Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2014, 22:10   #20
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Schody w dół. Parę metrów zakręz z powrotem w dół. Po przeciwnej stronei identyczne schody prowadzace w górę. Wyjście w prawo. I omało mag nei stracił ziemi pod nogami. Jeden z braci zdążył go chwycić nim ten wykoanł krok. Rozpadlina rozdzielajaca korytarz. Dobre parenaście metrów spadku w dół. Kto wie czy nei wiecej. Dalej korytarz biegl prosto. Wraz z odnogami do wiekszych pomieśczeń. Zbliżali sie do miejsca pod którym jakieś pierro nizej była Jenny. Aura Castela znajdowała się po lewej jakeś parę set metrów.|
Pomarańczowłosi spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym zgodnie stwierdzili:
- No to skaczemy. - Jak powiedzieli, tak zrobili. Uprzednio przygotowując sobie rozbieg, przeskoczyli przez około 1,5metrową rozpadlinę, po czym ruszyli dalej korytarzem, skręcając w jedno z pomieszczeń.
Erven wzruszył ramionami i robiąc rozbieg wykonał skok, i już podążał za braćmi.
Z dołu można było usłyszeć krzyk najpierw cichy a potem znacznie głośniejszy. Ten drugi sprawił, że podłoga tudzież sufit dla Jenny zaczął się zapadać.
Kawał kamienia z podłogi przed mężczyznami spadł piętro niżej, ukazując kolejne pomieszczenie, w którym panowały… szkielety. Nie zastanawiając się za wiele, bracia zeskoczyli na dół, prosto na dwóch z łuczników, kilkoma silnymi ciosami niszcząc oponentów. Rozglądając się, dostrzegli resztki oddziału szkieletów i przygwożdżoną Jenny.
Erven patrzał w wyrwę, nie mógł pozwolić by cała zabawa przypadła braciom. Zeskoczył w dół lądując dobył miecza i… ..i wtedy dostrzegł Jenny.
- Jen! - krzyknął i już leciał tnąc i siekąc pozostałych przy nie-życiu umarlaków. Kości i pył sypnęły się jak sięgnął jednego tylko po to by po chwili wyprowadzać niskie cięcie w łydkę stojącego obok szkieleta, a następnie proste cięcie z góry przez jego czaszkę.
Dziewczyna przytrzymywała ręką krwawiącą ranę a z jej oczu płynęły łzy. Była również obsypana pyłem jaki się posypał z sufitu.
Nanaph tymczasem, otoczony energią, przypominającą czarny dym, zaszarżował na ostatniego łucznika, celującego w Jen. Cios w głowę, odgłos łamanej czaszki. Kilka kolejnych ataków pozbawiło żeber i kręgosłupa oponenta, a reszta kości opadła bezwładnie na ziemię. Walka zakończona… przynajmniej na razie.
Mlecznowłosy nie próżnował. Widząc jak ostatnie z kości padają na kamienną posadzkę ruszył pędem w kierunku Jenny.
- Jen! Jak dobrze że się zjawiliśmy. Pokaż. - powiedział obejmując ją ostrożnie i całując w czoło. Po czym przystąpił do opatrywania rany i ostrożnego wyciągania szczypu.
- Trochę zaboli - ostrzegł - Nanaph! Chodź pomożesz mi tutaj!
Gubernator zbliżył się niespiesznym krokiem do pary, by pomóc w opatrywaniu ran. Jego energia ulatniała się powoli w powietrzu.
Chwilę później wraz z odpowiednim podważeniem i szarpnięciem grot wyszedł z rany. Ervan oderwał sobie rękaw koszuli i tnąc go na paski zaczął opatrywać ranę dziewczyny. Szepcząc “Elsuul”. Nagle rana i jej okolice przez chwilę zdawały się chłodniejsze by w końcu wrócić do normalnej temperatury.
Jenny westchnęła a potem syknęła. Najpierw zabolało a potem coś ją zmroziło.
- Co… zrobiłeś? - zapytała słabo.
On w odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie, pochylając się nad nią i dłoń wsuwając w włosy.
- Odkaziłem, bogowie wiedzą gdzie te strzały leżały. - odpowiedział szeptem - Jak się czujesz, moja droga?
- Boli mnie ramię? Ale chyba dobrze - kiwnęła głową - wiecie, że tu jest smok? Widziałam najprawdziwszego smoka… i rozmawiałam z nim.
- Smok?! - zakrzykneli na raz obaj bracia, z niedowierzającym, nieco wyczekującym spojrzeniem.
- Będzie trzeba się przywitać, ale to później. Masz, napij się.. lepiej się poczujesz.. - powiedział otwierając manierkę i przykładając ją do ust Jenny.
- Co to? - zapytała się i zaczęła pić cokolwiek tam było. Przyjemny smak wody rozlał się po języku dziewczyny.
-Dzięki... Dostałam od Fengrahema lirę, leży na tronie - macnęła niezranioną ręką za siebie wskazując siedzisko. Lira była ze szczerego złota i bił od niej delikatny blask.
- Smok jak mniemam jest tam niżej? - spytał już spokojniej Gubernator.
Erven tylko spojrzał na lirę, potem na Jenny z pytającym spojrzeniem.
- No co? Nie libi rocka… to powiedziałam, że umiem grać na czymś innym… dał mi lirę i zasnął później.
- Masz zamiar na niej grać? - zapytał Erven wiedząc dobrze jaka jest waga złota.
- Tam… - Jenny urwała i ugryzła się w język - niekoniecznie. Może, nie wiem.
- Nie jest aby ciężka? - zapytał z wyraźną nutą zdziwienia Sharsth.
- Smok pewnie ma tam u siebie znacznie więcej bogactw… jakieś pomysły, co z nim zrobić? W końcu taki jaszczur to nie to samo co szkielety, a i zostawić go tu żal. - powiedział Nanaph.
- On również nie jest z tego świata, jest przybyszem jak my… on tam jest uwięziony. Nie ma jak wylecieć.
- Cóż, sądzę, że powinniśmy się do niego przejść. Soren jest zbyt daleko, by się z nim szukać… a przeszukiwanie tych korytarzy nie brzmi jak dla mnie zbyt interesująco. - odparł pomarańczowłosy.
