Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2014, 02:12   #19
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
LUCAS W MIASTECZKU
Lucas rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś strażnika miejskiego. I oczywiście go znalazł.
- P..Panie władzo, bandyci! Musisz pozbyć się bandyty. Nie może przeżyć, nie może wejść do tego miasta! Czy mnie rozumiesz? - Spojrzał w stronę strażnika, starając się wpłynąć na niego
- Poza tym, muszę dostać się do domu, pomożesz mi wyważyć drzwi. Osoba którą masz zabić, to białowłosy mężczyzna o imieniu Erven. Zresztą, sprowadź do mnie resztę ludzi. Dalej!

Mężczyzna pobiegł po najbliższych dwóch strażników. I powrócił do malca.
- Gdzie ten dom? - Mówił ja przez sen. - gdzie bandyta?

Chłopak dokładnie opisał miejsce, które widział w umyśle czarodzieja. Po czym stwierdził
- Jednak nie, nie zabijajcie go. Chcę go zobaczyć w lochu… Aktualnie znajduję się mieście. Panowie, weźcie więcej ludzi, weź wszystko co jesteś w stanie. Ma być skuty, związany. A resztą zajmę się osobiście. A Ty, Ty pójdziesz otworzyć mój nowy domek.

Grupy się rozdzieliły. Większa część powędrowała na Ervena a ostatni osobnik udał się z Lucasem.

Lucas udał się ze strażnikiem w miejsce, które poznał dzięki Ervenowi. Stanęli na przeciw drzwi.
- Teraz Pana powinność! - zachęcił gestem
Bum, bum, trzask. Drzwi ustąpiły.
- Proszę. I na przyszłość proszę nie gubić kluczy. - Pouczył i odszedł w swoim kierunku.|


Z powrotem w krypcie


Chwilę potem szli już korytarzem. W pewnym momencie prowadzący Nanaph się zatrzymał
- Jenny jest kilkadziesiąt metrów pod nami - stwierdził, wpatrując się w podłogę - tu musi być jakieś ukryte przejście, czy coś takiego, ale Ervena i Lucasa z nią nie ma. - stwierdził.

-Przejście powiadasz?- zastanowił się niebiesko włosy. Po czym wskazał oddalony punkt- patrzcie, tam- Gdy gromadka odwróciła się niczego nie dostrzegła. Chcąc spytać o co chodzi, zauważyli że Soren zniknął, tylko jakby korytarz stał się ciemniejszy.

- Soren…? - spytał unosząc jedną z brwi młodszy brat.

Odpowiedziała mu cisza. Kilka sekund później, z podłogi w pewnej odległości przed nimi dobiegało głośne stukanie.

Starszy z braci podszedł do wydającego dźwięki kawałka podłogi, i zaczął się mu przyglądać, szukać jakiejś płyty naciskowej, czy innego tego typu mechanizmu.

Huk się nasilał i w pewnym momencie z posadzki przebiła się dłoń, zatrzymując się kilka centymetrów przed twarzą pomarańczowo włosego.
-Chyba znalazłem- usłyszeli wesoły głos dobiegający z dziury.

- Aha. - skomentował tylko Christos, odsuwając się nieco od dłoni. Tuż obok stanął niższy mężczyzna:
- Soren, chodź tu, otworzymy to przejście na amen. -
Chwilę później, wspólnymi siłami, próbowali poszerzyć dziurę w posadzce.

Kamień uniósł się odsłaniając sporej wielkości komin. Skala naciskowa byłą gruba na jakieś 5cm. Jednak wcześniej się pod nimi nie załamała wiec musiała być wystarczająco wytrzymała.

Nanaph wziął duży wdech, po czym zakrzyknął w dół:
- JENNY, JESTEŚ TAM?! –

Mężczyznom odpowiedziało niegłośnie “tak”.

Wtedy wbiegł wściekły Erven o mało nie wpadając do wyrwy w podłodze.

- Oh, witaj Erven - prziwitał towarzysza z delikatnym uśmiechem Nanaph - Gdzie Lucas? –

- Nie mów przy mnie o tym małym demonie, zwiódł mnie mówiąc że ma ważne informacje o Jen. Kark mu skręcę jak tak dalej pójdzie. - powiedział prawie przez zęby Erven.

- Mówiłem by mu nie ufać - stwierdził Nanaph - Jenny jest tam, na dole… całkiem głęboko, ale żyje. Nie mamy zapewne aż tak długiej liny? –

- Jak głęboko może być? - zapytał pośpiesznie Erven.

Pomarańczowłosy spoglądał chwilę w dół, jakby mierząc odległość, po czym odrzekł:
- Kilkadziesiąt metrów… nie więcej niż 100. Zapewne na dole jest coś miękkiego, dzięki czemu przeżyła upadek.-

- Pójdę po linę, zobaczę czy dam radę znaleźć taką drugą. - powiedział po czym ruszył z kopyta do siedziby straży po pomoc i długą linę.

-No to siup- rzucił wesoły Soren i zniknął w mroku pochylni.

- Świetnie, zostaliśmy tu sami… - stwierdzili jednogłosem obaj bracia, po czym rozsiedli się w oczekiwaniu na Ervena. Z jego torby wzięli nieco chleba, którym zaspokoili głód.
Kilka minut później, gdy czas oczekiwania stał się nieznośny, Nanaph wyszedł przed Kryptę, a następnie niespiesznie poszedł w kierunku strażnicy, by dowiedzieć się co zatrzymało Ervena.

Castell

Zjazd szybki i jakieś stukniecie. Zakręt, kolejny zjazd i pierut o podłoże. Mokre podłoże. Jakaś ciemnawa sala rozświetlana dziwnymi światłami. Jakby kule, owoce coś mózgo-podobnego kształtu świecące na żółto o ostrym kolcem. Może jakieś kwiaty lub ukwiał. Zwisający zdaje się z sufitu. Sama sala była dość obszerna i zawierała zbutwiałe deski po stołach, szafkach i kufrach. Jakaś sala mieszkalna lub cos podobnego. Swoją drogę wszystko co mogło być kiedyś użyteczne było takie... kiedyś.

-Gdzie ona jest?- zapytał w zasadzie sam siebie. Mimo że widział całe pomieszczenie, nigdzie nie mógł dostrzec Jenny- Panienko! Gdzie jesteś!

Odpowiedziała mu cisza...

Mężczyzna zaklął i ruszył przed siebie.

Z sali wychodziło dwoje drzwi. Jedne były naprzeciwko, drugie po lewej. Oboje były drewniane i zbutwiałe.

Był sam, poczuł pewnego rodzaju ulgę. Podszedł do drzwi na przeciwko i pchnął je z impetem.

Drzwi rozleciały się pod najmniejszym naciskiem. Za nimi znajdował się korytarz. Oświetlony identycznymi ukwiałami w nierównych odstępach i położeniu względem ośrodka osi korytarza. Od niego co równa odległość po lewej stronie odchodziły kolejne drzwi a na końcu zdawały się być schody w dół prowadzące.

Castell westchnął, miał nadzieję na nieco więcej rozrywki. Rozważył cofnięcie się do szybu i obranie innej trasy ale postanowił dać szansę szczęściu. Obrócił się i tym razem z zawiasów wystrzeliły drzwi po lewej stronie dużego pomieszczenia.

Schody prowadzące w górę, dość stromo. Delikatny przewiew.

A więc ta droga mogła prowadzić na powierzchnię. Cóż skoro już tu był. Pozostały za nim jedynie obłoki kurzu, gdy pobiegł w górę schodów.

Wielka sala ze stołami. Deski jeszcze się trzymały. Dużo szkieletów które patrzyły się na niego z swych pustych oczodołów. Wszytko ok, gdyby nie to że szkielety odwrócone do niego tyłem również spojrzały w jego stronę.

-Hehehe…-odziany w czerń mężczyzna zaśmiał się pod nosem, równocześnie dobywając miecza- a więc, Panowie! Panie! kto chętny do tańca?- zadowolony wyszczerzył zęby.

Gdyby szkielety miały uśmiechy... było by ich wiele. Uzbrojeni łucznicy ustawili się z tyłu. Rycerze ruszyli na przód swym skielecim chodem.

Szczęk kości i pustych zbroi zakłóciło ciche pogwizdywanie. Soren powolnym krokiem, ciągnąc bezwładnie miecz po ziemi zbliżał się do szeregów trupich wojowników. Pogwizdywał wesołą piosenkę, którą kojarzył z dzieciństwa. Usłyszał odgłos napinanych cięciw. Wtedy też zaprzestał gwizdania. Oddychając ciężko pod wpływem targającego nim pod ekscytowania podniósł miecz przed siebie.
-Graj…..muzyko..
Zardzewiałe strzały przeszyły powietrze kilka z nich wbiło się w ciało wojownika. Ten zaśmiał się tylko i wystrzelił do przodu. Pierwszy szereg padł w kilka chwil. Ogarnięty szałem bitewnym Castell z niewyobrażalną wręcz siłą ciskał przeciwnikami po całej sali. Trzask łamanych kości wypełnił salę. Wojownik stał okrążony przez zastępy przeciwników. Dziwnym mogło się wydać że jego włosy zdawały się być dłuższe, przypominały czarny cień, poruszający się niczym stado węży. Oczy mężczyzny błyszczały złowrogą czerwienią a na jego twarzy wciąż gościł uśmiech. Rozglądnął się. Był otoczony, a łucznicy przygotowywali kolejną salwę.
-Doskonale… nie możecie mi uciec- zaśmiał się.
Strzały raz jeszcze przeszyły jego ciało, jak na komendę do walki ruszyli również martwi zbrojni. Byli zbyt wolni, uniki były niemal czystą formalnością. Dla większej frajdy więc, postanowił nieco zwolnić. Krew prysnęła na posadzkę, gdy pierwsze ostrze rozcięło jego plecy. Zamiast kontrataku, wojownik chwycił ostrze oburącz miażdżąc dwa szkielety znajdujące się przed nim. Głowicą miecza skruszył czaszkę następnego. Powietrze wypełnił kurz, ograniczając widoczność. Mimo to, niemal przez cały czas salę wypełniał radosny śmiech. Soren zaczął żałować że przeciwnicy nie są zwykłymi ludźmi, co uczyniło by zabawę znacznie bardziej ekscytującą. Ostatni z wojowników został obalony potężnym ciosem w kletkę piersiową. Chwile później na jego głowie wylądowała z impetem stopa Castella zmieniając ją w kupkę pyłu. Strzała wbiła się wprost w gardło wojownika, a kolejne dwie przebiły klatkę piersiową. No tak, zabawa nie dobiegła jeszcze końca. Nieśpiesznym krokiem, wyrywając strzały z co bardziej krępujących ruchy miejsc szedł w stronę martwych łuczników. Ich los był już przesądzony.
Kilka chwil później, Soren siedział na kupie kości omiatając wzrokiem pomieszczenie. Wyglądało dość przyjemnie i gdyby nie fakt że najpewniej będzie się tu wkrótce plątać wiele ludzi, mógłby tu pozostać. Wstał podpierając się o lekko wyszczerbione ostrze, po czym umocował je u boku obok drugiego miecza. Czegoż się spodziewać więcej po broni produkowanej masowo. Mimo to sprawdziła się całkiem dobrze. Obejrzał się jeszcze raz, tym razem szukając kolejnych drzwi.

Kolejne drzwi były na 3 pozostałych ścianach pomieszczenia. Kilka ran od strzał wciąż wolno się goiło. Widać musiały być zatrute. Trucizna przez ten czas zelżała ale efekt pozostał. Na prawej ścianie dwoje drzwi, na lewej pojedyncze stalowe, na wprost znów drewniane.

Castell przeciągnął się, rozluźniając mięśnie i ruszył w stronę stalowych drzwi. Materiał, różniący się od tego z których wykonano pozostałe, mógł sugerować, że skrywają jakieś ciekawsze tajemnice. Po drodze wyrwał pozostałe strzały. Trucizna nie była groźna, choć lekko irytująca gdy okazało się że rany nieśpieszne się goją. Widać jego zdolności samo regeneracji również nieco zawodziły w tym świecie.

Drzwi ustąpiły z oporem. Zawiasy się zapiekły. Za drzwiami znajdowała się zbrojownia i magazyn. Jeżeli było tam kiedyś jedzenie to zdążyło już dawno rozpaść się w pył. Bronie też były już w nienajlepszym stanie, poza dwoma.
http://i396.photobucket.com/albums/p...ringDesire.jpg

Kosa posiadała zawieszkę z jakimś numerem. Początku był nieczytelny jednak końcowy zapis się zachował “.../5”.
Miecz wykonany z pewnością na zamówienie.

Wysoki mężczyzna wszedł w głąb pomieszczenia, przeglądając ekwipunek znajdujący się w nim. Kosa oraz miecz zwróciły jego uwagę, jednak nie podszedł do nich od razu. Gdy okrążył pomieszczenie podszedł wpierw do dziwnej kosy. Przez chwilę wpatrywał się w nią, oceniając jej użyteczność i wykonanie. Ostatecznie ciekawość zwyciężyła i niebieskowłosy wziął broń do ręki zataczając nią kilka młynków. Podpierając się nią jakby kosturem podszedł do ciekawego ostrza. Powtórzył czynności i również ostrze znalazło się w jego dłoni.

Z kosy emanowała lekka enrgia. Z pewnością nei była to pospolita broń. Miecz wydawał się być wykuty z kamienia, ciężki ale wytrzymały, i jak widać odporny na czas. Co do zwieńczenia... kwestia gustu.

Castell z nowym orężem cofnął się nieco do poprzednich pomieszczeń i postanowił kierować się w górę.

Kolejne pary drzwi nie wypaliły. Dopiero ostanie okazały się prowadzić dalej korytarzem. Kilka zakrętów i schody w górę i dół. Oczywiście wybrano te górne. Na ich końcu były drzwi. Drzwi prowadzące do olbrzymiej sali. Szeroka z filarami i niczym poza tym. To znaczy był tam jeszcze jeden ciekawy element. Kamienne posągi. Wyglądały jakby powstały niedawno. A ich kunszt pierwsza klasa. Prawie jak żywe. Przedstawiały one różne postacie w różnych strojach i wyposarzeniem. Dla zwieńczenia kunsztu wyposażenie, poza strojem było prawdziwe. Choć mało atrakcyjne. Parę kamiennych statuł trzymało miecze kilka łuki, w pozycjach bojowych. I raptem jedna z kosturem i jedna z pistoletami, których do tej pory Castell mógł nie wiedzieć. Cos jeszcze było w sali. Coś żywego, choć nie do końca wiadomo gdzie. Słychać było jedynie odgłos poruszania się. Pomijając że w sami były absolutnie cielności.

Mężczyzna ruszył w głąb pomieszczenia, którego ciemności nie stanowiły d niego żadnej bariery. Przyglądał się pięknie wykonanym posągom. Na chwile zawiesił wzrok na postaci uzbrojonej w broń palną. Zaciekawiło go w jakim stopniu w tym świecie owa broń się rozwinęła. Słyszac odgłos szurania obejrzał się w kierunku z którego dochodził.

Coś przemykało miedzy filarami i pozostałymi stojącymi w głębi statuami. Im głębiej tym statuy stawały się zwyczajniejsze a nawet wola artysty sprawiła że wiernie oddał ludzkie szkielety w uzbrojeniu.
Cisza dudniąca w uszach przerywana jedynie odgłosem poruszania się. Straszna atmosfera, a jakże przyjemna dla Castella.

Soren zamruczał, na pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy. Brakowało mu jedynie ożywających posągów. Chodź mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Ruszył biegiem wzdłuż pomieszczenia, w końcu miał uratować Jenny. Chodź odnosił wrażenie że kobieta jest bezpieczna, a pozostali najwyraźniej się do niego nie śpieszyli. Zaśmiał się na tą myśl i biegł dalej.

Ogon przeleciał pod jego nogami i znikł na kolumną. A więc jednak cos tu było. Pytani tylko skąd zaatakuje?

-Chodź do mnie- powiedział wojownik kręcąc znalezioną kosą- nie zrobię Ci krzywdy. Bynajmniej nie od razu- wyszeptał pod nosem i przestał biec.

Za kolumny machnął ogon, a później pojawiła się bestia.

Wielkością była duża... większa od krowy, czy tez byka. Jakieś 3 metry wysokości. I z co najmniej 7 długości.
Jeszcze przez chwilę nie zwracała uwagi na wojownika, jednak gdy jej wszystkie pary oczu na nim spoczęły jego ciało zaczęło twardnieć. Wtedy też wydała z siebie przerażający piskliwy, koci ryk.

Soren wniknął w posadzkę, dosłownie, nie szczególnie miał ochotę zostać zamieniony w kamień. Pojawił się za potworem. Uznał że nie będzie patrzeć mu w oczy, chcąc sprawdzić czy to pomoże. Gdy tylko przybrał formę materialną wyprowadził szeroki cios kosą. Zamierzając wbić jej ostrze prosto w bok istoty.

Broń w połowie swej długości została zatrzymana ogonem. Akurat w takim miejscu że ogon nie natrafił na ostrze i zdołał je zablokować. A następnie jak sprężyna trzasną Castella w tors rzucając nim o odległa ścianę. Bestia widać nie była na ten moment poruszona walką. Jednak nie miała zamiaru się męczyć i uważnie zaczęła się oglądać za przeciwnikiem. Za każdym razem gdy na niego spoglądała ten zaczynał zamierać, a dokładniej zamieniać się w kamień.

W takiej sytuacji wojownik zmuszony był nie zatrzymywać się, tak aby bestia nie była w stanie utrzymać na nim wzroku. Biegał w kółko po pomieszczeniu ostatecznie postanawiając się nieco zabawić. Z impetem uderzył w statuę z pistoletami, krusząc jej ręce. Odrzucił kosę wbijając ją w okolicy bestii, podobnie uczynił z mieczem. W swoim życiu strzelał już z broni palnej, chodź te egzemplarze były znaczniej nowoczesne. Podniósł i wycelował. Z uśmiechem pociągnął spusty.

Siła strzału jak się okazało była silniejsza jak za jego czasów. Pistolet uderzył w jego twarz pozostawiając na niej sszramy i zabierając dwa zęby. Napis na broniach brzmiał “Desert Eagle”. Trzeba na przyszłość zapamiętać o ich sile. Ciekawe tylko ile naboi w nich zostało.
Pociski poleciały w stronę bestii, która prawie natychmiast przed nimi umknęła. Pociski trafiając o kolumnę rozpadły się. A wiec musiał je bestia zauważyć. Ale oto nadeszła pora na unik gdy tylko nadleciał pierwszy a za nim kolejny posąg.

Soren zaśmiał się głośno w skoku ścierając krew z ust. Zaskoczyła go siła broni, jednak ten błąd już się nie powtórzy. To nie było coś co mogło sprawić mu trudność. Zniknął i pojawił się tuż przed stworzeniem. Wywalił całe magazynki, tym razem jego ręce nawet nie drgnęły. Był w siódmym niebie.

Kilka pocisków zadrasnęło bestie, kilka się o nią rozbiło w kamiennym pyle, a kilka przejeżdżając po jej skórze posypało iskry. Wtedy tez soren zauważył ze jego ręce skamieniały.

Castell cmoknął tylko patrząc na swoje ręce i raz jeszcze zniknął. Pojawił się przy kamiennym mieczu, chwilowo poza zasięgiem wzroku bestii. Schylił się i… urąbał jedną rękę o ostrze miecza aż do miejsca w którym ta zmieniła się w kamień. Popatrzył na kikut, który w kłębach dymu kształtował się w nową rękę. Pół ręką pół cieniem sięgnął po kamienny miecz dobywając go. Druga ręka również upadła na posadzkę. Soren szczerząc się dziko ruszył slalomem na potwora. Zniknął kilka metrów od niego i pojawił się tuż pod, wykonując oburęczne pchnięcie prosto w miejsce, w które wcześniej ugodziły pociski.

Trafienie i fala iskier spadająca na wojownika. To się nazywa skóra. Jednak jak widać w jakiś sposób dało rade ją rozciąć. Bestia smagnęła swą łapą rozrywając cały brzuch Castella u rzucając nim o szereg posągów .

Na górze


Minęło kolejnych kilka chwil, po czym Christos wraz z dwoma jaszczurami wstali i ruszyli w kierunku targowiska.

Erven w drodze


Mag wpadł w bezdechu do sali straży. Szczęśliwie był tam akurat Filip i Eri.

- Lina… potrzebna lina, długa na kilkadziesiąt może sto metrów i pomoc… i kilku ludzi.. znaleźliśmy zapadnię… potrzebna do zbadania odnogi…- mówił szybko, nieskładnie.

- To wasze zadanie - powiedział kapitan. - Eri skocz po linę.
Kotka zajrzała do magazynu i wyszła z niego z całym zawiniątkiem.
- Trzymaj~nya.
- Nie wyślę tam nikogo. Po to właśnie wysłałem was.

- Chociaż jedną osobę, Eri, może ty, mam złe przeczucie co do tego. - odpowiedział Erven

~nyu? - Spojrzała na Filipa.
- Niestety. Nie taka była umowa. Łamiąc umowę nic nie zyskacie. Pomoc jest z reszta problematyczna. Na śmierć swoich ludzi nie wyślę. Z resztą nikt z własnej woli nie pójdzie... - chwila namysłu. - Juto! - Krzyknął w stronę schodów prowadzących do baszty.
Z góry słychać było zbrojne kroki.

- Tak? - Zapytał formalnie.
- Przybysze potrzebują pomocy. Masz czas.
- Tak. Ale nie mam chęci. Co znów odwalili?
- Krypta. Badają ja dla nas.
- Ilu?
- 6 i oswojone Ludoth.
- Hym. - Widać nie było mu do śmiechu. Prychnął z pogardą. - Nie powinno zabierać się za coś na co nie jest się przygotowanym. Pewny jesteś że potrzeba wam pomocy. 6 osobom i ... ech. ?

- Mam złe przeczucia, niby nic się nie stało, ale jedno z nas jest w pułapce i każda pomoc byłaby miła. - odparł po prawdzie Erven.

- Ech. Tak na zaś przyszedł pytać... Filip. Mozę na przyszłość nie oczekuj wiele od przybyszów. Prowadź pójdę się “na zaś” rozejrzeć. - Odparł dość wrednie. - Skoda czasu na gadanie.

- Szkoda czasu, dokładnie. Proszę ze mną!

Gdy wyszli z koszar i udali się do górnego miasta zostali otoczeni przez grupę strażników.
- Hmm. Masz mi zamiar coś powiedzieć? - Zapytał ponuro Juto. - Was też się to tyczy?

- Obawiam się, że nie. Sam nie wiem o co chodzi. To u was normalne? - zapytał Erven Juto. - To jakiś komitet powitalny?

- Panowie. Co jest grane? - Powiedział twardo.
- Bandyta. Mamy go zakuć w kajdany - Wzrok rycerza spoczął na magu. - Z czyjego rozkazu? - Nie spuszczał maga z oczu.
- To bandyta. Ma być skuty. On się zajmie resztą.
- Kto!? - Twarde pytanie. Wzrok wciąż na Magu.
- On się zajmie resztą. -doparł strażnik

Tymczasem przechodzący Nanaph spostrzegł scenę. Zbliżył się do osaczonego towarzysza, spoglądając na strażników:
- Panowie, na pewno wszystko z wami w porządku? - spytał z uśmiechem, po czym zwrócił się do Ervena - Kto im tak namieszał w głowach? –

- Lucas… - mruknął pod nosem Erven zaciskając pięści. Nie było trudne domyślić się kogo to mogła być sprawka - ...ty nędzna mieszająca w umysłach kreaturo…
- O cześć Nanaph.. - powiedział do towarzysza - ..zgadnij? Znam tylko jednego demona w ciele dziecka który mógłby coś takiego zrobić, choć jego powody są dla mnie nieznane.

- Heh… - uśmiechnął się pomarańczowłosy, po czym zwrócił się do strażników - Gdzie jest ON? –

- Całość do mnie! - Rozkaz zagrzmiał w uszach. Dwóch strażników stanęło na baczność. - A z wami co!? Zaproszenie mam dać? - Widać ten osobnik miał wysoką pozycję.
Trzech strażników nie reagowało.
- Wpierw aresztujemy go. - Odparł jeden. W tej samej chwili otrzymał cios w nos i najwidoczniej oprzytomniał.

- Powtórzę pytanie… Gdzie ON jest? - Gubernator spojrzał na oprzytomniałego strażnika.

- Kto? - Zapytał zaskoczony dotykać bolącego nosa.

Nanaph nie odpowiedział, zamiast tego rozglądając się po okolicy, próbując odnaleźć poszukiwanego.

Erven spojrzał na dwóch otumanionych strażników i powiedział
- Gdzie jest ten który kazał mnie skuć?

- Był niedaleko... - Odparli jakby powoli przytomniejąc. Po plecach Ervena przebiegły dreszcze. Spojrzał na złą minę rycerza. hmm Jego aura zdawała się rozpraszać to zjawisko.
- Wstawaj. - Rozkazał leżącemu rycerzowi. Ten natychmiast wstał i odsalutował. To widać ucieszyło Juto.
- Wyjaśnić co tu się dzieje? - Pytanie skierował do wszystkich. Nawet Nanapha.|
- W skrócie, jeden z przybyszów okazał się mieć w sobie ducha o niespotykanych zdolnościach… - stwierdził mężczyzna, rozglądając się dalej. Tymczasem Christos dobiegł do towarzystwa, wraz z dwoma gadami.

“Ervenie, Ervenie - słyszysz mnie?” Do głowy mężczyzny znów uderzył znajomy głos.

- Znalazłem! - zakrzyknął młodszy brat - Ervenie, musimy iść po niego, zanim jego siła jeszcze bardziej wzrośnie!-

- Chodźmy, mam dość tego smarkacza i jego zabawy z moją i nie tylko głową. - rzekł Erven po czym spojrzał na Juto.

- Ech. Wy przybysze. Wracam do koszar. I nie zawracaj mi więcej głowy. - Machnął ręką w zdenerwowaniu. Odesłał także straż, nim udali się w powiedziane miejsce.

“Widziałeś kiedyś płonące miasto? Mówię Ci, jest to niezapomniany widok, z daleka tak ciche, tak spokojne, tak piękne. Płomienie zagłuszające tysiące krzyków, rozpaczy. Płaczące dzieci, kobiety a nawet mężczyźni którzy tak mężnie stawali do walki. Wyobraź sobie jak tańczą w płomieniach, jak pięknie pokazują swoje nadzieje, jak próżno szukają ucieczki. Chciałbyś takie zobaczyć? Powiedz mi, czy mam to dla Ciebie uczynić? Spotkałeś strażników, prawda? Jeden chłop z pochodnią jest równie groźny, jak uzbrojony w włócznie strażnik. Jesteś pewien, że to ma sens? Ojjj… Nie bądź tak nie śmiały, odezwij się. Ervenie, mój drogi przyjacielu…”

- Za mną - i bracia, wraz z dwoma nieco wolniejszymi jaszczurami ruszyli w, zdawałoby się, losowym kierunku.

Erven natomiast ignorował podszepty piekielnego bytu i już ruszył za swoimi towarzyszami.

“Chwaliłeś się, że prędzej czy później możesz kogoś zabić, co powiesz na pewną okazje? Możesz ocalić miasto, jak sięgniesz po ostrze, zadasz je swojemu towarzyszowi, jeden cios, jedna rana… Tysiące w zamian jednego. To… Uczciwa wymiana, prawda?”

- Erven, krótka sprawa… - odezwał się Christos, nieco zwalniając - Ten dzieciak jest niebezpieczny… jest coś, co powinno pomóc w obronie przed jego atakami… pozwolisz na większą… współpracę? –

- Co dokładniej masz na myśli? - zapytał

- Nieco dodatkowej mocy, i… swego rodzaju… przyjaźń. - stwierdził pomarańczowłosy

- Jeżeli ma to coś wspólnego z mieszaniem mi w głowie to podziękuję, wystarczy że on mi w niej siedzi. Lubiłem dzieciaka, ale potrzeba tu ciężkiej ręki, malec chyba nie miał ojca bo tki rozwydrzony jest. - odpowiedział zgodnie z sobie znaną prawdą.

“Wiesz co mi się najbardziej tutaj podoba? Znalazłem przyjaciół, mam tutaj Ervena, mam małą Jenny, Jenny bardzo lubi bawić się nożami, Erven jest taki nieporęczny. Mam nadzieje że nie zrobią sobie krzywdy… Byłoby mi smutno bez małego Ervena… Bardzo smutno, poza tym, On jak umrze, co się z nim stanie? Któż to wie? Być może mam CI powiedzieć? Ale musisz być grzeczny…”

- Powinieneś się zgodzić… To już nie dzieciak, to duch wewnątrz jego… duch, którego żadne z nas nie pokona samemu. Będzie próbował zwrócić nas przeciw sobie, delikatne… zjednoczenie powinno go powstrzymać. –

- Ten byt trzeba powstrzymać. - powiedział tylko Erven - Nie potrzebuje do tego jakiegoś zjednoczenia, wybacz, ale nie znam was tak dobrze by się… jednoczyć.

- W takim razie powiedz choć, na wszelki wypadek, jak Cię jakoś zatrzymać w postaci tego… dymu. Ten duch na pewno nie będzie się bronił osobiście. –

- Jego bronią jest podstęp, skłócanie ludzi przeciwko sobie, wiem miałem wgląd w część jego wspomnień. Drugi raz tak łatwo sobie ze mną nie poradzi. - odpowiedział Erven - Chłopak rośnie w siłę, karmi się naszymi emocjami. Sugeruję obojętność.

“Zastanawiałeś się, czy to co widziałeś, było częścią mnie czy Lucasa? Mam dla Ciebie prezent, pokazać Ci moich znajomych? Ohh… Mam tutaj Ervena, Jenny… Są tacy słodcy, słodcy, słodcy…Może posłuchasz mnie, zabijesz kogoś a Ja dam Ci to czego zapragniesz, nauczę Cię albo pozwolę zajrzeć tam, gdzie nie spoglądał żaden śmiertelnik…. Wiem, że to Cię kusi. Ohh… mogę sprawić że nawet Jenny, będzie z tobą… “

Erven mimo tego co słyszał decydował się ignorować podszepty, były nielogiczne, poza tym i tak już się dowiedział, doświadczył na własnej skórze, że podszepty Bytu są pustosłowiem nastawionym tylko na skłócenie i czerpanie własnej perwersyjnej przyjemności. Nie było sensu ich słuchać.

“Uratowałeś ją, czy zawiodłeś, zawiodłeś tak samo swojego mistrza, jesteś wieczną porażką. Dlaczego próbujesz się mi sprzeciwiać skoro wiesz że mam racje? Dla czego tak bardzo kluczowo trzymasz się swojego życia? Nie chciałbyś stać się częścią mnie? Istoty tak doskonałej, wiecznej. Czyż to nie twój cel? Żadnych ograniczeń, żadnych ustępstw! Jeno władza i potęga! Widziałeś co dziecko potrafi zdziałać, prawda? Może warto się nad tym zastanowić...prawda?”

- Powiem szczerze, nie mam ochoty go zabijać. Zalazł mi za skórę i ryzykował życie Jenny, ale to nie powód by go zabić. To rozwydrzony bachor, a szkoda, bo zaczynałem go lubić. Zajmę się nim pierwszy, mam nadzieję, że podziała. - powiedział Erven będąc krok w krok z towarzyszami.

- To nie kwestia dzieciaka, a tego całego Ducha. Nie można pozwolić, by został w ciele Lucasa, a wyrwanie go stamtąd… może być problematyczne. - odparł Gubernator.

“Zbliżacie się, czuje was, czuje, pachniecie, pachniecie tak ładnie, tak miło… Ohhh, jest z tobą narzędzie? A nawet ten miły rudzielec, tak mnie tęskno wam do mnie? Wybrałeś mnie zamiast Jenny, jesteś tak miły, tak sympatyczny, że niemal mam ochotę Cię nawrócić, pozwolić bawić się z nami, oglądać piękne płomienie! W końcu jestem twoim Ojcem a ty zarazem moim, jesteś dla mnie jak syn, jak dziecko które zwróciło się do mnie, wiele lat temu, pogłębiając sztukę moją, moją, moją… Co na to Jenny? Jenny, Jenny, Jenny, Jenny, Jenny, to imię odbija się w twojej głowie niczym serce dzwona? Dlaczego jesteś tutaj, dlaczego nie pójdziesz do niej? Ohh… Jesteś pewien że chcesz tu wejść, jesteś przekonany że tu jest twe miejsce… ?”

Upiorny uśmiech zawitał na chwilę na ustach białowłosego.

Bracia już z dobytymi mieczami, rzucili się do domku, jak się okazało, należącego do Ervena, w którym wyczuli aurę Ducha.

- Nie zabijajcie go! On jest Mój! - zaryczał wyraźnie wściekły, rzecz niebywała, Erven.

“Nienawidzisz mnie, gardzisz mną? Może budzę twój żal? Zapraszam was, zapraszam was wszystkich dzieci! Chodźcie do mnie, chodźcie na spotkanie z przeznaczeniem, zapraszam was jak Ojciec wita swe dzieci, zapraszam was do mej świątyni. Jednak pamiętaj, jedynie prawdziwa ofiara da wam to czego oczekujecie… W końcu to mój dom, moja siedziba, moja wola, moje prawo, moja decyzja… Moja wola, wola, wola! Chodźcie do mnie, moi mi”

Erven nie słuchał bełkotu tylko wkroczył do swojego mieszkania. wypatrując małego szkodnika.

Tuż za nim biegło dwóch mężczyzn i dwie jaszczurki. Oni jednak podarowali sobie poszukiwania, kierując się niemalże prosto na dzieciaka.

Lucas siedział po drugiej stronie pomieszczenia, w jego towarzystwie znajdowała się dziewczyna w wieku góra 13 lat, po drugiej stronie, Chłopiec - rówieśnik Lucasa 10 letni chłopczyk. Kiedy ujrzeli przybyłych, podnieśli się na nogi.
- Oh! Spójrz, Erven, Jenny… Przedstawiam wam, Ervena oraz przedmiot jak i jego braciszka. - Chłopiec uśmiechnął się.

Erven nic nie powiedział tylko zaczął podchodzić do młodzika jego figura przybierająca dymną formę, jego oczy zdawały się lekko świecić.

Gubernator, wraz z Christosem i zwierzętami utworzyli półkole wokół dzieciaków. Wszyscy gotowi byli do szarży na Lucasa, w razie gdyby plan Ervena zawiódł.

- Przepraszam Cię Jenny, obiecałem że będziemy się bawić, niestety przeszkodzili nam… Ale pamiętaj co Ci mówiłem, że zawsze będziesz przy mnie… Nie, nie płacz. Obiecałem, prawda? Ervenie, weź nóż mój drogi. Tym razem uratujesz nas, uratujesz wreszcie kogoś… Ale Ja cię nie opuszczę, będziesz zawsze ze mną… Prawda? Jak tylko się ruszą, wbijesz sobie ten przedmiot i znajdziesz się w lepszy miejscu. A Ty, Ty Jenny… Idź rozpal ognisko, później będziesz mogła tańczyć, albowiem noc umknie światłu, światłu które wam zaniosę. I błogosławię was, moje dzieci…

Erven stanął na przeciwko Lucasa jego forma nagle stała się w pełni cielesna. Chwycił mocno Lucasa i siadając na łóżku przełożył go sobie przez kolano drugą ręką wprawnie zdejmując pasek i…. świst! trzask! Rozpoczął ‘ojcowski’ pasowe egzorcyzmy mówiąc
- Po dziesięć pasów za każde przewinienie, a się tego uzbierało smarkaczu! To są bawienie się ludźmi! Nie są twoimi zabawkami gówniarzu! - świst! trzask! świst! trzask! Skórzany pasek opadał góra dół na cztery litery chłopaka.

Widząc, że Duch nie ma już w zanadrzu żadnych zdolności siejących masowe zniszczenie, cała czwórka bzliżyła się do niego, nadal z dobytą bronią. Obserwowali go.

Chłopiec który miał nóż, w tym momencie wbił go w siebie. Dziewczyna zaś ruszyła po pochodnie, po czym rzuciła ją na ziemie…
- Niosący światło - powiedziała na koniec...

Widzący to Christos natychmiast spróbował powstrzymać podpalenie, niezbyt delikatnie obezwładniając dziewczynkę.

Gdyby tylko Lukas widział że dom był z kamienia to pewnie pomysł z podpaleniem wydał by się idiotyczny. Co więcej nawet rzucenie pochodni pod meble nie miało zbytniego sensu. Christos czy też Nanaph bez trudu powstrzymali ogień. Niestety sytuacja chłopca wyglądała bardzo źle. Nóż został wbity aż po rękojeść w okolice brzucha. Pomoc koniecznie wymagana.|

- P...przepraszam… Ervenie… zawsze będziesz ze mną…- powiedział ze łzami w oczach spoglądając w stronę chłopca.

- Sprawdźcie co z chłopakiem! - rzucił do braci po czym wrócił do Lucasa kontynuując ‘egzorcyzm’ - A te dziesięć batów za zwlekanie z pomocą Jenny! - Świst! Trzask!

Nanaph pospiesznie ukląkł na jedno kolano, by zobaczyć co z chłopcem. Z najbliższego możliwego przedmiotu wykonał prowizoryczny bandaż, by zatrzymać krwawienie, jednocześnie sprawdzając czy chłopiec przeżyje do czasu przywołania bardziej profesjonalnej pomocy medycznej.

Sytuacja nie była najlepsza bez natychmiastowej pomocy może umrzeć. Cóż nie żeby to jakoś na źle wyszło ale jednak z całą pewnością chłopiec chciałby żyć.

Gubernator spojrzał na Christosa, potem jeszcze raz na chłopca. Widział tylko jedno wyjście… to, za sprawą którego sam niegdyś został uratowany. “Chłopcze, dołącz do NAS”.

- Chłopcze - zwrócił się do Ervena - Mogę go jeszcze uratować, nie ufaj narzędziu. Straci samodzielność, świadomość… Pozwolisz mu na taki los… - Chłopiec widać było że męczy już go to bicie, jednak był mały, nie miał wyjścia.

- Idźcie z nim do lekarza! TERAZ! - zaryczał Erven po czym wrócił po raz kolejny do nie-dziecka

- On umrze głupcze! Możesz go jeszcze uratować! Jednak nie zaliczę tego jako twojej ofiary, podejmij decyzje… Lucas jest w stanie to zrobić! - Wrzasnął.

Podczas głośnej dyskusji Erven dostrzegł zmianę w ciele chłopca. Gubernator bezceremonialnie wyjął nóż z jego brzucha i zabandażował. Rana zaczęła maleć w przewyższającą normę tempie, gdy energia Nanapha okrywała najpierw ją, a później całe ciało malca. Christos spojrzał na Lucasa:
- Coś jeszcze? - spytał spokojnie.

- ZOSTAW GO! Nie zrobisz mu tego! Zabije Cię! Będziesz cierpiał, cierpiał! Erven, ratuj go głupcze! Uratuj go! - Wrzeszczał jak poparzony
- Nie pozwól, nie pozwól mu!

-Przestań.. - rzekł Erven - ..albo Cie zatrzymam - powiedział Erven. Nie wiedzieć czemu miał złe przeczucie.

- Przeżyje - odparł tylko Christos - Przestań słuchać tego obłąkanego Ducha, będziesz wykonywał jego polecenia?! –

- Chyba go nie… zjednoczyłeś? - zapytał mlecznowłosy

- W przeciwnym razie, wykrwawiłby się. - odparł starszy z braci.

- Dobra, uznam to za zło konieczne. I tak już za późno. - wzruszył ramionami.

- Nie, nie, nie nie zgadzam się! - Chłopiec zaczął krzyczeć, a wręcz wydawać dziwne dźwięki, jego oczy zaczęły niemalże świecić
- Za...Zabije Cię! Zabiłeś go, zabiłeś! ZABIJE CIĘ!

- Twoja metoda… chyba nie działa. - stwierdził oczywistość Nanaph, kładąc chłopca delikatnie na podłodze, a samemu wstając.

- I tak szkoda go zabijać, ten byt tylko zamieszkuje to ciało, najpewniej znajdzie sobie inne, a Lucasa nawet polubiłem. - przyznał Sharsth. - Zostawmy go sobie, skoro jest taki potężny to sam sobie ze wszystkim da radę, nie Lucas? Jak oprzytomniejesz to może nawet kupie Ci gruszkę, chociaż nadal musisz dostać jeszcze baty za tego chłopaka, dziewczynę i drzwi. - Uśmiechnął się upiornie Erven po czym dalej kontynuował wymierzanie symbolicznej sprawiedliwości. Świst! Trzask!

Chłopak popadł w szał.
- Przestań ze mnie drwić! - Wykrzyczał, głos z pewnością nie należał do chłopca, brzmiał jak ten, który słyszał w głowie.
- Przestań mnie ograniczać, przestań się wywyższać, przestań, przestań, przestań! - Meble w pomieszczeniu zaczęły same się przesuwać, niektóre nawet unosić lekko do góry.
- Przestań ze mnie szydzić! - warknął - pomieszczenie zaczęło się trząść
- Zabiłeś go, pozwoliłeś go zabić! - I wtedy nadeszło, nieznana siła uderzyła w to pomieszczenie, roznosząc budynek na strzępy, ten oraz sąsiednie..

Gubernator otwierał już usta, by odpowiedzieć Ervenowi, kiedy siła uderzeniowa przybrała na sile. Bracia i jaszczury zasłoniły przed nią w miarę możliwości dzieciaki.

Fala uderzeniowa rozniosła budynek na strzępy i nad szarpnęła pobliskie. Erven leżał ogłuszony pod gruzami. Dzieciom oraz wojownikom nic się nie stało. Jaszczurki robiły za tarczę, która o dziwo wytrzymała i przeżyła. Choć ogłuszenie w uszach pozostało.
NA środku rumowiska stał Lucas w iluzyjnie zmienionym wyglądzie. Ciało nie mogło się zmienić z chwili na chwilę, wiec ta forma wyglądu musiała stanowić iluzję.


Chłopak był zmęczony, rozejrzał się po okolicy, nic tak naprawdę nie zdziałał, nie miał wyjścia, przynajmniej na razie. Odwrócił się w stronę rozwalonej ściany, po czym pobiegł nie zważając uwagi na cokolwiek
- Zabił, zabrał, zabrał mi go!

Bracia natychmiast zabrali się do wydostawania z gruzów, po czym z naprędce złapanymi łukami zaczęli rozglądać się za dzieciakiem, by strzałą, lub dwoma, udaremnić mu próbę ucieczki. Gdy okazało się, że zniknął, pomarańczowłosi ochłonęli nieco, i poczęli pomagać w wydostawaniu się Ervenowi i jaszczurom.
- Żyjesz? - spytał Nanaph białowłosego, gdy pozbył się znad niego zbędnego gruzu.

- Moja głowa… żyje, raczej… daj mi chwilę… gdzie Lucas? - zapytał pół przytomny powoli się podnosząc z gruzów.
- Uciekł. Nie namierzę go już - odparł z wyrzutem Gubernator - Zlekceważyliśmy go. - stwierdził, rozglądając się jeszcze po pobojowisku.

- Niech ucieka i tak go dorwę prędzej czy później… ugh… - rozejrzał się wokoło - ..co? Co tu się stało do dziewięciu piekieł?

- Niekontrolowana fala energii wywołana przez Ducha. - stwierdził oczywistość Nanaph - Na razie go już nie dorwiemy. Wróćmy do krypt… Jenny i Soren błąkają się po nich rozdzieleni. -

- Lepiej się pośpieszmy… - powiedział i otrzepując z siebie kurz ruszył pośpiesznym krokiem w stronę wyjścia, a raczej wyrwy, a potem w kierunku krypt.

Bracia wychodząc wynieśli jaszczury i dzieciaki. Półprzytomną dziewczynkę i regenerującego się chłopca zostawili przy wyjściu, a pozostałych zanieśli, choć nie bez kłopotów, do krypt.
Po kilkudziesięciu minutach, grupa powróciła do punktu wyjścia. Czekały na nich pozostałe dwa jaszczury, a także kilka zdobytych grzybów.
- To co… schodzimy? - spytał Nanaph towarzysza, po czym dodał, wskazując na otwór w podłodze:
- Uprzedzę jednak, że w tym tunelu mamy co najmniej dwie odnogi. –

- Przywiążmy linę i skaczemy, Jen czeka. - odpowiedział szybko i zaczął się brać do przywiązywania liny do mechanizmy zapadni.

- Soren skacząc trafił zupełnie gdzie indziej. - odparł Gubernator, rozglądając się po ścianach i podłodze –

- W takim razie zostaje nam tylko skok w nieznane. - powiedział Erven odbierając swoją torbę.

- W alternatywie mamy możliwość zejścia na dół od strony tamtego pomieszczenia. Z tego co widzę, Jen powoli idzie w górę… jak dobrze pójdzie, to się spotkamy. –

- Naprawdę? To ruszajmy! - odpowiedział i ruszył przed siebie ze zdwojoną siłą.

Bracia podążyli za Ervenem bez słowa, jaszczury jednak zostały przy swoich rannych pobratymcach.

Za zalana salą znajdował się kolejny korytarz który rozwidlał się. Szczęśliwie wybór padł na jedyną nie zawalona gruzem drogę. Wzdłuż tego korytarza były odnogi - pomieszczenia 3x3 w większości już puste. Na końcu były schodu w dół. A dalej zakręt i kolejne korytarze. Tym razem skrzyżowanie.

Bracia, nie zastanawiając się długo, podążyli prosto.

- Pójdę w prawo. - powiedział Erven - Takim sposobem szybciej znajdziemy Jen.

- Jej aura jest w tamtym kierunku - stwierdził jakby oczywistość Nanaph - Nie powinniśmy się jeszcze bardziej rozdzielać.-

- Zdaje się na twoje wyczucie kierunku, chodźmy. - odpowiedział mlecznowłosy.

Cóż kierunek był poprawny. Tyle że korytarz był ślepą uliczką. Pobliskie pomieszczenia były puste.

- Przeklęty labirynt! - zakrzyknął Nanaph, widząc ślepą uliczkę. Z wściekłością walnął pięścią w ścianę. Bez skutku. Christos stwierdził oczywistość:
- Wniosek? Musimy wracać. - po czym odwrócił się na pięcie, gotów do biegu z powrotem.

- Pośpieszmy się, tym razem idźmy w prawo. - odparł Erven.

Bracia podążyli za Ervenem.
 
Asderuki jest offline