Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2014, 05:54   #51
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
- Co jest, co to za faza. Nigdy takiej nie mialam. - powiedziała sama do siebie, przestraszona. Była święcie przekonana, że to jest jakaś faza ponarkotykowa. Albo delirka. Ale przecież nie piła tyle by się aż tak złoić. Prędzej była w stanie uwierzyć w to, że Arab jej czegoś dosypał i wykorzystał, ale nic ją nie bolało. Poza tym niemalże cały wieczór się kontrolowała.
Może to jakiś gaz, który wpuścili jej do kabiny? No ale...aż takie majaki!?
Cokolwiek to było, Johanna kiedyś wysłuchiwała opowiastek pewnego ćpunka na imprezie, że takie haluny są możliwe. Opowiadał to dość poważnie, ponieważ wtedy był w stanie ‘mocnej imprezy’. Opowiadał o tym, że kiedyś porywało go UFO, że był podczas apokalipsy zombie, że uciekał przed maniakami, którzy chcieli wyciąć mu nerki i sprzedać. To ostatnie akurat była w stanie uwierzyć, ale reszta to była istna legenda, istna bajka dla niej. Ale teraz...teraz to w ogóle co innego. Co więcej, ćpunek opowiadał, że jego koledzy kolegów, zaawansowane ćpuny i liderzy w braniu w żyłę opowiadali mu, że jeżeli ma się majaki, to trzeba przetrwać. Jeżeli zginie się w majakach, w rzeczywistości już nigdy się nie obudzisz. Coś na styl haj-comy, haj-śpiączki.
- To nie jest realne. - mruknęła cicho. Powinna czuć przynajmniej coś w kościach, obraz powinien się jej rozmazywać, ale było stabilnie. Chujowo, ale stabilnie.
- Więc po prostu nie zgiń? Seems legit. - potraktowała to jako wyzwanie. Wyzwanie czasowe. Bo jak się nie obudzi, to jej ciało w śpiączce Arab będzie mógł wykorzystywać do godziny 16:00. To ją trochę obrzydziło. Musiała jak najszybciej się stąd wydostać. Taki miała plan.
Więc najpierw broń. Pierwszy pomysł? Coś długiego...kij...może ostry. Nóż? Noża nie ma. To kij. Jakiś kij.
- Myśl kurwa myśl. Gdzie znajde kij. Jakiś może tasak. Torebka? Walizka? Wiolonczela? WIEM!- miała plan. Rzuciła się do szukania swojego smyczka. Był ostro zakończony i zrobiony z najmocniejszego drzewa. Zapłaciła za niego kupę kasy. Musi być wytrzymały. Teraz tylko...oby był na swoim miejscu…

I tak też się stało. Wzięła smyczek i zaczęła rozglądać się za jakimiś dodatkowymi przedmiotami pomocnymi w jej przetrwaniu. Jakaś apteczka może? Kapok?

Po szybkim poszukiwaniu była niemalże gotowa. Zajęło jej to krótko, bo ruszała się jak najszybciej mogła. Założyła kamizelkę i w kieszenie wsadziła plastry, wodę i nożyczki. Następnie nie czekając dłużej, otworzyła drzwi na korytarz, po czym ostrożnie wyjrzała.
 
BoYos jest offline  
Stary 18-04-2014, 21:22   #52
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Przestraszyła się.

Nie krzyków na korytarzu - takie rzeczy się zdarzały, pijani pasażerowie, napalone laski… Ludzie mieli różne, dziwne upodobania.

Przestraszyła się ciszy. Jej słuch był bardzo wyczulony, rejestrowała dźwięki, które często innym umykały. Dźwięki były ważne, pomagały orientować się w otoczeniu, szacować odległości. Nauczyła się gamy dźwięków, która informowała ją, czy wszystko w domu jest w porządku. Znała dźwięki szkoły i centrów handlowych. Dobrze naciągnięte poręcze wydawały inny dźwięk, niż zbytnio poluzowane. Kiedy poprawnie anglezowała sidło skrzypiało w charakterystyczny spsób. Dźwięki były ważne.

Przez ostatnie dwa dni “nauczyła” się odgłosów statku. Muzyki .Krzyków ludzi. Seksu za cienkimi ściankami. Buczenia silników. Ale przez krótką chwilę po przebudzeniu nie słyszała NIC. Carry zrozumiała - to cisza ją obudziła. Krzyk kobiety i dziwne szepty były dopiero potem.

Wstała z łóżka i podeszła do drzwi kajuty. Przyłożyła ucho. Słuchała.

Krzyki zbliżały się. Przeraźliwe, bełkotliwe, wydawane przez ściśnięte strachem gardło i smarki.
Kobieta musiała biec korytarzem i chyba ktoś ją ścigał. Carry słyszała niewyraźne słowa.
- Kim jesteście! Na Boga! czemu mi to robicie?! Czemu!
Wyraźnie słychać było po głosie, że kobieta znajduje się na skraju histerii.
I nagle do uszu Carry dobiegł kolejny dźwięk. Coś, jakby świst. A potem kolejny - łomot padającego ciała i charkot. Przeraźliwy, gulgotliwy charkot, dobiegający tuż obok drzwi do jej pokoju.

Cofnęła się gwałtownie, prawie odskakując do tyłu od drzwi. Nie krzyknęła, ale poczuła jak drżą jej dłonie a zęby szczękają. Kogoś mordowali na korytarzu! Jakąś kobietę... dlaczego nie było słychać nic innego? Żadnych otwierających się drzwi, kroków.. czy nikt niczego nie słyszał? Nikt niczego nie zauważył? Jak to możliwe…
Usiadła obok łóżka na ziemi, kryjąc się za jego bokiem, z nadzieją, że jeśli nawet ten ktoś tu wejdzie, to jej nie zobaczy, przegapi… Sięgnęła po telefon. Chciała zaalarmować ojca, ale palec zastygł jej na ekranie po wprowadzeniu połowy blokady klawiatury – co będzie, jeśli wyskoczy na korytarz i wpadnie prosto na tych zabójców?
Wsunęła telefon do kieszonki szortów od piżamy i podciągnęła kolana pod brodę, kuląc się. Musiała poczekać… W końcu odejdą.. Serce waliło jej tak mocno, że wydawało się być najgłośniejszym dźwiękiem w pomieszczeniu.
Hałasy ucichły po krótkim czasie i na korytarzu znów zapadła ponura, nietypowa cisza.

Odczekała jeszcze trochę, może pięć minut, walcząc ze swoim strachem. Nie słyszała nic, ale co, jeśli kobieta żyje? Może da się jej jakoś pomóc?
Podniosła się na nogi, wsunęła swoje crocsy i podeszła do drzwi kajuty. Chwyciła klamkę ,aby je przesunąć.
Otworzyły się bezszelestnie.

Korytarz za nimi był ciemny, co w połączeniu z jej chorymi oczami powodowało, że nie widziała dosłownie niczego. jakby nagle stało się to, czego tak bardzo się bała i ślepota odebrała jej nawet tą resztkę zmysłów, które miała.
Korytarz śmierdział czymś, co przywodziło na myśl zepsute małże, gnijące wodorosty oraz śnięte ryby. Odór był na tyle nieprzyjemny, że przy swoim wyczulonym węchu, dziewczynę prawie nie zemdliło.
Nie słyszała już niczego. Żadnych odgłosów, szelestów, niczego.
Woda? Statek przecieka? Przykucnęła i dotknęła chodnika wyściełającego korytarz.
Owszem, był lekko wilgotny, ale na pewno nie była to woda. Co więcej, Carry poczuła dziwne swędzenie, czy też raczej pieczenie opuszków palców, jakby wlaśnie jej skóra zetknęła się z czymś żrącym. Może nie silnie, niemniej jednak powodującym lekki świąd.
Podniosła się szybko na nogi i obtarła palce o ścianę, która też okazała się lepka.
Cofnęła ręka, spanikowana. Działo się coś dziwnego…
Po omacku podeszła do drzwi kajuty ojca.
- Tato!- zawołała.

Odpowiedziała jej głucha cisza. Ani głosu ojca, ani nawet poszczekiwania szczura. Nic. Jakby kabina była pusta.
Poczuła, jak panika podchodzi jej do gardła. Dlaczego było tak cicho?
- Tato! - krzyknęła, uderzając pięścią w drzwi kajuty raz i kolejny - Tato!! Obudź się!

Pod siłą jej desperackich ciosów drzwi otworzyły się. A może ktoś je otworzył. Z środka poczuła dochodzący odór zepsutego mięsa, tak intensywny, że nie dała rady powstrzymać żołądka podchodzącego jej pod gardło. Zgięła się w pół pod falą fetoru i zwymiotowała głośno prosto na podłogę.
Obtarła usta dłonią, starając się powstrzymać szczękanie zębów. Potem naciągnęła przód koszulki na usta i nos, tworząc prowizoryczną maskę. Mimo, że oddychała przez buzie, smród ciągle był wyczuwalny. Wszyscy nie żyją… Ale to niemożliwe, jakiś kawałek mózgu uczepił się rozpaczliwie zapamiętanych na lekcji faktów, przecież to niemożliwe, żeby ktoś tak śmierdział zaraz po śmierci. Kanalizacja wywaliła?

Wyciągnęła dłoń, szukając na ścianie kajuty włącznika światła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 19-04-2014, 10:48   #53
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EDWARD TAKSONY

Miękka wykładzina wyciszyła bieg Eda chociaż co jakiś czas pod butem biegnący mężczyzna wyczuł coś śliskiego, wydającego przy naciśnięciu mlaszczący, wilgotny odgłos. Korytarz był ciemny, więc Ed biegł nieco po omacku. Na szczęście zaraz przy klatce schodowej znajdowało się kilka okrągłych okien, nad którym paliły się zielonkawe lampy alarmowe.

Windy, tak jak się spodziewał, nie działały, ale schody były puste i drożne, więc szybko wbiegł nimi na wyższy pokład, gdzie znajdowało się lobby i recepcje. Kilka razy już szedł tą drogą i wiedział, gdzie wyjdzie, w holu pomiędzy wejściem na restauracje i galerię handlowo – usługową zawsze chętnie i tłumnie odwiedzane przez pasażerów.

Teraz jednak wszystko tutaj było puste i mroczne. Wbiegając po schodach Ed ujrzał coś na górze. Niewyraźny zarys sylwetki jakiegoś człowieka. W mroku wyraźnie od tła odcinała się biel uniformu – podobny do tego, jaki nosiła załoga. Ed już chciał zwrócić uwagę załogantowi na to, co dzieje się wokół, kiedy ten odwrócił się w jego stronę gulgocząc dziwacznie i strasznie.

Z bijącym gwałtownie sercem Ed usłyszał, że z góry przyłączają się do tego gulgotania kolejne dźwięki – bełkotliwe, nieludzkie, jękliwe ni to skowyty, ni to jęki, ni to gulgoty.

Mężczyzna w mundurze obsługi zaczął powoli, niezgrabnie schodzić schodami w dół, w stronę Eda.


MALCOM GODSPEED


Malcolm ruszył korytarzem co rusz musząc sobie przyświecać zapalniczką. Za każdym razem pojawiający się płomień budził na ścianach niepokojące cienie. Korytarz był cichy i ciemny. Hałasy, które hazardzista słyszał zaraz po przebudzeniu już ucichły i teraz szedł po wyraźnie wilgotnym korytarzu wsłuchując się w tą nienaturalną, martwą ciszę.

W pewnym momencie wydawało mu się, że gdzieś z daleka doszedł go czyjś krzyk – urwany i odległy, ale nie był tego pewien. W końcu dotarł do holu, z którego windami i schodami można było dostać się na wyższe pokłady, tam gdzie znajdowały się galerie handlowe i usługowe oraz, co było dla Malcolma zdecydowanie ważniejsze, bo stwarzało szansę na znalezienie kogoś z obsługi. Ta cisza była przerażająca i chociaż z trudem się do tego przyznawał, działała mu na nerwy. W jakiś szalonym zakamarku jego głowy pojawiła się natrętna myśl, że jest sam na tym pokładzie.

Jednak nie był. Zza zakrętu wybiegła nagle, zupełnie niespodziewanie, jakaś kobieta. Malcolm nie zdążył zejść jej z drogi i ta wpadła na niego. Zamiast jednak spodziewanego ciepła ludzkiego ciała, Malcolm poczuł jedynie przeraźliwe, wręcz lodowate zimno. Kobieta przebiegła przez niego oglądając się za siebie z przerażeniem, jakby wypatrywała niewidzialnego przeciwnika i pobiegła dalej korytarzem, znikając Malcolmowi z oczu.

Ten jednak miał inne zmartwienie. Ujrzał bowiem dziwne, mlecznozielone światło wyłaniające się zza tego samego zakrętu, z którego wyłoniła się uciekinierka. Po chwili hazardzista zobaczył też to, co emanowało to światło.

Z mroku wyłoniła się dziwaczna, szybująca w powietrzu meduza, wielkości kilkuletniego dziecka, wachlująca przestrzeń szerokim kapeluszem, badająca przestrzeń przed sobą długimi mackami, zakończonymi jakimiś haczykami i parzydełkami.

Także od tej dziwnej meduzy biło lodowate zimno. Meduza powoli, niemal majestatycznie, szybowała w stronę Malcolma, była już od niego jakieś dziewięć kroków, może i bliżej.

JULIA JABLONSKY


Światło zamigotało, kiedy Julia uzbrojona w swój nóż przemycony na pokład weszła do środka. Od razu zwróciła uwagę na to, że z toalety wybiła brudna woda, rozlewająca się mętną, płytką kałużą na eleganckich kaflach, które Julia podziwiała pierwszego dnia pobytu na „DESTINY”.

Julia wypatrywała szczura, niczym dziki myśliwy, gotowa zarzucić na niego płachtę i zadziabać nożem.

W końcu ujrzała, chociaż z trudem, sprawcę całego zamieszania.
To nie był szczur. To nie był wąż. Sama nie miała pojęcia, co takiego widzą jej oczy.

Stworzenie zwijało się w wodzie, koło muszli klozetowej. Było długie, jak ramię Julii, i przeźroczyste, dlatego z takim trudem je wypatrzyła. Z grubsza przypominało jakąś glizdę czy innego tasiemca. Dziwaczny łeb zwieńczały liczne, ruchliwe i niezbyt grube wypustki, przypominające Julii macki podwodnego ukwiału, który kiedyś widziała na Discovery.

Jakby wyczuwając jej wejście stworzenie zwinęło się nagle jak sprężyna, przypominając atakującego węża i próbowało skoczyć w stronę dziewczyny rozpościerając wokół łba kielich z macek. Na szczęście Julia była odrobinę szybsza i zdążyła narzucić na stwora płachtę. Cholerna glizda zaplątała się w szmatę i upadła na podłogę krok od kobiety, szamocąc się wściekle pod płótnem.

Coś w kiblu zabulgotało, z muszli zaczęła wylewać się woda, a wraz z nią chyba kolejne larwy.


CLEMENTINE MAY

Woda sięgała jej prawie do tyłka. Była zimna, mętna i zdecydowanie spowalniała ruchy. Clementine brodziła przez nią powoli zastanawiając się, skąd wziął się ten przeciek. Statek nadal był wyprostowany, nie czuła przechyłu pod nogami, chociaż stopy ślizgały się jej na czymś gliniastym, czego nie potrafiła wypatrzyć pod brudną wodą.

Schody na Główny Pokład, na który chciała się teraz dostać, były coraz bliżej, jeszcze tylko kilkanaście metrów, kilka drzwi.

Pięć metrów od celu zaskoczona Clem poczuła, jak coś oplata jej nogę nieco powyżej kostki. Szarpnięcie było tak niespodziewane i gwałtowne, że z gardła ratowniczki wydobył się niechciany skrzek strachu.

Coś tam było! W wodzie! Coś, co niczym ośmiornica przylgnęło do jej ubrania. Clem szarpnęła nogą gwałtownie, próbując się uwolnić od tego, co ją trzymało, lecz miała wrażenie, jakby na stopę ktoś założył jej jakąś smycz, której drugi koniec został przytwierdzony do jakiejś solidnej konstrukcji.

I wtedy usłyszała za sobą jakieś rozliczne chlupoty, brzmiące tak, jakby coś płynęło niezgrabnie korytarzem ze strony, z której przyszła w jej kierunku.


HEATHER MOORE

Heather szła zaszlamionym, brudnym korytarzem, ciesząc się, ze zabrała latarkę. Światło dawało jej poczucie kontroli, iluzję bezpieczeństwa, której potrzebowała w tej chwili najbardziej. Podobnie, jak ludzkiego towarzystwa. Cisza przerywana tylko mlaszczącym odgłosem jej kroków przyprawiała ją prawie o utratę zmysłów.

Coś było nie tak i to bardzo, bardzo nie tak. Aktorka wiedziała to doskonale. Okręt wyglądał tak, jakby opuszczono go w pośpiechu i to bardzo dawno temu. Śmierdział mułem, gnijącymi wodorostami i zepsutą rybą. Z trudem dało oddychać się takim powietrzem.

Nagle gdzieś przed sobą Heather usłyszała metaliczny odgłos. Coś, co brzmiało, jak uderzenie metalem o metal. Zamarła. W ciszy wypełniającej pokład dźwięk ten w jakiś sposób wydawał się jej straszny, nie na miejscu.
Znów usłyszała stuknięcie. Potem kolejne. Kolejne. To brzmiało tak, jakby ktoś … wzywał pomocy.

Ostrożnie ruszyła w stronę dźwięku, który dochodził zresztą z kierunku, w którym i tak zamierzała się udać.

Miała rację!

Uderzenia dochodziły zza drugich po lewej drzwi. Jakby ktoś nie mógł ich otworzyć, co było dość dziwne, zważywszy na fakt, że nie działały zamki magnetyczne.

Brzdęk! Brzdęk! Brzdęk!

Kolejne uderzenia rozchodziły się cichym echem po korytarzu.


GREGORY WALSH JR.

Korytarz był pusty i ciemny. Wypełniał go duszący odór morza – ryb, szlamu, soli i czegoś, jeszcze, jakaś nuta nieokreślonego piżma wisząca w powietrzu.
Gregory zapukał do wybranych przez siebie drzwi, lecz odpowiedziała mu cisza. Odczekał chwilę, powtórzył pukanie, ale i tym razem nie doczekał się odpowiedzi.

Przy kolejnej kajucie sytuacja powtórzyła się, co zaczęło budzić w Gregorym silny niepokój. A co, jeśli w jakiś niewytłumaczalny sposób wszyscy ludzie zostali ewakuowani a on, dajmy na to, zaspał?

Przy trzeciej kabinie jednak ktoś otworzył drzwi gwałtownym szarpnięciem. Gregory odskoczył gwałtownie w tył w instynktownej reakcji na to zdarzenie, o mało nie tracąc równowagi na śliskiej podłodze.

Z bijącym sercem spojrzał na drzwi. Nikogo tam nie było!

Owszem, widział kajutę oświetloną słabym, mdłym światłem żarówki, do złudzenie przypominającą jego pokój, ale nikogo w niej nie było.

- Jest tam ktoś? – zapytał ochrypłym nagle z przerażanie głosem.

Odpowiedziała mu cisza.

Zebrał się w sobie i zajrzał do pokoju, w którym ktoś tak gwałtownie szarpnął drzwiami, nie wchodząc jednak do środka.

I nagle usłyszał przeraźliwy, wręcz piekielnie głośny huk za swoimi plecami, na korytarzu. O mało nie krzyknął.

Wszystkie drzwi na całej długości korytarza, otwierały się z hukiem, jedne po drugich.


RICHARD CASTLE

Richard działał w gorączkowym pośpiechu wdrażając swój plan w życie.
Laptop, o dziwo, zadziałał. Po włączeniu ukazała się strona startowa systemu. Jednak, co pisarz zauważył od razu, nie można było połączyć się z siecią bezprzewodową i bateria była na niecałych dwudziestu pięciu procentach, co dawało, jak informował system, jakieś 47 minut pracy.

Zaglądał do szafek, do których wcześniej nie zaglądał, a w jednej z nich trafił na cudowne odkrycie. Kamizelkę ratunkową w jaskrawych kolorach zrobioną z materiału odblaskowego wraz z niewielką, zamocowaną do niej latarką pozycyjną. Urządzenie nie dawało zbyt silnego światła, ale było wystarczające na jego potrzeby.

Markowy alkohol owszem też był. Spory zapas. Wena czasami potrzebowała wspomagania. Nogi od krzesła były metalowymi rurkami i po odkręceniu, nie bez trudu, jednej z nich, Castle faktycznie uzyskał prowizoryczną broń, w razie gdyby zaimprowizowana pałka okazała się potrzebna.

Przez cały czas, kiedy on „dozbrajał” się w swojej kajucie, w łazience nie cichło gulgotanie. Wręcz przeciwnie. Przybierało na sile.

W pewnym momencie głośniejszy hałas z toalety przyciągnął uwagę pisarza. Spojrzał w kierunku źródła dźwięku i ze zgrozą ujrzał, że drzwi do łazienki wybrzuszają cię wręcz w nieprawdopodobny sposób, jakby jakaś masa napierała na niej z drugiej strony, a one zatraciły swoją sztywność zyskując niezwykłą wręcz plastyczność. I nagle nastąpiło przekroczenie jakiegoś punktu krytycznego, bo drzwi najzwyczajniej w świecie przełamały się na dwie połowy, a przez powstałą dziurę, do kabiny, zaczęła się wlewać brudna breja, gęsta jak bagienny szlam i podobnie cuchnąca.


NORA ROBINSON

Czytać się nie dało. Nie tylko dlatego, że światło nie dość że mętne, to na dodatek co chwila migotało, ale głównie dlatego, że Nora miała problem z koncentracją na tej prostej czynności. Rozpraszała ją nie tylko gra świateł, ale także dziwaczne dźwięki, które zaczęła słyszeć zza okien. Powtarzające się, skrzekliwe wrzaski, przypominające nawoływanie gigantycznych mew. Po każdej serii takich wrzasków Nora odczuwała silny niepokój. Było coś w tych odgłosach, co kazało jej chować się przed zagrożeniem do ciemnej jaskini. Budziły jakieś uśpione instynkty.

W końcu jednak i do tych odgłosów się przyzwyczaiła.

Światło zgasło gwałtownie, bez ostrzeżenia, pogrążając kabinę w całkowitych ciemnościach, nie licząc tylko wymalowanych fluorescencyjną farbą linii ewakuacyjnych i zarysu krawędzi ścian i drzwi – zabezpieczenia na wypadek zagrożenia życia pasażerów i konieczności ewakuacji w ciemnościach.
Wrzaski za oknami ucichły. Wszystko ucichło poza oddechem Nory i biciem jej serca. A potem dało się słyszeć kolejny dźwięk, który spowodował, że serce kobiety przyśpieszyło jeszcze bardziej swój szaleńczy rytm.

W oknie trzasnęła szyba, zasypując odłamkami szkła kajutę iw puszczając do środka smrodliwe, cuchnące, lodowate powietrze.

Do uszu Nory dobiegł jeszcze jeden dźwięk, czegoś przypominającego odgłos wymiotów, jakiegoś płynu, raczej gęstego i ciężkiego, wlewającego się przez wybitą szybę do jej pokoju.

W gęstych ciemnościach nie była jednak w stanie spostrzec, cóż to takiego. Czuła jednak wyraźny, metaliczny i przemieszany ze zgniła rybą odór.


ROBERT TRAMP

Robert wrócił do pokoju, usiadł na łóżku i uspokajając myśli oraz ciało czekał na instrukcje od załogi. To, że wydarzyła się jakaś katastrofa, podpowiadał mu jego matematyczny, analityczny umysł. Wszystkie fakty przemawiały za tym, że statek ma albo jakąś awarię, albo wypadek. Tramp nie mógł jednak dociec przyczyny. Brakowało mu danych wyjściowych.

Pękający korytarz mógł świadczyć o naprężeniach wewnętrznych, jakim podawany był „DESTINY”. Wada konstrukcyjna? Efekt naprężeń spowodowanych dajmy na to przesuwaniem się środka ciężkości okrętu nabierającego wodę i łapiącego przechył? Ostatnie przypuszczenie szybko odrzucił. Coś takiego, jak przechył na pewno by zauważył.

Światło zgasło niespodziewania pogrążając pokój w ciemnościach rozpraszanych jedynie przez wątły poblask linii ewakuacyjnych – krawędzi ścian i zarysu drzwi – na wypadek gdyby pasażerowie musieli ewakuować się w pośpiechu.

Przez chwilę Robert zastanawiał się nad taką opcją, ale odrzucił ją na tą chwilę. Nic nie zagrażało mu w bezpośredni sposób, a załoga nadal nie wydawała żadnych komunikatów.

I wtedy usłyszał jakieś hałasy na korytarzu. Ktoś pukał najwyraźniej chodząc od drzwi do drzwi i coś krzyczał. Chyba jakiś mężczyzna, ale musiał być spory kawałek od pokoju Roberta, może nawet w innym odcinku korytarza.


JOHANNA BERG


Johanna wyjrzała ostrożnie na korytarz, a to, co zobaczyła, nie spodobało się jej ani trochę.

Korytarz był ciemny i zaśmiecony. Walały się na nim porzucone walizki, jakieś śmieci, puste butelki – wyglądało na to, że dziki tabun ludzi przewalił się korytarzem w popłochu.

Ewakuacja? Ale kiedy? Jak? Dlaczego? Czemu nikt jej nie obudził?
Wszystkie te myśli przebiegły przez umysł Johanny tak szybko i panicznie, jak zapewne przebiegali tędy pasażerowie.

A może ewakuacja jeszcze trwała? Może ma czas zdążyć na szalupę, czy gdziekolwiek uciekali pasażerowie?

Zapanowała nad sobą. W końcu uczucie strachu było jej obce. Nawet w najgorszej sytuacji potrafiła zachować dystans i zimną krew.

Ruszyła powoli w stronę wyjścia nasłuchując, czy gdzieś nie odezwą się ludzkie głosy, ale jedynym co „słyszała” była przeraźliwa, martwa cisza.
Jej nowa kabina leżała blisko schodów - wąskich, wykorzystywanych do szybkiego przemieszczania się pomiędzy pokładami.

Johanna wychyliła się zza rogu i ujrzała swój cel oświetlony awaryjnymi lampami, a to, co zobaczyła spowodowało ciche przekleństwo, które wyrwało się z jej ust.

Całe schody i teren do nich przylegający zawalony był ciałami. Leżało tam przynajmniej kilkanaście, może nawet ponad dwadzieścia osób. Trudno było policzyć trupy, ponieważ ciała były rozszarpane, okaleczone w przerażający, zwierzęcy sposób. Johanna widziała pooddzielane od ciał kończyny, zapadnięte jamy brzuszne, oddzielone od korpusów głowy, kawałki rąk i nóg, a nawet pojedyncze fragmenty tkanki. Martwe oczy wpatrywały się w nią bezdusznie, oświetlone zielonym blaskiem oświetlenia ewakuacyjnego.

I wtedy, kiedy zdjęta grozą skrzypaczka próbowała oderwać wzrok od makabrycznej stert trupów, zobaczyła, jak usta jakiejś kobiety po pięćdziesiątce otwierają się.

Przez chwilę Johanna pomyślała, że kobieta jakimś cudem przeżyła tą masakrę i będzie błagała ją o pomoc, lecz wtedy z ust trupa wydostało się dziwaczne stworzenie przypominające pająka czy też bardziej kraba. Było wielkości mandarynki, z szeregiem nóżek podobnych do stawonogów z boku korpusu, pokryte czymś, co wyglądało na pancerzyk.
Stworzenie miało kulisty łeb, kojarzący się z głową karalucha. I szczękoczułki jak żuk z lasów Amazonii – taki duży. Przez chwilę owadzie oczy zdawały wpatrywać się w Johannę, a potem stworzenie potarło swoimi żuwaczkami wydając przy tym dziwny, donośny trzask.

Na ten dźwięk ze sterty ciał, z bocznych korytarzy, a nawet kabin Johanna usłyszała dochodzące takie same dźwięki i po chwili cały pokład rozbrzmiewał tymi trzaskami.

Dziwne stworzenie ruszyło przebierając nóżkami w stronę skrzypaczki, a ta ze zgrozą zważyła, że z tylnej części ciała, spod pancerzyka wysuwa się coś, co wyglądało jak ogon. Przypominał on odrobinę ogon skorpiona, a skojarzenie to jeszcze bardziej nasilał ostry, jadowy kolec, którym zakończony był ogon skorupiako-pajęczaka.


CARRY MAY


Palce Carry ślizgały się po wymazanej czymś ścianie, nim w końcu trafiła na przełącznik. Przesunęła go, lecz światło, które rozbłysło, było na tyle słabe, że nie za bardzo poprawiło jej sytuację. Nadal widziała tylko rozmazaną szarość i ciemność.

Znajdując się na skraju paniki rozejrzała się po pomieszczeniu i nagle to zobaczyła.

Światło w kolorze smutnej zieleni układające się w ludzką sylwetkę. Wyblakłe, lecz wyraźnie widoczne, kojarzyło się Carry z duchem czy innym zjawiskiem nadprzyrodzonym.

„Duch” siedział w miejscu, w którym w jej pokoju znajdowało się łóżko. Nie ruszał się. Nie reagował na obecność Carry. Po prostu siedział swoją obecnością dodając Carry dziwnej otuchy.

Nagle pokład pod nogami Carry zadrżał gwałtownie. Dziewczyna zachwiała się na nogach, ale nie upadła, przytrzymując ściany. Przez chwilę stała tak, przyczepiona do ściany, aż drżenie pokładu ustąpi. Cały czas nie odrywała wzroku od „ducha”, który nagle zmienił kolor na czerwony i poderwał się z miejsca.

A potem sylwetka ducha rozbłysła, podobnie jak fajerwerki z poprzedniej nocy, i znikła.

Za to pojawiła się inna sylwetka, otoczona zieloną poświatą, którą Carry ujrzała kątem oka.

- Panna May – usłyszała znajomy, młody, męski głos.

Kojarzyła go, lecz nie bardzo wiedziała skąd.

- To ja, Teo.

Teo? Nie bardzo wiedziała, co za Teo, i skąd go zna.

- Teodor Mueller. Steward – tłumaczył cierpliwie „zielony duch”. – Musimy stąd uciekać. Szybko. Proszę nie patrzyć. One mogą wrócić w każdej chwili!
 
Armiel jest offline  
Stary 20-04-2014, 21:50   #54
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed biegł pokonując kolejne schody i korytarze bez najmniejszych trudności. Nawet jednak w takiej chwili dziwiło go czemu do cholery jest tu sam. I co do cholery stało się ze statkiem?! Ktoś doprowadził go do takiego stanu w... Ile? 2, 3, 4 góra godziny? Przecież trochę po północy zszedł do kajuty i wszytko było jak trzeba. A teraz?! Co tu się do cholery stało?!

Dlatego gdy zobaczył majaczący w cieniu na górze schodów biel kogoś z załogi odczuł niezmienną ulgę. Cała mnóstwo słów wręcz cisnęło mu się na usta walcząc o pierwszeństwo wypowiedzenia swojego. Chciał powiedzieć o tym wypadku w sąsiedniej kajucie, i o tych chrobotaniu na korytarzu, i spytać o tą ciszę i pustkę na pokładzie i kto i kiedy tak zdewastował tak okręt. Więc zatrzymał się na dole schodów i krzyknął do załoganta.

- Halo! Proszę pana! Miał miejsce wypadek. W kabinie 2285. Potrzebny jest lekarz albo sanitariusz. Próbowałem zadzwonić ale telefon chyba nie działa. Więc... - teraz jak tak do niego mówił to i patrzył. Co prawda gestykulował całkiem raźno wskazując głównie na kierunek skąd przybył i starając się unikać jakichkolwiek insynuacji, że może to on jest sprawcą ale jak tak patrzył na tego kolesia w białym uniformie... To było z nim coś nie tak.

Po pierwsze nie reagował jak powinien. Może Ed do najbogatszych i najpotężniejszych turystów na tym statku nie należał ale tamten o tym nie wiedział. No i jakby nie było był z obsługi a tu mu klient mówi, że potrzebuje pomocy a ten nic. Ba! Mówi, że wypadek, zagrożenie życia, że pomoc, pogotowie. A ten nic! No do cholery za brak pomocy w nagłych wypadkach to groził sąd i może i wyrok. Wszyscy to wiedzieli więc na pewno i Ed i koleś z obsługi. A tamten nic! No szczerze mówiąc Ed po początkowym zaskoczeniu i tą reakcją i tą cała sytuacją zaczynał już odczuwać gniew. Zamilkł w końcu czekając na reakcję tamtego. No i sie doczekał...

Koleś początkowo stał dość niemrawo ale jak tak Ed opowiadał mu, starając się zachować spokój, co mu się przydarzyło to zaczął schodzić na dół. Swoją drogą co on tam robił na górze prawie po ciemku? Schodził jednak dziwnie powolnie i niezdarnie. To był kolejny powód dla którego Ed zamilkł. Załogant sam wygladał nie najlepiej. Może też miał wypadek albo był w szoku? To się Taksonemu nie podobało bo zamiast oczekiwanej pomocy sam może musiałby mu udzielić a przecież nie był ratownikiem ani lekarzem.

Co więcej obcy mężczyzna w uniformie wydawał z siebie dziwne dźwięki. To nie była mowa czy obcy język tylko własnie dźwięki. Jakieś świsty, gulgotanie, charkoty... Jakby miał jakiś uraz krtani albo... No Ed już nie wiedział co jeszcze może tak deformować głos i mowę.

- Eee... Proszę pana? Wszystko w porządku? - spytał tego drugiego który doczłapał się już przez wieksząść schodów w stronę swojego pasażerskiego rozmówcy. Właściwie Ed już był pewny, że koleś jest jakiś trefny. Nie wiedząc dlaczego czuł silną pokusę by dać sobie z nim spokój i zwiać. Czuł jak gniew jest znów zastępowany jakimś nieokreśloną obawą. Zresztą to nie była jego sprawa i mógł pobiec po pomoc no nie? No ale racjonalna część jego umysłu wsparta sumieniem i ewentualnymi wyrzutami sumienia potem nie pozwalała mu zostawić człowieka bez pomocy. Choć chciał zwiać ale też chciał mieć pretekst by zrobić to zgodnie ze swoim sumieniem.

W międzyczasie dotarły do niego i inne gulgoty. Własciwie słyszał je odkąd tu się znalazł ale koncentrował się na rozmowie... A własciwie monologu ze swoim rozmówcą. Teraz jednak słyszał więcej takich odgłosów. Zdawały się, że są na galerii na górze. I zwabione rozmową zbliżają się. Zobaczył najpierw jednego a potem drugiego z mężczyzn. Poruszali się powoli i niezgrabnie tak samo jak ten pierwszy. Zbliżali się do schdoów ale jeden z nich potknął się na samej górze i zleciał na sam dół zatrzymując sie dopiero na podłodze na dole. Z jakiś niecały metr czy dwa od nóg Ed'a.

- Oo kurwa... - jęknął Ed gdy wreszcie zobaczył swoich "rozmówców" w jako takim świetle i dość blisko. Byli uwalani w czymś jakby na zawody tarzali się w czym popadnie. Widział też i czuł zapach krwi i gównianego smrodu jakby im zwieracze puściły. Ed widział ale nie mógł uwierzyć w to co widzi. Uwagę przykuwała najbardziej twarz tego pierwszego. Miał krew tu i tam, wyłamany ząb czy dwa, jakieś siniaki, chyba nawet złamany nos i bezrozumne spojrzenie. Najgorsze jednak były te rurki czy... macki? robaki? które zaczęły mu wyłazić z ust. Jakby tego było mało wyciagnął łapy w stronę Ed'a i ruszył ku niemu najwyraźniej próbując go złapać. Koleś który runął na podłogę zaczął się podnosić a ten za nimi już był gdzieś w połowie schodów.

- A do chuja z wami! - wrzasnął Ed odwrócił się i popędził jak najdalej od tej przekletej galeryjki i jej mieszkańców. No próbował, naprawdę próbował i rozmawiać i pomóc ale do cholery nie dało się z czymś takim. Teraz miał przynajmniej spokój sumienia, że próbował więc zwiewał z czystym sumieniem.

Wybiegając z tego centrum handlowego zamkął za sobą drzwi. A potem i następne i zatrzymał sie dopiero przy trzecich o które się oparł i próbował zastanowić się cco z tym wszyskim zrobić. Te "zombiaki" wydawału się... No właśnie zombiakowate. Miały zdaje się problem z pokonaniem schodów więc otwarcie drzwi powinno być nie lada zagwostką dla nich. - Co to kurwa było!? - teraz dopiero miał czas odreagować. Było tak nagłe i naturalne, że krzyknął na głos pierwszą myśl jaka ulęgła mu się w głowie.

Zaczął łapac oddech zastanawiając się co dalej zrobić. Musiał zdobyć broń. I światło. Ruszył korytarzem w poszukiwaniu i znalazł dość łatwo. Z jednego zestawów przeciwpożarowych zgarnął po prostu toporek strażacki i od razu poczuł się pewniej. Uśmiechnął się nawet i mruknął - No teraz zobaczymy! Ed Taksony pogromca zombiaków! Ha! - wyszczerzył się i stanął w bojowej pozie. Kurde, szkoda, że go nikt teraz nie widział. Po chwili się jednak zreflektował. To nie były takie tam sobie zombiaki tylk ludzie którym coś się stało. Za cholerę nie wiedział co ale tak technicznie to nadal byli ludzie. Tak po prawdzie nadal wolałby nie sprawdzać czy jest w stanie zaatakować i tak walnąć kogoś siekierą w głowę czy coś tam. Przecież to nie był jakiś tam karaluch no nie? Choc po tym co własnie przeżył w galeryjce nie wątpił, że w samoobronie na pewno by sie nie wahał. To wiedział już teraz. Nie miał zamiaru skończyć jak tamci.

- Kurwa... A jak to jest zaraźliwe? - zaniepokoiła go ta myśl na tyle, że wypowiedział ją na głos. Trzeba było się zabezoieczyć. Natknął się na jakąś kabine dla sprzątaczy. Ostrożnie ją otworzył ale nie było w niej żadnych zombiaków. Czuł się prawie jak u siebie. Dość szybko zgarnął dla siebie gumowane rękawice, pod spód założył jeszcze takie lateksowe. Na oczy założył plastikowe gogle chroniące przed używanymi tu chemikaliami. A na koniec twarz zasłonił biała maską. Nie była to może gazmaska ale chronił drogi odechowe przed standardowymi zawiesinami powietrza. Więc jakby co nie musiał się martwić, że przypadkiem połknie kawałek zombiaka. Rozejrzał się też za jakimś kombinezonem roboczym. Przydałby mu się teraz.

Na koniec zajął się swiatłem. Połamał na dwie częsci kij od szczotki i po chwili czytania i majstrowania przy chemikaliach już miał owinięty wokół niego kwałek jakiegoś ręcznika. Dowiązał wszystko drutem, żeby się trzymało. Wszystko nasączył łatwopalną mieszanką która własnie sprokurował i podpalił. Jakby miał czas mógłby sprokurować niezłe cudo nawet na podobę napalmu domowej roboty choć może nie tak wydajny i skuteczny jak ten fabryczny. Ale na jego potrzeby by starczyło. Jednak nie miał czasu się teraz w to grzebać ani chyba potrzeby. Miał teraz prowizoryczną pochodnię którą zamierzał nieść w jednej ręce a toporek w drugiej. No i jedną zapasową która wystawała mu z plecaka. Zgarnął też do niego apteczkę jaką znalazł w środku.

Zastanowił się nad dalszymi ruchami. Miał trochę czasu by ochłonąć. A praca pomogła mu sie skupić. Wyjął z plecaka kamerę i ją odpalił. - Cześć. Tu Ed. Ed Taksony. Pasażer z kajuty 2287 na statku Destiny. - mówił poważnym tonem. Z jednej strony czuł się głupio tym co zamierzał nagrać i powiedzieć ale był zdesperowany. I w sumie jakby co to nikomu nie musi pokazywać tego nagrania no nie?

- Jest trzecia noc od wypłynięcia z Miami. Zdaje się jakos 3 - 4 w nocy. Wieczorem wpłynęliśmy na wody Trójkąta Bermudzkiego. Było ogłoszenie i sztuczne ognie. Nie znam aktualnej pozycji statku. Na statku dzieją się dziwne rzeczy... - zawahał się. Do tej pory były konkrety to i wiedział co mówić. A teraz zaczynały się te "dziwne rzeczy" to i opis był dziwny.

Przez chwile czuł się jak ewentualny widz tego nagrania. Na razie chyba wyglądało jak jakaś ściema. Więc... - Telefony pokładowe chyba nie działają. Jest problem ze światłem. Niby jest ale mruga i są spore obszary gdzie go nie ma. Byłem w kajucie 2285 bo chciałem zadzwonić. Kajuta wygląda... No cóż... Jak rzeźnia... Nie wchodziłem do środka ale nie widziałem ciał. Spotkałem członków załogi. Oni... Eee... No... - zaczął się plątać. Jak cholera miał to powiedzieć? Przecież jak powie co widział to albo wezmą go za czubka albo pomyślą, że zmyśla. Takie rzeczy się nie zdażały! Wziął oddech i wyrzucił to z siebie. - Oni chyba mieli jakiś wypadek. Są czymś zainfekowani. Poruszają i zachowują się jak zombie... Mają jakieś... No coś im wystaje albo wyłazi z ust. To ich chyba zainfekowało. Dlatego się tak przebrałem. - wskazał na swój prowizoryczny strój antyskazeniowy. Zamilkł na chwilę i główkował czy coś jeszcze powiedzieć albo zrobić.

- Jestem w częsci rufowej na głównym pokładzie. W jakiejś kabinie dla sprzątaczy. Zamierzam się udać na mostek kapitański. Chcę się dowiedzieć jaką mamy pozycję, wezwać pomoc przez radio i może spotkam kogoś kto wie co tu się stało. Nie wiem co się stało ale o północy jeszcze wszystko było w porządku. A teraz prócz tych kilku zarażonych nie spotkałem nikogo. Statek wygląda jak po ewakucaji. Nie wuczuwam jednak przechyłu, pożaru, dymu, alarmów ani nic co by wskazywało na to, że statek jest nie do uratowania i trzeba go opuścić. Nie rozumiem co tu się dzieję. Mam nadzieję... że wszystko będzie dobrze. - rzekł poważnym tonem. Znów chwilę myślał czy coś jeszcze powiedzieć ale na nic już więcej nie wpadł.

Opuścił kabinę i ruszył w kierunku mostka. Chwilę poświęcił na sfilmowanie opustoszałych i zdewastowanych korytarzy statku. Generalnie jednak postanowił zachować kamerę na ten swój dziennik który nagle wydał mu się cholernie ważny. Na rozbite sprzęty czy zaszlamione korytarze postanowił używać aparatu. Po drodze rozglądał się chociaż za jakimś zegarkiem czy innym małym, poręcznym mechanicznym czasomierzem bo odkrył, że jego nie działa. A te na które się natknął na ścianach tu czy tam były zbyt nieporęczne by je zabrać. Miał też nadzieję znaleź jakieś porządne światło w stylu latarki albo lightsticków chociaż.

Jednak obecnie koncentrował się na dotarciu do mostka. Szedł cicho nasłuchując tych wszystkich dźwięków których normalnie nie jest się świadomym. A które dochodzą do człowieka gdy coś jest nie tak jak powinno. Od razu czuł się jakoś tak... Pierwotnie. Szedł z toporem i pochodnią w ręku przemierzając obcy i mało przyjazny teren stalowego kolsa. Po którym kręciły się jakieś zombiaki. Nasłuchiwał bo miał nadzieję, że usłyszy jakiś ludzki głos albo komunikat dla załogi i pasażerów a może spotka kogoś kto wie co tu się dzieje. Nasłuchiwał też by mieć się na baczności przed tymi gulgotami zdradzających obecność zainfekowanych ludzi.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-04-2014, 23:15   #55
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Przez pierwsze kilka sekund Malcolm stał jak wryty, mrugając nerwowo i obmacując tors. Właśnie przebiegł przez niego duch przerażonej kobiety. Duch! Godspeed nie zaliczał się do grona zagorzałych sceptyków jeśli chodzi o sprawy nadprzyrodzone, jednak nagły i niespodziewany kontakt z czymś co uporczywie klasyfikowało się jako zjawa zachwiały jego pewnością siebie. Nie wspominajc o wrażeniu bycia oblanym zimną wodą kiedy widziadło przeniknęło przez niego.

- Ja chyba śnię… - Mężczyzna wypowiedział słowa półszeptem.

Nienaturalna cisza wwiercała się w głowę z natarczywością nieporównywalną z żadnym hałasem. Zwykle słyszy się jakieś szumy, odgłosy otoczenia, skrzypnięcia… Teraz za wyjątkiem własnego przyspieszonego oddechu nie słyszał nic. Nawet trzask iskrownika w zapalniczce dobiegał jak zza zasłony. Kilka nerwowych spojrzeń za siebie w głąb korytarza upewniło go, że mara sobie poszła. Gdzieś w świadomości pojawiła się myśl, że dalsze poszukiwanie załogi może być bezcelowe, ponieważ jej pewnie dawno już nie ma. Uciekła, zginęła, znikła… Jeśli tak, to co teraz?

Nie dane było hazardziście długo się zastanawiać. Dziwna, zielonkawa łuna dobiegająca zza załomu korytarza, którą początkowo wziął za światełko awaryjne, poruszyła się i zaczęła gwałtownie rosnąć. Tuż za nią wyłoniło się z korytarza stworzenie powoli sunące przed siebie. Przystojniak niewiele myśląc rzucił się do tyłu. Nie było sensu sprawdzać, czy aby na pewno nie śni, czy załoga wciąż jest dostępna, co się stało. Zadziałał instynkt. Mężczyzna biegł znanym korytarzem w kierunku swojej kajuty.

Wymijając ewentualne przeszkody myślał gorączkowo co dalej. Należało szybko dopaść do swojej walizki i znaleźć kogoś, skontaktować się. Jakieś radio, telefon, może nawet łódź? Światło dalej świeciło, więc nie byli zupełnie odcięci od elektryczności. Kamizelka ratunkowa! W końcu są na oceanie. W myślach znowu pojawiła mu się wizja ze snu, gdzie woda wlewała się na pokład wypełniając pomieszczenie po pomieszczeniu. Ale przecież ktoś musiał wciąż być na statku, choćby zostawić po sobie ciała. Dwa tysiące osób nie znika tak sobie. Dopaść do kajuty. Może to jednak tylko wybujała wyobraźnia.

Cokolwiek miało się wydarzyć, musiał liczyć na swoje szczęście. Dotąd nigdy go nie zawiodło. Miał szczerą nadzieję, że teraz nie będzie inaczej.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 22-04-2014, 13:00   #56
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zaskoczenie, chwila konsternacji. Robal...jakże J.J nienawidziła robali! Przygotowała się psychicznie na szczura, nawet takiego wielkości dorosłego kota. Wrednego, śmierdzącego gryzonia, jakich setki widziała w swoim życiu... ale coś takiego? Co to w ogóle miało być i skąd się wzięło w jej kiblu? Mieli na pokładzie szalonego naukowca-fana serii o Obcym? Skurwiel hodował w wolnej chwili facehuggery, by siać popłoch wśród wycieczkowiczów? Julia pokręciła głową, pozbywając się durnych myśli. Bardziej prawdopodobną przyczyną powstania owego diabelstwa były jakieś tajne eksperymenty wojskowe, przeprowadzane na morzu. Broń jądrowa, czy inne cholerstwo testowane przez armię mogły przyczynić się do mutacji miejscowej fauny. Skoro w przeszłości nikomu nie przeszkadzało przywalenie atomówką w wyspę i dosłowne wyparowanie jej z powierzchni ziemi…

Z rosnącym obrzydzeniem przyglądała się wijącemu w muszli klozetowej paskudztwu. Blade i oślizgłe “coś” nie wzbudzało za grosz sympatii. Nagle zwinęło się w sobie, wyczuwając ruchy dziewczyny.
- Szlag!- sapnęła, a stwór skoczył w jej kierunku, rozkładając wachlarz mackowatych wypustek. Paskudztwo było szybkie i to jak jasna cholera. Ledwo zdążyła się uchylić. Szczęśliwie pułapka z prześcieradła spełniła swoje zadanie, unieruchamiając stwora wraz ze wszystkimi mackami, odnóżami i diabli wiedzieli czym jeszcze. J.J. doskoczyła do niego, dźgając dwa razy nożem w miejsce w którym powinna być głowa. Na więcej nie miała czasu. Wraz z brudnoburą wodą na posadzce łazienki lądowali kolejni goście.
- Nope, nope, nope, nope, nope... - przerażona dziewczyna rzuciła się ku drzwiom, modląc się w duchu o to, by zdążyć je zamknąć od drugiej strony, nim zostanie zjedzona żywcem.

Udało jej się zamknąć drzwi w ostatniej chwili. Usłyszała, jak kilka szkaradziejstw uderza w nie z drugiej strony. Uderzenia pozostawiły sieć pęknięć i wybrzuszeń po jej stronie drzwi. Larwy wyglądały na naprawdę silne. Ręce trzęsły się Julii podobnie jak nogi, ale była bezpieczna.
Kolejna seria uderzeń w drzwi poinformowała Julię, że stan ten może nie trać tak długo, jakby sobie życzyła.

- Co za tandeta - burknęła pod adresem drewnianej zapory, odgradzającej ją od...sama wolała nie myśleć czego. Musiała się skupić i zacząć działać. W pojedynkę nie miała szans z rojem robali, zresztą dlaczego miałaby robić cokolwiek? Przecież to nie był jej problem, tylko załogi statku. Ona, jako pasażer, zapłaciła grubą kasę za relaks i dobrą zabawę...nie likwidowanie zmutowanych wybryków natury.
Złapała za oparcie stojącego w pobliżu krzesła i podstawiła je pod klamkę. Prowizorka pewnie na niewiele się zda, ale poczuła się odrobinę pewniej. Kolejna przeszkoda pomiędzy nią, a niebezpieczeństwem. Zacisnęła dłonie w pięści, próbując opanować ich drżenie.

J.J potrzebowała kogoś z obsługi, najlepiej z ochrony. Chwilę zastanawiała się, próbując sobie przypomnieć gdzie ostatnimi czasy widziała największe zagęszczenie stewardów.
- Ty głupia pipo - prychnęła cicho, nie chcąc podjudzać nieproszonych gości z pomieszczenia obok. Po coś w końcu stworzono recepcje na wyższym pokładzie. Wystarczyło się do niej udać i, o ile nie spotka nikogo po drodze, tam zgłosić wszystkie problemy.

Podbiegła do swojej torby podróżnej i wyciągnęła z niej ubranie. Zakładała na grzbiet pierwsze ciuchy, jakie wpadły w jej dłonie. Koszulka, jeansy, bluza - wszystko ubierała w biegu, walcząc z drewnianymi palcami. Obcasy sobie darowała, wybierając proste baleriny. Jeszcze tego brakowało, by złamała nogę, latając po pokładzie w szpilkach. Resztę maneli upchnęła na powrót w torbie. Chwyciła ją z zamiarem szybkiej ewakuacji na zewnątrz. Nigdy nie przepadała za robactwem, szczególnie takim, które mogło odgryźć jej głowę. Tylko jedna rzecz pocieszała dziewczynę. Rodrigueza, ani jego ciała nie było w łazience. Czuła silną potrzebę odnalezienia go jak najszybciej...przytomnego i w jednym kawałku. Cholerny meks, gdzie go wywiało po nocy? Spuścić takiego z oka, a w mig narobi zamieszania, jakby nie mógł najspokojniej w świecie uwalić się na kaktusim dupsku i czerpać przyjemność ze słodkiego lenistwa. Taki nigdy się nie nauczy, że szukanie wrażeń po pijaku zawsze źle się kończy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 22-04-2014, 15:40   #57
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Szarpnięcie o mało jej nie wywróciło a jedynie spowolnione w wodzie ruchy utrzymały w pozycji stojącej. Wolną nogą podskoczyła nerwowo by zmniejszyć naciągnięcie czegoś, co ją trzymało. Raz jeszcze szarpnęła mocno starając wyrwać się. Użycie siły nie skutkowało.

Zdenerwowanie i strach szybko zmieniały się w panikę. Szczególnie gdy coś płynęło w jej kierunku. Nie potrzebowała się zastanawiać, by wiedzieć, że w najlepszym wypadku jest to wygłodniały rekin. Są przecież w samym centrum obszaru z największą ilością incydentów z nimi w roli głównej. Idąc dalej w analizie sytuacji wiedziała, że na całym statku nie mogła pojawić się tak zasyfiona woda. Nigdzie poza maszynownią. Wypłukało więc w ten sposób wszystkie smary i teraz cała maź osadza się na wszystkim czego dotknie. Jeśli nie ma przechyłu a woda podnosi się już na tym piętrze… Albo musiało odpaść całe dno wycieczkowca, albo rozsadzić go parę godzin temu na samym środku. Statek wcale nie musiał nabierać przechyłu, by tonąć.

Przełożyła latarkę do ręki trzymającej torbę medyczną. Sięgnęła do uwięzionej nogi by zdiagnozować sposób zaczepienia się. Jej palce trafiły na coś śliskiego, mięsistego, cielistego i bez wątpienia żywego, bo poruszyło się pod jej dotykiem. To musiała być jakaś ośmiornica lub inny głowonóg, przynajmniej tak tłumaczyła to sobie ratowniczka. To tłumaczyło też nienaturalną mętność i gęstość wody. To mógł być atrament, jaki stosowały głowonogi. Tylko czemu to cholerstwo trzymało ją tak mocno!

Trzymając za mackę szarpała w paru kierunkach chcąc raz jeszcze siłą wyrwać się z uścisku. Kolejna porażka popchnęła ją do próby wykorzystania narzędzi. Wyciągnęła rękę z wody, stając na dwóch nogach, zaczęła po omacku szukać czegoś ostrego przy kamizelce. Jej oddech był już bardzo szybki i dość intensywny. Dłonie drżały, serce waliło, choć wszystko nadal trzymało się w kupie. Nie miała nawet czasu przekląć w głowie z braku czegoś potrzebnego w kamizelce… Wszystko było w torbie. Sięgnęła więc do niej natychmiast, wybierając odpowiednią kieszeń. Następnie palce wsuwając się wgłąb wyczuły odpowiednie narzędzie… Pieprzone nożyczki?! Chociaż… Może w nic ich nie wbije to z przecięciem powinny sobie poradzić. Złapała je mocno między palce i zanurzyła nieco na oślep, by uwolnić się i nie dać się zaskakująco szybko rosnącej panice.
 
Proxy jest offline  
Stary 23-04-2014, 13:15   #58
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Tramp z zaintrygowaniem podniósł się z łóżka. Nie układało mu się to w klasyczny wzorzec ewakuacji - przynajmniej nie na okręcie tej klasy. Podkradł się do drzwi by lepiej słyszeć kto i dlaczego robi harmider na korytarzu.
Korytarz, podobnie jak poprzednio, był ciemny, mroczny i cuchnął czymś, co kojarzyło się ze zdechłym wielorybem. Robert nie zobaczył pukajacego człowieka, ale słyszał go gdzieś w dalszej, pogrążonej w ciemnościach części korytarza. Zastygł przy drzwiach, starał się w odległym krzyku rozróżnić jakieś zrozumiałe słowa, lub przynajmniej odgadnąć ich treść po długości wykrzykiwanych fraz i tonie. Ktoś chyba chodził i nawoływał pukając od drzwi do drzwi. Robert czaił się pod drzwiami dość długo z zamiarem wyłapania jakichś zrozumiałych wyrazów, jednak te były dziwnie zniekształcone, jakby ktoś mówil przez grubą szybę.

W końcu zrezygnował. Odszedł od drzwi i zaczął się ubierać - cokolwiek się działo nie zapowiadało się by sytuacja szybko wróciła do normalności, a on nie zamierzał płynąć łodzią ratunkową w kapoku narzuconym na piżamę. Po chwili w swoim zwyczajowym uniformie księgowego ruszył w stronę wyjścia. Nie będzie robił zamieszania - po prostu wyjdzie sobie na pokład na papierosa. Czemu na papierosa? Nie palił, ale pretekst z jakiegoś powodu wydawał mu się naturalny i wiarygodny.To był pretekst dla siebie samego, dobry jak każdy inny by dyskretnie zorientować się w sytuacji. Paczkę znalazł w po hotelowemu wypchanym barku, wpakował w przednią kieszeń marynarki, jakby była plakietką uprawniającą do poruszania się po pokładzie, po czym otworzył drzwi i starając się poruszać dyskretnie, ruszył w kierunku dziwnych dźwięków.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 23-04-2014, 19:45   #59
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Huk był potworny. Drzwi otwierały się na oścież jakby ktoś wyważał je kopniakiem. Gregory nie wiedział, kto…
Z sercem bijącym jak przy stanie przedzawałowym wskoczył do przedpokoju i przytuliwszy się plecami do ściany skrył się w jego ciemnościach. W nagłym ataku paniki zapomniał że w dłoni trzyma źródło światła, które czyniło z niego łatwy do zauważenia cel. Przez chwilę tak trwał w bezruchu i ciszy. Przez chwilę uspokajał się i oddychał powoli.
Niech to szlag! Ta cała sytuacja działała mu na nerwy. Przestawał zachowywać się racjonalnie. Ale czyż mógł siebie winić? Przecież kolejne wydarzenia dalekie były od normalności. Odór ryb na korytarzu i zapachy morza. Kurz zalegający ściany i podłogę przedpokoju w którym się znajdował. Bo kajuta którą właśnie przeszukiwał była zakurzona i pusta. Ktoś się stąd dawno temu ewakuował.
Ten widok sprawiał, że gardło samo zaciskało się nie przepuszczając żadnego dźwięku.
Gregory właśnie spoglądał na kolejny fragment okrętu kpiący z rzeczywistości.
Bo nie miało to żadnego sensu.
Walsh przemierzał pokój powoli, niczym archeolog starożytny grobowiec. Powoli podszedł do szafy i sięgnął jej drzwi. Dłoń mężczyzny zatrzymała się pięć centymetrów przed nimi.
Nie. Lepiej nie otwierać.
Gregory spodziewał się, że za drzwiami szafy czai się zmumifikowany trup jej właściciela. Albo potwór który go zaatakuje. Były to oczywiście głupie myśli niegodne faceta po studiach, ale w tej chwili Gregory czuł się bardziej mimowolnym aktorem w horrorze klasy B niż intelektualistą. W tej chwili doświadczenia z sal kinowych mieszały się w jego głowie z pobudzonym przez wydarzenia instynktem przetrwania.
A choć racjonalna część jego osoby zdawała sobie sprawę z głupoty takich podejrzeń, to… Gregory nie potrafił się zdobyć na to by odsunąć drzwi szafy.
Zamiast tego ostrożnie ruszył w kierunku wyjścia z tego pokoju i wszedł do sąsiedniej kajuty.

Pustka…
Tak samo jak w poprzednim pokoju. Tak sądził Gregory, aż… dotarł sypialni. I z przerażeniem wpatrywał się w łóżko. Były na nim duże plamy krwi, podobnie jak na ścianie. Ślady rzeźni… bo tylko tak można było nazwać to brutalne morderstwo. Ktoś się postarał by zadać długą i bolesną śmierć drugiej osobie, dźgając niemal na oślep.
Nawet wiadomo było czym dźgał, bowiem zostawił wbity w łóżko nóż niczym ponurą dowód swej zbrodni. Ot, taka wisienka na torcie w repertuarze seryjnego mordercy.
Ta scena pojawiła się w wyobraźni Gregory’ego zmuszając go do cofnięcia się. Teraz naprawdę zaczął się bać i nic pomógł w tym fakt, że zbrodni dokonano miesiące temu. Bo w końcu, skoro cała logika czasoprzestrzenna wydawała się zawieszona na kołku, to… czemu nie ?
Czemu za pięć minut miałby się tu nie pojawić się tu ów morderca? Przecież wpłynęli do trójkąta bermudzkiego. Możliwe, że na całym statku, czas i przestrzeń ulegały zmianie. To by tłumaczyło przynajmniej “postarzenie” się niektórych pokoi. Ale skoro mogły się postarzeć, mogły i odmłodnieć prawda?

Wdech wydech, wdech wydech, spokój, spokój, spokój! Wdech wydech.
W końcu Gregory zdołał nad sobą zapanować. Pozostało pomyśleć nad dalszymi krokami.
Walsh podszedł do łóżka i otworzył niesiony przez siebie zestaw. Wyjął nóż z łóżka i przyjrzał się mu.


Domowej roboty sztylet, prosty oręż przeznaczony do pchnięć. Gregory postanowił go wziąć ze sobą.
Sięgnął po prezent od ojca. Tabliczkę do której przymocowany był rewolwer Smith & Wesson .44 Magnum Model 629 i sześć naboi. Broń której używał Brudny Harry. Ów egzemplarz przymocowany drucikami był rewolwerem pamiątkowym do zawieszenia na ścianie. Mosiężna tabliczka informowała, że jest to akurat ten rewolwer którego Clint Eastwood używał w tym filmie. Tam strzelał ślepakami. Ale znając tatę, Gregory był pewien że przymocowana do tabliczki amunicja to nie ślepaki, a broń jest nie tylko sprawna ale i wypróbowana. Bo wątpił by ojciec i bracie oparli się pokusie strzelania z broni słynnego Harry’ego Callahana.
I miał rację… amunicja była ostra. Gregory z pomocą noża uwolnił rewolwer z drutów trzymających go przy tabliczce.


Po czym sprawdził sprawność broni i tego czy bębenek gładko przemieszcza się po naciśnięciu spustu. A po załadowaniu broni poczuł się pewniej. Łatwiej sprawdzać opustoszałe kabiny statku widma mając w dłoni “najpotężniejszy pistolet na świecie”, nawet jeśli to określenie w przypadku magnum było już bardzo nieaktualne, a magazynek zawierał ledwie sześć naboi.
Spakował się, zabierając przy okazji nóż ze sobą i ruszył do kolejnej kajuty pasażerskiej z pałeczką świetlną w jednej dłoni, rewolwerem w drugiej i otuchą w sercu.

Kolejna pusta. I dodatku wychłodzona. Z tarasu napływało zimne arktyczne powietrze jakiego ciężko się spodziewać w strefie podzwrotnikowej. Ruszył w kierunku tarasu, coraz bardziej drżąc z zimna. Nie był bowiem odpowiednio ubrany na takie klimaty. Ale w końcu wizytę na na Antarktydzie planował w srebrną rocznicę ślu… Szlag z tym.
Na tarasie nie było nic poza chłodem i mgłą tą czarną jak wstęgi atramentu. Wycofał się szybko z tarasu klnąc cicho i stwierdzając, że dalsze tego typu działania nie mają za grosz sensu.
Należało zmienić taktykę. I dlatego przez kilkanaście minut wgapiał się w ścianę na korytarzu.
Bowiem na tej ścianie namalowano rozkład pokładów i Gregory go właśnie studiował.
Znajdował się na głównym deku Destiny i nie miał powodu, by dłużej tu siedzieć. Jego kolejnym celem był bowiem dek werandowy. Tam bowiem znajdował się mózg statku, czyli mostek.
I tam ruszył Gregory docierając przed windy i zatrzymując się na moment. Co prawda eksperyment ze światłem w pokoju, potwierdzał, że elektryczność jeszcze działa to… migocząca niczym świetlik lampka nie dawała dużego kredytu zaufania do urządzeń elektrycznych na statku. Może i winda by się uruchomiła, ale jaką miał gwarancję, że nie stanie pomiędzy pokładami. Pozostało więc skorzystać z najprostszego środka komunikacji… schodów. I właśnie nimi udał się Gregory podążając do swego celu. Przy okazji wyrzucił zużytą pałeczkę świetlną i sięgnął po kolejną.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-05-2014 o 23:10.
abishai jest offline  
Stary 23-04-2014, 21:30   #60
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Popatrzyła w stronę Teo, zdezorientowana.

- Kto może wrócić? I gdzie jest mój ojciec?
- Oni. Oni mogą wrócić
- odpowiedział zdenerwowanym głosem. - Ojciec? Twój ojciec?! Nie wiem. Nie mam pojęcia. Odkąd to się zaczęło nie widziałem nikogo ... normalnego. Tylko ich! Są wszędzie. Pojawiają się znikąd. Musisz być cicho. Cicho. Rozumiesz?!
Wyrzucał z siebie słowa z prędkością, za którą ledwie nadążała, głosem wyraźnie ocierającym się o skraj paniki.

- Uspokój się - powiedziała Carry, ściszając głos i używając tonu swojego trenera, tego specjalnego tonu, zarezerwowanego na ważne zawody. - Uspokój się. Oddychaj. Dasz sobie świetnie radę. Wszystko będzie dobrze. Dasz radę.Tak lepiej... Kim “oni” są?
- Ludzie. Ale obłąkani. Mają broń. Wyglądają jak dzikusy - zarośnięci i w łachmanach.
Wzdrygnął się wyraźnie.
- Oni polują. Na innych ludzi. Zabiją ich i zjadają. Zjadają. Rozumiesz
Ostatnie słowo wyszeptał prawie niesłyszalnie.
- Zjadają
- powtórzył.
Złapał ją za rękę.
- A jak tobie udało się przeżyć? Ukrywałaś się?

- Rozumiem - powiedziała powoli, zabierając dłoń. Facetowi odbiło, bez dwóch zdań. Naoglądał się filmów o zombie i teraz ten zapach z wywalonej kanalizacji całkiem pomieszał mu w głowie. Z takimi trzeba powoli i ostrożnie. Nie okazywać strachu, nie oszukiwać i tego... nie wyśmiewać. Traktować, jakby się brało za dobra monetę ich zwidy. Tak w każdym razie mówili im na warsztatach z tolerancji dla pe.. gejów i innych.. mniejszości. Intelektualnych i takich tam.. - Dlaczego świecisz? - postanowiła zmienić temat.

- Świecę? - w głosie chłopaka usłyszała autentyczne zdziwienie.
Zawahała się.
- No, jakby poświata… zielona. Wokół ciebie. Jakby w noktowizorze. Czy ja wyglądam normalnie?
- No tak. Normalnie.
- Gdzie są wszyscy?
- Nie mam pojęcia. Od kilku dni próbuję tutaj przetrwać. Zbudowałem sobie kryjówkę niedaleko.


Taa… naćpał się, jak nic. Podobno wtedy zaburza się postrzeganie czasu. Dobrze, ze poszła na te warsztaty z profilaktyki. Temat brzmiał durnie, ale o substancjach zmieniających świadomość też mieli. Marihuana, jak nic. Ona wydłuża czas. Reggae i te sprawy. Podobno każdy, kto słucha reggae powinien być napalony. Bo inaczej się nie da słuchać, człowiek nie wyczuwa rytmu, tego w którym pisał muzę napalony reggaeowiec.
Nie wytrzymała.
- Co ty mówisz?! Od kilku dni? Przedwczoraj okrętowaliśmy się, mój ojciec dał ci pieniądze... nie pamiętasz?
- Tak. Pamiętam. Ale to było sześć dni temu. Może pięć. Trochę mi się daty pomieszały.


Spojrzała na niego. Nie powoli sobie mieszać w głowie. Trzeba się trzymać faktów.
- To było przedwczoraj - powtórzyła. - Dziś wieczorem były fajerwerki..pamiętasz?
- Fajerwerki były pięć albo sześć dni temu
- odpowiedział z uporem. - Pomieszało ci się, dziewczyno.

Ta, jej sie pomieszało. Podobno narkotyki i stres mogą uruchamiać psychozę. Lub nerwicę. Hmm.
Z korytarza dobiegł ją jakiś krzyk. Podobnie jak wcześniej. Chłopak tez go usłyszał bo przyłożył jej rękę do ust - lepką i śmierdzącą czymś nieprzyjemnie. Matko, czy on przypadkiem nie grzebał wcześniej w kiblu?przecież to obsługa...
- Ciii - szepnął. - Są blisko. Musimy być cicho.
- Zabieraj łapę
- warknęła, ale potem zmilkła, jednak trochę przestraszona. Podeszła do łóżka i schowała się za nim.
- Nie, nie tutaj! Biegnij za mną! - syknął podbiegając do niej i ciągnąc za ramię.

Carry zawahała się.
To dziwne, ale jedyną stała rzeczą w tym całym .. zamęcie wydawał się jej zielony duch, który zniknął jak fajerwerek, w rozbłysku czerwonego światła. Zniknął, bo wystraszył go ruch pokładu, czy obecność Teo? Trudno było wyczuć… Carry ze wszystkich sił starała się nie wpaść w panikę. Panika zawsze utrudnia racjonalny ogląd. Teo.. był dziwny. Kleił się do niej, dosłownie, i w przenośni. Choć na pewno było to niezgodne z regulaminem. Nie lubiła napalonych, naćpanych świrów. Zaciągnie ją do swojej kryjówki pod schodami.. a potem wiadomo.
- Jak teraz wyjdziemy, to wpadniemy prosto na nich, na te... głosy. - syknęła.
- To zostań - odpowiedział z gniewem i ruszył w stronę wyjścia.

Carry wróciła na swoje miejsce za łóżkiem. Czekała, skulona, cicho, bez ruchu. Panika znów podchodziła jej do gardła.

Bo co, jeśli Teo nie był jednak naćpany?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172