- Trzeba nam było jednak postarać się o przyjaciół - mruknął sam do siebie Steven.
Istotnie, jego stare kości miewały kłopoty z nadążeniem za towarzyszami, a żadne z trzech miejsc potencjalnego noclegu nie wyglądało zbyt dobrze. Poza tym, trasa, którą obrali, z pewnością nie należała do takich, którą można wyprowadzić więcej ludzi...
No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.
Staruszek postanowił nie wtrącać się do początkowej dyskusji, i po prostu wszedł do sklepu z resztą. Gdy jednak ukazały się mu ciemne zakamarki, pełne niezbadanych... no, rzeczy, odzyskał choć część entuzjazmu. Z szaleńczym błyskiem w oczach począł przeszukiwać pozornie pusty sklep. Jego pełna ceremoniałów mina odbierała towarzyszom chęć na przeszkadzanie mu. Mówi się, że z pustego i Salomon nie naleje, ale chyba Markinsa to nie dotyczyło. A przynajmniej nie do końca.
Kilka chwil później wrócił do towarzyszy, trzymając kilka puszek pepsi, paczkę ryżu i makaron. Położył to wszystko na podłodze i wyjąwszy z kieszeni zdobytego batonika, począł bezceremonialnie go jeść.
- Częstujcie się... swoją drogą, zna się tu może ktoś jakoś lepiej na medycynie? - spytał wskazując na noszoną od jakiegoś czasu apteczkę. |