Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2014, 21:50   #54
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed biegł pokonując kolejne schody i korytarze bez najmniejszych trudności. Nawet jednak w takiej chwili dziwiło go czemu do cholery jest tu sam. I co do cholery stało się ze statkiem?! Ktoś doprowadził go do takiego stanu w... Ile? 2, 3, 4 góra godziny? Przecież trochę po północy zszedł do kajuty i wszytko było jak trzeba. A teraz?! Co tu się do cholery stało?!

Dlatego gdy zobaczył majaczący w cieniu na górze schodów biel kogoś z załogi odczuł niezmienną ulgę. Cała mnóstwo słów wręcz cisnęło mu się na usta walcząc o pierwszeństwo wypowiedzenia swojego. Chciał powiedzieć o tym wypadku w sąsiedniej kajucie, i o tych chrobotaniu na korytarzu, i spytać o tą ciszę i pustkę na pokładzie i kto i kiedy tak zdewastował tak okręt. Więc zatrzymał się na dole schodów i krzyknął do załoganta.

- Halo! Proszę pana! Miał miejsce wypadek. W kabinie 2285. Potrzebny jest lekarz albo sanitariusz. Próbowałem zadzwonić ale telefon chyba nie działa. Więc... - teraz jak tak do niego mówił to i patrzył. Co prawda gestykulował całkiem raźno wskazując głównie na kierunek skąd przybył i starając się unikać jakichkolwiek insynuacji, że może to on jest sprawcą ale jak tak patrzył na tego kolesia w białym uniformie... To było z nim coś nie tak.

Po pierwsze nie reagował jak powinien. Może Ed do najbogatszych i najpotężniejszych turystów na tym statku nie należał ale tamten o tym nie wiedział. No i jakby nie było był z obsługi a tu mu klient mówi, że potrzebuje pomocy a ten nic. Ba! Mówi, że wypadek, zagrożenie życia, że pomoc, pogotowie. A ten nic! No do cholery za brak pomocy w nagłych wypadkach to groził sąd i może i wyrok. Wszyscy to wiedzieli więc na pewno i Ed i koleś z obsługi. A tamten nic! No szczerze mówiąc Ed po początkowym zaskoczeniu i tą reakcją i tą cała sytuacją zaczynał już odczuwać gniew. Zamilkł w końcu czekając na reakcję tamtego. No i sie doczekał...

Koleś początkowo stał dość niemrawo ale jak tak Ed opowiadał mu, starając się zachować spokój, co mu się przydarzyło to zaczął schodzić na dół. Swoją drogą co on tam robił na górze prawie po ciemku? Schodził jednak dziwnie powolnie i niezdarnie. To był kolejny powód dla którego Ed zamilkł. Załogant sam wygladał nie najlepiej. Może też miał wypadek albo był w szoku? To się Taksonemu nie podobało bo zamiast oczekiwanej pomocy sam może musiałby mu udzielić a przecież nie był ratownikiem ani lekarzem.

Co więcej obcy mężczyzna w uniformie wydawał z siebie dziwne dźwięki. To nie była mowa czy obcy język tylko własnie dźwięki. Jakieś świsty, gulgotanie, charkoty... Jakby miał jakiś uraz krtani albo... No Ed już nie wiedział co jeszcze może tak deformować głos i mowę.

- Eee... Proszę pana? Wszystko w porządku? - spytał tego drugiego który doczłapał się już przez wieksząść schodów w stronę swojego pasażerskiego rozmówcy. Właściwie Ed już był pewny, że koleś jest jakiś trefny. Nie wiedząc dlaczego czuł silną pokusę by dać sobie z nim spokój i zwiać. Czuł jak gniew jest znów zastępowany jakimś nieokreśloną obawą. Zresztą to nie była jego sprawa i mógł pobiec po pomoc no nie? No ale racjonalna część jego umysłu wsparta sumieniem i ewentualnymi wyrzutami sumienia potem nie pozwalała mu zostawić człowieka bez pomocy. Choć chciał zwiać ale też chciał mieć pretekst by zrobić to zgodnie ze swoim sumieniem.

W międzyczasie dotarły do niego i inne gulgoty. Własciwie słyszał je odkąd tu się znalazł ale koncentrował się na rozmowie... A własciwie monologu ze swoim rozmówcą. Teraz jednak słyszał więcej takich odgłosów. Zdawały się, że są na galerii na górze. I zwabione rozmową zbliżają się. Zobaczył najpierw jednego a potem drugiego z mężczyzn. Poruszali się powoli i niezgrabnie tak samo jak ten pierwszy. Zbliżali się do schdoów ale jeden z nich potknął się na samej górze i zleciał na sam dół zatrzymując sie dopiero na podłodze na dole. Z jakiś niecały metr czy dwa od nóg Ed'a.

- Oo kurwa... - jęknął Ed gdy wreszcie zobaczył swoich "rozmówców" w jako takim świetle i dość blisko. Byli uwalani w czymś jakby na zawody tarzali się w czym popadnie. Widział też i czuł zapach krwi i gównianego smrodu jakby im zwieracze puściły. Ed widział ale nie mógł uwierzyć w to co widzi. Uwagę przykuwała najbardziej twarz tego pierwszego. Miał krew tu i tam, wyłamany ząb czy dwa, jakieś siniaki, chyba nawet złamany nos i bezrozumne spojrzenie. Najgorsze jednak były te rurki czy... macki? robaki? które zaczęły mu wyłazić z ust. Jakby tego było mało wyciagnął łapy w stronę Ed'a i ruszył ku niemu najwyraźniej próbując go złapać. Koleś który runął na podłogę zaczął się podnosić a ten za nimi już był gdzieś w połowie schodów.

- A do chuja z wami! - wrzasnął Ed odwrócił się i popędził jak najdalej od tej przekletej galeryjki i jej mieszkańców. No próbował, naprawdę próbował i rozmawiać i pomóc ale do cholery nie dało się z czymś takim. Teraz miał przynajmniej spokój sumienia, że próbował więc zwiewał z czystym sumieniem.

Wybiegając z tego centrum handlowego zamkął za sobą drzwi. A potem i następne i zatrzymał sie dopiero przy trzecich o które się oparł i próbował zastanowić się cco z tym wszyskim zrobić. Te "zombiaki" wydawału się... No właśnie zombiakowate. Miały zdaje się problem z pokonaniem schodów więc otwarcie drzwi powinno być nie lada zagwostką dla nich. - Co to kurwa było!? - teraz dopiero miał czas odreagować. Było tak nagłe i naturalne, że krzyknął na głos pierwszą myśl jaka ulęgła mu się w głowie.

Zaczął łapac oddech zastanawiając się co dalej zrobić. Musiał zdobyć broń. I światło. Ruszył korytarzem w poszukiwaniu i znalazł dość łatwo. Z jednego zestawów przeciwpożarowych zgarnął po prostu toporek strażacki i od razu poczuł się pewniej. Uśmiechnął się nawet i mruknął - No teraz zobaczymy! Ed Taksony pogromca zombiaków! Ha! - wyszczerzył się i stanął w bojowej pozie. Kurde, szkoda, że go nikt teraz nie widział. Po chwili się jednak zreflektował. To nie były takie tam sobie zombiaki tylk ludzie którym coś się stało. Za cholerę nie wiedział co ale tak technicznie to nadal byli ludzie. Tak po prawdzie nadal wolałby nie sprawdzać czy jest w stanie zaatakować i tak walnąć kogoś siekierą w głowę czy coś tam. Przecież to nie był jakiś tam karaluch no nie? Choc po tym co własnie przeżył w galeryjce nie wątpił, że w samoobronie na pewno by sie nie wahał. To wiedział już teraz. Nie miał zamiaru skończyć jak tamci.

- Kurwa... A jak to jest zaraźliwe? - zaniepokoiła go ta myśl na tyle, że wypowiedział ją na głos. Trzeba było się zabezoieczyć. Natknął się na jakąś kabine dla sprzątaczy. Ostrożnie ją otworzył ale nie było w niej żadnych zombiaków. Czuł się prawie jak u siebie. Dość szybko zgarnął dla siebie gumowane rękawice, pod spód założył jeszcze takie lateksowe. Na oczy założył plastikowe gogle chroniące przed używanymi tu chemikaliami. A na koniec twarz zasłonił biała maską. Nie była to może gazmaska ale chronił drogi odechowe przed standardowymi zawiesinami powietrza. Więc jakby co nie musiał się martwić, że przypadkiem połknie kawałek zombiaka. Rozejrzał się też za jakimś kombinezonem roboczym. Przydałby mu się teraz.

Na koniec zajął się swiatłem. Połamał na dwie częsci kij od szczotki i po chwili czytania i majstrowania przy chemikaliach już miał owinięty wokół niego kwałek jakiegoś ręcznika. Dowiązał wszystko drutem, żeby się trzymało. Wszystko nasączył łatwopalną mieszanką która własnie sprokurował i podpalił. Jakby miał czas mógłby sprokurować niezłe cudo nawet na podobę napalmu domowej roboty choć może nie tak wydajny i skuteczny jak ten fabryczny. Ale na jego potrzeby by starczyło. Jednak nie miał czasu się teraz w to grzebać ani chyba potrzeby. Miał teraz prowizoryczną pochodnię którą zamierzał nieść w jednej ręce a toporek w drugiej. No i jedną zapasową która wystawała mu z plecaka. Zgarnął też do niego apteczkę jaką znalazł w środku.

Zastanowił się nad dalszymi ruchami. Miał trochę czasu by ochłonąć. A praca pomogła mu sie skupić. Wyjął z plecaka kamerę i ją odpalił. - Cześć. Tu Ed. Ed Taksony. Pasażer z kajuty 2287 na statku Destiny. - mówił poważnym tonem. Z jednej strony czuł się głupio tym co zamierzał nagrać i powiedzieć ale był zdesperowany. I w sumie jakby co to nikomu nie musi pokazywać tego nagrania no nie?

- Jest trzecia noc od wypłynięcia z Miami. Zdaje się jakos 3 - 4 w nocy. Wieczorem wpłynęliśmy na wody Trójkąta Bermudzkiego. Było ogłoszenie i sztuczne ognie. Nie znam aktualnej pozycji statku. Na statku dzieją się dziwne rzeczy... - zawahał się. Do tej pory były konkrety to i wiedział co mówić. A teraz zaczynały się te "dziwne rzeczy" to i opis był dziwny.

Przez chwile czuł się jak ewentualny widz tego nagrania. Na razie chyba wyglądało jak jakaś ściema. Więc... - Telefony pokładowe chyba nie działają. Jest problem ze światłem. Niby jest ale mruga i są spore obszary gdzie go nie ma. Byłem w kajucie 2285 bo chciałem zadzwonić. Kajuta wygląda... No cóż... Jak rzeźnia... Nie wchodziłem do środka ale nie widziałem ciał. Spotkałem członków załogi. Oni... Eee... No... - zaczął się plątać. Jak cholera miał to powiedzieć? Przecież jak powie co widział to albo wezmą go za czubka albo pomyślą, że zmyśla. Takie rzeczy się nie zdażały! Wziął oddech i wyrzucił to z siebie. - Oni chyba mieli jakiś wypadek. Są czymś zainfekowani. Poruszają i zachowują się jak zombie... Mają jakieś... No coś im wystaje albo wyłazi z ust. To ich chyba zainfekowało. Dlatego się tak przebrałem. - wskazał na swój prowizoryczny strój antyskazeniowy. Zamilkł na chwilę i główkował czy coś jeszcze powiedzieć albo zrobić.

- Jestem w częsci rufowej na głównym pokładzie. W jakiejś kabinie dla sprzątaczy. Zamierzam się udać na mostek kapitański. Chcę się dowiedzieć jaką mamy pozycję, wezwać pomoc przez radio i może spotkam kogoś kto wie co tu się stało. Nie wiem co się stało ale o północy jeszcze wszystko było w porządku. A teraz prócz tych kilku zarażonych nie spotkałem nikogo. Statek wygląda jak po ewakucaji. Nie wuczuwam jednak przechyłu, pożaru, dymu, alarmów ani nic co by wskazywało na to, że statek jest nie do uratowania i trzeba go opuścić. Nie rozumiem co tu się dzieję. Mam nadzieję... że wszystko będzie dobrze. - rzekł poważnym tonem. Znów chwilę myślał czy coś jeszcze powiedzieć ale na nic już więcej nie wpadł.

Opuścił kabinę i ruszył w kierunku mostka. Chwilę poświęcił na sfilmowanie opustoszałych i zdewastowanych korytarzy statku. Generalnie jednak postanowił zachować kamerę na ten swój dziennik który nagle wydał mu się cholernie ważny. Na rozbite sprzęty czy zaszlamione korytarze postanowił używać aparatu. Po drodze rozglądał się chociaż za jakimś zegarkiem czy innym małym, poręcznym mechanicznym czasomierzem bo odkrył, że jego nie działa. A te na które się natknął na ścianach tu czy tam były zbyt nieporęczne by je zabrać. Miał też nadzieję znaleź jakieś porządne światło w stylu latarki albo lightsticków chociaż.

Jednak obecnie koncentrował się na dotarciu do mostka. Szedł cicho nasłuchując tych wszystkich dźwięków których normalnie nie jest się świadomym. A które dochodzą do człowieka gdy coś jest nie tak jak powinno. Od razu czuł się jakoś tak... Pierwotnie. Szedł z toporem i pochodnią w ręku przemierzając obcy i mało przyjazny teren stalowego kolsa. Po którym kręciły się jakieś zombiaki. Nasłuchiwał bo miał nadzieję, że usłyszy jakiś ludzki głos albo komunikat dla załogi i pasażerów a może spotka kogoś kto wie co tu się dzieje. Nasłuchiwał też by mieć się na baczności przed tymi gulgotami zdradzających obecność zainfekowanych ludzi.
 
Pipboy79 jest offline