Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2014, 10:54   #61
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Runy, stanowisko snajperskie, 800 metrów od Wieży.

Leżeli pod siatką maskując przyglądając się Wieży z oddali. Lynx postawił karabin tak, by wylotu lufy nie było widać spod przykrycia, całą broń miał owiniętą maskującymi taśmami i szmatami, na tyle by mieć swobodny dostęp do regulacji lunety, zamka i spustu. Tuż obok Silny przyglądał się przez lunetę celowi, snajperowi akurat dalmierz odmówił posłuszeństwa. Spróbował ocenić odległość tradycyjnymi metodami, podobnie uczynił z siłą wiatru. Póki co nie miał czystego strzału i nie obserwował ruchu w oknach budynku, odezwał się więc do mutanta:

- O co w ogóle chodzi z tą wojną między Nashville a mutantami?

Mutant zastanowił się w milczeniu przez dobrą chwilę nad pytaniem Lynxa:
- Przez pierwsze pół roku też zadawałem sobie, to pytanie. Teraz, jestem już jak pozostali. Nawet się nie trudzę by szukać odpowiedzi. - Przyłożył lornetkę do oczu, wbijając wzrok w gniazdo snajpera. - W Nashville mają ziemię, zdecydowanie za dużo niż sami potrzebują. Nadwyżki upraw sprzedają pozostałym Enklawą, uzależniają je od siebie ekonomicznie. Jednak mutantom, nie chcieli nigdy sprzedać niczego. - Głos Silnego wypełniał się gniewem. Jego poorana bliznami twarz przybrała przerażającego wyrazu. - Kazali nam uprawiać wyjałowioną glebę w Strefie, skazując na głód, zepchnęli nas do kanałów i metra, żebyśmy żyli tam jak szczury, jak potwory. Strzelali do nas bez powodu, grabiąc i niszcząc całe osiedla. Skurwysyny sprowadzili sobie nawet łowców niewolników i mutantów i płacili im od głowy, martwej, bądź żywej.. - Nie zważając na to, że ktoś może ich obserwować, obrócił się do Lynxa i wycedził.
- Ta wojna jest o nienawiść.

Wyczuł zmianę tonu głosu mutanta, wiedział, że uderzył w bolesną ranę, ale jeśli chciał przeżyć kilkanaście następnych dni, musiał wiedzieć co się w tej popieprzonej okolicy dzieje:
- Szczerze powiedziawszy nie mam wielkiego doświadczenia z mutantami. Różnie się wojowało na Froncie o bardzo możliwe, że paru twoich pobratymców mam na sumieniu. Czyli jak rozumiem, Wy chcieliście żyć w spokoju i uprawiać ziemię? - zawiesił na chwilę głos, chcąc by to pytanie wybrzmiało w głowie Silnego. - Z waszej strony nie było żadnej winy za zaistniałą sytuację, ja nie bronię nikogo, ale tyle się słyszy o Sombrero czy innych plemionach, które szczycą się swoim okrucieństwem. Nie wszyscy jak rozumiem jesteście tacy sami?
- Wygląda na to, że nie… człowieku. - Odparł. - Ja słyszałem o ludziach, którzy krzyżują mutantów i palą ich żywcem, ale jak rozumiem nie wszyscy jesteście tacy sami? - Odmieniec burknął ponuro.
- Też nie, różnimy się tak jak i Wy. Tu w Nashville i okolicach, widzę, że nie wygląda to dobrze, Ty mówisz jedno, że nie chcieli handlować i podzielić się żywnością, reszta mówi, że byliście agresywni i Opad to wasza sprawa? Jak to w końcu było z tym świństwem? - słyszał o tym z opowieści Morganów, coś tam mu wpadło w ucho podczas podróżowania w karawanie Gastona.

- Jaka reszta? - Silny wykrzywił twarz w uśmiechu. - Mutanci? - Zapytał kpiąco. - Co do Opadu, to nikt nie wie, jak to z nim jest. Faktem jest, że dostało Pinevillie i jeden z kanałów zamieszkiwanych przez moich ludzi. I tu i tu doszło do masakry. Ja wiem jedno. My mutanci jesteśmy zdeterminowani by wygrać. Wycierpieliśmy wiele, nie mamy dokąd pójść, a Borgo… - Silny przez chwilę zastanawiał się, jak ująć to w słowa, po czym zdecydował się na najbardziej dosadne rozwiązanie. - Borgo nienawidzi ludzi. Zaś w Nashville morale się sypie, słyszałem, że ludzie gadają, żeby zostawić ruiny nam i się stąd wynieść, karawany z uchodźcami kursują stąd i z powrotem. Cotard potrzebował dać im jakieś przekonanie do dalszej walki, powód do nienawiści. I dał.. Opad.
- Sugerujesz, że Cotard zniszczył jedną z Enklaw, tylko po to, żeby umocnić morale ludzi i skierować ich nienawiść do walki z mutantami? - słowa odmieńca wydawały mu się absurdalne, ale nie mógł zwrócić uwagi na dziwny zbieg okoliczności. Zanotował sobie w głowie, że musi się o to Nathana dopytać, żeby miał sytuację naświetloną z dwóch punktów widzenia.

- Nie sugeruje. Jestem tego prawie pewien. Słyszałeś o Obrońcach?
- To niby ta elita Armii Enklaw? - w głosie snajpera dało się wyczuć odrobinę ironii.
- Moja dupa jest bardziej elitarna. Fakt, że większość z nich nie pochodzi z Enklaw, jednak ludzie, a szczególnie Przeszukiwacze będą Cię kłamali, że jest inaczej... Wiesz, to dobrze wpływa na morale, jeżeli wiesz, że najlepsi pochodzą z naszych. Prawda jest tak, że Ci goście to pieski Cotarda. Jak się tu pojawił to w większość z tych, którzy przybyli razem z nim, teraz zasiliła szeregi Obrońców. - Silny przerwał na moment, podnosząc do oczu lornetkę i uważnie lustrując okolicę. - Kiedyś nasi mocno postrzelali się z jednym z takich oddziałów. Ostro dostali w dupę, ale tamci też zostawili na polu kilka trupów. I wiesz, co jeden z nich miał przy sobie? - Nie czekając na odpowiedź mutant kontynuował. - Zasobnik z czymś, co wyglądało na Opad. Goście byli daleko zarówno od Enklaw, jak i od Strefy. Nie chcieli go wtedy użyć, by kogokolwiek nim zaatakować, skurczybyki znosili go do siebie. Jak dla mnie, gdy uzbierali wystarczająco dużo, to przyłożyli ostro Pineville i naszym. I wojna trwa.

- Szczerze, nie wiedziałem, jak sytuacja tu wygląda, wiedziałem, że ludzie walczą z mutantami, ale jak Zasrane Stany szerokie to normalność… niestety - dodał po krótkiej chwili. - Ja w tym zadupiu znalazłem się przez robotę…
- Tu się mylisz. To nie jest zadupie. Kilka manufaktur broni, trzy przedwojenne bazy, centralne położenie, żyzna gleba, rzeka przepływająca przez sam środek. Tu jest o co walczyć.
- Mówisz, że mam szansę zostać neutralnym, ale ja chyba już ją straciłem. Kojarzysz gościa którego wołali Larwa? - strzelec nie odrywał oczu od okularu lunety, żeby w razie czego być gotowym do zdjęcia snajpera z Wieży.
- Nie. - Odparł krótko.
- To dobrze, bo za jego głowę miałem odebrać nagrodę w Nashville, gamble były potrzebne, ale z każdym następnym dniem w tych ruinach, coraz bardziej żałuję, że wziąłem te robotę. Z drugiej strony - kontunuował rozważania - był kawałem podłego skurwysyna, a wierz mi, przebywałem z nim ponad 2 tygodnie, zanim go zdjąłem. Larwa był mutantem, którego sam pewnie byś zabił bez mrugnięcia okiem… pod warunkiem, że byłby człowiekiem - zaśmiał się cicho, kiedy zrozumiał absurd swoich słów. - A ten cały Cotard, co to za gość? On trzęsie tą okolicą? Wiesz coś więcej o nim? Przed jego rządami też tak kiepsko wam się z okolicznymi Enklawami układało?

