Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2014, 18:08   #64
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialogi powstały przy współpracy z MG i innymi graczami...

Nathan na co dzień był spokojnym człowiekiem. Ten kto znał go za młodu - widział w nim upór, determinację, potęgę tamtych dni - powiedziałby, że to nie ten sam człowiek. Nikt sam z siebie tak się nie zmieniał. Jedynie bardzo silny czynnik, jakieś przeżycie, mogło tak bardzo zmienić mężczyznę. Go zmienił front. Całe setki podziurawionych wielkokalibrowymi pociskami ciał, długie rzędy zburzonych budynków, spalone szopy, poprzecinane ostrymi jak brzytwa klingami kończyny jego braci. Żołnierzy. Ludzi, z którymi walczył ramię w ramię. Tygodnie, a nawet miesiące obserwowania takich obrazków zostawiają w umyśle coś trwałego. Zmieniają człowieka raz na zawsze.


Kiedy Jeff zasnął na warcie jego ojciec miał w głowie obraz śmierci. Śmierci Marii śpiącej obok jego pierworodnego, śmierci jego żony i dzieciaków. Śmierci innych, niewinnych ludzi. W rozdzielanie syna i jego przełożonego Morgan nie wkładał wiele sił. Mówił aby coś mówić. Aby nie dać popierdolonemu Jake'owi satysfakcji... Z chęcią jednak złapałby Jeffa i stłukł na kwaśne jabłko. Zrobiłby to gdyby nie wyraźna prośba Samanthy i strach rodzeństwa tropiciela.

Na słowa o sądzie polowym żołnierz machnął ręką, a jego żona się zaśmiała. Poza wyższym rangą Przeszukiwaczem chyba nikt się nie spinał, ale każdy wiedział co tej nocy mogło się stać. Mogło to być coś zdecydowanie gorszego niż zaginięcie Kaspara Schmellinga. Nathan jednak tego nie zignorował. Przejął się jak zawsze, ale na swój jakże odmienny, wojskowy sposób. To co się stało to nie było "nic". Każdy kto tak uważał powinien spojrzeć na przerażoną Cly i zapłakane dziecko zaginionego...


Randall miał refleks. Mimo spięcia się żołnierz wiedział, że Fray zareagowałby na zagrożenie pierwszy. Dobył broni ułamki sekundy przed nim. Każdy by to olał, ale nie były frontowiec. Nie on. Staczająca się ze zbocza cegła, a zaraz za nią niemal biegnący w dół chłopak. Morgan złapał się na tym, że na widok dziecka za bardzo się rozluźnił. Fray natomiast... po nim nie było widać reakcji. Czujny jakby zboczem schodził opancerzony mutant.


Zaraz za dzieciakiem schodzili Lynx i rewolwerowiec. Obaj wyglądali na zmęczonych i... usyfionych jak porządna ekipa remontowa. Biali od gipsu, pokryci pyłem ze zbutwiałego drewna, a na dodatek ranni. Nigdzie nie było widać Silnego. Potężnego najemnika, który razem z nimi poszedł na zwiad.

Jak się okazało olbrzym toczył się gdzieś z tyłu. To jak schodził w dół zbocza oznaczało, że albo był cholernie zmęczony albo też ranny. Okazało się, że piegowaty dzieciak to brał Czarnucha. Przesłuchany, z połamanym nosem głupek miał wyraźnie szczęście. Swoi o nim nie zapomnieli. Na znak przyjaźni snajper rabusiów dał Waylandowi zamek od swojej armaty. Ciekawe co wcześniej musieli zrobić aby było go stać na taki gest.

Chwila radości braci została przerwana przez narwanego Poszukiwacza, który chciał rozwalić młodego. Dyskusja była ciekawa. Jake uważał, że Ci rabusie porwali lub nawet zabili Kaspara, ale Nathan bardzo szybko sprostował jego skrzywiony pomyślunek spokojnym argumentem ważąc każde słowo. Tłumacząc jak małemu dziecku, ale z należytym szacunkiem, na który powoli mężczyzna przestawał zasługiwać. Do dyskusji wtrącili się Cly, Sam, a nawet King. Przerwał ją jednak Jeff. Młody znalazł jakieś świeże ślady ciężkiego wozu, za którym coś ciągnięto. W umyśle Morgana od razu pojawił się najgorszy z możliwych obrazów. Kaspar. To na pewno nie bandyci...


Lynx usiadł obok Nathana, który właśnie majstrował przy swoim karabinie siedząc przy ognisku. Snajper miał się położyć za chwilę, żeby złapać trochę snu przez wyjściem na rekonesans.

- Słuchaj powiedz mi co to są Paleniska? Silny, ten wielki najemnik mi o tym wspominał. Wspominał też, że w Nashvill są jakieś frakcje, które się ponoć wzajemnie zwalczają? Wiesz coś o tym? Wolałbym się czegoś więcej dowiedzieć, niż wdepnąć w jakieś gówno na miejscu?


- Paleniska to masowe groby. Miejsca, gdzie ofiary walki, a raczej ich ciała zostały spalone. Słyszałem też, że bywało, że ranni byli paleni żywcem… - Nathan zastanowił się. - Widzieliśmy już palenisko z tej góry, na którą wpychaliśmy wóz przez wejściem do tunelu. Wielka, śmierdząca góra węgla drzewnego, niedopałków, szczątków. W cieplejsze dni jak ten unosi się czasem z nich dym. A co do frakcji są dwie duże: Enklawy i mutanci. Poza tym od groma mniejszych takich jak myśliwi, misja ojca Gianni, placówka łowców niewolników, karawaniarze, handlarze bydła. Najbardziej liczy się jednak pierwsza dwójka…

- Ci łowcy niewolników, to Ci sami, co od nich jest Fray? Żeby tylko kłopotów na na łby nie ściągnął? - powiedział Wayland.

- Nie wiem czy to Ci sami, ale to mało prawdopodobne. Tego jest od groma i ciut ciut. - rzucił Nathan. - A z tymi kłopotami… on może ich narobić sam bez niczyjej pomocy. Nie znam go długo, ale rozwagi czy wstrzemięźliwości w posyłaniu śrutu u niego nie dostrzegłem. Musimy uważać. Na niego, na tego Jake’a, na nowych… Teraz ty mi coś powiedz. Czy jak szliśmy w to miejsce, po wyjściu z tunelu widziałeś coś niepokojącego co zostawiłeś dla siebie? - Nathan spojrzał na snajpera spokojnie.

- Mówisz o moim nocnym zwiadzie?

- Ogólnie o tym co widziałeś po opuszczeniu tunelu. - powiedział Morgan. - Wyglądałeś na zmartwionego, ale nie wiem czy to nie zmęczenie. Też padam na pysk…

- O wydarzeniach z Wieży wiesz. Walka tam była nieciekawa i wyczerpująca. Jeszcze ten dzieciak, którego o mało nie rozwaliłem… I Silny…

- Co z nim? Co z Silnym? - zapytał Nathan.

- Silny to pieprzony mutant… Wiem, że pewnie będziesz miał o to do mnie pretensje, ale nie mów reszcie. Puściłem go. Uratował mi życie i pomógł nam, a ja nie wiem czy miałem dość sprzętu i umiejętności by go załatwić…

- Kurwa… - powiedział sam do siebie Nathan. - Nie mam Ci nic za złe. Mogłem jedynie podejrzewać po tym jak się nosił. Nikomu z nas nie zrobił krzywdy i mam nadzieję, że jego kompani, którym o nas powie też nic nie zrobią. Bardziej martwi mnie ten Jake czy Randall niż Silny. Nawet teraz kiedy wiem kim był. A to nie wróży nic dobrego… - dodał żołnierz. - Chociaż dzieciaki mają się już lepiej. Dużo ludzi było w tej wieży?

- Dwóch wybiegło. Ten mały mówił, że ich ojciec strzelał do kogoś, a oni pobiegli to sprawdzić. Nie widzieliśmy ich więcej. Dwóch załatwiłem w Wieży i tego snajpera. Został Piegaty i Czarnuch.

- Coś te dwójkę musiało zatrzymać. Podejrzanie blisko nas. Ja bym się trzymał na baczności. Nie widziałeś w ruinach śladów jakiejś większej grupy ludzi? O mutantach już wiemy… Zapewne nocą opuszczają ten tunel aby coś zjeść.

- Jedne co widziałem, jak wyszliśmy z tunelu, to jakieś siedemset do tysiąca metrów od nas na północ od apartamentowca, widziałem ze trzy pojazdy i płonące ognisko. Nie wiem czy to była zasadzka, czy faktycznie coś wartego uwagi. Zdecydowaliśmy z Ezechielem i Silnym, że priorytetem jest Wieża, bo ukryty na niej snajper i tak by nas załatwił. Co do śladów większej grupy ludzi, już przed wejściem do tunelu, rejestrowałem jakiś ruch w oddali za nami. Nie wiem kim są, kryli się doskonale, poruszali się na granicy horyzontu. Czasami mignęła mi jakaś sylwetka. Nie wiem czy to ludzie, czy mutanty, ale miałem wrażenie jakby podążali za nami jak wataha wilków. Pewności nie mam… to tylko moje przypuszczenia, a może mnie oko myliło. Silny powiedział mi ciekawą rzecz jak odchodził, że nie można ani przez chwilę zaufać tym ruinom… są jak żywy organizm. Dynamiczne i zdradliwe. Nigdy nie przypuszczałem, że od mutanta będę przyjmował rady, ale zamierzam się jej kurewsko pilnie trzymać. Co do tych zniknięć, może i miałbym pomysł na ich załatwienie. Potrzebowalibyśmy jakiegoś pewnego miejsca, gdzie moglibyśmy się przenocować… i przynęty. - wzrok snajpera był prawie że obojętny, ale oboje wiedzieli o czym mowa.

- Wiem o czym mówisz, ale skoro dotąd im się udawało przynęta może być w olbrzymim niebezpieczeństwie jak się na coś takiego zgodzi. - odpowiedział Nathan. - Co do ruin mutant miał rację. Tutaj masz nie tylko gruzy, ale też dzikie zwierzęta, mutantów i to tych bez rozumu, kanibali, a nawet słyszałem, że pojedyncze maszyny się zdarzały. Od frontu mamy zajebisty hektar… - człowiek się zamyślił. - Może warto wykonać twój plan i dać temu czemuś nauczkę? - zapytał żołnierz. - Mojej rodzinie razem zostało jedzenia na około jeden dzień. Picia niewiele więcej wliczając mój udział z wozu. Zbliżam się do granicy, na której zaczynam się zastanawiać nad głodówką, Wayland. Boję się, że osłabnę, podobnie Jeff i Sam, a wtedy to coś wyjdzie z ukrycia i nie będę w stanie porządnie walczyć.

- Ofiarami były zwykle osoby starsze, słabsze i takie, które zapewne odłączyły się od reszty na chwilę. Pewnie są dobrzy. Może jakoś udaje im sie przechodzić straże, a może faktycznie, jak mówił Jeff, czymś nas odurzają? Może mój plan może wydać Ci się makabryczny, ale kiedy Tarczownicy nas opuszczą, to kogoś kto będzie łatwym celem wystawimy? W sensie, że będziemy czuwać, ale tak, żeby przeciwnik się nie zorientował? Sam nie wiem czy to dobry plan, z drugiej strony pozostaje porządne zabezpieczanie obozu i warty w miejscach newralgicznych ciągłe, krótsze, ale z częściejszą rotacją?

- Do Misji mamy wiele dni drogi. Później kolejne do Nashville. Musimy być bardzo ostrożni. Jak na moje można spróbować twojego fortelu, ale kto ma robić za przynętę? Ja, ty, Randall i Jeff strzelamy. Jake też nie jest w ciemię bity, ale ja na niego bym uważał. Żadnego z dzieci ani żony nie postawię. Chwila. Zapomniałem o rewolwerowcu. Może on? Wygląda na zmęczonego i zziębniętego. Jego sen na warcie byłby całkiem solidnym blefem. Z tym, że nie wiem czy możemy tak porządnego chłopa narażać. Może z nim pogadamy? - Nathan się zastanawiał.

- Możemy, Ez ma jaja więc może się zgodzi, choć ja myślałem o Cly… - zapadła ciężka cisza.

- Można również ją o to zapytać, ale najlepiej zapytać Eza najpierw. On umie się porządnie obronić, a jak do Cly podejdą i coś pójdzie nie tak… - Nathan skrzywił się na samą myśl.

- Potrzebujemy kogoś, kto będzie naturalny… Jak jej powiemy, to myślę, że ona nie da rady… - odparł Lynx.

- Dlatego myślę, że rewolwerowiec byłby lepszy. - rzucił Nathan. - Musimy brać pod uwagę nasze potknięcie. Nie chciałbym jej mieć na sumieniu jak coś ją pożre. Rewolwerowiec miałby szanse i jakoś pewniej bym strzelał wiedząc, że “przynęta” potrafi walczyć.

- W sumie racja, trzeba będzie z nim pogadać… Zrobisz to? Czy razem się za to weźmiemy?

- Nie chciałbym aby czuł się osaczony. - powiedział Nathan. - Postaram się zrobić to sam. Nie wiem z jakim skutkiem, bo w sumie słabo się znamy. Jak się nie uda pozostaje nam rozmowa z Cly albo… jej brak i wtedy maksymalne skupienie na zadaniu. - dodał Morgan spokojnie. - Znajdę Ciebie jak się rozmówię z jednookim.


Przedmieścia były całkowicie puste. Mimo odgarniętych na pobocze gruzów, śmieci, które zostawili po sobie podróżni w okolicy nie było widać żywej duszy. Po zauważeniu pierwszego z bunkrów Nathan był niemal pewny, że Tarczownicy - wcześniej patrolujący intensywnie to miejsce - musieli się wycofać. Fray po sprawdzeniu wnętrza schronienia jedynie potwierdził jego podejrzenia. Wyglądało jakby zwijali się w pośpiechu...

Jake - podejrzanie spokojny - wytłumaczył, że wszyscy wynieśli się w okolice Misji. Po upadku Pineville rzeczywiście nie było czego pilnować. Tarczownicy pewnie zostali w okolicy kilka dni dając przesiedleńcom nieco czasu po czym zabrali się na bardziej sensowną pozycję. Mądrze. Na samo wspomnienie o mordach jakie mają miejsce wokół neutralnej Misji Nathan skrzywił się wyraźnie. Czasy kiedy lubował się w walce dawno minęły. Teraz wolałby własne gospodarstwo, garstkę zwierząt i święty spokój.

Mężczyzna rozmawiał z żoną o sprawach nie cierpiących zwłoki. O zaginięciu Kaspara, o śmierci Pascala, o Cly. Jak na tak straszne wydarzenia ostatnich dni Morgan odczuwał ulgę. On był cały, jego rodzina w komplecie, a ludzie, których spotkał... Był wśród nich lekarz, wojownicy potrafiący się bronić i... Nie trafił źle. Nawet całkiem dobrze. Żołnierz wiedział, że nie może stracić czujności. Już pierwszy wystrzał mu o tym przypomniał. Mimo iż odległy to od razu narzucił Nathanowi czujność. Słysząc to co się działo na południu żołnierz nie mógł postąpić inaczej jak przerwać rozmowę z Sam i ruszyć na czoło pochodu. Razem z Randallem ochraniać ich małą karawanę.


Skok za zasłonę, odbezpieczenie karabinu, ściskanie łoża broni. Szybki rzut oka naokoło i Morgan wiedział, że inni też są gotowi. Wayland, Jake, Randall, Ezechiel, Jeff - wszyscy gotowali się do boju. Tym razem jednak im się upiekło. Mogli odsapnąć, oszczędzić amunicję i bandaże na rannych, bo... napotkali Tarczowników. Po okrzyknięciu się i odzewie Jake poszedł pogadać z jednym z przybyszy.

Nathanowi dłużyło się czekanie. Czujność i napięcie męczyły. Morgan wyszedł zza zasłony dopiero kiedy tamci wyszli zza swojej niosąc na noszach rannego. Pierwszy przedstawił się dowódca oddziału - Roadblock. Jego słowa o tym, że muszą iść naokoło spotkały się z siarczystym przekleństwem ze strony żołnierza. On naprawdę chciał przejść jak szybko się da. Każdy z nich chciał. Przez brak wody, żarcia, przez rany, choroby, przez wyczerpanie i ten pierdolony wóz...

Jeff zapytał ile by szli bez wozu, a odpowiedź załamałaby każdego realistę - pięć dni. Teraz musieli się zastanowić nad zostawieniem tego żelastwa w ruinach. Musieli, bo z nim ograniczoną swoje szanse na przeżycie jeszcze bardziej. Najgorsze jest to, że bez lekarstw dzieciaki znowu mogą zacząć chorować. Nathan się na tym nie znał, ale bez jedzenia, wody i leków na pewno lepiej niż jest nie będzie.


- Cztery, pięć dni drogi to dużo. - powiedział Nathan zerkając na towarzyszy. - Nie mamy zbyt wiele jedzenia, wody i leków, a z tym wozem będzie bardzo ciężko. Może czas pomyśleć co z nim zrobić? - zapytał starszy z Morganów.

- Cztery dni bez wozu. - powiedział Jeff. - Z nim będzie zapewne więcej. Ja mogę pchać, ale problem uwydatni się kiedy skończą nam się płyny i żarcie. Na dzikiej zwierzynie i jej mięsie nie utrzymamy tylu ludzi. Nie ma szans. - dodał Przeszukiwacz.

Lynx od dłuższego czasu zastanawiał się nad tym samym.

- Też się nad tym zastanawiałem. Może po prostu zabierzemy ile damy radę, a resztę trzeba będzie zostawić? Albo po prostu zorganizować jakieś nosze albo coś co da się transportować przez ruiny szybciej. Ja tam bez żalu zostawię gamble, jakbyśmy mieli przez nie szczeznąć w tych ruinach.

- Wydaje mi się, że mało co byłoby tak wygodne jak wóz jeżeli chodzi o transport tego wszystkiego. - powiedział Nathan. - Przecież jak zapakujemy to na nosze w pięciu będzie trzeba je nieść. Chociaż domyślam się, Lynx, że miałeś na myśli zabrać najcenniejszy sprzęt. Jestem za tym, ale to nie tylko nasza decyzja. Randall? - zapytał żołnierz patrząc na psychola.

Snajper skinął głową, że zgadza się ze słowami Nathana. King oparł ręce na kolanach z trudem łapiąc oddech. Pchanie ciężkiego żelastwa przez kilka dni było trochę ponad jego możliwości. W zasadzie jedynie perspektywa wykupienia sobie za wiezione gamble biletu do wolności motywowała go do dalszego użerania się z wozem. Na domiar złego wyszło na to, ze pomimo względnej bliskości ich celu będą musieli podróżować do niego wiele dni, a to mogło skończyć się wyłącznie źle.

- Nie ma żadnej szansy, żebyśmy dotarli do misji zaplanowaną trasą? - Clyde musiał zadać to pytanie, chociaż spodziewał się odpowiedzi. - Moglibyśmy zostawić ten wóz w cholerę, jeśli to miałoby umożliwić dalszą podróż…

- Szansa jest zawsze, ale ja nie podejmę takiego ryzyka. - stwierdził Nathan. - Tam możesz dostać kulkę od człowieka, od mutanta, od każdego. To jest wojna i przez pole bitwy bym się nie pchał. Też bym chciał aby można tamtędy przejść… - powiedział Nathan i westchnął.

Fray siedział na wozie ładując brenekę od Kinga do swojej dwururki.


- Wolę swój tyłek od gambli. Jak rozumiem Nathan ciągle chcesz nam załatwić przejście do Nashville?

- Proponuję, żeby każdy z nas zabrał równy zapas wody i tyle soli ile da radę i uważa za słuszne wziąć. - wtrącił się snajper. - Szkoda to zostawiać, podobnie z resztą rzeczy. Zabieramy to co potrzebujemy. Może tarczownicy by chcieli pohandlować? Warto zapytać?

- Jop. Też z chęcią kupiłbym trochę pestek i żarcia. - odparł Randall.

- Ja również chciałbym kupić tyle jedzenia i wody ile można. - powiedział Nathan. - I tak. Nadal jestem w stanie załatwić nam wejście do Enklawy, Randall. Muszę mieć tylko żarcie i wodę aby dzieciaki znowu mi się nie pochorowały.

- Wszyscy go potrzebują. Możemy wprowadzić racjonowanie. Przekazać pieczę nad żywnością Kingowi, chyba wszyscy mu w miarę ufamy, a tak za dzień czy dwa możemy się sobie rzucić do gardła za kawałek mięsa. - gość jak na psychola mówił dla Nathana bardzo mądrze.

- Może warto spróbować coś upolować? - rzuciła Maria cicho, patrząc bokiem na Ezechiela. Nie wyglądał dobrze. - Szczury, inne psy? Można zastawiać wnyki...

Clyde uśmiechnął się do siebie słysząc, że “wszyscy mu w miarę ufają”. Ciekawe ile było w tym prawdy, a ile kurtuazyjnej uprzejmości ze strony Randalla. Wiedział, że chcąc nie chcą dalszy los wyprawy, a w tym jego osoby, jest uzależniony od decyzji większości wyposażonej w broń i celne oko, dlatego stracił nieco zainteresowanie dalszą dyskusją o kierunku podróży. Dwa, czy pięć dni po ośmiu miesiącach nie robiło różnicy. I tak było cudem, że przetrwał do tego miejsca w zasadzie w jednym kawałku.

- Tu się zgodzę. - wtrącił się Wayland. - Niech każdy poszpera co ma do jedzenia i złoży to u Clyda, a on będzie rozdzielał to tak, by każdy miał tam jakieś pokryte zapotrzebowanie. Pomysł Marii też jest dobry, po drodze widzieliśmy sporo wałęsających się psów, więc zawsze coś.

- Nie wyżywimy tak wszystkich. Do tego potrzebujemy naboi. - rzucił Fray i zaczął grzebać w plecaku. - Ale jak użyjemy Twojego karabinku i karabinku gówniarza to ma to sens.

Zaczął wyciągać z bagażu naboje .22 i podawać dziewczynie. Było tego z dwadzieścia sztuk.

- Ja w tym czasie z Lynxem i Nathanielem pogadamy z Tarczownikami, ustalimy warty i spróbujemy dobić jakiegoś syfu. Potem spróbuje złapać coś przez radio. Trzeba też zabezpieczyć obozowisko. Chociażby puszkami na sznurku. Mogą tym się zająć dzieciaki pod okiem kobiet. Powinna to być jakaś rozrywka dla nich. Pasuje?

Maria pokiwała głową i wzięła naboje.

- Swoje gamble zostawię Nathanowi. - skinął głową w kierunku starszego z Morganów snajper. - Wierzę, że uczciwie pohandlujesz? Priorytety to woda, żarcie i amunicja 7,62 jak mają.


- Cześć. - rzucił Morgan podchodząc spokojnie do Ezechiela. - Możemy porozmawiać? - zapytał uprzejmie Nathan.

Ezechiel skinął głową. Ręką rozcierał sobie skroń, jedyne oko wędrowało zaś za Morganem.

- Jak się czujesz? - zapytał były żołnierz nieco skrępowany. - Jedzenia mam niewiele, ale jak byś potrzebował więcej ubrań mam kombinezon robotniczy. Spory więc wejdziesz, do tego wytrzymały i nawet ciepło nieźle trzyma. - mówiąc to Nathan odtroczył od plecaka porządny ciemny skafander zapinany na zamek i wyciągnął w kierunku rewolwerowca.

- Dzięki, ale udało mi się już coś znaleźć. Nie musisz się o mnie martwić. Jestem stary, ale nie aż tak.

Ciężko było stwierdzić czy troska Morgana nie uraziła dumnego rewolwerowca. Nawet jeśli, to i tak wprost tego nie powiedział. Zdawał się być nieco nieobecny.

- Jak się trzyma twoja rodzina?

- W porządku. - powiedział Morgan. - Dzieci mają się lepiej niż przed spotkaniem z wami. Głównie dzięki Kingowi i ludziom, którzy ich pomogli chronić. Dzięki. - powiedział Nathan. - Nie chciałem Ciebie urazić, Ezechiel i… wcale nie uważam Ciebie za starego. Nie wiele jestem młodszy. Przyszedłem do Ciebie z pewną sprawą, która jedynie potwierdza moje słowa. Posłuchasz?

- Uratowałeś mi tam życie, nie musisz pytać. - powiedział bez wahania, choć też bez przesadnej gorliwości.

- Słuchaj. Razem z Lynxem rozmawialiśmy dzisiaj nad tym kto podbiera nam nocą ludzi, kto stoi za zabiciem Trottiera i zaginięciem Kaspara. - Nathan się chwilę zastanowił. - Chcemy wykonać pewien fortel. Udać uśpienie, brak czujności, postawić na warcie “przynętę” i… pogonić im kota. Przynętą mogłaby być niczego nie świadoma Cly, ale gdyby coś poszło nie tak… Nie będzie za dobrze. Osobiście zaproponowałem Ciebie o czym zgłosiłem się z Tobą porozmawiać. Myślę, że ty byłbyś lepszy, bo świetnie strzelasz, jesteś żwawy, ale nieco ostatnio zziębnąłeś. Nie będą wiedzieli w co się pakują stając naprzeciw niby siwawego, wyziębionego mężczyzny. Oczywiście wszyscy byśmy tak obstawili teren, że nic by się nie stało ani Tobie ani innym “obstawiającym”. Taki mamy plan. Co o tym myślisz? Zawsze zostaje też Cly, ale jej zachowania w razie czego możemy nie przewidzieć.

- Bez obrazy Morgan, ale jak na Ciebie to zaskakująco ryzykowne. - stwierdził rewolwerowiec. - Całe to ściąganie uwagi może się negatywnie odbić na twojej rodzinie. Nie uważajmy się za zbyt sprytnych, bo szybko może się okazać, że jest wielu sprytniejszych. I to nie tylko pośród zawodowych żołnierzy, ale też dzikich czy mutantów. - Odwrócił wzrok w stronę kobiety, o której mówił Nathan. - Moim zdaniem Cly nie da rady. W tunelu zaczęła panikować już po kilku metrach. Pójdę za nią. Zrobię nawet więcej Nathan, zaufam ci. - Teraz już patrzył prosto w oczy Morgana. - A ty nie zdradzisz mi zbyt wielu szczegółów. Wtedy mamy szanse by wypadło to naprawdę przekonująco.- Odwrócił się i wygrzebał coś ze swoich rzeczy. Wreszcie pokazał zawartość swojej dłoni. - Naboje 30-06, około 15, może więcej. Przydadzą ci się.

- Zaskoczyłeś mnie… - powiedział Nathan patrząc na naboje rewolwerowca po czym powoli przyjął podarek. - Rzeczywiście mogą się przydać. Nie zdradziłem Ci szczegółów, bo wszystkiego jeszcze nie dopracowaliśmy. Trzeba rozmawiać z Randallem, Waylandem. Póki nasi myśliwi nie wrócą nic nie robimy, dobra? - zapytał Morgan patrząc w oczy Ezechiela.

- Nie chce ich znać. Róbcie co do was należy. Ja też tak zrobię, im mniej wiem, tym lepiej odegram swoją rolę. Reszta zależy od was. - Pokiwał głową. - A na razie czekamy.
 
Lechu jest offline