Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2014, 11:40   #66
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Randall był zadowolony z targu z Tarczownikami. Ci próbowali go z początku orznąć ale krótka argumentacja i pokazanie, że nie tylko on da sobie radę bez gamblingu poskutkowało lepszą ofertą. Trochę gorzej było z Lynxem, niechętnie rozstał się z lornetką ale potrzebował pestek. Jedzenie było kluczowe a flara mogła się przydać, noktowizor lubił szwankować a wszelkie bestie i mutki najchętniej walczyły w ciemnościach. Fray wolał walczyć na swoich warunkach. Zadowolony podszedł do Clyde'a i bezceremonialnie klapnął przy nim. Musieli obgadać parę spraw a po za tym naprawdę polubił rozmowy z Kingiem.
- Normalnie te rozmowy co biwakowe nam wejdą w krew. Sprawę mam, masz czas doktorku?
- Nie, czekam na pilny telefon… - King zagapił się gdzieś za horyzont. Rozmowa z Samanthą przyniosła więcej niewiadomych niż odpowiedzi, ale tak to już było, gdy człowiek próbował mieszać się w sprawy obcych ludzi.
Żołnierz wyciągnął z kieszeni naboje .38 i podał murzynowi.
- Mały prezent, dostałem w ramach premi od Lynxa. Dla Ciebie będzie to pewnie pragmatyzm i wstęp do prośby ale trzymaj.
- .327 Federal Magnum to to nie jest, ale nie będę marudził. - Ton jakim wypowiedział to czarnoskóry doktor brzmiał jakby po mału przyswajał sobie żołnierską, niedbałą manierę. - Z jaką to sprawą tym razem przychodzisz?
- Do Competitora pasuje. Pierwsza sprawa to czy mógłbyś potem znowu zerknąć na mój noktowizor? Przyda się przy wartach.
- Znowu go zepsułeś? - Spec pokręcił głową, uśmiechając się kącikiem ust. - To delikatny sprzęt. Zgoda, zajrzę do niego.
Fray się zaśmiał.
- Wiesz tak to jest, w końcu jestem tylko małpą z wielką brzytwą.
Wyciągnął z plecaka noktowizor i podał specowi.
- Druga sprawa to M3. Mam już naboje do swojego karabinku a ten razem z Twoimi nabojami dałbym Ezechielowi. Pasuje?
- Pro publico bono, jak mniemam? - Archaiczny zwrot przypłynął z niebytu pamięci.
Fray na chwilę się zawiesił, jak przy pierwszej poważnej rozmowie z murzynem. Twarz wyprana z emocji, wzrok wbity w jeden punkt, brak jakichkolwiek ruchów. Po chwili odżył i się odezwał.
- A nie jest tak? Wszyscy robimy coś dla ludu.
- Chciałbym żeby tak było. Cóż, nie będę się szarpał o garść naboi, skoro macie pilnować mój tyłek.
- Z mojej i Staruszka strony tak jest. Z Twojej jak widzę też. I to prowadzi nas do trzeciej kwestii. Co robimy z klamką?
Fray niedbałym ruchem wskazał na wytłumiony pistolet speca.
- Coś trzeba jeść, czyż nie? Jeżeli tarczownicy byliby skłonni sprzedać za niego jedzenie, czy lekarstwa, to chyba niezły biznes. Chyba że akurat zbywa Ci na sucharach.
- Ostatnie jedzenie jakie miałem zjadłeś ze mną na pół. A co do klamki to jest ciekawa sprawa. Najpierw Ty go zdobyłeś, potem po motywie z opadem ja a potem Ci go dałem.
Fray znowu się zawiesił na parę sekund z charakterystyczną miną dla tego stanu.
- Wiem, to naprawdę dobry pistolet, ale rozumiesz, że dla Ciebie kolejna broń to raczej zbędny luksus, a jedzenie przyda się wszystkim. Chyba, że Ci goście z Nashville nie mają niczego do zaproponowania, jeszcze z nimi nie gadałem.
- Klamka mi się przyda. Bez jedzenia parę dni przetrzymamy, a nabój może nas uratować, dlatego chciałbym go mieć. Może zrobimy tak - jak masz wystarczającą ilość broni i amunicji to go wezmę. Mam tylko dwie dawki morfiny i materiały opatrunkowe. Dam Ci jedną morfinę bo też się znam na pierwszej pomocy a Ciebie może nie być w okolicy. W bezpiecznym miejscu to co zostanie nam z tego pistoletu podzielimy na pół sprzedając go. A jak morfinę wykorzystasz nie będę się czepiał i chciał zwrotu gambli. Strzykawkę też mam, nową ze Zgniłego Jabłka.
- Bandaż sobie zostaw, póki co mam zapas. Swoją drogą, jeśli ta gadka z hibernatusem jest prawdziwa, kiedyś musiałeś być chyba jakąś przekupą. - King wyszczerzył zęby w uśmiechu, jednak po chwili spojrzał badawczo na twarz Fraya. - Naprawdę pochodzisz z czasów przed wojną?
Fray przez pierwszą część wypowiedzi siedział totalnie na luzie. Owszem strzelba była na zawieszeniu pod ręką a kaburę miał odpiętą ale był spokojny. Gdy King zapytał o jego pochodzenie rozejrzał się bardzo uważnie czy nikt nie jest w zasięgu słuchu. Dopiero wtedy odpowiedział.
- Tak.
- Z którego roku? - W głosie Clyde’a pobrzmiewało szczere zainteresowanie.
Mina i ton głosu Randalla się zmieniły i to na takie z którymi nikt z karawany nie miał styczności.
- Nie pamiętam. Hibernacja wyczyściła mi pamięć.
- Do zera? Ludzki umysł nawet w tak ekstremalnych warunkach nie powinien się zupełnie wyłączyć, obudziłbyś się wtedy jako warzywo.
Ciągle miał dziwny jak na niego ton i mimikę nie pasujące ani do Fraya “Wporządku Kolesia” ani Fraya “Psychopaty” czy Fraya “Zawieszonego”. Chwilę zmagał się sam ze sobą.
- Nie pamiętam faktów. Znałem zajebiście taktykę, potrafiłem walczyć… Czy czasem znałem pewne fakty. Jak te z konwencją. Nie pamiętam jednak kim byłem wcześniej. Po za tatuażem. Nie chce pamiętać. Nie chcę tego szukać.
- Tatuażem? - King śledził uważnie zmiany w zachowaniu Randalla, ale najwyraźniej nie dawał tego po sobie poznać, jakby nie chciał zapeszyć.
Randall nawet specjalnie na niego nie patrzył, tyle ile w normalnej rozmowie.
- Marines. Semper Fi. Nie widziałeś? Przedwojenny tatuaż.
Żołnierz zdjął sweter i podwinął rękaw koszulki ukazujący tatuaż
- Zawsze Wierni. Pewnie od razu wzięli Cię do Posterunku. Właśnie, gdzieś ty się wybudził? W jakimś pokręconym ośrodku badawczym? Na Froncie?
- Powinienem Ciebie zabić.
Randall mówił tym samym tonem ale po sekundzie czy dwóch sam parsknął śmiechem i kontynuował.
- Tak bardziej serio, to z 80 kilometrów od NY. Faktycznie obudził mnie Posterunek i pracowałem dla niego. Stąd z Lynxem słyszeliśmy o sobie, szczególnie, że robiliśmy w tej samej branży.
- Przyznam się szczerze, o Froncie i Posterunku mam bardzo mgliste pojęcie, tyle co każdy słyszał, o Molochu i jego potworach. - Teraz na twarzy Clyde’a zagościł wyraz skupienia, jakby próbował sobie coś bezskutecznie przypomnieć. - Naprawdę nigdy nie zastanawiałeś się skąd pochodzisz, kim jesteś? Nie żeby to coś miało zmienić, ale… naprawdę nigdy?
- Często. Kiedyś. Ciągle.
- Udało Ci się coś ustalić?
- Nie próbowałem.
Znowu zamilkł na chwilę, dosłownie parę sekund.
- Nie chciałem.
- Ja próbowałem… - Głos speca zadrżał, po czym zamilkł.
- I jak poszło?
- Cóż… kiedy jedyne wspomnienia jakie się ma wyglądają jak folder, można zacząć mieć pewne podejrzenia. Dokładnie pamiętam tylko dni po tym jak bomby zmiotły stolicę, wcześniej tylko urywki. Ty chociaż wiesz, że byłeś zahibernowany…
- To jak się… Skąd masz najświeższe, pełne wspomnienia?
King skupił się, zamknął oczy i zasłonił je dłońmi. Trwał tak w bezruchu dobre kilka minut, po czym potarł nerwowo głowę i spojrzał przed siebie.
- Dni po wybuchu. Fale uchodźców. Pamiętam, że szukałem swojej rodziny, ale nikogo nie mogłem znaleźć.
Randall w tym czasie ponownie się ubrał, położył strzelbę pod ręką i oparł się o resztki ściany. Czekał patrząc w punkt. Jednak po słowach Clyde’a od razu odpowiedział.
- Ile miałeś wtedy lat?
Po sekundzie dodał.
- Tak z grubsza.
- Ze trzydzieści.
Randall spoglądał z autentycznym zdziwieniem i zaciekawieniem. Wydawało się jednak, że brał taką odpowiedź pod uwagę. Ponownie jednak zapatrzył się przed siebie.
- I potem jak sprawdzałeś na ile jesteś człowiekiem co Ci wyszło?
Clyde milczał. Wydawało się, że słowa Fraya z trudem docierają do świadomości mężczyzny. Naukowiec pogrążył się w myślach, a kiedy wreszcie odpowiedział zdawał się mówić bardziej do siebie niż do strzelca.
- Nie wiem. Nie mam żadnych widocznych mutacji, wszczepów... chyba też, reakcje w normie... Tylko strzępy pamięci, a potem morze ognia. I ludzie wokół mnie, obcy ludzie. - King skupił w końcu uwagę na Randallu.
- Potem powiedzieli mi, że z Waszyngtonu nikt nie przeżył, że musiałem wydostać się z bunkrów jeszcze przed bombardowaniem. Myślałem, że zanik pamięci to tylko szok pourazowy, zwykła paranoja, ale żadne proszki uspokajające nie pomagały. Wszyscy traktowali mnie normalnie, jak obcego, ale normalnie. Teraz sam nie wiem, może faktycznie po prostu mi odbija…
- Możliwe. A możliwe, że nie. Nie wszystko da się zrozumieć.
Fray rozejrzał się.
- Wybacz doktorku ale muszę zająć się wartami. Coś nasi długo nie wracają. Pogadamy innym razem.
Żołnierz wstał, gdy schylił się po plecak zamarł jednak.
- A żeby nie stracić opinii totalnego pragmatyka i skurwiela mam prośbę. Mógłbyś w wolnej chwili, rozumiem, że nie dziś, zerknąć na parę moich rzeczy? No i mam żarcie do podziału.
- No tak, opinia. - Clyde po chwili wrócił do zwyczajnego tonu, ale przez jakiś czas na jego twarzy malował się nieodgadniony wyraz. W końcu westchnął i dodał. - Zobaczę co da się zrobić, ale nie dziś. Może jutro pomożesz mi z tymi łuskami... - Randall już go nie słuchał. Jakby nigdy nic szedł przed siebie pogwizdując.

Znowu w swoim radosnym nastroju szybko ustalił nowe warty i usiadł z boku ze swoim radiem.
- ...wsparcie... Umieramy!
- Bravo... odmawiam!
Strzępki rozmów meldunków przemierzały ruiny i rozbijały się o jego zimny spokój. Nie miał nic wspólnego z niedaleką masakrą więc go nie cieszyła. Przejmować się przestał dawno. O ile kiedyś potrafił.
- Bishop ty skurwysynie!
- Brudasy... Ranni...
- Ojcze nasz, któryś jest...
Modlitwę przerwał wrzask, rozpaczliwy, nieludzki.
- Kurwa! Urwało mi nogę!
Po dobrych dwudziestu minutach Randall wyłączył radio i podszedł do Violet.
- Złapałaś coś? Bo ja nic sensownego.
Spytał pokazując krótkim ruchem głowy na radio.
- Kolega też radiowiec? - Zapytała dziewczyna z uśmiechem podając Randallowi dłoń.
- Służyłem ale nie na łączności. A w tej zbieraninie nie ma nikogo lepszego. - Żołnierz wskazał ruchem głowy na swoich towarzyszy.
- Randall.
- Jestem Violet. - Powiedziała, wskazując naszywkę z imieniem na mundurze. - Wina sprzętu, że nic nie łapiesz. Jak będziesz w Nashville załatw sobie coś większego. No i odporne… - Podniosła palec do góry w ostrzegawczym geście, wsłuchując się w szum wydobywający się ze słuchawek. Fray spokojnie przeczekał aż radiooperatorka spróbuje coś złapać. Przez kilka minut milczeli, gdy kobieta nasłuchiwała najnowszych wieści. W końcu oderwała się od odbiornika, uśmiechając się.
- Nasi zatrzymali brudasów, dobre wieści.
- Chociaż tyle. Da nam to szansę się przekraść krótszą drogą?
- W sensie walić na wprost do Misji? Ja bym spróbowała, ale Roadblock nie będzie chciał, jak go znam.Zresztą… - Kobieta zamyśliła się na chwilę. - Te walki, Opad, cała reszta.. to może być kolejna ofensywa. Urządzili nam jedną na wiosnę i gdyby nie pojawienie się Cotarda, to byśmy pewnie teraz nie gadali. Tylko, że to nie trzyma się kupy…
- To znaczy?
- Idą w stronę Misji Ojca Gianni. Nigdy nie atakowali stamtąd, bo i po co ojczulkowi klasztor burzyć. Zwyczajnie, tam gówno dla nich jest. Zawsze obchodzili to miejsce bokiem i szturmowali na Nadzieje, albo w ogóle rzekę, żeby się do Nashville dostać. A teraz jakby chcieli klechę przypiec. Wprawdzie po drodzę ostro załatwili kilkunastu chłopaków, ale dalej jakby bez sensu.
Fray chwilę myślał.
- Może chcą załatwić zaplecze medyczne? A może dał nie temu co trzeba schronienie? Bo tym się głównie zajmował.
- Wiesz, to całe gówno trwa już prawie dwa lata, albo nawet i więcej zależy od kiedy liczyć… - Kobieta zadumała się na chwilę. - Teraz już nie będzie neutralnych. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to zarówno nasi, jak i tamci są już zmęczeni całym tym syfem. To niedługo się skończy, ja mówię, że jeszcze przed zimą, ale reszta patrzy na mnie, jak na wariatkę. Przed zimą… Albo my, albo oni.
- Sądzisz, że dojdzie do pokoju czy szturmu wymuszonego wizją głodu?
- Na pokój był czas rok temu, teraz nie sądzę. Zresztą, ciekawe, co to zmutowane potworki żrą. Ledwo jaką ziemię mają do uprawy w Strefie, ale mimo tego nie wyglądają na jakieś wychudzone.
- Co Ty Violet pieprzys?. - Do rozmowy wtrącił się Vincento - niski brunet o śmiesznym akcencie. - Po pierwsze żadnego rostrzygnięcia przed wiosną nie będzie, bo na zimę się nie walczy, a po drugie…
- To co powiesz o tym? - Zapytała kobieta pokazując łunę na horyzoncie. Rzeczywiście sporadyczne, ale ciągłe strzały nie cichły odkąd znaleźli schronienie.
- Lokalny konflikt. - Z uśmiechem odparł tarczownik. - A po drugie żreją grzyby. Dlatego nie głodują. Gdzie oni je uprawiają, to nikt nie wie, ale to fakt. Kiedyś chłopaki przydybali jakąś ich karawane z transportem i właśnie w skrzyniach mieli te pieczarki. Podobno syfiaste, ale nietrującę.
Kobieta spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Jak Ty kurduplu czasami pierdolisz głupoty.
Fray uśmiechnął się, skinął głową i odszedł. Starym wojskowym zwyczajem wolny czas chciał poświęcić na sen. Nie wiadomo kiedy będzie druga taka okazja.
 
Szarlej jest offline