- Możemy się przejść, Soren do nas dołączy potem, tylko Jen, dasz radę? - spojrzał na nią.
- Chyba -Jenny zaczęła się podnosić. Skrzywiła się gdy ruszyła zranioną ręką.
- Ja bym tylko była ostrożna w rozmowie - sapnęła z obolałą twarzą.
- Tst, tst, tst… - zaczął Erven i objął Jenny ramieniem - wesprzyj się na mnie. Nie pozwole byś się sama męczyła.
Jenny uśmiechnęła się do mężczyzny i podparła się o niego. Drugą ręką złapała lirę.
Drużyna podążyła więc w drogę powrotną, prosto do wielkiego jaszczura.
Ciemne schody w dół. Długie schody. A na końu nich ciemnosć. Sala pochłonięta w mroku. Nie śwaitała ni latajacych świetlików. Jedynei piasek pod stopami. Ale innej sali być nei mogła ta nie miała innych wyjść i znajomy odgłos spadajacego piasku.
- Co z Lucasem? - szepnęła Jenny przypominając sobie o nim - jak spadłam został sam przy wejściu -
Erven westchnął ciężko i zaczął odpalać pochodnię, żeby rzucić trochę światła na spowite w mroku pomieszczenie.
- To długa historia moja miła.. w skrócie można powiedzieć, że uciekł. Zaraz po tym jak narobił ładnego bałaganu. Chłopak ma talent.
- Wróci. - dodał tylko Christos. Drużyna wyruszyła dalej w mrok, oświetlając sobie trasę pochodnią.
Jenny uniosła brwi a zaraz potem je ściągnęła.
- Niewidomy chłopiec narobił bałaganu? Po prostu żeście go nie szukali prawda? - mruknęła niezadowolona - dobrze wezmę to na siebie i go znajdę… mam nadzieję, że nic sobie nie zrobił.
- Znajdę go osobiście. - stwierdził starszy brat. Nanaph, drapiąc się po głowie, nieco zakłopotany, powiedział:
- Chyba nie powinnaś go szukać, Jen... opowiemy Ci wszystko, jak już stąd wyjdziemy, dobrze? -
- Zobaczymy. Na razie jestem odrobinę zła. Pod tym piaskiem jest smok - wskazała gdzieś przed siebie.
- Złość piękności szkodzi. - skomentował Gubernator, nieco przyspieszając, we wskazanym kierunku.
Złoto prawdopodobnie jak poprzednio zostało przysypane piaskiem. Zapewnę na skutek zameiszania w dawnej sali tronowej.
- Jeśli cokolwiek mielibyśmy znaleźć, trzeba by było zdmuchnąć ten piach… nie wiem czy chciałabym budzić Fengraherma.
- Czyli… ten smok śpi zasypany piaskiem?! - spytał Gubernator, po czym dodał - Cóż, skoro mieliśmy z nim porozmawiać, to chyba trzeba go wpierw obudzić. -
- Ugh… no dobra. Tylko przygotujcie się, może odrobinę odrzucić. Mam nadzieję, że tym razem też nie będzie zły - po tych słowach Jenny nucąc drobną melodię wystąpiła przed panów. Mruknęła drobne “przepraszam” i wzięła głębszy oddech. Krzyknęła a fala uderzeniowa poniosła się po pomieszczeniu.
Tuż przed krzykeim w pomieszczeniu zajaśniało, jednak Jenny nie mogła juzpowstrzymać swojego ruchu.
http://conceptartworld.com/wp-conten...afsson_08a.jpg
...z drógiej stony lepiej że tego nie zrobila.
Fala dźwiękowa sparowała ogniowy podmuch i odrobinę zdmuchnęła piasek z kopca zlota, tak że światlo pochodni wraz ze swym złotym odbiciem natychmiast rozjasnilo salę. Jendak smocza twarz nie wyglądała na zadowoloną.
- Smoku, nie przyszliśmy tu walczyć! - zakrzyknął Nanaph. Obaj bracia dobyli jednak ostrzy, przygotowując się do obrony.
- “Doprawdy?” - zabrzmiał głos w ich głowach. - “Więc pocóż tu dotarliście?”
- “By porozmawiać” - odpowiedziała mu myśl braci.
- “A wiec mówcie... nim przestane ws słuchać.”
- Sznowny Fengrahermie! To twoja lira - Jenny wystawiła dłoń z instrumentem - zbrakło mi innego źródła światła ale oddaję ci ją. Powiedz naprawdę nie chciałbyś rozprostować skrzydeł?
- “Jenny prawdę rzecze… przybyliśmy tu zapytać, czy nie zechciałbyś odejść z tego miejsca, Fengrahermie.”
- “Hmm od mych skarbów? Od moego domu? A żekłem ci ja... że wyjść syąd mogę gdy zachcę. Jednak nie czas i miejsce jeszcze. Odejdźcie.” - Nie odbierał liry pozostawiając ją w rękach Jenny. - “Odejdźcie. Ostawcie mnei w spokoju.”
- “Skarby można przenieść, odnaleźć lepszy dom. Kiedyż więc nadejdzie ów czas…? Gdy nam podobni liczniej zejdą z góry, by z Tobą walczyć, bądź Cię okraść? Gdy, po ich porażce, zawalą i zniszczą to miejsce, by pogrzebać Cię żywcem? Na co, bądź kogo czekasz, wielki Fengrahermie?”
- “Na głos. Głos mych braci.” - Wydawał się znudozny rozmową. Jak widać był uparty jak osoł, pozostajac przy swoim. - “Nikt tu nie dotrze bo Ona pilnuje. Wielu tu weszlo lecz nikt stąd nie wyszedł.”
- Ona? Err… - A jak jej na imię jeśli mozna wiedzieć? - Jenny nachyliła się do mężczyzn - czy on komuś nie odpowiada? - szepnęła.
Ryk z górnych warstw budowli przeszył korytarze. Koci, piskliwy ryk.
- “Nie znam jej miana gdyż ona tak jak i ja przybyła” - Zmok się uśmeichnął jezeli można tak nazwac ten wyraz pyska - “Widać że właśnei kogos znalazla” - Spojrzał ku syfitowi.
Bracia spojrzeli w sufit, ignorując pytanie Jenny. Wyrazy ich twarzy się jednak nie zmieniły.
- “Jak wiesz, nie jesteś z tego świata, Fengrahermie, a Twoi bracia zostali zapewne w innym wymiarze. Czyż więc godnym jest wyczekiwanie aż Cię odnajdą? Wielu w tym wymiarze szuka możliwości powrotu do swych ojczystych światów… czyż nie rozsądniej byłoby pomóc w tym zadaniu… by do Nich wrócić?” -
- Idę sprawdzić co tam się dzieje, kto idzie ze mną? - zapytał Erven z dziwną nutką w głosie.
- Skoro smok nie życzy sobie naszego towarzystwa ani pomocy… tylko co ja mogę z przestrzelonym barkiem? Nie umiem się uleczyć w ciągu chwili - Jenny skrzywiła się.
- Jeszcze nad tym popracuje, mój zestaw medyczny jest… dość ograniczony. - przyznał Erven bez bicia.
- Zostaniesz z braćmi? Ja rzucę okiem co się dzieje na górze, powinnaś być z nimi bezpieczna.
Jenny prychnęła.
- Świetnie to ja sobie posiedzę i pogawędzę z szanownym Fengrahermem - powiedziała z przekąsem.
- Oh? Myślałem, że się świetnie dogadujecie, nie lubisz towarzystwa braci? - odpowiedział unosząc brew do góry po czym uśmiechnął się na jedną stronę - Czy może wolisz moje?
- Raczej narzekam na to, jak niewiele mi trzeba żeby wycofać się… i może trochę się boję. To nie brzmiało na słabą istotę - Jenny spojrzała na Ervena. W jej oczach był drobny niepokój.
- Soren ma dobrego przeciwnika… nie wiem czy sobie poradzi. - stwierdził, jakby oczywistość, Nanaph, spoglądając to na górę, to na smoka.
- W takim razie idę, we dwóch damy sobie radę. - Stwierdził po krótce po czym uśmiechnął się do Jenny - Niedługo wrócę, nie odchodź daleko.
- Pójdę z Tobą - odparł Gubernator.
- W zasadzie to możecie iść wszyscy…. poprzednio sobie poradziłam. Grać dalej mogę, to i umilę czas sobie, i smokowi - Jenny wskazała na jaszczura i uśmiechnęła się - Przeżyjcie, ok?
- Dla Ciebie? Zawsze. - odparł Erven i już był w drodze.
Smok tylko prychnął i ułożył się wygodniej na swym skarbie. Przyglądał się pozostałym.
- “Mnie wasz czas niedotyczy. A i tu głos swych braci słyszałem. Kobieto... Zagaj coś.”
- “A jeśli Ona przegra, i nie będzie już nikogo oddzielającego Ciebie od chciwych i smokobojnych ludzi, zapewniających Ci spokój…?” - kontynuuował rozprawę Christos. Nanaph podążył za Ervenem.
- “Wy ludzie jesteście strasznei namolni. Przecie to wy mych braci mordowali i z wzajemna aprobatą. Ale gdy o mych skarbach słyszyta to od razu chcecie pomóc się ich pozbyc. Mawiałem... wyjść stąd mogę gdy zechcę. A chcieć nie chcę.”
Jenny postanowiłą tym razem nie wdawać się w dysputę. Krążyło jej jedno pytanie po głowie, które mogło doprowadzić do niepożądanych rezultatów. Smok czy nie, zapewne on też jeść musi. Tym razem nie zagrała żadnego utworu. Improwizowała trzymając się zasady trzech.
Christos spojrzał znów w górę, marszcząc czoło. Jenny, czy Erven nie mogli o tym wiedzieć, jednakże jego jaszczury także podążyły w kierunku walczącego Sorena.
- “Zaprawdę, historia ukazywała wzajemną wrogość między naszymi rasami… czy jednak musi tak być? Może moglibyśmy współpracować. Nie chciałbyś pomóc w szukaniu powrotu do swojego świata?” -
-”Nie interesujamnie wasze przyziemne ludzkie sprawy... hmm”. Odparł zdajać się szytać w jej myślach dziewczyny. - “Wasi przyjaciele mają problem..” - Wskazał sufit swoim ogonem. - “Twa muzyka brzmi inaczej...”
- Denerwuję się, kiepsko się wtedy gra. Chciałabym im pomóc ale nie wiem jak. Gdybym tylko wiedziała z czym oni walczą… Christos czemu milczysz? - zapytała się w końcu kobieta.
- Niespecjalnie dobrze sobie radzą… - odparł pomarańczowłosy, patrząc gdzieś w sufit. W jego głosie nie czuć było jednak zmartwienia, czy niepokoju. Wyglądał nawet na nieco zamyślonego… nie wiadomo tylko, czy myślał o stworze na górze, czy o dalszych pertraktacjach ze smokiem.
- Rozumiem, że wiesz co się tam dzieje… wiesz z czym walczą? To co słyszeliśmy wcześniej nie brzmiała specjalnie przyjemnie.
- Z całkiem silnym potworem… chyba go nie pokonają. - odparł Christos, następne słowa kierując do smoka - Wybacz, Fengrahernie, jednak… jak sam widzisz, wzywają nas obowiązki. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy… i że nie będzie to spotkanie w celu przelewania krwi. -
Spojrzał na Jenny, próbując ocenić czy da radę iść, po czym, zapewne stwierdzając, że tak, ruszył niespiesznie w kierunku powrotnym.
- Christos, poczekaj - Jenny podniosła się z ziemi na której siedziała - skoro wiesz z czym walczą to może wiesz co to potrafi? Wolę się przygotować…
- Owszem, mógłbym nawet Ci pokazać… - odpowiedział mężczyzna, spoglądając na nią. Jego pewność zniknęła jednak sekundę potem - Ale to bez znaczenia. Nie pójdziesz tam. Erven by mnie zabił, gdybym Ci pozwolił dołączyć do tamtej walki w takim stanie. -
- Mało mnie obchodzi co zrobi Erven jeśli tam zginie. Ja również mogę zrobić krzywdę jeśli będziesz się starał mnie zatrzymać - powiedziała stanowczo Jenny.
- Nie muszę nawet Cię zatrzymać, mogę choćby nie wskazać drogi. Nie mogę jednak pozwolić byś tam bezsensownie zginęła, czy została zmieniona w kamień. -
- Zamieniona w kamień? Chcesz mi powiedzieć, że potwór zmienia innych w kamień? - Jenny uniosła brwi - jak ona to robi?
- Spojrzeniem. My możemy unikać jej spojrzenia, Ty nie nadążysz.
- Mogę się zasłonić. Tylko musiała bym mieć coś odpowiedniego… powiedz, gdyby ona spojrzała na siebie samą myślisz, że zmieniła by sie w kamień? - Jenny zatrzymała się gdy w jej umyśle zajaśniała pewna myśl.
- Całkiem możliwe. Ale nie mamy lustra, nie było go nigdzie w tych kryptach, nawet u smoka… a droga do straży po nie zajęłaby sporo czasu.
- Zwykła taca wystarczy, albo cokolwiek co ma płaska powierzchnię… chodź może pożyczy… może uda mi się go przekonać.
- Podczas naszej rozmowy przyjrzałem się jego skarbom… nie ma nic, co mogłoby się nadać. Poza tym, zwykła osłona nie wystarczy przeciw takiemu potworowi. Nie mogę Ci pozwolić walczyć, gdy jesteś ranna, i nie byłabyś zdolna nawet do uniku. Jego spojrzenie będzie szybsze od Twojego głosu.
Jenny prychnęła.
- Nie jeśli ty mi pomożesz. Widzisz tak? Wiesz kiedy nadejdzie, możemy się podkraść, mogę ogłuszyć stwora i wtedy reszta wejdzie do akcji. Mogę pomóc wam się zgrać… powiedz, co z Ervenem?
- Zwykłe przebicie jego skóry stanowi zbyt wielki problem, poza tym stwór orientuje się też w atakach od tyłu. Pomóc… jest jedna możliwość, ale nie przypadnie Ci ona do gustu. Erven… chyba naprawdę go polubiłaś, co? -
- Jest miły - stwierdziła krótko Jenny - nie wiem jeszcze do końca co dalej ale wygląda na to, że się o mnie martwi - urwała na chwilę - ja w sumie martwię się o wszystkich.
- Soren i Nanaph raczej dadzą radę uciec… on niekoniecznie. -
Jenny spojrzała na Christosa a na jej twarzy pojawił się grymas przerażenia.
- Tym bardziej nie zamierzam go zostawić. Nie jestem aż tak w ciemię bita. Wiem jak zachować ostrożność.
- A wiesz jak unikać spojrzeń? Erven nie chciałby, żebyś tam poszła i też zginęła, za bardzo Cię ceni. Ostrożność… Twoja ostatnia szarża nie była ostrożna. Wtedy przeciwnicy byli słabi, teraz skończy się to katastrofą.
- Cieszę się, że się o mnie martwisz. To, że nie na co dzień walczę wręcz nie oznacza, że nie robiłam tego - zaprotestowała dziewczyna - wystarczy byś mi powiedział kiedy mam zaatakować. Nie muszę od razu na nią szarżować…
- W hałasie walki nie ma łatwej komunikacji. Poza tym, co, jeśli wybierze Ciebie na cel? Nie powstrzymamy go, a Ty nie unikniesz jego szponów, chyba, że… nieważne. - Christos kolejny raz się z czegoś rozmyślił.
- Chyba, że co? Już się nieźle rozgadałeś, mów dalej - naciskała.
- Chyba za dużo czasu spędzam z Nanaphem. - skomentował Christos, po czym kontynuuował - Chyba, że Dołączysz. Nadałoby Ci to więcej sił, i chroniło przed śmiercią... -
- Dołączę? O czym ty mówisz? - zdziwiła się dziewczyna.
- To skomplikowane… - bronił się pomarańczowłosy - Powiedzmy, że dołączyć do rodziny. Widzisz więcej, potrafisz więcej, ale nie powinnaś wtedy już odejść. - W tym momencie trafili do stworzonej wcześniej przez głos Jenny dziury. Christos bez większych kłopotów wskoczył piętro wyżej, a potem, zdałwszy sobie sprawę z nieumiejętności Jenny, zeskoczył z powrotem, by pomóc jej się wspiąć.
- Dzięki - rzuciła gdy juz znaleźli się n górze - wracając do rozmowy… oni walczą w pomieszczeniu prawda?, Jest do niego wejście tak? Mogę zostać tuż przy wejściu i zza rogu ją zaatakować. Fala dźwięku ma dość daleki zasięg… nie wiem do końca czy rozumiem o co chodzi z ta rodziną… - przyznała się.
- Pomieszczenie jest spore. Poza tym, mogłabyś trafić naszych. Ryzyko jest duże. Nie umiem tego wyjaśnić… musiałabyś sama zobaczyć. - odparł Christos.
- Czyli na pewno nie teraz - odparła dziewczyna - ale słuchaj Christos w walce dobrze jest mieć jakąś startegię. Dlaczego od razu negujesz wszystko co powiem? Przecież możesz skomunikować się z Nanaphem, nie? Możecie znaleźć moment, odsunąć się od bestii, na pewno też da radę schować się na jej wzrokiem, dodatkowo mogę przecież was zgrać za pomocą muzyki - mówiła nieprzerwanie - oni potrzebują każdej pomocy… nawet jeśli odrobinę skamienieję to i tak lepiej niż byście wszyscy poumierali - odparła bardzo stanowczo.
- Dlaczego? Bo widzę sytuację. Też mogłabyś ją zobaczyć, i wtedy pomyśleć nad taktyką… A jeśli wszyscy zginiemy, to kto poinformuje tych na górze, żeby następna banda takich jak my wzięła ze sobą lustro? -
- Miej trochę nadziei, że się uda. Jeśli z takim podejściem chcesz walczyć to nie dziwię się, że uważasz że się nie uda - Jenny powiedziała ostro - czy muszę dołączać do rodziny by zobaczyć? Czy po prostu możesz mi pokazać?
- Bez takich oczu nie zobaczysz co się tam dzieje. Nie chodzi o brak nadziei, a o trzeźwą ocenę sytuacji.
- Urgh! - warknęła poirytowana - to moja sprawa czy chcę się narażać czy nie. Nikogo, Nie. Zamierzam. Zostawić. Rozumiesz? - spojrzała na niewiele wyższego mężczyznę - nie jestem też idiotką i nie dam się zabić. Idziemy!
- Tu nie chodzi o głupotę, a o szybkość reakcji. Twoje zdolności na nic się zdadzą, gdy będziemy walczyć z tym całą czwórką w zwarciu… a Erven nie będzie mógł skupić się na walce, bojąc się o Ciebie. -
- A co ja ci powtarzam? Że nie zamierzam się pchać pomiędzy was..! - urwała upominając się by nie być głośno. Narazie.
- I chyba Erven będzie wiedział jak się zachować. To normalne, że może coś się komuś stać. To jest walka.
- Nie sądzę. - odparł Christos, jakby coś sobie przypominając - Jak mówiłaś, nie przeszkodzę Ci w pójściu ze mną, nadal jednak będę nalegał, abyś przyjęła tą moc. -
Jaszczórki zbliżały się w stronę grupy walczacej. Obecnosć smoka zniknęła. Pomimo tego że nie dało się odczuć jego aury, to w pewnym sensie wiedzialo się że on gdzieś tam jest. Teraz to tlące się uczucie zniknęlo.
Christos przystanął na kilka sekund, odwracając się. Z tylnego korytarza słychać było odgłosy szybkiego biegu, a oswojone jaszczury chwilę potem dołączyły do marszujących.
Cała ta rozmowa przypomniała Jenny o wcześniejszej rozmowie tyle, że z Nanaphem. Było to tuż po ich pojawieniu się w tym świecie i pierwszej potyczce.
***
-Nie zdajesz się do nas pasować - rozpoczął Nanaph, zbierając gałęzie - Ubierasz się inaczej, używasz innych… przyrządów. Jaki jest świat, z którego pochodzisz? Kim w nim byłaś? -
- W największym skrócie? Piosenkarką. A co do świata… jest ciaśniejszy, głośniejszy, zatłoczony i cholernie pogmatwany. Przede wszystkim ma wysoko zaawansowana technologię.
- A w nieco mniejszym? -
- Huf… - dziewczyna westchnęłam - żyłam w mieście latającym setki kilometrów nad powierzchnią ziemi? Która powinna być niebezpieczna dla ludzi tak jak i atmosfera. Ta druga okazała się całkiem w porządku… - urwała przypominając sobie rozpadającą się tarcze wokół miasta.
- Bezpieczna przystań wysoko nad ziemią… - zaczął Nanaph niepewnie, uśmiechając się lekko - Musisz się tu czuć jak w paszczy rekina. Zapewne tam u Was nie trzeba już było zbierać chrustu i rozpalać ognisk, prawda? -
- Niewiele trzeba było poza harówką w fabryce na rzecz rządu - przyznała - ale powiedz mi co to jest rekin? To jakaś ryba nie?
- Ta, wielka ryba o bardzo ostrych zębach. Myślisz, że poradzisz sobie tu? Chcesz wrócić do swojego świata, czy może wolałabyś tu pozostać? - dopytywał Nanaph, z sporą dozą ciekawości.
- Na razie nie wiem. Jeśli dobrze się domyślam się momentu w którym przekroczyłam te … wrota wymiarów, czy co to jest, to nie mam do czego wracać. Wystarczy mi postrzał z broni fazowej. Będzie boleć przez następne kilka tygodni - dziewczyna spojrzała na pomarańczowo włosego - też kiedyś nosiłam sporo kolczyków - uśmiechnęła się z przekąsem.
- Ja… - rozpoczął Nanaph, nie do końca rozumiejąc o co chodzi. Po chwili jakby doznał olśnienia, i kontynuuował - Nie do końca miałem w tej kwestii wybór. Zanim tu trafiłem, nie miałem takich, teraz nawet nie czuję ich obecności. W sumie, raczej tak zostaną, nie ma się po co ich pozbywać. Mówiłaś coś o właściwościach swojego instrumentu… czyżby były jakieś, ym, specyficzne? I tak właściwie, co to jest… broń... fazowa? -
- O rany… - Jenny mruknęła - podejrzewam, że wieczność by mi zajęło wytłumaczenie ci wszystkiego. Sama z resztą nie wszystko rozumiem. Nie tego nas uczą. Uczą nas za to jak czytać i pisać i liczyć. Poza tym dają miejsce w fabryce i do roboty… nie o to pytałeś. Broń fazowa to… hm… wiesz co to pistolet może? Było by łatwiej.
- Niezbyt. U nas jesteśmy na etapie mieczy i łuków. - odpowiedział z zakłopotaniem Nanaph - więc pewnie całkiem mocno do tyłu. Nie odpowiedziałaś na pytanie o instrumencie… -
- A, no ten… hm… widzisz to jest tak… znaleziono kiedyś coś co zostało uznane za nieskończone źródło energii. Jakoś tak wyszło, że zasilają nim instrumenty muzyczne i dzięki temu posiadacz takowego potrafi… różne rzeczy.
- Wysadzasz muzyką wszystko wokół? - dopytał jeszcze, zbierając ostatnie gałęzie, jakie zamierzał.
- No powiedzmy, ale nie tylko. Ale dość tych pytań. Trza chyba wrócić do reszty, co?
- Niewątpliwie. - odrzekł Nanaph. Zamiast odwrócić się, odłożył drewno na bok, i schylił się przy dwóch nietypowych roślinach. Wprawnie je wyrwał, uśmiechając się, po czym złapał z powrotem za chrust, i ruszył w kierunku obozu.
***
Jenny zastanawiała się czy przypadkiem Nanaph nie starał się wybadać czy warto ją dołączyć do tej całej “rodziny”. Musiała jednak te przemyślenia zostawić na później. Teraz szła wspomóc Ervena, Sorena i Nanapha.
***
W tym samym czasie biegli we dwoje, Erven i Nanaph. Najpierw paręset metrów aż dotarli do jednej pustej sali, później w dół i schodami, parę następnych korytarzy, aż stanęli w olbrzymiej sali pełnej posągów i filarów w której bój toczył Soren z pradawną bestią.
Nie uszło to uwadze besti która widać zglodniała... albo byął zła.
- No,no.. - powiedział Erven przez chwilę studiując pobojowisko. Widać bestia spojrzeniem zamieniała w kamień. Źle. Wyszeptał - Sura s’sharin. - dobywając miecza - Suratha - i już ruszył w dziki tan z bestią pomny by się nie zatrzymywać.
Zauważył dwie rzeczy ogon którego uniknął i przednia łapa której nie zdąrzył. Uderzył z impetem.o kolumnę czując łamiące się żebra i zkostiałą rękę. Bez tarczy z pewnością był by martwy.
-Ma niezwykle twardą skórę- usłyszał mleczno włosy zbierając się z ziemi. Jednak nikogo nie zobaczył. Castell widząc że posiłki jednak przybyły skierował swoją uwagę na nieco inne sprawy. Znajdując się w miejscu gdzie leżały dwa pistolety i mała kupka kamieni, wziął nowy nabytek i schował w wewnętrznych ieszeniach płaszcza. Następnie zbliżył się do wbitej w ziemi kosy. Skoro bestia się przed nią broniła, mogło to sugerwoać że jest w stanie ją zranić. Dobył broni i obrócił się obserwując walkę towarzyszy.
Erven podjął się najlogiczniejszej z możliwości zdecydował się stale unikać bestii, nigdy nie przestając być w ruchu całym ciałem. Skamieniała ręka teraz nie miała znaczenia, puki żył, choć połamane żebra nie dawały wysokiej mobilności. W zamian wyszeptał niezadowolony przez zęby rzucając klątwę na stwora - Ezar n’kher, na schashn!
Nanaph ruszył w nieco innym kierunku, starając się zajść potwora z drugiej strony. Nie usłyszawszy o twardej skórze bestii, dobył łuku i strzały, i biegnąc między kolumnami i posągami wystrzelił w bestie strzałę, a potem drugą.
Strzały oczywisćie nie skutkowaly zbyt wiele. Jednak bestia zatrzymała się. Przez chwile drżała widocznie czar rzucony przez Ervena zadziałał. Wyraz twarzy besti był bardzo nieprzyjemny. Jej aura zmieniała się na coraz bardziej drapeiżną. Całą swą uwagę oraz kilak par oczu skupionych zostało na poszukiwaniu maga. Erven cały czas pozostajac w ruchu wydawał się zadowolony. Przynajmniej do czasu aż bestia nie zaczęła się poruszać pomimo klątwy. Do kompletu skamieniała noga aż po kolano. Wtedy też nie było wyjścia jak po prostu się ukryć za filarem. Wyobraźcie sobie zaskoczenie maga gdy kolumna eksplodowała a przez otwór wyszał łapa przygwożdźajaca go do resztek filaru. Chrzęst miarżdzonych żeber i szczęśliwei bądź też nie... jeden szpon wbity w bark, najpewneij aż do kości. Zaleta jedna bestia nie mogła na tyle poruszyć łapą by rozerwac go na strzępy.
W tym jednak czasie dwójka pozostałych wojownikó miała pole do popisu.
“TERAZ ALBO NIGDY” zakrzyknął w myślach Nanaph, gdy stwór zamarł. Upuścił swój łuk, i dobywając jednego z swych mieczy, a drugiego, kamiennego, zostawionego tu przez Bogowie wiedzą kogo Bogowie wiedzą kiedy podniósł z podłogi, i już pędził, w szarży. Biegnąc, schylił się, by dostać się pod potwora, spojrzał chwilę na brzuch, próbując określić, gdzie znajduje się serce, o ile to coś w ogóle je miało… i wbił oba ostrza z całej siły w ów miejsce, najlepiej aż po rękojeść. Nawet nie zamierzał ich wyciągać, miast tego tuż po ataku rzucając się do szybkiego odwrotu, poza zasięg szponów bestii.
Ostrza odrobinę wbiły się w ciało besti jednak wepchniecie ich głęciej było niezykłym wyzwaniem. A z pewnością nie na tyle prostym i szybkij jak się wydawało. Bestia machinalnie chciała się spojrzeć na skodnika, co był oneimożliwe, szczęściem Nanapha. Pierwszy ruch łapom cuż... znów chrzęst kości. Dopiero drógim było puszczenei Ervena i z rozerwaniem kolumny proba trafienia wojownika. Jak się okazalo sprawinie uciekajacego.
Miecze pozostaly w ciele bestii.
Erven syknął z bólu czjąc kolejną parę żeber uginajcą się, a później pękającą, pod atakiem bestii. Jego stan był co najmniej opłakany. Co począć? Wyraźnie nie docenił swojego przeciwnika, a teraz pozostało niewiele tylko ratować się ucieczą co było… niemalże niemożliwe patrząc na skamieniałą parę kończyn. Pozostało tylko wierzyć, że jego towarzysze dadzą sobie radę.
Dzierżący kosę niebiesko włosy wyszedł zza kolumny okok której znalazła się bestia. Znajdując się za nią postanowił to wykorzystać dopóki stwór był skupiony na towarzyszach. Wykonał bezszelestny piruet i trzymając broń z sam koniec drzewca. Raz jeszcze usiłował wbić ostrze w brzuch bestii, następnie błyskawiczny odskok.
Erven został uwoniony z uscisku. A bestia skupiła się na kolejnym przeciwniku - nanaph-u. W tym jednak czasie do działania ruszył Castell. Z ataku kosą wudobyła się dziwna aura. Nie przyjęła ona jednak żadnego ształtu ani nic nie stworzyła. Tak jakby sygnalizowła “uzyj mnie”. Tylko jak? W kazdy mjednak razie kosa wbiął siew brzuch bestii. Odrobine głębiej niż miecze, ale i tak utknęła. A łącznei z tym Castel trzymajacy uchwyt poderwał się z ziemi razem z szalonymi skokami bestii. By chwile później wylądowac w brawurowym skoku. Zmierzajaca pomoc była coraz bliżej. A bestia zdawała się być coraz bardziej zła.
-No dobrze- odezwał się tuż przy Ervenie Soren- Pozwól że Cię stąd zabiorę. Szkoda gdybyś zmarł w taki sposób- dodał rozbawionym tonem i ostrożnie podniósł towarzysza. Połamane żebra musiały boleć ale Castell nie miał chwilowo na to czasu. Biegł, niosąc rannego na tyle ostrożnie na ile było to możliwe.
-Nie rób nic głupiego.. Jenny była by smutna- rzucił kładąc mleczno włosego za drzwiami z których przyszedł i opierając go o ściane. Uśiechnął się i ruszył spowrotem w stronę bestii.
Nanaph niemal w tej samej chwili także trafił do ów korytarza, z ostatnim mieczem w dłoniach.
- Ma ktoś jakieś pomysły na wygranie…? - spytał szarżującego ponownie Sorena.
-Wszystko ma słaby punkt!- zakrzyknął Soren biegnąc zygakiem w stronę bestii, dobywając stalowego miecza- prędzej czy później znajdziemy go.
Kolejnym celem besti stal się Soren. Bestia starała się go uchwycic w swoje poel widzenia, jednak po niedługiej chwili zdecydowała się takze zaszarżować. Jak oogień zaporowy rzucajć kolejny posąg.
Castell przeskoczył przewracający się posąg i... zderzył się z potworem. Dla obu przypominało to zderzenie samochodów i oboje więc odbili się od siebie. Oczywiście znieśli to z różnym skutkiem. Niebiesko włosy podniósł się z ziemi, lewa ręka zwisała dość bezwładnie, miał też chyba połamane żebra. Odbiegł szybko w ciemność nim z lekka ogłuszony stwór go namierzy. Stojąc już za kolumnami nastawił pęknięty bark i rękę, chcąc nieco przyśpieszyć regenerację. Okrążył bestię i zaatakował, mieczem usiłując zmusić stwora do obrony. Gdy tylko nadarzyła się okazja złapał z drzewiec kosy i pociągnął z całych sił usiłując wyrwać ją z cielska.
Gubernator tymczasem przyjrzał się stanowi Ervena, próbując mu udzielić prowizorycznej pomocy, i upewnić się, że nie umrze w między czasie z wykrwawienia.
Bestia nie spodziewała się frontalnego zderzenia. Odrzucona starciem chwilę się zakotlowała widac uapdla na wciąż sterczące “drzazgi”. Stwór na atak meiczem starał się odpoweidziec ogonem ustawiajac się tyłem do przeciwnika i zerkając co rusz na przeciwnika. Chwila wolnej drogi, okupiona ponownei skamieniałą dłonią. Chwyt za kosę. Próba rozciecia... nie idzie. Małe rodeo. Kosa w dół i z ociaganiem wyskoczyła z rany. Trysło trochę krwi a bestia w obrocie posłała Castella razem ze zdobyczą na jedną ze ścian pomeiszczenia.
Wojownik uderzył o ścianę i upadł tuż pod nią. Podniósł się dość zgrabnie i otarł ostrze kosy o rękaw.
-A więc krwawisz- zaśmiał się. Rozbił skamieniałą dłoń o ścianę. Mimo wszystko należało zmienić taktykę, inaczej ta walka mogła by trwać cały dzień. A gdyby tak spróbować odbić spojrzenie potwora? Spojrzał na ostrze kosy, które tak bardzo zachęcało do jego użycia, czy nada się do tej roli. Zawiódł się nieco gdy zwrócił uwagę że ostrze jest czarne. Dobył srebrnego miecza, który to zalśnił w mrokach pomieszczenia jakby własnym światłem. Z uśmiechem raz jeszcze pobiegł w stronę bestii, tym razem zasłaniając się błyszczącym ostrzem.
I tak oto Erven znalazł się poza sferą walki. Siedział bezczynnie i bezradnie opierając się o ścianę. Był wściekły na siebie, że tak łatwo dał się ponieść besti. Czyżby wyczuwała jego magiczne uzdolnienia? A może tylko on wyszedł z wprawy? W każdym bądź razie był skutecznie wyłączony z akcji i dociskał zdrową dłonią bark starając się powstrzymać krwawienie. Na wszelki wypadek jednak rzucił na siebie zaklęcie Elsuul. Pozostało mu czekać. Coś do czego nawykł, choć nie mógł powiedzieć, że mu się to podobało.
Nareszcie Jenny wraz z Christosem dostrzegli jakieś sylwetki w oddali korytarza. Po bliższych przyjrzeniu się Jenny zobaczyła, że siedzącą osobą jest Erven. Im bliżej była tym więcej dostrzegała i tym bardziej była przerażona. Stan mężczyzny był opłakany. Wybiegając do przodu opadła tuż przed nim na kolana. Ciągle nic nie mówiąc, a tylko się wpatrując w niego, wyrównywała oddech.
- A miałeś na siebie uważać - wyszeptała. Jej dłoń delikatnie znalazła się na ramieniu białowłosego. Nie chcąc sprawiać więcej bólu Jenny zdobyła się tylko na drobny pocałunek w czoło mężczyzny. Podobny do tego jakim on ją obdarzył wcześniej.
Erven zaśmiał się krótkim, przerywanym kaszlem. Po czym spojrzał na nią z nikłym uśmiechem.
- Uważałem, ale ta bestia chyba… szczególnie… upodobała sobie magów. - odpowiedział cichym szeptem. Każde słowo kosztowało go jednak wiele i było to oczywiste. - Powinnaś uciec stąd, tu nie jest bezpiecznie.
- Też tak sądzę. - dodał Christos, wyglądając za róg - Jenny, zechcesz wpierw zobaczyć cóż to za stwór? -
Dziewczyna pokręciła odrobinę głową patrząc na maga, po czym pocałowała go w usta. Jej smutny wzrok zmienił się w pełen determinacji a następnie złości. Położyła Ervenowi lirę w dłoniach i wstała. Podeszła do krawędzi ściany, gdzie znajdowało się wejście. Jeny nigdy nie widziała czegoś podobnego. Nie na żywo. Zapewne powinna się zlęknąć i zgodzić z mężczyznami, ale nie tym razem.
- A więc niech mnie usłyszy - powiedziała cicho i ponuro. Zaczęła mruczeć piosenkę pod nosem rozbudzając uśpione peluneum. Mikrofon zalśnił delikatnie spomiędzy szpar. Wzrok jaki Jeny posłała braciom nie sugerował, że zamierzała gdziekolwiek iść.
Erven nieznacznie pokręcił głową na boki. Ból który poczuł zapewnił go w tym, że był to kiepski pomysł.
- Daj spokój, sprowadź pomoc. - wyszeptał, choć wiedział, że na nic tu słowa. Dziewczyna już podjęła decyzję.
