Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2014, 14:13   #138
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wszystko tak jak planował...no prawie. Brakowało tylko rdzenia. Zdobył jednak informacje, a to i tak dużo. Jego mała karta w rękawie, w postaci genów które oddał, zadziałała tak jak trzeba. Ponadto powoli domyślał się jak Steiner ukrył się przed światem, wraz ze swoimi małymi książątkami. Nagi Jankovic chwycił za jakiś laboratoryjny fartuch, i obwiązał się nim w pasie, dopiero wtedy dostrzegł tego kto jako pierwszy wprowadził go do konceptu.
- Kłamałeś gargulcze. To co było zamknięte w domu, było mi potrzebne. Potrzebne by wrócić. -dodał podchodząc do niego powoli. - Robaki na kolanach...dobrze znają swoje miejsce. -dodał zerkając na Aurorę i kozła.
Dwójka nie odpowiadała, choć wargi Aurory zaczęły skakać automatycznie. Właściwie stanowiłaby zagrożenie dla Borysa, gdyby potrafiła używać choć trochę lepszego psi. Cyborgom nie jest to jednak dane.
Gargulec wzruszył ramionami. - Ujawniłbyś się w takim miejscu i dostał z miejsca kulkę między oczy. Chciałem cię spowolnić, abyś się nie rozbił na zakręcie. - wytłumaczył swoje rozumowanie. - Widzę jednak, że przebiegło bez większych problemów.
- Owszem, obudziłem się ze snu. -stwierdził Rosjanin. - Ale co ty z tego masz i po co sprowadziłeś tu te pchły starcze?
Moebius wzruszył ramionami niezbyt przejęty. - Hałasowali, to ich uspokoiłem. Dzięki temu mogłem czekać w spokoju. - staruszek nie był zbyt przejęty sytuacją. - Widzisz Borysie, jestem gargulcem. To ja mam wybrać kandydata na twórcę nowego świata i...nie podobali mi się pozostali...Ludzie nie nadają się na dominujący gatunek. - uśmiechnął się szeroko. - Ale ty nim nie jesteś.
Borys spojrzał na obleśnego starca z błyskiem w oku. - Dobrze powiedziane, ludzie nie nadają się do niczego innego jak służenie. -stwierdził łapiąc między dwa palce jeden z długich włosów Aurory. - Cyborgi… -stwierdził wyrywając włosek. -...proste mutanty… -dodał kopiąc lekko klęczącego Arnolda. -... to tylko próby ucieczki tego słabego gatunku od swej przeciętności. Jednak całkowicie nieskuteczne, jedyny pożytek to,to iz przypadkiem obudzili mnie. -dodał, uśmiechając się szereko, jednak w sposób, który przyjemnym nie mógł być nazwanym. - Jednak nim zaczniemy dalsze rozmowy Mobiusie, powiesz mi jedno. Czemu twoim zdaniem te nędzne Homosapiens nie nadają się do rządzenia?- zapytał nadczłowiek, unosząc brew.
- Jednak nic nie rozumiesz. - skarcił Borysa podnosząc wzrok. - Jesteś wyższym stadium tej samej rasy. Mówiąc ludzie, dalej mówisz o sobie. Nie masz prawa unosić się, ta głupota cię zniszczy. - wyglądał na rozdrażnionego. - Ludzie są zbyt ograniczeni emocjnoalnie i mają zbyt prosty system pojmowania. Twój umysł powinien to rozumieć. Nie masz tworzyć świata z służącymi ludźmi. Masz stworzyć świat bez ludzi. Z czymś innym. - wytłumaczył swój nakaz. - Przestań adorować swoją inteligencję i zacznij jej używać!
- Jaka to będzie kara dla nich? Zniknąć na zawsze. To nagroda. -wyjaśnił swój punkt widzenia. - Ponadto nie obrażaj mnie starcze, przez długi czas zamknięty byłem w mało rozwiniętym umyśle. Wymaga czasu by wszystkie procesy zachodziły tak jak trzeba. -prychnął.
- Co cię obchodzi kara? - zapytał Moebius podnosząc brew. - Co zrobili ludzie, aby warci byli takiego wysiłku? - dziwił się.
- Bo przez nich musiałem lata ukrywać się we własnym ciele! -ryknął Borys uderzając pięścią o ścianę. - Powinieneś wiedzieć jak to jest, inne gargulce uważały Cie za niepotrzebnego. Ci którzy odwiedzali konspekt mieli Cie tylko za paskudnego dziada. Musiałes żyć, nie pokazując kim jesteś. Tolerować idiotów, oraz to że sam musiałeś takiego zgrywać. Patrząc z głębi własnego umysłu, na to jak jesteś tym czego nigdy nie szanowałeś. -stwierdził Rosjanin patrząc starcowi prosto w oczy. - Czy to nie powód na karę? Czy nie kara się tych przez których zwycięzcy musieli udawać przegranych? - dodał, gdy na jego twarz pojawił się szeroki uśmiech, kiedy to przeszywał starca swym obłąkanym spojrzeniem.



Igor również nie ustępował. Jego wzrok głęboko wbity w wyzywające oczy Borysa. Jego mania, jego pasja równie silnia co agresja wewnątrz Rosyjskiego, nadludzkiego tworu.
- Po tylu latach powinieneś wiedzieć, że nie są do niczego użyteczni! Nowy świat nie będzie na niczym korzystał jeżeli stworzysz na nim jakąkolwiek zarazę jaką znalazłeś tutaj! - skarcił stanowczo. - Chcesz się mścić to rób to teraz! Pojmij do cholery ile gówna działo się z ich winy. Są zbędnym, nieudanym czynnikiem którego egzystencja stworzyła nic tylko zawiść!
Zarówno Aurora jak i Arnold trzęśli się w przerażeniu słuchając tej dyskusji. Byli pozbawieni nadziei, słabi i zagubieni.
Moebius nie dawał za wygraną. - Chcesz stworzyć nowy, lepszy świat dzięki swojemu rozumowi, czy pławić się w zemście i samo uwielbieniu do końca następnego cyklu!? Jak pustym tworem możesz być!?
- Nie mówię, że to jedyne co chce zrobić. Chce zbudować nowy lepszy świat, taki z którego zniknie niekompetencja, z tym się zgodzę.- odparł Jankovic. - Ale stworzenie własnego zoo, czy Holokaustu było by w nim miłym dodatkiem. Spójrz na nich teraz. -dodał, brodą wskazując na jeńców. - Przerażeni i malutcy, tacy jak powinni być. Myślisz, że te marne sto dni to czas wystarczający bym się tym nacieszył. Musze ich zostawić, by pokazać im że nie ważne ile cykli nadejdzie, oni nigdy nie powrócą do władzy. - dodał opierając dłoń na głowie kozła, jak gdyby opierał się o komódkę.
- Cóż...to jedna perspektywa. - Moebius siedział przez chwilę cicho. Założył dłoń na dłoni, oparł podbródek, zamknął oczy i myślał. Zastanawiał się głęboko, wzdychał i otworzył je w końcu.
Zmierzył Borysa wzrokiem od stup do głów. - To nie to. - podniósł się w końcu. - Tym czego chcesz jest cholerna piaskownica. Najwygodniej dla ciebie jakby Deus wygrał. Nic cię tak naprawdę nie obchodzi, poza żądzą silniejszych. Masz rozum, ale kierujesz się złą pobudką. Albo raczej: inną od mojej.
Dziadyga powolnym krokiem udał się do wyjścia. - Nie jesteś jedyny, a ja mam czas... - westchnął. - Innym razem, Homotechnicanie.
Starzec zniknął za drzwiami, zostawiając Borysa w towarzystwie Nikity i Arnolda, którzy spojrzeli na niego.
Jankovic odprowadził wzrokiem starca. Nie zależało mu na jego obecności, on najlepiej wiedział co ma robić. - A teraz wy proste istoty. -stwierdził przenosząc wzrok na Arnolda. - Ciesze się, że tu trafiliście. Oboje w końcu jesteście wyjątkowi. Dzięki tobie, moje stara ja znalazło drogę do obudzenia mnie. -zwrócił się nadczłowiek do Aurory. - Ty zaś dawałeś mi schronienie i pomoc, gdy jeszcze jej potrzebowałem. -dodał zerkając na Arnolda. - Oboje zasłużyliście by na własne oczy zobaczyć koniec tego świata, oraz by odrodzić się na nowo jako moi niewolnicy. -dodał kucając lekko przy nich. - Lecz zanim to nastąpi, jeszcze mi się przydacie. -stwierdził chwytając mocno twarz kobiety. - A oddacie swe umiejętności pod moją władzą z całą możliwą wdzięcznością jaką w sobie posiadacie, nie mylę się? -zapytał patrząc jej głęboko w oczy.
Aurora uśmiechnęła się zdradliwie. Do uszu Borysa doszła dość opanowana wypowiedź kozła. - Z mojego doświadczenia wynika, że spośród ludzi, nasza dwójka znajduje się na najwyższym potencjale bojowym...licząc, że książę to coś więcej, jak człowiek.
Po tej wypowiedzi, niezbyt spodziewanie, Arnold wyskoczył z miejsca prosto na Borysa, posyłając w jego brzuch solidnego kopniaka. Sam w sobie był dość mocny, po chwili dołączyła do niego również mała eksplozja z PSI.
Wyrzucony siłą uderzenia Borys odleciał w tył, rozbił jakiś zbiornik przelatując przez niego, przebił się przez ścianę i zaczął spadać z szczytu wieży.
Nim jego pewny siebie umysł był w stanie zarejestrować wydarzenie, Aurora wyskoczyła utworzoną przez niego dziurą i wbiła w rosyjskiego mutanta swoją pięść, przyśpieszając jego lot do prędkości, której nie był w stanie opanować.
Borys gruchnął w ziemię, jego ciało doznało od tego porządnych obrażeń. Wylądowała na nim najpierw Aurora, dodając do swoich poprzednich ciosów solidny kopniak, zaraz po niej identycznie spadł Arnold. Jego kopniak przesycony PSI.
Uśmiech kozła opadł nieco, gdy podniesiona dłoń Borysa zwyczajnie złapała jego nogę i odrzuciła oponenta, gdy rusek zaczął się podnosić.
Z drobnym saltem, Arnold Geenie wylądował bez ran.
- Mobeius...powiedział nam co się dzieje. Powiedział również, że jeżeli przyjmiesz jego ideologię, to zakończenie jest neutralne względem wszystkich i nawet nie mamy w co się mieszać...Okazuje się jednak, że jesteś zwykłym maniakiem. - Kozioł zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne i odrzucił je na bok. - Powiedział nam również co musi zrobić książę, aby wziąć udział w koronacji...Rozumiesz? - spytał, mierząc wzrokiem wielką posturę rozeźlonego Borysa. - *My* cię stworzyliśmy, jak i *my* zmieniliśmy ziemię w to czym jest teraz. Jeżeli *my* nie jesteśmy w stanie naprawić choć jednego błędu, jakim jesteś ty...może faktycznie racja jest po twojej stronie. Tego dowiemy się za moment. - Jego oko błysło. Gotowy był do walki.
- Paskudne pchły.. -warknął Borys dźwigając się z ziemi. Grunt popękał pod jego dłonią, gdy unosił się na równe nogi. Dyszał ciężko, nie ze zmęczenia a wściekłości która przepełniała jego całe jestestwo. - Wy mnie stworzyliście? Wy!? Jedynie daliście mi szanse którą wykorzystałem. Takie nędzne istoty nie byłyby wstanie stworzyć niczego. Więc lepiej przygotuj się na piękne sprawozdanie ze słów tego gargulca. - dodał i splunął krwią na bok. - Mutancie. -napomniał ze wzgardą, by napiąć wszystkie mięśnie. Chciał wyrwać cały płat ziemi na którym stali jego przeciwnicy i wyrzucić ich wysoko w górę, by spadając móc rozpłaszczyć ich o ścianę niczym zwykłe muchy.
Mieli jednak oni balans. I prędkość. Ruszyli z miejsca gdy tylko Borys rozpoczął swój wysiłek. Wbiegli po coraz to bardziej pionowym wzniesieniu, aby natychmiast spróbować zaatakować Borysa. Zmusili przez to Rosjanina do wykorzystania płatu jako tarczy, a nie borni, w efekcie nawet odpychając go w tył.
Jankovic zacisnął zęby, zapierając się nogami o ziemię jego ciało wykonało nagły skręt, a pięść gruchnęła o ścianę wieży wybijając w niej dziurę. Rosjanin od razu wskoczył z powrotem do budynku -znał to miejsce, był tu wcześniej jako jego stare ja, więc dobrze wiedział gdzie mniej więcej powinno być laboratorium. Potrzebował genów by móc szybko zakończyć tą walkę.
To był jeden z celów wkroczenia do środka.
Drugim był przymus wywołania u przeciwników pogoni za nim. Wtedy miał jedna przewagę- nie wiedzieli dokładnie w którym momencie się odwróci. W jego dłoni z cichym plaskiem otworzył się otwór, na czole wyrosło parę czarnych oczu. Czas było ponownie użyć formy, która niegdyś była jego głównym środkiem transportu.
Pogoni jednak nie było. Dopiero po pewnym momencie Borys zrozumiał co się dzieje.
Wieża zaczęła opadać. W dół. Nagle.
Ledwo wszedł na piętro z laboratorium a już był świadom, że nie ma czego zbierać, nawet z podłogi. Dach zaczął zbliżać się w jego kierunku. W wieży brakowało okien.
Na szczęście Borys był w stanie zrobić jedno samodzielnie. Rosjanin ponownie zrobił dziurę w ścianie swoją pięścią, po czym wyszedł na opadającą ukośnie wieżę. Na dole widział już nadbiegającą dwójkę adwersarzy, dla których przechylona ściana nie była najmniejszym problemem.
Brak ściany jednak mógł problemem być, lub pojawienie się nowej. Borys strzelił swoja pajęczyną, w tym momencie to czy trafi czy nie i tak stawiało go na wygranej pozycji. Jeżeli wrogowie uniknąć jego pajęczyny, silnym ruchem tej wytrzymałej sieci, wyrwie po prostu kawał metalu, który ruszy przez to na plecy jego nędznych przeciwników. Były bokser uśmiechnął się lekko, powoli w jego głowie rodził się plan. Taktyka by schwytać obie muszki w lepkie sidła.
Widąc nadlatujący smar, ruszyli na boki, widząc przyciągający ruch Borysa, skoczyli w górę, gotowi do ponownego ataku. W efekcie podnoszący kawał metalowej ściany Borys znów musiał użyć swojego przedmiotu jako tarczy. Tarczy w dodatku dość słabej. Silny kopniak spadającej z dołu Aurory przepołowił żelazo, a tylko niesamowity balans Borysa pozwolił mu na unik przed opadającą pięścią Arnolda, która zaraz wywołała silny wybuch psioniczny, odpychając zarówno Aurorę jak i kozła kawałek od Borysa, na bezpieczny dystans. Przeciwnicy nie przełamywali się.


- I tak nic nie zmienicie! -ryknął Borys by przekrzyczeć furkot powietrza, powodowany przez opadającą wieżę. - Jesteście tylko dwójką bezwartościowych stworzeń, w tym świecie nie możecie osiągnąć już niczego! -ryknął by znowu strzelić w ich stronę pajęczyną. Plan był ponownie taki sam… widać wrogowie jeszcze nie zrozumieli do czego tak naprawdę dąży Rosjanin.
Skoordynowanie, Aurora i Arnold ruszyli na Borysa, ku jego zaskoczeniu wskakując na wystrzeloną pajęczynę, używając jej jako liny. - Jak na wyższą kreacje nie wydajesz się wcale taki zdolny. - warknęła Aurora, podchodząc coraz bliżej.
- A wy jesteście całkowicie przewidywalni. -odparł Borys… puszczając pajęczyny. Bieganie po linach to ciekawa sztuczka, i tego się spodziewał. Ale jak biec, czy nawet odbić się od czegoś co nie jest naprężone? Nad tym niech zastanawiają się Aurora i Arnold, Borys bowiem skakał już w ich stronę w celu pochwycenia ich głów.
Arnold z Aurorą byli strasznie zgodni. Nie dało się stwierdzić, że nie walczą ramię w ramię po raz pierwszy.
Dwójka zgodziła się opaść gdy zobaczyła nadchodzącego Borysa, wyciągając w przód pięści. W efekcie ten łapiąc ich, dostał dwa mocne uderzenia w płuca. Jedno mechaniczne, drugie przesycone PSI.
Był to ogromny ból i wysiłek dla ciała Borysa, który odsunął się w tył, bliżej szczytu opadającego budynku, ale chwytu nie puścił. Choć na pewno nie był to już zbyt silny chwyt.
Oczy księcia wyszły lekko na wierzch, żyły pojawiły się na twarzy i dłoniach, gdy tylko siłą woli przekonywał swoje ciało by nie puścić ofiar. Zacisnął mocno zęby gdy jego ciało zapulsowało przy kolejnej zmianie.
- Wasze dzieciaki, Geenie i Nikita… zapłacą mi za ta zniewagę… -warknął, a małe błyskawice przeskoczyły pomiędzy jego zębami. - Najpierw coś dla tego wytworu techniki, ile voltów wytrzymasz? - warknął z cały sił walcząc o to by nie puścić Aurory i Arnolda, gdy przez jego całe ciało popłynął prąd, który miał kumuluować się w dłoniach. Borys wiedział, że dwójka musi przeżyć… a przynajmniej jedno z nich. Dla tego większą ilość ładunku skierował w stronę kobiety, powinna być słaba w walce z elektrycnzością. - Cyborg i mutant walczą o przetrwania ludzkości...cóż za paradoks. -dodał jeszcze, nim energia rozświetliła szczyt opadającego budynku.
- Pierdol się! - Warknęła Aurora, naprężając rękę. Arnold również nie dawał za wygraną. Wyszczerzył zęby łapiąc za szyję Borysa, a jego oko zapłonęło błękitnym ogniem. Energia elektryczna przeszyła obydwu. Zaczęli wić się w dłoniach Borysa. Aurora z krzykiem uderzyła Rosjanina w pierś, wychodząc dłonią na drugą stronę, trzymając w niej jego serce. Jej nacisk był jednak zbyt słaby, aby je zmiażdżyć.
Pokryty czarną materią organ składował w sobie materię stworzoną przez Steinera. Organizm przyswoił do siebie te komórki jak każde inne i stworzył z nich zaporę dla zniszczonego trudem przemian serca. Aurora opadła bezwładnie.
Trójka wylądowała po chwili na ziemi uderzająć w nią wraz z zawaloną już wieżą. Borys leżący nad dwoma martwymi ciałami, z swoim sercem wychodzącym z jego klatkę piersiową.
Gdy tylko chciał się podnieść, silne uderzenie wymusiło od niego zwymiotowanie ogromnej ilości krwi.
Czarna ochronna powłoka rozkruszyła się, uderzona od tyłu.
- Biocore neo model. Soul transfer. - wiadomość miała znajomą barwę głosu. Geenie. - Nigdy nie miałem córki Borysie. Aczkolwiek posiadam w dalszym ciągu 998 zastępczych ciał.


Mimo pogruchotanego i drżącego ciała przyszły król Borys Jankovic podparł się ręką o ziemię. Powoli zaczął podnosić się z pokrytej jego posoką trawy, jednocześnie częściowo upychając do środka swojej piersi dyndające serce.
- Myślisz, że tak... odpokutujesz? -zapytał, wypluwając kolejną dawkę krwi. - Sądzisz że próbując mnie powstrzymać, odkupisz siebie za to, że wcześniej mi pomagałeś? Za to że nie widziałeś iż jesteś tylko narzędziem? - zapytał gdy z jego poranionych pleców wyskoczyły błoniaste skrzydła. Usta wydłużyły się, pojawił się w nich rząd małych ostrych ząbków. Z dłoni wystrzeliły zaś ostre pazury. - 100,1000,10000 czy nawet sto milionów. -warknął Rusek poruszającymi skrzydłami wzbijając tabuny kurzu, gdy podrywał się w górę. - Możesz mieć ile tylko ciał chcesz, a i tak mnie nie pokonasz. Zmarnowałeś swoją szansę, mogłeś zabić mnie dotychczas już parę razy ale tego nie zrobiłeś. Byłeś ślepy, dla tego cała rasa zapłaci za twój błąd. krzyknął wiszący już wysoko w powietrzu Jankovic. Walka psychologiczna była równie ważna, co ta na pięści. Rusek zaczął krążyć nad swoim celem, potrzebował chwili na regenerację. Nie mógł jednak dać Arnoldowi czasu, dla tego co chwile pikował w stronę drzew i porywał z nich wielkie gałęzie. Stawały się one pociskami, które niczym włócznie posyłał w stronę ciała wroga.
- Nie ma niczego, co musiał był odpokutowywać. - odparł spokojnie Arnold w swoim nowym ciele, bez większego trudu uskakując przed gałęziami. Przeszkadzały mu one jednak w zbliżeniu się. - Nie wiedza nie jest moją winą. Nikt nie spowiada się w kościele, że miał pecha. - uśmiechnął się Arnold. - Wręcz przeciwnie, pomogę ci raz jeszcze.
W Borysie zaczęło narastać jakieś przeczucie zagrożenia. Instynkt podpowiadał mu, że coraz więcej owadów zbiera się w okół niego.
Miał rację. Pomiędzy drzewami zaczęło pojawiać się coraz więcej klonów Geenie.
- Na podstawie twojego genotypu, tak na wszelki wypadek stworzyłem przeciwciała. Możesz być księciem ile chcesz. Może nie mogę cię zabić na stałe z PSI pozbawionym tego przedziwnego potencjału, ale mogę cię tymczasowo i skutecznie pokonać. A z ciałem które zabija samo siebie nie będziesz w stanie się zregenerować. Nowa mutacja: rak. Zainteresowany?
Postaci zaczęły się lekko zbliżać, stanęły w kole przyglądając się Borysowi. Obecnie opentane ciało stanęło przed ruinami wieżowca. - Jesteś w stanie odgadnąć, które z ciał w okół ma w tym momencie ukrytą strzykawkę?
- Naprawdę ciekawy pomysł, ale zdradzając mi to teraz popełniłeś duży błąd. -westchnął Borys, unoszący się wysoko nad ziemią. - Sam zdradziłeś mi w laboratorium pewną rzecz. Mogę wyrzucić, dowolny z wszczepionych mi genotypów, by zrobić miejsce na kolejny. Oczywiście domyślam się, iż zadbałeś o to bym nie mógł odrzucić twych przeciw ciał. Ale czy jesteś w 100% pewnych, że ja nie wymyślę czegoś by to obejść? -zapytał nie oczekując odpowiedzi.
- Dobrze wiem która z nich ma strzykawkę. Żadna. -dodał pewnym głosem. - Chciałeś zmusić mnie do szukania trucizny, której w tym miejscu nie ma, bym zignorował moment gdy ta faktycznie pojawi się na polu bitwy. -stwierdził Borys, gdy tryby w jego umyśle obracały się szybko, poszukując odpowiedniej strategi. Arnold okazał się przeciwnikiem o wiele bardziej wymagającym niż Henry, stanowił realne zagrożenie.
I wtedy do Borysa dotarło co należy zrobić.
Odbił się skrzydłami od powietrza i ruszył nad lasem...przecież byli w dżungli pełnej prehistorycznych stworzeń, to była wręcz farma genotypów. Rosjanin szukał z góry stadka jakichś mniejszych istot, by móc się nimi pożywić. W powietrzu powinien mieć przewagę szybkości, nad owieczkami które musiały poruszać się przez zarośnięte tereny.
Oczy Borys dostrzegły nie zwierzęta, ale dziesiątki wież laboratoryjnych rozsianych po całym lesie. Fakt, zawsze tu były. Wcześnie maskowało je PSI Arnolda, teraz jednak najpewniej nie miał na to sił.
W momencie w którym Borys zdał sobie sprawę z ich obecności, rozpoczął się ostrzał. Na każdej z wież znajdowali się uzbrojeni mutanci, którzy bez pytania zaczęli strzelać w kierunku rosjanina.
Borys nie czekał ani chwili, korzystając z pędu który dotychczas uzyskał, pokrył się czarnym pancerzem. Miał zamiar wbić się niczym żywy pocisk w najbliższą wieżę, teraz oddziały Arnolda miały stać się jego największą słabością.
Masywne cielsko zaczęło opadać z ogromnym pędem w stronę wieży. Przebił się przez ścianę budowli wpadając do środka, bujając konstrukcją i wpadając w stoiska pełne genów.
Zapomniał o jednym. Wtem stracił wzrok.
W jego sercu była okrągła dziura.
Obudził się jednak nie po aż tak długiej chwili. Otoczony był przez zmutowane wojsko. Żadnego z klonów geenie wciąż nie było w okolicy. Mógł działać, bądź czekać. Jedynie Arnold stanowił zagrożenie w jego obecnej formie.
- Witam Panów. -mruknął Borys podrywając się z ziemi i wgryzając w gardło najbliższego żołnierza. Ustnik komara był zazwyczaj przydatny, ale tutaj było trzeba działać szybko. Począł pobierać geny z pojmanego stwora, wykorzystując go jednocześnie jako tarcze. Miał zamiar pobrac jak najwięcej materiału do budowy nowych struktur i z żołnierzy jak i z próbek w które uderzył.
Pierwszy. Drugi. Trzeci...Nagle wszyscy z nich padli na ziemię, rozszarpani przez wywołane z PSI duchy. Pięść klonów Geenie weszło na piętro Borysa. - Witamy pana.
Pierwsza myślą było wyskoczenie przez okno… dopiero potem zdał sobie sprawę, że Arnold na pewno na to liczył. Wystarczyłby jeden celny strzał w serce a gra by się skończyła. Zdążyłby go dopaść i zarazić. Tak więc powietrze było strefą zagrożenia, powierzchnia też. Dla tego było trzeba zejść niżej, ponad poziom widoczny dla oczu zwykłych śmiertelników. Na początku jednak było trzeba zejść na dół wieży.
- Raczej długo nie nacieszymy się wzajemnym towarzystwem. -stwierdził Jankovic sunąć spojrzeniu po klonach. Po tych słowach szybko wykręcił sie by strzelić pajęczyną w zniszczony przez jego wpadnięcie tu sufit i mocno pociągnąć osłabiona konstrukcje. Miał zamiar zawalić część stropu nad owieczkami, wprost na nie.
Owieczki szybko spojrzały na pajęczynę i skoczyły...w przód. Jak najbliżej Borysa mogły. Połowa pomieszczenia zawaliła się, zamykając dziurę jak i dostęp do schodów. Piątka owiec i ich wilki okrążały teraz Borysa w bardzo niewielkiej odległości.
W sumie niczego innego się nie spodziewał. Dla tego zawalił strop, by stworzyć okazję by w razie porażki z przysypaniem klonów, wygrać i tak. Byli zmaknięci na ciasnej arenie, nie było gdzie uciekać. Co prawda dziewczyny mogły skakać przez okno, ale żołnierze nie zdąża rozpoznać celu. Rozstrzelają je. Jankovic uśmiechnął się po czym ponownie zmienił formę - na tą która jeżeli chodzi o działanie obszarowe była najsilniejsza. Elektryczność znowu rozlała się dookoła jego sylwetki.
Owce uśmiechnęły się niemal natychmiast, nieprzejęte formą Borysa. Ich wilki skoczyły na ciało rosjanina, wbijając kły w jego nogi. Po chwili jednak zaczęły trząść się w konwulsjach i rozsypały sie niczym rozbite szkło. Uśmiech dziewczyn zniknął na moment.
-Zdziwione? -warknął Jankovic i przytknął dłoń do ziemi. Podłoga była wszak mokra od rozlanych genów. Teraz niewykorzystane próbki staną się przewodnikiem dla jego ataku. - 993. -dodał, wyzwalając z ciała kolejny ładunek energii.
Nie zdążyły nawet zareagować. Sterowane przez biotechnoligę skorupy nie potrafiły same w sobie sprzeciwstawić się tak silnemu atakowi. Po chwili upadły martwe na ziemię.
- Polowanie czas zacząć. - stwierdził Borys unosząc potężny głaz z ziemi i ciskając nim w jedną ze ścian. Pocisk rozerwał metalową strukturę… jednak Borys kierował się po ścianie w stronę otworu który wybł wcześniej.
Rzut głazem miał na chwile skupić uwagę strzelców w tamtym miejscu. On zaś w spokoju dzięki temu miał wypełznąć przyklejony do ściany na zewnątrz, niewidzialny dla zwykłych oczu. Jego ciało przeszło bowiem kolejną ewolucję. Teraz pigmenty w skórze zmianiały kolory, stał się kameleonem. Mutentem który teraz wyglądem przypominał metalowy fragment konstrukcji wieży.
Dzięki swojej sile mógł zaś wykorzystać złączenia metalowych płyt, do wspinaczki. Co prawda normalny człowiek pokonałby tak najwyżej metr, po czym jego paznokcie połamałyby się a palce mogłyby nie wytrzymać obciążenia. Jednak po to miał regeneracje księcia.
Planem Borysa było powoli zejść na dół wieży, a następnie ruszyć w stronę kolejnej. Potrzebował jeszcze więcej genów, by pokazać Arnoldowi co oznacza przewaga liczebna.
Borys odruchowo zatrzymał się na jednym z wyższych pięter wieży. Spostrzegł, że konstrukcja jest otoczona przez klony Geenie i ich psioniczne animowane konstrukty. Z swoim wysokim potencjałem mógł zostać przez nie wyczuty.
Borys zagryzł delikatnie wargi, póki co nie chciał wchodzić w otwartą walkę, rozejrzał się po okolicy sprawdzając czy jakieś drzewo rośnie na tyle blisko by zdołał do niego doskoczyć. Z moca kameleona w lesie powinien mieć przewagę. W innym wypadku, rzuci czymś niepozornym w przeciwną stronę, by na chwile odwócić uwagę klonów i korzystając z tego ruszy w stronę najbliższej wieży.
Poszczęściło mu się. Znalazł w zasięgu wzroku nie okupowane drzewo. Zeskoczył na nie.
Ilość Geenie w okolicy była dość przerażająca. Zmuszony jednak do ich omijania Borys poruszał się korzystając głównie z drzew. W tej dżungli było ich wiele, były wielkie i nietuzinkowe wizualnie. Zaginiona flora, odtworzona dzięki Geenie.
Zajęło to sporą ilość czasu i nerwów, ale w końcu Borys znalazł się w zasięgu wzroku jednej z wież. Reszta obrazka nie pasowała jednak do jego upodobań. Budynek pokrywały ładunki wybuchowe, nakładane przez mutantów pracujących dla Arnolda.
Rosjanin usłyszał głośny wybuch, i zobaczył jak w oddali zawala się jedna z tych budowli. Jego przeciwnik musiał dojść do wniosku, że nie liczy się nic poza tą walką. Stary kozioł poświęca wszystko co ma na to, aby powstrzymać Borysa.
- Głupi kozioł… -mruknął Borys chowając się w najgęstszym listowiu jakie znalazł. Teraz nie potrzebny był mu już kamuflaż.- Czas pokazać kto ma tu przewagę liczebną… -dodał sam do siebie, gdy z jego ciała począł powoli wychodzić klon. Rosjanin miał zamiar klonować się tak długo, aż go nie wykryją. Do tego czasu powinien stworzyć tyle sobowtórów by zyskać przewagę… i pokrzyżować plany Arnolda co do zatrucia go. Kozioł raczej nie będzie wiedział który Borys jest prawdziwy.
Borys za Borysem. Armia rosjan rosła w krzakach, rozsuwając się i zajmując teren. Sytuacja to wspomagała. Po rozstawieniu ładunków, wszyscy opóścili okolicę wieży! Wybuch był groźny i z tej okolicy nieco niebezpieczny, ale budowla zawaliła się w przecinim kierunku niż Borys, więc nie było zmartwień.
Opuszczony i z świętym spokojem rosjanin mógł łatwo zwiększyć swoje szeregi. A z jednego borysa zrobiły się dwa, z dwóch cztery, z czterech ośmiu...liczba ta zwiększała się w zastraszającym tempie, aż doszło do armi stu dwudziestu Borysów. Wtem Rosjanin zorientował się, że klony są wszędzie. dziewięćset dziewięćdziesiąt trzy klony Geenie otoczyły te nalerzące do Borysa. Sam Arnold najpewniej gdzieś pośród nich.
- Witamy Arnoldzie! -wszystkie Borysy odezwały się naraz. - Widzę iż nas znalazłeś, spodziewałeś się nas tylu? -zapytali Rosjanie, który rozciągali się, podskakując jak pojedynkiem bokserskim, oraz zbierając co większe odłamki wieży z ziemi jako prowizoryczne pociski. - Powiedz, któremu z nas wstrzyknąć teraz twego wirusa?
Owce jednym ruchem wyjęły zza pleców strzykawki. Wszystkie.
- Każdemu. - odparły spokojnie owce, wyciągając przed siebie ręce. Obok każdej z nich pojawiły się dwa energetyczne stworzenia. Forma wilka, komenda zmienna, zakrzywienie kreatury.
Zaczęła się wojna klonów.
Borys wzrokiem jeździł po kolejnych klonach swego wroga… szukał tego jedynego. Stwora w którego wnętrzu kryła się dusza. W końcu dostzegł go na końcu zgromadzenia, no tak Arnold nie chciał się mieszać w wojnę.
Jednak nieprzewidział jak rozwinięty był mózg Rosjanina. Teraz chodziło tylko o to by zmusić Arnolda do przerzucenia swej duszy, w miejsce którego Borys mógł się spodziewać. A to było w jego zasięgu.
Była to kwestia taktyki i analizy ludzkich odruchów. Borys miał zamiar wykorzystać je przeciwko kozłowi.
Kilka klonów, chwyciło jednego i cisnęło nim w kierunku prawdziwego kozła, Borys czuł że dla bezpiecześntwa Arnold zmieni położenie… na najbardziej przeciwne do obecnego.
Dla tego tam skakał już kolejny klon. To z kolei zmusi kozła do kolejnej zmiany, tym razem nie będzie chciał być tak przewidywalny. To była niczym partia szachów, tylko Jankovic musiał być dwa ruchy przed Arnoldem.
Widząc drugiego sobowtóra, stary kozioł zapewne przeniesie się… w przednie szeregi. Spodziewać się będzie bowiem tego, że reszta klonów Borysa bęzie w trakcie przebijania się w tył. Nic jednak bardziej mylnego, kilka zostanie pośrodku zamieszania, tak smao jak i oryginał, który gdy tylko zobaczy swego wroga w pierwszej linni, rzuci się na niego by pochwycić i przenieść się z nim do konspektu.
Pozostałe w ogniu walki klony, zas będą miały za zadanie byc żywą forteca ich prawdziwego pana, chronić go przed strzykawkami małych owieczek.
Plan do pewnego stopnia był dość skuteczny.
W momencie w którym klon borysa zaczął lecieć w powietrzu, psioniczne kreatury ruszyły do walki z armią klonów, szarpiąc się z nimi kły przeciw pięściom. Bitwa zaczynała się robić dość chaotyczna i ciężka do opanowania wzrokiem.
Dusza Arnolda przenosiła się dość przewidywalnie. Przeskoki były jednak dość chaotyczne. Momentami kozioł celowo przeskakiwał na zbędnego klona, tylko po to aby ostatecznie jednak znaleźć się w pierwszym szeregu.
Gdy to nastąpiło, był to szerego dobrze broniony.
W środku zawieruchy, dusza arnolda znalazła się otoczona przez klony i wilcze kostrukty, niemal równie niedostępna co w poprzedniej lokacji.
Na to było jedno lekarstwo. Arnold znał moc Borysa, wiedział że jedna mutacja wyklucza drugą. Jednak z jego klonami było trochę inaczej… trzydzieści minut to aż za dużo na wojnę. Chłopak przymknął oczy gdy wrócił do swej pierwotnej formy. On i kilka klonów skoczyło w tamtą stronę, jego sobowtóry miały służyć tylko i wyłącznie za odwrócenie uwagi od lekko różniącego się człowieka krewetki.
Chciał spróbować czegoś, czego jeszcze nigdy nie robił. Cofnął obie ręce w tył, jego stawy zaskrzypiały lekko niczym pistolet gotujący się do wystrzału. Jego pięści kryły w sobie destruktywną moc, pokazał to raz na dachu w czasie walki z matką. Jego ostateczny ruch, wykorzystanie potencjału jego głównej mutacji.
Jednak to w tym wypadku byłoby ciągle za mało. Ponadto był ciekawy, czy jego doskonałe ciało wytrwa synchroniczne wyzwolenie siły krewetki z obu rąk. To miałbyć najpotężniejszy atak Borysa Jankovica, jaki dotychczas pokazał.
Wilki i owce stanowiły ścianę nie do przebycia dla klonów Borysa. Ich sposób walki oparty na używaniu przywołań, był na tyle bezpieczny, że proporcjonalnie wygrywały one wojnę w kwestii strat.
Nawet atak na siedzącego w bezpiecznej kryjówce Arnolda dużo im nie dawał.
Ale to były tylko klony. Bezmózga i bezsilna masa.
Nadlatującego z ukrycia Borysa nie spodziewał się nikt. Jego królewskiej duszy nie można było tak po prostu wyczuć, Arnold od początku liczył po prostu na to, że ten jest gdzieś w tłumie. Widząc go i nie mając możliwości ucieczki z uwagi na więzienie, w jakim się zamknął za pomocą klonów i psi, biolog wyjął swoją strzykawkę i skoczył w stronę Borysa z nadzieją, że możę będzie pierwszy.
Że może jego strzykawka wbije się pierwsza. Wpuści swój płyn, wygra.
Wbiła się. Zaczęła pompować płyn. Przegrał.
Gdy tylko Borys ruszył rękoma, siła energi wyrwała strzykawkę z jego ciała, zmiażdżyła niewielką posturę klona, który ledwo co posiadał jakąś siłę i posłała go na ziemię. Biocore było zmiażdżone. Arnold nie mógł się przenieść.
Jego klony opadły na ziemię.
Jedyne co zostało, to dobić paskudę w konspekcie...albo zostawić ją tam na zawsze. Do końca świata.
To i tak nie długo.
Chłopak opadł ciężko przy klonie, bolały go stawy...ale był szczęśliwy. Wygrał. - Mówiłem ,że takie marne istoty nie mają szans. -zwrócił się w stronę kozła, łapiąc głowę klona i wchodząc do konspektu by spojrzeć mu w twarz.
- Ponoć miałeś mi do opowiedzenia te bajeczki Mobiusa, prawda? -zwrócił się w stronę pokonanego oponenta.
Twarz ta była nieco nie spodziewana.
Po pierwsze była ludzka.
Po drugie faktycznie kobieca.
Po trzecie stara.
Bardzo stara. Niczym w opowieści z krainy czarów.
- Tak. – mruknęła babcia, podnosząc wzrok z wózka inwalidzkiego. Uśmiechnęła się lekko. - Po tylu latach, nawet nie chcę się walczyć. – mruknęła. - Znajdź matkę. Jeżeli dotrzesz do niej w dzień upadku...będziesz mógł kandydować. Tak nam wytłumaczył Moebius.
- Nie mówił nic więcej? -dopytywał się nad człowiek, zerkając z wyższością na staruszke.
- Powiedział, że i tak cię nie powstrzymamy...i że jeżeli nie on, to kto inny się tobą zajmie. – spojrzała ze smutkiem na podłodze. - Pewnie znajdziesz matkę dużo szybicej, niż myślisz.
- Na pewno. -odparł sucho Borys, podchodząc do staruszki. - Chcesz czekać na koniec czy zginąc teraz? Ten wybór to nagroda za to, że jak na nędzną forme istnienia zmusiłas mnie do prawdziwej walki.
- Pozwól mi tu posiedzieć. – zdecydowała. - Jeżeli następny raz kiedy otworze oczy ma być w mękach i cierpieniu...wolę je otworzyć tak późno, jak się da.
- Jak sobię życzysz. -stwierdził Borys odwracając się. - Oglądaj więc jak powstaje nowy świat. Moja rzeczywistość. -zadecydował Jankovic po czym zniknął.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline