Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 22:34   #24
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Cokolwiek się działo, jakoś zadziałało, można właściwie rzec. Skoro Alfred ruszył do przodu, reszta dwuosobowej kawalkady posunęła się za nim. Jakby bowiem wyglądało, gdyby jaśnie łaskawość chodził bez swojej obstawy oraz jakiejś świty.
Wnętrze ukazało, że budynek w istocie był kiedyś teatrem, jednak dostosowano go do nowej roli. Zamiast krzeseł, czy ław, zostały tu ustawione stoliki, przy których każdy zasiadał. Były również loże na piętrze, gdzie kierowali się najwyżsi statusem, a zarazem najlepiej ubrani.
- Wskazać państwu miejsca? - zapytał ktoś za nimi, kiedy Alfred rozglądał się z wyższością po otoczeniu. Widać bóg z innego świata nieco za bardzo wczuł się w nową rolę, ponieważ nie zaszczycił owego ktosia nawet spojrzeniem.
- Oczywiście - skinął udający sługę mieszkaniec Faerunu. - Szlachetny mościpanie - ujął Alfreda uśmiechając się lekko dwuznacznie - Trzeba zająć miejsce - planował poprowadzić Alfreda, gdzie będzie trzeba, albo przynajmniej pokazać kierunek, gdzie powinni się udać za owym pytającym.
- Nie dotykaj mnie brudnymi rękoma! - obruszył się bóg z innego świata, wzdrygając się. - Jak śmiesz w ogóle mnie dotykać? Wskaż mi najbardziej prestiżowe miejsca!
Skonsternowany służący zroejrzał się niepewnie.
- Mogę prosić zaproszenie? - zapytał.
- Może pan, oczywiście - podał mu zaproszenie, ściskając wargi, żeby nie odpowiedzieć Alfredowi. Kwestia jednak ratowania Kate była istotniejsza, jednak pewnie niekoniecznie dla Alfreda. Brak jakiejkowiek kultury oraz chęci zapracowania sobie na szacunek, który okazywał, był istotny na tyle, że olałby go, gdyby nie łączył ich wspólny interes. Lubił pannę Kate oraz potrafił wstrzymać komentarze dotyczące postępowania innych, choc bywało niełatwe.
- Im lepsze miejsca zajmiemy, tym bliżej Kate - usłyszał Stephen w głowie słów, które niejako wyjaśniały sytuację i zachowanie Alfreda. - Prowadź do najlepszej loży, jaką macie - nakazał na głos bóg z innego świata.
- Eee… ale najlepsza loża należy do lorda i jego świty…
- Bezczelny chamie! [(chamie jako chłopie, na kogoś niższego urodzeniem)]
- Proszę się nie denerwować, panie… - rzucił szybko Jack, podchodząc bliżej i obracając się w stronę nieszczęsnego służącego. - Jako nadworny medyk mości lorda, proszę więcej go nie denerwować. To źle wpływa na jego zdrowie.
Po kilku minutach negocjacji, Stephen, Jack i oczywiście Alfred, zostali zaprowadzeni szerokimi schodami na wyższe piętro, ku lożom. Służący wprowadził ich po prawdzie nie do największej, najbardziej prestiżowej, ale do położonej nieco z boku, czego Alfred nie omieszkał głośno skomentować, jednak na nic lepszego nie mogli liczyć. W sumie i tak było lepiej, niż mogli się spodziewać.
Stephenowi wydawało się, że Alfred jest zadowolony, mimo że dalej był w swojej roli nadętego szlachcica, któremu majątek i poważanie uderzyły do łba. Kiedy bóg z innego świata zajął swoje miejsce, zaczął się rozglądać uważnie. Na razie byli w loży sami.
- Mam nadzieję, że król, ani Rada się o tym nie dowiedzą - jęknął Jack.
- Uspokój się, człowieku i siadaj obok - nakazał Alfred. - Stephen, stój za mną. Masz wyglądać groźnie.
- Groźnie, czyli wrednie oraz głupio. Potrafię doskonale - odparł cichaczem wojownik, który wypełnił polecenie Alfreda natychmiast zapominając jego poprzednią akcję. Skrzywił gębę oraz rzucał spojrzeniem typu: Odwal się koleś od lorda, bowiem skopię twoje jajca, potem podepnę je pod bociana, który poniesie je do ciepłych krajów. Czekał właściwie, co dalej się stanie oraz co to właściwie audiencja. Oczywiście jakoś kiedyś słyszał wspomniane pojęcie, lecz jak wyglądała audiencja przed rządzącym owym miastem panem? Szczęśliwie jednak główną gadkę miał robić Alfred, jeśli dałoby mu się ufać, tymczasem jego zadanie polegało na staniu oraz udawaniu oprycha. Łatwa kwestia, takie rzeczy przychodziły mu dosyć naturalnie. Dlatego właśnie stał niby obojetny, niby wredny, jednak przede wszystkim spoglądajacy wokoło.
