego na raz się nie da. A nie biorę od numerka a od godziny, jeśli wiecie o co mi chodzi.
- Nic nigdy nie jest za darmo - Azjatka uśmiechnęła się chłodno. - Zacznijmy od informacji jakie ważne osoby do nich należą i czy ktoś stoi za samą sektą. Jaka więc jest twoja stawka za godzinę?
- Nie muszę dodawać, że jeśli dobrze się sprawisz, a stawka nie będzie wygórowana, to może częściej będziemy się pojawiać w twoim życiu - dodała Daniele swoim zmysłowym głosem. Na jej twarzy błąkał się delikatny, zachęcający uśmiech. Umiała grać. Macho dość wyraźnie przełknął ślinę.
- Dla takich pięknych pań... trzy stówki za dzień. Dzień to osiem godzin. Pięć stówek, jeśli mam sobie żyły wypruwać - pogładził się po włosach i wziął łyk swojego napoju. - Za zbieranie informacji i jeśli podacie mi adres ich siedziby. Mógłbym stawkę obniżyć za jakiś mały wypadzik z takimi fajnymi laleczkami - wyprostował się, jak człowiek pewny swoich atutów.
- Zapomnij o wspólnych wypadach. - Ann pokręciła głową. - Trzysta jest ok, zależy mi jednak na czasie, jeśli do piątku wieczorem będziesz miał coś, co będzie warte nagrody, wypłacę ci cały tysiąc. - Podała mu adres na Bronxie - Trudno przeoczyć ten budynek - dodała - To jakaś stara katedra. Na pewno doskonale wiesz o który chodzi. Po za tym możesz dowiedzieć się co nieco o ich przywódcy. Nazywa się Izaak White.
- Macie to jak w banku - uśmiech wydawał się jednak trochę smutny. - Na pewno żadnego? Nawet małej kawki? Nie dam się tak łatwo, będziemy się musieli spotkać jeśli chcecie otrzymać wyniki mojej pracy.
- Jeśli będziesz zachowywała się grzecznie możemy się nad tym zastanowić. Prawda Eve? - Ann uśmiechnęła się do fixera nieco cieplej i popatrzyła pytająco na Danielle.
- Oczywiście, moja droga - rudowłosa przełożyła nogę na nogę w ten sposób, że pojawiła się koronka pończoch w rozcięciu spódnicy.
Macho rozłożył ręce, w geście typu "no co ty opowiadasz!".
- Przecież jestem bardzo grzecznym chłopcem! - powiedział z wyrzutem. - Ja będę grzeczny, a wy wypijecie chociaż ciutkę prawdziwego drinka z prawdziwym Macho Bronxu!
Panna Ferrick zmierzyła go w odpowiedzi spojrzeniem typu "Nie jestem pierwszą naiwną, przyjacielu", ale pokiwała głową:
- Świetnie. Normalnie proponowałabym kontakt przez holofon gdy zdobędziesz informacje, ale wszystko działa coraz gorzej. Proponuję na wszelki wypadek, ustalić wstępnie spotkanie w Meduzie, w piątek o 6pm.
Pokazał jej wysuniętego w górę kciuka.
- Damy sobie radę. Jeśli będzie jakiś kłopot, znajdę sposób, aby dać znać.
- Wystarczy jeśli zostawisz wiadomość u barmana - Ann wzięła do ręki szklankę z sokiem i wypiła solidny łyk. Ostawiła ją i popatrzyła na Mucho:
- Rozumiem, że jesteśmy dogadani?
- Naturalnie - uśmiechnął się do Ann i wstał, chwytając i całując jej dłoń zanim zdążyła zareagować. W sumie mogłaby go tylko zdzielić w łeb. - Będę wyczekiwał naszego następnego spotkania.
Daniele westchnęła i wstała, ale i ona nie uniknęła pożegnalnego całuska. Teraz przynajmniej ich nie obślinił, może pamiętając uścisk Azjatki.
Dziewczyna z rezygnacją przyjęła ten przejaw pseudogalanterii:
- W takim razie do zobaczenia.
Skinęła mu głową i skierowała się do wyjścia.

***

Ann usiadła na siedzeniu pasażera w samochodzie Danielle i popatrzyła na holofon:
- Poszło nam szybciej niż zakładałam. - Popatrzyła na kobietę z sympatią. - Jestem pełna podziwu, że z takim stoicyzmem znosiłaś jego natrętne awanse. Jeśli mogłabyś podrzucić mnie do metra, byłabym wdzięczna.
Daniele roześmiała się szczerze.
- Nie z takimi natrętami miałam już do czynienia. Wielu mężczyzn uważa kobiety za istoty mogące im wyłącznie służyć, czy w pracy czy w łóżku. Nawet nie wiedzą co tracą, prawda? - zerknęła na Ann i ruszyła. Ochroniarz przez całe spotkanie się nie odezwał, teraz również milczał.
- Możemy podjechać gdzie chcesz, o tej porze znacznie łatwiej wszędzie dotrzeć.
Azjatka zastanowiła się:
- Mam sporo czasu do kolejnego spotkania, ale w sumie możesz mnie podrzucić do głównej siedziby CT.

Ochroniarz wysiadł po drodze. Gdy podjechały pod budynek Ann popatrzyła na Danielle:
- Ostrzeżono mnie bym nie ufała fixerowi. Ochrona w budynku ma dobre skanery. Chyba warto sprawdzić czy czegoś nam nie podłożył.
Rudowłosa kobieta spojrzała na nią z zaskoczeniem, ostatecznie zgadzając się na to rozwiązanie. Ona co prawda nie miała ID Corp-Techu, lecz ich wygląd i pozytywna identyfikacja Ann, wraz z kilkoma miłymi słowami załatwiły sprawę. Jak się szybko okazało, Macho nie podłożył im żadnej pluskwy. Może jednak chciał zarobić.
Panna Ferrick podziękowała z uśmiechem strażnikom, którzy je przeskanowali i przeszła ze swoją towarzyszką w kierunku wyjścia, na tyle daleko, by nie mogli ich słyszeć.
- Zawsze lepiej sprawdzić i nic nie znaleźć, niż się przekonać, że ktoś cię namierza - zwróciła się do Danielle. - Dziękuję, że mi dzisiaj towarzyszyłaś. Samej byłoby mi dużo trudniej. Myślę, że jeśli chodzi o sektę trzeba będzie głębiej pogrzebać w ich finansach. Tam coś musi być. Jeden znajomy powiedział mi kiedyś, że pieniądze zawsze pozostawiają ślad.
- Będę próbowała, podejrzewam jednak, że wielu z nich to bogaci i znaczący ludzie. Zadbali o swoją prywatność, dlatego tak ciężko to rozgryźć. Może jutro już będę coś wiedziała. Do zobaczenia - pożegnała się i odeszła do swojego samochodu.

Spoglądając za oddalającą się kobietą Ann myślała...
Wspomnienie na wykładzie o zagrożeniach terrorystycznych i sposobach obrony przed nimi, zwróciło uwagę Ann na jedną istotna sprawę, o której do tej pory nie myślała. W jaki sposób Amanda dostała się do strzeżonego budynku sądu, zabezpieczonego przecież bardzo dobrze na takie sytuacje, z ładunkiem wybuchowym? Od razu nasuwały jej się trzy możliwe wyjścia:
Po pierwsze miała ze sobą system oszukujący skany, rozwiązanie praktycznie niemożliwe, chyba że jej wspólnikiem, albo osobą, która pchnęła ja do tego czynu, był ktoś dysponujący najnowocześniejszą technologią.
Druga możliwość to wprowadzenie dziewczyny do budynku przez inne wejście, nie strzeżone przez systemy tak pieczołowicie. Czyli przejście dostępne tylko dla uprawnionych pracowników. To oznaczało współpracę z kimś z wewnątrz.
Po trzecie, ktoś inny, albo nawet więcej osób, wniosło na teren sądu poszczególne elementy, zostały one tam zmontowane i nałożone Amandzie.
Rozważała prawdopodobieństwa wszystkich alternatyw, ale niezależnie od tego, która wydawała się najbardziej prawdopodobna, wszystkie wykluczały, że panna Tomkins, nawet jeśli działała całkowicie świadomie i z własnej woli, w co Ann bardzo wątpiła, zrobiła to samodzielnie bez czyjejś pomocy.
Do wyjaśnienia tych niewiadomych, potrzebowała nagrań z kamer ochrony budynku, pokazujących sposób dotarcia Amandy do sali rozpraw i nagranie z samego przebiegu wybuchu. O ile oczywiście jakieś kamery to przetrwały.
Zastanawiała się czy przypadkiem ktoś nie nagrywał tego na holofonie? Policja musiała mieć dostęp do takich informacji i Ann miała nadzieję, że Shelbiemu uda się zmiękczyć swój kontakt, danymi na temat nanokryształów na tyle mocno, by zgodził się udostępnić te dane.
Po dojściu do takiej konkluzji, Azjatka wyjęła holofon i przesłała wiadomość do ekspolicjanta.

Miała jeszcze trochę czasu do momentu kiedy umówiła się z Remo w kostnicy, więc postanowiła przejrzeć pracę doktora. Zamówiła taksówkę na odpowiednią godzinę. Z siedziby C-T, na 1st Avenue, gdzie mieściła się Miejska Kostnica i Biuro Naczelnego Lekarza Sądowego New York City, gdzie przechowywano i badano ofiary morderstw i samobójców, nie było daleko, a o tej porze nie przewidywała korków, dała więc sobie na dotarcie dziesięć minut. To oznaczało, że miała ponad godzinę by wgłębić się w temat. Przy jej umiejętnościach szybkiego czytania i zapamiętywania informacji było to całkiem dużo. Znalazła sobie wygodną, pustą o tej porze salkę i pogrążyła się w lekturze.

***


Taksówka którą zamówiła Ann dowiozła ją przed budynek kostnicy na pięć minut przed północą. Dziewczyna zapłaciła i wysiadła rozglądając się za Remo.
Haker podjechał swoim wozem prawie równo z północą. Prędkość określała pośpiech. Wysiadł, rozejrzał się i dostrzegając Ann uśmiechnął.
- Pracowity wieczór?
Dziewczyna cały czas we wcieleniu Lucy podeszła do niego i skinęła głową z uśmiechem:
- Muszę wrócić do swojego normalnego wyglądu zanim tam wejdziemy. Carter Trehard, ten znajomy Lexi mnie zna. Mogę skorzystać z twojego wozu?
Remo zmierzył ją spojrzeniem, dwa razy. Wyszczerzył się.
- Nieźle i klasycznie. Śmiało, mnie mam nadzieję nie zna - roześmiał się. - Będę potrzebny czy idę dla towarzystwa?
-Dobry haker zawsze może się przydać - odpowiedziała wsuwając się na przednie siedzenie i ściągając płaszcz. Dzięki typowo kobiecym umiejętnościom, ściągnęła sztuczny biust nie zdejmując sukienki, otworzyła schowek i wsunęła go do środka. Wyjęła soczewki, przekładając je do specjalnego pojemnika i powróciła do swojego naturalnego koloru włosów. Tym razem jednak pozwoliła im urosnąć. Gdy wysiadła z samochodu ponownie zakładając wierzchnie okrycie, sięgały jej do połowy pleców. Ciężkie, grube i lśniące, otoczyły jej drobną sylwetkę ciężką chmurą.
- Może być? - Przysunęła się do Kye i otarła o jego ciało.
Objął ją i cmoknął w czoło.
- Dla mnie bomba. Idziemy? Mam ochotę załatwić to szybko, ten wieczór był długi.
- Napiszę do niego. - Odpowiedziała Ann wybierając przekazany jej przez Lexi numer na holofonie napisała:
"Ann Ferrick koleżanka Lexi. W sprawie Amandy Tomkins. Jestem przed głównym wejściem do budynku."
- Nie mam pojęcia jak dostać się do środka - Zwróciła się ponownie do hakera - ale chyba jest tu jakiś nocny stróż? - Ruszyła w kierunku budynku.

Był domofon, a na nim "portiernia". Wystarczyło nacisnąć, a odzywał się głos strażnika. Trochę zdziwiony. Imię i nazwisko, a potem chwila czekania. I głośne, trochę upiorne:
- Annnnn! - dochodzące ze środka. Chłopak w niebieskim kitlu zbliżał się szybko i otworzył im drzwi, kiwając na strażnika, że ich zna. - Uuu, dobra pora.
- Tak sobie właśnie pomyślałam, że północ to idealna pora na wizytę w kostnicy - Uśmiechnęła się do niego. Potrafiła zrozumieć ten specyficzny rodzaj czarnego humoru. - Cześć Carter to jest Kye. Kye poznaj Cartera. Najbardziej mhrooocznego z moich znajomych. - Przy ostatnich słowach mrugnęła do hakera, ale tak, by tylko on mógł to zobaczyć.
Remo wyciągnął dłoń do gościa. Nie wiedział czego się spodziewać po takiej zapowiedzi, to się nie odezwał.

Chłopak wyglądał całkiem zwyczajnie. Podał dłoń najpierw Ann, potem uściskał wyciągniętą ku niemu rękę hakera. Miał zimną, mokrą dłoń.
- Sorry, nowy sztywniak się spocił - uśmiechnął się niby to przepraszająco. - A ja wcale mhroczny nie jestem. Też mi coś.
Było w nim coś intrygującego. I może lekko przerażającego faktycznie, mimo normalnego wyglądu. Wydawał się poruszać sztywno, trzymać prosto jak struna, często mrugać. Oblizywać wargi i cmokać. I nie w pełni zamykać usta.
- Lexi mi o tobie mówiła - zwrócił się bezpośrednio do Azjatki. - Nie wiedziałem, że lubisz zabawę i wpadniesz o tej porze. Godzina trupiego gadania - otworzył szeroko usta i zrobił głuche "aaaaa", poruszając żuchwą. - Co dokładnie chcesz?
Dziewczyna zerknęła w stronę strażnika, a przekonawszy się, że nie może ich słyszeć odpowiedziała raczej cicho:
- Interesuje mnie toksykologia tego co zostało po Amandzie.
- Amandzie? - wyszczerzył oczy. - Tej od "bum"? Przywieźli ją w pudełku. Albo w dziesięciu, nie pamiętam. Pewnie nie chcecie obejrzeć? W ostatnich dniach mamy dużo klientów.
Do tematyki śmierci podchodził bardzo luźno, nie wydawał się nawet odrobinę zmartwiony.
- Niestety to sprawa policyjna, nie jestem sądowym patologiem, aby mieć tego typu dostępy - powiedział poważniej.
- Oczywiście że chcę obejrzeć - Ann odpowiedziała poważnie bez cienia uśmiechu. - Pozwól Kye popatrzeć na jakiś komputer, a my w tym czasie obejrzymy sobie Amandę. - Wsunęła mu rękę pod ramie i lekko pociągnęła w kierunku z którego przyszedł.

Dał się poprowadzić kawałek, ale zatrzymał się zaraz po tym jak strażnik zniknął im z oczu. Jego własne gałki oczne wyglądały, jakby miały wypaść z orbit. Mówił cicho i szybko.
- Chętnie cię oprowadzę, wiesz, ale kurde, nie mogę zostawiać was niepilnowanych, ani dawać dostępu do komputerów. Wszędzie tu mają kamery, wywalą mnie!
Kye nie znał kontekstu, stopy przyjacielstwa i omówionych problemów to się nie odzywał. Po słowach o kamerach rozejrzał się uważnie.
- Nie musisz nikogo zostawiać, chętnie popatrzę na Angelę - powiedział równie cicho. - Nikt nikogo nie wywali jak znajdę się w pobliżu komputera. Nie będę dotykał.
- Właśnie. - Ann pokiwała głową. - Nie chcemy byś się narażał. W takim razie zacznijmy od zobaczenia gdzie dokładnie pracujesz, a potem obejrzymy te resztki. Rozumiem, że to ty pobierasz i wysyłasz próbki do analizy?

Trehard westchnął, wznawiając wędrówkę.
- Mój pokój, dzielony z dwoma innymi nudziarzami, jest zaraz tutaj na pierwszym piętrze. Rzadko w nim bywam, bo nie da się wnosić tam sztywniaków.
Mimo pewnej niechęci do odwiedzania czegoś tak nudnego jak pokój, poprowadził Ann, niby to ukradkiem co chwilę na nią zerkając.
- Między innymi. Pan czarna robota. Najgorzej jest z wyciskaniem jelit, strasznie śliskie no i ładnie nie pachnie... o to już - na szczęście dla uszu obojga gości znaleźli się już przy zwykłych drzwiach do zwykłego pomieszczenia z biurkami i szafkami. Nawet w kostnicy biurokracja się rozrosła.
Remo wszedł do środka i zwalił się na krzesło, ogarniając spojrzeniem cały pokój na raz.
- Mógłbym tu zostać. Nie lubię widoku trupów. Nie będę niczego dotykał - skoncentrował uwagę na chłopaku. - Ann będzie na pewno niezwykle wdzięczna jak przy tej okazji zostawisz jeden z kompów włączony.
- O tak! I naprawdę obiecujemy, że Kye nawet go nie dotknie. Jeśli masz tu podgląd będziesz się o tym mógł od razu przekonać, sprawdzając zapis z kamery. - Przy tych słowach pogłaskała go lekko po trzymanym ramieniu. - A ja z chęcią popatrzą nad czym pracujesz. No i koniecznie musimy zajrzeć do Amandy.

Zadrżał na jej dotyk, wyraźnie niepewny. Jeszcze raz zerknął na Azjatkę i nogą, niby to przypadkiem, włączył jeden z komputerów, ale bez uruchamiania ekranu.
- To siedź tutaj - rzucił do Remo, który mógł być głównym sprawcą tej niepewności. Dla Ann dodał jeszcze ściszonym głosem - Ty i Lexi będziecie miały przerąbane jak coś złego wyniknie z tej wizyty!

Wyprowadził ją z pomieszczenia do windy na dół. Zrobił się swobodniejszy, gdy opuścili towarzystwo hakera. Wolną ręką dotknął kilka razy jej dłoni.
- Jesteś taka ciepła. Odzwyczaiłem się. To dziwne. Prawie parzysz.
Dość poważny ton niby żartu nie sugerował, ale Carter w pełni normalny to raczej nie był. Wyszli z windy i wskazał jej małą klitkę przed drzwiami prowadzącymi dalej.
- Musisz wpisać się na listę gości, założyć fartuch i mieć maskę. Dziwny ten koleś, nie wzbudza wielkiego zaufania. Za niego też oberwiecie jak coś zmajstruje.
- Zapewniam cię, że skoro obiecał, że nie ruszy się z miejsca na pewno tego nie zrobi. - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego uspokajająco wpisując się na listę gości i posłusznie ubierając rzeczy, które jej podał. Wolała nie wgłębiać się w temat, dlaczego dotyk żywego człowieka wydawał mu się niezwykły i coraz lepiej rozumiała, dlaczego Lexi uznała, że chłopak jest "creepy". - Po za tym każdy człowiek jest dziwny na swój sposób. - Dodała całkiem poważnie.
- No, masz rację - zgodził się z nią podając fartuch podobny do swojego, tylko mniejszy. - Ostatnio wyjąłem ze sztywniaka trzy nerki, uwierzysz? Ale była frajda! Jedna była taka mała i pokurczona...

Poprowadził ją dalej, otwierając i zamykając za nimi zabezpieczone drzwi. Od razu zrobiło się zimniej. Minął pierwsze przejście i wkroczył do następnego pomieszczenia, z charakterystyczną ścianą. Oprócz chłodu pojawił się mało przyjemny zapach, jakże charakterystyczny dla takich miejsc. Formalina? To chyba tak się zwało. Carter wskazał wysunięte częściowo zwłoki.
- Miałem się właśnie nim zająć. Chcesz popatrzeć? Mózg mu eksplodował, czaisz? Ale jazda! - on faktycznie był tym podekscytowany.
Ann musiała przyznać, że ciarki przebiegły jej po plecach gdy patrzyła na ścianę i słuchała słów chłopaka. Nie miała ochoty oglądać krojenia trupa, ale postanowiła być dzielna zgodnie z zasadą: "Co nas nie zabije to nas wzmocni".
- To była naturalna śmierć? - Spytała - Mózgi chyba nie eksplodują bez powodu?
- Jasne, że nie naturalna - wszelka sztywność i nieśmiałość mu schodziła tu na dole. Wyciągnął ciało dalej i odsłonił twarz, ot tak. Czarny mężczyzna, raczej młody. Wydawał się normalny, tylko przy uszach miał zastygnięte coś... brzydkiego. Szarawo-purpurowego. - Widzisz, nawet czaszka mu nie pękła. Ale wyszło uszami - skrzywił się. - Niezbyt ładne zachowanie w towarzystwie - mrugnął do Ann, która oprócz dyskomfortu trzymała się mimo wszystko całkiem nieźle.
Oglądanie trupa nie plasowało się wysoko na pozycji atrakcji w repertuarze Ann, ale mimowolnie poczuła zafascynowanie:
- Jak to się stało? - zapytała z ciekawością nachylając się bardziej by obejrzeć dziwną wydzielinę. - Znaczy w jakich okolicznościach zginął?
- Według sanitariuszy pierwsze objawy to niczym wylew krwi do mózgu - Carter odpowiedział po zerknięciu na holograficzną kartę denata. - Potem wypłynęło. Więcej o tym jeszcze nie wiemy, trzeba mu odkroić czaszkę i wyjąć co zostało w środku. Chcesz asystować? - mrugał często, wizja przeprowadzania samodzielnej sekcji wyraźnie wyzwalała adrenalinę i przyspieszała puls chłopaka. - Słyszałem o dwóch podobnych przypadkach ostatnio, oba u czarnych. Mają słabe mózgi - zaśmiał się.

Nie skomentowała tego i mimowolnie pomyślała o Remo. Z pewnością mógłby pokazać patologowi czyj mózg jest bardziej wytrzymały.
- W sumie to ciekawe co mogło spowodować takie obrażenia. Kto badał tamte przypadki? Są dostępne jakieś wyniki? - Ann przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko. Mogła sobie myśleć, że jest twarda, ale czasami poddawanie testom własnej woli było trudne. Mimo to nigdy sobie nie folgowała. Tego nauczył ją ojciec. Przetrwać wszystko, wytrzymać i dalej przeć do przodu. - Co do tej asysty, może najpierw zobaczymy Amandę?
- Nie dla mnie, Arnie mi powiedział, że słyszał, że mieli takie w innych kostnicach - w głosie chłopaka zabrzmiał smutek. Jego emocje było widać i słychać na pierwszy rzut oka. Czy ucha. - Zgoda, może być najpierw Amanda. Do oglądania wiele nie ma. Musimy przejść do laboratorium. Czemu ją chcesz zobaczyć tak w ogóle?
- Jej ojciec chce się dowiedzieć dlaczego to zrobiła. - Ann nie widziała powodu by utrzymywać te informacje w tajemnicy. - Zna mojego i poprosił go o pomoc. Mam teorię na ten temat - Popatrzyła na chłopaka. - Myślę, że dali jej jakieś środki farmakologiczne, które spowodowały takie zachowanie. Najprościej to udowodnić sprawdzając co miała w sobie w chwili śmierci.

- Jasne, tu masz rację. Próbki zostały wysłane do labu. Zastanawia mnie, dlaczego chcesz obejrzeć co z niej zostało - wzruszył ramionami, podkreślając, że to nie jego problem.
Poprowadził do pomieszczenia równie zimnego i surowego w wyglądzie. Tu nie było już zwyczajnych szuflad, a półki. Przeźroczyste. A na nich przeźroczyste słoje i pojemniki, w których zanurzono mnóstwo różnych części ciała. Tutaj już żołądek Ann mówił jej "chyba mi wystarczy". Zapach stał się intensywniejszy. Carter wydawał się tego nie widzieć, podszedł do jednej z szafek i wskazał na kilka różnych zbiorniczków, w których pływało... coś. Zmasakrowane coś.
- Chcesz zgadnąć co jest co? - wyszczerzył się do niej.
Przezwyciężając mdłości i ucisk w żołądku zbliżyła się do niego i popatrzyła na pojemniki. W sumie wyglądało to jak kawałki mięsa u rzeźnika. Ciężko było sobie wyobrazić, że kiedyś było piękną, pełna życia kobietą. Przez chwilę wpatrywała się w to co po niej zostało.
- To chyba fragment nogi - Powiedziała opanowanym głosem wskazując na jeden ze słoików. - Carter - Popatrzyła na niego. - Możesz mi przygotować próbkę laboratoryjną do badań? Skoro nie dostanę wyników badań muszę je zrobić sama. Mam dostęp do najlepszych laboratoriów. Ktoś jej to zrobił. Jestem o tym przekonana i dowiem się kto i dlaczego!
Zrobił krzywą minę, kręcąc głową.
- Nie mogę, to tak nie działa. Wszystko muszę dokumentować. Już i tak pewnie gromy polecą na mnie za wpuszczenie cię tu. Próbka z różnej części ciała może być inna, na takie badania potrzebowałabyś co najmniej krwi, a to już może być po ptakach. To trzeba badać bardzo szybko.

Ann westchnęła zrezygnowana. Znał się na tym lepiej niż ona i pewnie wiedział co mówi:
- Może chociaż wiesz gdzie badają te próbki i kto się tym zajmuje? - Zapytała z rezygnacją i rozczarowaniem słyszanymi wyraźnie w głosie.
- O tych konkretnych nie wiem - rozłożył bezradnie ramiona. - Ale to da się sprawdzić. Tyle mogę ci obiecać. A teraz, poasystujesz? Nigdy jeszcze nie miałem takiej ładnej, ciepłej asystentki.
- Tak, chodźmy. - Wolała to już mieć za sobą, obiecała jednak, że będzie mu towarzyszyć podczas sekcji i musiała dotrzymać słowa. Musiała też przyznać, że trochę ją zaciekawiła ta sprawa. Co mogło powodować takie obrażenia? Skoro przypadków było więcej mogło to stanowić problem.

Wrócili z powrotem do sali z ciałami, zabrali to przeznaczone do badań i ułożyli je na stole laboratoryjnym, który Carter wcześniej przygotował.
Krojenie czaszki nie było Azjatce obce. Widziała to kilkukrotnie na filmach. Natomiast to co zobaczyli po odsunięciu kości było... zaskakujące.
Nawet dla Cartera. Zrobił głośne "łaaaa". Nie żeby Ann wcześniej widziała wiele mózgów, ale łatwo dało się zauważyć, że tutaj takiego brakowało. Szaro-brunatna breja była obrzydliwa, strasznie cuchnęła i pokrywała czaszkę od wewnątrz, zostawiając pustkę w środku.
- Wygląda jakby mu faktycznie wybuchł mózg. Lub się stopił. Tak, bardzo szybkie topnienie...
Odporność i opanowanie Ferrick tym razem zawodziło, bo czuła już słabość w nogach.
- Cholera! - Powiedziała - Chyba mi niedobrze. Muszę usiąść - Podeszła do najbliższego krzesła i opadła na nie wsadzając głowę miedzy kolana i oddychając kilka razy głęboko. Gdy w miarę doszła do siebie powiedziała:
- A z badania tego będziesz miał wyniki? - Zapytała - Bardzo chciałabym wiedzieć co spowodowało takie obrażenia.
- Powinienem mieć, jak wrócą z analizy. Ten przypadek nie został jeszcze przyporządkowany jako zabójstwo... może błędnie.
- W takim razie powiesz mi co to było? - Popatrzyła na niego, a Carter skinął głową na zgodę.
- Świetnie – Powiedziała wstając – W takim razie czekam na informacje. Dziękuję Carter to było – zrobiła dłonią gest ogarniający otoczenie. - Niezwykłe doświadczenie.

***


Gdy wrócili do biura patologa Remo siedział na krześle tak jej go zostawili. Szybko pożegnali znajomego Lexi i opuścili budynek i do czasu gdy usiedli w samochodzie. Wtedy dopiero dziewczyna odetchnęła głęboko odchylając głowę na oparcie fotela:
- Mam nadzieję, że udało ci się zdobyć jakieś informacje. To była... wyjątkowa wizyta.
- Jestem w szoku, że tam weszłaś - Kye odpalił samochód i ruszył. - Gdzie cię podwieźć? Znalazłem dane badania Amandy Tomkins, nie wszystkie wyniki już wróciły. Pierwsze badania wskazują na obecność narkotyków we krwi. To co widziałem nie potwierdza, że to Odlot, równie dobrze mogła łyknąć coś na odwagę.
- Jedźmy do mnie. To najbliżej. - Popatrzyła na niego - Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuję napić się czegoś mocniejszego. Porozmawiamy w spokoju.
 
Eleanor jest offline  
Stary 28-04-2014, 00:58   #90
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kompleks X


James przeczytał odpowiedź od Ramona i uznał, że aż takich rewelacji nie ma fatygować się od ręki. Odesłał mu więc krótką odpowiedź, że wpadnie do niego do biura rano. Słowa Anny co do przeznaczenia obiektu potwierdzały i jego wątpliwości. Tam faktycznie mogło być cokolwiek od choćby produkcji owych wybuchowych nanokryształów po cyberwszczepy i wirusy. Gdyby nie chodziło o jego syna nawet nie rozważałby prób wejścia na taki teren.

- Masz rację, tam może być cokolwiek… Na tą chwilę niewiele zdziałamy. Najwyżej damy się złapać. Ale nadal możemy coś zrobić. Dasz radę jakoś podpiąć się pod wewnętrzny monitoring? Mamy teraz kamery na zewnątrz więc zobaczymy kto tu chadza w dzień. Może to nam coś podpowie. Wstrzymajmy się z akcją na jedną dobę. Musimy się przygotować, zebrać dane, sojuszników i w ogóle sprawdzić co się da. - nie usmiechało mu się wchodzić na teren o takich zabezpieczeniach bez najmniejszej pewności czy Keith się tam znajduje. Przynajmniej póki miał wybór.
- Nasz syn może nie przetrwać tej nocy! - znów się zirytowała, zaraz po słowach o odpuszczeniu sobie. - Mogłabym spróbować się włamać, ale muszę podejść. I mieć sporo czasu. Ci strażnicy na zewnątrz to uniemożliwiają. Może kanałami, sama nie wiem. Albo musiałabym zniknąć, albo pewne osoby musiałby być w pełni zainteresowane czymś innym.

Ponieważ Carlosa nie udało im się złapać wysłał mu sms: “Będe jutro rano u Ramona w biurze. Spotkajmy się tam. Albo daj znać jak cię rano złapać. Chcę pogadać.”. Jeśli Carlos miał nocny dyżur to nad ranem mógł zajechać na komisariat wracając do domu. Albo po prostu wyjechać trochę wcześniej jeśli miał dniówkę. Ponadto w końcu byli kumplami nie tylko od piwa i skoro jeden z nich prosił o spotkanie o tak dzikiej porze to raczej nie na towarzyskie pogawędki. Jak zwykle zirytował się jak zawsze ostatnio gdy wiadomość “mieliła się” gdy telefon próbował wrzucić ją do sieci. Kolejne “za” by pisać krótko ostatnimi czasy.

Czekając z niecierpliwością na potwierdzenie wysłania zobaczył, że akurat ktoś mu przysłał sms. Zoe. Odpalił ją i przeczytał z dreszczem zaniepokojenia na karku. Przez swą lakoniczność była własnie taka niepokojąca zważywczy na sytuację jaką ostatnio miał do czynienia wszędzie dookoła siebie. Jednocześnie usłyszał Annę która wskazywała mu monitor lapa na którym mieli podgląd z kamer. Widząc furgonetkę od razu zwęziły mu sie oczy jak przy mierzeniu do potencjalnego celu.

- Dobra. Olejmy tą furgonetkę tym razem. Jak tu pracują i zwożą tu porwane dzieci to wróci. Dorwiemy ją następnym razem. Idź pogadaj z tym kolesiem. Coś się stało Zoe. Jadę to sprawdzić. Potrzebujemy jej. Ona będzie naszym driverem na akcji. Jak trzeba kogoś dogonić albo urwać się pogoni to ona to zrobi. Ty się zajmiesz zabezpieczeniami. Ja i Carlos robimy za mięśnie. Dlatego potrzebujemy jej całej. - taki plan mu się kotłował w głowie od jakiegoś czasu gdy planował ewentualną akcję. Strata Zoe znacznie by utrudniła jej wykonanie. Teraz na ten przykład na pewno ścignęłaby tą furgonetkę.

- Aha, weź to. - rzekł do niej wyjmując ze schowka jedną z krótkofalówek. Kupił osiem. Miały być dla niego, Remo, Ann i Danielle plus po jednej zapasowej na wszelki wypadek. Teraz więc spokonie mógł też obdzielić również Ankę, Carlosa i Zoe. Mieliby wówczas choc lokalną, stabilną łacznąść która może rozmów z dwóch końców miasta nie umożliwiała ale na akcję powinna wystarczyć.

- Spróbuję dokupić trochę wiecej lokalizatorów i podsłuchów. Może uda się podpiąć gdzieś pod ich samochód czy bramę. Ale już pewnie jutro. Możesz mi później wysłać listę co jest przydatne? Aha i sprawdziłem mieszkanie. Nie mam podsłuchów ani nicz takiego. Przynajmniej sprzęt jaki kupiłem nic takiego nie wykrywa. Jak skończysz wpadnij do mnie. Pogadamy o tym wszystkim.

- Dostałeś wiadomość i od razu do niej lecisz? - ton głosu Anny tym razem pozostał bardzo spokojny. Lodowato spokojny. - Rozumiem. Jedź. Ja spróbuję wydostać naszego syna. Ktoś musi to zrobić. Oni mogą tam ich przerabiać na maszyny lub robić inne… rzeczy. Corp-Tech ani żadna inna korporacja nie ukrywa tak swoich legalnych interesów. Oni tu robią zupełnie coś innego. Wykorzystując do tego dzieci legalnie porwane. Ale jedź do swojej kochanki. Może złamał się jej paznokieć.
Wyszła z samochodu i trzasnęła drzwiami. Nawet nie zastanowiła się nad tym, że przecież znajdowała się bardzo daleko od budynku, w którym mógł znajdować się jej syn. Taksówki w końcu jeździły wszędzie.

- Tak. Ja ciebie też kochanie… - mruknął najpierw do własnie zwolnionego miejsca pasażera i chwilę odprowadził ją wzrokiem. Widział, że jest wściekła. Szła zamaszyście machając rękami i sadząc długie kroki. Westchnął tylko i z niezadowoleniem pokręcił tylko głową odpalając samochód. Wyglądało na to, że ich spotkanie po latach będzie dość trudne. Zastanawiał się jak by to wszystko wyglądało jakby się spotkali we trójkę bez tego porwania. Spotkali by się w ogóle? Raczej nie. Skoro Anka żyła własciwie na drugim końću miasta i nawet o tym nie wspomniała słowem podczas rozmów to znaczy, że nie miała w planach się z nim widzieć. A przecież mogła być właściwie w dowolnym miejscu tej planety. A teraz zgrywa zdradzaną żonkę i nieszczęśliwą samotną matkę porzuconą przez złego męża! No klasyk kurwa!

Starał się uspokoić i myśleć racjonalne choć z czymś tak cholernie osobistym było to ciężkie. Wiedział, że dopiero teraz odreagowuje wcześniej trzymane na nerwy wodzy. Zawsze tak było. Ale wiedział też, że w tej sytuacji ciężko o niewinnych. Ona miała zapewne tak samo tylko reagowała atakując go słowną agresją skupiając się na nim i tym co robi albo nie.

Teraz jednak dla niego sprawa była prosta. Do gadki z tym dozorcą wystarczyła jedna osoba i mogło to być którekolwiek z nich. A Anna raczej nie sprawdzi co z Zoe i zdaje się nawet sama zainteresowana by o to jej nie prosiła. Jadąc w stronę mieszkania Zoe zastanawiał się co się stało. Raczej nie był to złamany paznokieć.

Zoe miała różnych dziwnych znajomych raczej w ogóle nie w klimatach James'a. Właściwie jakby się okazało, że jego koledzy od czasu do czasu przymykali lub chociaż spisywali jej kolegów to wcale by się nie zdziwił. Któryś mógł więc odwalić jakiś numer.

No i był jeszcze on. On sam, James Shelby i to co go ostatnio oblepiało. Jego i wszystko co go otaczało. I wszystkich. Zoe mogła być kolejną poszkodowaną tego przeklętego losu. Zupełnie jakby ktoś zastawił na niego matnię likwidując po kolei kolejne bezpieczne sektory jego życia. Teraz ów "los" mógł się zabrać za jego dziewczynę, tak samo jak wcześniej za syna, żonę i jego samego. - Pierdolony parchaty gnojek! Stań do walki skurwielu! - wycedził w bezsilnej złości uderzając dłońmi w kierownicę. Gdzieś tam siedział za biurkiem jakiś cwel który sobie wykombinował, że James i to co do niego należy mu się przyda więc sobie to po prostu weźmie.



U Zoe


W końcu przebił się przez uliczny korek. Zauważył, że w newralgicznych miejscach ustawiono policjantów do kierowania ruchem. Wracały stare dobre “ręczne” metody o jakich normalnie pamiętało się tylko od święta.

Zaparkował przed domem swojej dziewczyny i odszukał wzrokiem jej brykę. Interesował go je wygląd i stan. Jeśli wpadła w kłopoty w jakie od czasu do czasu wpadała to z jej “pracą” czy hobby miało szansę się to zacząć właśnie w jej bryce więc jak coś poważniejszego to powinno zostawić ślad. Zwrócił też uwagę na warstwę tego czegoś co padało z nieba a ludzie ze względu na porę roku zwyczajowo nazywali to śniegiem. Chciał się zorientować kiedy mogła wrócić swoją furą do domu zarówno po opadłej na niego warstwie jak i ewentualnych śladach opon na rozjeżdżonej śniegowo solnej masie.

Samochód stał na swoim miejscu. Lekko ośnieżony, na pewno używany tego dnia, ale chyba jakiś czas temu. Odkąd weszły silniki elektryczne trudniej było sprawdzić po cieple maski. Tak czy inaczej, James ruszył po schodach, pewnie i używając klucza, najpierw po to, aby wejść do klatki schodowej, potem do samego mieszkania. Dobiegł go dźwięk... smażącej się potrawy na patelni, co bardzo współgrało z zapachem jedzenia. Apetycznym. Zoe musiała go usłyszeć, bowiem wyszła do przedpokoju. Ubrana w gustowną, lecz jednocześnie seksowną, krótką sukienkę wyglądała niemal jak nie ona. Włosy miała elegancko upięte, a w ręku trzymała butelkę wina, którą mu podała ze smutną miną.
- Zupełnie nie mogę sobie poradzić z jej otwarciem - powiedziała niewinnym tonem.

~ Że co kurwa?! ~ Zaskoczyła go. Kompletnie. Stał w progu mieszkania i wpatrywał się w elegancką smukła brunetkę w seksownej sukience, wyciągniętą ku niemu butelce wina i niby niewinną minką. Nie wierzył w to co widzi, nie mógł albo nie chciał… Sam już nie był pewny. Na chwilę przymknął oczy wziął głębszy oddech pocierając chwilę nasadę nosa. Co ona do cholery robi?!

W końcu otworzył oczy i spojrzał na nią. Pokręcił z niezadowoleniem głową. Wyjął z kieszeni multitool. Popatrzył na nią jakby się zastanawiając co teraz zrobić. W końcu wzruszył ramionami i wydłubał z niego korkociąg. Zrobił te dwa sprężyste kroki co ich dzieliły wziął butelkę i uwolnił korek z powrotem jej oddając.

- Masz już otwarte. - rzekł sucho chowając multitool z powrotem do kieszeni. Popatrzył w jej oczy. Jej jasnoszare tęczówki dziwnie kontrastowały z jej czarnymi włosami. Pociągał go zawsze ten kontrast. Ale... Wkurzyła go teraz. Czuł rozczarowanie, zawód, irytację, zawiedzione zaufanie a ogólnie kumulowało się to w jeden klin gniewu jaki uderzał go od środka i próbował znaleźć ujście w werbalnych i nie środkach wyrazu. Wahał się pomiędzy trzaśnięciem jej w twarz, awanturą lub po prostu wyjściem. No ale... Postanowił dać jej szansę. Im obojgu. Chyba sobie na to zasłużyli.

- Zoe… To się nie uda… Nie w ten sposób… Nie wywijaj mi więcej takich numerów. - rzekł cichym, zmęczonym głosem. Zamilkł i zastanawiając się czy dodać coś jeszcze ale nic nie przychodziło mu do głowy. - Wracam do siebie. - rzekł krótko. Mówił z przymknietymi oczami. Obawiał się, że jeśli zacznie mówił głośno to tama samokątroli puści i wówczas... No nie wiedział co wówczas mogliby zrobić albo powiedzieć. Ale wolał tego nie sprawdzać.

- Zostań… - powiedziała lekko łamiącym się głosem. Ale szybko wzięła się w garść. - Nie widziałeś jej tyle czasu. Teraz przyjechała i co… hop, Zoe spieprzaj mam żonkę? - głos uniósł się jej tylko odrobinę. Z trudem zapanowała nad nerwami. - Nie, może lepiej faktycznie idź.
Odwróciła się i głęboko, powoli wciągnęła powietrze.
- Jeśli mogę coś zrobić… co pozwoli uratować twojego syna, zrobię to. Chcę pomóc. Ale nie będę się dzielić. Zrozumiałam to i nie mogę… nie potrafię.

Gdy usłyszał jak wyrzygała mu swoją pretensję i zażalenia rozdymał nerwowo nozdrza od z trudem hamowanej złości i gniewu. No praktycznie to samo co mu przed chwilą powiedziała Anka. Cholery można z nimi dostać! Dopiero jak się trochę opanowała postanowił jednak wyjaśnić co nieco zamiast po prostu wyjść.

- Słuchaj Zoe… Nie rób mi takich numerów jak teraz z tym sms’em dobra? Nie teraz. Wiesz co się u mnie ostatnio dzieje no nie? - spojrzał na nią i milczał chwilę. Miała taką ładną twarz. Sięgnął dłonią i w zamyśleniu pogłaskał ją po policzku.

- Myślałem, że coś się stało. Coś poważnego. Porwano mi syna. Ankę ścigają. Ja jestem pod lupą korpów. Nawet nie wiem czy to oni za tym wszystkim nie stoją. Więc myślałem, że teraz do kompletu zabrali się za ciebie… Dlatego tu jestem. No sama zobacz, rozpiąłem bluzę. Wiesz po co. - był zmęczony, wręcz znużony tym wszystkim co się ostatnio mu przytrafiło. i słychać to było w jego głosie i widać w w spojrzeniu. Zwłaszcza teraz jak uleciała z niego pierwsza złość. Ale nadal odczuwał złość i irytację, że jedna z drugą w ogóle tego nie kumają tylko się jakby zmówiły na jakieś cholerne babskie fochy. Szlag by to!

Milczał chwilę delikatnie wodząc dłonią po jej policzku. Wiedział, że to lubi. Właściwie to oboje to lubili. Teraz przesunął dłoń bliżej jej ust i kciukiem zaczął subtelnie wodzić wokół nich.
- Rozumiem cię. Ale nie mogę ci niczego teraz obiecać. Nie wiem co się stanie za godzinę a co dopiero jutro, tydzień czy miesiąc. Ance też niczego nie obiecywałem. - znów przerwał zarówno mówić jak i drażnić jej umalowane usta. - Znaleźliśmy z Anką kompleks skąd doszedł sygnał z nadajnika Keith’a. Sprawia wrażenie na bardzo trudny do przeniknięcia obiekt. Wzięliśmy go pod lupę. Anka teraz gada z jakimś kolesiem co może coś wiedzieć na ten temat no a ja przyjechałem tutaj z jak się okazało zbędną odsieczą. - ostatnim zdaniem dał wreszcie upust swej irytacji i rozczarowaniu. A ponadto niech sobie nie myśli, że tylko ona ma prawo mieć pretensje i zażalenia a on tak grzecznie i cicho to przełknie. Dlatego delikatnie uniósł jej brodę tak by spojrzała mu prosto w oczy.

- To bardzo trudny obiekt ale jeśli uda nam się potwierdzić obecność Keith’a w środku spróbujemy go przeniknąć. Wówczas naprawdę wiele rzeczy może się stać. Jeśli chcesz pomóc… Liczyłem na to szczerze mówiąc. Ponieważ może być różnie przydałby nam się wyśmienity driver. Ja, Anka i mam nadzieję Carlos wejdziemy do środka. Przydałby nam się ktoś na zewnątrz. Zwłaszcza ktoś o wysokiej mobilności. To jak? Wchodzisz w to? - teraz jak mówi o swoim planie znów dało się słyszeć, że wigor wraca pokonując zmęczenie. Znów się uśmiechnął do niej. Pierwszy raz odkąd tu przyszedł.

Skinęła powoli głową, niepewnie.
- To szaleństwo. Ale ktoś w razie czego musi zapewnić wam ucieczkę - uśmiechnęła się słabo, ona też trochę się uspokoiła. - Potem będziesz musiał zadecydować. Twoja… żona na pewno także tego chce. "Ale nie mogę niczego obiecać" to tekst dla durnych nastolatek.

- Właśnie. Jakoś tak właśnie to widzę. - uśmiechnął się do niej ciepło. Zrobił pół kroku w tył i chwilę poświęcił na "oszacowanie" jej sylwetki. Spokojnie przesunął wzrokiem od ciekawie upiętych włosów, poprzez ładnie maźnięte kreską oczy, smukłą szyję zgrabnie przechodzącą w odkryty dekolt sukienki. No i samą sukienkę interesująco zakrywająco - odkrywających proporcjach podkreślającą jej szczupłą i długonogą sylwetkę. Teraz dopiero ochłonął na tyle by podziwiać efekt jej starań. Wygladała szałowo. Najfajniejsze było to, że wiedział, że napracowała się tak dla niego.

Ponownie zrobił ten półkrok i stanął przy niej. Sięgnął dłonią do jej policzka choć teraz zabawił tu krótko i przeszedł w kierunku jej ust. - Wiesz... wyglądasz... - rzekł niskim jakby zduszonym głosem przysuwając się do jej twarzy. Chwilę szukał odpowiedniego określenia ale w końcu zrezygnował. Miał lepszy pomysł. - A może po prostu ci pokarzę... - mruknął całując jej wymalowane usta. Ale prawie od razu przeszedł do tego co jest za nimi. Dłonie też mu się niecierpliwiły więc początkowo przytrzymywał jej głowę ale w końcu zaciekawiły się tym co jest niżej. Ta jej kiecka naprawdę mu się podobała. Wystarczyło ściągnąć na górze trochę w dół na dole trochę do góry i już miał dostęp do najciekwawszych partii jej ciała. Zwłaszcza, że pod spodem nic na sobie nie miała. Właściwie to pierwotnie miał ją zamiar tylko pocałować. Ale jak już się zaczęło poczuł jak ogarnia go porządanie gdy widział, czuł i smakował te wspaniałe, chętne kobiece ciało. Jakaś trzeźwiejsza część jego umysłu rozważała jeszcze czy iść na całość czy dać sobie na wstrzymanie ale postanowił posłać ją do diabła. Jutro przecież wszyscy mogli być martwi!



W drodze


Wyszedł od niej jakieś pół godziny później. Miał wrażenie, że oboje byli zadowoleni z takiego finiszu tego spotkania. Zostać jednak nie mógł choć wychodzić mu się nie chciało a i Zoe nie wyglądała na szczęśliwą z tego powodu. Musiał jednak jeszcze zaopatrzyć się w sprzęt na ewnetualną jutrzejszą akcję.

Zanim ruszył sprawdził wiadomości. Okazało się też, że Ann wysłała mu sms'a:

"W czasie rozmowy z policjantem prowadzącym śledztwo "Amandy" spytaj o to jak osoba z ładunkiem przeszła przez ochronę sądu. Czy mają nagrania jak weszła do budynku? Czy ktoś jej towarzyszył? Wszystko co uda ci się zdobyć jest bezcenne."

- No... Widzę, że na serio jestem nowy w tym zespole.. - mruknął rozbawiony czytając tekst od pani saper. Wysłał jej krótkie "Ok" w odpowiedzi. Zastanawiał się czy pytać się o jej spotkanie z tym dziwnym typem ale uznał, że najwyraźniej poszło w miarę dobrze skoro nie ma o tym wzmianki a tekst nie sprawia wrażenia roztrzęsionego.

Ruszył ku Lennemu. Lenny wyglądał jak kolejna imitacja wiecznego Marley'a. Tak mniej więcej od szyi w górę. No woził się w tych hawajskich koszulach i koralikach jakby miał wieczne lato w jakiś ciepłych krajach. Ta nowojorska aura w ogóle się go zdawała nie imać. Ale w tym jego "biurze" faktycznie był tropik. Dobrze, że sprzęt trzymał w piwnicy albo garażu.

- Cześć Lenny. Jak leci? - spytał gdy dojechał do niego i zaparkował przed domem. Lenny otworzył mu ale początkowo był dość podejrzliwy ze względu na późną porę. Uspokoiła go dopiero obietnica stówki ekstra za usługę za nocną taryfę. Za co James krzywiąc się spytał czy przypadkiem nie jest w połowie Żydem. Dalej następowała część która bardziej podobała się sprzedawcy niż klientowi. James z lubością podziwiał te wszystki lepsze i gorsze gnaty. Miał okazję testować lub używać naprawdę sporo z nich. Teraz jednak na spory deficyt budżetowy w kieszeni patrzył na większąść z nich jak na zakazany owoc którego nie będzie miał okazji spróbować.
 
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172