Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 10:30   #29
mlecyk
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość

Było już bardzo późno. O tej porze mieszkańcy pustynnego miasta udawali sie do domu, by uniknąć spotkania z tymi, których nazywali “Panami” i “Tymi, którzy kroczą nocą”. Dlatego w świątyni pozostał już tylko Anubis obserwujący ołtarz z pierwszej ławki, oraz kapłan siedzący tuż obok niego.

Ten początkowo był lekko zaniepokojony obecnością szakalogłowego, dwa razy przypominał mu o później porze i niebezpieczeństwie chodzenia ulicą w nocy. W końcu jednak, widząc spokój i zamyślenie obcego uspokoił się, a nawet dał się skusić i usiadł obok Egipcjanina. Siedzieli tak już dłuższą chwilę nie przerywając idealnej ciszy jaką zapewniały grube ściany świątyni.
- Czas Boga. - zagrzmiał głos Anubisa - Co kryje się za tą nazwą?

- Zstąpienie boga na ziemię. Pojawienie się jego postaci nad miastem. Strach przed jego mocą ale i dowód jego łaski. Zurwan jest bogiem czasu, wężem oplatającym pustynię. Przemierza ją wiecznie. Podobnie zresztą jak Huangdi pan bezkresu, wieczny wędrowiec.

- Czy to dla was szczęśliwy czas?

- Wszyscy radują się bo dane jest im wtedy ujrzeć boskie oblicze. Zawsze zwiastuje on dobrobyt i wzrost bogactwa. Więc i kupcy mają się z czego cieszyć. Składają mu dary w postaci drogocennych kamieni, minerałów i przypraw. Wszystkiego co pochodzi z ziemi i ziemia zrodziła.
Wzrok Anubisa zaczął błądzić po okazałym wnętrzu, miejscu kultu, spoczął w końcu na towarzyszącym mu człowieku. Jego spojrzenie nie było takie jak zwykle - surowe, gniewne. Tym razem była w nim pokora i głębokie natchnienie.

- Proszę - powiedział bez najmniejszego zawahania - Naucz mnie modlić się do Waszego Boga, kapłanie.

- Większość ludzi zwyczajnie wierzy. Modłów nasłuchuje lecz samemu w ciszy pozostając. Mój mentor powrócił już do ziemi, lecz zgodnie z jego naukami podążam. Je właśnie ci przekażę, bo według nich postępuje. Mawiał tedy: “Schyl swą głowę na znak łaski. Oczy swe zamknij. Oczyść umysł, choć na chwilę o sprawach przyziemnych zapomnij. Następnie umysł otwórz i wiedzę chłoń. Rozum co cię otacza.” - Tak też oboje postąpili.
Zapadła cisza.

Nigdy wcześniej tego nie robił, zawsze był po tej drugiej stronie, po stronie do której się modlono. Teraz jednak zasady się zmieniły, był obcy w obcym świecie, który ma własnych Bogów. Dziś niemal stanął z jednym z nich twarzą w twarz. Nie chciał by uznano go za intruza, chciał pokazać, że respektuje tutejsze obowiązki. Czuł się w obowiązku by oddać tutejszemu Bogu cześć na jaką zasługuje - bo tak należy uczynić.
Dlatego z pełnym szacunkiem pochylił głowę, na znak łaski. Zamknął oczy przyciskając dłoń do piersi gdzie znajdowało się jego niebijące serce. Oczyścił umysł ze wszystkich myśli, przez chwilę zapomniał nawet o kluczach i o celu swojej podroży w głąb pustyni. Gdy nie zostało już nic pomyślał o mieście i o jego mieszkańcach, o historii i wiedzy jaką niesie ze sobą to miejsce i na prawdę chciał to zrozumieć.
“Ja, Anpu, upadły pomiędzy żywych, jako jeden z nich modlę się do Ciebie Zurwanie.”

Wnet jego ciało przeszyły dreszcze. Czół i widział wszystko co się dzieje w mieście. Widział ruch w uliczkach, piasek podążający po dachach, oraz spostrzegł ją... dziewczę z kluczem. Widział jak przemierza targ oraz jak zagląda do budynku z napisem Kantor. A wszystko to działo się w jego głowie. Część jego boskiej mocy przebudziła się. Może nie był to trwały efekt jednak przez chwilę czół swą dawną potęgę. Jego oczom ukazała się twarz Zurwana, twarz bez wyrazu. Widział coś czerwonego opadające na ziemię. Czyjąś nogę o nienaturalnej wielkości i wyglądzie. Jego umysł podążał przez pustynię aż dotarł piaskowych gór. Kanionu. A później zaczął przemierzać ziemię aż dotarł do ciemności. Usłyszał chrapliwy głos z pomrukami warczenia.
“Czekam na ciebie~rrr”

Oczy otwarły się. I wtedy umysł powrócił do ciała Anubisa.

Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie kapłana, nie zwrócił jednak na nie uwagi. Patrząc nieruchomo przed siebie poprosił kapłana o możliwość pozostania w środku przesz resztę nocy i podziękował mu za nauki.
Godziny mijały wyjątkowo powoli. Zaproszenie, które usłyszał w wizji wzbudziło w Anubisie niecierpliwość. Klepsydra, która mierzyła czas swoim normalnym odwiecznym tempem, pękła, a piasek zaczął rozsypywać się grubym ostrym strumieniem. Wciąż było tyle do zrobienia.
Czy tą wizję zesłał na niego tutejszy Bóg Czasu? Czy to może przez niego Egipcjanin miał wrażenie, że czas ucieka mu między palcami?
A może…Właśnie dotarło do niego, że choć czuje głód, który męczy go od kiedy znalazł się w tym świecie, to nie ma problemu już z jego opanowaniem. Stał się dla niego czymś naturalnym, pokusą, lecz już nie przymusem.. Może wizja jest po prostu znakiem wracających sił. Może nawet jednym i drugim.

***

O świcie, jak co dzień, staruszek uchylił drzwi kantoru by wpuścić trochę świeżego nocnego powietrza nim pojawią się pierwsi klienci. Za drzwiami jednak już ktoś stał. Zobaczył wysoką na dwa metry, niemal nagą postać z wyjątkowo długą, owiniętą turbanem, głową. W pierwszej chwili wystraszył się, był pewien, że patrzy na dziwnie umieszczoną nieruchomą statuę, dopóki ta nie drgnęła i nie podeszła do niego.
- Witaj starcze. - usłyszał twardy acz uprzejmy znajomy głos. - Możemy porozmawiać w środku?

- Zapraszam. - Otworzył szerzej drzwi i ukłonił się wskazując ręką wnętrze. - Interesy jak mniemam?

- To zależy… - mruknął i podszedł do lady. Poczekał aż starzec zajmie swoje miejsce po drugiej stronie i nim zdążył zapytać coś więcej, Anubis wyciągnął przed siebie rękę. Z pomiędzy palców posypał się piasek tworząc cienką warstwę na ciemnym blacie. Egipcjanin palcem nakreślił koło, dodał kilka szczegółów, choć kształt nie należał do najlepszych nie dało się go z niczym pomylić, był to kształt skarabeusza.
Czujne spojrzenie czekało na reakcję starca.

- Hmm. Ty pewnie jesteś ten nowy. Wspomniano o tobie. Ale gdy mówili że jesteś malutki uznałem to za prawdę, nie sarkazm... Więc czego ci trzeba. Plany pałacu, broń, zlecenia ? Wśród skarabeuszy wszystko da się załatwić. - mrugnięcie.

Interesujące.
- Plan to za dużo. Ale potrzebuję informacji jak dostać się na Pałac niezauważony. Nie pogardzę też zleceniem, ale najważniejsze… Wiszę komuś przysługę, kobiecie, niskiej i dosyć chudej, chyba zawsze ma przy sobie czerwony szal. Jak mogę z nią porozmawiać?
- Ach. Aje. Dobrze się składa, jest właśnie w ogrodach pałacowych. Zbiera Harin. To z niego wytwarzany jest Skarabeusz-goi. Silny narkotyk. Wciąż nie możemy zrozumieć w jakim celu powstał i kto go rozprowadza. By dostać się na teren pałacowy. Musisz wpierw wejść do domu przy jego murach. Tamtejszy Melik ma tajne przejście. Poruszanie się po terenie pałacowym nie sprawi ci problemu. Dużo tam zbędnych zakamarków. Jednak do pałacu wejść trudniej. Mamy przejścia lecz samo poruszanie się wewnątrz to już mistrzowski wyczyn. Może i dałbyś radę coś ciekawego uzyskać swoja piaskową magią, ale nie próbuj. Nie chcemy zbędnych śladów.

- To zrozumiałe… - mruknął jednocześnie zmazując kształt w piasku. - Jak zwiecie tego Melika?

- Mahed syn Alima. Prosty z niego człowieczyna i w sumie obojętne mu czym my się zajmujemy. Zadowolony jedno jak mu płacimy.

Anubis opuściwszy kantor zatrzymał się na chwilę na środku wciąż pustej ulicy. Chodź ludzie zdawali się akceptować mieszkających tu Panów i ich zasady to wciąż znał zbyt mało szczegółów by jednoznacznie stwierdzić, że to skarabeusze są “tymi złymi”. Dlatego zabicie starca było niedopuszczalne. Z drugiej strony w końcu ktoś zada sobie pytanie, jeśli ten wysoki mężczyzna to nie “ten nowy”, to kim był? Anubis postanowił zlekceważyć to niebezpieczeństwo
W ostateczności zaczną go szukać, najważniejsze by do tej chwili miał klucz w swoich rękach. Zna też drogę do pałacu, którą posługuje się opozycja wampirów. Później trzeba będzie postanowić czy przekazać tą informację.
Tymczasem ruszył w kierunku murów pałacu. O tej porze wąskie uliczki złotego miasta wciąż były puste. Za parę godzin znów zapełnią się i zatłoczą od mieszkańców, którzy ukryją swoją obecnością wyjątkową różnorodność barw i kształtów. W bogatszych dzielnicach każdy dom był osobną budowlą. Mieszkańcy starali się by ich dobytek wyróżniał się i wyglądał inaczej niż te sąsiadów. Stąd mnogość kształtów, ozdobień, malunków i udziwnień.

Gdzieniegdzie pojawiali się mieszkańcy korzystający z ciszy zapewnianej przez wczesną porę. Najwięcej ludzi Anubis spotkał na targowisku gdzie w handlu nie przeszkadzało to, że kupcy jeszcze nie rozłożyli straganów. Wiele twarzy spoglądało w kierunku górującego nad nimi mężczyzny z zabandażowaną twarzą (pyskiem).

Tuż przed zbliżeniem się do terenu pałacu Anubis poczuł znajomą woń wody i nagrzewającego się porannym słońcem piasku. Być może tylko mu się zdawało, ale poczuł również woń kobiety, której szuka, a także ciepłe uczucie w dłoni, zupełnie jakby już trzymał klucz od krypty.

Uczucie to wzmogło się gdy okrążył zielone tereny wokół pałacu i stanął przed drzwiami wspomnianego melika. Zapukał do drzwi oczekując odpowiedzi.

Drzwi z delikatnm skrzypieniem odsunęły się. Wewnątrz stał starszy jegomość, ewidentnie tutejszy.

Ukłonił się delikatnie, rozglądnął czy w pobliżu drzwi nie ma nikogo kto miałby ich usłyszeć.
- Muszę porozmawiać z Aje. Pokaż mi drogę, proszę.
Jednocześnie złapał się za szyję dotykajac amuletu, sprawdzając czy coś się zmienia w jego zachowaniu.

Amulet delikatnie drgał. Tak zbliżał się do celu. Gospodarz wpuścił go do srodka i upewnił sie że jest sam. Później zamknął za nim drzwi i wziął się za odsuwanie szafy, oczywiscie nie bez pomocy. Za szafą znajdowały się schody prowadzące do jakeigos podziemnego przejścia. Później był korytarz i na końcu drabina. Prowadziła ku górze. Wylot tunelu skrywały krzaki i bardzo nieprzyjemny zapach. Oczywiste. Gdyby pachniało inaczej straż by od razu odkryła to przejście. Na górze rozciągał się pałacowy ogród. Zapach pochodził jak się okazywało od bardzo pięknych kwiatów. Pytanie dlaczego tak wonne kwiaty znalazły się w takim miejscu? O tej porze w ogrodzie nie było nikogo. Nikogo poza jednym dziewczeciem w altanie. Altanie przy, fontannie. Jakieś parę set metrów od tajnego przejścia.

Dziwny impuls przeszył ciało Anubisa gdy zobaczył znajomą postać. Poczuł jak piasek w klepsydrze czasu zaczął zwalniać i ponownie niemal przestał się przesypywać. Ogarnął go wielki spokój i pewność siebie. O to niemal widział swój cel.
Wiele scenariuszy przebiegło mu przez myśl. Jeśli kobieta się go wystraszy i ucieknie z łatwością ją dogoni i pochwyci. Gdy uzna za wroga i zaatakuje, Anubis odpowie tym samym i zmiażdży niewiastę. Ale co może zrobić jeśli kobieta nie zareaguje na jego obecność ani strachem, ani wrogością?
Poprawiając okrycie głowy (pyska) rozglądnął się po barwnych alejach pełnych wonnych kwiatów o dużych kielichach, na którym to zatrzymał wzrok. Podejrzewał, że jest to roślina, o którą toczy się cały „spór”, to z niej wyrabia się narkotyk o wdzięcznej nazwie „skarabeusz” i która karmi krwią Panów.
Delikatnym ruchem zerwał kwiat z jednej z roślin i ruszył w kierunku altany. Z każdym krokiem Egipcjanina płatki zmieniały kształt, wydłużały się i uszczelniały formując piękny kielich, który po chwili napełniła woda z fontanny. Pewny siebie ruszył w kierunku Aje uważnie obserwując jej zachowanie. Zatrzymał się tuż przy niej i pochylił nisko wyciągając przed siebie kwiat napełniony krystalicznie czystą wodą, której powierzchnia zadrgała na dźwięk basowego głosu Anubisa, być może przepełnionego mocą.
- Kielich skromniejszy niż twa uroda, Pani Aje. – skłamał po mistrzowsku. - Mam jednak nadzieję, że zdoła ugasić Twoje pragnienie.

- Oh. Nie spodziewałam się kogoś jeszcze w takim miejscu. Dziękuję. - Przyjęła kwiat wypełniony wodą. - Nie omieszkam spróbować. - Wypiła powoli zawartość kwiatowego kielicha. - Zapewne przybyłeś pomóc mi w poszukiwaniach. Dobrze bo jak na razie niezbyt wiele uzyskaliśmy. Nie wiemy z czego robią to co robią, ani jak się dostać do plantacji ich “Życia”. Ech. Wprowadzono cię już w szczegóły jak mniemam?

- Jestem zaskoczony tym jak pięknie jest tu, w pałacu. - zbył pytanie kobiety. - Muszą potrzebować wielu ogrodników, ludzi, którzy utrzymują ogród w tym stanie… Dość niezwykłe, nie uważasz? Czy spodziewałaś się ujrzeć tu taki widok?

- Hmm. Nie przeczę. Jest tu dość niezwykle. Jak na istoty nocy postarali się za chować takt. Za dnia pracują tu ludzie choć nie co dzień na nasze szczęście.- Odparła bez strachu - A ty jesteś?

- Staruszek w kantorze nazwał mnie “nowym”, możesz tak do mnie mówić. - odpowiedział mierząc kobietę wzrokiem - …. Czego dokładnie szukamy, Aje?

- Hmm. Sama nie wiem. Czegoś z czego można by stworzyć substancję narkotyczną. Jak na razie nic nie znalazłam w tym ogrodzie wiec ciężko mi powiedzieć czego dokładnie szukam.
Anubis zaczął się zastanawiać czy narkotyk wyrabia się z roślin rosnących w ogrodzie. Na razie jednak musiał grać na zwłokę.

- Być może będę w stanie pomóc. - powiedział powoli i ostrożnie. - Nauczyłem się już, że wszystko jest ze sobą powiązane. To jak tu trafiłem, to czego szukam(y), nasze PIERWSZE spotkanie i tatuaż, który nosisz na ciele. Mogę spróbować użyć mojej magii by wskazać nam drogę. Anubis przykucnął i dotknął ziemi po czym podniósł gwałtownie rękę i kilka razy zacisnął i rozluźnił pięść rozglądając się jednocześnie jak gdyby coś szukał.
- Masz może przypadkiem przy sobie posążek lub figurkę przedstawiającą świętego żuka? – zapytał wyciągając przed siebie otwartą dłoń. Widząc jej zdziwioną minę powtórzył wesoło. – Wszystko jest ze sobą powiązane moja droga. – Przekaż mi ją, proszę.

Wyciągnęła nefrytowy posążek i pokazała go.

- Skąd o nim wiesz? Kupiłam go nie dawno by mieć element zastępczy do blokowania okna. Gdy się włamuje do pałacu zwykle to okno się zatrzaskuje. - wytłumaczyła.

Czas niemal zatrzmał się dla Anubisa gdy sięgnął po to za czym przemierzył całą pustynię. Wrażenie, które go przeszyło gdy dotknął klucza zdusiło rosnący w nim gniew spowodowany obrazem okna, które raz po raz zatrzaskuje się na świętym dla niego przedmiocie. Amulet szalał przez chwilę, tak jak jego martwe serce, lecz wszystko ustało gdy jego palcem spoczęły na szorstkiej powierzchni skarabeusza.
Przyjąwszy go od kobiety zacisnął swoją stalową pięść i obiecał sobie, że otworzy ją dopiero gdy znajdzie się zupełnie sam, gdzieś w pełni bezpiecznym miejscu.
- Dziękuje. - wycedził starając się rozluźnić i zachowywać możliwie normalnie. Kłamstwo było mocno nie w jego stylu. Być może jednak z tej podróży wyniesie coś więcej niż tylko upragnioną rozmowę - lekcję i większą moc, naukę, że są inne sposoby niż te powtarzane od tysiącleci. Ten świat i jego niepełnosprawność domagały się użycia innych sposobów. Czas nauki dopiero się rozpoczął.
Wstał z ziemi i podszedł do roślin oglądając je, dotykając i wąchając, grając na zwłokę.
- Tak jak już powiedziałem, wszystko jest ze sobą powiązane… Jak w ogóle wampiry się znalazły tutaj, na pustyni? - zapytał jak gdyby nigdy nic wciąż oglądając rośliny.

- Hmm. Wydaje sie jakoby od dawna ją zamieszkiwały. Co więcej to jest drugie miasto na pustyni. Pierwsze i zarazem największe jest na jej krańcu daleko na północy. Możliwe że z stamtąd zawędrowały i odnajdując tutaj dogodne miejsce osiedliły się. Mgliste wzniesienie, bo tak też nazywa się obszar na którym znajduje się miasto. Chyba że chodziło ci o tą bajkową przypowieść? - Zapytała doglądając swojego wcześniejszego zajęcia jakim była mapa i rozsypane na niej składniki.

- Przypowieść? Jaką? - zapytał podchodząc do kobiety, jeszcze mocniej ściskając klucz.

- “ ... i Pan przybył na pustynię. I spotkał tam wędrowca siedzącego na wydmie.
Kim że jesteś człowiecze? zapytał Pan.
Jestem ci ja wędrowcem takimż jak ty. Widzę żeś strudzony panie. Siądź wiec przy mnie i spocznij. odparł, a Pan tak też uczynił.
Opowiedz człowiecze se życie nakazał Pan, a wędrowiec ku gościnie począł swa opowieść.
Przemierzam ci ja pustynie przez lata, bez celu, bez sensu. Pragnął bym ja wiele, lecz nic na tym świecie nie ma dla mnie wartości. Ni żadne skarby, ni czas, ni przyjemności. Jeno śmierci się lękam. Jakiem ja człowiek. Samotnej, odległej, jedynej.
Pan słuchał a gdy wędrowiec zakończył swą opowieść, Pan tedy rzekł. Tutaj wbij swój kostur, wieczny wędrowcze. Tutaj stanie twój dom. Nie lękaj się już śmierci bo nie spotka już ona ciebie, ani twych pokoleń. Taka ma łaska za twą dobroć okazaną. Ty będziesz strzegł mej woli.
Na znak swej przyjaźni wypili razem czarkę wody. “ - Opowiedziała Aje.
- Trochę bardziej brzmi jak kiepska bajka choć każdy ją tutaj zna.

Anubis zawahał się przez chwilę. Treść “bajki” bardzo przypominała sposób opowieści z jego świata, w jaki przekazywali sobie informacje. Kobieta mogła nie do końca rozumieć taką formę, dla niego jednak z tej ta krótka opowieść była bardziej wyrazista niż jakakolwiek inna dziesięciokrotnie dłuższa.
- Więc według tej opowiastki pierwsze kamienie w mieście stawiali Oni. Czy Panem z tej opowiastki był Zurwan?

- Nie. Zurwan wedle legend pojawił się później zrodzony z piasku i czasu. Ciężko to ze starodawnego nawet przetłumaczyć. Chodziło o zstąpienie pod jakąś postacią. Natomiast ten zwany “Panem” był wcześniej i nikt dokładnie nie wie kim był. Jednak zdaje się że jego opowieści są w każdym z krajów. - Odparła zaciekawiona wysnutym wnioskiem.

- Długo tutaj mieszkasz, Aje? Dlaczego zbratałaś się ze skarabeuszami? - zapytał nagle i bezpośrednio. Zastanawiał się jak dowiedzieć się, która ze stron jest tą dobrą i żaden sposób nie wydawał się dobry. Ostatecznie stwierdził, że mniej podejrzane będzie pytanie o odczucia samej kobiety niż sens istnienia całej organizacji.

- Urodziłam się tutaj. - Odparła. - Gdy pojawił się skarabeusz... - wyciągnęła z kieszeni tabletkę narkotyku. - ...i zaczął zatruwać to miasto postanowiłam działać. Już wtedy istniała pewna grupa która walczyła z Panami. Zmienili co prawda nazwę by podkreślić że teraz inny cel jest ważny. I jak na razie nic nie zapowiada zmiany tej nazwy. Jestem z nimi tylko dla tego jednego powodu. - Stwierdziła i zapytała - A dlaczego ty do nich odłączyłeś?

- Ja? - zapytał przykucając przed kobietą. Czas rozmowy dobiegał końca. - Mam swój… kodeks… Ale dlaczego walczysz przeciw Panom? - sięgnął i złapał nadgarstek kobiety i uniósł jej dłoń tak by tabletka znalazła się na wysokości ich oczu. - Czy to dzieło ludzi, czy wampirów?

- Tego staramy się dowiedzieć... - Odpowiedziała czując niewygodę w tym uścisku. - Dla mnie nie ma to znaczenia kim są panowie. Walczę przeciw złu. - Powiedziała hardo i wypuściła tabletkę a następnie ja rozdeptała.

Egipcjanin puścił dłoń kobiety wciąż mierząc ją spojrzeniem swoich grobowo czarnych oczu.
- Mam przeczucie, że jesteś dobrą osobą. - powiedział sięgając do torby i rzucając przed kobietą wszystkie siedem posiadanych przez siebie klejnotów. Wstał i ruszył w kierunku wyjścia. - Uważaj na siebie.

Dziewczę stało chwile osłupiałe nie wiedząc co dokładnie zaszło.
- Chwila. A co z poszukiwaniami?- zapytała odchodzącego nie uzyskując żadnej odpowiedzi.

Anubis opuścił dom Melika bez słowa i w pośpiechu, ruszył wartkim krokiem w kierunku bramy miasta. Problemy tych ludzi, ich Panów, nie były jego zmartwieniem. Jedyne co go obchodziło to klucz ściskany w mocarnej pięści i amulet na szyi teraz uśpiony w spokoju towarzyszącym odnalezieniu “zguby”.
Coś jednak Egipcjanina hamowało. Każdy krok w kierunku wyjścia z miasta był coraz wolniejszy i cięższy, w końcu nogi zmusiły go do zatrzymania się.
“Nie jestem gotów by się z nim zobaczyć.” - pomyślał.
Czuł, że brakuje mu czegoś, tego co najważniejsze, co zawsze liczyło się najbardziej. Tego co czyniło go Bogiem, Przewodnikiem zmarłych, Tym, który siedzi na pagórku i Pogromcą siedmiu łuków.
To miasto również nosiło historię, którą mógł w ten sposób wyciągnąć, przekonać się czy kobieta, Aje, rzeczywiście ugania się za “złem”.
Anubis zamknął oczy zerkając umysłem w kierunku klepsydry, która często go poganiała. Zobaczył skarabeusza, który utknął w złotym przewężeniu naczynia, piasek prawie się nie sypał, czas stał dla niego w miejscu.
Zawrócił w poszukiwaniu miejsca gdzie mieszkańcy chowają swoich zmarłych.

Podążał za instynktem. Zakręt w prawo, lewo, bazar, znów wąska uliczka, prawo, ściana, ślepa droga, zawrócenie, kolejne zakręty. Wreszcie trafił do świątyni. Ostatnia woń. Podziemia. A wiec juz wcześniej miał je pod samym nosem.

Zasiadłszy w jednej z ławek świątyni Anubis czekał cierpliwie na nadejście nocy.
Ostatnie dźwięki kroków mieszkańców powracających do domów po modlitwie, pożegnalne, pełne aprobaty, skinięcie kapłana i odległy dźwięk wycia wilkołaków był dla niego znakiem, że nadeszła pora.
„Zwą mnie Anpu, Anubis. – zaczął mówił wstając i zdejmując szmatę owiniętą wokół pyska. Cisnął nią w podłogę pełnym pogardy ruchem. – I przyszedłem tu, by się uczyć, modlić i przepraszać, prześwięty Zultanie. – Nogi poniosły go w kierunku wejście do katakumb. Drzwi same uchyliły się zapraszając go do środka, ciemne schody kryły to czego szukał. – Proszę, nie traktuj tego jako obrazę, gdy zejdę na dół i stanę się sobą, Zultanie.”

***

Korytarz wejściowy rozdzielał się na wiele mniejszych korytarzy budowanych przez schludnie układane jasne cegły. Co kawałek po obu stronach we wnękach pochowane były trumny, niektóre z nich przypominały sarkofagi, które Anubis dobrze znał ze swojego domu. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie, zapewne kapłan doglądał ich przed pójściem na nocny spoczynek, dawały one jednak niewiele światła co nadal było wystarczające by Anubis świetnie widział gdzie się znajduje.
Sufit był wysoki, dzięki czemu mógł stać dumnie, wyprostowany, skupiony. Zdjął amulet z szyi i… rozluźnił pięść by przyglądnąć się kluczowi. Następnie ze spokojem odłożył oba artefakty na stół znajdujący się u dołu schodów.
„Nigdzie się stąd nie ruszajcie…”
Podobnie uczynił ze swoją sakwą, a następnie zza pasa wyciągnął złote sztylety i delikatnie położył je na blacie. Wziął głęboki oddech i ruszył w głąb wąskich korytarzy.
Czasami zwalniał i wyciągał na bok ręce pozwalając by palce muskały gładkie powierzchnie skrywające szczątki ludzi, pamięci i historii. Czasami zatrzymywał się i czytał wyryte w drewnie lub na płycie napisy.
Krążył korytarzami nasłuchując dźwięku swoich bosych stóp nie mając na celu znalezienie czegokolwiek lecz samo trwanie w chwili.
„Jestem tutaj.” – od ścian odbił się nagle jego gruby warkliwy głos. Słowa same wypłynęły z jego gardła, a nogi wciąż niosły go pomiędzy korytarzami, które przemierzył już dziesiątki razy.
- Nie musicie się bać. Ponieważ przyszedłem. Jesteście bezpieczni. Ja zawsze pamiętam. Rozumiem was, wysłucham. Po to tu jestem. Wasza historia i życie trwa, wasz duch i pamięć żyje, wasze szczątki są strzeżone. Przyszedłem was wysłuchać! – podniósł nagle głos i zatrzymał się gwałtownie przed jednym z kamiennych sarkofagów. Był ułożony na wysokości jego głowy, a pod nim spoczywa jeszcze dwa, mniejsze i wykonane z ciemnego drewna.
„Tu spoczywa Freya, córka i matka, nauczycielka i przyjaciel. Była naszym wsparciem, zmarła zbyt wcześnie. Miej ją w opiece…” – Anubis pośpiesznie zasłonił dłonią pozostałe słowa wyryte na tablicy.
Sięgnął i zdjął płynnym ruchem wieko trumny, wspiął się na palce by zobaczyć jej szczątki. Kości były pociemniałe i wyschnięte, ułożone we właściwy sposób i nieruszane od wielu lat, gdzieniegdzie już tylko przeświecały ślady materiału, który dawno zaczął rozsypywać się ze starości. Obok kobiety leżało kilka sztuk prostej biżuterii, czerwona wstążka i ramka (być może obrazek) odwrócona do dołu.
Jego ręka spoczęła na czaszce. Z jego pyska wymsknął się syk, jak gdyby zaciął się w palec.
- Lubiłaś czytać, robiłaś to zawsze na łóżku, przez co do późnych lat męczyły Cię bóle głowy spowodowane skrzywieniem kręgów szyjnych. – powiedział delikatnym opiekuńczym głosem, a jego dłoń przesunęła się niżej spoczywając na żebrach. – Myślałaś, że masz astme, tymczasem żebro z jednej strony utrudniało Ci oddychanie. Twoje dłonie… i kolana, przeciążone trudem codzienności, walką z ciężką pracą i opieką nad rodziną. Lecz nigdy nie wyszło z Ciebie słowo narzekania i zawsze wiodłaś szczęśliwe życie.
- JESTEŚ dobrą osobą, Freyo. – dodał po chwili. – Nie bój się, wysłucham Cię. Będziesz mówić za wszystkich. – Patrzył chwilę w puste oczodoły kobiety jakby oczekiwał odpowiedzi. – Wiem, że nie możesz się pomodlić, wiem, że już się za Ciebie nie modlą, nie martw się, jestem tu by zrobić to za Ciebie. – Jego usta zbliżyły się do jej ciała.
- O, Anubisie! Potężny Anubisie! – zaczął recytować powoli słowa same z niego płynęły i nie zastanawiał się nad ich treścią -
Freya wkroczyła w bramy Twego królestwa,
I proszę byś uznał ją godną.
Jej duch odważnym jest,
I jej dusza czystą jest.
O, Anubisie! Potężny Anubisie!
Gdy czynisz swoją miarę,
I ważysz jej serce gdy stoi przed Tobą,
Wiedz, że była kochana przez wielu,
I będzie zapamiętana przez wszystkich. – zaczął wspinać się po półkach -
Anubisie, Przywitaj Freye i uznaj ją za godną przejścia,
By mogła kroczyć przez Twoje królestwo,
I by przez wieczność pozostała pod Twoją opieką.
O, Anubisie! Potężny Anubisie!
Czuwaj nad Freyą, która klęka przed Tobą.
Upadły Bóg ułożył się tuż obok Freyi, złożył dłonie na swoich potężnych piersiach.
- Będę czuwał nad Tobą, byś mogła opowiedzieć mi swoją historię. – powiedział i zamknął oczy oddając się swojemu odpoczynkowi.

Sen a raczej wizja.
Samotne wzniesienie z jaskinią u spodu. Słońce zachodzi i nastaje noc. Księżyc w pełni wszystko w oparach mgły. Wędrowiec w płaszczu wspina się na nie i w bija weń swój kostur. Czas mija a teren choć piaszczysty zmienia się. Wpierw wzniesienie rośnie, później pojawiają się pierwsze budynki. Budynki także ulegają zmianom, a wzniesienie wciąż rośnie. Wreszcie osiąga rozmiary gry i wtedy pojedyncze domy zmieniają się w miasto. Rozrastające się imperium. Później z koloru piasku przywdziewa ono złoty strój. Miasto za dnia opustoszałe zaś w nocy tętniące życiem. Czas mijał, a wraz z nim i dzień zaczyna tętnić życiem.
Ostatnie sceny całkiem oderwane od kontekstu.
Pierwsza to czarna trumna z białymi słowami namalowanymi na wieku. I uczucie strachu... tak Strachu. Bóstwo poczuło dreszcze tak jakoby ponury żniwiarz podsunął pod jego gardło swe ostrze.
Kolejna scena to upadek. Scena tylko o czerwonym tle i czarnych symbolicznych konturach. Skrzydlaty pan zrzucony w bezdenną przepaść. Spadał tak długo aż jego ciało całkiem wyschło, a do krańca nie dotarło. Jednak coś sprawiło ze ciało zboczyło z kursu i trafiło na skałę. Zawisło na pionowej ścianie, a później zaczęło piąć się w górę. Chodzący miedzy życiem a śmiercią...
Delikatny ruch, kamienny klucz zawibrował na skale.
“Przybądź nim znikniesz...” - głos odbijający się echem. - “Przybądź nim cię uprzedzą...” Szybko przemierzana pustynia, kanion i wreszcie krypta i znów ta scena. Oczy bestii spoglądające na niego.
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:19.
mlecyk jest offline