Gdzieś w oddali rozległo się bicie dzwonów. Jack wyjaśnił Stephenowi kiedyś, że to dzwony w Świątyni Koła Fortuny, jednego z tutejszych bogów. Koło Fortuny miał ponoć cztery postacie, w czterech fazach szczęścia: człowieka na szczycie, człowieka, który spada w otchłań, człowieka na dnie i człowieka, który się z dna odbija. Dość wymowne, szczególnie, jeśli znajdowało się w mieście kasyn.
Jednak owo bicie dzwonów oznaczało, że nadszedł czas.
Ludzie zaczęli wchodzić do loży i zajmować miejsca, zerkając na Alfreda i jego świtę. Scena wyglądała jak każda normalna scena, z tym, że nie było na niej żadnych rekwizytów, a jedynie mównica. Po chwili wyszedł jakiś oficjalnie odziany jegomość i zajął miejsce za mównicą. Uderzył kilka razy młoteczkiem o blat, zwracając na siebie uwagę tłumu.
- Panie i panowie, zaczynamy licytację! - obwieścił, na co rozległy się oklaski.
- Jeszcze go nie ma… - syknął pod nosem Alfred, rzucając spojrzeniem na główną lożę.
- Właściwie jakby powiedzieć, nie wiem co tutaj licytują - cicho powiedział wojownik. - Natomiast rzeczywiście nie ma, jednak wiesz jak jest, niektóre osoby lekceważą sobie czas, bowiem wydaje im się, że przez to sa dostojniejsze - wyjaśnił Alfredowi Faeruńczyk, który dalej oglądał całe widowisko licząc na to, iż gdzieś dostrzeże znajomą dziewczynę.
- Pierwszym licytowanym przedmiotem jest piękna,inkrustowana masą perłową waza - zaczął mówić prowadzący. W tym momencie na scenę wszedł kolejny mężczyzna, który w odzianych w białe rękawiczki dłoniach, trzymał ową wazę. Z daleka mało dało się dostrzec, jednak niektórzy (w tym Alfred) byli przygotowani i używali lornetek teatralnych. - Jak państwo widzą, znajdują się na niej podobizny bogów. Niezwykły przedmiot. Cena wywoławcza, trzydzieści sztuk srebra.
Ludzie zaczęli licytować. Zdawało się, jakby niektórzy nie tyle chcieli kupić wazę, a po prostu chcieli rywalizować, pokazać, kto da najwięcej.
Impreza trwała w najlepsze. Wazę sprzedano za niemal trzy sztuki złota. Kolejne przedmioty przewijały się przez scenę, wyraźnie przyprawiając Alfreda o coraz większe poirytowanie. Sam też kilka razy coś licytował, jednak zawsze dawał innym wygrać, przewracając oczyma.
- Ech… mogliby w końcu pokazać coś godnego mej uwagi? - rzucił na głos, przybierając znudzoną pozę.
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim pojawiły się cenniejsze przedmioty. W końcu prowadzący ogłosił przerwę i ludzie zaczęli się rozpełzać, chodzić, rozmawiać.
- Ach! Jeśli można... - podeszła do nich jakaś modnie ubrana kobieta. - Pan chyba nie tutejszy - rzuciła, patrząc na rozpartego Alfreda z góry.
- Zgadza się - odparł znudzonym tonem.
- Cóż za brak manier! - obruszyła się kobieta, co nawet zasłużyło na spojrzenie ze strony boga z innego świata.
- Z prostytutkami nie zwykłem rozmawiać, a żadna szanująca się dama w moich stronach pierwsza nie zaczyna rozmowy z obcym mężczyzną - rzucił, na co lico kobiety przybrało odcień szkarłatu. Gdzieś za jej plecami rozległy się chichoty, w akompaniamencie których odeszła.

Tymczasem jednak wojownik siedział cicho, bowiem cóż mógł zrobić.
- Alfred właściwie nie mnie ci mówić, jak masz się zachowywać, ale chyba łapiesz, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Nawet jesli tamta to faktycznie prostytutka, chociaż raczej wyglądała jak jakaś miejsowa dama. Inna kwestia, że właściwie nie musi to sobie przeczyć - przyznał przypuszczając, że owe miasto może byc istną kopalną znudzonych szlachcianek, które bawią się spokojnie na boku wedle klasycznej zasady: dlaczego wydawać pieniądze na panienki lekkich obyczajów, skoro identycznie można mieć zabawę ze wspaniałymi, szlachetnie urodzonymi oraz uczciwymi paniami. Właściwie jednak nie całkiem wiedział, co tutaj robią, albo na co czekają. Na jaką okazję, skoro mieli szukać Kate. Widocznie jednak Alfred miał jakiś pomysł, ostatecznie powinien nie tylko dysponować więlką mocą, ale także odpowiednią inteligencją. Jeśli właściwie prawdą jest że inteligencja stanowi odwrotność solidnego charakteru, Alfred powinien mieć iśćie mocną.
 
Kelly jest offline