Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2014, 23:02   #17
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To była czysta przyjemność - powiedział Roger. - Co ciekawego ma być na tej aukcji? Jeśli to oczywiście nie sekret - dodał.
- Wszystko to, co ludzie zechcą sprzedać - odparł Vlad. - No, panowie. Kawałek drogi przed nami. Uważajcie na sakiewki. Panicz Radkroft w szczególności. - Roger musiał przyznać mu rację. Młody hrabia całym sobą jakby się prosił, żeby ktoś sięgnął po jego sakiewkę.
Do samego Rindor dotarli dopiero po pół godzinie. Roger pilnował Theodia jak oka w głowie, jednak nikt nawet się nie ważył do nich zbliżyć. Ludzie omijali ich szerokim łukiem, czasem wykonując gesty, które niby miały odpędzać zło.
Jak tylko się wchodziło, dookoła dała się zauważyć nędza. Jednak w miarę, jak szli dalej, domostwa stawały się coraz bogatsze, bardziej reprezentatywne. Aż w końcu dotarli do najbardziej zatłoczonych ulic, gdzie bogactwo aż kipiało.
No tak… Maavrelowie i ich wygląd, a dodatkowo ciepłe, wełniane peleryny, które wszyscy mieli jeszcze na sobie. Rozłożyste, czarne peleryny… Zupełnie jak w legendach. “Gryfie Oko” okazało się małą gospodą, gdzie doskonale znano lorda Maavrela i jego ludzi. Bez problemów dostali pokoje. Vlad miał tam swój wykupiony pokój, w którym stała ogromna szafa, do której zaciągnął Marcela, Theodia, a nawet Rogera, każąc się przebrać. Nie mieli czasu na dokładną toaletę, jeśli chcieli zdążyć na aukcję.
- W prawdzie nie mamy zaproszeń, jednak jestem pewien, że wejdziemy bez problemu - stwierdził lord.
- Jestem pewien, milordzie, że komu jak komu, ale panu to się uda - potwierdził Roger.
Czasami popularność zapewni wszystko, dodał w myślach.
Okazało się, że i owszem. Popularność wiele może zdziałać.
Kiedy odpowiednio wystrojeni znaleźli się przed budynkiem, gdzie miała mieć miejsce aukcja, Maavrelowie zostali otoczeni tłumem. Wychodziło na to, że akurat zdążyli na przerwę w aukcji, po której spodziewano się lorda Bahraju, czyli niejako gospodarza w Rindor.
Zanim weszli do budynku, mijając gładko ochroniarzy, lord Maavrel musiał odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących nowych gryfów. Zaś damy interesowały się przede wszystkim Marcelem (Theodio i Roger zostali zdyskwalifikowani, ponieważ nie mieli bladej cery Maavrelów i jasnych blond włosów).
Umówiwszy się na kilka spotkań, grupa w końcu mogła zająć miejsca. Znalezienie ich nie było problemem, ponieważ dostali mnóstwo zaproszeń do prywatnych loży.
- Aukcja zostanie wznowiona, kiedy przyjdzie Bahraju - rzucił synowi i Theodiu Vlad.
Długo nie musieli czekać, chociaż rozmowy ze szlachtą w pewnym momencie zaczęły irytować Rogera. Jak tylko szlachetnie urodzeni dowiedzieli się, że ten przystojny jegomość nie jest żadnym hrabią, a tylko zatrudnionym przezeń ochroniarzem, zaczęli go ignorować.
Co w najmniejszym stopniu Rogerowi nie przeszkadzało.


Lord Bahraju wkroczył do budynku otoczony wieloma wystrojonymi damami i panami. Prowadził on odzianą w piękną, fioletową suknię młodą kobietę, którą usadził obok siebie. On i jego świta mieli całą lożę tylko dla siebie.
- Coś mi tu nie gra - mruknął Theodio, zerkając w tamtą stronę. Akurat znajdowali się w bocznej loży, skąd mogli spokojnie patrzeć na scenę, gdzie stała mównica i na lordowską lożę.
- Więc nie tylko mi? - rzucił Marcel w odpowiedzi, również zerkając w tamtą stronę.
Roger również usiłował dopatrzeć się czegoś, co mogłoby zainteresować szlachciców. Ani ubiory, ani sama loża nie wydawały się w jakikolwiek sposób dziwne. Dziwnym natomiast można było nazwać zachowanie tam zebranych, oraz to, kto się tam zebrał. Za Bahraju stało dwóch drabów z rękami na rękojeściach szabli. A ponoć nie wolno było tu wnosić broni? Co więcej. Brązowowłosa kobieta, którą lord przyprowadził siedziała jakoś tak nienaturalnie. Nie jakby chciała uciec. Jakby chciała kogoś co najmniej udusić.
Całkiem jakby ją tu przyciągnęli siłą, a ona chciałaby się komuś zrewanżować.
Już wiadomo, czemu broni nie wolno wnosić, pomyślał rozbawiony Roger. Ciekawe tylko, czy zabrali jej szpilki do włosów i kapelusza.
- Kto towarzyszy lordowi? - spytał cicho Marcela.
- Nie mam pojęcia… - odparł zapytany.
- Lepiej nie wnikać w tego typu kwestie. Nie w tym mieście - wtrącił ponuro Vlad.
Aukcja zostało niezwłocznie wznowiona. Prowadzący, który stał za mównicą opowiadał barwne historie o przedmiotach, które wnosili odziani w szare stroje służący. Było tu wszystko, co cenne i niebywale drogie:: od magicznych, przez kosztowne klejnoty, po artefakty.
Aukcja trwała w najlepsze, jednak podczas jej trwania Marcel i Theodio stwierdzili, że to nie to, czego się spodziewali. Goście licytowali jak szaleni, jakby chcieli po prostu przebić innych. Roger odniósł wrażenie, że oto jest nowa dyscyplina. Wydawanie złota. Złota, bo wątpił, czy ktokolwiek na tej sali widział w ogóle na oczy miedziaka.
- A teraz wystawiony przez szacownego lorda przedmiot! - oznajmił niespodziewanie prowadzący licytację i na scenę wszedł sługa z aksamitną poduszką. - Ten oto pierścień został wykonany ze zdumiewających, zachwycających materiałów! Cena wywoławcza to dziesięć złota!
- Ach… - westchnął Vlad. - To oznacza, że jesteśmy dopiero w połowie aukcji. Hrabia zawsze wystawia jakiś przedmiot. Tym razem, o dziwo, jest to coś wartościowego.
- A zazwyczaj nie jest? - zapytał zaciekawiony Theodio.
- I co takiego ciekawego jest w tym akurat pierścieniu? - dorzucił Roger. Wszyscy jakby tylko czekali na ten właśnie przedmiot, bo momentalnie posypały się oferty.
- Tu nie chodzi o to, co to za przedmiot, ale o to, kto go wystawił - odparł Vlad.
- Tak myślałem - mruknął Roger. - [i]A ten, kto go kupi, zyska sławę, uznanie i coś tam jeszcze?[i]
- Mniej więcej…
- A może on jest magiczny? - rzucił Theodio, spoglądając w stronę lordowskiej loży. - Popatrzcie na ich miny.
I rzeczywiście. Bahraju wyglądał na niesamowicie zadowolonego i mówił coś do siedzącej obok niego kobiety, która trzymała poręcze swojego krzesła. Z jej twarzy nie dałoby się nic wyczytać, nawet, gdyby znaleźli się bliżej. Jednak coś im mówiło, że jest jeszcze bardziej wściekła.
- Sprzedaje jej ulubioną błyskotkę? - szepnął Roger.
Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
Tymczasem licytacja pierścienia trwała. Większość chętnych odpadła, kiedy cena osiągnęła sto sztuk złota. Jednak na tym się nie skończyło…
- Mamy dwieście sztuk złota! Kto da więcej? - zapytał zasapany prowadzący, którego usta prawie się nie zamykały. - Mamy dwieście dziesięć. Może dwieście dwadzieścia? - spojrzał na zebranych. - Dwieście dziesięć po raz pierwszy… po raz drugi…
- Pięćset! - zawołał nagle ktoś z loży na przeciwko.
W sali zamilkło.
- P-p-pięćset?! - zawołał zaskoczony prowadzący, zanim zdążył przywdziać maskę profesjonalizmu.
Zaraz potem w lordowskiej loży zapanował chaos. Damy zaczęły piszczeć, panowie uciekać. Roger usiłował dostrzec powód tego zamieszania, jednak nie było to w żadnym stopniu problemem. Oto owa kobieta, która do tej pory tłumiła gniew w sobie, stała nad lordem z szablą w ręku.
- A niech mnie... Skąd ona wzięła szablę? - Pytanie było w zasadzie retoryczne. Ale i tak zachowanie wściekłej brunetki nie tłumaczyło paniki. Chyba że zaraz miał się objawić gniew lorda Bahraju.
A ta ewentualność skłoniła Rogera do poszukiwania drogi ucieczki.
Dopiero po chwili włamywacz zdał sobie sprawę, że nie widzi osiłków, którzy od tej pory stali wiernie za jego lordowską mością. A oni chyba mieli szable?
- Dalej! - dobiegł go krzyk lorda. Baharaju, pomimo tak odważnej prowokacji, wciskał się w swoje miejsce, chcąc znaleźć się jak najdalej od ostrza.
Brunetka wyraźnie się zawahała, po czym podrzuciła szablę, chwyciła ją nieco inaczej i skoczyła! Skoczyła z balkonu na dół! Lecąc chwyciła jednej z ozdobnych kotar, dzięki czemu miała nieco miększe lądowanie.
- Co tak stoicie?! Za nią!! - wydzierał się Baharaju do swoich strażników, którzy właśnie wbiegali do loży, cały purpurowy na twarzy. - Chcę ją mieć żywą!
Ciesz się, ze sam jesteś żywy, pomyślał Roger, patrząc równocześnie, w którą stronę udała się zdesperowana panienka. Niekoniecznie musiał ją gonić, ale zawsze lepiej by było wiedzieć więcej, niż mniej. Zdumiony włamywacz zobaczył, jak z loży na przeciwko zeskakuje kolejna osoba.
Tymczasem kobieta pędziła przez uciekający tłum, który się rozstępował przed nią, w stronę pustej już sceny. Wskoczyła na nią nieco niezgrabnie, jakby nie była w stanie normalnie się ruszać, po czym dopadła do porzuconej, ozdobnej poduszki i coś od niej oderwała.
Pierścionek za darmo? pomyślał Roger.
Ktoś zaczął krzyczeć jak opętany o jakimś pożarze.
- Łał… - mruknął Marcel, podziwiając to dziwaczne przedstawienie.
- No, synu. Właśnie dla takich chwil się żyje - zażartował Vlad, rozbawiony obserwując Bahraju.
- Jeden pożar w teatrze niedawno przeżyliśmy - wtrącił Roger. - Czyżbyśmy mieli do czynienia z powtórką z rozrywki?
Rozejrzał się, chcąc dostrzec ślady ognia lub dym.
- Dużo jest stąd wyjść? - zwrócił się do lorda Maavrela, który, jako bywalec, powinien mieć trochę wiedzy na ten temat.
- Wiem o dwóch. Jednak jakim problemem jest… ooo… - przerwał, spoglądając przed siebie.
Kolejna osoba zeskoczyła z balkonu, jednak w porównaniu do dwóch poprzednich, nie zrobiła tego z taką gracją. - Hmm… on jest chyba z nim - mruknął Vlad, zapominając o pytaniu. Pozostali sami w loży, pozostali zdążyli uciec, a wydawało się, że Maavrelom nie jest spieszno do wyjścia. - I skąd on ma miecz? - zastanowił się lord, spoglądając na mężczyznę, który zeskoczył wcześniej, a teraz był już na scenie.
Roger nigdzie nie dostrzegł ani ognia, ani dymu, a kolejny okrzyk upewnił go w przekonaniu, że ktoś usiłuje wywołać jeszcze większą panikę (skutecznie z resztą).
Kobieta stała na scenie, celując szablą w stronę jegomościa w czarnym odzieniu. Swoją drogą to chyba on zaproponował pięćset sztuk złota za pierścień, który teraz ona trzymała. Do sali zdążyło wpaść kilku strażników i byli już blisko sceny. Zaraz za nimi był ten, który jako ostatni zeskoczył z loży.
- Ale bałagan - skwitował to Vlad.
- Nie powinniśmy uciekać? - zaniepokoił się Theodio.
- Nie - odparł Roger. - Po pierwsze - widowisko jest przednie. Po drugie - nigdzie się nie pali. Po trzecie - trzeba być na bieżąco z nowinkami towarzyskimi. Trzeba na własne oczy zobaczyć, jak się ta historia skończy.
Lord Maavrel zaśmiał się cicho.
Na dole jednak sytuacja nie wyglądała tak zabawnie.
- Moja droga. Zdaje się, że to ja kupiłem ten pierścień - rzucił głośno odziany w czernie jegomość. - Skoro tak bardzo go chciałaś, dlaczego nie licytowałaś?
- Odwal się w końcu! - ryknęła na niego rozjuszona kobieta. Wszystko wskazywało na to, że znała tego człowieka… i że nie za bardzo za nie, przepadała. Jakiś czas mierzyli się spojrzeniami, po czym ów odziany w czernie jegomość tanecznym krokiem ominął jej gardę i ogłuszył.
Brunetka padła bez przytomności na deski sceny.
- Ha! Dziękujemy za pomoc - zawołał jeden ze strażników, chowając własną szablę.
Jednak dziwaczny jegomość wcale nie zamierzał im pomagać. Podniósł ostrożnie kobietę, po czym zarzucił sobie na ramię i ruszył biegiem za kulisy.
- Wyśmienite! - parsknął lord. Jednak nie miał wcale na myśli tego, co się działo na scenie, ale, zważywszy na to, gdzie patrzył, minę Baharajo.
Roger zauważył, że trzeci, który zeskoczył z loży, wycofuje się w stronę wyjścia.
- Zdaje się, że główne rozrywki już się skończyły - powiedział, kierując równocześnie wzrok w stronę Baharajo. - [i]Czekamy jeszcze, czy wychodzimy, nie czekając na to, aż lorda trafi szlag?[i]
- Lepiej wyjdźmy, zanim posądzą nas o współudział - powiedział Vlad, przestając się uśmiechać.
- Najbardziej podejrzani powinni od razu uciec - zażartował Roger. - Ale faktycznie, chodźmy stąd. Tam, na dole, chyba się już zrobiło nieco luźniej.
No i zawsze mogło się okazać, że ktoś zgubił coś ciekawego i cennego zarazem.
Cała czwórka zaczęła schodzić piętro niżej… aż tu nagle przebiegła przed nimi jakaś dwójka młodych mężczyzn. W jednym z nich Roger rozpoznał tego, który jako ostatni skoczył z balkonu. Nie zauważyli ich.
- Jakby nie patrzeć… - mruknął skrzywiony Vlad - ...to chyba są teraz ścigani…?
- A to znaczy, że będą szukać schronienia - dorzucił Roger. - Ciekawe, czy mają jakąś kryjówkę. I czy ogłoszą za nich nagrodę.
- To sprawdźmy - rzucił z zapałem Marcel, ciągnąc Theodia za sobą. Vlad nie zdążył zatrzymać syna, więc ruszyli wszyscy razem, wypadając na korytarz akurat w momencie, kiedy jeden z nich wybijał okno krzesłem.
 
Kerm jest offline