Szło dobrze do czasu pojawienia się stworów Chaosu. Było ich dobre dwa tuziny. Søren dokładnie nie zdążył policzyć, bowiem jeden z nich wypatrzył, bądź wywęszył niestarannie ukrytych zwiadowców. - Przeklęci! Zbyt liczni są! Trzeba uchodzić do wsi! - Zwrócił się półgłosem do znajdującego się nieopodal Gunthera. Zwierzoludzie i mutanci zatrzymali się i jasne było, że lada chwila rzucą się z wyciem na ludzi. Søren nie łudził się, że w pięciu pokonają czterokroć liczniejszego przeciwnika, a umieranie tutaj nie przyniesie pożytku mieszkańcom Behemsdorfu.
Szybko rozeznał się w sytuacji. Na czele bandy szło czterech bestigorów, a za nimi ci, których kiedyś ktoś nazywał swoimi sąsiadami, czy kuzynami. Zanim stali się tym, czym są teraz.
Niżej zauważył Siegfrieda, który poderwał się ze swojej kryjówki i biegiem ruszył w prawo tam, gdzie znajdowali się zwierzoludzie. Mężczyzna już w gospodzie zachowywał się nieco dziwnie, toteż Søren nie zdziwił się jego dążeniem do śmierci. Szybkiej. chociaż niekoniecznie przyjemnej śmierci.
W tym czasie jego łuk był napięty, a grot strzały mierzył w ostatniego z maszerujących zwierzoludzi. Gdy tylko Siegfried minął linię strzału Søren zwolnił cięciwę.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |