Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2014, 21:30   #43
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Morgana po jakimś czasie zaczęła ta sytuacja mocno irytować. Tutejsi bawili się z nim w kotka i myszkę. A unikając kolejnych prymitywnych pułapek Morgan coraz bardziej gubił się w labiryncie sal i korytarzy. Bo rzeźnia była ogromna. Kim byli ci ludzie i nieludzie. I czego od niego chcieli?
Nie wiedział, ale obaj z Timem się domyślali.

“Znajduję tam kawałki ludzkich szczątków i nie tylko. Świeże kawałki.”


Niezbyt miła perspektywa, nie ma co. No cóż… Jeszcze żyli i nie zamierzali dać się przerobić na “paluszki mięsne” bez walki. Tylko… Gdzie do cholery byli?
Lockerby zorientował się, że popełnił błąd. Nie powinien się pakować głębiej w nieznany teren.
Zamiast testować ich cierpliwość, trzeba było dać dyla przy pierwszej okazji i wrócić z posiłkami.
A tak… byli po same uszy w gównie… metaforycznie rzecz ujmując.


Kolejny korytarz… kolejna pułapka do ominięcia, tym razem napięta linka zwalniająca, nabijane szklanymi odłamkami pałki… w dodatku pokryte jakąś podejrzanie śmierdząc mazią.
Prymitywna ale i perfidna zarazem niespodzianka. Dobrze, że dostrzegł ją w porę. Kto tu w ogóle mieszkał? Kto zastawiał te pułapki… przecież w tej ruderze nie było nic wartościowego.
Kolejne drzwi były ciężki i solidne… Może to za nimi kryło się serce tego miejsca?
Wrota wymagały współpracy z półorkiem. Na samotne ich otworzenie zabrakło Morlockowi krzepy w łapach. Drzwi się otworzyły, a oni zerknęli przez nie.
Nic ciekawego się tu jednak nie kryło. Po wspólnym otworzeniu Tim i Morgan zobaczyli dużą i zdewastowaną dużą salę , na końcu której były kolejne schody, prowadzące do kolejnego wejścia. Pozostało tam ruszyć i dotrzeć, by podążyć dalej. Morgan zaklął pod nosem. Nie tak sobie wyobrażał ratowanie przyjaciółki. Jak na razie nie wpadł na żaden trop Amelii, a już wpakował się w kłopoty.
Doszli do połowy pomieszczenia, gdy wrota z nimi zawarły się z hukiem.
Przez dziury w dachu z blachy falistej spadły butelki z alchemicznym ogniem odcinając ich płomieniami od drugiego wyjścia na schodach.

To pułapka!


Wrogowie zaczęli zdzierać fragmenty dachu i Morgan z Timem mogli wreszcie zobaczyć swych prześladowców i… nadal nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Niewątpliwie wyglądali na marynarzy i rybaków, ale Morgan jak dotąd nie miał zatargów z ludźmi morza. Więc czemu ich atakowali.
Przynajmniej przewaga techniczna była po stronie Morlocka, bo przeciwnicy byli uzbrojeni głównie w szerokie noże, tasaki i harpuny oraz… prymitywne samopały. Niestety inne przewagi, liczebna i wysokości była po ich stronie.
Co gorsza dwójka z ósemki atakujących miała dziwne oczy. Całkowicie czarne źrenice wypełniały całą powierzchnię oka. I ta dwójka rozpędziła się i zeskoczyła do sali po drodze zmieniając postać w


rekinie hybrydy uzbrojone w kościane noże do pchnięć. Sytuacja robiła się z minuty na minutę coraz bardziej parszywa.


Luna "Lunatyk" Arizen


Rozprucie sejfu zajęło kilka godzin Lunie. I wymagało ciężkiej racy fizycznej. Dzieło firmy Graham & Co. nie poddało się łatwo, ale w końcu musiał uznać wyższość Luny. I w końcu wysypały się z niego skarby. Złoto i klejnoty, z przewagą złota srebra, jaspisu, szmaragdów i jadeitu. Biel i zieleń oraz żółcień. Wedle słów Theobalda, barwy te były ważne w tradycji druidycznej. Biel srebra łączyła się Księżycem, Zieleń oznaczała Gaję-Ducha Ziemi, a złoto Słońce.
Luna sięgnęła po jedno z cacuszek rozrzuconych na stole w karczmie “Krowa i gorset”.


Wijące się linie i kilka klejnotów nie przypominały żadnego żywego stworzenia… były abstrakcyjne i takie…
Druid nagle wyrwał Lunie broszę z dłoni.- Uważaj. Niektóre z nich mogą ukrywać nieprzyjemne magiczne niespodzianki dla złodziei. Jak choćby hipnotyczny czar, który sprawi że zaraz udasz się ze swoimi łupami do ich właścicielki.
Podał jej inną.


-Weź tą zapinkę. Jej magia wydaje się być niegroźna dla noszącego.-wyjaśnił kładąc przed na dłoniach Luny śliczną broszkę, z obrazkiem namalowanym w środku. Potem zaczęło się rozdzielanie łupów pomiędzy członków wyprawy. Lunie przypadło część klejnotów i samochód do tego. Dostała mniej klejnotów niż reszta, ale i tak wystarczająco by czuć się zadowoloną.
Theobald wspomniał też, że może jej pomóc wymienić klejnoty na gotówkę… ale nie był natarczywy w twej kwestii. Pozostawił Lunie wolną rękę.
Zbliżał się ranek po nieprzespanej nocy. Dziewczyna miała swoje skarby, miała automobil w niezbyt dobry stanie… ale jednak miała. I żadnych zobowiązań.
Tess i Theobald odsypiali noc w karczmie, Dervirr i Garrick już gdzieś ulotnili się ze swą zdobyczą. A Luna miała jakieś 2500 $ w biżuterii i jedną magiczną broszkę. I wolną rękę w działaniu.

Suki "Opal" Yozuka


Azjatown…


Dzielnica której kultura diametralnie różniła się od reszty dzielnic miasta. Tylko Azjatown było miastem w mieście. Bowiem gdy tylko przekraczało się granicę tej dzielnicy to wchodziło się do odmiennego świata.. Wszystko tu było inne: architektura, dźwięki, pojazdy, zapachy, ludzie… kultura i wierzenia. Tylko ta dzielnica miała własną straż dzielnicową. Podlegała ona władzy zarówno komisarza policji miasta jak i Tongowi, nieoficjalnej radzie miejskiej dzielnicy.

[MEDIA]http://genkinahito.files.wordpress.com/2012/02/tokyo-gore-police-police.jpg[/MEDIA]

Strażnicy ci mieli własne mundury, a nawet szoguna, który był ich dowódcą i zarządcą z nadania Tongu. Powody dla których Ajatown było tak wyróżnione, były dwa. Pierwszym była całkowita obcość kulturowa, przez co zwykli policjanci nie radzili sobie bez pomocy straży jako tłumaczy etykiety, zachowań i samej kultury.
Drugim była broń...


Pomijając szoguna uzbrojonego w daisho, czyli katanę i wakizashi, członkowie straży miejskiej zawsze byli uzbrojeni w jeden egzemplarz broni drzewcowej, albo satsumatę albo tsukubō, a czasem sodegarami . Satsumata była długim drągiem zakończonym półksiężycowatym szerokim ostrzem, którym… nie sposób było uczynić szkody z powodu jego stępienia. Tsukubō było drewnianym drągiem w kształcie litery T pokrytej żelaznymi kolcami. Zbyt tępymi by naprawdę zranić, ale wystarczająco ostrymi by zaczepić o materiał ubrania. Najbardziej niebezpieczne z tych trzech broni było soderagami, którego końcówka kończyła się długimi kolcami zakończonymi haczykami. Mogła lekko zranić nimi, ale służyły one głównie do zaczepiania się o ubrania… zwłaszcza rękawy, stąd nazywano tą “łapaczem rękawów”.
Z takim uzbrojeniem straż dzielnica mogła jedynie zajmować się bijatykami w barach i łapaniem drobnym kieszonkowców na bazarach i utrzymaniem jako takiego porządku. Niczym więcej.
Nie byli prawdziwą policją, ale byli szanowani… Jak dotąd Triady nie zabiły ani jednego z nich. Choć zdarzało się im mocno poturbować zbyt poważnie biorących swą robotę strażników.

A i Suki jak dotąd nie miała okazję wdać się z którymś z nich w bojkę. Choć zawsze wracała uwagę strażników. Suki wyglądała na gaijin, choć była częścią Azjatown od urodzenia. Należała do dwóch światów i żaden z nie akceptował jej do końca. Była obca ze swą nietypową urodą, była naznaczona nią jak znamieniem.
Toteż mijające ją patrole straży, przyglądały się jej bacznie. A ona szła dumnie, bo czemu by miała iść inaczej? To były ulice kontrolowane przez “Aka taigāsu”- Czerwone Tygrysy. A ona była Tygrysem.
W tej chwili szła na spotkanie swoich znajomych czterdziestek dziewiątek, czyli szeregowych członków jej gangu ulicznego.

I napotkała najpierw Yumei “Cichą” Yamato. Równie drobna jak Yuki o blade skórze,


była bardzo nieśmiałą kobietą. Ale o wielkim znaczeniu dla gangu, świadczyły o tym skomplikowane tatuaże pokrywające ramiona. Na widok zbliżającej się Suki ukłoniła się głęboko i przekazała cicho informacje o ważnym spotkaniu gangu w ich głównej kryjówce przy świątyni Kami Fun'iki.
A także plotki o wyzwaniu jakie szkoła mistrza Ryozaku rzuciła szkole Wu-shei, w której nauki pobierał Kansei “Wąż” Yamato, starszy brat Yumei. A także inne plotki jakie słyszała. Przeszły ledwie ulice, gdy ich drogę zastąpiła grupka tubylców w białych… głównie białoszarych strojach.


Były "Shiro Ryūi" - Białe Smoki, gang kontrolujący teren graniczący z ulicami pod kontrolą Czerwonych Tygrysów. Suki znała młodzieńca stojącego na czele tej grupki. Był to Yaosharu “Irbis” Honokari, zwany też przez kurtyzany “stalowym kocurem”. Sytuacja na jaką natknęły się dziewczyny nie była zbyt optymistyczna. Smoki były na nieswoim terenie, ale przybyły licznie i były dobrze uzbrojone.
Szykowały się kłopoty, o czym dobrze wiedzieli dzielnicowi strażnicy już rejterujący z ulicy, by przypadkiem nie zauważyć przestępstwa, co zmuszałoby ich do zareagowania. Dotąd gwarna ulica szybko się wyludniała.
-Yumei , Yumei… Przybyłem po ciebie.- uśmiechnął się Yaosharu i podszedł bliżej. A Yumei błyskawicznie schowała się za Suki.
-Och przestań, wiesz dobrze że w Smokach będzie ci lepiej niż tu. Zresztą to twoje przeznaczenie.-perswadował Yaosharu, gdy nagle z góry rozległ się głos.
-Nie mów tu o przeznaczeniu. I nie tykaj co nie twoje!- głośny krzyk, znajomy głos.


Na dachu siedział brat Yumei, Kansei “Wąż” Yamato, ubrany w czarne kimono jak na adepta sztuk walki przystało. -Odejdź stąd. To teren Czerwonych Tygrysów, Białe Smoki nie mają tu czego szukać.
Sytuacja robiła się wyraźnie napięta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-06-2014 o 17:00.
abishai jest offline