Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 04:43   #27
Someirhle
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
Ciało unosiło się w wilgotnej ciemności. Nie było w niej dźwięków, obrazów, zapachów, nie było nawet myśli - brakujących bodźców nie miałby kto odczuć. Otumaniony narkotyczną mieszanką umysł nie pracował - był tylko mózg, niczym biologiczny komputer w stanie uśpienia, czekajacy na znak. Lekkie zawirowanie cieczy, delikatny, choć precyzyjny ruch w nieprzeniknionej ciemności zwiastował zmianę - cienka igła dozownika przebiła skórę o zaprogramowanej porze, wpuszczając do krwiobiegu lek dla ciała i truciznę dla duszy.

Świadomość powróciła nagle, niczym oślepiający błysk zimnego światła, który przeszył go na wskroś. Ciało skurczyło się konwulsyjnie, mięśnie napięły, oczy otworzyły szeroko na ciemność. Tak oto gwałtownie stał się, ożył, zadrżał Lucius Brannicus, by przetrwać kolejny dzień. Wieko kapsuły-sarkofagu odsunęło się gładko, wpuszczając delikatny poblask słabnących glifów i migających kontrolek mechanizmu. Całość była tak skonstruowana, by chronić Astropatę przed nadnaturalnymi wpływami w czasie spoczynku. Stan, w jakim się wtedy znajdował nie był jednak snem - ryzyko bylo zbyt duże, by pozwalać sobie na senne marzenia, gdy koszmar jednego mógł stać się makabryczną rzeczywistością dla innych. Umysł tak potężny, pozbawiony więzów woli był zbyt groźny. Typowym rozwiązaniem było zastąpienie snu rodzajem medytacyjnego transu, jednak Lucius nie chciał półśrodków, nie gdy z pomocą Kołyski mogł pozbyć się chłodu, choćby nawet nie pamiętał tego czasu.
Astropata wstał niezgrabnie i wypluł wodę, wciągając do płuc drażniąco suche powietrze statku, po czym wyszedł z Kołyski ociekając powoli i schnąc o wiele szybciej, niż by tego pragnął. Przeszedł przez pomieszczenie, pozostawiając za sobą mokre plamy i sięgnął po jedyny poza kapsułą przedmiot w pomieszczeniu - leżący na metalowej półce bolter. Zważył w dłoniach masywną broń i przyjrzał się jej uważnie, z namysłem, śledząc myślą znajome kształty. Po chwili, uzbrojony, wpisał odpowiedni kod, by otworzyć drzwi i przeszedł szybko, okryty tylko przepaską do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie
czekał na niego Marcter.

Rozpoczął się codzienny rytuał.

Rozpoczynało go namaszczenie. Odpowiednie maści i olejki były już przygotowane, a sługa bez chwili zwłoki rozpoczął wcieranie ich w ciało Luciusa, który przygladał mu się badawczo. Gorliwość Marctera wynikała z chęci jak najszybszego dopełnienia swoich obowiązków, Lucius zaś smakował kotłującą się w tamtym nienawiść, która narastały z każdym kolejnym dniem pokładowym. Kiedyś Mecter był mu wdzięczny, gdy zadbał o jego wyleczenie i przygarnął go na służbę, mimo że tamten stał się zdeformowanym inwalidą w wyniku katastrofalnego wypadku. Teraz pozostało już tylko obrzydzenie, gdy musiał poprzez kolejne cykle dotykać śliskiego, chłodnego ciała Luciusa, patrzeć na jego siną, bezwłosą skórę i znosić przewiercające go na wskroś spojrzenie ślepych oczu, by potem godzinami tkwić w zamknięciu po dopełnieniu jedynego swojego obowiązku. Lucius chłonął gorące uczucia tamtego, udając zainteresowanie jego ranami i urazami, chłonąc ułomnośc kształtów byłego żołnierza, rozpalając wstyd i gniew. Któregoś dnia furia (a może szaleństwo?) pochłonie sługę, lub znudzenie ogarnie pana, gra się skończy i Lucius będzie zmuszony poszukać sobie nowego sługi.

Gdy mamaszczenie dobiegło końca, Astropata szybko i sprawnie założył i wyregulował aparat nawilżający w formie maski obejmującej dolną część twarzy i szyję, osadzonej szerokim kołnierzem na ramionach - to zawsze robił sam - a następnie pozwolił się odziać w nasączone olejkami, obszerne szaty, które dodatkowo chroniły jego skórę, a jednocześnie silnym aromatem pachnideł kryły nieprzyjemny, obcy zapach jego potu. W fałdach szaty mieściła się kabura na broń, która jednak ze wzgledu na rozmiar pozostawała łatwa do zauważenia. Przy pasie umieszczony został ciężki, zakrzywiony nóż przypominający maczetę - luksusowa, zdobna wersja broni dzikusów, zwanych Gurkhami, którzy wydali się Luciusowi interesujący na tyle, że w przyszłości zamierzał uzyskać paru od Mistrza Wojny. Był gotów.

Tu kończyła się rola Marctera - Lucius gestem odesłał go do jego klitki, do chwili gdy znów bedzie potrzebny. Astropata zaś powitał lakonicznie oczekujących go akolitów i w asyście sług wyruszył na statek, by zadbać o swoje obowiązki.

***

Pierwszym z nich była narada na pokładzie dowodzenia. Lucius przez długi czas milczał, omawiano bowiem problemy, których rozwiązanie nie leżało w jego kompetencjach, proponując oczywiste rozwiązania. Obserwował bez słowa wykonanie tychże planów. Pierwsze słowa jakie wypowiedział, połączone z falą czystej niechęci, skierowane były do Echo, tak zwanego Mistrza Przestrzeni, w odpowiedzi na jego arogancką "prośbę":
- Uczynię co w mojej mocy - rzekł Lucius bezbarwnym głosem, kryjąc urazę. Oczywiście słyszał o wypadkach w pobliżu obcego artefaktu. Sam fakt, że nie poinformowano go bezzwłocznie o podobnych działaniach i nie pozwolono zbadać obiektu był obrazą - dodatkowo zaś działania podjęte przez Przestrzeńców zakończyły się katastrofą. Teraz zaś po tej spektakularnej porażce jeden z jej inicjatorów śmiał wypominać mu jego obowiązki. Zostało to zapamiętane. Niemniej jednak zamierzał dokonać kolejnej, tym razem efektywnej próby przeszukania okretowej Bazy Danych. Powinien też ponownie zbadać osnowę Immaterium oplatającą planetę.

Okoliczności jednak sprzysięgły się, by uniemożliwić mu wykonanie odpowiednich prac. Oto Kapłani Maszyny postanowili ugrać coś dla siebie, korzystając z niestabilności, jaką wywołało utworzenie Rady i chaotyczne dzialania jej członków. Lucius miał ochotę po prostu zgodzić się na ich żądania, by uniknąć dalszych opóźnień - szczególnie, że w zamian proponowali rozwiązanie problemu z przedostaniem się przez otaczające planetę pole asteroidów.
Rozumiał jednak, że jeśli nie stworzą wspólnego frontu jako ciało dowódcze, podobne problemy i wystapienia bedą się pojawiać częściej i przybierać na sile, wobec czego należało zdusić tą tendencję w zarodku. Poczekawszy więc, aż wypowiedzą się inni dowódcy, rzekł powoli i z namysłem:
- Powinno się starannnie przemyśleć propozycję zakonu i wyciągnąć odpowiednie wnioski z tej sytuacji. Być może nasza ocena działań Zakonu powinna ulec zmianie - ślepe oczy zwróciły się w stronę przywódcy Adeptus Mechanicus - Słowa Mistrzów niosą ze sobą prawdę, której nawet ślepiec nie może przeoczyć - uśmiechnął się zimno.
 
__________________
Cogito ergo argh...!
Someirhle jest offline