Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 21:20   #14
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Niestety pieniędzy Rogera nie udało się odzyskać, jednak, za namową lorda, Theodio dorzucił do doli (lord Maavrel przypomniał hrabiemu o konieczności płacenia najemnikom) włamywacza drobną kompensatę. Jednak kiedy reszta to zobaczyła, nagle wszystkim poginęły sakiewki… Theodio nie był w stanie odmówić im wypłacenia dodatkowych sztuk.
Po ustaleniu tego i owego, drużyna w składnie: Roger, Furin i oczywiście Theodio, udała się za lordem Maavrelem. Reszta drużyny stwierdziła, że te warunki pracy są “zbyt szkodliwe” i lepiej się rozejść. Młody hrabia był załamany.
Na wyspy Gryfów dostali się na pokładzie statku kupieckiego. Szybko wyszło na jaw, że należy on do lorda. Marynarze spoglądali na pasażerów nieprzychylnie, jednak kapitan Tańczącej z Gryfami był stosunkowo przyjaźnie nastawiony. Ba! Oddał nawet swoją kajutę Maavrelowi, gdzie lord zaprosił również pozostałych.
- No więc tak… - mruknął, zamykając drzwi. - Zgaduję, że nie mieliście wcześniej doświadczenia z gryfami/ - zagaił, co chwila zerkając na Furina.
- Prawdę mówiąc, to nie - odparł Roger. - Wiem, jak wyglądają, ale nie miałem przyjemności widzieć z bliska, ani tym bardziej latać. Na czym mają polegać nasze obowiązki? - spytał.
- Na szybkim szkoleniu. Musicie jak najszybciej nauczyć się obchodzić z gryfami i nie dać się im zabić. Później przyjdzie czas na naukę latania… - westchnął lord, kręcąc głową. - Gdyby nie to, że kilka dni temu posłałem swoich ludzi z jednym stadem, nie martwiłbym się teraz niczym.
- Jeżeli dobrze zrozumiałem... Jeśli się nam nie uda, to staniemy się przekąską, a pan zaoszczędzi nieco na prowiancie? - upewnił się Roger.
- Hmm… to chyba najgorszy ze scenariuszy - odparł ten uczciwie. - Najbardziej martwię się o dwie osoby… i o to, że dalej mamy za mało ludzi. Widać ktoś jeszcze będzie musiał polecieć, ale tym się nie martwcie. Ach… umowa przewiduje, że po dostarczeniu gryfów, zostaniecie w Rindor.
Rindor. Ta nazwa mówiła wiele Rogerowi. Było to miasto kasyn, aukcji i burżuazji, słynące w pewnych kręgach również z najlepiej zorganizowanego podziemia przestępczego. Najlepsi włamywacze i kieszonkowcy pochodzili właśnie stamtąd!
- Co będziemy robić później? - Roger zwrócił się do hrabiego, który, przynajmniej teoretycznie, stale był ich pracodawcą.
Informacjami na temat Rindor chwilowo wolał się nie dzielić - a nuż by kogoś zniechecił. Na przykład właśnie hrabiego. O zabezpieczeniu kufra pełnego złota pomyśleć można później.
- Tam też pewnie jest to, czego szukamy! A jeszcze nigdy nie byłem w Rindor, a wiele o nim słyszałem! Chciałbym przejrzeć tamtejsze księgozbiory! - Theodio mówił jak nakręcony, nie mogąc usiedzieć na miejscu. - No i jeszcze gryfy…
- To, czego szukamy? - uprzejmie zdziwił się Roger. - To jest szansa, że nasza podróż zakończy się powodzeniem.
- Byle tym razem z dala od świętych kamieni, kaplic i innych takich - dodał lord. - Niemniej jednak lepiej, jeśli zacznę wam tłumaczyć, jak się obchodzić z gryfami.
I tak do końca dnia Maavrel wpajał im, co robić, kiedy gryf spojrzy na ciebie złym wzrokiem (uciekać szybko), lub rzuci się, żeby pożreć (uciekać jeszcze szybciej). Jednak lord bardziej skupił się na tym, jak nie dopuścić do podobnych zachowań.
Kiedy wysiedli na ląd, znaleźli się w zupełnie innej krainie. Woda, góry i niebezpieczeństwo na każdym kroku. W dwóch słowach: Wyspy Gryfów. Miasteczko, w którym się znaleźli składało się praktycznie tylko z portu. Dwa średnich rozmiarów magazyny, które do niego przylegały, wydawały się tętnić życiem, a maleńkie domki ustawione były niemal jeden na drugim, często będąc po prostu wydrążonymi w skale jamami.
- Mam tu jedną tawernę, gdzie dostaniemy porządny posiłek. A jutro ruszymy do rezydencji i poznacie się ze stadem - oznajmił Maavrel.
- Właśnie… a gryfy to przypadkiem nie samotniki? - zapytał niespodziewanie Theodio.
- Nie, jeśli chcesz trzymać je w jednej stajni - odparł lord.
- Ile jest tych gryfów? - Roger zadał kolejne pytanie. - To są panie czy panowie?
- Oczywiście, że samice… samcami zajmą się bardziej doświadczeni - odpowiedział Maavrel. - Mamy jedno stado. Musimy dostarczyć dziesięć gryfów. Potrzebnych w takim razie będzie około szesnastu i osiem osób.
- To może zobaczymy teraz nasze panie? - zaproponował Roger. Jak najszybciej mieć początek z głowy, pomyślał.
- Gryfy są w stajniach jakiś dzień drogi stąd, przy zamku - odparł Maavrel. - Najlepiej teraz wypocząć, zjeść coś i wypić.
- Pan tutaj rządzi - odparł Roger. - To dokąd idziemy?
- Do tawerny - powtórzył lord, ruszając przodem.
Ludzie na widok mężczyzny kłaniali się, a on odpowiadał skinieniem głowy. Z niektórymi witał się po imieniu, pytał o zdrowie rodzin, czasami dopytywał się o biznes. Zdawało się, że ludzie go nawet lubią i szczerze szanują! Jednak nawet sympatia prostego ludu nie tłumaczyła, dlaczego tak znaczna osobistość jak lord, chodzi bez ochrony...
To jednak była jego sprawa, a nie Rogera. Co prawda Maarvel wyciągnął ich z wiezienia, ale (jakby nie było) właściwym pracodawcą Rogera był hrabia, i to jego pleców Roger pilnował, bacznie acz nie nachalnie obserwując otoczenie. Zdawało się jednak, że nic im nie zagraża, a przynajmniej na razie.
Tawerna zaskoczyła wszelkie wyobrażenia włamywacza. Skoro przybytek miał należeć do samego lorda, można się było spodziewać czegoś lepszego, niż zwykły budyneczek. No dobra. Może i był w miarę utrzymany, jednak kilka przybytków wyglądało… no okazalej.
- Mamy tu najlepszy gulasz w okolicy - pochwalił lord, wchodząc.
W środku było gwarnie, a w powietrzu roznosił się błogi zapach, który zapewniał nowo przybyłych, że trafili w najlepsze możliwe miejsce.
- Vlad! - zagrzmiał ktoś z drugiego końca sali. - Ludzie, ludzie! Lord przybył!
Rozmowy momentalnie ucichły i wszyscy zaczęli witać Maavrela, jakby był nie wiadomo kim. W sensie, że byli zadziwiająco sympatyczni…
Nagle pod sufitem coś zapiszczało. Niektórzy drgnęli wystraszeni, jednak po chwili zaczęli się śmiać. Nietoperze? Co tu robiły nietoperze?
- Ojcze! - zawołała kolejna osoba i podszedł do nich młody chłopak o jeszcze bledszej cerze, niż lord.
- Ach! Hrabio, znasz już mojego syna?
- Kolejny wampir… - jęknął Theodio, cofając się o pół kroku. Ta reakcja wywołała jeszcze większe rozbawienie gawiedzi.
Wampir? To jakby nie przypadło Rogerowi do gustu. Zdecydowanie wolałby, żeby to nie była prawda, bowiem najlepszy wampir to wampir bez głowy i zakołkowany.
- Czemu pan tak sądzi, panie hrabio? - spytał.
- Nie widzisz? - syknął Theodio. - Blada cela, unikają słońca, te ubrania i nietoperze… - wymienił. - Pewnie też piją krew…
- Hrabiego nie spaliło - mruknął Roger. - No ale cóż... Dopóki nie zaczną nas podgryzać, to chyba nic nam nie grozi - dodał.
- Zapewniam, że nie zamierzamy nikogo podgryzać - powiedział lordowski syn, podchodząc. Miał jasne, blond włosy, które związał w sięgający mu pasa warkocz. - Jestem Marcel. - Wyciągnął rękę w stronę Rogera. Młody hrabia schował się za włamywaczem.
- Witam. Roger. - Uścisnął dłoń Marcela (chociaż z długości włosów ten wyglądał bardziej na Marcelinę). Wychodził z założenia, że nikt by sobie nie zadawał aż tyle trudu z transportem ewentualnego śniadania na drugi konic świata. Niemalże.
Nagle jeden z nietoperzy oderwał się od śmigającej pod sufitem chmarki i podleciał do nich, zasiadając sprawnie na głowie Marcela.
- Tak - zaśmiał się młody Maavrel. - A to jest Chir - wskazał nietoperka, który pisnął na powitanie. - Ufam, że poznaliście już Videssę? - zapytał, zerkając na lorda.
- Videssa nie lubi podróży. Przespała całą, więc nie miałem jak jej przedstawić - odparł Vlad Maavrel, wystawiając rękę i po chwili na jego dłoni nieco niezgrabnie wylądował kolejny nietoperz. Ten nie prezentował się tak zdrowo, jak Chir. Miał postrzępione jedno ucho, a z jego pyska wystawał ząb.
- A jej co się stało? - spytał Roger. - Walczyła z kimś, czy to jakiś wypadek?
- Co? Ona tak już ma - odparł urażony lord Maavrel.
Po zjedzeniu wspólnie posiłku, wszyscy udali się na odpoczynek. Lord zapowiedział, że jutro będą musieli przejść całkiem spory kawałek, żeby dostać się do zamku. Od razu też wyjaśnił, dlaczego przejść. Otóż koni było bardzo niewiele na wyspach, a Marcel zabrał tylko jednego, który pociągnie teraz wóz. Dlaczego było niewiele koni na wyspach? Ponieważ większość została zjedzona przez gryfy…
Tak więc nie mieli innego wyjścia, poza mozolnym marszem.

Do zamku dotarli dopiero wieczorem. Pewnie za dnia wyglądałby bardziej przyjaźnie, jednak w zapadającym mroku podobne widoki przyprawiały o ciarki na plecach.


Usytuowano go na szczycie jednego ze wzgórz tak, że u jego podnóża znajdowały się pastwiska i folwark. Po prawdzie nie był ani zapuszczony, ani wyludniony, jednak miał swoistą aurę. Nie dało się tego opisać w prostych słowach, a przynajmniej Roger nie potrafił.
- P-przerażające - jęknął hrabia, niemal kurczowo trzymając się odzienia włamywacza.
Tymczasem “urok” tego miejsca nijak nie wpływał na pozostałych. Maavrelów jeszcze można było zrozumieć, jednak Furin? Krasnolud pierwszy raz tu był, jednak poza narzekaniem, nagle zaczął się zachwycać budowlą, doceniając kunszt.
Warto było zauważyć, że obaj Maavrelowie zdawali się jakoś nie specjalnie przepadać za słońcem. Zasłaniali się jak mogli, albo jechali w cieniu, na wozie. W sumie teoria o wampirach nabierała sensu, jednak czy nie powinno ich raczej doszczętnie spalić?

Wyczerpani po całodziennej wędrówce (jakoś wszyscy odwykli od chodzenia - jednak nie ma to, jak dobry wierzchowiec!), zgodzili się, że szkolenie rozpoczną następnego dnia. Lord Maavrel, jak tylko dotarli na miejsce, zniknął, pozostawiając ich z Marcelem. Chłopak poprowadził ich korytarzami, mówiąc, żeby na razie nie przejmowali się zapamiętywaniem drogi, bo rano kogoś po nich poślą.
- Roger, może dziwnie to zabrzmi, ale nie miałbyś nic przeciwko, żeby spać w jednym pokoju z Theodiem? - zapytał niespodziewanie Marcel, otwierając drzwi do jakiejś komnaty. Wszedł pierwszy i szybkim krokiem podszedł do kominka. Ułożył drwa, które sekundę później zajęły się ogniem.
- Nie, to żaden problem - zapewnił Roger. - Mam nadzieję, że pan hrabia nie chrapie? - spytał.
- N-n-nie… - zapewnił Theodio, cały czas trzymając się blisko włamywacza. Dosłownie. Trzęsącymi rękoma, jakby nie chciał, żeby Roger mu uciekł.
Komnata, wedle miejskich standardów, do których co poniektórzy przywykli, była całkiem spora. Mieściły się w niej dwa łóżka, kominek, komody i stół ustawiony pod oknem. Same łóżka stały na okrągłych dywanach tak, że chłód kamiennej posadzki nie był straszny, nawet, jeśli ktoś wychodził spod koców.
- Poproszę, żeby przygotowano kąpiel. Gryfy nie przepadają za… intensywnym zapachem ludzkiego ciała - rzucił dyplomatycznie Marcel, zostawiając ich samych. Furin zniknął gdzieś w międzyczasie, a sądząc po jego zachowaniu, pewnie podziwiał cały zamek.
Kiedy zostali sami, hrabia w końcu puścił Rogera. Cały czas rozglądał się na boki błędnym spojrzeniem.
- Myślisz, że to był dobry pomysł? - zapytał.
- Przybycie tutaj, czy wspólny nocleg? - zagadnął Roger, rozglądając się dokoła. - Mam wrażenie, że jesteśmy tu bezpieczniejsi, niż w lochu tej głupiej baby.
- Ale nie boisz się, że wyssą ci krew, albo sami wtrącą do lochu? - dopytywał. - Pomyśl tylko. Jesteśmy na jakimś bezludziu! Z dala od cywilizacji! Nawet koni nie mają!
- Nie zadawaliby sobie tyle trudu tylko dla nas - stwierdził Roger. -A słyszałem, ze konie i gryfy bardzo się nie lubią. Może to jest powodem - spróbował uspokoić hrabiego.
- Zginiemy tu… - załamywał się młody szlachcic.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline