Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 22:58   #16
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Niemniej jednak zbliżał się dzień, w którym mieli lecieć do Rindor.
- Jesteśmy opóźnieni z dostawą - westchnął lord Maavrel podczas któregoś śniadania. Theodio przywykł już do Marcela i Kathy (która również powoli się z nimi oswajała), jednak za Vladem Maavrelem jakoś dalej nie przepadał. - Marcel powiedział, że już sobie w miarę dobrze radzicie z gryfami. Chciałbym jutro z samego rana wylecieć. Macie jakieś pytania?
- Tak - powiedział Roger. - Jakich spodziewacie się przygód i przeciwności losu?
- Wszystkich - odparł lord. - Ktoś może spaść podczas lotu, mogą nas zaatakować dzikie gryfy, mogą nas zaatakować harpie, możemy spotkać smoka, któryś z gryfów może nie nadążać za resztą grupy, opaść z sił, zranić się… mógłbym wyliczać i wyliczać. - Lord westchnął cicho. - Będziemy na znacznej wysokości. Większość wypadków kończy się śmiercią, więc proszę was o uwagę. Mamy dostosowane siodła, do których się przywiążemy na czas lotu, jednak to nie gwarantuje bezpieczeństwa.
- Walka powietrzna - zainteresował się Roger - [/i]czy tylko oczekiwanie, aż coś nas zeżre?[/i]
- Bardziej mieć nadzieję, że gryf nie zechce zaatakować… najlepiej uciekać, ale czasami bojowa natura tych stworów przezwycięża. - Lord spojrzał na Theodia. - A ty masz jakieś pytania?
- Jesteśmy tu kilka dni. Gdzie reszta? - Hrabia wyglądał na zaintrygowanego. - I o co chodzi z Grindi?
Marcel westchnął cicho, kręcąc głową, Kathy nadstawiła uszu, a uśmiech z twarzy lorda zniknął.
- Synowie polecieli z innym stadem. Moja żona jest w odwiedzinach u Amandy, która żyje z mężem w Minarii - odparł Vlad.
- Jednak wydaje mi się, że brakuje jeszcze jednej osoby…
- Starczy, Theodio - rzucił cicho Marcel. - Proponuję skupić się na zadaniu. Będą z nami jeszcze cztery inne osoby. Ostatecznie lecimy w szesnaście gryfów. Musimy dostarczyć ich dziesięć, co oznacza, że będziecie musieli zostać na miejscu. Co do kufra Theodia, proponuję go zostawić. Nie damy rady go zapakować. Ojciec proponował, żeby wystawić weksel na odpowiednią kwotę.
Theodio wyglądał, jakby chciał drążyć temat.
- To chyba dobry pomysł z tym kufrem - powiedział szybko Roger. - [/i]Kufer jest duży, a gdyby przypadkiem jakaś lina by się poluźniła, to i tydzień by nie starczył, by pozbierać wszystkie monety. Gdyby, oczywiście, stało się to nad lądem. A kartkę papieru można schować za pazuchę. Na dodatek nie waży zbyt wiele.[/i]
- Dokładnie. Głównie o wagę nam tutaj chodziło - podjął równie szybko Marcel. - Dobrze! Komu w drogę, temu czas! Mieliśmy dotrzeć tam na aukcję, która ma się odbyć za dwa dni. - Zamachał jakimiś kartkami, które zabrał ojcu sprzed nosa. - Nie wiem, czy Theodio też dostał zaproszenie, ale da się takie stosunkowo szybko sprawić.
- Aukcja w Rindor?! - ucieszył się młody hrabia.
- Sprzedają tam wiele cennych przedmiotów, magicznych artefaktów. Na dodatek wszystkie te damy w kolorowych sukniach… - rozmarzył się chłopak, wyraźnie robiąc ojcu na złość.
- To prawdziwa okazja, taka aukcja - wtrącił się Roger. - [/i]Słyszałem, że można tam dostać wiele ciekawych rzeczy. A zatem w drogę.[/i]

Przygotowania okazały się bardzo krótkie. Nie można było na takiego gryfa wiele zabrać. Jeden stwór mógł nieść co najwyżej dodatkowe sto pięćdziesiąt kilo, więc poza jeźdźcami, niewiele. Roger i Theodio mieli lecieć na znanych sobie gryfach, jednak po raz pierwszy z dodatkowym gryfem lecącym obok.
Wyruszyli wczesnym popołudniem. Podczas lotu po prawdzie nie było szans, żeby się porozumiewać, jednak system gestów i lord Maavrel na czele, wystarczyły, żeby bezpiecznie przelecieć na kontynent, gdzie nastąpiła pierwsza przerwa, w kolejnej rezydencji Maavrelów.
Lądowanie było najmniej lubianą przez Rogera częścią. Jego gryf, a raczej gryfica imieniem Fabri, opadł zgrabnie na ziemię, jednak uderzenie, na które włamywacz nie był gotów, omal nie zmiotło go z siodła.
- Odpoczniemy jakiś czas i ruszamy dalej! - zawołał do niego Marcel, zbierając akurat z ziemi Theodia.
- Widok z lotu ptaka, to znaczy gryfa - poprawił się - jest wspaniały, chociaż spsób lądowania można by nieco poprawić - uśmiechnął się. - No i tutaj, na ziemi, jest zdecydowanie cieplej.
- Co jak co, ale pęd powietrza robi swoje - odparł Vlad Maavrel, podchodząc. - Poza tym wszystko w porządku? - zapytał, oglądając mężczyznę i gryfy. - Trzeba je oporządzić i za dwie godziny lecimy dalej.
- Oczywiście - zapewnił go Roger. - A przez dwie godziny zdołamy się rozgrzać - dodał.

Kolejne loty przebiegły zdecydowanie przyjemniej. Maavrelowie, pamiętając skargi Rogera na przejmujący chłód podczas lotu, zaopatrzyli wszystkich w ciepłe, wełniane peleryny. Kiedy zatrzymali się na popas nocny (kupili dwie krowy we wsi, gdzie zazwyczaj gryfy stacjonowały), cała grupa poznała się bliżej. Theodio, już nieco spokojniejszy, notował coś w swoim zeszyciku, przez co po chwili miał cały nos w atramencie.
Znajdowali się w królestwie Cell. Tego dnia przelatywali blisko stolicy, więc z góry mogli podziwiać jak stolica została zbudowana. Kolejne kręgi, które wytyczały mury obronne, zdawały się być doskonale wyrysowane, jakby ktoś wytyczył je tym tak zwanym cyrklem, o którym później opowiadał Theodio. Pierwszy krąg z góry wyglądał na przeładowany. Domy stały jeden na drugim, w totalnym nieładzie. Kolejne kręgi tak dramatycznie różniły się od siebie, że Roger poczuł niejako gniew. Drugi krąg stanowiła dzielnica szlachciców. Tam domy stały w równiutkich rzędach, a gdzieniegdzie widniały ogródki i pasy zieleni. Za to ostatni… tereny pałacowe, odgrodzone od reszty magicznym murem, który nie dopuszczał nawet ptaków do środka. Nikt nie był się w stanie tam dostać w inny sposób, niż przez bramę, przy której pewnie stacjonował cały garnizon ciężkozbrojnych dupków.
Białe wieże pałacu niemal ginęły we wszechobecnej zieleni. Nad wszystkim górowała jedna wieża, o której Roger kiedyś słyszał opowieści, jakoby była to wieża magiczna, czy raczej antymagiczna, gdyż żadna magia w niej nie działała.
Zostawili ten widok za sobą już wiele godzin temu. Teraz znajdowali się wcale blisko granicy z Królestwem Północy, gdzie znajdowało się Rindor. Lord Maavrel był dobrej myśli, jeśli chodziło o dotarcie na czas na aukcję. W nocy, ku zdumieniu włamywacza, nie pozostawili żadnych straży. Zapytany Marcel, który niejako zajmował się Rogerem i Theodiem, odpowiedział, że chowańce będą miały oko na wszystko. To przypomniało włamywaczowi o Vidiessie lorda i Chir Marcela. Dwie nietoperzyce, które spały cały lot w specjalnych kieszeniach, wydawały się wręcz stworzone do tego zadania.


W dalszą drogę wyruszyli dopiero rano, kiedy wszyscy zjedli jakie takie śniadanie i osiodłali gryfy. Roger radził sobie już bez zbędnych problemów, jednak młody hrabia… cóż. Kiedy Marcel sprawdzał, jak ten założył siodło, jęknął przerażony.
- Theodio… - I kręcąc głową, przesiodłał gryfa młodego hrabiego. - Nie rozumiem, jakim cudem pozwoliła sobie to tak założyć… - usłyszał jeszcze Roger.
Do Rindor mieli dotrzeć przed wieczorem, a jeśli wiatry będą pomyślne, mogli zdążyć jeszcze na aukcję.
Start należał chyba do jednej z najprzyjemniejszych części lotu, a kiedy byli w powietrzu, należało znaleźć jakieś zajęcie, gdyż długie wpatrywanie się w przestrzeń przed sobą, bywa nużące. Roger spoglądał na ziemię (bo cóż innego mógłby robić?). Na początku przerażała go wysokość i miał wrażenie, jakby za chwilę miałby spaść niczym kamień, jednak po kolejnych godzinach nawet przywykł. Teraz krajobrazy, nad którymi przelatywali, wywoływały u niego podziw.
Faktycznie. Nie lecieli tak wysoko, jak smoki, jednak nieraz zdarzyło im się minąć ptaki drapieżne, czy inne stwory. Karpie również nie latały na tym pułapie (na całe szczęście). Lecieli szybciej, niż galopował najszybszy koń, szybciej, niż płynęły statki. To było coś niesamowitego. W miesiąc mogliby nawet oblecieć cały kontynent! (a przynajmniej tak mu się wydawało).
Podczas jednego z postojów, lord Maavrel oznajmił, że są już tak blisko, że spróbują od razu dolecieć do Rindor. Aby tego dokonać, musieli przelecieć nad pasmem gór, które stanowiły granicę pomiędzy Cell, a Królestwem Północy.
Gryfy Maavrelów były ponoć najlepszymi gryfami, jakie można było kupić. Nic dziwnego, że to właśnie Maavrelowie ustalali ceny. Niewyobrażalnie wysokie ceny… Ponoć to właśnie dzięki gryfom, zdobyli cały swój majątek. Mieli do nich szacunek i każdy lord zajmował się hodowlą, jakby to był jeden z warunków bycia głową rodziny. Niemniej jednak należało przyznać, że kondycja gryfów była niesamowita. Bez problemów przedostali się na drugą stronę gór i po chwili lądowali w stajniach przy Rindor.
Powitali ich stajenni, którzy chodzili podekscytowani. Maavrelowie stanowili swoistego rodzaju legendę, a ich gryfy, jak zapewniali pracujący tu mężczyźni, były bezproblemowe w obejściu. Roger wprowadził swoje dwa gryfy do boksów i pożegnał się, tak, jak nakazał mu wcześniej Marcel. Theodio o dziwo również poradził sobie bez zarzutu.
- No, panowie! Wychodzi na to, że się udało - powiedział z dumą Marcel. Vlad rozmawiał właśnie ze stajennymi, tłumacząc, jak mają się opiekować gryfami. Lordowi ledwie udało się od nich wydostać, obiecując, że zostanie do jutra i jeszcze będą mieli okazję porozmawiać.
- Doskonała robota - powiedział, podchodząc do swoich jeźdźców. - Zatrzymamy się w “Gryfim Oku”. Aukcja powinna zacząć się za kilka minut, z tego, co się dowiedziałem. Ale spokojnie. Pierwsza część jest nudna. Mamy godzinę, zanim rozpocznie się druga.
Marcel i Theodio wyglądali na podekscytowanych. W nocy okazało się, że żadne z nich nigdy nie był na aukcji w Rindor i obaj snuli fantazje na temat egzotycznych przypraw, drogocennych kamieni, starych ksiąg, magicznych artefaktów i kobiet w bogatych sukniach.
Stajnie gryfów znajdowały się poza miastami, w oddaleniu od gospodarstw i innych stajni, żeby gryfy nie rzuciły się na nieobytych z nimi ludzi, czy zwierzęta, których nie powinny zjadać. Gryfy mało jadły, pod warunkiem, że nie pracowały.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline