Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2014, 23:15   #23
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Biegł cały czas przed siebie, nie wiedział co ma dalej zrobić, dlaczego go zabili? Dlaczego go zabrali! Mimo że chłopak stracił już formę, to nadal czuł w sobie ogromną złość. Po pewnym momencie, po prostu upadł. Nie rozglądał się, nie wiedział nawet gdzie się udał. W pewnym momencie po prostu padł na ziemie.
- Z..Zabrali mi wszystko… Zabrali mi Jenny, małą Jenny, Ervena… Nazywałem ich przyjaciółmi!
- Dlaczego to spotyka zawsze mnie? - Kiedy mrugnął powiekami, nic już nie widział.
- Zawsze, zawsze… byłem sam… Panienko Jenny, Pan Soren… - Chłopak rozpłakał się.
- Nie chcesz być sam, prawda?
- Już dość zrobiłeś! Idź precz!
- Tylko mnie masz…
- TO nie prawda!
- Tylko Ja z tobą pozostane…
- Kłamiesz…
- Chcesz się zemścić, prawda?
- N...nie…
- Mogę to sprawić, mam pomysł, dam Ci rodzinę…
- R..rodzinę?
- Ciii… Zostaw to mnie…
Lucas przetarł oczy, rozejrzał się do okoła, uciekł naprawdę daleko. Nie spodziewał się że aż tak. “Pora wracać do miasta”. Chłopiec ruszył w stronę rynku, mijając po drodze zrujnowany budynek. Szedł w stronę siedziby zarządcy osady.
- Przepraszam, czy możesz mnie zaprowadzić do tutejszego zarządcy? - Spytał sympatycznie dzieciaczek.
- Zarządcy? A Rozporzającego masz na myśli. Tego od kwater dla przybyszów? - Zapytał przechodzień.|
- oh, nie, nie, nie - Chłopiec zgarnął włosy z twarzy.
- Osobę, którą wszyscy tutaj słuchają! Taką ważną, która tutaj rządzi. - Wyjaśnił białowłosy dzieciak
- Uchu o Agaun-a pytasz. Otóż z nim to raczej ciężko się spotkać. Musisz poprosić o audiencję w zamku p odrógiej stornei miasta obok baszty. O widzisz tam. - Wskazał keirunek.|
- Szanowny panie… - chłopiec powiedział niepewnie - Możesz mnie tam zaprowadzić? Zrozumiesz, że moje powody są ważne, ja sam zaś jestem z przybyłych. Mam tutaj misje, która może was wesprzeć. - Pokłonił się grzecznie.
- Ja ci wiele nie zdzialam ale zaprowadzic mogę. - Chwycił chłopca za dłoń i zaprowadził w stone zamku.
Słychać było odglosy rozmowy ze straznikami a później mieszkanic odszedł.
- Kto to? - Dziewczęcy głos. - Prosi o audiencje u Generała Agauna.
- W celu? - Brak odpowidzi strażników wskazywał na pytanie do chlopca.
- Oh! Kobieta, jak Jenny! Nazywam się Lucas! Bardzo mi miło poznać! Jestem..sier...Kapłanem z mojego świata! Byłem a raczej jestem, jestem… Jednym z przybyszów, w moim świecie byłem, em… nadwornym medykiem. Uhm… Leczyłem jej królewską mość, moja religia… umm zobowiązuje mnie… bym… Służył koronie, koronie każdego kraju, jaki okaże mi gościnę! Mój bóg jest osobą to znaczy, istotą, tak istotą! Szczerą, dobrą oraz miłosier… Miłosie….Miłos… Przepraszam, nie potrafię tego wymówić… - Chłopiec pochylił się grzecznie.
- Króla tu brak. - Odparl dziewczęcy glos. - A i kapłanów nie przyjmujemy. Jak twierdzi generał, religia wiecje problemów stwarza, podobnie jak polityka. Tyle że od tej drógiej sienei ucieknie. Coś jeszcze? - Zadala pytanie. gdyby Lucas mógl widizeć, zobaczyl by ze dziewczę podparłos swój bok i bardzo dogłębnie oceniało chłopca.|
- Ymhh..! Nie macie tutaj króla?! Nawet w mieście którym mieszka król? Nie rozumiem, w tym mieście niema króla? Czy nie macie króla oraz miasta w który mieszka król? - Chłopiec był wyraźnie zakłopotany. - Jak może istnieć polityka, bez króla, jego żony królowej? To dziwne… Przecież, zawsze ludzie dzielą się na warstwy… - Lucas starał się zrozumieć.
- Królowi się zmarło. - Dziewczę wydawalo się rozbawione swoim stwierdzeniem. - Aktualnei porzadku pilnuje General dopóki nie znajdzie się zastępcy na to miejsce. Odradzała bym spotkanei z nim chyba że w sprawie “znaleziono następcę”. Ma zły chumor od kiedy musi tu siedizec.|
- Ale, co to za problem, nie macie jasno ustawionej linii dz-dziedzicznej? Nie powinno się to zdarzać w państwie! Ale, ale skoro nie macie króla, księcia, czy nawet księżniczki… Może macie księżniczki, one też mogą dziedziczyć tron! Chyba, tak myślę… My mamy królową. Poza tym, dlaczego się śmiejesz ze swojego króla, On może Cie słyszeć! Zmarli są ważni, ważni nawet na tym świecie! -pouczył chłopiec|
- To nie mój król chłopcze. Mój król żyje tak jak i mój dowódca. A ten król był zły, rzekomo z demonami się zadawał. No zmarł bez potomnie. To smutne ale prawdziwe. A teraz chlopcze mozesz odejsc nie za wiele tu zdziałasz...
- Dlaczego więc, ty zajmujesz się tym państwem? Dlaczego zajmujecie się ziemią, która prawnie wasza nie jest, pozwól mi proszę porozmawiać z waszym dowódcą. Może, może będę w stanie pomóc! - Chłopiec podniósł do góry rękę
- Sądzę, że mogę wam pomóc, poszukać następnego króla! Król to ważna osoba, musi być na swym miejscu, inaczej panuje chaos!
- Ech. Marudny jesteś dziecko... - z tyłu za jej pleców dało się słyszać szczery śmiech.
- Ty też “dziewczynko”. Ha ha. Co tu się dzieje. - męski młodzieńczy głso
- Chłopak chce do Generała.
- Uuu. Mlody. Odradza. Staruszek ma tka zly humor że i ja się prze dnim ukrywam.
- A nie dla tego że mialeś się czymś zająć?
- To też.. jeżeli jednak naprawdę ci tak pilno mogę przekazać co trzeba. A raczej ona przekaże co trzeba.|
- Dzień dobry, Panu! - wykrzyczał chłopiec - Nazywam się Lucas! To dla mnie zaszczyt! - pokłonił się.
- Emm.. Boje się, że możecie źle przekazać moje słowa, ale cóż… W moim świecie także koronowałem królów. Na tym polegają… prace.. obowiązki! obowiązki mojego zakonu! Ummy, co prawda, nie osobiście - ale byłem przy tym! Więc mogę wam pomóc! - Chłopiec uśmiechnął się do obcych - Może król, miał brata, siostrę, wujka? Zawsze można znaleźć dziedzica! Albo obrać nowego, godnego króla!
- Wiec w czym chcesz chłopcze pomóc? W zamku go nie znajdziesz. My też następcy szukamy.
- Odpóść Lovecraf. Nie ma co się z dzieciakeim urzerać.
- Odrzekal dziewczynka. Ej zaraz... Wy jesteście tego samego wrostu... - Odgłso uderzenia.
- Coś mówiłeś?
- Jesteś wyzsza o pani...
- Tak więc smar... chłopcze. Nic tu nie zdziałasz.
- Co tu się dzieje? - Potężny glos. Stukniecie obcasów, najpewneij staneli na bacznosć.
- Generale ktos do pana.
“Oh, naprawdę ktoś jest mojego wzrostu?!” Chłopiec nie mógł się powstrzymać, wyciągnął więc dłonie przed siebie, licząc że złapie dziewczynę.
- G-Genrał? Oh! Aguanaga, eee...Aguugguna, Agug...Generał Agygunagaum! To dla mnie zaszczyt! Nazywam się Lucas, jestem tutaj w sprawię waszego króla! To znaczy, króla którego nie macie, a króla którego szukacie, bo by miasto króla było miastem króla i ty genrale Gaaguna nie musiałbyś tutaj siedzieć! Jestem kimś kto przybył do was, by rozwiązać wasz problem z królem, którego nie macie! Masz bardzo miłych ludzi, generale! Ta wysoka jak ja dziewczyna która jest wyższa ode mnie, oraz ten osobnik który nie wiem jak wysoki jest! - Pogubił się, nigdy nie rozmawiał z tak ważnymi osobami.
- Ach tak. - Skomentowal krótko. - Wróć gdy kogos znajdizesz.
- Ruby. Juto cię szukał.
- A ty młodzieńcze pójdziesz ze mną. - odgłos przełykanej sliny.
Odgłosy kroków widać wsyzscy się rozeszli. Rycerz dotknął chłopca z bark i wyprowadził z zamknowego wejsćia które się zamknęło.
Lucas nie miał wyjścia, jedyne co mógł zrobić to udać się ze strażnikiem
- Kim byłą ta niska kobieta, którą spotkałem, wcześniej, proszę Pana?
- Ruby? Czarodziejka ze stacjonujacego tu oddziału. - Odaprł odprowadzajc chłopca.
- Prawdziwa czarodziejka?! Wow! Czy daje jakieś występy? Umie sztuczki ?! - Chłopak był zafascynowany|
- Prawdziwa. Występów nie daje, a jej mocy nie dane było mi widzieć. Z pewsnością jest umiejetna. Nie ma co do teg owątpliwosci. W końcu to oddzial Juto.
- Czym jest oddział Juto, psze Pana? To jacyś ebitarni magicy? Czy można z nią się spotkać? Bardzo chciałbym poznać czarodziejke! Przeprosić Ją za to, że nie wiedziałem że jest magiczką! I posiada ogromną moc! - Chłopak uśmiechnął się do żolnierza |
- Eee.. Tak elitarny oddział. Nie musisz chłopsze jej za to przepraszać. Nie była zła.|
- Ale bardzo chciałbym Ją poznać! Bardzo szanuje magików… Mówiąc szczerze, to… Nie mam gdzie pójść, a magicy potrzebują pomocników… Może nawet robić na mnie eksperymenty! Być może odzyskałbym wzrok! Lub zmienił się w ptaka i byłbym wolny od tego ciała… ehhhh..- Chłopiec cały czas skierowany był w kierunku strażnika
- Nie sądzę chłopcze by ona pomocy potrzebowała. Nie tym się zdaje zajmuje. Niestety chłopcze ddziś juznic nie wskórasz.
- Rozumiem, jednak dziękuje za Pana dobroć. Pozwole zadać sobie pytanie, czy zna pan jakieś miejsce, gdzie mógłbym odpocząć? Cóż… Nie mam pieniędzy ani miejsca do spania, być może jakiś daszek gdzie nic by mi się nie stało i mógłbym schronić się przed deszczem? - Chłopak nagle osmutniał, sam nie radził już sobie tak dobrze...
-Stajnia? - Zapytał niźli odpowiedział. - Przy bramie wyjściwoej.|
- Rozumiem! Bardzo panu dziękuje! Ohhh… A tak myślę, jest możliwość wstąpienia do straży miejskiej? - Wyszczerzył ząbki
- No cóż! Na pewno macie jedzenie i ciepłe miejsce, poza tym mógłbym bronić prawa! Argh - chłopak zasymulował atak bronią… Prawdopodobnie
- Cuż chłopcze. Na te sprawy jesteś odrobinę za mlody…
- Sądzę że bardziej ryzykowne jest dla mnie… siedzenie bez dachu nad głową, niż służba w tak wspaniałym miasteczku! Cóż, tutaj przynajmniej umrę szczęśliwy, a tak samotny i z głodu… - Ciągnął
- Ech chłopcze czy chcesz nie znaczy że możesz. - Mówij już widocznie zmęczony marudnym chłopcem. - Mówiłem jesteś za młody możesz jeśli chcesz pójsc do kapitana ale jestem pewny że inne odpowiedzi nie usłyszysz…
yyyy...eee...No cóż, nie mam innego wyjścia, szlachetny Panie! Muszę udać się do twojego kapitana, być może On zlituje się nad dzieckiem… Poza tym, tamta czarodziejka jest tak samo mała jak Ja! To nie uczciwe, ja też muszę znaleźć prace. Zaprowadzisz mnie, Panie do kapitana? - Poprosił, nieco zmęczony.
- Cuż nie o wzrost chodzi lecz o wiek i umiejetnosci. Nie. Nie zaprowadzę cię bo moim zadaniem jest pilowanie wejsćia do zamku. Popraoś jakeigos przedodnia czy coś. A teraz zmykaj.
- Emm… Panie, wstyd mi o tym mówić, ale ja jestem niewidomy. Jest Pan strażnikiem, więc mogę panu ufać, nie mogę jednak pytać ludzi w mieścinie, wierze w ich dobre intencje, jednak… Jest pan strażnikiem. Zamek raczej nie upadnie bez jednego obrońcy, prawda - Miał już znacznie poważniejszą minę
- Ech... Chłopcze... w jakim więc celu mam cie prowadzić do kapitana? - Zapytał myśląc trzeźwo, mimoi iz byłjuz kompletnie znudzony rozmową.|
- Szukam pracy. Nie mam pieniędzy, nie mam rodziny, nie mam nawet miejsca do spania! Ludzie odmawiają z góry przeklętym kaleką, nikt nawet nie pomyśli o tym, że ja też potrzebuje środków do życia. Nie macie tutaj nawet religii, co mam zrobić więc innego? Mam iść do lasu, by zrzarła mnie jakaś bestia, bo być może uratuje to jakieś szczęśliwe dziecko! Wszyscy jesteście tacy sami! Wszyscy, wszyscy! Prosiłem ładnie o pomoc, to wszyscy odpowidacie w taki sam sposób! Mam nadzieje że twoje dziecko też urodzi się ślepe! Być może zrozumiesz co to za ból! - Chłopiec wyraźnie się zdenerwował, niemalże miał się wypłakać.
- Co się dzieje? - Zapytał inny glos. Chwila szeptów.
- No wiec?
- Hmm... Straż odpada... Trudna sprawa... szpetu szeptu.
- A skąd mam wiedzieć co możne robić. - Szepty. - Mariki nie ma.
- Też prawda.
- Dobra chłopcze. Słuchaj. Nie wiemy czym sięmozesz zająć. Na razie skierój się do stajni tam będziesz maiłdach nad głową. Zrozumiano? Porozmawiam z przełożonym czy nie dało by się dla ciebie czegoś znaleźć. To będzie trudne. - Ostatnie dodal szpatem do samego siecie.|
“Nie wiem czy powinienem być w stajni, jeśli Oni wyjdą mogą mnie tam złapać. Muszę dostać się do zamku. Być może dam radę spotkać jeszcze raz te czarodziejkę, Lucas - jesteś bezużyteczny… “
- Co miałem zrobić! - Wykrzyczał, po czym natychmiast zasłonił usta.
- Ja, ja dziękuje za ni...za pomoc! - Wykrzywił twarz w grymasie
- Przepraszam, gdzie znajdę te stajnie?
- Ech. Chodź. - Powiedzial znudzony straznik biorąc chłopaka za rękę i prowadząc ku stajni.
- Dziękuje… Panie - Chłopak udał się z gwardzistą, być może spotka tam kogoś kto pomoże mu dostać się do zamku. Droga nie trwała długo, jednak obecność niewidomego chłopca z pewnością ją wydłużyła. Kiedy odprowadził go pod same drzwi, chłopiec pożegnał żołnierza, po czym wszedł do środka, nieco niepewny.
- ehmmm… Przepraszam? - zaczął nieśmiało.
- Ta? - Ciężkawy głos i zapach stajni. - W czym rzecz mały?
- Dzień dobry! Nazywam się Lucas, będę tutaj spał! Mam nadzieje, że to nie problem dla Pana, oraz pana zwierząt! - Chłopak zbliżył się do mężczyzny
- Hmmm… Czy z tych stajni korzystają ludzie Pana Jutro? -
- Rzadko, ale czasami. Aktualnei są tu przydzielenei wiec miasta nie opuszczają.
- uuuuu…. Bardzo chciałem ich poznać! Niestety, widocznie nie dam rady… Emmm, może pomożesz mi Panie? Szukam tutaj pracy, jestem kapłanem, jednak na nic moje usługi w mieście, gdzie nikt nie wyznaje żadnej religii. Być może mógłbym zorganizować w jakimś miejscu, punkt pomocy? uhhh… Moi bogowie, pozwolili mi, leczyć innych! Chciałbym pomóc ludziom, bardzo, bardzo mi na tym zależy!
- Punkt pomocy powiodosz choposzku. Hmm za miastem raczej bez nadzoru bys móg takowe prowadzić ale w meiście nima gdzie. Więszkość lecznicy robi panienka Marika. Zadledwie co do maista wróciła. Lecz jej pomocy nie trza. Ona samo pracuje.
Dlaczego nikt mu o tym nie wspominał? Od jakiegoś czasu wspominał o tym, że chcę pomagać ludziom, to jednak nikt nie wspomniał o tej Marice. Był już wyraźnie zirytowany, gdy zdał sobie sprawę ile niepotrzebnie metrów dziś zrobił.
- Punkt pomocy, w tym miasteczku! Nie spodziewałem się, czy mogę spotkać, czy mogę spotkać się z Panienką Mariką? Czy znów, znów musiałbym ubiegać się o spotkanie? Ciężko w tym mieście zrobić co kolwiek…
- Dzisiej? hmm. To juz od niej zalezy. Dopiero co wróciła. Jesli chcesz idź zapytaj.
- Rozumiem, gdzie w takim razie, znajdę te panienkę? - zapytał, już wyraźnie znudzony.
- Za barem skręć w prawo. W tamtej alejce na końcu jest jej nowa pracownia. - chwial ciszy. - Zaprowadzę cie.
- Wow! Bardzo mili ludzie, tutaj mieszkają! Dziękuje bardzo, Panie! - Chłopak ruszył za stajenym do pracowni niejakiej kobiety. Nic nie mówił przez reszte drogi, po prostu szedł.
Budynke byłraczej zwyczajny. Choć wieskzy od pozostałych w okolicy. Widać alchemiczce powodził się interes. Kilka stuknięc w drzwi i uchyliła się zasuwa.
- Kto tam? - Słodki dziewczęscy głos.
- Halllllo! Dzień dobry! Jest jeszcze dzień, prawda? Czy mam przyjemność z Panienką Mariką? - chłopak szedł po woli, by niczego nie uszkodzić.
- Tak. To ja. - Cichawy głosik. - W czym pomóc.
- Panienka Mariko. Chłopiec poszukuje pracy. Tak rzecze.
- Ten miły pan mówi prawdę! Szukam jakiegoś zajęcia! Co prawda, jestem młody, jednak, jednak mam umiejętności! Mógłbym, mógłbym wspierać tutaj Panienkę! - chłopiec miał nadzieje, że tym razem się uda. - Jestem kapłanem, moi bogowie, nadali mi pewne zdolności, do pomocy potrzebującym! Czy przyjmie mnie Panienka?
- Hmm. Nie mam nic czym mógl byś się zająć. Ale jak chcesz porozmawiać to wejdź. - Dzwi się otworzyły. Lucas tego ne widział ale panienak o różowych włosach trzymała jakąś czarny flakonik w ręku gdy otwierała drzwi.|
- Dziękuje, to i tak więcej niż inni oferowali, jednak dziękuje, Panu - że mnie Pan odprowadził. Być może jeszcze zawitam! Oczywiście o ile trafię! - Chłopiec ukłonił się grzecznie.
- Ma pani ładny głos! - Lucas skomentował.
- Jest Pani medykiem?
- Alchemikiem. - Skorygowała i zamknęła za malcem drzwi. - Tędy. - Przeszła kawałek korytarzem, ządząc p oodgłosach i skręciąl wprawo do jakiegos pomieszczenia. Odłaożyła flakonik, sadząc po glosie. Reszta dźwieków to był yodglosy gotowania, ważenia i skraplania mikstór. Lucasowi wydawało się ze ktos jeszcze jest w pomeiszczeniu, tylko tylko że zachowuje się tka jakby go nie było. Czyli? Cuż tego nie dało się jasno wytłumaczyć. Poprostu czuł czyjąś jeszcze obecnośc.
- Alchemikiem…. Alchemicy tworzą mikstury, wywary oraz zmieniają metal w złoto, em… węgiel w złoto? Czy był to może kamień? - Chłopak zamyślił się.
- Czy trzyma tutaj Panienka, pacjentów? - wreszcie zapytał, by wyjaśnić sytuacje, być może to po prostu ktoś chory?
- Hi hi. Wybacz chłopcze. Tak powiadają że alchemicy tym się zajmują jednak najważnieszymi ich zajeciami to mikstury, leczenie i badania. - Stukniecia flakoników - Czasem jeśli wymaga tego sytuacja jednak dopiero co wróciłam i... nikogo w tej chwili nie przyjmuję. - Kolejne odglosy bulgotu i przelewania płynów. - A więc chłopcze poszukujesz pracy?
- Uhh… nie będę w takim razie, bogaty… - Odpowiedział z uśmiechem - Wróciła Panieka? Przecież, alchemik powinien zostać w mieście i pomagać ludziom, prawda? - Zamyślił się
- Tak! Szukam pracy!
- Wróciłam z rodzinnych stron. Po upadku, oczywiście po wykonaniu swoich obowiązków, udałam się do Rockviell. Myslisz się chłpcze, wpierw jesteśmy ludźmi późnei jdopoero sam idecydujemy o tym co musimy a czego nie. Tak przynajmniej mawia mój przyjaciel.
- Rozumiem! Rodzina jest ważna! być może, najważniejsza! - zaakcentował
- Co to jest, Rockviell?
- Kraj Ziemi a raczej jego nowa nazwa. - Odpowiedziała przelewajac flakoniki. - Tyle straczy? - Zapytala.
- Narazie się tam nie wybieram! Jak będę potrzebował informacji, z pewnością zapytam! Dziękuje, ale…. mmm Nie odpowiedziała Panienka na moje pytanie… To znaczy, o pracy...to znaczy, przy pomocy Pani pracy! - zakłopotał się
- Ach nie. Wybach pdo nosem zamruczałam. Te mikstury muszą byc w odpowiednich proporcjach warzone. Co do pracy. Jedynej pomocy jakiej potrzebuję to zdobywanie ziół, a wydaje mi się że to nie odpoweidnie zajęcie dla dziecka. Z reszta samo w sobie ich zdobywanie jest niebespieczne. Mikstury także trzeba umiejetnie ważyć. Chyab że byś się zajął roznoszeniem choć i to wyamga wprawy.
- Rozumiem… Liczyłem, że będziemy… Ratować ludzi, lub pomagał modlić się tym, którzy nie mogą już wrócić do tych którzy mogą być zdrowi! - pokręcił. - No… I...Ten… Bardzo chętnie, chętnie bym to zrobił, ale… Cóż, uhhh… ja.. Jestem, jestem ślepy… - Wykrzywił usta w grymasie
- Hmm. To z pewnoscią jest problem. A gdybyś mógł widzieć? - Zapytała z z zaskoczenia.
- Wtedy… Musiałbym zostać Pani przyjacielem, na zawsze… - Uśmiechnął się dziwnie.
- Uuu. Jak to groźnei zabrzmiało. - Dziewcze się zaśmiało. - Moje mikstry naprawdę działają jednak cudotwórczynią nie jestem więc i efekt nie byl by pewny. Wspominałeś o wierze jednak w tym śweicie jak zdążyłeś zauważyc nie ma wielu wierzących. Czemuż się dziwić w koncu bogowie to u nas nic nowego... Cużjeszcze potrafił być zrobić?
- Cóż, sądzę że to smutne, brak tutaj czegoś dla czego warto trwać, wiedzieć że śmierć jest końcem, sądzę że to naprawdę złe, by nie mieć do kogo się pomodlić… TO…. pustka. A pustka jest zła, jest gorsza niż śmierć, to, to, to… Niepoprawne! - Naglę zmienił temat.
- Eh, efekt nie pewny, czyli mogę, mogę od tego umrzeć? -
- Raczej mozę po prostu nie zadziałać. Nie martw się nie testuje soich preparatów na nikim jeśli nie mam pewności czy są one bezpieczne w większym roumieniu. Niestrawność i mdłosci to norma. - stukniecia flakoników. - Nie uważam że brak wiary to cos złego. Wiemy że bogowie istnieją i wiemy jacy są dlatego nie pokąłdamy w nich wiary. Nasze wierzenia skupiają się przy rzeczach i sprawach które maja swoje neiznane lub ważne zasady? -Zapytała neipwenie - Nie jestem filozofem wiec nie wyjaśnię ci tego. Uznaj p oprostu że bardziej przekałdamy pewne zasady nad wiare.
- Bardzo mnie kusi, by spróbować Panienki ekstraktów, niestety… Muszę odmówić, obawiam się że jeśli zadziała, to zbyt ciężko będzie mi znów stracić wzrok, skoro jest to tylko czasowe działanie, mój umysł pozwala mi spoglądać na wszystko, węch nadawać temu urok, a dotyk kształt. Więc, dziękuje! - Odpowiedział, kłaniając się - Odnośnie wiary, nie sądzę by sens był wyznawać bóstwa, które nie pomagają człowiekowi, brak w tym sensu oraz zrozumienia, dlaczego wówczas by nie zmienić swojej wiary? Sądzę że człowiek, musi zrobić ten pierwszy krok. Później, później będzie dużo łatwiej!
- Tutejsi bogowie... - Mówial znacznie wolniek. Zapewnę wskupiając się na swoich miksturach - są raczej... mało... pomocni... Są także zle bóstwa, ale... większosć... jest... neutralnych... och idealnie.
- Może to po prostu, wy nie doceniacie ich pomocy? Rolą bóstw nie jest pomagać ludziom, jedynie to ich dobra wola. Sądzę ze to tutaj może drzemać problem, po prostu się nie rozumiecie, ba wy ich nie rozumiecie. Świat was zwiódł i zwracacię uwagę tylko i wyłącznie na przyziemne sprawy...
- Tak... już... jest! - Odgłso zadowolenia. - Dobrze mam już czałość. Będę jeszcze musiała poprosić o zdobycie paru ziół. - Mówiła do siebie.
- Hmm… Zjadłbym coś! Pewnie alchemicy, przy swojej sztuce z pewnością wspaniale gotują! Prawda? Oczywiście, odpracuje to jakoś ymmm…. Może, może posprzątam?!
- Hmm. Nie musisz. Sama bym coś zjadła, jednak z tym będzemy musieli się udac do Rogatej Bestii. Paskudie gotuję. Widać alchemia weszła mi w krew.
Kilka stuknieć flakoników i jakichś desek. Zapewnę skrzynka. Sądząc po ciszy byłą juz gotowa do wyjsćia.
- Super! Rogata bestia, brzmi ciekawie! - Chłopiec wyciągnął ku kobiecie dłoń - Hmm, mam nadzieje że nie jest tam bardzo drogo!
- Znam się z właścicielem wiec nie powinno być problemów. - Uśmiehc którego nie mozna było zobaczyć. - Tak wiec chodźmy.
- Mam nadzieje że mają tam miód pitny! Zawsze, ale to zawsze chciałem go spróbować! No już 10 lat! To baaaardzo długo! - dodał chłopiec, po czym udał się z kobietą do knajpy.
- To alkochol. Wiesz o tym dziecko. - Pouczyłą wychdozac z budynku. Chwilę później dotarli do karczmy.
 
Cao Cao jest offline