Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2014, 18:36   #27
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
W więzieniu


Eri w biegu przedarła się przez szereg pomieszczeń korytarzy aż wreszcie dotarła do kratowanych drzwi. Na drewnianej kozetce leżał tam wojownik w białym bezrękawniku.
- Maruder!~nya. Wyłaź potrzebujemy twojej pomocy~nyu.
- Aaaaach - Ziewnął przeciągle. - Tak? A ten no... Huto? - Opowiedział wciąż mając zamknięte oczy.
- Dał przyzwolenie~nya.
-Ech. Męczące. Tu mi dobrze i wygodnie. Jeść dostaje nci do roboty nie mam.
- Maruder!~rrrr.
- Już już. Żartowałem. - Wstał. - Choć nie do końca - dodał szeptem. - Masz klucz?
- Nyan. Już po niego idę~nya.
- Nie idź. Szkoda czasu. - Podszedł go krat i wygiął je jak dwie gałązki. Przeszedł prze otwór i znów je nagiął. - No co? Mam ograniczać zniszczenia wedle rozkazów. Aaaaach. Prowadź i nie śpieszmy się.
Razem udali siew stronę pola bitwy.

Anti nie powstrzymał Eri, chowając się, gdy dwójka poczęła powolny marsz w kierunku pola bitwy. Później rozejrzał się ogólnie po więzieniu - ciekawe czy znajdzie się tutaj coś ciekawego.

Więzienie jak więzienie opustoszałe, brudne i puste.

Chłopak szukał przede wszystkim jakiegoś pomieszczenia, w którym można by zaczerpnąć informacji - czegoś na kształt biura.

W więzieniu nic takiego nie istniało. Musiał więc się cofnąć do samych koszar. Dopiero tam poprzez korytarze i sale natrafił na namiastkę takiego pomieszczenia. A raczej stół zasłany papierami.
Listy gończe, raporty strażników i oddziałów odległych, sprawy bliższe i dalsze. Choćby grasujące bestie, zaginiony obóz. Sytuacja polityczna w Targas zdawała się bez zmian. Zgodnie z raportami zamek został zamknięty a miasto pozostało otwarte. Jednak wciąż miało miejsce przeszukiwanie przechodnich. Stan wojenny raczej stabilny jak głosił raport od niejakiego “Kanade“. Oddziały które wyruszyły do lasu zwykle wracały pokonane i ranne ale wszyscy żyli. Inne dokumenty wskazywały na oddział Juto jako “przydzielony dla dbania o spokój i porządek publiczny”. Lofar zostało w nich nazwane mianem “miasta przybyszów”. Kartoteki czy tym podobnych dokumentów dotyczących Marudera nigdzie nie było. Kim jest, skąd przybył ani czym się szczyci. Jedyny dokument zawierający słowo “Uwerworld” to kopia raportu:
“...ślad po nich zaginą lub też czekają w ukryciu. Takie jest moje skromne zdanie Królewno Uri. Jeżeli miał bym wyrazić swoje obawy to właśnie brak informacji o nich jest dość niezwykły. Aresztowany okazał chęć współpracy tylko w sposób ‘nie stawiania oporu’. Nie udzielał żadnych informacji i zgodnie z zaleceniami waszej królewskiej mości nie naciskaliśmy. Nie będę pisał o jego stosunku do całego świata z szacunku do tej formy pisemnej i Ciebie Królewno. Prosił bym o jak najszybsze uporanie się z problemem dziedziczności tegoż tronu. Z całym szacunkiem mam dość pracy za biurkiem.
Królewski Rycerz Juto.”
Reszta dokumentów nie miała większego znaczenia dla chłopca choć zapewne coś jeszcze dla odpowiednich osób by się tam znalazło.

Korzystając z faktu nieobecności strażników, Anti począł się przyglądać raportom i listom gończym. W tych pierwszych może znajdzie coś godnego uwagi, a przy napotkaniu ludzi, o których mówią te drugie można by się połasić o nagrodę.

Raporty mówiły m.in. o przebudzeni się przybyszów po upadku Lofar, o zamkniętej przystani, znikaniu przybyszów z północnej rubieży oraz o zstąpieniu boga w Sanderfall. były wzmianki o okresie bestii w Rockviel i jeden raport z nieokreślonego miejsca o próbkach przedarcia się przez barierę od strony morza, zakończonych klęska. Raporty bojowe z Targas w “zatargu o las” pozostawały identyczne: “wyruszył oddział nr... cel... status: pokonani.” Któryś z mniej inteligentnych rycerze dodał nawet komentarz. “Strażnik lasu ma dobrą passę”.
Nagrody nie były dość zachwycające dwa listy po 100 monet jeden za 250 i jeden za 500. Choć wszystkie wyglądały dość staro.

Potem chłopiec, jak gdyby nigdy nic, powrócił do okolic pola bitwy.

***

Dwóch rycerzy skoczyło ku olbrzymowi nie czekając na pomoc. Ich wspólna walka wyglądała jak taniec, obaj się asekurowali, obaj uzupełniali.
- Shine! Yoake no en! (ostrze brzask) - Miecz zalśnił bielą paraliżując przeciwnika.
- Seinaru! - Ostrze raz tarcza generała również zalśniły.
Obaj zadali dwa ciecia jedno w poprzek demona które postawiło paskudną szramę drugie przez oczy całkiem się ich pozbywając. Chwilę później obaj lecieli. Zamach buławy trafił w tarczę ale jak widać demon włada niewyobrażalną siłą. Dwójka białych rycerzy wbiła się w budynek za którym znajdowała się kuźnia.
Walka Chenbo również nie wyglądała najlepiej. Choć w jej przypadku było to mniej spektakularne... wszystko toczyło siew obłoku mgły.

- Jenny, nie, jesteś tu nam potrzebna… Burdel, hę? - skomentował wcześniejsze słowa i ucieczkę dziewczyny Gubernator. Obserwował przeciwnika, starając się wynaleźć zapewne jego słabe punkty.
- Pojedynczo wiele nie zdziałamy - zakrzyknął do pozostałych - Tego tutaj nie za bardzo obchodzą chyba rany, musimy pozbawić go zdolności poruszania się, jednym wspólnym atakiem! Jenny, krzyknij na niego - kobiety jednak nie było przy nim - Następnie… Soren, Ty przodem, dasz radę wytrzymać jego atak. Ja i Erven, z flanki. Atakujemy rękę, w której ma maczugę. Czarodziejko - zwrócił się do “gorącej” dziewczynki - Celuj swoim ogniem w głowę. Łuczniku - oczy Nanaph skierował na czarnowłosego mężczyznę - celuj w nogi. Nie osłoni ich mackami, a Ty, Xona… cóż, nie widziałem czym się zajmujesz, ale, jak mówił dowódca, posłużysz za wsparcie. Straż niech doniesie tutaj Juto i tego dowódcę. - spojrzał na Marikę, i rannych. Miał tylko nadzieję, że ta we mgle poradzi sobie z drugim.
Anti, pomagający dotychczas w punkcie pomocy, gdzieś zniknął. Zapewne nikt z pozostałych walczących nie zauważył, że już jakiś czas temu udał się w pogoń za biegnącą po więźnia Eri. Nikt też pewnie nie zauważył w tym całym pobojowisku zniknięcia jednego z mieczy strażników...

Z kurzawy rozwalonego domy wyłonili się trafieni strażnicy. Ich stan był dobry choć po minach widać było ze nie są w najlepszych humorach. Mogli oni jedynie patrzeć jak reszta ludzi naciera na demona, i ewentualnie pomóc, na własną rękę.

Brzmiało to jak plan, jakiś ale zawsze. Erven jednak był oporny na przyjmowanie rozkazów od kogokolwiek. Nie mniej jednak przystał na ten. Jak by nie patrzeć nie miał zamiaru umierać tu i teraz. Nie jedna przestrzeń jeszcze miała usłyszeć jego głos.

-Spróbuję go chwilę sobą zająć- odparł Castell. Również nie nawykł do otrzymywania rozkazów, jednak wydawało się że jak długo będzie się dobrze bawił tak długo nie ma nic przeciw.

Wszystko szło według planu choć demon był niezwykle toporny na obrażenia. Kula ognia prosto w pysk i wtórujący ryk bólu, strzały przybiły demona do ziemi. Ci którzy atakowali z bliska mieli nie lada problem. Podczas ataków demon wierzgał na boki czy to stalową łapą czy też maczugą. Sądząc po prędkości lotu maczugi trafienie z pewnością źle się kończyło. Tu jednak z pomocą przybyli rycerze którzy dosyć sprawnie sparowali potężne uderzenie swoimi mieczami oraz tarczą. Chwilowo pozostała tylko uzbrojona ręka oraz macki , które się nastroszyły.

Gubernator, korzystając z dogodnej okazji, tuż przed demonem podskoczył, nadzwyczaj wysoko, chcąc zbliżyć się do jego głowy i przebić ją na wylot. Dwa razy.

Erven przeklął w jakimś dziwnie obcym języku po czym odskoczył kilka razy w tył odłączając się od walki w zwarciu i unosząc dłonie powoli ku górze zaczął coś intonować. Poległe ciała piekielnych ogarów zaczęły się ruszać i po chwili dane było słyszeć chrzęst rozrywanej skóry i mięsa. Oto powstawały poległe ogary, w sile niepełnego tuzina a było ich jedenaście. Ostatki mięsa opadały ukazując białe kości. Niepełną chwilę potem już się rzucały na ogromnego demona ich kły błyszczące złowieszczo, a nikłe jadeitowe ogniki w ich oczodołach zdały się płonąć miniaturowym nieziemskim płomieniem.

W tym samym czasie Soren zaatakował frontalnie, wg planu. Upewniając się, że ściągnął uwagę stwora dobiegł do niego. Macki smagały powietrze gdy ten tańczył między nimi od czasu do czasu odcinając te co bardziej odsłonięte.

Demon straszenie się szamotał w amoku. Może i był ślepy i jego słuch nie był tak dobry jak u innych bytów tego świata, ale był silny, a to zawsze jest problemem. Soren skupił uwagę bestii na sobie, do czasu aż do walki nie wkroczyły ogary. W tym czasie Nanaph przypuścił atak na jego pysk. Uzbrojona łapa smagnął powietrze przed wojownikiem łamiąc prę demonicznych psów, ten natomiast sprawnie uniknął trafienia.
Gdy zbliżył się na odległość oddechu, bardzo powalającego oddechu, w ruch ruszyły pozostałe macki które szaleńczo i nieregularnie smagały całą przestrzeń. Szczęściem zostały szybko ścięte przez spadające z nieba miecze. Co ciekawe jeszcze kilka wisiało w powietrzu a aura Xony zdawała się delikatnie emanować.
Ostateczny cios i miecz wbił się aż po rękojeść. Demon zaryczał i wierzgać, strącił wojownika z siebie.Gdy tylko wylądował na ziemi, spostrzegł spadająca nań maczugę. Tu z pomocą przyszli rycerze parujący potężne uderzenie. Strumień powietrza z fali uderzeniowej uświadomił gubernatorowi że przy bezpośrednim trafieniu została by po nim mokra plama i nic więcej. Rany zadane przez Sorena wciąż narastały, ogary gryzły demona a ten wciąż się szamotał z mieczem w bitym w głowę. chwila zastanowienia czy to Coś,,, ma mózg we właściwym miejscu? ...o ile ogóle go ma.
Na to pytanie odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewano.
- Padnij~nya!!! - Wykrzyczała kotka, chwilę później w stronę demona pędziła czerwona “jakby ogniowa” kula.
Wszyscy zareagowali natychmiast padli lub jak Juto i generał skryli się za tarczą.
Pocisk uderzył w demona dosłownie odrzucając i rozrywając ciało wraz z siedzącymi na nim ogarami. Huk, wybuch i w miejscu trafienia pozostała mokra plama i mały krater. W linii strzeleckiej stała Eri a u jej boku mężczyzna, którego zaciśnięta pięść (w rękawiczce) parowała.
- To by było na tyle. - powiedział drapiąc się za uchem. - Wracam do siebie. - Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę bramy miasta.
Gdy kurzawa opadła widać było posture w miejscu trefienia i dwie szramy na bruku po jej obu stronach.
- Do tu się cholera dzieje!?- zapytał przybyły młodzieniec trzymający w ręku miecz o kruczo czarny ostrzu.

Z drugiego pola walki słychać było zacięte odgłosy. Dziewczę bez problemu radziło sobie sam oz demonem niestety nie zadając mu żadnych obrażeń ale i samej pozostając nietkniętą.

Erven szybko ocenił sytuację, wglądało na to, że była to bardziej robota dla szermierzy niż dla niego. Mino wszystko miał dość materiału pod ręką by posłać kilka walecznych fal ogierów na demona. Jeżeli tylko pozostali szermierze i rycerze rzucą się na niego zwycięstwo było praktycznie w kieszeni jednak cel był mały. Zdecydował się nie zabierać miejsca ogierami, niech sobie z nim zatańczą jak pragną. Pomimo tego zaczął przyzywać swoją armię szkieletów otaczając się nimi. Praktyka czyniła mistrza.
- Una s’Shanarish. Una Ergurubh. Ibahm. Maen nash n’aenerin. Kethan. - a ciała ogarów się poruszały i podobnie jak wcześniej powstawały do życia na wierną służbę po śmierci.

Gubernator wstał jak gdyby nigdy nic, spoglądając to na tajemniczego przybysza, który pokonał demona jednym ciosem, to na Ervena powołującego do życia szkielety. Chciał jakoś skomentować nowopowstałą armię, ale się powstrzymał. Na razie.
- Ten ostatni chyba nie jest specjalnie silny - stwierdził Gubernator, po czym zakrzyknął głośniej do nich - Zajmijmy się nim, wszyscy, tak jak tym tutaj! - Przy takiej przewadze liczebnej, plan był zbędny… każdy chyba wiedział jak atakować.

Niestety. Mimo iż każdy wiedział jak podejść nikt nie mógł się zbliżyć obłok mgły i zacięte starcie nie pozwalało na to. Finta, cięcie poprzeczne, mgła ciecie prosto w stalową głowę. Walce towarzyszyły strumienie iskier, ale żadna ze stron walczących nie mogła odnieść sukcesu. Salwa błękitnych bełtów i ognistych kul nie przyniosła skutku. Spadające miecze Xony tylko na chwilę zatrzymały demona. chwilę którą wykorzystał Chenbo by się wycofać i wsiąść oddech.
- Ech ech. Dawno nie miałam takiej zabawy.- Powiedział do ciebie z bardzo drapieżnym uśmiechem.
- Ale coś ci nie idzie - skomentował młodzieniec z mieczem. Przy jego pasie zwisały dwie głowy. Obie czerwone z rogami, obie demoniczne.
- Luven. To moja zdobycz!
- Spokojnie. Nie wtrącam się Mgliste ostrze. Jednak stwierdzam że niezbyt ci ta wygrana idzie. - Zaśmiał się
- Jest twardy jak stal i do tego ostry jeden błąd zwykłego szermierza i już był by martwy.
- Nie jesteś zwykła trójko. A i stal można przeciąć. - Uśmiech. - Jeszcze trochę i znów wyzwę cię na pojedynek. A tym czasem wracam do siebie. Bywaj. - Odszedł w stronę górnego miasta mając sobie za nic całe starcie.
Demon w tym czasie był blokowany przez miecze i nadpobudliwego Juto.

Gubernator począł obserwować walkę, wbijając swe dwa miecze w ziemię. Nie wyglądał na chętnego do szarży, szukał raczej jakiejś dziury w obronie demona.

- Potrzebuję chwili - zakrzyknęła Chenbo. - Zajmijcie go czymś.
- Słyszeliście damę. - potężny głos generała rozbrzmiał na polu walki. - Najlepsi rycerze do bloku. Kryć się na wzajem.
Zgodnie z rozkazami kilku rycerzy ruszyło w bój by co chwila wymieniać się i bronić przed ostrzami. Również i generał nie próżnował.

óo życia, aż w końcu był otoczony przez blisko dwadzieścia nieumarłych istnień o jadowicie jadeitowych nikłych ognikach zamiast oczu i upiornym uśmiechu kościstych szczęk. Ruszył w kierunku najbliższego poległego ogara którego jeszcze nie przywołał i który wyglądał na najcalszego. Po czym uklęknął przy nim i zaczął swoje badania oceniając wartość skóry i innych elementów. Niestety po krótkim badaniu ich cenność okazała się tak znikoma, że aż zerowa. Przeczesał ręką włosy. Nic. Po prostu nic z nich się nie nadawało oprócz ponownego wskrzeszenia do życia na służbę i tak też zdecydował postąpić. otoczony wiernymi ogarami i ich poległymi towarzyszami począł przyzywać je do życia… ponownie. Po krótkiej chwili szeregi jego świty zasiliło kolejne dwadzieścia istnień, a czaszki czterech ogarów przyczepił do pasa… miał wobec nich plany na zaś. Teraz potrzebował tylko promotora.

Nanaph, widząc dobrze sobie radzących żołnierzy, również przystąpił do badania pokonanych. Jego interesowały głównie kły ogarów i ognistą maczugę demona. Uniósł nienaturalnie dużą broń, choć nie bez kłopotów, po czym odłożył ją pod ścianą jakiegoś domu.
- Ciężka… - skomentował tylko, po czym spojrzenie i słowa skierował do maga - Ciekawy sposób tworzenia armii… -

-Ciekawi z was ludzie- zaśmiał się Castell leżąc na placach. Zdawało się że wybuch nieco nim szarpnął. Jego ciało dymiło, jakby jeszcze niedawno się palił- nekromancja co? Zabawna sprawa- uśmiechnął się podnosząc się do pozycji siedzącej.

Erven wzruszył ramionami po czym strzepnął pyłek z rękawa.
- Powoli odzyskuje dawną moc, prawa tego świata są inne. - odpowiedział.

- W moim świecie najpewniej trafiłbyś na stos- odparł odziany w czerń zbliżając się do towarzyszy- oczywiście, jeśli byliby w stanie Cię złapać- dodał z uśmiechem.

Gubernator nagle obrócił się, spoglądając w kierunku baru. Zdaje się, że nad czymś się zamyślił.

Młodzieniec o mlecznych włosach prychnął rozbawiony
- W moim z kolei schodziliby Ci z drogi.

-Bywa i tak- odparł Soren wzruszając ramionami po czym obejrzał się na karczmę- szkoda-wymruczał pod nosem.

Erven uśmiechnął się krzywo po czym podobnie jak oni spojrzał w kierunku karczmy dodając bardziej do siebie niż mówiąc do kogokolwiek
- Drugim wyjściem jest demonolatria…

-Szkoda go. Nie sądzisz Gubernatorze?- odezwał się Castell przerywając ciszę.

- Nie da się ukryć. - pomarańczowłosy zamknął oczy.

- Nie sądzisz że istniało lepsze wyjście?

- Kto wie. Może istniało, a może zginęlibyśmy próbując je odnaleźć. Za duże ryzyko… -

- O czym w w ogóle mówicie? - zapytał Erven przeczuwając odpowiedź.

- O Lucasie - bezceremonialnie odparł Nanaph.

- I co z nim? - drążył pytaniem Sharsth

- Już go nie ma. Znów chciał spalić miasto. –

Erven westchnął po czym przeczesał dłonią włosy.
- Nawet lubiłem dzieciaka, szkoda.. ale to duch, demon, może znaleźć nowego nosiciela, wiesz o tym?

- Może, ale nie musi. Lucasa nie było już od naszej… porannej przygody. –

- Coś czuje że potężnie spartoliłeś sprawę nie ważne co wtedy robili.. - Erven zatrzymał się w połowie zdania, nagle go coś uderzyło z prędkością rozpędzonego powozu… z kolcami… - ...o, w mordę jeża…. Jen się wścieknie. Dzięki, normalnie ubarwiasz mi życie psia jego…

- Ja? - Nanaph zdziwił się, że mag identyfikuje go z jego bratem - Myślisz, że nie zrozumie? –

- Ja widziałem tego demona co w nim siedział, ty też, a ona? Weź wytłumacz kobiecie.. instynkt.. jeżeli wiesz co mam na myśli .

-My możemy jej to powiedzieć- wtrącił się Castell- chodź trochę ominie cię jej... gniew- zachichotał- Na pewno w końcu zrozumie. Nie jest głupia.

- Głupia może i nie, ale to kobieta. I tu sprawy się komplikują.. - odparł Sharsth.

-Mimo wszystko uważam że zrozumie, chodź z początku może nie przyjść to łatwo- poklepał nekromantę po ramieniu- nie sądzę by we wszystkich światach demony były tak popularne- spojrzał mu prosto w oczy.

- Z tego co się orientuję jej świat jest ubogi w sprawy magiczne. - odparł podtrzymując kontakt - Wytłumacz komuś kto nie widział słońca czym jest słońce.

-Oh..ludziom da się wmówić wszystko jeśli ma się wystarczająco dużo czasu. Tym bardziej że to co chcemy jej wytłumaczyć to prawda... i nie jesteśmy jedynymi świadkami. Niemniej życzę Ci powodzenia, bo to ty jesteś jej obecnie najbliższy.

Erven wzruszył ramionami i odparł tylko prostym
- Co ma być to będzie, nie ma co się przejmować na zapas.

- Ona tam go szuka… chyba powinniśmy iść jej powiedzieć. - stwierdził Gubernator.

- Lepiej chodźmy, ale ja udaje że nic nie wiem, bo… w sumie nie wiem. - odpowiedział z nikłym uśmiechem na twarzy.

Dalszy los walki nie był im znany jednak pewne było jedno. Zwycięstwo.

Jenny bar


Pobojowisko o jakim mówiono raczej należało do bardzo ogólnych. grupa tutejszego plebsu leżała jak po ostrej libacji. Czarnowłosy siedział na krześle rozmasowując zatoki. Przy stole akasji leżeli assasyn i Samuraj, i zasiadał ciężko zbrojny oraz barman o czymś rozmawiali. Barman wyglądał raczej na zaspanego.
Przez chwile nawet Jenny się zachwiała po wejściu do budynku. Dziwna woń zelżała ale nadal gdzieniegdzie się unosiła.

Jenny zasłoniła rękawem nos i usta. Drugą ręką rozganiała powietrze przed sobą. Wkraczając niespiesznie do środka uważnie rozglądała się po pomieszczeniu.
- Co się tutaj stało? - padło pytanie z jej strony. Niemrawi ludzie nie bardzo umieli odpowiedzieć dziewczynie. Dowiedziała się w sumie z niewiele większymi szczegółami o tym co już powiedziała Marika. Dodatkową informacją było tylko to, że ktoś wyciągnął chłopca poza karczmę. Po dokładniejszym dopytywaniu się wyszło na jaw, że osoba o pomarańczowych włosach i kolczykach na twarzy zabrała Lucasa. Jenny zdało się, że najprawdopodobniej był to któryś z braci… a że nie widziała Christosa na polu bitwy to pewnie był on. Już podczas jej rozmowy z nim w kryptach widziała, że nie specjalnie przepada za chłopcem. Szczęściem ktoś zauważył w którą stronę się skierował.
Jenny wyszła poza karczmę zastawiając otępiałych ludzi w środku i udała się we wskazanym kierunku. Nie mogła być pewna czy po drodze gdzieś nie skręcił.

- Jenny, zaczekaj - dziewczyna usłyszała dochodzący z tyłu głos Nanapha. Wraz z nim szli Erven i Soren, a za nimi wataha szkieleto-ogarów - Szukanie go nie ma już sensu. -
- Wybacz Jen, właśnie się dowiedziałem przed chwilą. To koniec. - powiedział Erven

Jenny się odwróciła z miną pełną konsternacji.
- A o czym wy do cholery gadacie? I co ja mam ci wybaczyć Erven? - zapytała nie zauważając z początku stada wskrzeszonych demonów. Gdy już to zrobiła z jakiegoś powodu nie zareagowała. Tylko coś jakoś tak nerwowo spoglądała na wszystkich.

Erven robił drobne kroki w kierunku dziewczyny.
- Nie mi wybaczyć, sam się dopiero dowiedziałem… i nie martw się... - pokazał kciukiem szkielety za nim - ...sa niegroźne, wybacz braciom. Miałem nadzieję, że inaczej to się da rozwiązać, ale ostatecznie nie miałem wpływu na rozwój wydarzeń. Obawiam się że mogło nie być innego wyjścia… - mówił łagodnie, spokojnie choć było widać że nie było mu łatwo przekazać tą wiadomość.

Jenny zamrugałą kilkukrotnie powiekami ni w ząb nie rozumiejąc co białowłosy ma na myśli.
- O co chodzi? I w sumie czemu mam nie szukać Lucasa?

- Już go nie znajdziesz. Odszedł. - wyprzedził odpowiedź Ervena Nanaph. Z ciekawszych rzeczy dodatkowo mogła przyuważyć Antiego, w dłoniach trzymającego… miecz, podobny do tych strażniczych.

Erven staną przed Jen i położył dłonie na jej ramionach delikatnie je gładząc góra dół po czym wyszeptał.
- On odszedł… Już go nie ma.

- Kurwa, a nie możecie po prostu powiedzieć, że nie żyje? - Jenny zrzuciła dłonie Ervena z ramion. Odwróciła się na moment przecierając palcami kąciki oczu - no i gdzie jest co? Wiem, że Christos go wyciągnął z karczmy - odwróciła się spoglądając na Nanapha.
- Nie ma. - odparł Gubernator.

- Co nie ma, co nie ma? Co z ciałem?

- “To co z prochu powstało, w proch się obraca.” - odpowiedział pomarańczowłosy charakterystycznie.

- I co? Skoro już postanowiliście go zabić z zimną krwią to może dajcie mi chociaż szansę pożegnać go osobiście. Od kiedy wyszliśmy z krypt szukam go po całym mieście - Jen stała z założonymi rękoma na piersi. Jej mina nie wyrażała zadowolenia.

Rozmowę przerwał głośny śmiech dochodzący zza Erevena i Gubernatora. Stał tam Soren, który widocznie nie był już w stanie dłużej się powstrzymać.
-Hehehe…..-śmiech powoli gasł gdy Castel zwrócił uwagę na wpatrujących się ludzi- wybaczcie, nie mogłem dłużej się powstrzymać- dodał szczerząc się dziwnie.

W międzyczasie co bardziej spostrzegawczy z drużyny mogli dostrzec cień wskakujący z zewnątrz na mury, a potem zeskakujący do środka.

Jenny nie skomentowała wybuchu śmiechu. Pokręciła tylko głową i z wyraźnym zmęczeniem na twarzy oraz zrezygnowaniem popatrzyła po trójce.
- Nie wiem co takiego zrobił Lucas, że uznaliście go za zagrożenie ostateczne. Wiem jednak, że siedziało w nim sporo agresji, którą można było złagodzić. Teraz już nic z tym nie zrobię. Szkoda.

- Byłem przeciwny temu rozwiązaniu, ale nie było mnie w pobliżu kiedy to się działo, nie mieszaj mnie w to proszę, lubiłem chłopaka, gdy był tym ludzkim ja. - odparł Erven ze zmęczeniem na twarzy.

- Mogłeś być i przeciwny, Twoje “rozwiązanie” nie było lepsze - wszyscy usłyszeli głos dochodzący od postaci zza Jenny. Christos powrócił, w nie najlepszym stanie. Jego zamknięte lewe oko, i spora ilość krwi na twarzy, mające w nim swe źródło wskazywała, że nie poszło tak łatwo.

-Widzę że nasz mały przyjaciel wciąż walczył nim strawił go ogień piekielny- zaśmiał się Soren- Jak było?- zapytał złośliwym tonem.

Nanaph tymczasem odpowiedział Jenny
- Cóż… próbował zakuć Ervena w dyby, zniszczył mu dom, prawie zabił dwójkę dzieciaków, i dwukrotnie chciał spalić miasto. Nawet jeśli czasem potrafił zachować spokój, był zbyt niebezpieczny.

- Co fakt to fakt… - zauważył Erven splatając dłonie z tyłu głowy - ...nie mniej nie musieliście go zabijać, pewno znalazłbym inne wyjście. Przy Jenny zdawał się być w miarę normalny… albo raczej udawał normalnego.

- Nic nie powiesz Christos? - zapytała się Jenny drugiego brata z wyczekującym wzrokiem.

- Nanaph powiedział już wszystko. - odparł tylko starszy brat.

Jenny prychnęła. Nie bardzo chciała kontynuować tę rozmowę. Dlatego też robiąc kilka kroków w tył odwróciła się i machnęła ręką. Postanowiła zostawić ich udając się jakąś boczną uliczką Lofar.

Soren podążył wzrokiem za dziewczyną po czym spojrzał na Erevena i przekrzywił lekko głowę.
-Miłego wieczoru Panowie, poszukam lokum na noc, bo jak widać jest już ciemno- walnął ironicznym tonem- a Christos, mam nadzieję że dobrze się bawiłeś- dodał po czym zniknął w ciemności. Udał się do karczmy po swój oręż po czym ruszył w głąb miasta szukając miejsca do snu.

Erven westchnął, miał oto szkopuł do rozwiązania… odchodzący boczną uliczką szkopuł. Spojrzał na braci, na Castella po czym skinął głową i powiedział - Panowie wybaczą - i ruszył za Jenny.
- Jenny! - za-pół-krzyknął będąc już niedaleko niej.

Bracia natomiast, uznając sprawę za zakończoną, powrócili na pole bitwy, by zobaczyć jak reszta sobie radzi.

Lofar boczne ulice


Jenny zwolniła kroku pozwalając by Erven mógł ją dogonić. Nie odzywała się jednak.

On z kolei po tym jak ją dogonił szedł obok niej, krok w krok, mówiąc nic.

- Gdzie zamierzasz nocować? - zapytała niegłośno dziewczyna.

- Najpewniej wynajmę pokój w mieście, po tym jak zostawię stadko zza murami. - odpowiedział równie niegłośno

Jen się skrzywiła.
- Lepiej to zrób, są obrzydliwe… - urwała na dłuższy moment pozwalając by dźwięki miasta zagłuszały ciszę jaka zapanowała - może tym razem się dołożę, co ty na to?

- Nie głupi pomysł.. zawsze taniej razem - zauważył mężczyzna przemilczając uwagę o jego towarzyszach. Obrzydliwi? Pewnie tak. Użyteczni? Zdecydowanie. - To co? Idziemy zza miasto na chwilę?

- Brama jest chyba odrobinę zblokowana - wzruszyła ramionami - trzeba by przejść pół miasta z nimi na wierzchu. Pamiętaj co mówił barman. Targas ściga nekromantów.

- Ehhh… - westchnął nekromanta, dziewczyna miała punkt - ...jednego nekromantę, ale masz rację.- Obrócił się w kierunku podążającej ich watachy i pstryknął palcami uwalniając je od jego wpływu. Kości złożyły się w czterdzieści nieskładnych stosów.
- Tak lepiej?

- Mniej klekocze - stwierdziła dość lakonicznie. Jednak po jej twarzy przebiegł swego rodzaju uśmiech.
- Śmierć nie jest dla ciebie problemem co?

- To nie jest tak… widzisz, gdybyś odeszła.. byłoby mi smutno. - odpowiedział.

- Umarła. Co wy macie z tym odchodzeniem? Em.. nieważne. Miło mi… chyba - Jenny uniosła ramiona do góry chowając na moment głowę pomiędzy nimi.
- Ja wiem, że się przestraszyłam gdy cię bestia poszarpała.

- Nie myślmy o tym, cieszmy się tym, że żyjemy - odpowiedział z lekkim uśmiechem - To nie była łatwa potyczka, ale ładnie sobie poradziłaś z tą bestią… jak profesjonalistka.

Jenny otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, zamknęła je jednak z pewnym niesmakiem na twarzy.
- Podobasz mi się Erven, ale jakoś nie bardzo mam ochotę na flirt w tym momencie wiesz? Trochę nie bardzo kiedy mały został zamordowany a przy bramie pewnie jeszcze kilka osób oddało swój żywot, wiesz?

- Wybacz, nie chciałem by tak to zabrzmiało… po prostu… nie chce o tym myśleć. Lubiłem chłopaka, miał złote serce chociaż nie byłe jedynym w tym ciele, a brama? To była masakra. Nadal został tam jeden demon, diablo niebezpieczny. - odparł dziewczynie - Myślałem czy nie sprawdzić czy już dali sobie z nim radę. Jakoś nieswojo się czuję kiedy jeszcze dycha.

- Wiem… wybacz nie ułatwiam. Ugh… nie bardzo mam ochotę wracać tam. Szczególnie kiedy bracia tam są. Może zjawię się na moment by wspomóc.. uleczyć… eeech…

- Nie musimy tam wracać jeżeli nie chcesz.. jestem pewny, że straż da sobie radę.

- W ten sposób możemy całą noc tak przedyskutować… dobra faktycznie głupio zostawiać ich tam samych… to może ten, no zahaczmy o tych przyjaciół? - Jenny wskazała za siebie tam gdzie powinny być resztki ogarów. Jej mina była bardzo głupia. Coś pomiędzy zmieszaniem i konsternacją a przepraszającą.

Erven delikatnie się uśmiechnął
- Cóż, mogą się przydać. Chodźmy, im szybciej tam dojdziemy i sprawdzimy co u straży tym szybciej położymy się spać. Co ty na to?

- Po dzisiejszym dniu raczej nie będę miała siły na nic innego… - uśmiechnęła się krzywo - może jeszcze uda nam się w czymś pomóc - powiedziała podążając za mężczyzną.
 
Asderuki jest offline