- Co jest Elfie, trupa żeś piękniutki nigdy nie widział?! – Krzyknął Ross do mijającego powieszone ciała Arvolena. Nieludź nie odpowiedział pogrążony we własnych, ponurych myślach.
- Może i nie widział. – Odrzekł Słowik zrzucając na ziemię podróżną torbę. –
Żeś chujową tą ochronę dla tej karawany dobrał. – Powiedział z kpiną. –
Trupów się boją.
-
Ja żem gówno miał w tym do powiedzenia. – Odciął się przewodnik bojowo odgrażając się wyciągniętym palcem. –
Kupce brały, ja dowodzę. Zresztą właź na to drzewo, a nie gadaj tyle sukinsynu przez topielca chędożony.
Słowik nic nie odpowiedział na obelgę, zastanawiając się, czy jest sens się opasać się mocną, wyrobioną ze skór zwierzęcych liną. W końcu odrzucił ją od siebie i bez zabezpieczenia z kocią gracją wspiął się na gruby konar, do którego przywiązani byli martwi wieśniacy. Wyciągnął z cholewy buta myśliwski nóż i kilkoma ruchami odciął naszpikowanego strzałami kmiotka. Ciało z hukiem uderzyło o ziemię.
- Ależ on śmierdzi. – Rzucił Ross z dołu zakrywający twarz rękawem przeszywanicy. Po chwili stał obok niego Słowik.
- Nie wiem, czuje tylko ciebie, ale to już od kilku dni. – Odgryzł się, za poprzednią zniewagę Słowik, klękając przy trupie.
– No pięknie go urządzili.
Mężczyźni pospiesznie przeszukali zwłoki, bez zaskoczenia nie znajdując niczego wartościowego. Następnie Słowik naciął rany przy nieuszkodzonych strzałach i wyciągnął je na zewnątrz, wkładając je do kołczanu. Już dawno nauczył się, że w na trakcie wszystko może się przydać i niczego nie powinno się marnować. Po chwili razem z przewodnikiem dołączyli do karawany.
Przemierzali leśną drogę już przez dłuższą część dnia, kiedy zatrzymali się na krótki popas w ruinach dawno opuszczonej chaty. Słowik zeskoczył z wozu uśmiechając się zgryźliwie pod płócienną maską. Powinni maszerować, żeby jak najszybciej zostawić za sobą niewiadome niebezpieczeństwo. Ross zdawał sobie z tego pewnie doskonale sprawę i Słowik stawiał, że to nie on zarządził postój. Pewnie zrobiły to szanowne zady kupców, które dostawały już odcisków od końskich siodeł i zmusiły swoje paniska rozprostować chociaż na chwilę nogi.
Cóż, czasu marnować się nigdy nie powinno, pomyślał idąc w stronę nieznajomej spotkanej we wsi.
- No, to opowiadaj. - Rzucił Słowik podając kobiecie bukłak z wodą. Wydawało mu się, że przestawiła się jako Maria, albo Marina. Nie był pewien i zresztą nigdy nie miał pamięci do imion.
-
O czym? - Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie, przyjmując jednak bukłak. -
Geryfin wszystko powiedział… Było, jako rzekł.
-
Więc dewota jako rzekł, - Mężczyzna widocznie nabijał się z tego określenia. -
że zabijają dla samej radości zabijania i suki widzą w ciemności, ale to nie elfy. - Słowik roześmiał się. Nie, żeby jakoś bardzo nie wierzył kapłanowi, ale tacy jak on często tracą głowę, a później pletą głupoty. I tak ze stada wilków robi się strzyga, a z kilku rozbójników spokojnie pobierających myto na rozstajach dróg, kwiożercza banda morderców, nabijająca łby na pale.
-
Możem nie jest uczony, ale widzę, kiedy się gada co ślina na język przyniesie. Więć przynajmniej Ty nie wciskaj mi takiej ciemnoty, kobieto. - Powiedział już z wyrzutem poprawiając ramiona plecaka. -
Chcecie zajść z nami do Yspaden, więc daj mi coś więcej, niż stworki co lubią mordować po nocach. Bo kupcy i pewnie kupili tą historyjkę, bo na rękę im łatwe wyjaśnienia i złoto w kiesach, ale ja muszę dopilnować, żeby tym tłustym knurom włos z łba nie spadł, więc proszę ja ciebie gadaj, jak to było dokładnie od początku i odpuść mi bajdurzenie o radosnym mordowaniu, bo tak, bo nuda, bo dlaczego i nie.
-
O nic nie pytali. Niczego nie chcieli. Złapali, przywiązali i zarzynali po kolei - Marina opowiadała spokojnie i beznamiętnie. Aż nazbyt, jak na gust łowcy. Być może weteranka, choć nie wyglądała. Musiał jeszcze z tą kobietą kiedyś pomówić. -
Ta kurew, co nimi dowodziła, zdecydowanie miała z widowiska radość. Miała też szramę przez pół twarzy. I pewnie nieco elfiej krwi. Więc jeśli pytasz, czy Geryfin nie kręci, to odpowiadam ci, szczerze: nie. - A dawno tu jesteście? Wcześniej nic o tej grupie nie słyszeliście? Duża ona jest? - Słowik miał jeszcze wiele pytań do zadania. Kobieta zamyśliła się nad odpowiedzą.
- Ochranialiśmy karawanę. - Łowca omiótł spojrzeniem jej towarzyszy. Nie dziwota, że przy takiech ochronie padli łupem banitów.
- Napadli nas, część od razu wybili. - Kontynuowała. -
Kobieta i kilku mężczyzn. Wcześniej nic nie było słychać o żadnej bandzie. Ze trzy doby spędziliśmy w niewoli... Uciekliśmy, potem... - Zawahała się na sekundę -
Wydarzył się pożar. Błąkałam się po lesie, potem resztę odnalazłam no i na was wpadliśmy. - W tej niewoli, to ile widzieliście bandytów?
- Kilku ich było. – Słowik skrzywił się. Kilku nie pali wiosek. Kobieta spojrzała na mężczyznę podejrzliwie. -
A czemu mnie tak wypytujecie? - Żebyś mogła dożyć do Yspadem. - Odpowiedział Słowik, bez słowa pożegnania kierując się na tył ruszającej już karawany.
Mężczyzna wyciągnął z plecaka flet prostej konstrukcji i przystawił go do ust. Musiał się zastanowić i przemyśleć co zrobi ze sobą, jak już dotrą do miasta. Być może ktoś tam będzie wiedział coś o tej bandzie. Jeżeli mają więcej pomyślunku to organizują najmitów, którzy ich wyciągną z kniei. I pewnie szukają łowców.