Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 21:24   #15
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tej nocy jednak nie zginęli. Pomimo wszelkich obaw Theodia, nikt nie wkradł się do pokoju, nie ruszał ich, ani ich rzeczy. Jednak kiedy Roger obudził się rano spotkała go niespodzianka. Na brzegu sporego łóżka spał skulony pod swoim kocem hrabia.
Roger wstał po cichu, by nie zbudzić swego współlokatora, po czym równie po cichu się ubrał. Potem podszedł do okna i otworzył je na oścież.
- Dzień dobry! - powiedział, na tyle głośno, by usłyszał go stale śpiący hrabia.
- Ła! Nie zjadaj mnie! - zawołał Theodio, podskakując w miejscu. Oszalałym spojrzeniem omiótł pomieszczenie. Kiedy upewnił się, że nikt mu nie wsysa się w szyję, zerknął z wyrzutem na Rogera. - To niezdrowo tak straszyć kogoś z rana!
- Nie straszę, tylko mówię “dzień dobry” - odparł Roger. - Wszak wypada w taki sposób powitać dzień, prawda?
- Ale… - hrabia przerwał, nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć.
Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedział Roger, wchodząc w rolę gospodarza. Bał się, że hrabia nie zechce się zgodzić na otwarcie drzwi. I chyba słusznie, ponieważ monarcha zaraz schował się za łóżkiem.
Drzwi się uchyliły i do środka zajrzała blond główka małej dziewczynki. Jej jasne oczka i blada cera odcinały się na tle ciemnego drewna drzwi i framugi. Spojrzała na gości, podskoczyła i szybko zatrzasnęła drzwi. Zanim Roger zastanowił się, co zrobić, drzwi ponownie się uchyliły.
- No dalej… - usłyszeli zza nich głos Marcela i tupot nóg, jakby ktoś uciekał. - Przepraszam za to. - Młody Maavrel wszedł do środka. - To była moja młodsza siostra, dosyć nieśmiała, a koniecznie się upierała, żeby was poznać - wyjaśnił, rozglądając się po pomieszczeniu. -[i] Aaa… gdzie Theodio?[i] - zapytał skonsternowany.
- Może się spotkamy podczas śniadania - zaproponował. - W większym gronie może zechce z nami zamienić kilka słów. - Uśmiechnął się lekko. - A hrabia? Wszak był tu... - Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu zguby.
- Nie ma mnie! - usłyszeli głos spod łóżka.
- Aaa… - Marcel uniósł brwi, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Żeby trafić do jadalni, po wyjściu stąd, musicie iść cały czas w prawo. W klatce schodowej zejść piętro niżej i głównym korytarzem prosto. Łatwo trafić… a teraz może was… ciebie zostawię?
Roger rozłożył bezradnie ręce. Spojrzał w stronę łóżka, po czym powiedział:
- Z pewnością tam trafię. A hrabia... może wyszedł wcześniej, by móc zwiedzić zamek. Jak zgłodnieje, to z pewnością trafi do jadalni.
- Dobra, to… powodzenia. - I po tych słowach Marcel zostawił Rogera z hrabią von spod łóżka.
Jednak nawet, kiedy “zagrożenie” minęło, Theodio nie kwapił się do wyjścia.
- Umrze pan z głodu. - Roger zwrócił uwagę na ten oczywisty fakt. - Poza tym Marcel chciał nam przedstawić swoją siostrę. Nie wypada odmówić. A na koniec... Jeśli pan nie wyjdzie, to nie zobaczy pan nawet ogona gryfa - zarzucił kolejną przynętę.
Spod łóżka wysunęła się glowa hrabiego, który zerkał podejrzliwie.
- Mówisz? - zapytał cicho.
- Oczywiście. Żaden gryf nie wejdzie do tej komnaty. Musimy je zobaczyć w stajni, czy jak się nazywa to pomieszczenie, gdzie trzymają gryfy - odparł Roger.
- Stajnia gryfów… - mruknął w odpowiedzi hrabia, wyczołgując się niezdarnie spod łóżka. - Ech… chyba nie mam wyjścia. Czas się poświęcić dla nauki! - obwieścił, szukając swoich ubrań.
Po założeniu odpowiedniego odzienia (co niekoniecznie wychodziło roztargnionemu szlachcicowi dobrze), po poprawkach wprowadzonych przez Rogera (zwrócenie uwagi, że koszulę zakłada na złą stronę, złą stroną… już bardziej nie można było się pomylić) i zwróceniu uwagi, że założył buty prawy na lewą nogę, lewy na prawą, mogli w końcu udać się na śniadanie.
Do jadalni trafili bez problemów, pomimo usilnych starań Theodia, żeby tam nie trafili. Zdawało się, że hrabia nie robi tego celowo, chociaż jak po raz któryś pomylił drogę, Roger zaczął nabierać podejrzeń, czy to aby na pewno jest roztargnienie, czy przypadkiem nie niechęć znalezienia się pośród “wampirów”.
W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłonięciem większości okien. Wrażenie niesamowitości potęgował fakt, że na ścianach zamontowano specjalne poręcze, z których zwisały śpiące nietoperze.
Centrum pomieszczenia zajmował olbrzymi stół, przy którym mogło się pomieścić spokojnie kilkadziesiąt osób. Ilość przygotowanych pod następny posiłek nakryć, świadczyła o większej liczbie śniadających, jednak przy stole siedziały jedynie dwie osoby.
- Dzień dobry - powtórzył Marcel, witając ich. - Wiedzę, że Theodio w końcu się odnalazł?
Obok niego siedziała ta sama dziewczynka, która wcześniej “chciała ich poznać”. Miała na oko około ośmiu lat, blond loki sięgające do połowy pleców i równie wystraszoną minę, co hrabia. Zerkała na nich wielkimi oczkami.
- To moja młodsza siostra, Kathy - przedstawił ją Marcel.
- Roger. Miło mi cię poznać, Kathy. - Roger ukłonił się. - A to jest hrabia Theodio.
Oboje, mała Maavrelówna i hrabia schowali się. Theodio za Rogera, Kathy za Marcela.
- Chyba się lubią, jak myślisz? - rzucił zniechęcony Maavrel, kręcąc głową. - Mniejsza z tym… Usiądźcie, zjedzcie - zaprosił ich do stołu gestem, równocześnie wstając. Włamywacz usłyszał cichy pisk dziewczynki, kiedy straciła osłonę w postaci brata. - Może odsłonię okna. Z samego rana słońce świeci prosto w nie, co w lecie niekoniecznie jest przyjemne - rzucił, podchodząc do ciężkich kotar. Odchylił je sprawnie, podpinając. - Wybaczcie, że nie ma ojca, ale musiał wrócić do obowiązków. Wami i gryfami zajmę się ja, jeśli nie macie nic na przeciw.
Theodio dalej trzymał się blisko za plecami Rogera, jakby miał nadzieję, że się ukryje, jednak na wspomnienie o gryfach, aż stanął na palcach, żeby spojrzeć na Maavrela.
- Nie, oczywiście że nie mamy - zapewnił Roger. - Pójdziesz z nami? - zwrócił się do Kathy. Równocześnie usiadł przy stole.
- Co polecasz? - spytał.
Na stołach stały kosze z chlebem i bułkami, dzbany z mlekiem. Nic nadzwyczajnego, jak na lordowskie stoły, jednak nic ubogiego.
Kathy tymczasem siedziała grzecznie obok brata, skupiając całą uwagę na pajdzie chleba, która leżała na talerzu przed nią.
- Nie baw się jedzeniem – pouczył ją brat, cały czas się uśmiechając i kręcąc głową.
Theodio tymczasem dalej stał, zerkając podejrzliwie na gospodarzy.
- A co z Furinem? – zapytał niespodziewanie, przypominając Rogerowi o krasnoludzkim towarzyszu.
Twarz Marcela nagle spochmurniała. Szlachcic skrzywił się, prostując równocześnie na krześle.
- Krasnolud, powiadasz... – powtórzył grobowym głosem.
- Co się z nim stało? - zainteresował się Roger, odrywajac się od jedzenia.
- Mamy z nim pewien problem… - westchnął Marcel. - Cały dzień chodzi za ojcem i namawia do generalnego remontu zamku. Twierdzi, że może wprowadzić udoskonalenia, że to stara, krasnoludzka budowla i można z tego zrobić niesamowite cacko…
- Pewnie go zjedli… - zaczął Theodio, jednak Marcel wszedł mu w słowo.
- Paniczu Radkroft! To już dawno przestało być zabawne. Tego typu oskarżenia stały się męczące! - oznajmił. - Proszę, szczególnie w towarzystwie moich sióstr, nie opowiadać podobnych bredni! Nikt tu nikogo nie zjada, nikt nikogo nie więzi i z całą pewnością nikt tu nie jest wampirem!
Młody hrabia pochylił głowę i sztywno zajął swoje miejsce, tuż obok Rogera.
- Przepraszam za jego zachowanie - powiedział Roger. Trudno było ocenić, czy ma na myśli Theodia czy Furina. - Krasnoludy to, wiadomo, maniacy w tych sprawach - mówił dalej, wyrażając powszechnie panującą opinię. - A tak w ogóle, czy istnieją jakieś przeciwwskazania ku temu remontowi?
- Zamek stoi, trzyma się jakoś, a nikt nie narzeka na jego stan - wzruszył ramionami Marcel. - Ojciec ma inne sprawy na głowie, własne zmartwienia. Ten cały Furin chciałby dodać jakieś udoskonalenia, poprzerabiać nieco rzeczy. Gada cały czas jak najęty, albo siedzi gdzieś w piwnicach. Videssa go cały czas pilnuje.
- Prawdziwy miłośnik perfekcyjności - mruknął Roger. - Dać mu młotek, kielnię i trochę wina i będzie z nim spokój - zaproponował. - Szkód z pewnością nie narobi - dodał, ze zbyt wielkim być może optymizmem.
- Twoje zdrowie, Kathy. - Uniósł kielich z winem. - I twoje - zwrócił się do Marcela.
- Zdrowie - powtórzył szlachcic, unosząc własny kielich. - Jednak nie pijmy za dużo, bo gryfy czekają.
Podczas posiłku Marcel opowiedział im co nieco o stworach, z którymi będą mieć teraz do czynienia.
Gryfów nie można było traktować jak zwykłe wierzchowce. Były dumnymi stworzeniami, jednak niemagicznymi. Nie posiadały inteligencji porównywalnej ze smoczą, czy nawet ludzką.
Przy pierwszym spotkaniu z obcym gryfem, należało okazać szacunek, jednak nie podległość, w przeciwnym przypadku, to stwór podporządkowałby sobie człowieka, zamiast na odwrót. Podchodząc nie można tego robić za wolno, ani za szybko, następnie ukłonić mu się. Przy kolejnych spotkaniach wystarczyć będzie skinienie głową. Pod żadnym pozorem nie wolno patrzeć gryfowi w oczy.
Stwory miały długie, miękkie pióra, ostre pazury i sokoli wzrok. Jednym machnięciem łapy potrafią zrobić głębokie cięcia w drewnie, dlatego stajnie gryfów są niemal w całości wykonane z kamienia. Często adaptuje się na nie jaskinie.
Marcel obiecał, że pokaże im wszystko na łagodnej samicy.
- Grindi ma już sporo lat, jednak dałoby się na niej latać - zapewnił.
- W tej chwili nie rusza się już ze stajni? - spytał Roger. - Jest, że tak powiem, w stanie spoczynku?
- Nie. Chodzi o to, że Grindi należy do mojej siostry - odpowiedział. - Każdy z rodu Maavrelów ma swojego gryfa i nie lata na innych. Polega to na pewnego rodzaju więzi… nie jestem tego w stanie wyjaśnić.
- Jak z chowańcami? - zapytał zaciekawiony Theodio, zapominając o strachu.
- To zupełnie coś innego - zaprzeczył Maavrel. - Na zupełnie innej płaszczyźnie.
- Gryfy odczuwają emocje związanych z nimi jeźdźców, czy może słyszą myśli? - spytał Roger. - I jak wygląda sprawa z innymi jeźdźcami? To znaczy, czy ktoś inny mógłby lecieć na Grindi? I w jaki sposób kieruje się gryfami, z którymi takiej więzi nie ma?
- Nie, w żadnym razie. To bardziej jak empatia. Jednak żadnych magicznych umiejętności typu czytanie w myślach, czy choćby rzucanie podstawowych czarów, gryfy nie posiadają - tłumaczył dalej. - Co do jednego jeźdźca dla gryfa, chodzi raczej o tradycję Maavrelów. Tak więc ja mam swojego Jevera, Kathy ma Urrin, ojciec Peve, matka ma Tettmarin, bracia Chori, Lewre i Sopon, a starsza siostra Kukrel - wyliczał.
- No to wróćmy do tego, w jaki sposób kieruje się takim stworzeniem. Bo zapewne nie polega to na ciągnięciu za uszy - zażartował Roger.
- To by było bardzo trudne… i tragiczne w skutkach - stwierdził Marcel. - Niektórzy twierdzą, że lot jest podobny do lotu na pegazie. Chodzi o to, że gryf leci, a ty musisz mu podpowiadać balansowaniem, dokąd ma lecieć. Kwestia poziomu lotu zależy w głównej mierze od odpowiedniego ułożenia się i mówienia gryfowi, na początku. Później gryf będzie rozumieć bez słów. - Zastanowił się chwilę, co powinien jeszcze powiedzieć. - Na szczęście nie będziecie musieli się przejmować za bardzo sterowaniem. Polecicie za czołowym.
- Gryfy podążają za przywódcą stada? - spytał Roger. - Czy w takim razie koniczne jest, żeby byli z nimi jeźdźcy? I... siedzi się w siodłach, czy też leci, że tak powiem, na oklep?
- Zdecydowanie! Gryfy to samotnicy i organizowanie się w stada jest czymś nienaturalnym. Zazwyczaj dobierają się po prostu w pary, czasami występuje więcej osobników. - Marcel westchnął cicho, poprawiając się na miejscu. - Nie istnieje sposób, żeby wytresować dzikiego gryfa. Należy to robić praktycznie od jajka. - Pokiwał głową, jakby się nad czymś zamyślił. - Nie oznacza to jednak, że wychowany i wytresowany gryf nie może zdziczeć. W niektórych hodowlach zaniedbują obowiązki, przez co się tak zdarza, jednak u nas nigdy to nie miało miejsca - pochwalił się Maarvel z uśmiechem. - W sumie nie zdarzyło się chyba nawet nigdy, żeby nasze gryfy zdziczały w czyjejś stajni… a przynajmniej do mnie takie wieści nigdy nie dotarły.
Podczas tego dwugodzinnego śniadania, podczas którego zadziwiająco mało zjedli i jeszcze mniej wypili, Marcel streścił im, jak powinni się zachować w przypadku spotkania z gryfem, a nawet z gryfem dzikim. Opierało się to głównie na nienawiązywaniu kontaktu wzrokowego, okazaniu odpowiedniej ilości szacunku (nie za dużej, bo wtedy po nas, nie za małej, bo patrz punkt pierwszy), byciu czujnym i wielu, wielu innych. Roger wiedział już, że opowieści o tym, jak niebezpieczne są gryfy wcale nie były przesadzone, a wręcz łagodne.
Młody Maavrel tłumaczył, że na wyspach są to stworzenia święte, ba! Mają nawet własną świątynię, gdzie składane są dwa razy do roku krwawe ofiary z wołu, konia, kozy, owcy i świni. Ponoć kiedyś, dawno temu, składano również ofiarę z ludzi, jednak to Roger wyczytał między wierszami. Przy stole dalej siedziała mała Kathy, o którą Marcel najwyraźniej bardzo dbał.
Później rodzeństwo oprowadziło ich po podwórzach, pokazując maleńką stajenkę dla koni i spory kawałek dalej, u podnóża góry, dziwaczną budowlę, jakby mur strzegący dostępu do góry.
- Tam jest stajnia gryfów - wyjaśnił Marcel. - Dobrze. Jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je teraz.
Roger, chociaż nie zamierzał zostać kolejną ofiarą gryfów, pytań nie miał. Przynajmniej na razie.
- Chodźmy zatem odwiedzić naszych podopiecznych - zaproponował.
- Wyprowadzę ją tutaj. Poczekajcie chwilę z Kathy - poprosił młody Maavrel, ruszając.
Dziewczynka pisnęła cicho, jednak brat zostawił ją daleko w tyle, nie pozostawiając jej wyboru. Zerknęła przestraszona na Rogera i Theodia, odsuwając się o krok, jakby wahała się, czy zacząć uciekać, czy może jednak zostać.
- Gryfy są od nas większe, a ich się nieboisz - zwrócił się do niej Roger. - Przecież nic ci nie zrobimy, a na dodatek mogłabyś nam opowiedzieć nieco o gryfach.
Dziewczynka tylko pokręciła główką i stanęła kawałek dalej, cały czas niepewnie na nich spoglądając. Jednak już nie uciekała.
Po chwili przyszedł Marcel, w towarzystwie najprawdziwszego gryfa. Mówił coś do stwora, który potulnie szedł na równi z nim. Kilkanaście metrów od nich Maavrel zatrzymał się i powiedział coś, po czym stwór położył się na ziemi.


- To właśnie Grindi - powiedział Marcel, podchodząc do nich. - Dobra, kto pierwszy? - zapytał, zacierając ręce z uśmiechem.
- Zmieniłem zdanie… oni chcą nami nakarmić swoje gryfy - mruknął cicho Theodio, że Roger ledwie go usłyszał.
- I mamy doskonały słuch… - odparł Marcel.
- To ci się chwali, Marcelu - stwierdził Roger. - W takim razie ja spróbuję nie dać się zjeść.
- Świetnie. Pamiętaj. Podchodź nie za szybko, nie za wolno… może lepiej Kathy wam pokaże? - zapytał, spoglądając to na siostrę, to na gości.
- A czy Grindi nie wyczuje, że Kathy się mnie boi? - spytał Roger.
- Naaah… - odparł Maavrel, machając ręką. - Kathy jest… profesjonalistką, jeśli chodzi o gryfy! - odparł z przekonaniem. - To co, maleńka? - zapytał siostry.
Dziewczynka skinęła niepewnie główką, zerkając raz jeszcze na obcych mężczyzn. Kiedy jednak ruszyła w stronę Grindi, cała dziewczęca niepewność i strach gdzieś zniknęły. Zatrzymała się od gryficy dwa metry i skłoniła się, patrząc w ziemię. Stwór podniósł się na nogi i schylił łeb. Wtedy Kathy ruszyła w jej stronę, nieco wolniej, niż wcześniej. Dziewczynka pewnie wyciągnęła rękę i dała ją powąchać, zbliżając niebezpiecznie blisko do śmiercionośnego dzioba.
Grindi dotknęła dłoni dziewczynki dziobem, pozwalając, żeby ta zaczęła gładzić ją po piórach.
- Mniej więcej tak wygląda pierwsze spotkanie z gryfem. Grindi jednak zna Kathy - dodał Marcel, tłumacząc dokładnie, co jego siostra robi i w jakim celu. - Wam będzie nieco trudniej, jednak Grindi jest naprawdę łagodna. Nie ma się czego bać.
- Szkoda, że nie pachniemy tak jak Kathy - uśmiechnął się Roger.
Ruszył do przodu, starając się zachować takie tempo, jak poprzednio dziewczynka. Gdy znalazł się jakieś dwa metry od Grindi zatrzymał się i ukłonił. Gryf, który już stał na równych nogach spojrzał podejrzliwie na mężczyznę. Trwało zdecydowanie dłużej, niż u dziewczynki, zanim się odkłonił.
- Piekna - powiedział Roger, po czym podszedł do stwora i wyciągnął rękę.
Grindi skrzeknęła cicho, niepewnie wąchając mężczyznę. Wielkie oczy świdrowały go. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliła się dotknąć.
Następnie przyszła pora na Theodia. Roger miał złe przeczucia… i w sumie słusznie. Szlachcic kłaniał się za długo, następnie, kiedy podchodził do gryfa, potknął się i padł jak długi na ziemię. Grindi patrzyła na to dziwne stworzenie u swoich nóg, jakby nie była pewna, co zrobić. Pochyliła łeb i trąciła młodego szlachcica.
- Udało się? - zapytał Theodio, usiłując wstać.
Marcel rozmasowywał skronie.
- Myślę, że jesteśmy gotowi, żeby poznać gryfy, na których będziecie lecieć - oznajmił.
Reszta tego dnia przebiegła dosyć ciekawie. Rogerowi przydzielono dorosłą samicę, która z całą pewnością była mniej wyrozumiała i skora do współpracy, niż Grindi, a Theodiu najłagodniejsze ze stada. Marcel później rzucił stwierdzenie, z którego wynikało, że gryfy nie bardzo wiedzą, jak się zachowywać i chyba traktują Theodia trochę jak niesforne pisklę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-04-2014 o 21:26.
Kerm jest offline