Spotkanie na łące zakończyło się bezkrwawo i pokojowo. Z jednej strony to dobrze, bo w wiosce było już dość trupów, z drugiej jednak Swen wracał w stronę wozów nieco przygnębiony, powoli czując się jak nierób. Uczucie to wzmogło się gdy pochwycił strzęp rozmowy mężczyzny nazywającego siebie Słowikiem i przewodnika karawany zwłaszcza na wzmiankę o "chujowej ochronie karawany". Krew w nim zawrzała, lecz postanowił nie reagować. Zacisnął mocniej zęby i maszerował dalej trzymając się blisko wozów.
W miarę jak zbliżali się do miasta, najemnik zastanawiał się co będzie robił dalej. Zwykle nie miał problemów ze znalezieniem chętnych na jego miecz a zawsze będą kupcy potrzebujący ochrony lub ludzie którym ktoś cierpiący na utratę pamięci winien jest forsę. Na pewno się coś znajdzie i w Yspadem, te myśli napawały go nowym optymizmem i przez resztę drogi Swen był pogodny i beztroski jak tylko może być człowiek na szlaku.
Jednak kiedy dotarli do bram miasta i okazało się ono niedostępne, uczucie bezsilności wróciło. Chętnie pomógłby pozostałym w dogadaniu się z przekupnym strażnikiem lecz wiedział, że nie nadawał się do dyskretnej roboty. Przysiadł na jednym z wozów i zaczął ostrzyć miecz pożyczoną od innych ochroniarzy ostrzałką. Czekał na rozwój wydarzeń, ciekaw czy strażnicy wpuszczą ich za opłatą. |