Czwórka ludzi postanowiła nawet nie pojawiać się na widoku tajemniczym mieszkańcom pawilonu, a zatem musieli nadłożyć sporo drogi. Pawilon otaczały raczej puste parkingi, na których wszystko było widoczne jak na dłoni. Aby zatopić się w blokowiska, musieli się trochę cofnąć i ominąć żywe trupy. Na szczęście, gdy straciły was z oczu zainteresowały się dymem i w tamtą stronę pobierzyły, szurając nogami i jęcząc opętańczo.
Kim byli mieszkańcy pawilonu, czwórce z parkingu nie było dane się dowiedzieć, ani też poznać ich zamiarów wobec obcych. W okolicy pawilonu szwendała się cała masa żywych trupów i nadkładanie drogi stało się, a niekiedy wymagało przechodzenia po chwili bardzo uciążliwe. Nie raz konieczne było przechodzenie przez budynki i wychodzenie tyłem. Taki labirynt opóźniał żywe trupy które nie radziły sobie z drzwiami.
Gonitwa trwała do późnego wieczoru. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a miasto szarzeć. Miejsc dobrych na odpoczynek było kilka, należało wybrać dość rozsądnie. Wieczór złapał was na Grenshaw Street, po tym jak przebiegliście Arrigo Park.
Do wyboru mieliście sklep spożywczy, z zaciągniętymi prawie do spodu roletami. Z tyłu było wyjście na uliczkę dla dostawców. Drzwi były otwarte, ale zabarykadowanie ich zajęłoby kilka chwil.
Był jeszcze szkolny autobus stojący na chodniku. W środku poza śladami krwi, nie było ani żywej, a tym bardziej martwej duszy. Szyby były kompletne, niestety brakowało znacznej części ławek i przednich kół. Z silnika również ubyło dużo podzespołów, a tym bardziej znikła ropa. Lecz miejscem na nocleg był nadal niezgorszym.
Ostatnim miejscem najbliżej was był kilkupiętrowy blok, miał nadal drzwi do klatki, lecz ze środka dało się słyszeć pojękiwania i wymagał raczej oczyszczenia. Nie sprawiłoby to raczej problemu, lecz zawsze było ryzyko że kiedy was zobaczą, zaczną jęczeć, a to zwabi te okoliczne które ledwo zgubiliście.
Po rozbiciu "mini" obozu mieliście chwilę czasu dla siebie. Pierwsza wspólna noc. Nie licząc szalejących po okolicy żywych trupów.