Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-04-2014, 09:41   #41
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
===/\/\/\/\===

- Jest ktoś w stanie stwierdzić, czy ten sejf jest zabezpieczony za pomocą magii? - beznamiętny głos Luny skierowany był do grupy.
Sejf stanowił ostatnią przeszkodę przed wzbogaceniem się. Niestety, był on zarazem ciężkim orzechem do zgryzienia.
Dervirr spojrzał na sejf i rzekł.- Nie ma żadnej magii na nim.
Luna spoglądała na skrzynię, nad czymś się zastanawiając.
- Na co czekasz? - pisnęła niecierpliwie siekiera. - Prędzej uda się rozebrać ten sejf niż go otworzyć kodem. Potrzebny jest koniecznie palnik.
- Czekajcie tutaj - rzuciła do grupy i bez oglądania się na nich wyszła z pokoju poszukać potrzebnych narzędzi.
Niestety, dom bogaczki nie zawierał niczego, co pomogłoby otworzyć sejf bardziej konwencjonalną drogą. Toteż Luna z pustymi rękami wróciła do pomieszczenia ze “skarbem”.
- Czy ktoś z was potrafiłby wyczarować wiązkę ognia jak z palnika? - rzuciła pytaniem do reszty zgrai.
Zobaczę co da się zrobić.- mruknął Dervirr i z jego dłoni wystrzeliła struga purpurowej energii uderzając w ów przedmiot, ale… zniszczenia jakich dokonał tym atakiem, nie były imponujące. W końcu… to był nie byle jaki sejf.
Dervirrowi udało się ledwie naruszyć drewnianą powierzchnię… ale ukrytą pod nią grubą warstwę metalu jedynie osmalił.
Wyglądało na to, że Luna musi się rozprawić z sejfem za pomocą… głowy. Orzekła wszystkim, że uda się jej złamać kod, ale zajmie to parę godzin. W tym przypadku trzeba było uważać i działać szybko. Luna przeszła do łamania kodu, jako że ani grupa nie posiadała odpowiednich narzędzi ani mocy, domostwo nie miało żadnych sprzętów, które by pomogły podważyć drzwi sejfu, a i sama dziwaczka nie posiadała magicznych umiejętności. Jedynie jej wiedza i talent były ponadprzeciętne. Działała szybko, zdecydowanie i sprawnie.
Ale sejf okazał się godnym przeciwnikiem dla jej umiejętności i nie poddawał się tak łatwo.
-Może… zabierzemy go ze sobą?- zapytała Tess i coś w tym było. Owa pancerna szkatułka nie była trwale przymocowana do podłogi.
- W takim razie weźcie go, jeśli możecie.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić… Sejf był za ciężki by go mogli przenieść tak prostu… należało to zrobić jakimś… sposobem. Tym bardziej że czas się kończył, a kodu nie udało się dotąd Lunie złamać.
- Potrafisz przywołać jakieś silne stworzenie do pomocy w wynoszeniu tego sejfu? - Luna spytała się wprost samozwańczego druida. W końcu nie ona była tutaj od czarowania. Ona była od innej roboty.
-To możliwe…-druid spojrzał na swego niedźwiadka i podrapał się po brodzie.-Jest tylko jeden problem. Cokolwiek przywołam, nie będzie miało rąk odpowiednich do pochwycenia i… trzeba by jakoś ten sejf zamocować na grzbiecie bestii.
Bądź sprawić, by bestia mogła przetransportować sejf do drzwi. Dywanów w domu było od biedy, a nawet więcej. Pomysł na wyniesienie skarbu przyszedł sam niespodziewanie. Dobra stara metoda egipsko-cygańska zrobiła swoje: misiu dywanikiem i polankami, tak jak egipscy niewolnicy transportowali wielkie, kamienne bloki, przeciągnął dużą skrzynię. Tak udało się przenieść sejf na dół. Luna poinstruowała wspólników wypranym z emocji głosem, co mają zrobić, po czym zeszła na dwór. Sprawdziła szybko stan pojazdu, a po upewnieniu się, że dadzą radę nim wyjechać z posiadłości i dojechać do kryjówki, podjechała nim niemal prosto pod drzwi.
Jakimś cudem nie dość, że udało się wpakować skarb do samochodu, to jeszcze reszta kompani wsiadła do niego. Co więcej - udało im się odjechać przed powrotem pani domu, znikając z tego miejsca na dobre.
Zacne to było polowanie na grube ryby i skarby, lady.

===/\/\/\/\===
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 08-04-2014 o 09:44.
Ryo jest offline  
Stary 27-04-2014, 00:56   #42
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan uniósł lekko brwi, wiedząc iście kolorową klientkę tej zapyziałej rudery z braku laku nazywanej barem.

Nie to żeby Morgan był kobieciarzem, gdzieżby, co to, to nie.

Ale czasami trudno było nie docenić idealnie skrojonego stroju podkreślającego figurę noszącej go niewiasty, odpowiednio wciętej spódnicy albo nawet i szarfy, ukazującej kawałek nogi tu i tam no i oczywiście ładnej buzi okolonej burzą rudych włosów.

W sumie tylko gogle i dziwne, metalowe elementy rynsztunku nieznajomej sprawiły że Lockerby zachował pewne śladowe ilości ostrożności.

Dlatego też na spokojnie uniósł pod światło własną szklankę i obejrzał ciemną ciecz której mu nalano.

-Jest panna pewna że chce to pić?- zapytał, i dopiero wtedy ostrożnie powąchał a następnie upił łyk podejrzanej substancji.

Po chwili wzdrygnął się.

-O bogowie...- mruknął.

Ciekawe jak wielki terror rudowłosa genasi budziła w okolicy, i jak szybko uda mu się z powrotem zwrócić uwagę Tsadocka na siebie i Tima.

Jednak widać było, że dla tej pani, przeznaczony był trunek najlepszej jakości. Bo wyjęta została specjalna butelka spod lady.

Spojrzała przelotnie na Morgana i Tima czekając aż barman jej naleje drinka i spytała.- A wy to kto?

-Morgan Lockerby.-
przedstawił się oszczędnie rewolwerowiec, odpuszczając sobie już picie niesmacznego trunku.

Tylko przelotni rzucił okiem na butelkę, a potem na Tsadocka, jakby sugerując mu że szklanka czegoś dobrego poświęcona na rzecz jego i Tima nie byłaby stracona.

-Z Timem szukamy tu kogoś.- dodał, głową wskazując na masywnego półorka stojącego obok.

-Kogo?- zapytała rudowłosa kobieta, bez większego zainteresowania w głosie. I jednym haustem opróżniła kieliszek. Tsadock niechętnie zaś napełnił kieliszki Tima i Morgana.

Towarzyszący Morlockowi półork szpenał do ucha rewolwerowca.- Tylko... zważaj na słowa. Ponoć kapłanka pana kuźni z tutejszej świątyni, jest... dosłownie wybuchowa.

-Bo jest genasi?-
zapytał Lockerby, nie ściszając głosu tak jak robił to jego przewodnik.- Ognistym, jeśli mogę to wywnioskować po znacznym podniesieniu temperatury, dookoła, chociaż równie dobrze tylko mnie może być tu gorąco.

Uśmiechnął się do dziewczyny w sposób mówiący "to był komplement, ale niestety nie mam czasu na lepsze" a następnie spróbował nowego napitku.

-Szukamy Amelii Summers, i może niezwykłym szczęściem widziała ją pani, panno... ?

-Bo jest kapłanką Pana Kuźni i władcy ognia...-
pokiwał z politowaniem głową Tim.

-Amelia Summers... a dokładniej? Nie wszyscy mi się tu przedstawiają.- stwierdziła kapłanka, a Tsadock drgnął słysząc imię i nazwisko. Po czym dodał szybko.- Była tu i poszła dalej.

-Kto to ?
- zapytała kapłanka Tsadocka. A ten potarł złoty kieł. -Eeemmm... Elfka w kapeluszu, ciemne włosy. Krewna szaleńczego grajka.

-Jedna z dwóch bliskich mi osób na tym świecie.-
dodał znacząco Morgan, odpuszczając sobie dalsze próby kurtuazji.- Widziałaś ją, kapłanka Pana Kuźni i władcy ognia? Na ręku nosi zwykle rękawiczkę...

- Z tych dwóch opisów ten drugi jest mi znany
.- odparła kapłanka wystawiając język. I potarła podbródek.- Wypytywała mnie o obecną sytuację przy starym Moe i w rzeźniach. Nie wiem, gdzie poszła... a ona nie chciała mówić po co tam idzie.

Spojrzała w kierunku Tsadocka.

- A ty wiesz?

-Nie mam pojęcia. Pytała o grajka, a potem wyszła...-
zerknął za plecy rudowłosej.- Prawda chłopcy?

A bywalcy tawerny pokiwali głowami. Niemniej skulili się, gdy kapłanka przesunęła po nich badawczo spjrzeniem.

-Stary Moe? Rzeźnie?- zainteresował się szybko Lockerby, ciesząc się że zaopatrzył się w dodatkową broń.

I toporek.

-Co to za miejsce? I jak tam trafić?

-Stary Moe to... porzucony wrak statku kilka kilometrów stąd. Nawiedzany przez duchy
.- rzekł Tsadock informacyjnie. A kapłanka skinęła głową.- Rzeczywiście tam się kręcą duchy... czy nie tam ten grajek?

-Ponoć tak.
-poinformował barman. A kapłanka dodała.- Rzeźnie to opuszczony kompleks budynków, które ostatnio musiałam patrolować... Znajduję tam kawałki ludzkich szczątków i nie tylko. Świeże kawałki.

Morgan westchnął ciężko, wziął swoją szklankę i wypił jej zawartość na raz.

-Czyli już wiemy gdzie iść...- mruknął, jakość nieszczególnie zaskoczony takim celem ostatecznym ich wyprawy.- Nadal chcesz iść, Tim?

Przy okazji rzucił okiem po sali i dopiero po tym spojrzał pytająco na swoją świeżo poznaną informatorkę.

-Coś ty im tu zrobiła że się tak kulą... ?

-Tsss... Jestem kapłanką Pana Kuźni. Jestem tą która pilnuje bezpieczeństwa Pirackiej Zatoki. Nie masz nawet pojęcia jakie koszmary legną się tu za ścianą. I jak bardzo ich krew kusi pradawne zło.-
odparła enigmagtycznie kapłanka. I upiwszy swojego trunku dodała pytając.- A gdzie zamierzacie iść?

-Najpierw statek, potem Rzeźnia jeśli na statku ich nie będzie...-
odparł, patrząc wyczekująco na półorka.- Więc, Tim?

-Duchy to... dobrze że mam maczugę.-
sięgnął po buzdygan tuląc oręż do torsu. A kapłanka pokiwała głową w dezaprobacie.- Naprawdę myślisz Lockerby, że masz jakieś szanse z duchami?

-A znasz kogoś kto chciałby tam z nami pójść i pomóc nam z tymi duchami?-
zapytał retorycznie Lockerby, rzucając rozmówczyni znaczące spojrzenie.- Oczywiści wcześniej byłoby miło poznać twoje imię...

-Nie bardzo
.- wzruszyła ramionami kapłanka.- Tych widm nie da się zniszczyć całkowicie. Próbowałam je spopielić i zniszczyć... z trzy razy, zanim dałam sobie z tym spokój.

Po czym rzekła.

-Jestem Arvena Fox.

-Morgan. Lockerby.-
powtórzył dla zasady gunslinger unosząc lekko kapelusz, nie będąc pewnym czy dziewczyna zapamiętała jego imię.- Jeśli zaś idzie o duchy, to słyszałem teorię jakiegoś szalonego, prawdopodobnie samozwańczego, egzorcysty który upierał się że widmo można zniszczyć tylko paląc jego doczesne szczątki. Próbowałaś już tego?

Lepszy taki początek konwersacji niż inny. Najwyżej go wyśmieje.

-Mój drogi z ich doczesnych szczątków nie pozostał nawet pył. A moi poprzednicy podpalali cały ten cholerny wrak... bez skutku.- odparła Arvena wykonując energiczny ruch dłonią.- Na twoim miejscu... nie zbliżałabym się do statku, lub uciekała jak najszybciej na widok jakiegokolwiek widma.

-To jest moja porada...trzymaj się z dala od statku, a jeśli nie zamierzasz tego czynić to zwiedzaj cicho i uciekaj szybko.-
odparła w odpowiedzi Arvena.

-Sensowna rada.- stwiedził Tim.

-Najpierw idziemy do Rzeźni.- odparował Morgan, przewracając oczami.- I miejmy nadzieję że tam też cała ta wyprawa się skończy... Co do szczątków zaś...

Mruknął, obracając się jeszcze na pięcie w stronę kapłanki.

-...to wcześniej ponoć należało sypać solą, dopiero potem podpalać. Rada za radę. Tim, prowadź do Rzeźni.

-Morgan...-
rzekł półork, gdy już wyszli z karczmy.- Wiesz, że to przesąd. Ta sól? Wiesz, że to nie działa?

-Ludzie są zabobonni. Wierzą w pewne rzeczy, bo tak jest. A ja jestem przedbobonny, wiesz co to znaczy?-
rzucił na wielkoluda krótkie spojrzenie, unosząc znacząco brew.- Że nie mówię że coś nie działa, póki się nie przekonam. Nie musiałem nigdy sypać soli na czyjeś kości. A ty?

-Niezupełnie... Kumpla pogryzły... właściwie zagryzły ghule. Oblaliśmy zwłoki święconą wodą i posypaliśmy solą i...-
wzruszył ramionami Tim.- I tak wylazł jako ghul. Musieliśmy go zabić jeszcze raz i dla pewności oblać naftą i spalić zwłoki.

-Ja o duchach mówię, i zjawach.-
odparł Morgan.- Nie o zombie i im podobnym.

-Mówiłem, przedbobonność.-
odparł Morgan, przyśpieszając kroku.- Przekonam się na własnej skórze prędzej czy później, a teraz lepiej sprężajmy się do tej całej Rzeźni...

Cholera, że też on to powiedział.

Rzeźnia z zewnątrz robiła właściwe wrażenie.




...czyli upiorne. Właściwie Tim nie wiedział, czemu to miejsce nazywane jest rzeźnią, wszak służyło głównie do przetwarzania ryb, a nie uboju świń. Niemniej tak nazywano to miejsce potym jak zostało opuszczone. Po drodze do nie go mijaki opustoszałe ulice, z budynkami do wyburzenia. Rzeźnia też nadawała się do rozbiórki, ale nikt się jej nie podejmował...

-To... co teraz?- zapytał Tim przyglądając się posępnie budynkowi.

-Wchodzimy do środka.- odparł krótko Morgan, wyciągając zza pasa rewolwer i odciągając kurek broni.- Byłeś tam już kiedyś?

Mówiąc to, Morlock ruszył w stronę ponurej konstrukcji, zastanawiając się czy w ruinie przetrwała jakaś piwnica. Takie miejsca generowały w swych piwnicach kłopoty.

-Nigdy.- stwierdził w odpowiedzi Tim rozglądając się bacznie. - W samej Pirackiej Zatoce byłem kilka razy. Nigdy w nocy... i nigdy w tej okolicy. Tu już nikt nie mieszka od paru lat. Nie wiadomo czemu.

Morgan domyślił się czemu, gdy pierwsze na co się natknął tuż po wejściu, był...fachowo zamaskowany przerdzewiałą blachą falistą dół. Prosta acz skuteczna pułapka.

-Uważaj.- zalecił, cofając się o krok i unosząc stopą pordzewiały kawał żelastwa który wydał z siebie niewspółmiernie wielką kakofonię do swego rozmiaru i położenia.- Ktoś tu zostawił brzydkie niespodzianki...

Rewolwerowiec rozejrzał się uważnie. Miał powód. Kawał blachy pękł na pół ukazując metalowe kołki wbite w dno zamaskowanej dziury.

Cóż, teoretycznie nie powinien być z tego dumny ale lata spędzone u boku Mathiasa wykształciły w nim umiejętności niekoniecznie kojarzone z zawodem rewolwerowca. Ot, chociażby otwieranie zamków, zdolność cichego poruszania się i właśnie dziwny talent do odnajdywania tego typu nieprzyjemnych niespodzianek.

Ostrożnie stawiając nogę za nogą Lockerby ruszył naprzód.

Dalej było tylko gorzej...




...tynk sypiący się z odrapanych ścian. Zapach łuszczącej się farby. Przerdzewiałe metalowe części. Rozpadający się budynek wydawał idealnie pasować do swej nazwy.

Rzeźnia czekała na swe ofiary, a każdy kolejny krok jaki Morgan uczynił wydawał się mu zbyt głośny, zbyt przyciągający uwagę. Bo też po chwili zorientował się, że rzeczywiście, czyjąś uwagę przyciągnęli.

-Chyba jesteśmy obserwowani.- stwierdził kapitan "oczywistość". Tim tylko bowiem potwierdził obawy Morlocka. Zostali zauważeni, przez kilka osób. Parę razy cienie przemknęły w mroku niektórych korytarzy. Byli zauważeni, byli otaczani i osaczani...

Wyglądało na to, że owi gospodarze tylko czekają, aż Morgan z Timem wejdą w nie ten korytarz co trzeba... i wtedy zamkną pułapkę. Z Lockerbym i półorkiem w środku.

Dlatego też Morlock możliwie skutecznie starał się działać im na nerwy, testując tym samym cieprliwość.

Unikał jak tylko mógł pułapek, ostrożnie wybierał dalsze drogi i po prawdzie liczył na swoje szczęście które do tej pory jakoś utrzymywało go przy życiu.

-Wiem Tim, wiem...- mruknął, rozglądając się uważnie dookoła.- Zastanawia mnie tylko co to za jedni...

-Nie mam pojęcia.-
odparł półork cicho. Sytuacja bowiem była kiepska. Ani Morgan, ani Tim nie znali bowiem tego miejsca, w przeciwieństwie do swych przeciwników. Było pewne, że prędzej czy później szczęście obu się wyczerpie...

Lockerby odruchowo wyjął swoje rewolwery.

-Szykuj broń.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 27-04-2014, 21:30   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Morgana po jakimś czasie zaczęła ta sytuacja mocno irytować. Tutejsi bawili się z nim w kotka i myszkę. A unikając kolejnych prymitywnych pułapek Morgan coraz bardziej gubił się w labiryncie sal i korytarzy. Bo rzeźnia była ogromna. Kim byli ci ludzie i nieludzie. I czego od niego chcieli?
Nie wiedział, ale obaj z Timem się domyślali.

“Znajduję tam kawałki ludzkich szczątków i nie tylko. Świeże kawałki.”


Niezbyt miła perspektywa, nie ma co. No cóż… Jeszcze żyli i nie zamierzali dać się przerobić na “paluszki mięsne” bez walki. Tylko… Gdzie do cholery byli?
Lockerby zorientował się, że popełnił błąd. Nie powinien się pakować głębiej w nieznany teren.
Zamiast testować ich cierpliwość, trzeba było dać dyla przy pierwszej okazji i wrócić z posiłkami.
A tak… byli po same uszy w gównie… metaforycznie rzecz ujmując.


Kolejny korytarz… kolejna pułapka do ominięcia, tym razem napięta linka zwalniająca, nabijane szklanymi odłamkami pałki… w dodatku pokryte jakąś podejrzanie śmierdząc mazią.
Prymitywna ale i perfidna zarazem niespodzianka. Dobrze, że dostrzegł ją w porę. Kto tu w ogóle mieszkał? Kto zastawiał te pułapki… przecież w tej ruderze nie było nic wartościowego.
Kolejne drzwi były ciężki i solidne… Może to za nimi kryło się serce tego miejsca?
Wrota wymagały współpracy z półorkiem. Na samotne ich otworzenie zabrakło Morlockowi krzepy w łapach. Drzwi się otworzyły, a oni zerknęli przez nie.
Nic ciekawego się tu jednak nie kryło. Po wspólnym otworzeniu Tim i Morgan zobaczyli dużą i zdewastowaną dużą salę , na końcu której były kolejne schody, prowadzące do kolejnego wejścia. Pozostało tam ruszyć i dotrzeć, by podążyć dalej. Morgan zaklął pod nosem. Nie tak sobie wyobrażał ratowanie przyjaciółki. Jak na razie nie wpadł na żaden trop Amelii, a już wpakował się w kłopoty.
Doszli do połowy pomieszczenia, gdy wrota z nimi zawarły się z hukiem.
Przez dziury w dachu z blachy falistej spadły butelki z alchemicznym ogniem odcinając ich płomieniami od drugiego wyjścia na schodach.

To pułapka!


Wrogowie zaczęli zdzierać fragmenty dachu i Morgan z Timem mogli wreszcie zobaczyć swych prześladowców i… nadal nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Niewątpliwie wyglądali na marynarzy i rybaków, ale Morgan jak dotąd nie miał zatargów z ludźmi morza. Więc czemu ich atakowali.
Przynajmniej przewaga techniczna była po stronie Morlocka, bo przeciwnicy byli uzbrojeni głównie w szerokie noże, tasaki i harpuny oraz… prymitywne samopały. Niestety inne przewagi, liczebna i wysokości była po ich stronie.
Co gorsza dwójka z ósemki atakujących miała dziwne oczy. Całkowicie czarne źrenice wypełniały całą powierzchnię oka. I ta dwójka rozpędziła się i zeskoczyła do sali po drodze zmieniając postać w


rekinie hybrydy uzbrojone w kościane noże do pchnięć. Sytuacja robiła się z minuty na minutę coraz bardziej parszywa.


Luna "Lunatyk" Arizen


Rozprucie sejfu zajęło kilka godzin Lunie. I wymagało ciężkiej racy fizycznej. Dzieło firmy Graham & Co. nie poddało się łatwo, ale w końcu musiał uznać wyższość Luny. I w końcu wysypały się z niego skarby. Złoto i klejnoty, z przewagą złota srebra, jaspisu, szmaragdów i jadeitu. Biel i zieleń oraz żółcień. Wedle słów Theobalda, barwy te były ważne w tradycji druidycznej. Biel srebra łączyła się Księżycem, Zieleń oznaczała Gaję-Ducha Ziemi, a złoto Słońce.
Luna sięgnęła po jedno z cacuszek rozrzuconych na stole w karczmie “Krowa i gorset”.


Wijące się linie i kilka klejnotów nie przypominały żadnego żywego stworzenia… były abstrakcyjne i takie…
Druid nagle wyrwał Lunie broszę z dłoni.- Uważaj. Niektóre z nich mogą ukrywać nieprzyjemne magiczne niespodzianki dla złodziei. Jak choćby hipnotyczny czar, który sprawi że zaraz udasz się ze swoimi łupami do ich właścicielki.
Podał jej inną.


-Weź tą zapinkę. Jej magia wydaje się być niegroźna dla noszącego.-wyjaśnił kładąc przed na dłoniach Luny śliczną broszkę, z obrazkiem namalowanym w środku. Potem zaczęło się rozdzielanie łupów pomiędzy członków wyprawy. Lunie przypadło część klejnotów i samochód do tego. Dostała mniej klejnotów niż reszta, ale i tak wystarczająco by czuć się zadowoloną.
Theobald wspomniał też, że może jej pomóc wymienić klejnoty na gotówkę… ale nie był natarczywy w twej kwestii. Pozostawił Lunie wolną rękę.
Zbliżał się ranek po nieprzespanej nocy. Dziewczyna miała swoje skarby, miała automobil w niezbyt dobry stanie… ale jednak miała. I żadnych zobowiązań.
Tess i Theobald odsypiali noc w karczmie, Dervirr i Garrick już gdzieś ulotnili się ze swą zdobyczą. A Luna miała jakieś 2500 $ w biżuterii i jedną magiczną broszkę. I wolną rękę w działaniu.

Suki "Opal" Yozuka


Azjatown…


Dzielnica której kultura diametralnie różniła się od reszty dzielnic miasta. Tylko Azjatown było miastem w mieście. Bowiem gdy tylko przekraczało się granicę tej dzielnicy to wchodziło się do odmiennego świata.. Wszystko tu było inne: architektura, dźwięki, pojazdy, zapachy, ludzie… kultura i wierzenia. Tylko ta dzielnica miała własną straż dzielnicową. Podlegała ona władzy zarówno komisarza policji miasta jak i Tongowi, nieoficjalnej radzie miejskiej dzielnicy.

[MEDIA]http://genkinahito.files.wordpress.com/2012/02/tokyo-gore-police-police.jpg[/MEDIA]

Strażnicy ci mieli własne mundury, a nawet szoguna, który był ich dowódcą i zarządcą z nadania Tongu. Powody dla których Ajatown było tak wyróżnione, były dwa. Pierwszym była całkowita obcość kulturowa, przez co zwykli policjanci nie radzili sobie bez pomocy straży jako tłumaczy etykiety, zachowań i samej kultury.
Drugim była broń...


Pomijając szoguna uzbrojonego w daisho, czyli katanę i wakizashi, członkowie straży miejskiej zawsze byli uzbrojeni w jeden egzemplarz broni drzewcowej, albo satsumatę albo tsukubō, a czasem sodegarami . Satsumata była długim drągiem zakończonym półksiężycowatym szerokim ostrzem, którym… nie sposób było uczynić szkody z powodu jego stępienia. Tsukubō było drewnianym drągiem w kształcie litery T pokrytej żelaznymi kolcami. Zbyt tępymi by naprawdę zranić, ale wystarczająco ostrymi by zaczepić o materiał ubrania. Najbardziej niebezpieczne z tych trzech broni było soderagami, którego końcówka kończyła się długimi kolcami zakończonymi haczykami. Mogła lekko zranić nimi, ale służyły one głównie do zaczepiania się o ubrania… zwłaszcza rękawy, stąd nazywano tą “łapaczem rękawów”.
Z takim uzbrojeniem straż dzielnica mogła jedynie zajmować się bijatykami w barach i łapaniem drobnym kieszonkowców na bazarach i utrzymaniem jako takiego porządku. Niczym więcej.
Nie byli prawdziwą policją, ale byli szanowani… Jak dotąd Triady nie zabiły ani jednego z nich. Choć zdarzało się im mocno poturbować zbyt poważnie biorących swą robotę strażników.