Jenny uśmiechnęła się do Ervena. Zaskakująco łagodnie po tym co przed chwila wyrażała jej twarz. Jednak już po chwili odwróciła się do wnętrza pokoju. Zauważyła odpowiedni moment i zniknęła wbiegając do środka. Ogromna bestia górowała nad Jenny niemal dwa razy ale dziewczyna złapała ją w momencie gdy ta tańczyła z Sorenem. Mężczyzna unikał spojrzenia bestii i targał się z dziwnie wyglądającą kosą. Jenny ciągle miała przed oczami stan w jakim znalazła Ervena. W tym też momencie krzyknęła głośno i gniewnie, kierując falę uderzeniową wprost w głowę kotowatej bestii.
Źrenice bestii rozszerzyły i zaczęła wtórować rykiem. Widać miał rowneiż czuły słuch, zbyt czuły. Zamnęła oczy z bólu i drżąc podąrząal do nowego celu za pmocą węchu. Poruszal sieneizgrabnei robiąc głębokie szramy w kamiennej podłodze. Krok po kroku zbliząłą się do jenny. Zapytacie co z manewrami Castella? Otóż rzeczywiscie jej wzrok działał na nia samą jednak gdy fragment jej ogona skamieniał, przestała spoglądac na neigo wprost i zaczęły przeważać ataki ogonem.
Soren samemu nie najlepiej znosząc fale dźwiękowe, przeskoczył przed bestię kierującą się na Jenny. Uprzednio chowając i tak bezużyteczny miecz, objął ją szybkim ruchem za szyje usiłując ją zatrzymać. Stopy szurały o posadzkę.
-Krzycz. Daj z siebie wszystko, dopóki się nie wyrwie- zawołał siłując się z potworem usiłując uniemożliwić mu unik.
Odrobinę niechętnie, zwarzającn a to, że Soren również miał oberwać, Jenny krzyknęła ponownie. Nie zamierzała jednak stać w miejscu. Czmychnęła w bok.
- Rozpraszaj ją! A nie trzymaj! - krzyknęła tylko odbiegając z toru biegu zwierza - dziab po oczach! - dodała jeszcze i będąc znów z boku bestii wrzasnęła ponownie.
Niebiesko włosy puścił bestię nieco roczarowany. Liczył na szybkie zakończenie walki, a ataki dzwiękowe okazywały się skuteczne. Uśmiechnął się jednak słysząc kolejną komendę. Wolną dłonią wycelował w oczy bestii, mając zamiar wbić palce prosto w jej ślepia, tym samym zasłaniając widok na biegnącą dziewczynę.
Nanaph widząc skuteczność użytej taktyki, podbiegł do Jenny, i bezceremonialnie ją podniósł. Otoczył go ponownie czarny dym, mężczyzna przekroczył zwyczajową ludzką prędkość, wykonując mniejsze lub większe akrobacje, celem utrudnienia potworowi namierzenia przyjaciółki, cały czas krzyczącej na niego, choć z różnych stron. Christos tymczasem dobył łuku, napinając strzałę na cięciwę i zaczął celować. Wyczekiwał momentu, w którym Soren odczepi się od bestii, i możliwy będzie idealny strzał w oczy - co jak co, ale pomarańczowłosy nie widział jeszcze istoty o twardych oczach.
Taktyka okazała się skótkowac i raz za razme, choc nie bez trudu bestia straciął wszystki oczy. Kilka przebito, a dwa wyrwano. Aktualnie leżały sobie na posadzce sali. Teraz nadeszło pytanie... Jak pokonać tą ślepą bestię? Bo jak się okazuje wciąż paruszajć się nie zgrabnei potrafiła podążać za zapachem i celnie atakować. O tym fakcie przekonał się Soren ladujac juz kolejny raz na ścianie tym razem bez jednej z nóg, która poleciała w innym kierunku.
Jenny zbladła lekko widząc jak noga Sorena odleciała na bok. Poczuła jak coś jej się w żołądku przewraca. Zakryła usta dłonią i zamknęła oczy. Resztkami sił woli utrzymywała zawartość żołądka w jego środku. Starała nie myśleć się o tym widoku.
Widząc stan towarzyszki, Nanaph postawił ją przy najbliższej osłonie. Przyszła w końcu kolei na i jego bohaterską szarżę. Wraz z stojącym na tyłach bratem rozpięli swe płaszcze, dobywając kolejno miecza, i porzuconej gdzieś kosy. Ruszyli z dwóch stron na bestię, celując w szyję, w międzyczasie zdejmując płaszcze, by następnie rzucić je w okolice bestii. Zapachy zaczęły się mieszać - krew Sorena, Ervena, czy w końcu tego kotowatego stwora, zapach braci i ubrań braci… obaj mieli nadzieję, że stwór nie zdoła zareagować na aż tyle boćców, i rzucili się z dwóch stron na szyję stwora, chcąc bezceremonialnie odciąć mu głowę.
Erven z kolei przysłuchiwał się krzykom które dobiegały z sali i zdecydował się przyjrzeć sytuacji. Powoli wstał z kałuży krwi w której siedział. Własnej krwi, i już kuśtykając dotarł na krawędź korytarza skąd przyglądał się walce szepcząc cicho w kieunku stwora Uluashi. Czuł jak więź między nim,a potworem się nawiązuje i jak spływa na niego błogie choć bolesne uczucie zrastających się kości i mięsa. Był niemalże pewny, że po tej potyczce którą stoczył z bestią zostanie pokaźna blizna.
Bestia widocznie osłabiona otrzymała trafienai w kark. Hmm. Jej kiepski stan nie zmieniałfaktu że jej budowa była niezwykle wytrzymała na obrażenia. Owszem potężne uderzenia zraniłyją... lekko. Czujac uderzenie, w oborcie za pomocą ogona, posłała obu braci na kolumny. Bestia juz nie szarżowała.
- Przez paszczę! - krzyknęła dziewczyna wychylając się zza osłony.
Bracia nie dawali za wygraną, wstając niemal od razu i ponawiając szarżę. Tym razem jednak celowali w wybite oczy, chcąc wbić się głęboko w głowę, w mózg. Efektywnie.
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 20-04-2014 o 22:12.
Cao Cao jest offline