- Długa historia. Najpierw, gdy ludzie i mutanci żyli tutaj razem, było dla nas źle. Mówiłem Ci już wcześniej. Później po walkach w Teksasie pojawił się tu Borgo. Zebrał plemiona razem i zniszczył Enklawę w Amityville. Później pojawił się Cotard. Zatrzymał naszą ofensywę na Nashville i od tej pory wojna stała się jeszcze bardziej wyniszczająca. Siedzimy na swoim terenie wciąż i wciąż strzelając do siebie nawzajem. Z trzy tygodnie temu widziałem patrol Przeszukiwaczy dowodzony przez najwyżej szesnastolatka. Siły kończą się każdej ze stron. Więc została albo ucieczka, albo rozstrzygnięcie, jeszcze tej zimy. I wtedy, gdy ludzie patrzą z tęsknotą na południe, myśląc pieprzyć to, zostawmy ten terem mutantom, wali w nich z całych sił Opad.
- Jeśli to co mówisz jest prawdę, to jest tu naprawdę niezły gnój i jeszcze bardziej utwierdzasz mnie w przekonaniu, żebym spieprzał stąd jak najszybciej. A Cotard? Co to za gość? Skąd się wziął? Miał ze sobą ludzi, z tego co mówisz, nawet dobrze wyszkolonych. Posterunek… Nowy Jork…? Przecież tacy się z choinki nie urywają… - tajemnicza postać przywódcy Nashville intrygowała weterana, miał nadzieję, że nie spotka w mieście jakichś znajomych z przeszłości.

- Gówno o tym gościu wiadomo. Siedzi w podziemiach jednej z baz gwardii i przekazuje swoje rozkazy tylko przez kilku zaufanych posłańców. Facet ma chyba paranoje, bo nigdy nie wychodzi do ludzi. Ale mieszkańcy enklaw znoszą jego wariactwa, bo przecież bohater - Ton głosu mutanta zmienił się na mocno zgorzkniały. - Bo przecież zatrzymał pochód odmieńców, bo się teraz boją, jak za starych dobrych czasów, po prostu.
- I pomimo tego, że go nie widzą, nie wiedzą z kim mają do czynienia, to go słuchają? - ni to zapytał ni stwierdził Lynx.
- Doskonale wiedzą. Ten, który uratował ich przed Borgo. - Jego głos nie był już zły, czy kpiący. Wydawało się, że stwierdzał po prostu oczywisty fakt. - Ty za kimś takim byś nie poszedł? Facet wygrywa dla nich tę wojnę.

- Silny, za długo szedłem za takimi ludźmi, wierzyłem, strzelałem i walczyłem. Teraz chociaż mam wybór - zaśmiał się cicho - Marne pocieszenie ale zawsze. Mówisz, że ludzie chcieli się stąd wynieść, ale skoro zawsze Wam z nimi było nie po drodze, dlaczego Wy nie chcecie zmienić miejsca zamieszkania? Przenieść się w lokalizację, bez takich ciśnień? - konkludował zabójca maszyn.
- Wcześniej? Bo nie mieliśmy gdzie iść. Jest niby Saint Louis, ale za daleko, żeby można było się przeprawić większą karawaną. - Mutant milczał przez chwilę. - A teraz? Niby myśli się o stworzeniu tej drogi do odwrotu, ale prawda jest taka, że to gówno zaszło już za daleko.
- Kwestia wyboru, albo któraś ze stron ustąpi, albo obie się wykrwawią i ani dla Was nie będzie to zwycięstwo, ani dla Nashville.

*****

Kiedy spotkali pokiereszowany oddział Tarczowników uświadomili sobie, że cel jakim było dotarcie do Misji ojca Gianni, drastycznie się oddalił. Z relacji żołnierzy wynikało jasno, że droga przed nimi zamieniła się w strefę wojny, gdzie kule karabinowe i odłamki szrapneli świstają nad głowami. Może, gdyby Lynx wędrował sam, zaryzykowałby przejście przez nękaną walkami okolicę, miał na to swoje sposoby i doświadczenie nabyte na najgorszym Froncie świata. Jednak tak duża liczba osób, do tego kobiety i dzieci, to było zbyt ryzykowne, zgodził się z racjami Nathana.

Rozbili obóz wspólnie z napotkanymi żołnierzami. Wayland i reszta mieli nadzieję, że uda się pohandlować z nimi, by zdobyć trochę jedzenia. Niestety, to nie był najlepszy gambling w jego życiu, niemniej prócz karabinu ze sporą ilością amunicji, pozyskał też trochę jedzenia, co w tej chwili było priorytetem.


Kiedy skończył z Tarczownikami, zaczepił młodego Morgana, gdy ten rozmawiał ze swoim ojcem na uboczu:
- Co się tam stało Jeff? Znaczy na warcie - głos weterana był zimny i nie brzmiał przyjaźnie - możesz mi wyjaśnić? Myślę, że twojemu ojcu i rodzinie też by się raczej wyjaśnienia, a raczej przeprosiny należały. Nie mam zamiaru Cię obwiniać, chcę tylko wiedzieć czy to się nie powtórzy i czy można Ci ufać. Co do śladów tego wozu… jak dobrze zrozumiałem, one wyszły od strony wody i tam też wróciły? Jakieś przemyślenia, jakieś pomysły co tu się do kurwy nędzy dzieje? Druga noc, drugie zaginięcie i nikt kurwa niczego nie widział? Albo ten ktoś czy coś jest zajebiście dobre Panowie, albo ma pomoc z wewnątrz… - zakończył głucho Lynx.

- Ojca i resztę przeprosiłem już dawno. - powiedział chłopak. - Na warcie z Marią zasnęliśmy, ale nie wiem zupełnie dlaczego. Nie czułem się senny, a mimo to zasnąłem. Samo obudzenie było dla mnie olbrzymi zaskoczeniem. Nie wiem jak to się stało. Masakra jakaś… Bywałem na wartach już dziesiątki razy i ani razu nie zasnąłem. Nie był to pojedynczy przypadek, bo widzę, że Maria też zasnęła. Może ktoś nas uśpił jakimś środkiem? - zapytał siebie Przepatrywacz. - To możliwe o ile byłby w stanie mnie podejść. Musiałby być zajebiście dobry. - Jeff na chwilę zamilknął. - Ślady są bardzo świeże. Mają maksymalnie dwie godziny. Widać wyraźnie koła i ślad ciągnięcia czegoś po ziemi. Wychodzą z wody, idą w miejsce gdzie leżał Kaspar, a później do wody wracają. Idą w kierunku tunelu zamieszkałym przez sam wiesz kogo. Zauważ, że podłoże nie jest proste, a bardzo złożone. Dobry skrytobójca czy złodziej mógłby przejść po kamieniach i twardych jego elementach nie zostawiając nawet śladu. - chłopak mimo iż mówił spokojnie, nieco pospiesznie może widać było był zmartwiony czymś innym.

- Jeff, nie wiem, mam głupie wrażenie, że coś ukrywasz, twoja sprawa, ale przed nami ciężka przeprawa, więc jeśli wiesz coś co by nam mogło pomóc, to myślę, że nie czas na jakieś durnoty. Prawda Nathan? - zwrócił się do Nathana - Jeśli podejrzewasz, że ktoś Was mógł uśpić, albo Wam podać, to może to ktoś z naszej grupy? Z kim ostatnio rozmawialiście przed wyjściem na wartę? Co jedliście?

- Nie sądzę aby to był ktoś z nas, Wayland. - powiedział Nathan. - Przed wartą Jeff rozmawiał ze mną i Sam. Jedliśmy razem te same racje co dzień i dwa wcześniej. Młody ma je przy sobie. A co do tego ukrywania wiem co masz na myśli… - dodał brodacz spoglądając na syna.

- Nic nie było! - powiedział Jeff. - Siedzieliśmy, pilnowaliśmy. Ja jak zawsze robiłem wszystko co powinienem robić. Nie stałem na warcie pierwszy, a nawet dwudziesty-pierwszy raz. Nie dotknąłem jej, ani nic w te stronę. Nic nie zrobiliśmy. Ile razy mam to Ci powtarzać? - chłopak chyba był oburzony, że ojciec śmiał go o coś takiego zapytać.

Lynx zaśmiał się głośno: - Naprawdę myślałeś, że mówiłeś o tym? Zmieszałeś się poprzednio, więc myślałem, że coś przed nami ukrywasz. Swoją drogą znasz tego Jake’a? Co to za jeden? Strasznie wybuchowy i niestabilny jak na jakiegoś wyższego stopniem żołnierza.

- Kojarzę jedynie. - powiedział młody już się uspokajając. - Jest ode mnie wyższy stopniem. Słyszałem, że to niesamowity zabijaka i nie pierdoli się nigdy, z nikim.

- Zatem trzeba na niego uważać. - rzucił Nathan. - Ja mam to gdzieś czy jest Poszukiwaczem czy zwykłym cieciem. Nie pozwolę aby nas wplątał w jakieś psychopatyczne gierki…

Wayland ze zrozumieniem pokiwał głową: - Trzeba mieć na niego oko, myślę, że to powinna być twoja działka, ja mogę sie zająć tymi Tarczownikami z Randallem w razie czego. Ich obecność może rozzuchwalić Jake’a, już wtedy kiedy czepiał się Jeffa i Marii, miałem ochotę puścić go przodem przez te ruiny… w zasadzie, jak się będzie rzucał, niech wypierdala, zobaczymy długo przeżyje?

- To Poszukiwacz, który nie bez powodu swój stopień ma. Sam przeżyje nie krócej niż z grupą chyba, że spotka na tyle silnego przeciwnika, że nie da rady. Licznego. - powiedział Jeff.

- I strateg pełną gębą, dowódca pierdolony co swoich ludzi jedna durną decyzją zgubił… - zakpił głośno Lynx - Mam to gdzieś, tutaj może co najwyżej dowodzić własnym fiutem - zerknął porozumiewawczo na Nathana - trzymamy się razem i będzie musiał to respektować.

Nathan skinął głową pewnie. Widocznie podzielał zdanie snajpera.

Miał do młodego Poszukiwacza jeszcze jedną sprawę, przedstawił mu propozycję wymiany. Młody wyraźnie długo się zastanawiał, jakby czekał na aprobatę ojca, ale w końcu się zgodził, z czego snajper był bardzo zadowolony. Miał teraz dwa karabiny na tę samą amunicję, co miało kilka wymiernych zalet. Młody stratny nie był AKM 74, którego dostał w zamian, miał sporo amunicji i zintegrowany tłumik, to też był kawał dobrej broni, do tego weteran dorzucił mu kamizelkę kevlarową zdobytą na bandytach z Wieży, więc “deal” wydawał się obu stronom uczciwy.

*****


- Jeśli pozwolicie - powiedział do Jeffa i Marii - to przejdę się z wami, strzelam nie najgorzej - zaśmiał się - a poza tym, będzie to miła odmiana po ostatniej nocy. Po feralnej warcie młodego, strzelec wolał nie zostawiać Jeffa samego w terenie. Chłopak miał duże umiejętności i choć wyjaśnili sobie zaśnięcie na posterunku w sześć oczu z jego ojcem, to jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest nieco chimeryczny.

- Mi to pasuje. - powiedział Nathan odpowiadając na pomysł Fraya. - I tak nie zostało nam wiele jedzenia. Może na jeden dzień. Musimy coś kupić i upolować ile się da, ale… nawet najlepsi myśliwi tylu osób nie wyżywią polując. To nie dżungla.
- Trzeba spróbować,mimo wszystko - Maria skończyła ładować swój karabin i podniosła się na nogi. - Chodźmy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline