Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2014, 01:38   #18
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
“Ervenie...Słyszysz mnie?” - Obrazy ustały, a słowa które usłyszał brzmiały jakby wypowiadał je chórek.

“Słyszę Cię, kim jesteś i jak śmiesz mieszać mi w głowie” odpowiedział w myślach Erven.

“Jestem tobą, jestem Lucasem, jestem wszystkim… Teraz jednak, twoją świadomością… Twój umysł to chaos, nie dzięki mej interwencji, albowiem jedynie spoglądałem nań jak obserwator...Ervenie...Ervenie…”

“Bredzisz Starcze” odparł młodzieniec używając tytuły jaki nadawało się niektórym inteligentnym bytom pogranicza “Naturą życia jest chaos, tylko w chaosie się rodzą nowe idee, nowe myśli i działania. Stagnacja jest matką powolnej śmierci, chcesz tego lub nie. Dobrze mi z chaosem który mam w głowie, podobnie i ty też masz chaos z tego co widziałem.”

“Jeśli chaos jest naturą życia, to czy śmierć jest w stanie skończyć ten nieład? Czy śmierć jest końcem? Czy Chaosem zwać można życie, albo jego ścieżkę? Czym jesteś by móc stawiać takie teorie?! Możesz jedynie przeżyć, możesz jedynie...umrzeć, ale czy znajdziesz spokój?

“Śmierć jest tylko początkiem końca i końcem samego początku. Jak śmiesz zadawać kłam mym słowom wiedząc, że życie jest pętlą której niewiele brakuje by ją zamknąć, zamknąć obieg życia, pozbawić cienia i skąpać w świetle nieskończonego zapętlenia skąpanego w mroku. Nie jesteś starcem, nie masz ich wiedzy, lecz śmiesz jak dziecko po omacku szukać prawdy gdy stoi przed twoim nosem. Życie to śmierć, rozkład i entropia. Kiedy zamyka się pętlę to wszystko przestaje mieć znaczenie, a ja ją zamknę, z twoją pomocą lub bez Bycie”

“Jesteś głupcem, wpierw mawiasz o życiu jak o pętli, zaś sam później sugerujesz o jej przecięciu, być może łatwiej byłoby nazwać ją liną, która zawsze ma swój koniec? Line można przeciąć tak samo, jak pętlę, a nie każde życie gaśnie od miecza czy choroby. Niektóre z tęsknoty, inne miłości… miłości… Wiedz jedno, chłopcze. Że żaden żywy nie zobaczy tego, co znajduje się po śmierci, a Ci którzy sądzą że panują nad śmiercią - głupcami zwać trzeba, ciało to nie życie… Zapamiętaj o tym, jednak jak z tobą? Czy jesteś w stanie stwierdzić że żyjesz? Czy posiadasz jakąś wartość?”

“Może i jestem głupi, jak zwać mnie chcesz, ale jestem człowiekiem i moją rzeczą jest być niedoskonałym dążącym do perfekcji, pełnym sprzeczności i sprzeczności się uzpełniających. Ciało to nie życie? Zgadzm się z tobą, zawrócić człowiek który przeszedł przez Zasłonę jest sztuką którą jeszcz muszę pojąć i pojmę, to tylko kwestia czasu. A teraz, wybacz, ale nie podoba mi się jak ktoś siedzi w mojej głowie i nawet nie raczy się przedstawić. Kim jesteś Bycie?” odparł w odpowiedzi Erven na pytania i oskarżenia w jego umyśle.

Jenny przestała biec. Zagubiona w swojej niewiedzy szła dalej w stronę wyjścia. Zawzięła się, że spróbuje czegokolwiek. Dlatego też zaczęła śpiewać. Tym razem nie było słów a sama muzyka. To jedyne co przyszło do głowy dziewczynie. Widząc że poprzednio pomogło to Lucasowi postanowiła spróbować jeszcze raz. Idąc śpiewała. Znów spowiła ją delikatna pomarańczowa łuna.

“Więc jednak nadal Cię to interesuje… Hah, być może będę w stanie Ci pomóc zrozumieć chociaż część rzeczy, przekazać Ci chociaż część mojej wiedzy. Oczywiście, nie za darmo… Mam małe wymagania, szczególnie co do dzieci...Wspominałem już, jestem tym czym się zajmujesz, jestem tobą jak i twoją pracą, twoim pragnieniem a być może...celem? “
Lucas nie reagował, cały czas patrzył w próżnie. Można było odnieść wrażenie że nawet nie oddycha?

“Co oferujesz i co żądasz?” Zapytał w umyśle Erven ostrożnie dobierając słowa, przypominało mu to sytuację sprzed laty “I jak się zwiesz, imię mieć musisz, to pewne”

“Mam wiele imion, jednak One nie są ważne, prawda? Niestety, nie dam rady zabrać Ci czegoś konkretnego, aczkolwiek być może pomogę Ci to odzyskać, jest to podstawa by móc kontynuować. Jak na razie nie różnisz się niczym od tego, czym się zajmujesz. Jednak wpierw musisz udowodnić swoje intencje. Dam Ci pewną dowolność, od tak będzie ciekawiej. Pierwszy wybór, odetniesz palec swojej kobiecie, ulżysz w pewien sposób chłopakowi. Drugi, zabijesz kogoś, kogokolwiek w otoczeniu dzieciaka. Interesuje Cię ta propozycja?”

“Wiele jest stworów na tym świecie które zabiję, więc biorę tą drugą opcję, jest najbardziej naturalna” odpowiedział Erven czując dziurę w logice Bytu.

“Pamiętaj, kogoś oznacza człowieka. Zwierzęta to nie istoty które są warte tej oferty. Nie wiem jak w twoim świecie pojmowani są ludzie, jednak wiedz - że u nas są najcenniejszymi istotami, w końcu kochamy ich - prawda?”

“Człowiek też zwierzę” odpowiedział mentalnie wzruszając ramionami “Jak będzie sposobność i powód by zabić zabiję. Prędzej czy później będzie z nami i Lucas którego ciało jak mi się zdaje opętałeś.”
“Ciało? Nadal nie rozumiesz, ten chłopak nadal posiada swoją wole, a nie jesteś osobą którą szczególnie lubi. Ktoś go budzi, jeszcze się spotkamy, chłopcze… “

“Niech tak będzie.” odparł tylko Shrasth powoli zaczynając być znużonym prowadzoną rozmową.
Połączenie zerwało się. Jedyne co po nim pozostało, to strzępy wspomnień.
Dźwięk śpiewu, przebudził chłopaka. Był w ciężkim szoku, zagubiony..
- P..Panienko Jenny! - wykrzyczał.

- Lucas - Jenny przerwała śpiewać. Postawiła dzieciaka na ziemi - Co się stało? Jak się czujesz? - pytała zakłopotana.

- Dziwnie…Czuje… smutek, samotność, śmierć… Boję się go… Naprawdę się go boje… - Powiedział spoglądając w stronę Jenny - Nie chcę znów tego czuć…

- Kogo się boisz? Możesz mi powiedzieć, może uda mi się coś zrobić?

- Białowłosego mężczyzny, nie chcę być w jego pobliżu, jego woń jest dziwna… smutna… Nie jest moim przyjacielem…

- Białowłosy..? Chyba nie mówisz o Ervenie?

- Jak mleko, mleko jest białe, prawda? Nie wiem skąd wiem, ale czuje. Ma włosy, jak mleko, białe...białe mleko, od krowy… - Uśmiechnął się, raczej z bezradności.
- Nie chcę iść do niego, Panienko Jenny… Gdzie jesteśmy?! To nie jest karczma, prawda?! Jesteśmy na dworze?!

- Owszem jesteśmy na dworze… naprawdę nic nie pamiętasz? Obudziłeś się jeszcze jak byliśmy wewnątrz katakumb…

- Katakumb? Co to są katakumby? - Spytał wyraźnie zaciekawiony
- To jakieś miejsce spotkań, coś jak targowisko? Czy może kościół.

- Znaczy czekać, nie katakumby, krypty… to chyba takie nieprzyjemne miejsce. Jednak poszliśmy zrobić jedno zadanie. Za każdego kto się nim zajmie miała przypaść 50 monet. Miałbyś własne pieniądze.

- Nie chcę tam wchodzić… Chciałbym wrócić do miasteczka. Możesz mnie tam zabrać, Panienko Jenny.

Jenny cmoknęła odrobinę niezadowolona.
- No dobrze, tylko powiem reszcie, że odprowadzę cię. Poczekaj moment - dziewczyna podbiegła kawałek w głąb korytarza.
- HEJ! - krzyknęła mając nadzieję, że ja usłyszą - NIE IDĘ Z WAMI!

- Dziękuje… Panienko Jenny! Będziesz mogła tu wrócić, po prostu muszę się chwile przespać…- powiedział nieco zdołowany.

- W porządku - powiedziała gdy już dotarła do chłopca - możliwe, że zajmę się czymś w mieście. Zainteresowała mnie jedna sprawa.

Dziewczyna zrobiła krok na przód. A później był dziewczęcy pisk i cisza. Hmm. Widać ktoś aktywował zapadnię.
Chłopiec został sam, a Jenny miała długą przejażdżkę w dół krypty.

- Panienko Jenny? Panienko Jenny? Jest pani tutaj?! - Dźwięk który usłyszał nie spodobał mu się, chłopiec padł na kolana i ręką zaczął sprawdzał podłoże, czy niema przed nim żadnej przepaści.
- Jenny?!

Żadnej przepaści żadnej osoby w okolicy.

Chłopiec skrzywił nieco usta. Spał kiedy zbliżali się do tych krypt, nie zna drogi powrotnej. Być może był w stanie wyczuć cokolwiek, w tej okolicy, może jakieś duchy… w końcu to krypta.

Najbliższa okolica była pusta. Dalej była oddalająca się grupa.


Jenny w krypcie


Długi spadek w dół. Dziewczyna szorowała tyłkiem po ścianach kamiennego komina. Później były mokre ściany i pupa to odczuła. A na końcu zjeżdżalnia zaczęła się prostować ku górze aż wreszcie Jenny wyleciała z tunelu. Hmm. Brak oparcia wskazywał pustkę. Czyli wyleciała w powietrze. Spadem bezwładny. Bah. Miękko! Dzięki bogu piasek.

Jenny odkaszlnęła kilkukrotnie plując piaskiem na lewo i prawo. Kilkukrotnie sprawdzała czy aby na pewno nic nie widzi. Jednak przed nią była tylko ciemność. W końcu dostrzegła coś, jakąś przerwę w ciemności, dziwny kształt sugerujący, że tam gdzieś jest źródło światła. Wtedy też wstała i powoli z rękoma wyciągniętymi przed siebie stawiała krok po kroku w tamtym kierunku. W głowie dziewczyny pojawiła się myśl, że tak właśnie musi czuć się Lucas.

Potkniecie i sturlanie się po dużej kupie piachu. Coś zaświeciło. Hmm. Jakieś drobne owady latały w powietrzy delikatnie połyskując. Marne światło oświetlało tylko najbliższą ich okolice. Naprawę najbliższą. Odgłos szurania i sypania piasku.

Jenny chwilę przyglądała się w zachwycie drobniutkim zwierzątkom. Dobiegł do niej dziwny dźwięk który nie pasował do otoczenia. Strach sparaliżował kobietę, która nie wiedziała co zrobić. Nie miała czym sobie poświecić. A łapanie robaczków było nie do zrobienia teraz. Zawzięła się jednak w duchu i wsłuchała w odgłos by sprawdzić skąd dobiega. Odwróciła się w tamtą stronę i wrzasnęła z całych sił.

Fala trafiała na piaskowy nasyp unosząc chmarę kurzu i co gorsza ogłuszając dziewczynę. Zamknięte pomieszczenie! Szczęściem się nie zawaliło. Ogłuszająca cisza. I delikatny brzdęk. Zaczynało się robić jaśniej. Dlaczego? Robaczków co prawda pojawiło się więcej ale przecież ich światło nie było takie mocne. Coś złotego błysło na ściany pomieszczenia. Piasek zaczął opadać i... ukazał co znajdowało się pod nim. Złota góra, na piasku lecz złota... Światło świetlików odbijało się od złotych monet, zakurzonych złotych pucharów, misek i innego bogactwa, tym samym rozświetlając pomieszczenie.

Jenny ponownie zakrztusiła się pyłem i piaskiem a potem ponownie pluła nim na lewo i prawo. Zachłysnęła się powietrzem na widok bogactw. Wstała z ziemi i ostrożnie podeszła do oświeconego miejsca. Odwróciła się jednak na chwilę by zobaczyć czy przypadkiem nie ma za nią tego czegoś co szurało. Teraz miała w końcu źródło światła.

Z góry leciały strumienie piasku jak w klepsydrze. Zapewne z wyższych pięter. Kilka monet ze stosu się zsunęło. Coś zaszurało i kolejne monety stoczyły się ze złotych hałd. Zawył podmuch wiatru. Z każą chwilą pył opadał i robiło się coraz jaśniej.

Jenny usłyszała także okrzyk z góry, choć niezbyt głośny, zapewne ze względu na odległość:
- Jenny, jesteś tam?! –

Dziewczyna odwróciła się w kierunku odgłosów.
- TAK! - odkrzyknęła nie bardzo wiedząc w którą stronę. Nie widziała gdzie wypadła.

Pył już całkiem opadł i teraz dziewczę mogło rozejrzeć się po sali. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziło że to był zły pomysł...


Jenny przypomniała sobie moment w którym mówiła Nanaphowi, że nie ma ochoty spotkać smoka. Jej dolna szczęka opadła a serce niemalże stanęło. Przełknęła ślinę. Po kilku głębokich wdechach cichutko zaczęła nucić sobie melodyjkę pod nosem. Tak dla otuchy, dla uspokojenia. Skoro smok nie obudził się wcześniej kiedy krzyknęła to teraz chyba nie powinien. Tak jak wcześniej pomarańczowa łuna owiła postać kobiety. A co gdyby tak uśpić smoka? Tak by na pewno się nie obudził? Jenny podjudzona swoją piosenką zaczęła kroczyć po sali szukając jakiegoś wyjściu. Jednocześnie nie śpiewała niezbyt głośno pieśń która normalnie usypiała by ludzi. W duchu liczyła, że to coś da.

Wyjście było na przeciwko głowy smoka. Powiew ciepłego wiatru a raczej wyziew z nozdrzy smoka przeszedł po plecach Jenny. Otwarte smocze oko spoglądało na nią, a ogon delikatnie się poruszył. Większych ruchów jednak nie było.

Jenny na chwilę zwątpiła jednak będąc ciągle na pod wpływem własnej melodii nie przerywała śpiewać. Patrzyła wprost w oko smoka. Sytuacja w jakiej jej znalazła była dla niej tak absurdalna, że nie szkodziło jej próbować czegokolwiek. Najwyżej będzie musiała jakoś wdać się w walkę.

- “Hmm”. - Dziwny glos w umyśle Jenny. Co dziwniejsze słyszała swoja melodię z innej strony. - “Człowiek. Ludzka.. Kobieta. Hmm”

- Jestem Jenny, zwą mnie Scarlet Star. Miło mi - pokłoniła się przed smoczą głową. To coś gadało, więc było rozumne. Może jeszcze przeżyje?
- O wielki panie tego miejsca, właścicielu bogactw, przybyłam do ciebie aby zagrać dla ciebie melodię.

- “Melodię? Jakiś instrument może posiadać ta człowieczyna. Harfę?” - Westchnienie na znak zgody. Zapewne?

- Och nie! mam coś znacznie lepszego! Tego instrumentu ponoć nie ma w tym świecie, więc być może usłyszysz coś nowego - Jenny nie bardzo wierzyła w to co robi ale cóż, do odważnych świat należy.
- To specjalnie dla ciebie, dedykuję ci to - wyszczerzyła się w drapieżnym uśmiechu i zaczęła występ.
https://www.youtube.com/watch?v=lIUWL7PyTG0

Pierwsze nuty i wysokie tony wystarczyły by smok bardzo nieładnie się skrzywił.
- “DOŚĆ!” - Zagrzmiało i smok wysunął się ze swego legowiska. - “ co to za przerażające dźwięki”. Stanął dumnie spoglądając na malutka człowieczynę. - Uoooh! - Zwinął przeciągle a z między zębów wypadła jakaś drobna kość.

- A phi! Zero poszanowania dla sztuki! - zakrzyknęła Jenny - jak się nie podoba to trzeba było nie zapraszać! - w tym momencie dziewczyna dostrzegła kość wypadającą spomiędzy zębów smoka. Ściągnęła usta.
- No dobra, a tak na poważnie jak stąd wyjść? Bo zgubiłam się… i… eee… no. Hmm… - zastanowiła się nagle głośno Jenny.
- Ty chyba masz stąd jakieś wyjście? Bo taki duży, wspaniały smok jak ty to chyba masz jakieś wyjście na wolność?

- “Ja dumny smok nie potrzebuje wyjścia. Sam je tworzę.” - Jenny spojrzał kotem oka na czarny otwór w ścianie będący wcześniej zauważonym wyjściem. Był mały o wiele mniejszy od smoka.

Jenny rozejrzała się dookoła.
- Hmm.. uwięzili się tutaj? Bo nie widzę, że nie ma tu innego wyjścia poza tym….. szlachetny smoku. Czy mogę poznać twoje imię?

- “Nikt mnie nie uwięził. To MÓJ dom. Dlaczegóż mam ci je zdradzać człowiecze.”

- Bo ładnie proszę? Ja się tobie przedstawiłam - stwierdziła krótko Jenny - po prostu dziwę się, że siedzisz tutaj sam, nie masz jak stąd wylecieć by pozbierać więcej skarbów. Po prostu mój mały móżdżek nie potrafi pojąć dlaczego taka majestatyczna istota nie pokazuje swojego piękna i dostojeństwa światu.

- “Bo świat jest zły. To nie mój swiat. Inaczej pachnie. Hmm. Zapamiętaj wiec Jestem Fengraherm. Ludzkie dziecię zwane Jenny. Hmmm Kobieto. Po co tu przyszłaś?”- Ułożył się na gurdzie złota.

Jenny kilkukrotnie powtórzyła pod nosem imię smoka nie tylko z powodu trudnej wymowy ale i by zapamiętać.
- Wspaniały Fengrahermie przybyłam do tego miejsca by je zbadać. Również jestem nie z tego świata i by w nim przeżyć potrzebuje pieniędzy. Ostatnie czego się spodziewałam to to, że spadnę wprost na twoje legowisko. Nie miałam w planach ciebie obudzić. Jak chcesz umiem grać na innych instrumentach… skoro nie podoba ci się moja gitara - Jenny zastanawiała się czy poza wyjściem z tego żywo może liczyć na inne profity.

- “Hmm. RRR. A więc jak każdy przyszłaś przybyłaś po moje skarby... Tak jak ci inni z góry ” - Podniósł swoją głowę spoglądając w sufit. Widać widział lub czół obecność innych. Ogon smoka poruszył się po złotym nasypie i podsunął się w pobliże dziewczęcia. Zawieszana była na nim Lira. Instrument z czystego złota.
”Graj. Daje ci szansę ludzkie dziecię... ” Jego język przejechał po ostrych ja brzytwa zębach. Rozłożył się wygodniej na kupie złota i zamknął ślepia.

- Nie wydaje mi się by ktoś o tobie wiedział… - zaczęła Jenny ale posłusznie odebrała harfę. Szkoda by było umrzeć zjedzoną przez smoka. Dziewczyna przez chwilę trzymała instrument w ręku. Gładziła go zarówno podziwiając jego kunszt jak i poznając dokładnie technikę grania na nim. W końcu złapała ją pewnie i zaczęła szarpać pierwsze nuty. Początek nie był najlepszy, odrobinę mechaniczny ale jak palce przyzwyczaiły się do liry muzyka sama zaczęła płynąć.
https://www.youtube.com/watch?v=apNvfoy56kE

- “Hmm. Ta muzyka jest kojąca. Aaaaach.” - Ziewniecie.-”Graj jeszcze...”

Jenny wygrzebała z pamięci jeszcze jeden utwór i kontynuowała występ.
https://www.youtube.com/watch?v=CzFltOLHM7g
Jenny zastanawiała się czy smok naprawdę zasypia czy robi sobie z niej żarty.

Chrapniecie. Dziewczę postanowiło więc nie budzić już gospodarza.

Oczywiście Jenny przeszło przez myśl czy by przypadkiem nie wziąć odrobiny skarbu. Ostatecznie zadowoliła się tylko lirą którą nomen omen dostała od smoka. Dlatego też powolutku i bardzo ostrożnie wycofała się do wyjścia. Gdzieś w duchu pozostawała dziwna chęć poznania bardziej Fangraherma. Absurdalna ciekawość dotycząca istoty tak bardzo bajkowej w jej świecie. Może nie powinna nikomu mówić o tym miejscu?

Wyjście było ciemne. Zero światła. Ale widać dziewczynie dopisało szczęście. Lira, podarunek od smoka emanował delikatnym blaskiem, nie była to latarka ani lampa ale dawała wystarczającą ilość świata by moc poruszać się 2 kroki na przód, bez przeszkód o potkniecie się.

“Ciekawe co jeszcze mnie spotka?” - zastanawiała się Jenny. Zwiała z groty smoka nie myśląc nawet o zabrania ze sobą czegoś świecącego. Kobieta przygryzła dolną wargę i z wystawioną lirą przed sobą szła i szła i szła. Drepcząc niewiele szybciej niż ślimak wytężała wzrok by przypadkiem nie wpaść na wystający kawałek podłogi, a i tak udało jej się potknął kilka razy.
- Naprawdę przydała by mi się pomoc. Czuję się żałośnie - powiedziała na głos i od razu umilkła czując jak bardzo głośne to było. Mimo tego, że nie krzyczała.

Komnata smoka była już daleko za nią gdy natrafiał na schody prowadzące na górę. Innej drogi nie było. Schody ponownie ciągły się metrami aż w kocu trafiał do większej sali. Schody wychodziły przy ścianie. A olbrzymia sala biegła w dal po przeciwnej. Idą w jedyna dostępną stronę dziewczę wspięło się na podwyższenie na środku sali. Stało tam wielkie kamienne siedlisko. Tron.

Wraz z odrobina światła padającego od lity zareagowały świecące kryształy w miejscach okiennic. Słychać było szmer. Coś było w sali.

Jenny tym razem postanowiła nie powtarzać numeru z okrzykiem. Wolała widzieć przeciwnika dlatego też odczekała chwilę by w pomieszczeniu pojaśniało. Jednocześnie odwracała się wokoło by może dostrzec na co tym razem natrafiła.

Cóż.. tego się spodziewać nie mogła. Tego nie było w jej świecie.

Garstka 10 szkieletów poruszała się po sali szurając odnóżami. Targali swe miecze i łuki po ziemi.

Jenny się skrzywiła a potem ostrożnie odłożyła lirę na stojący obok tron. Nie sądziła by tym razem mogła coś poradzić gadaniem lub graniem. Gitara powędrowała do rąk. Nerwowo rozglądając się dziewczyna zastanawiała się czy nie lepiej poczekać. Z tyloma przeciwnikami może sobie nie poradzić. Trzeba zacząć od tych co mają łuki. Jenny poprawiła mikrofon przy ustach zamruczała krótką melodyjkę i trzymając gitarę za gryf rzuciła się na najbliższy szkielet z łukiem. Zamachnęła się gitarą a części przeciwnika porozdzielały się na części. Wtedy też reszta umarlaków zareagowała. Miecze podniosły się do góry, a łuki napięły. Jenny rzuciła się w stronę tronu chcąc osłonić się przed strzałami. Jedna ją drasnęła inna boleśnie wbiła w ramię. Jenny krzyknęła. Najpierw normalnie a potem tak, że część atakujących ją z mieczami poleciała do tyłu rozsypując się. Jenny usłyszała głośny trzask z góry.

Na górze


- Moja głowa.. - wysyczał Erven powoli odpychając się od ściany i stając na równe nogi - ..długo byłem nieprzytomny?

- Kilka chwil… - odpowiedział mu głos Gubernatora - Co Cię… zaatakowało? –

- A gdybym to ja wiedział, ktoś chciał grzebać mi w głowie, ale go powstrzymałem.. –
odpowiedział z wyraźną niechęcią.

- Duch zawiści…? - rzekł ni to do siebie, ni to do Ervena mężczyzna.

- Zawiści? Dlaczego tak sądzisz? - zapytał szarooki.

- Miałem okazję już z nim… pomówić. Nie ufaj mu. A teraz… chodźmy dalej. Jenny odbiegła kawałek, ale pewnie zaraz nas dogoni.- odpowiedział pomarańczowłosy z lekką irytacją - Później trzeba będzie się nim zająć. –

- Podejrzewam, że opętał Lucasa. Nie podoba mi się to, ale masz rację, chodźmy. - powiedział ze wzruszeniem ramion Erven.

- Nie do końca, ale pomówimy o tym później… poza jego zasięgiem. - odparł Nanaph, odwróciwszy się przodem do dalszej ścieżki.

Nagle z oddali można było usłyszeć głos Jenny.
- Hej..! Nie idę z wami..!

Erven zamrugał zdziwiony i odwrócił się w kierunku z którego było słychać Jenny.
- Pochodnie masz! Jak coś będziemy tutaj! – odkrzyknął

Brak odpowiedzi.
Przed nimi było już pomieszczenie. Pierwsze w tak dlugim korytarzu.

U stropu rosły jakieś luminescencyjne grzyby. dające delikatne światło w całym pomieszczeniu. Podłoga była zalana a ścieżka raczej zręcznościowa, niźli prosta jak most.

Erven spojrzał do góry niezadowolony. Luminescencyjne grzyby rosły wysoko ponad jego głową bo dobre 10 metrów wzwyż. Mówiąc krótko był niezadowolony. Schował miecz do pochwy i odpiął ją opierając o ścianę obok podobnie położył torbę i z niewielkim ostrzem w zębach wyszeptał: “Sura s’sharin” i jako cień próbował się wspiąć by sięgnąć ich i odciąć.

Jak na tą chwilę zdolność nie potrafiła unosić się na więcej niż metr w górę. To niestety było denerwujące. Trzeba było wiec zrobić to staromodnym sposobem lub... wykorzystać czyjaś pomoc. Albo też zapomnieć o nich i mieć nadzieję że nie był by to interesujący nabytek.

Erven był niezadowolony do potęg. Nie nawykł do niepowodzeń. Zwrócił się więc do towarzyszy
- Nie wiem jak wy, ale mój instynkt alchemika podpowiada mi, że te grzyby mogą być coś warte. Wespnie się ktoś po nie, ja pójdę sprawdzić co się stało z Lucasem. A zyskami podzielimy się po połowie, stoi? - powiedział po czym wziął swoją torbę i miecz.

- Spróbujemy… Soren, przytrzymaj nam światło, żebyśmy się nie pozabijali - odparł Nanaph, zbliżając się do zalanej części. Upewnił się, że w wodzie nie czyha żadne niebezpieczeństwo, tudzież, że woda nie jest tak naprawdę kwasem, sprawdził jej czystość, i tym podobne bzdety.

- Dobra, to ja idę po Lucasa. Zobaczę co się stało - powiedział mlecznowłosy i ruszył z pochodnią w drogę powrotną.

Soren odwrócił wzrok od korytarza z którego przyszli i wziął pochodnię.
-Będziemy czekać- odparł do Ervena dziwnie nijakim tonem. Oglądnął się zaciekawiony na wyczyny braci, samemu pozostając na suchej części.

- Soren, mógłbyś nas podsadzić? - spytał bezceremonialnie Nanaph, wskakując na jakąś w miarę wysoką podstawę.

Castell przeskoczył na kolejny suchy fragment w kierunku braci i wyciągnął w ich kierunku wolną rękę.
-Który chętny?

Do Sorena podskoczył bez słowa Nanaph. Plan wyglądał prosto - zadaniem Castella było rzucić Gubernatorem, ten miał odbić się od ściany, a następnie doskoczyć do grzybów, i pozbierać je. Asekuracyjnie na pobliskiej skale stał Christos, gotowy złapać braciszka, spadające grzybki, czy inne skarby.

Niebiesko włosy schylił się kładąc dłoń płasko, tak aby Nanaph mógł na niej stanąć. Gwałtownym ruchem poderwał się, wyrzucając jednego z braci wysoko w powietrze.

Nanaph poleciał w powietrze. Odbił się od ściany i chwytając wnękę w stropie mógł spokojnie pozbierać grzyby. Jeden, drugi, trzeci, trzask. Wnęka pękła a wojownik poleciał w dół. Za nim leciał kamień większy od głowy, świeżo wyrwany ze stropu. Oderwany fragment przestał blokować światło pozostałych grzybów i sala rozjaśniła się.
Christos, widząc spadającego brata podskoczył najwyżej jak mógł, na wysokość spadającej skały, po czym mocnym kopniakiem zmienił jego trajektorię lotu. Głaz wpadł do wody, a bracia wylądowali w wodzie, z której pospiesznie wyszli.

Castell załonił twarz gdy światło zadziałało na przyzwyczajone do półmroku oczy. Usunął się kawałek, spowrotem w cień. Głaz spadł tuż obok niego z głośnym pluskiem, chodź on sam nie sprawiał wrażenia zmartwionego tym faktem.
-Jesteście cali?- zapytał

- Sukces! - zakrzyknął Nanaph, zostawiając kilka zdobytych grzybów koło zostawionego plecaka Ervena - Spróbujmy jeszcze raz. -
Tym razem obaj bracia, jak i stojące nieopodal gady przyjrzały się dokładnie sufitowi, próbując odnaleźć przyczepniejsze miejsce. Christos wrócił na pozycje, by nadal służyć za asekurację.

-Haha. Mogę rzucać wami cały dzień- zaśmiał się przyjacielsko Soren. Ustawił pochodnie obok siebie i przygotował obie ręce, dla wszystkich chętnych. Kolejne próby przyniosły kolejne oberwana fragmentów skały, oraz mniej lub bardziej mokrych podrzucanych. Ostatecznie, w momencie gdy skończyły się możliwe punkty zaczepienia w suficie, udało się im zebrać około osiem sztuk.
-Później wymyślimy co z resztą- powiedział Castell wpatrując się w sufit- nie uważacie że Ereven coś długo nie wraca?

- Z całą pewnością za długo. Chodźmy sprawdzić co z nimi - odparł Gubernator, wkładając zdobyczne grzyby do torby Ervena, i biorąc ją na ramię.


Przy wejściu



- Nie mam wyjścia, muszę iść po nich, być może narzędzie okaże się chociaż trochę użyteczne. Albo…ERVEN! - wykrzyczał głośno

- Lucas!? - dane było słyszeć głos mężczyzny - Gdzie jesteście!?

- Niedaleko wejścia. Może to zabrzmi nieco, ironicznie. Ale musimy porozmawiać. - Chłopak znów miał czerwone oczy, które dawały lekkie światło.

- Co tym razem, co zrobiłeś z Jenny? - odparł młody mężczyzna widząc brak towarzyszki.

- Nic gorszego od Ciebie. - Uśmiechnął się - Spójrz, czy to nie wspaniałe? Możemy porozmawiać, twarzą w twarz.

- Rośniesz w siłe widzę. Mam cie odprowadzić do wyjścia, tak to dobry pomysł. Chodź. - odpowiedział Bytowi.

- Nie, nie do wyjścia. Muszę dostać się do wioski. Jeśli odprowadzisz mnie na obrzeża, podziele się z tobą pewną informacją. Sądzę że może Cię to zainteresować. No, dalej szkoda czasu. Ahhh… I jeszcze jedno. - Lucas paskudnie się uśmiechnął. - Nie wspominaj o mnie, Jenny. Nie sądzsz że i tak za dużo przeżyła? - Wyszczerzył ząbki.

- Czort z Ciebie, bez dwóch zdań, dobra odprowadzę Cię, chodź, nie mam dużo czasu. - powiedział i ruszył przed siebie.

Lucas ruszył za nim, nic nie mówiąc. Spojrzał tylko za siebie, po czym ruszył dalej.

- Swoją drogą, po co Ci obrzeża wioski, hę? - zapytał nie-dziecka.

- Nie musisz wiedzieć wszystkiego, prawda? Chociaż mogę Ci powiedzieć za pewną przysługę. - Spojrzał na niego złośliwie.

- Mówisz, że możesz mnie widzieć? - bardziej stwierdził niż zapytał.

- Lucas jest ślepcem, to prawda. Ja używam tylko tego ciała, nie mam tych samych ograniczeń co On. Zresztą, to nie jest istotne, prawda? Nadal jestem tylko dzieckiem. Możesz mnie zniszczyć bez użycia jakiejkolwiek broni, skręcić kark, połamać kończyny.

- Nie mam w tym żadnego zysku, ale skoro możesz mnie widzieć to wystarczy, że cię odprowadzę do wyjścia, dalej dasz sobie radę sam. - odpowiedział Bytowi Erven.

- Nie, chcę żebyś odprowadził mnie na obrzeża wioski. Chyba zrobisz to dla mnie, prawda?

- Jak już powiedziałem, nie widzę w tym żadnego zysku dla mnie Bycie. Odprowadzę Cię do wyjścia, a dalej sobie dasz radę. To pół przysługi, i pół tego co chcesz mi powiedzieć powiesz. - odparł bezceremonialnie mlecznowłosy.

- Tak mało cenisz życie Jenny? jak sobie chcesz, wystarczy do wyjścia. - podrapał się po głowie

- Nie nabiorę się na twoje sztuczki bycie, nie zagrasz w tą nutę, a ja nie zatańczę jak chcesz, jednak mogę dać Ci słowo, że jak powiesz co wiesz, odprowadzę Cię na obrzeża, biada Ci jak mi skłamiesz.

- Nie jestem kimś z kim będziesz się targował, dziecko. Coś za coś, przysługa za przysługę. Nie mam po co Cię okłamywać, nie mam w tym żadnego interesu, ani nawet zabawy. Sam musisz podjąć decyzje, czy chcesz mi uwierzyć czy też nie. To twój wybór, a każdy wybór niesie konsekwencje.

- Tsst! - Syknął poirytowany Erven - Zawsze mogę wyrwać twoją duszę z chłopaka jak będziesz sprawiał mi problemy. Odprowadzę Cię pod bramę, to same obrzeża są.

- Ohhh...Chyba zapomniałeś co CI mówiłem wcześniej, prawda? Chłopiec żyje dzięki mnie, beze mnie, jak myślisz co by się stało? - Widać było że jest w wyjątkowo dobrym humorze - Powiem Ci nawet więcej, myślisz że jestem istotą, którą duszę będziesz w stanie wyrwać tak łatwo jak inne? Chodźmy, bo niedługo może być za późno. A nawet polubiłem Jenny, to miła osoba, ładnie śpiewa, jest całkiem urocza, co nie?

- Giń, przepadnij czorcie! - warknął Erven - Dobra, jesteśmy prawie przy wyjściu, jak spróbujesz mnie oszukać to nie ręczę za siebie. Dostaniesz czego chcesz. – powiedział

- Oh, gdybym mógł umrzeć… Hahaha, chociaż z twojej strony, odbiorę to jako komplement. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej dla wszystkich, być może będziesz im potrzebny w tych kryptach.. Ohh..Powiedz mi, czy czujesz się tutaj jak w domu? Nie sądzisz że jest tutaj całkiem, miło?

- Zamilknij. - powiedział tylko i przyśpieszył kroku. - Im szybciej dotrzesz na miejsce do którego chcesz dotrzeć tym lepiej.

Wyszli z krypty i udali się do bram miasta. Dotarli tam bez najmniejszych trudności.

- Więc, pewnie chcesz usłyszeć co mam Ci do powiedzenia, prawda?

- Nie graj ze mną w te gierki tylko gadaj czorcie. - odparł Erven

- Jesteś taki miły, powinienem poprosić Cię, byś padł na kolana i błagał o możliwość wysłuchania mnie, ale chyba nie mamy na to czasu… Było by to urocze, uwodzisz kobiety, leczysz je, opatrujesz skaleczenia, siniaki. A potem, odprowadzasz dzieci do domu. Byłbyś dobrym mężem. Wiesz? - Chłopak ciągnął, a Erven milczał wpatrując się w niego.

- Masz gdzieś tutaj, domek prawda? Przydałby mi się dom, naturalnie pozwolisz że się wprowadzę, prawda? - Zrobił minę, jak dziecko kiedy o coś prosi.
- Prawda, prawda, prawda, Paniczu Ervenie?

Erven nadal milczał wpatrując się w opętane dziecko, a jego cierpliwość była powoli na wyczerpaniu.

- Zapewne masz tam jakiś klucz - dzieciak wyciągnął dłoń - Wracając jednak do kwestii. Chodzi o Jenny, pewnie zauważyłeś że nie było jej ze mną, prawda?

- Mów co wiesz. Tak jak się umówiliśmy. - było jedynym co odpowiedział.

- Obiecaliście załatwić nam miejsce do nocowania, prawda? Nie zostawisz mnie chyba samego, w tym okrutnym mieście? - Widać było że sprawia mu to przyjemność - Jenny, może być w dość kiepskiej sytuacji… Krypta, cóż… Okazało się, że ma albo jakieś zabezpieczenia...albo…|
- Wiesz jak ją odzyskać, jak ją wyciągnąć z krypty.- bardziej stwierdził niż zapytał Erven który wpatrywał się z kamienną twarzą w nie-dziecko.

- Mam dwie wiadomości, jedną dobrą drugą złą. Pierwsza, to taka - że nie wyczułem jej aury, czyli może...Cóż. Druga, to taka, nie widziałem jej duszy, czyli pewnie żyje.

- To wszystko? - zapytał w odpowiedzi cedząc słowa przez zęby.

- Powiedziałem, że dam Ci informacje, jednak nie jak dużo tego będzie… Prawda? Nie gniewaj się. Życie stawia przed ludźmi wiele wyzwań, to jest jedno z nich.

Erven nie słuchał już co ma do powiedzenia jego interlokutor. - Z mruknięciem, jesteś bezużyteczny - ruszył szybszym krokiem z powrotem do krypty.

- Pamiętaj! Biorę twój domek, a i prawdopodobnie wpadła pod podłogę, musi być tam jakaś dźwignia. Miłej zabawy, Erven. - Pokiwał mu na pożegnanie.
 
Asderuki jest offline