Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2014, 22:07   #198
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Uścisk ożywieńca był lodowato zimny i niespodziewanie silny. Kłusownik musiał wykorzystywać niemal całą swoją siłę by przeciwstawiać się przeciwnikowi, a mimo to czuł jak jego głowa cal po calu odchyla się odsłaniając pulsujące na szyi tętnice. Każdym fragmentem ciała czuł, że widmo z jego koszmarów, tylko czeka by z niepohamowanym głodem próbować zatopić w nim swe długie zęby…

Adrenalina pompowana wraz z krwią w rytm coraz szybszych uderzeń serca sprawiała, że cały świat poza ich dwójką spowolnił. Dramatyzm zajścia sprawiał, że pokutnik, którego Borys dostrzegł kontem oka wydawał się jedynie trwać w miejscu patrząc beznamiętnie na całą scenę jak gdyby zamiast działać postanowił tylko uznać niepodważalną słuszność boskiego planu Sigmara. Nie ulegało wątpliwości, że Borys zasłużył na taki los, zasłużył całym życiem, a podpieczętował to wydarzeniami ostatnich dni. Nie mógł mieć więc pretensji do człowieka wiary, w którego wzroku czuł pogardę gdy tylko zjawił się skrwawiony w Volkenplatz - Eusebio wiedział i teraz patrzył na wymierzenie kary. Borys nie zamierzał walczyć z wolą bogów...

- Wyrwij się! Teraz!

Pistolet wystrzelił posyłając ołowianą kulkę w kierunku celu. Kłęby białego dymu i zapach prochu rozniósł się po korytarzu.

Dwa potężne kruki poderwały się z krawędzi dachu gospody spłoszone odgłosem, do którego nie miały jeszcze sposobności się przyzwyczaić. Wystrzał miał być jednak pierwszym z serii przerywającej tej nocy ciszę Tempelhof, o czym wkrótce miały się przekonać na równi z mieszczanami. Ptaszyska kilka razy uderzyły wielkimi skrzydłami wznosząc się ponad dachy zabudowań i okrążając okoliczne budynki jak gdyby szukając zdobyczy, w oczekiwaniu aż ta, na którą się przed chwilą zasadzały przestanie walczyć o życie. Od strony nieba miasto wyglądało niczym czarna plama upstrzona gdzieniegdzie świetlistymi punkcikami. Okrągła tarcza księżyca oblewająca całość srebrzystą poświatą pozwalała jednak ptakom bezbłędnie oceniać miejsca potencjalnego żeru. Kruki raz jeszcze zatoczyły koło wznosząc się kilka metrówna na ciepłym prądzie po czym zwinęły nieco czarna skrzydła, niby od niechcenia szybując w stronę chaty Gortrega - miejsca, gdzie zawsze mogły liczyć na mięsny łup.

Rozgrywająca się kilkanaście metrów pod nimi scena nie miał dla ptaków najmniejszego znaczenia i szybko oceniły, że oddalająca się kobieta na nic się nie zda. Potężny strażnik miejski którego krzyk skończył się tak samo prędko jak rozpoczął miał natomiast na sobie dość mięsa by zaspokoić wszystkich i ptaszyska cicho wylądowały na parapecie jednego z okien, skąd mogły spokojnie obserwować makabryczną scenę czekając na swoją kolej.

Dwa dachowce walczące o konającą już mysz odskoczyły na boki gdy uciakająca Lyn przebiegła między nimi. Wciąż strosząc grzbiety przez chwilę odprowadzały biegnącą na oślep kobietę spojrzeniami swoich pionowych źrenic. Pierwszy oprzytomniał jednak stary rudy kocur i wykorzystując nieuwagę swojej młodej oponentki skoczył na nią celując pazurami w oko. Dźwięk jaki poniósł się chwilę potem wąskimi uliczkami świadczący o jego sukcesie sprawił, że serce Lyn po raz kolejny przyspieszyło tępa próbując wyrwać się z delikatnej piersi.

Reds włóczęga również podniósł głowę nasłuchując z której strony rozbrzmiewa ten koci krzyk. Po chwili źródło dźwięku wydało się tak samo mało istotne jak burczenie w pustym brzuchu. Choć skryty w zaółku placu rybnego nakrył się wszystkim co znalazł, nie mógł pozbyć się uczuycia przenikającego go na wskroś zimna. Ciało rozpalone przez kilka ostatnich nocy za sprawą gnijącej rany na nodze dziś trzęsło się z zimna, nienaturalnego upiornego zimna jakie ogarniało świat tylko wtedy gdy nadciągało prawdziwe zło. Reds potrząsnął głową odtrącając zbędne troski, jeśli zło miało nadejść, chciał by nadeszło jak najszybciej kończąc jego marną egzystencję. Podciągnął przeżarty przez mole koc na głowę statrając się skryć pod jego mocą. Ciałem włóczęgi po raz kolejny targnęły dreszcze zapowiadając rychły koniec.

Śmierć krążyła dziś ulicami Tempelhof niespiesznie zbierając swoje żniwo i to kiedy dotrzeć miałą po Redsa stanowiło tylko kwestię czasu. Kundel trzymający się z nim od kilku miesięcy czuł to nad wyraz dobrze i pożegnawszy się ze swym ludzkim towarzyszem kilkoma liźnięciami po sztywnijącej już ręce spóścił łeb ruszając w mrok miasta. Od kilku zgoła tygodnia nie opuszczał Redsa na krok, a że mężczyzna nie miał siły zdobywać pożywienia, on również nie jadł. Teraz pozbawiony ciężaru człowieka truchtał na tyły gospody licząc, że jak za każdym razem znajdzie tam coś co ludzie uznawali za nadajace się tylko na śmietnik.

Tylne wejście do karczmy zastał otwarte, a to oznaczało, że nie tylko może mieć nadzieję, na resztki, ale jeśli ludzie byli dość nieostrożni by pozostawić otwarte drzwi, to może też znajdzie coś pozostawionego w głównej sali czym mógłby się posilić. Wsunał się cicho do środka uważnie nasłuchując niebezpieczeństwa. Wydawało się jednak, że nie ma tu nikogo, kto mógłby go wygonić, a jedyne odgłosy dochodziły z piętra i nawet one były raczej ciche, jak gdyby kilkoro ludzi rozmawiało nie chcąc zaalarmować innych...

- Dzięki - wycedził kłusownik rozmasowując szyję po której spływała stróżka krwi z rany jaką spowodowała ołowiana kula. Ziejący pustką otwór w głowie stwora świadczył jendka o kunszcie strzelca i o tym, że ciało Borysa było jedynie drogą co celu.
Nikt z zebranych nie zadał pytania o to czym było leżące na podłodze ciało, najemnicy zbyt silnie mieli to jeszcze wyryte w umysłach, czemu nie dziwił się temu szlachcic woleli nie pytać.
- Jesteśmy pewni, że nie ma ich więcej?
- Zdzwiwiłbym się, gdyby tak było. Ghule nawet jeśli są bezmyślnymi stworzeniami, to kontrolowane są przez kogoś z większym zmysłem taktycznym. Wysłanie za nami jednego nie mogło przynieść rezultatu. nawet gdyby nas wyśledził...
Borys zatrzymał w pół słowa w jednej chwili uświadamiając sobie jak sam tropił zwierzynę, jak postępował za nią ślad w ślad, badając jedno po drugim miejsca, w których zwierzyna się zatrzymywała, gdzie odpoczywała, gdzie wylizywała rany.
- Te stwory przyszły za nami, nie z przypadku, dokładnie taką samą drogą.
Spojrzeli sobie z Eusebiem w oczy w jednej chwili rozumiejąc co powinni czynić.

Jeśli istniało odkupienie, jeśli teraz Sigmar uratował jego życie z jakiegoś powodu, Borys czuł że jedyną drogą by nie zaciągać u bogów kolejnego długu będzie wykonanie ich woli...
 
Akwus jest offline