Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2014, 18:45   #13
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc08.deviantart.net/fs70/f/2010/125/a/2/sp3_by_0BO.jpg[/MEDIA]

Zbroję trzeba było niestety dopasować.

Irgun bardzo by chciała wierzyć, że to od pracy przy kowadle tyle jej mięśni przybyło, że skórzane paski napierśnika trzeba było przesunąć o kilka dziurek, ale prawda była taka, że trochę jej się odłożyło ciałka, od kiedy ostatni raz wdziewała na siebie to żelastwo. Los i tak się łagodniej z nią obszedł, niż z resztą weteranów: grupa kilkudziesięciu osób, które teraz zajmowały się z ramienia Szponów treningiem "świeżaków", stanowiła imponującą kolekcję oszpeceń, blizn, amputowanych kończyn, źle zrośniętych złamań, chorób, urazów na duszy i nałogów. Mimo wszystko, trzeba było oddać im sprawiedliwość: ta źle dopasowana banda starców, mrukliwa, wredna, nie szczędząca innym ni razów, ni grubego słowa, trzymająca się własnej kompanii i niechętnie wyściubiająca nosa poza granice obozu - chętnie za to wykorzystująca swoją pozycję i zmyślone czy rzeczywiste zasługi - otóż ta banda przeżyła więcej niż niemal wszyscy ze zgromadzonych tu ochotników. Przeżyła, gryzła i nadal miała w sobie dość energii i wiedzy, by skopać kilka tyłków. I wiedzę tą, jak urwać przeciwnikowi jaja, samemu nie tracąc swoich, usiłowała przekazać rekrutom. Bez sentymentów i metodami cokolwiek szorstkimi, ale za to z nadzieją, że wróg nie zmiecie za pierwszym zamachem tej bezładnej zbieraniny wieśniaków i pryszczatych, przejętych swoim zadaniem chłopaczków.

Dziwnie było stać z tej drugiej strony szeregu i patrzeć na spocone po hełmami twarze, młode oblicza zapatrzone z zacięciem, zgrozą, obojętnością czy po prostu czystą nienawiścią w każdy ruch elastycznej wierzbowej gałązki, którą Irgun machinalnie uderzała się po nodze, taksując wzrokiem stojący przed nią szpaler. W głębi duszy zadawała sobie pytanie, czy kilka lat temu, kiedy sama robiła za rekruta, wyglądała podobnie idiotycznie i czy jej dowódca miał w swojej głowie podobne, niezbyt przychylne myśli... ? Pewnie tak; cóż z tego, że wdarła się z pazurami w szeregi Szponów, kiedy z początku, prócz napędzającej jej gorącej żądzy zemsty nie miała nic więcej, nawet pojęcia, za którą stronę trzyma się włócznię?

Podniosła gwizdek do ust i wydała sygnał; las ciężkich włóczni ze zbiorowym westchnięciem dźwignął się w górę, po raz kolejny tego dnia. Teraz powinna dać sygnał do zaparcia drzewców w ziemię, tworząc najeżoną ostrzami ścianę - typowe ustawienie ciężkiej piechoty. Szpony pyszniły się tym, że potrafią zatrzymać rozpędzoną do biegu kawalerię; ci tutaj mieliby dużo szczęścia, jakby przynajmniej spowolnili szybciej truchtającego królika. Kowalka patrzyła jak mięśnie rekrutów drżą z wysiłku, próbując wytrzymać ciężar dźwiganej włóczni. Oczy z nadzieją patrzyły na trzymany w ustach gwizdek... ale odsiecz nie nadchodziła. W końcu upał, ciężki osprzęt na plecach i powtarzanie tego samego ćwiczenia od ranka dały efekt: jeden czy dwa drzewce zachwiały się, drgnęły i opadły w dół, razem z omdlałymi rękami żołnierza. W szeregu powstała wyrwa; zanim rekrut schylił się, by podnieść z ziemi broń, Irgun już tam była. Śmignęła witka, a zaraz potem ktoś syknął, obrywając giętkim biczykiem.

- Nie żyjesz. Ty, ty, ty i ty - kowalka wskazała patyczkiem nieszczęśliwego rekruta, masującego pręgę na gębie i stojących wokół niego żołnierzy. Ludzie wokół zacisnęli szczęki.

- Nie utrzymałeś broni. Zrobiłeś wyrwę... przez którą dostał się wróg i rozbił czworobok. Jesteście PIECHOTĄ! - podniosła głos, by słyszał ją cały oddział. Krzyk poniósł się po błoniach, aż zerwały się ptaki. - PIECHOTĄ! Nie konnymi, którzy mają swobodę manewru. Nie knechtami, którzy walczą w rozproszeniu. Nie magami czy łucznikami, którzy zawsze mają dystans do wroga. PIECHOTĄ! Póki stoicie razem, żyjecie. Jeśli ktoś odpadnie... zabija nie tylko siebie, ale was wszystkich!

Wywlokła opierającego się rekruta przed szereg i trzymając za kark kurty jak szczeniaka, uniosła w górę.

- Czuć cię gorzałą, żołnierzu! - warknęła - Myślisz, że nie wiem? Łazicie na te pojedynki... i zamiast prznajmniej w mordę zebrać jak na mężczyznę przystało, gapicie się tylko i chlejcie... - potrząsnęła chłopakiem jak workiem i popchnęła go, aż się zachwiał i wyrył w nosem w rozbitą nogami glebę przy wtórze śmiechu oddziału - Nie moja sprawa, na co wasze klepaki przepijacie. Ale jakbyś trzeźwy był, to byś żył. Ty i twoi towarzysze. I wiesz co ? Martwi nie jedzą i nie piją. Twój kwadrat dziś dostaje połowę racji... - podniosła wzrok; pełne niezadowolenia szemranie ucichło, jak nożem uciął - Na tą chwilę koniec. Wieczorem przegląd sprzętu... ROZEJŚĆ SIĘ! - pokręciła głową.

Nie miała ze swoim oddziałem kłopotów - prawdę mówiąc, spodziewała się większych - ale wprowadzić do tej hałastry jakąś dyscyplinę było bardziej niż trudno. Stosunki między nią, a podległymi jej ludźmi układały się poprawnie - od momentu kiedy kilku łebków podburzających innych przeciw "tej babie" sprała osobiście kijem tak, że przez tydzień musieli stać, bo na rzyci nie dali rady usiąść, nikt nie śmiał szemrać przeciw instruktorce. A że Irgun zadbała też o to, by kuźnia coś tam wyszperała ze swoich zapasów i narychtowała niebogatym ochotnikom lepsze uzbrojenie czy trochę połatanych hełmów, żołnierze jakoś się do niej przekonali. Wiedziała, że wśród weteranów raczej panuje zasada by "te cholerne żółtodzioby bardziej się bały swojego sierżanta niż wroga przed sobą", ale posłuch udało jej się utrzymać, wbrew zakładom kilku dziadów, którzy obstawiali, że spęka. Cóż, jak się przez większość życia użerało z rozkapryszonym rodzeństwem i wiecznie niezadowolonymi klientami ojcowskiej karczmy, wzięcie za mordę kilkudziesięciu wyrośniętych chłopaczków nie wydawało się być większym problemem.

Już w swoim namiocie rozdziała się z metalu i zostawiając tylko przypasany zweihander - który wraz z kraciastą spódnicą szybko stał się jej znakiem rozpoznawczym - ruszyła do drewnianej budy, kramiku z napitkami i żarciem, który otworzył tu jakiś przedsiębiorczy krasnal, a który szybko stał się czymś w rodzaju kantyny dla oficerów niskiego szczebla. Szeregowcy zwykle trzymali się swoich namiotów, jaśniepaństwo miało wykwintne obiady, a sierżanci, weterani, co bardziej doświadczeni najemnicy i inne obozowe "towarzystwo" zbierało się właśnie tam, by pić gorzkie szczyny, łoić w kości i karty i wymieniać się plotkami, jak zawsze sarkając na wyższą kadrę i wyrzekając na debilizm podwładnych.

Niezależnie jednak od przesadzonych opowieści, jakim to brakiem mózgu wykazali się dziś właśnie rekruci - i jaką to wymyślną karę im się zafundowało - stara kadra milcząco zgadzała się w jednym - czas był kluczowy.

Mieli go cholernie mało. Szkolenie piechoty - takiej, która coś na polu walki zrobi, prócz srania w porty ze strachu i użyźniania ziemi własną krwią - to zajęcie na wiele, wiele miesięcy. Tymczasem kazano im zrobić to w kilka tygodni - ile właściwie, nikt nie wiedział - i dano materiał, który był już odrzutem zupełnym. Bo jak się kto zgłosił, to wpierw pierwszeństwo brania miały bardziej uznane oddziały. A jak się taki nowy do niczego już nie nadawał, trafiał do piechoty...

Irgun skrzywiła się. Klęła w duchu na ślachetnie urodzonych, którzy - zwykle dzierżąc wysokie stanowiska w armii - wyławiali do swoich ukochanych oddziałów co lepszych ludzi, zostawiając im co najgorsze. Ot, jak ta magiczka, co przez przypadek chyba została na chwilę dokwaterowana do ich czworoboku. Małe, chude, widać, że pracą się uczciwą nie zhańbiła w życiu, a z twarzy jej takie złe i wredne patrzało, że aż człeka dreszcz przechodził. Ubrana w jakieś frymuśne ciuszki, z cycem na wierzch wywalonym, jak nierządnica zupełnie... Gęby nawet nie rozwarła, tylko zezowała krzywo, ani chybi czekając, coby urok jakiś rzucić...Tfu. Zaraza z tymi panami...

Dziś jednak, w hałaśliwej zwykle kantynie panowała ponura cisza, rzucane półgębkiem uwagi i gęste westchnienia. Nawet głośni zwykle szulerzy pochowali swoje zabawki. Wszyscy trawli wieści, jakie przyszły do większości oddziałów - wymarsz! Chwila niby wyczekana, ale w powietrzu krążyło przeświadczenie, że armia nie jest dość gotowa. Szybka zbiórka i przyspieszone ćwiczenia oznaczały jedno - potrzebę wzmocnienia frontu nowym rzutem mięsa, a to zawsze zwiastowało kłopoty. Większość osób zebrała się przy krzywo wyciosanym stole, dziabiąc palcami mapę Geoff i półgłosem sprzeczając się o to, jak wygląda teraz sytuacja na wojnie i gdzie kogo rzucą do boju. Irgun dłuższy czas wsłuchiwała się w te głosy, ale nic nowego się nie dowiedziała; ot wróżenie z lotu ptaków czy szelestu liści. Spełnić mogło się wszystko, a i nic nie musiało... jedno tylko było pewne - za niedługo przyjdzie stanąć im wszystkim w twarz ze znienawidzonym wrogiem. I odpłacić mu za wszystkie krzywdy, jakich ona sama doznała z rąk gigantów. Za Hurgha, za dzieci... Była gotowa; wszak tyle lat przygotowywała się do tej chwili...

Ale wiedziała też, że podlegli jej ludzie, mimo wielkich chęci, gotowi nie są. I pierwszy napotkany tjalf rozniesie tą przejętą zbieraninę na drebiezgi...o ile wcześniej sami nie uciekną na jego widok.

Tak czy inaczej, trzeba było jeszcze bardziej zintensyfikować ćwiczenia. Dopiła kufel letniego płynu, przeciągnęła się, aż trzasnęły kości i wyszła w zmrok obozowego wieczoru, w zamyśleniu gładząc główkę miecza.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 19-04-2014 o 22:37.
Autumm jest offline