A i Suki jak dotąd nie miała okazję wdać się z którymś z nich w bojkę. Choć zawsze wracała uwagę strażników. Suki wyglądała na gaijin, choć była częścią Azjatown od urodzenia. Należała do dwóch światów i żaden z nie akceptował jej do końca. Była obca ze swą nietypową urodą, była naznaczona nią jak znamieniem.
Toteż mijające ją patrole straży, przyglądały się jej bacznie. A ona szła dumnie, bo czemu by miała iść inaczej? To były ulice kontrolowane przez “Aka taigāsu”- Czerwone Tygrysy. A ona była Tygrysem.
W tej chwili szła na spotkanie swoich znajomych czterdziestek dziewiątek, czyli szeregowych członków jej gangu ulicznego.

I napotkała najpierw Yumei “Cichą” Yamato. Równie drobna jak Yuki o blade skórze,


była bardzo nieśmiałą kobietą. Ale o wielkim znaczeniu dla gangu, świadczyły o tym skomplikowane tatuaże pokrywające ramiona. Na widok zbliżającej się Suki ukłoniła się głęboko i przekazała cicho informacje o ważnym spotkaniu gangu w ich głównej kryjówce przy świątyni Kami Fun'iki.
A także plotki o wyzwaniu jakie szkoła mistrza Ryozaku rzuciła szkole Wu-shei, w której nauki pobierał Kansei “Wąż” Yamato, starszy brat Yumei. A także inne plotki jakie słyszała. Przeszły ledwie ulice, gdy ich drogę zastąpiła grupka tubylców w białych… głównie białoszarych strojach.


Były "Shiro Ryūi" - Białe Smoki, gang kontrolujący teren graniczący z ulicami pod kontrolą Czerwonych Tygrysów. Suki znała młodzieńca stojącego na czele tej grupki. Był to Yaosharu “Irbis” Honokari, zwany też przez kurtyzany “stalowym kocurem”. Sytuacja na jaką natknęły się dziewczyny nie była zbyt optymistyczna. Smoki były na nieswoim terenie, ale przybyły licznie i były dobrze uzbrojone.
Szykowały się kłopoty, o czym dobrze wiedzieli dzielnicowi strażnicy już rejterujący z ulicy, by przypadkiem nie zauważyć przestępstwa, co zmuszałoby ich do zareagowania. Dotąd gwarna ulica szybko się wyludniała.
-Yumei , Yumei… Przybyłem po ciebie.- uśmiechnął się Yaosharu i podszedł bliżej. A Yumei błyskawicznie schowała się za Suki.
-Och przestań, wiesz dobrze że w Smokach będzie ci lepiej niż tu. Zresztą to twoje przeznaczenie.-perswadował Yaosharu, gdy nagle z góry rozległ się głos.
-Nie mów tu o przeznaczeniu. I nie tykaj co nie twoje!- głośny krzyk, znajomy głos.


Na dachu siedział brat Yumei, Kansei “Wąż” Yamato, ubrany w czarne kimono jak na adepta sztuk walki przystało. -Odejdź stąd. To teren Czerwonych Tygrysów, Białe Smoki nie mają tu czego szukać.
Sytuacja robiła się wyraźnie napięta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-06-2014 o 17:00.
abishai jest offline  
Stary 04-06-2014, 21:44   #44
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan westchnął, unosząc rewolwer z kulami ze srebra.

Likantrop to likantrop, nie? Powinno zadziałać... przynajmniej taką miał nadzieję, kładąc dłoń na kurku broni.

-Tim, bierzesz tego z prawej czy z lewej... ?- zapytał, i nie czekając na odpowiedź wycelował w tego z prawej, nie pozostawiając towarzyszowi większego wyboru.- Na waszym miejscu bym się cofnął. Ostrzegam!

Nie żeby dyplomacja była czymś w mniemaniu Morgana bezużytecznym, ale w zaistniałej sytuacji wątpił w rozsądne myślenie ze strony ludzi i nieludzi mieszkających w tej ruinie.

Nie cofnęli się... dwie rozpędzone bestie gnały na Tima i Morgana, a ostrzał z samopałów. Ból kuli przeszywającej prawy bark sprawił, że ręka się zachwiała. I kula która miała trafić w łeb rekiniej bestii...wbiła się brzuch. Bolesny strzał i poważna rana. Ale nie zabiła likantropa. A sam Morgan schował się za pierwszą lepszą osłoną.

-Krew dla boga morza!- odpowiedziały krzyki mężczyzn góry osłaniających ogniem ze swych prymitywnych pukawek. Nie wydawali się na zbyt rozsądnych, czy nawet sprawnych umysłowo. Ale sprawnie przyszpili ogniem i Tima i Morlocka.

-Tim, żyjesz?- syknął Lockerby, klęcząc za stosem gruzu i przelotnie rzucając okiem na krwawiącą dziurę w swoim wspaniałym płaszczu.- Jeśli tak, to z wypal kilka razy w stronę tych kretynów pod sufitem z tej swojej kurewskiej armaty!

Sam Morgan zaś odetchnął, odczekał aż strzelcy zmniejszą częstotliwość ostrzału by przeładować te swoje antyczne pukawki i dopiero wychylił się tylko na tyle, by w miarę czysto wypalić do drugiego z rekinów.

-I uważaj na te pieprzone pokraki!

-Nie jestem dobrym strzelcem.-
przypomniał półork kryjąc się za stertą rupieci. Wyciągnął jednak rękę i strzelił na oślep. A rekinołaki szybko dotarły do celów, jakim były Morgan i Tim. Przeskoczyły przez przeszkody i Morgan stanął oko w oko ze zębatą paszczą.

W którą to wypalił z przyłożenia dwie kule.

Kule rozerwały pysk bestii, ale ta zdołała wbić swój katar w bok Morgana. Krew polała się obficie, ból niemal na moment sparaliżował Lockery'ego. A sam umierający potwór przygniótł swym ciałem Morlocka. Timothy natomiast uskoczył w bok przed atakującą go bestią. I z rozmachu przyłożył jej buzdyganem wybijając kilka zębów.

-Nosz... kurwa... mać!- wycharczał z trudem Morgan, unosząc rewolwer i wypalając jeden, możliwie celny pocisk w stronę tyłka drugiego z rekinołaków.

Drugą ręką zaś, walcząc jednocześnie z bólem rozoranego boku i ciężarem oślizgłego truchła, zaczął szukać jednej z ostałych się po wyprawie na cmentarz flaszek z leczniczym naparem.

Wcześniej wypadało się jednak zająć jeszcze tym kościanym ustrojstwem tkwiącym w boku Morgana.

Padł strzał z rewolweru, trafiając idealnie w prawy zadek. I dając chwilę oddechu dla Tima unikającego sztyletów i zębów rekinołaka, jak strzelców z dachu.

Trafiony rekinołak wyprostował się nagle, a Tim znów zamachnął się buzdyganem wbijając lewe oko w głąb czaszki potwora. Ten poziomy cięciem trzymanego sztyletu rozorał nieco bok Tima. Broń jednak przeznaczona głównie to morderczych pchnięć, nie była zbyt skuteczna, gdy używana niezgodnie z przeznaczeniem.

Lecznicza gorzała rozlał się w ustach Morgana i spłynęła do gardła. Niewiele to pomogło, na dość poważne obrażenia, ale przynajmniej krwawienie ustało. Dobrze, że sztylet potwora przeszedł bokiem omijając witalne organy. Źle, że bydlę było bardzo ciężkie i rana sprawiała, że Morgan nie był w stanie go zsunąć z siebie, bez przeszywającego ciało paraliżującego niemal doznania bólu.

Jedyny plus? Chyba nie było tu Amelii.

Pokrzepiając się tą myślą i kląc w głos, Morgan z trudem wyciągnął drugi relower z kabury pod pachą i w iście kuglarski spokój przerzucił broń z ręki do ręki, oszczędzając bezcenne, srebrne kule na poważniejsze okazje.

-Tim, chowaj się!- krzyknął.

I zaczął powoli i metodycznie strzelać.

Prowadzony przez Morgana ostrzał zapewnił Timiemu chwilę oddechu. Wystarczającą by wpadający w dziki szał półork, przerobił łeb większego od siebie rekinołaka na krwawą pulpę. A w dodatku... Morgan trafił dwóch z nich. Nie zdołał zabić, ale...to wystarczyło, by zrezygnowali z dalszego ostrzału i wrzuciwszy kolejne fiolki z alchemicznym ogniem zaczęli wycofywać się z dachu.

-Młody, mógłbyś pomóc?- wykrztusił przez zęby Lockerby, rzucając okiem na Tima.

Rewolwer wciąż miał w garści, ale bardziej zajęty był ściąganiem oślizgłego truchła ze swojej skromnej osoby.

-Musimy znaleźć wyjście...

Dookoła nich panował żar wywołany fiolkami z ogniem alchemicznym. Ale mimo to, a może dzięki temu Morgan dostrzegł parę nóg wystających ze skrzyni obok rupieci zebranych pod ścianą. Małe memento przypominające, że skończą jako posiłek rekinołaków kanibali, jeśli się stąd nie wydostaną. Timothy podkradł się i pomógł Morganowi zrzucił ciało bestii z niego. Akurat, gdy kurek rewolweru szczęknął... w bębenku nie było już amunicji.

-Szlag...- syknął Morgan, wyrzucając łuski na ziemię i przeładowując szybko.- Szlag, szlag, szlag...

Jego nadpobudliwość po raz kolejny wpieprzyła go w niezłe główno.

-Powiedz, Tim... Jak znosisz poparzenia?- mówiąc to, uniósł broń na wypadek gdyby pod sufitem byli jeszcze szaleni rybacy.

-Nie tak źle jak ty... wyglądasz fatalnie...-mruknął w odpowiedzi półork.-Ja bym może przebiegł. A może... przenieść cię?

Zanim przeszli do rozważenia tej opcji, padł strzał. Tyle że nie ze strony typków na górze...choć właśnie z góry padły strzały. A także przez dziurę w dachu jeden z owych typków z przestrzeloną klatką piersiową.

-Cudnie... Będę noszony jak worek kartofli...- mruknął Lockerby i zmarszczył brwi kiedy jeden z trupów spadł z góry, na stos śmieci.

Nie pamiętał żeby strzelał, zwłaszcza do tego tutaj, denata.

Z braku laku uniósł swój rewolwer i wypalił dwa razy w bok.

-Hej! Jest tam kto?!

Przeciwnicy na dachu sięgnęli po swe samopały i... kolejny trup przeleciał przez dziurę w dachu z przestrzeloną głową. Ktokolwiek tam był, świetnie radził sobie z bronią. Wrogowie Morgana też ten fakt zauważyli i rzucili się do ucieczki.

A ów "wybawca" zajrzał przez jedną z dziur w dachu i warknął gniewnie kobiecym głosem.

- Co wy tu do cholery robicie, co?!

Znajomym głosem. Amelii głosem.

Morgan rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się, co wyglądało pewnie groteskowo na pokrytej krwią oraz sadzą twarzy.

-Ratujemy cię!

-To może ja sobie pójdę, co?-
Amelia była wściekła.- Żebyście sobie mogli ratować dalej? I skąd pomysł, że potrzebuję ratunku? Spapraliście mi... eeech... Po co się tu pchaliście, co?

Tim zerknął na Morgana.

-Chyba panna Summers, nie jest zadowolona z naszego widoku.

-Pieprzyc to, ulżyło mi, jest bezpieczna, możemy egoistycznie skupić się tylko na naszym przetrwaniu!-
odparł uradowany Morgan, uśmiechając się szroko.- To co Tim? Hop przez ogień?

Upływ krwi chyba zaburzał ocenę sytuacji u Lockerby'ego.

-Ja bym jednak wolał jakieś inne wyjście z sytuacji.- zaproponował Tim. I to wyjście spadło z dachu, w postaci liny uwiązanej u krawędzi dziury.

-Idź pierwszy, wciągniesz mnie.- ocenił szybko Lockerby, z przeładowanym rewolwerem w dłoni rozglądając się dookoła.- Ruchy, młody.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Szybko zaczął wspinać się po grubej linie na górę. I dobrze... gryzący ogień wypierał świeże powietrze. Morganowi groziło zaczadzenie.

Oddychać płytko, nie wciągając w płuca morderczego dymu, czy też oddychać pełną piersią korzystając z ostatnich chwil gdy w zdrowy tlen występował jeszcze dookoła Lockerby'ego w jako takich ilościach.

Wybierając furtkę numer trzy, Morgan podniósł chustkę zawiązaną na szyi na usta, i niczym bandyta wiejący z banku obwiązał linę dookoła ramienia i zaplątał ją też wokół nogi.

-Szybciej młody!

Zaczął być wciągany szybko i gwałtownie na górę. Tim miał sporo pary w łapach, a i pewnie Amelia mu pomagała. W końcu znalazł się na dachu i elfka warknęła gniewnie.

- Po coś tu przylazł, co? Zepsułeś mi wszystko.

-Opieprzysz mnie jak już będziemy daleko stąd, a ja opieprzę ciebie za udawanie przed mną spokojnej, dojrzałej właścicielki baru! Czemu mi nie powiedziałaś?!-
odkrzyknął, rozglądając się dookoła.- I co ci znowu zepsułem?

-Czemu? Cholera... a co miałam mówić!-
warkneła Amelia.- Porwali mi sukinsyny wnuka wczoraj. A ja ruszyłam ich tropem. Subtelnie i cicho, bo to podejrzliwe dranie... a Ty... wpadasz tu z dużym osiłkiem i robicie raban. I co gorsza zmuszacie mnie do ujawnienia swej obecności.

Spojrzała wprost w oczy Morgana z furią.

-Wszystko zepsułeś. Teraz się ukryją głębiej i... nie wiem co zrobię. Pewnie już teraz... szlag by to trafił.

-Dobrze że wyspokojniałem, bo za dawnych lat puściłbym wszystko z dymem na modłę Scoville'a
!- warknął Morgan.- Mogłaś chociaż zostawić wiadomość, a nie dziadka za barem który nic nie wie!

Odsunął dłoń od zakrwawionego boku i krytycznie obejrzał ranę.

-Dobra, nie jest źle... Idziemy szukać w... wnuka?!- Morgan zamrugał oczami, ale szybko potrząsnął głową.- Dobra, mniejsza, potem opowiesz. A teraz idziemy za nimi póki są w rozsypce!

-Wnuka, wnuka... jestem elfką... mierzymy życie dekadami, a nie latami
.- odparła z przekąsem Amelia. Po czym dodała.- I kogo chcesz gonić? Ci fanatycy już się pochowali w swych norach. Ci którzy przeżyli.

Na dachu rzeczywiście była tylko ich trójka.

-Idziemy głębiej.- upierał się Morgan.- Skoro zawaliłem, to teraz odwalę. Na pewno nie przeszliśmy wszystkich pomieszczeń a ja znam cię na tyle żeby widzieć że nie przyszłaś tu na ślepu, jak ja z Timem. Mów gdzie trzeba iść, a my się przebijemy.

-Gdybym wiedziała, to bym tam poszła prawda?-
westchnęła Amelia.- Trzymałam się w ukryciu, licząc że przywódca kultu się pojawi, ale... psiakrew. Teraz to już to nie jest prawdopodobne.

-Poza tym... ty chyba nie masz sił do przebijania się gdziekolwiek szefie.- wtrącił półork.

-Nie chcesz wiedzieć w jakie gówno dobrowolnie ładowałem się na prośbę dawnego przyjaciela, więc proszę, oszczędź sobie trosk i skup się na sobie.- już ciut spokojniej spojrzał na Amelię.- Jakie są możliwości? I po co im twój wnuk? Chyba mi nie powiesz że sam tu wlazł...

-Saelrim miał za młodu niezbyt przyjemne spotkanie w tej dzielnicy. Od tego czasu jest nawiedzony... przez kogoś, a może coś... bo to bardziej konglomerat duchów niż jeden. W każdym razie jest medium, pomiędzy tamtym a tym światem.-
westchnęła smętnie Amelia.- I nie zawsze sobie radzi z tym brzemieniem.

-No to znajdźmy go, jeśli trzeba to paląc tą budę do podstaw!-
Morgan w złości kopnął pobliskie truchło.- I po co pytałaś o statek? On tam chodził?

-Nie pytałam o statek.-
rzekła w odpowiedzi Amelia zaskoczona słowa Morgana.

-Ale ta... Arwena, powiedziała że pytałaś ją o sytuację przy tym całym wraku... Starym Moe...- coś zaczęło powoli działać w mózgownicy Lockerby'ego.- Chwila, pytałaś ją w ogóle o cokolwiek? Znasz ją?

-Tak... znam ją. To potężna kapłanka. Ale nie byłam dziś u Arweny w ogóle
.- stwierdziła po zastanowieniu Amelia. -Byłam zajęta śledztwem.

-To co? Dała mi wskazówkę, czy jak? A może chciała zmylić trop?-
Morgan rzucił okiem na piekiełko pod ich stopami.- W ogóle ona cię lubi... ? Wiem że gdy ktoś ci nie podejdzie z takich czy innych powodów bywasz bardzo zasadnicza...

-Ech..czy ja wiem?-
podrapała się za uchem Amelia.- Nie znam jej na tyle by ją lubić czy nie lubić. Nie bywam za często w tej dzielnicy. I nie łażę do jej świątyni bez powodu.

-Argh!-
Morgan energicznie podrapał się po głowie.- To co robimy? Drążymy tutaj, idziemy na statek? Coś trzeba zrobić!

-Wy wracajcie do karczmy. Nie będzie pożytku z was dla mnie. A kłopot jedynie. Ja... zajmę się śledztwem.-
zadeydowała Amelia.

-No chyba sobie jaja robisz!- wykrzyknął ze złością Morgan.- Ty sama? Tutaj? Wiem że jesteś dobra w swoim fachu ale to chyba jednak przesada...

-Rzecz nie w tym jak ja jestem dobra, ale jak wy jesteście... kiepscy.-
rzekła w odpowiedzi elfka.- Nie dość, że jak para amatorów wleźliście wprost do naszpikowanego pułapkami budynku, to jeszcze wpadliście w ich zasadzkę i musiałam ujawnić swoją obecność, by ratować wasze tyłki. Jesteście jak słoń w składzie porcelany. Robicie za dużo hałasu.-

Westchnęła głośno.

- No i spójrz na siebie Morgan, bez jakiegoś duchołapa który poskłada cię do kupy... jesteś niewielkim wsparciem ogniowym.

-Takiego i tak tu nie znajdę.
- odparł Lockerby i westchnął.- W takim razie sprawdzę kapliczkę Pana Kuźni i dowiem się dlaczego kapłanka Arvena rzuciła nam taki a nie inny trop... Tak lepiej?

-Bądź dyplomatyczny. Może i ona nie ma daru boskiego, ale pewnie zna się na leczeniu. Może zdoła cię podkurować nieco.-
odparła elfka i spojrzała na Tima.- Dopilnuj by ten uparciuch dotarł tam w jednym kawałku.

-Stop, stop, stop.-
Morgan uniósł dłonie.- Najpierw dowiem się co i jak i dopiero potem pomyślę o leczeniu. Rozumiemy się?

-Tylko tym razem bądź bardziej subtelny.-
westchnęła Summers i ruszyła przodem.- Chodźcie za mną, zaprowadzę was do zejścia z dachu. Potem radźcie sobie sami.

Tim podparł osłabionego utratą krwi Morlocka i ruszył wraz z mężczyzną za Amelią.

-Cholera, a myślałem że po wyjściu z pierdla skończę z takimi wyskokami... Karteczki mi nie mogłaś zostawić?- spojrzał niechętnie na Amelię.- Zwykłe "Idę na robotę" by mi w stu procentach wystarczyło. Wiesz że nie lubię znikających nagle przyjaciół!

-Zostawiłam barmana...-
mruknęła Amelia i wzruszyła ramionami.-Zresztą... ja już nie chodzę na robotę. I to od lat.

Dotarli do drabinki sprytnie ukrytej przed oczami przechodniów i Amelia zaczęła schodzić w dół. Po czym przyczaiła się przy ścianie ze swym elfim sztucerem i bacznie obserwowała okolicę, gotowa znów strzelić.

-Więc tym bardziej mogłaś zostawić ogryzek papieru.- Morgan westchnął, pozwalając Timowi iść przodem.- Uważaj mi tutaj, dobra?

-Uważam uważam...
-odparł półork schodząc powoli i z wyraźną zadyszką. Nie tylko Morlocka ostatnia bitwa kosztowała wiele sił. Wkrótce samozwańczy pomocnik znalazł się na dole.

-Idę, idę...- mruknął Lockerby.- W ogóle trafili cię, Tim?

Chłopak miał budowę wołu więc pewnie musieliby się mocno postarać żeby odczuł to tak jak jego były idol.

-Kilka razy... ale głównie to dzik szał w który wpadłem... tak wymęczył.- odparł w odpowiedzi półork.

-Myślałem że barbarzyńcy wyginęli.- rzucił bez ogródek rewolwerowiec, zeskakując z trudem na nierówny grunt i zadzierając głowę do góry, szukając wzrokiem Amelii.

-No... bo wyginęli.- wyjaśnił Tim wzruszając ramionami.- Ale my półorki nie zarzuciliśmy całkiem starych zwyczajów i potrafimy obudzić w sobie gniew i szał bojowy.

-Na pewno dasz sobie radę?-
zakrzyknął do Amelii, nie chcąc komentować rodzinnych zdolności Tima.- My z młodym możemy ci zawsze pomóc... ! Ja mogę, on nie musi.

-Poradzę sobie... wy zbyt rzucacie się w oczy i jesteście subtelni jak pijany ogr.-
rzekła Amelia przez ramię oddalając się.- Nie martw się. Przeżyłam więcej wrogów, niż możecie sobie wyobrazić.

-To idziemy szefie?
- zapytał cicho półork.

-A mamy wybór...- Morgan westchnął cięzko, zły na cały świat.- Do karczmy... Albo lepiej, do kapliczki.

-Pójdziemy bocznymi alejkami...-
stwierdził Tim. -W innych dzielnicach pewnie byłoby bezpieczniej głównymi ulicami, ale nie tu...

I jak postanowił tak uczynili. Kryjąc się w cieniach uliczek niczym ścigani przestępcy, dotarli do monumentalnej, lecz podupadłej nieco katedry.

-No dobra...- mruknął Morlock, podchodząc ciężkim krokiem do wrót.- Gorzej niż poprzednio raczej nie będzie...

Wnętrze świątyni było zaskakujące jasne, głównie, przez to że każda kolumna stała w płomieniach. Sztuczka z dawnych czasów, permanentna iluzja płomieni... teraz rzadko już używana, zwłaszcza w Downtown. Kapłanka akurat modliła się przed dużym ołtarzem stojącym w nawie głównej, jej dłoń zanurzona była w ogniu... bynajmniej nie iluzyjnym.

-Nic dziwnego, że się jej boją.- rzekł cicho półork.

Lockerby przewrócił oczami.

-Skoro tak uważasz...- mruknął i knykciem uderzył o otwarte skrzydło wrót.- Nie przeszkadzamy?

-Nikt nie przeszkadza w domu Pana Kuźni. Wszyscy są mile widziani
.- odparła kobieta i odwróciwszy się spojrzała na Makotto.- Wyglądasz jakby cię... ogrzyca chędożyła.

-Jak już to rekinoludzie... I raczej dźgali nożami niż chędożyli.
- mruknął Lockerby, opierając się o jedną z kolumn po wcześniejszym upewnieniu się że płomienie faktycznie są iluzją.- Czemu powiedziałaś nam o wraku?

-Bo o to pytała Amelia jak tu przyszła.-
stwierdziła po namyśle kapłanka i podrapała się po podbródku.- Rekinołaki? To źle wróży... Gdzie jest spotkaliście?

-Spotkaliśmy Amelię i nie spotykała się z tobą.-
odparł rzeczowo Morgan.- W Rzeźni, a gdzie?

-To dlatego... ginęli tam obywatele bez śladu. Rekinołaki urządziły sobie żerowisko. Pokręceni choży kanibale...-
zamyśliła się kapłanka. I po chwili z gniewem zareagowała.- Jak to nie spotkała, to kto na płomienie otchłani przyszedł rano i wypytywał mnie o ...sta... tek.... No tak!

Zaczęła łazić tam i z powrotem.

- Jakże mogłam być tak głupia. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, czemu mnie pytała... o bezpieczne dojścia i duchy... chcą zejść pod ładownię. No ale Amelia... i jej brat... wykorzystali ją jako pretekst.

-Brat?-
Morgan potrząsnął głową.- Co tu się dzieje do cholery?!

-To nie brat jej zginął? A może syn... no ten półelf
.- odparła zdezorientowana kapłanka.

-Ona mówiła, że wnuk.- rzekł Tim.

-Kto niby przyszedł do ciebie, komu powiedziałaś o wraku? I czemu wzięłaś ta osobę za Amelię!- Morgan sapnął gdy zakręciło mu się w głowie.- Macie tu jakieś leczące flaszki... ?

-Głupie pytanie... bo wyglądał jak Amelia i mówił jak ona.-
burknęła kapłanka i dodała.- I nie, nie mam tu żadnych leczących flaszek.

Wykonała szeroki zamach ręką.

- To świątynia, nie szpital.

-To znaczy, że mu nie pomożesz?-
zapytał Tim.

-Mogę pomóc z pomocą przedmiotu z dawnych wieków, uzdrowić ogniem w zamian za odrobinę jego witalności.- wyjaśniła kapłanka.

-Szlag... Dobra, dajesz... I kto niby wykorzystał Amelie?

-Kult morskiej bestii. Jeśli wierzyć plotkom istniał heretycki kult bogini morza, który... składał ofiary z ludzi i był sprzymierzony z ryboludźmi, jeśli wierzyć opowieściom. Rekinołaki były jego posłańcami.-
stwierdziła w odpowiedzi Arwena.- Choć myślałam, że kult już nie istnieje. Obecna sytuacja ogólnie nie sprzyja religiom.

-Czyli ten cholerny grajek może być teraz przy wraku... Dobra, ulecz mnie bo chyba czeka nas kolejna przebieżka. Pomożesz nam? A wcześniej przy okazji podleczysz też Tima?

-Nie. Nie ma go tam.-
stwierdziła autorytarnie kapłanka.- Sądząc po pytaniach, planują coś w nocy. Fałszywa Amelia dopytywała się bowiem jakie zagrożenia czają się tam po zmroku. I gdzie się czają.

-Cholera... Trzeba powiedzieć oryginałowi...
- Morgan westchnął, siadając na ławce.- Ale burdel...

-Ale jak ją znadziemy, co szefie?
- spytał Tim smutnym tonem.- Nie wiemy nawet gdzie jej szukać.

-Została w Rzeźni... Nie chce tam wracac ale póki co nie ma wyboru... Jeśli zaś jej nie znajdę, będę musiał poprosić o pomoc znajomą... I pewnie drogo mnie to wyniesie, ale skoro zawaliłem, to wypada to naprawić.

-Ale nie wiemy gdzie w Rzeźni.
- przypomniał półork.- A to spory kompleks zrujnowanych budynków. Lewo żeśmy ostatnim razem przetrwali.

-Cholera... I co ja mam niby teraz zrobić? Cóż, zostaje Gilian... W nocy, mówiłaś?

-W nocy... i też się pewnie udam.-
zadecydowała kapłanka.

-Świetnie... Będzie zabawa...- mruknął Lockerby.

Na to wyglądało.

Spojrzała po Time i Morganie.

- Musicie jednak wiedzieć czemu akurat w nocy. Wrak zwany Starym Moe jest nawiedzony nie bez powodu. Istnieje bowiem... jednocześnie w tym świecie i na planie eterycznym. I nocy staje się połączeniem tych światów i... doskonałą kryjówką dla skarbów. Ale wątpię by was interesowało to co tam ukryto.

-Chwilowo obchodzi mnie ten cholerny grajek...

-Cieszy mnie to... niemniej przygotuj się na dużo walk z duchami. Jeśli wierzysz w jakichś bogów, to dobra okazja by przygotować się na spotkanie z nimi.-
odparła ironicznie kapłanka.

-Bardziej przydatne były święte kule i może jakaś woda święcona... Coś w ten deseń?- rewolwerowiec wzruszył ramionami.- Masz coś takiego na składzie?

-Oczywiście że nie. Takie rzeczy ciężko zdobyć.- stwierdziła kapłanka wzruszając ramionami.- Jak dotąd Pan Kuźni nie objawił nowego imienia wyznawcom i nie przebudził w nich objawionej mocy.

-Em...-
Morgan uniósł brew, a następnie wskazał palcem na swoją twarz.- Ateista... W senie chyba tak to się nazywa... Religiosceptyk? Agnostyk? Z resztą mniejsza. Nie znam się na bogach, krótko mówiąc.

-Ja to określam inaczej... idiota. No ale każdy ma swoje poglądy prawda. Oczywiście ateizm wychodzi głupio, gdy istnienie zaświatów jest pewnikiem, a bogowie odpowiadali na modlitwy.-
uśmiechnęła się bezczelnie Arwena.- Niemniej z odpowiadającymi bogami czy bez, niedowiarków zawsze czeka ten sam lost. Toteż... przybądźcie tu wieczorem. Myślę, że i wtedy porywacze się pojawią przy statku.

-A moje leczenie? I ile potrwa to osłabienie po nim? Nie chcę wieczorem odkryć że nie mogę utrzymać się na nogach...

-Zwykle osłabienie wymaga kilku dni na wyleczenie, ale osłabienie sił witalnych, albo...
- uniosła dłoń, a klejnot na jej ręce zaczął się jarzyć.




- Ale chodzenie z niezaleczonymi ranami.- uśmiechnęła się złośliwie. -Twój wybór.

Kilka myśli przemknęło przez głowę Morgana, po czym westchnął ciężko.

-Dajesz, dziewczyno...

-Będziesz musiał zapłacić za swój ateizm bólem. Bogowie nie handlują cudami.-
klejnot dotknął ciała mężczyzny, wywołując straszliwy ból, jakby całe ciało Morgana płonęło żywym ogniem.

Widząc to... Tim się spietrał mówiąc.

- Ja sobie chyba odpuszczę leczenie.

-Nie...-
wysapał Lockerby, wytrzeszczając oczy. Jego głos brzmiał jak kaszel gruźlika w terminalnym stadium choroby.- jest... tak... źleEGH!

Wzdrygnął się i zgiął w pół, co zaowocowało bezpośrednim widokiem na opięty, skórzany napierśnik dziewczyny.

Ból jakby trochę zelżał. Chociaż nie, chwila. Nie zelżał.

Mimo to Morgan wyszczerzył się, co w połączeniu z jego czerwoną twarzą i żyłami na szyi musiało wyglądać na dość paskudny wyraz złośliwej uciechy.

Wolał nie wiedzieć jak Arvena traktuje wrogów skoro tak leczyła.

-No to rany masz już zasklepione... kosztowało cię to nieco sił życiowych, ale organizm z czasem i te straty wyrówna.- stwierdziła kapłanka z uśmiechem.

Morgan zaś zamrugał i po zniknięciu bólu bardziej docenił dotychczasową perspektywę widzenia. Z uprzejmości wyprostował się jednak i wstał, a po dziurze w boku nie było już nawet śladu.

-No nieźle...- ocenił i poruszył karkiem.- Chociaż kości bolą mnie jak po ciężkiej grypie...

-A teraz zmiatajcie... mam sprawy do załatwienia.-
mruknęła kapłanka.- W końcu chcę wrócić z tej wyprawy żywa.

-To tak jak my.- odparł Morlock, rzucając okiem na Tima.- Albo i ja… Tak czy siak wracamy do naszej pstrokatej gnomki… Może Gilian już się odezwała.

A i uzupełnienie inwentarza o kule przeciwko duchom nie byłoby takim głupim pomysłem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 06-06-2014, 12:30   #45
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. poznajcie Suki

- Spokojnie... Yaosharu… Kansei... - Opal przywołała na twarz swój najbardziej olśniewający uśmiech, choć jej ostentacyjnie swobodna poza świadczyła o czymś zgoła odmiennym… wprawne oko bez trudu rozpoznało charakterystyczne ułożenie ciała, przeniesienie ciężaru na jedną nogę, spojrzenie rejestrujące wszystkie detale w okolicy. Co by się nie działo, zamierzała bronić Cichej. Jedynie otwarte dłonie miała wyciągnięte przed siebie w uspokajającym geście - ...nie chcemy kłopotów, prawda? Czego Białe Smoki szukają na terytorium Czerwonych Tygrysów?
- To, co obiecał mi ojciec… jej ojciec. Yozuka-san… ta sprawa cię nie dotyczy. Ani nikogo z Tygrysów. - odparł butnie młody Smok.
- Ale nie przyszedłeś sam… - mruknął w odpowiedzi Kansei.
Na co Yaosharu odparł gniewnie. - Bo chciałem ostudzić zapędy do walki. Twój ojciec…
- Mój ojciec, twój ojciec… Oni nie żyją. A twój klan dopuścił się nielojalności wobec mojego. Nic ci nie jestem winny. - warknął gniewnie Kansei.
- Yumei… o czym on mówi? - olśniewający uśmiech przecięła zmarszczka zaskoczenia - Co mu obiecał Twój ojciec? - szepnęła niemal bezgłośnie, przysuwając się jeszcze bliżej do dziewczyny.
- Obiecał mu mnie... obiecał mu żonę. By połączyć nasze rodziny, gdy… jeszcze istniały. - aranżowane małżeństwo. Stara tradycja wielu cywilizacji, która w New Heaven była jednak anachronizmem, poza Azjatwon i Uptown właśnie. Tyle, że gdy Suki poznała rodzeństwo, byli już sierotami, jak ona. Uliczne gangi zasilały właśnie dzieci bez rodzin.
- Posłuchaj, Honokari-san... - wyjątkowe sytuacje wymagały wyjątkowych środków. Opal miała nadzieję, że porywczy młodzieniec wykaże się jednak rozsądkiem - Być może rzeczywiście ta sprawa nie jest moją sprawą, nie ja mam prawo o tym decydować. Niemniej, wasi ojcowie od dawna nie żyją… więc decyzja należy do Yumei. Próbą zastraszenia niczego nie wskórasz… a jeśli spróbujesz zrobić cokolwiek wbrew woli mojej przyjaciółki, wszystkie Tygrysy ruszą jej z odsieczą. Czy naprawdę uważasz, że to najlepsze wyjście? - było ich za dużo, żeby wdawać się w konflikt. Z drugiej strony, taka zniewaga nie pójdzie im płazem, Irbis powinien zdawać sobie z tego sprawę. Przynajmniej taką miała nadzieję.
- Tygrysy zostałaby udobruchane… ostatecznie to dla jej dobra. Nie jestem pierwszą lepszą czterdziestką dziewiątką. - prychnął gniewnie Yaosharu, choć już mniej bojowym tonem.
- Po moim trupie, zdradziecki psie! - warknął w odpowiedzi Kansei.
- Jak mnie nazwałeś? Ty… - zacisnął dłonie w pięści Yaosharu, próbując przełknąć tą zniewagę. Uspokoił się w końcu i dodał. - Nie chcę rozlewu krwi w rodzinie.
- Nie jesteśmy rodziną, nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. - odparł Kansei.

Huk wystrzału przerwał te rozmowy.
Powoli na koniu przejeżdżał uliczką jeździec.


Powoli zatrzymał się… Prawa ręka Czerwonych Tygrysów. Kirumasu “Dziki Kot” Yensei. Przez jego wrogów nazywamy “Wściekłym Psem”… ale tych nie było zbyt wielu. Przynajmniej w świecie żywych.
- Co tu robią Shiro Ryūi? - mruknął cicho.
- Przyszedłem po to, co moje… - przypomniał Yaosharu. - Umowa…
- Umowa jeszcze nie została w pełni dopracowana. Ale ty… - wymierzył rewolwer w głowę Yaosharu. - Jak zwykle się spieszysz.
- Yensei-dono, to nieoczekiwane szczęście spotkać Cię przypadkiem na swej drodze. - Suki otoczyła ramieniem Cichą i poprowadziła ją bliżej do Dzikiego Kota, rzucając przelotne, ostrzegawcze spojrzenie Kansei - A Yaosharu zajrzał tylko zapytać, czy Yumei pozostaje w dobrym zdrowiu i zapewnić o swojej wierności… prawda, Honokari-san? - zwróciła się do młodzieńca, z uśmiechem i trzepotem rzęs akcentując ostatnie słowa.
“Wąż” skinął głową, posyłając wrogie spojrzenia Yaosharu.
- Yensei-dono… - mruknął Honokari, przypominając o sobie. - Wiesz dobrze, że… Czerwone Tygrysy są…
- Wiem tylko, że rozmowy trwają. A twoja obecność tutaj wraz z całą świtą… jest niepożądana. Zawróć. - odparł “Dziki Kot”. - Zawróć.
“Irbis” wykonał gest dłonią i jego ludzie zaczęli się wycofywać. Rzucił ostatnie spojrzenie Yumei, dodając. - To… dopiero początek, Yamato-san.
Suki odetchnęła niezauważalnie, gdy Smoki zniknęły w tłumie, a potem uśmiechnęła się swoim najbardziej rozbrajającym uśmiechem do jeźdźca.
- Dokąd się wybierasz, Yensei-dono? - nie ulegało wątpliwości, że przy Dzikim Kocie będą bezpieczniejsze, zwłaszcza, że Smoki z pewnością pokręcą się jeszcze po okolicy, więc... - Możemy Ci towarzyszyć?
- Ja? Do herbaciarni Cheng’a. A tam towarzystwo kobiece zawsze jest mile widziane. - odparł wesoło Yensei. Suki oczywiście znała to miejsce. Herbaciarnia Cheng’a była też palarnią opium, a i same herbatki były też wzmacniane ziołowymi wyciągami. Ot, miejsce zabaw dla tych, których było na to stać. A “Dzikiego Kota” stać było zawsze. W końcu on ciągnął profity z tego, że Czerwone Tygrysy pobierały haracz z tej herbaciarni. On mógł… Suki stała jeszcze za nisko w hierarchii.
Grzechem było więc nie skorzystać z tak nieoczekiwanie hojnej propozycji. Opal radośnie zmrużyła oczy i puściła oko do Yumei, po czym zwróciła się znów do Kirumasu - Wyglądasz na zadowolonego. Dobry dzień?
- Tak. Tak. Bardzo dobry. - odparł z uśmiechem Yensei, korzystając ze swej pozycji i czasami zerkając w dekolt Suki. - A szykują się ciekawsze, nie? A u was, spokój?
Pomijając niedawne pojawienie się Smoków, Opal mogła uznać, że ostatnie dni upłynęły spokojnie, wręcz nudno.
- Nudy. - beztrosko odpowiedziała dziewczyna - Pojawienie się Irbisa było… interesującą… odmianą. Myślisz, że szybko wróci?
- Wróci. Jest uparty… - potwierdził Yensei jadąc konno, podczas gdy Suki i Yumei szły obok niego.
Kansei zaś, gdzieś zniknął… oby wrócił do szkoły, w której poznawał sztuki walki.
Dotarli do herbaciarni Chang’a. Od razu dwaj usłużni kelnerzy przytrzymali konia i pomogli Yensei zsiąść, po czym zaprosili całą trójkę do środka.


Trzeba było przyznać, że wysoka pozycja w Triadach pozwalała na smakowanie luksusowego życia.
Wytworne wnętrze, wygodne i wyłożone poduszkami siedzenia. Miła i ładna obsługa w delikatnych wyszywanych jedwabiach, czekająca na życzenia gości. To nie było życie, do którego przywykła Suki czy Yumei.
- Pięknie tu… - westchnęła dziewczyna, nie starając się nawet ukryć zachwytu, kiedy z ciekawością rozglądała się po luksusowym wnętrzu herbaciarni. Yumei trzymała się tuż za Suki, gdy “Dziki Kot” rozsiadał się wygodnie na poduszkach. Spojrzał na obie dziewczyny. - No… Na co czekacie? Siadajcie.
Opal pociągnęła przyjaciółkę za sobą i usadziła ją po jednej stronie Kirumasu, a sama zajęła miejsce po jego drugiej stronie, z przyjemnością czując pod pośladkami miękkość poduszek.
- Mówiłeś, że nastaną ciekawe dni… - zagaiła Suki, wiercąc się w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji - ...uchylisz rąbka tajemnicy? - zapytała, uśmiechając się swoim firmowym uśmiechem i z ukosa zerkając spod rzęs na Dzikiego Kota.
- Ktoś się wpycha na teran Azjatown, albo Czarna Ręka, albo… Cicione. - odparł wesoło Yensei, przyglądając się Suki. Najwyraźniej jej egzotyczna uroda przyciągnęła jego oko. - Choć gnomy… udają, że nic nie wiedzą na ten temat, chodzą plotki, że to ich sprawka. Ale… cóż… do mnie docierają tylko odpryski tajemnic Białych Papierowych Wachlarzy.
- Nigdy nie byłam bliżej ich tajemnic… niż w tej chwili… - wyszeptała z przejęciem Opal, wpatrując się w swego rozmówcę niemal z uwielbieniem.
- To prawda. - uśmiechnął się mile podłechtany Yensei i poufale objął Suki ramieniem. Po czym zamówił ziołową herbatę doprawioną szczyptą rzadkich aromatów i alkoholem, którą zamówiła też rozbawiona Opal. Yumei wybrała zaś dość niewinną, jak na to miejsce, mieszankę ziołową.
Młoda kelnerka z uśmiechem się oddaliła, by po kilku minutach wrócić z zamówieniem. W tym czasie wyraźnie rozluźniony “Dziki Kot” szeptał do ucha Suki, jak mu zaimponowała stanowczością, spokojem ducha i charyzmą podczas spotkania ze Smokami. Dziewczyna była pewna, że zwłaszcza urodą… i sam Yensei zabrał je obie właśnie z powodu ich uroków. Nie bez powodu każdy pokoik herbaciarni można było zamienić w komnatę schadzek, przesuwając ruchome papierowe ściany. Na razie jednak “Dziki Kot” cieszył się towarzystwem ślicznotek, za które nie musiał płacić.
Suki z rozbrajającą niewinnością wysłuchiwała tanich komplementów, którymi raczył ją Yensei, ze swobodą dając się obejmować i przytulać, a także “przypadkiem” prezentując to i owo, widoczne a to przy głębokim dekolcie, a to pod podwiniętą falbanką spódniczki… doskonale zdawała sobie sprawę z własnych atutów i bez skrupułów z nich korzystała, usiłując jak najgłębiej i najtrwalej zapisać się w pamięci Prawej Ręki Tygrysów.
To niewątpliwie się jej udawało. Oczy Yensei często wpadały w pułapkę kuszących wzgórz jej piersi, czy rozpalających wyobraźnię zgranych ud. Ale… i Suki wpadła w pułapkę, gdy posmakowała trunku pitego przez Yensei. Niewątpliwie rozgrzewał on ciało i wprawiał w dobry humor, ale też… czynił ciało bardziej pobudzone i wrażliwe na dotyk. A myśli bardziej swawolne. Tym bardziej, gdy piła to osoba nieprzywykła do takiego trunku. Na szczęście Yensei nie wykorzystywał jeszcze za bardzo sytuacji, może z powodu siedzącej obok Yumei. A może… dlatego, że Suki była Tygrysem, a nie naiwną gainjin, którą można było wykorzystać i porzucić.
Niemniej dźwięczny i głośny śmiech Opal coraz częściej rozbrzmiewał wśród jedwabnych wstęg i zasłon, miękko odbijając się od papierowych ścian. Dziewczyna też znacznie swobodniej traktowała Dzikiego Kota, jakby alkohol rozpuszczał dzielący ich dystans. Czując w głowie przyjemny szum, znacznie ostrożniej raczyła się napitkiem, usiłując poskromić pragnienia płynące z pobudzonych fragmentów jej ciała. Zamawiając to samo, co Kirumasu, wykazała się lekkomyślnością… ale mogła z tego jeszcze wyciągnąć korzyści dla siebie. Niemal każdą bezczelność będzie mogła zrzucić na karb zbyt mocnego trunku… Póki co jednak świetnie się bawiła, udając nieco bardziej zamroczoną i pobudzoną, niż w rzeczywistości i z ciekawością obserwując wewnętrzną walkę Yensei.
Prawa Ręka Tygrysów był w doskonałym nastroju, nieco poufale muskając czasem piersi Suki osłonięte tkaniną. Nie pozwalał sobie jednak na więcej, bo i chyba nic więcej nie miał obecnie w planach poza miłą zabawą w towarzystwie dwóch ładnych dziewcząt. Zapewne później rozładuje swą yang poduszkując z jakąś gejszą lub inną kochanką. Bo niewątpliwie taki dziki kocur jak on, nie spędzał nocy nie tuląc się do ładnej kobiety.
Za to znał mniej lub bardziej zabawne anegdotki, mniej lub bardziej znane Suki… I opowiadał je, starając się zabawić dziewczęta swymi dykteryjkami.
Pokładająca się ze śmiechu po jednej z takich historyjek Opal “przypadkiem” otarła się biustem o ramię Yensei, czego zdawała się nawet nie zauważyć… choć nie umknęło to uwadze samego Dzikiego Kota. Jednak była to jedynie maleńka dywersja, mająca na celu dyskretne przekazanie Cichej wyraźnego znaku… Suki prosiła przyjaciółkę o pozostawienie ich samych. Zręczny gest dłoni szybko został przykryty kolejną “wpadką”... palce dziewczyny natrafiły na wyraźnie rysujący się w spodniach Tygrysa kształt, po czym nastąpiło wyraźne odsunięcie się, połączone z rumieńcem zażenowania i spojrzeniem spod opuszczonych rzęs… mówiącym coś zgoła przeciwnego.
Yumei nagle wstała i przeprosiła oboje mówiąc, że musi niestety już iść. I wychodząc szybko zasunęła parawan...

<...>

Tę chwilę spokojnej sielanki przerwało pukanie w parawan.
- Czego ? - warknął Yensei gniewnie.
- Kozorii-sama wzywa do siebie. Kazała to przekazać natychmiast. - odparła cicho służka.
- Kto… to…? - w głosie Suki zabrzmiała ciekawość i niechęć zarazem. Wyraźnie nie była zadowolona, że ktoś przerywa jej cenne chwile spędzone z Prawą Ręką Tygrysów.
- Ktoś… ważny. Dokładnie to nie wiem. Ale Honomaru kazał traktować ją z respektem. - odparł z podobnę niechęcią w głosie Kirumasu. Oparł wygodnie głowę o podbrzusze Suki i zabrał się za wciąganie spodni na swój oręż. - Jest ona… posłańcem. Przekazuje rozkazy z góry.
- Zabierzesz mnie ze sobą? - wypaliła, zanim zdążyła wytłumaczyć sobie, jakie to niebezpieczne.
- Po co? Stałabyś przed drzwiami tak jak yojimbo tej Kozorii. Nawet gdybym cię mógł wpuścić, to i tak rozmowy są bardzo nudne i bardzo… - przesunął palcami po łonie dziewczyny. - Chyba, że jeszcze cię nie nasyciłem i… pragniesz więcej?
Spojrzała mu prosto w oczy, jej spojrzenie skrywało dumę i ogień, ale też pragnienie.
- A Ty nie pragniesz więcej, Kirumasu-kun? - czerwień ust wypowiadających te słowa hipnotyzowała i przyciągała, kusiła słodyczą i obietnicą.
- Cóż… - powędrował spojrzeniem po jej twarzy, odsłoniętych piersiach i sekretach kobiecości, kuszących do kolejnego spróbowania. - Tak. Pragnę.
Wzruszył ramionami. -[i] Ale mogę nie mieć na nie czasu, w przeciągu kilku następnych godzin.
- W takim razie pozostaje mi liczyć na łaskawy los, który pozwoli nam znów spotkać się “przypadkiem” za te kilka godzin… na przykład w okolicy wieży czerwonego feniksa...
- Dobrze… Pojawię się tam. Ale uprzedzam. Biorę to, na co mam ochotę. - rzekł z bezczelnym uśmieszkiem Dziki Kot, wędrując po nadal obnażonych krągłościach Suki.
Dziewczyna nachyliła się nad nim tak, że ich twarze niemal stykały się ze sobą. Jej uśmiech był równie bezczelny, gdy językiem powoli zwilżała wargi - A czy ja mówię, że ma być inaczej?
- Mogę się też dowiedzieć, gdzie pomieszkujesz. - mruknął i po chwili poczuła jego usta przy swoich w drapieżnym i namiętnym pocałunku.
- Nic… zachęcającego. - przyznała niechętnie, gdy ich usta się rozdzieliły - Ale zawsze możesz mi pokazać, jak sam mieszkasz. - łobuzersko zmrużyła oczy. Wiedziała, że ma na to nikłe szanse - Lepiej już idź… nie chcę, żebyś miał kłopoty z mojego powodu. - nie miała ochoty go wypuszczać, widział to po jej zachowaniu i reakcjach ciała… ale co mogła poradzić? Nie dyskutuje się z rozkazami Honomaru.
- Nie wiem, czy by ci się spodobała typowo męska nora. - zaśmiał się wesoło Kirumasu i wstał, ruszając do do papierowych drzwi. Odwrócił się jeszcze na chwilę i spoglądał na Suki, jakby chciał zapamiętać każdy jej szczegół. Przez chwilę pozwalała się podziwiać, a potem wstała i sięgnąwszy po porzuconą bieliznę, podeszła do Yensei, by z bezczelnym uśmieszkiem wsunąć mu ową część garderoby do kieszeni spodni. Uśmiechnął się, wsuwając ów drobiazg głębiej. Jego mina świadczyła o tym, że planuje pozbawić dziewczynę reszty ubrania w przyszłości. Po czym wyszedł.


Opal wyszła niedługo po nim, bo i cóż miała robić sama w tym przybytku? Do spotkania gangu miała jeszcze ponad godzinę, w sam raz, żeby coś zjeść i dotrzeć na miejsce. Brak bielizny wydawał jej się w ogóle nie doskwierać, uważała to nawet za całkiem zabawne i nie zamierzała zmieniać tego faktu.
Napotkała na swej drodze Yumei z minką wyrażającą dezaprobatę. Nie dziwiło to Suki, “Cicha” miała cichą nadzieję, że Yozuka i jej brat zejdą się z sobą. Co jak na razie raczej nie następowało.
I trudno powiedzieć, czemu. Wszak Kansei nie był niechętny Suki, ani też Yozuka nie żywiła wrogości wobec niego… Po prostu jakoś... Nie iskrzyło dotąd między nimi.
- Co teraz? - spytała cicho Yumei. Po czym dodała. - Szminka ci się nieco rozmazała.
- Och, daj spokój, Yumei-chan. - rozbawiona jej minką Opal przejrzała się w najbliższej witrynie, by poprawić makijaż - Twój brat jest zakochany tylko w sztukach walki i jest strasznie dziecinny jeszcze. Nie to, co Kirumasu. - objęła ramieniem przyjaciółkę i konspiracyjnie wyszeptała jej do ucha - Poza tym rozmazana szminka to nic w porównaniu z brakiem majtek. - roześmiała się głośno na widok miny Cichej i dodała wesoło - Chodźmy coś zjeść, niedługo spotkanie.
- Tienshenki może? - rzekła Yumei przewracając znacząco oczami, by zamaskować rumieniec wstydu. Bardziej nieśmiała od Suki dziewczyna, “oficjalnie” i wyjątkowo nieśmiało potęgowała sposób bycia Yozuki, ale… co naprawdę myślała, trudno było stwierdzić. Objęła ramię przyjaciółki, odciągając ją od herbarciarni i prowadząc ku restauracja pana Yuna.
- Zamierzasz się z nim spotkać jeszcze. I czemu zgubiłaś majtki? - “Cicha” może i była bardziej skromna i nieśmiała od Suki, ale nie mniej ciekawa.
- Dałam mu je, żeby miał o czym myśleć przez caaaałe oficjalne spotkanie, na które został wezwany. - Opal była w doskonałym humorze - I masz rację, spotkam się z nim później. Mamy parę spraw do dokończenia. - zachichotała.
- Łatwo się domyślić, jakie. - rzekła zarumieniona Yumei, choć z lekkim wyrzutem. Po czym zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - A jakie inne plany masz… oprócz tych oczywistych?
- Być druhną na Twoim slubie. - Suki pokazała przyjaciółce język, po czym jej twarz przybrała jakby sugestię powagi - Zależy, co jest dla Ciebie oczywiste. - odpowiedziała w końcu z wesołymi błyskami w oczach.
- Wiesz… co… - odparła cichutko Yumei, gdy wchodzili do restauracji Yuna. Knajpki mniejszej i nieco zatłoczonej i wypełnionej zapachami docierającymi z kuchni. Dziewczyna czerwieniła się wyraźnie, wyobrażając sobie zapewne, jakież to działania doprowadziły Suki do zgubienia bielizny.
- Czekanie na księcia z bajki jest strasznie nudne... - Opal poprowadziła dziewczynę do stolika i wesoło pomachała Yunowi, który uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, bowiem ręce miał zajęte przyrządzaniem jedzenia.
- ...co właściwie myślisz o Yaosharu? - zmieniła temat - Wydaje się niebrzydki. I zdecydowany. A to, jak na Ciebie patrzył... - zachichotała, widząc pogłębiający się na twarzy Yumei rumieniec - ...jakby chciał zajrzeć pod Twoją sukienkę...
- On? - zaskoczona tym, zarumieniła się jeszcze bardziej, plącząc się w wyjaśnieniach. -[i] Dla niego jestem pewnie tylko kolejną zdobyczą… będę… może… Tylko tyle ważniejsza, że powiązana z obietnicą, która już nie obowiązuje.
Yun postawił talerze z tienszenkami przed dziewczynami i Yumei zabrała się do jedzenia.


Dopiero po chwili dodała. - A tobie podobało się jego zdecydowanie? I on sam? Jak… bardzo?
- Nie podnieca mnie specjalnie, jeśli o to pytasz. - Suki litościwie poczekała, aż Yumei przełknie kęs, nim odpowiedziała na jej pytanie. Nie chciała przez przypadek zabić przyjaciółki, która niewątpliwie zakrztusiłaby się, przełykając - Ale jest przystojny i ambitny… mógłby być dobrą partią. Nie wiem tylko, jak traktuje kobiety. Ale mogę się dowiedzieć, jeśli chcesz. - wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu, pozostawiając wyobraźni Cichej dopowiedzenie sobie, w jaki sposób miałaby to zrobić. Dziewczyna z pewnością nie pomyśli o tym, co oczywiste… zwykłym przepytywaniu kogo trzeba. Pomyśli o tym, co jej najbardziej chodzi teraz po głowie…
- A Dziki Kot? - odparła Yumei, najwyraźniej rozważając propozycję Suki.
- Kirumasu? Co z nim? - tym razem niewinne spojrzenie Opal było bezlitosne. Skoro już rozmawiały na takie tematy, nie było tu miejsca na zbyt wielkie niedopowiedzenia.
- On cię podnie… Nic ważnego, nic. - Yumei od razu zrejterowała. Szybko więc powróciła do kwestii “Irbisa”. - Może i dobrze się będzie dowiedzieć jak traktuje kobiety, jeśli ktoś... jedna z nas zostanie mu ofiarowana.
- Jeśli… to z pewnością nie będę to ja. - Suki uśmiechnęła się łobuzersko i nachyliła nieco bliżej Cichej - A Dziki Kot zawsze mnie podniecał, a teraz, kiedy wiem już, co potrafi… - znacząco zawiesiła głos - ...cieszę się na samą myśl. Chcesz sprawdzić?
- Chcę... wiedzieć, jaki jest Yaosharu. Chcę… - Yumei spojrzała w blat. - Chcę spokoju… Nie chcę, by Kansei wdał się w kłopoty. Nie wiem, czy “Irbis” jest tym kłopotem. Ale chcę wiedzieć.
Yozuka w jednej chwili spoważniała. Przez długą chwilę badawczo przyglądała się twarzy przyjaciółki, nim w końcu odpowiedziała - Mogę spróbować się dowiedzieć, jaki on jest. - wiązało się to z wejściem na terytorium Smoków i podejściem Yaosharu… zapowiadało się ciekawie - Chociaż nie obiecuję, że sprawdzę jego umiejętności. - nie odmówiła sobie niewybrednego żartu - Co do Kansei… spróbuję z nim porozmawiać. Ale wiesz, jaki on jest. Dla niego honor ma zbyt wielkie znaczenie, cały czas tkwi w przeszłości, zamiast patrzeć w przyszłość. Jesteś jego siostrą. Sama mogłabyś przemówić mu do rozumu. - mruknęła.
- Nie. To niemożliwe. - odparła dziewczyna, kręcąc przecząco głową i mówiąc bardzo cichutko.
- Jak będziesz zawsze tak cicho mówić to z pewnością Cię nie usłyszy. Dlaczego w ogóle pozwalasz mu tak sobą rządzić? - Opal, która od zawsze była panią samej siebie, nie potrafiła zaakceptować takiego układu, choć próbowała go zrozumieć.
- On jest moim bratem i gdy utraciliśmy dom… opiekował się mną, jak ojciec. - odparła cicho Yumei jakby kuląc się w sobie.
- No już, już… - Suki przytuliła przyjaciółkę i delikatnie pocałowała ją w czoło. Wiedziała, że Cicha mocno przeżyła śmierć rodziców, chociaż nigdy nie poznała towarzyszących jej okoliczności - Zrobię, co mi się uda. Tyle mogę obiecać.
Czarki ze zwyczajną herbatą znalazły się na stoliku, a Yun odebrał puste miseczki. Yumei sięgnęła ku swojej i upiła nieco. Po czym zaczerwieniona, zapytała. - Jak to jest… z mężczyzną?
Opal zadumała się nad tym pytaniem. Bo jak wytłumaczyć dziewicy, jak to jest?
- A próbowałaś kiedyś sama ze sobą? Albo z inną kobietą? - zapytała w końcu.
- Z inną... kobietą? - Yumei zaczerwieniła się jeszcze bardziej i opuściła głowę, nie mogąc spojrzeć Suki w twarz. - Nie. Oczywiście, że nie. A ty próbowałaś?
- Nie. Ale wcale nie twierdzę, że nie spróbuję. - odpowiedziała wesoło - Hmmmm… a całowałaś się chociaż?
- Nie. Z kim niby bym miała. - wybąkała Yumei, a jej uszy były czerwone wręcz.
Opal w zamyśleniu podrapała się po głowie - W takim razie trudno mi będzie to wytłumaczyć. Łatwiej by było pokazać… przynajmniej do pewnego stopnia. - zamilkła na chwilę - Więc robiłaś to sama ze sobą, czy nie? - wróciła do niedopowiedzianej kwestii.
- Nie. - pisnęła bardzo cichutko Yumei. - Nawet nie wiem, jak. Jestem bardzo… porządną dziewczyną. Przepraszam.
- Hej… - Opal łagodnie ujęła podbródek przyjaciółki, by mogły spojrzeć sobie w oczy - ...to nie ma nic wspólnego z byciem… porządną. - szepnęła z naciskiem - To, czy będziesz przeżywać przyjemność z wieloma mężczyznami, czy z jednym, to Twój wybór i nikt nie ma prawa Ci tego narzucić. - ich twarze były bardzo blisko siebie, oddech Suki nadal pachniał doprawioną mieszanką ziołową z herbaciarni Cheng’a, mimo zjedzenia porcji aromatycznych tienshenek i popicia kolejną porcją herbaty - Ciężko mi będzie wytłumaczyć Ci, jak to jest… z mężczyzną, jeśli nie masz żadnego punktu odniesienia. Nie chciałabym też, żebyś dowiedziała się tego z kimś… nieodpowiednim. Kimś, kto nie będzie dość delikatny i zupełnie Cię do tego zniechęci… - było oczywiste, że do czegoś zmierza i nawet Yumei zaczynała mieć niejasne podejrzenia w tej kwestii. Nie myliła się - Mogę Ci pokazać, jakie to wspaniałe. Jeśli chcesz. - szepnęła, niemal dotykając wargami słodkich warg przyjaciółki.
- Ale chyba… nie tutaj… i… tylko… - zadrżała Yumei, złapana w pułapkę spojrzenia Suki, ale nie mogła się od tych oczu oderwać, podobnie jak od pokusy, jaką była ciekawość spraw, o których Yozuka mówiła.
- Nie… tutaj nie byłoby dobrze. - zgodziła się z nią Opal - Bliżej mamy chyba do mnie...? - nadal szeptała wprost w jej usta, tak blisko, że niemal łączyły się w pocałunku, a jednak dość daleko, by nadal pozostawały rozdzielone. Suki doskonale rozumiała, co się teraz dzieje w głowie… i ciele Cichej. I umiejętnie to podsycała.
- U ciebie… tak… Ty mieszkasz bliżej. - odparła cichutko Yumei, nie oddalając twarzy, ale i nie przybliżając się. Trwała tak, wpatrzona szeroko otwartymi oczami w oblicze Suki.
- Chodźmy więc. - nie było czasu do stracenia, dziewczyna mogła w każdej chwili otrzeźwieć i nie dopuści do podobnej sytuacji w przyszłości. Więc Opal położyła na stoliku pieniądze i poderwała się z krzesła, pociągając za sobą Yumei. Trzymała ją za rękę przez całą drogę do swojego mikroskopijnego mieszkanka, którego większą część zajmowało wygodne łóżko - jedyny luksus, na jaki sobie pozwoliła. Cicha już tu bywała, regularnie wygrywając bitwy o utrzymywanie porządku. Bo Suki nie przywiązywała do tego większej uwagi… ale zaczęła się starać. Wystarczyło tylko zebrać kilka rzeczy z podłogi i można było wprowadzić gościa. Cicha wydawała się toczyć wewnętrzną walkę, więc Suki postanowiła nie dać jej czasu do namysłu. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, ujęła twarz przyjaciółki w dłonie i delikatnie ucałowała jej karminowe usta.
“Cicha” przylgnęła plecami do drzwi, uniosła ręce w poddańczym geście. Oddychała szybko, jej oczy rozwarły się szeroko w przerażeniu. Ale nie broniła się przed pocałunkiem, przylegając wargami do ust całującej ją Yozuki.
Opal lekko zakończyła pocałunek i badawczo wpatrzyła się w twarz przyjaciółki - Wszystko w porządku? - zapytała z troską, widząc przerażenie w jej oczach - Nie zmuszaj się, jeśli nie chcesz…
- Nie wiem… - odparła nieco płaczliwie Yumei. - Mam wrażenie, że ciało… mi płonie, a serce chce wyskoczyć z piersi. To… takie są pocałunki?
- Nie wszystkie… ale pierwsze doświadczenia zawsze są najsilniejsze. - miękko odpowiedziała Suki - Spróbujemy jeszcze raz? - zapytała, nachylając się już do kolejnego pocałunku.
- No dobrze… Ale… ty też masz się… nie zmuszać. - odparła niepewnie Yumei, kładąc dłonie na biodrach Suki.
- Wierz mi… do niczego nie muszę się… zmuszać… - wymruczała, na powrót łącząc swoje wargi z wargami dziewczyny. Tym razem pocałunek był dłuższy i nieco głębszy, Suki nie chciała przestraszyć przyjaciółki zbyt śmiałymi działaniami, ale stopniowo oswajała ją z rolą języka przy pocałunku. Także i dłonie Opal nie pozostały bezczynne, delikatnie przesuwając się po ramionach Cichej na jej plecy i pośladki. Ocierające się o siebie piersi obu dziewczyn nawet dla Yozuki były nowym doznaniem, ale musiała przyznać, że było to nader przyjemne doznanie.
Yumei oswoiła się dość szybko z pocałunkiem, łącząc łapczywie swe usta z ustami Yozuki, a języczkiem nieśmiało muskając jej język. Dłonie nerwowo zsunęły się z bioder na pośladki Suki i zaczęły je ugniatać, naśladując działania “Opal” i… cóż, Yume podchodziła do sprawy mniej spokojnie, szybki ruch dłoni sprawił, że spódniczka Suki została podciągnięta do góry, a palce “Cichej” masowały i ugniatały nagie pośladki dziewczyny.
Suki zamruczała, zaskoczona i zadowolona zarazem, a potem pociągnęła Yumei na łóżko. Jej palce szybko i z wprawą rozpięły sukienkę dziewczyny i pomogły oszołomionej nieco Cichej się z niej wyplątać, zaraz za sukienką na podłodze wylądowała bielizna i zapomniane pantofelki. Strój Opal także podzielił ich los i już po chwili obie dziewczyny były zupełnie nagie. Yozuka z wyraźną przyjemnością podziwiała przez chwilę figurę Yumei. Opal musiała przyznać, że miała iście posągową figurę i doszła do wniosku, że grzechem jest zasłanianie jej skromnymi strojami. Była podekscytowana... choć mniej, niż Cicha. Ale obiecała coś zrobić… więc zabrała się do dzieła. Na początek ułożyła się obok, by znów złączyć wargi z ustami Yumei, ale to był dopiero początek ich wędrówki. Kolejnymi przystankami były wrażliwe miejsca na szyi i za uchem, obojczyki, dekolt… i wreszcie usta Opal dotarły do miejsca, które ją samą tak bardzo fascynowało… do krągłości biustu Cichej, które poruszały się w przyspieszonym oddechu. Gdy usta poznawały i pieściły te tak znane, a równocześnie tak nieznane obszary, liżąc i ssąc lekko, dłoń już wędrowała niżej, ku gniazdku rozkoszy między udami przyjaciółki.
- Suki… Suki… ja… miał być tylko… czy ty sama robisz… coś tak sobie? - urywany oddech. Urywane słowa. Cicha przymknęła oczy, drżąc pod dotykiem “Opal”. - Gdy jesteś… sama... robisz tak?
Widać było, że nie w pełni panuje nad swym ciałem. Strach, rozterki i narastająca pod pieszczotami żądza mieszały się w niej, niczym w dzikim tyglu.
- Ćśśśśśśśś… - Opal porzuciła kuszące krągłości i wróciła wyżej, wolną ręką tuląc do siebie drżącą dziewczynę - Tak robią mężczyźni. A kiedy jestem sama… robię tak… - podniosła drugą rękę do ust, by na oczach Cichej oblizać palce, a potem sięgnęła wilgotną dłonią do nabrzmiałego pączka rozkoszy przyjaciółki i zaczęła go delikatnie masować - Czy tak… przyjemnie...? - szepnęła jej do ucha.
- Taaak… bardzo… - cicha drżała pod jej pieszczotą, jej biodra odruchowo uniosły się ku pieszczącej je dłoni. Po czym dodała zbyt zawstydzona, by spojrzeć Suki w oczy. - Ale… nie powinnaś przypadkiem pokazać… na sobie? I… naprawdę ty nigdy z kobietą? Nawet z Urei?
- Jakoś nie było okazji… - Opal wydawała się sama być zaskoczoną takim obrotem spraw - ...a pokazywanie na sobie nie pokaże Ci, jakie to przyjemne… chyba, że chcesz spróbować sama na sobie? - Suki oderwała dłoń od ciała przyjaciółki i podniosła jej palce do swych ust, by je zwilżyć tak samo, jak przed chwilą własne.
- Miałaś mi pokazać... na sobie chyba? - wydukała zaczerwieniona po uszy Yumei, zerkając na Suki zza kurtyny włosów.
- W takim razie… - Yozuka ułożyła się wygodnie i poprowadziła palce Cichej ku swojemu guziczkowi przyjemności, tłumacząc cicho - ...poprowadzę Twoją dłoń... na sobie. Jeśli jednak będziesz miała ochotę na coś więcej... nie krępuj się.
- Więcej? - ciało Yumei zadrżało. Dłoń pieszcząca punkcik rozkoszy potarła go mocniej i drapieżniej przez to. - Ja… czy ja ci się podobam? Czy ty mnie... uwodzisz?
Suki zatrzymała się w pół gestu, a potem łagodnie zabrała dłoń przyjaciółki i przycisnęła ją sobie do ust, siadając. W końcu wpatrzyła się w jej oczy, z tak niezwykłą u niej powagą.
- Yumei-chan… jesteś śliczną dziewczyną i chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Znamy się już długo i bardzo mi na Tobie zależy. Być może trochę mnie poniosło... dla mnie to też jest nowe doświadczenie, ale… nie miałam w planach Cię uwodzić. Bałam się… i nadal się boję, że to może zniszczyć naszą przyjaźń. - westchnęła, delikatnie masując ściskane w dłoni palce Cichej - Chciałam Ci tylko pokazać, że to naprawdę wspaniałe doświadczenie. Niezależnie od tego, czy przeżywasz to sama ze sobą, z mężczyzną, czy z… kobietą. Za każdym razem jest inaczej, ale też za każdym razem jest to wspaniałe. Jeśli wiesz, czego się spodziewać i czego chcesz. Jesteś taka delikatna… a niektórzy mężczyźni potrafią myśleć tylko o sobie. Mam nadzieję, że Yaosharu taki nie jest. - w oczach Opal zatliły się iskierki gniewu - I ci potrafią zepsuć całą przyjemność. Ale większość z nich naprawdę dba, by kobiecie było dobrze. Chciałam Ci to pokazać... żebyś się nie bała, gdy do tego dojdzie… - westchnęła - ...jeśli nie chcesz... możemy to przerwać. - dodała niechętnie.
- Czyli nie spodobałam ci się aż tak bardzo… Nie jestem ta pierwszą, która sprawiła, że postanowiłaś spróbować z kobietą? - zasmuciła się Yumei, acz lekki uśmieszek błądzący na jej twarzy świadczył o żartobliwości tej uwagi, jak i o… uldze mimo wszystko.
Nieśmiało dotknęła palcami łona Suki i zaczęła badawczo wodzić po jej pączuszku rozkoszy.

<...>

- Warto było…?
- Tak. Dziękuję za naukę. Odpłacę ci się za nią… kiedyś. Ale nie mów o tym nikomu. - szepnęła cicho Yumei, tuląc się do Suki. - Dobrze?
- Oczywiście, że nikomu nie powiem. - Opal delikatnie ucałowała przyjaciółkę w usta - I nie musisz mi się odwdzięczać. To była dla mnie przyjemność… - zawahała się, nim dodała - ...ale jest jeszcze coś, o czym koniecznie musisz wiedzieć. Choć chciałabym Ci pokazać znacznie więcej... - jej dłoń “przypadkiem” zabłądziła na pierś Cichej.
- Co robisz? - zadrżała Yumei, czując dotyk Suki. - I jak chciałabyś mi pokazać, przecież… nie jesteś mężczyzną? I po co? Przecież już wszystko mi… pokazałaś?
Ale nie próbowała unikać pieszczoty dłoni Yozuki.
- Pokazałam Ci tylko, jak to jest, kiedy ma się orgazm. - mentorskim tonem wyjaśniła Suki i roześmiała się widząc, jak pod jej dotykiem twardnieje szczyt piersi dziewczyny - Mężczyźni bardzo lubią nasze piersi i zawsze wtykają ręce gdzie się da. Ręce i usta… czasem nie idzie się opędzić od pocałunków. - w miarę jak to mówiła, znów schodziła ustami znanym szlakiem w dół… ale tym razem nie zatrzymała się na piersiach - Bo widzisz… osiągnąć rozkosz można na wiele sposobów… Ty poznałaś na razie ten, do którego wystarczysz sama sobie… a można jeszcze… tak… - miękko, choć stanowczo rozchyliła uda Cichej, by wetknąć tam swoją twarz. Pchała ją nie tylko chęć pomocy przyjaciółce… Suki była równie ciekawa nowych doznań. Po raz pierwszy mogła zrozumieć, co czuje całujący ją “tam” kochanek - ...mężczyźni to lubią… przynajmniej ci, na których ja trafiłam… - uściśliła, czubkiem języka smakując nowe doznanie.
Yumei zadrżała i jęknęła czując nową pieszczotę, ale też… spanikowała. Nagle zaczęła się wycofywać, aż do krańca łóżka, z którego po chwili spadła na podłogę.
- Suki-chan… ja... to dla mnie… za dużo. Ja nie mogę. - zaczęła płaczliwie wyjaśniać Yumei. - Przepraszam.
Opal nie odmówiła sobie ostatniego pocałunku i niechętnie porzuciła ten kuszący kącik. Znów przytuliła przyjaciółkę, szepcząc uspokajające słowa - Nie masz za co przepraszać. To ja przepraszam, znów się zapędziłam. To dlatego, że… że jesteś tak pociągająca. - głaskała jej jedwabiste włosy, kołysząc lekko - Nigdy nie przepraszaj, że nie pragniesz tego samego, co Twój kochanek. Masz do tego prawo. Nie musisz i nie powinnaś być mu uległa i posłuszna. Gbur, który nie będzie Cię słuchał, nie zasługuje na Ciebie. - westchnęła - Ale jedno naprawdę musisz jeszcze wiedzieć. - odsunęła Cichą, by spojrzeć jej w oczy - Widziałaś kiedyś nagiego mężczyznę? - pytanie wydawało się dziwne, ale powaga malująca się na twarzy Opal mówiła wyraźnie, że to ważne.
- Brata… jak byliśmy dziećmi. - odparła z powagą w głosie Yumei.
- Oczywiście wiesz, skąd się biorą dzieci? - kontunuowała swój wywiad Suki.
- Oczywiście… kobiety je rodzą po tym, jak mężczyzna z nimi poduszkuje. - odparła z powagą głosie Yumei.
Yozuka westchnęła i wstała z łóżka, by udać się do łazienki, a po chwili wróciła, niosąc w dłoniach sprzęt, jakiego Yumei jeszcze nie widziała. Usadowiła się z powrotem przy Cichej i wskazała jej ów przedmiot - Wiesz, co to jest?
- Nie. Skąd to masz? Musiał kosztować fortunę. - zapytała zaciekawiona Yumei, przyglądając się przedmiotowi. Który rzeczywiście kosztował dość sporo, nie tylko w monetach… ale i w dość namiętnej znajomości z jego twórcą.
- Od... przyjaciela. - odpowiedziała oględnie Suki, uśmiechając się na samo wspomnienie owych “transakcji” - To jest wibrator. Służy sprawianiu przyjemności. - wyjaśniła, wskazując włącznik i uruchamiając urządzenia - Ale nie w tym rzecz. - Opal na powrót spoważniała, wyłączając zabawkę - Chodzi o to, że… Widzisz, on jest mniej więcej wielkości męskiego… przyrodzenia. - Suki z trudem znajdowała właściwe słowa - A my mamy… w środku… barierę, którą to… przyrodzenie musi przebić za pierwszym razem. Oczywiście Twoim pierwszym razem. Tylko raz. I to może trochę… zaboleć. Ale tylko przez chwilę, potem znów jest przyjemnie. Tak przyjemnie, jak przed chwilą… a nawet bardziej. - dodała szybko.
- Acha, ale… on będzie delikatny, prawda? I tylko raz. - Yumei trwożliwie wpatrywała się w ów przedmiot, niepewna co o tym myśleć.- I ja chyba nie chcę go sprawdzać. Tego wibratora. Jeszcze nie. To dla mnie zbyt wiele, co się już stało. Nikt… nie całował mnie jak ty, Suki-chan.
- Yumei-chan… - Opal czule pogładziła dziewczynę po policzku - Nie musisz używać wibratora. Być może nigdy go nie użyjesz. Chciałam Ci tylko pokazać… wydaje się być duży, prawda? - wiedziała, że tak. Sama kiedyś przeżyła niemały szok uzmysławiając sobie, jak dużo może jej się zmieścić w środku - Ale to tylko takie wrażenie. Naprawdę. Mogę to pokazać na sobie, jeśli chcesz. - dziwnie się czuła, składając taką deklarację, ale nie wahała się ani przez moment - Słyszałam też, że niektóre dziewczyny wolały sobie oszczędzić bólu z mężczyzną i używały tego, by przebić tę… barierę… żeby potem myśleć tylko o przyjemności. - opowiadała, starając się jak najlepiej wytłumaczyć Cichej te zawiłe kwestie.
- Ja może ubiorę bieliznę, a ty… pokaż. - wyrwało się z ust Cichej, gdy trwożliwie macała podłogę w poszukiwaniu swych jedwabnych majteczek. - Tak zrobimy… dobrze?
- Dobrze. - w głosie Suki słychać było zaskoczenie, ale nie zamierzała się wycofywać ze swojej propozycji.
- Nie musisz teraz, ani w ogóle… - odparła zaczerwiona na twarzy Yumei, czując się dziwnie, że wydała Opal polecenie. W gangu zawsze było odwrotnie, to Suki miała wyższą pozycję.
- Nie przejmuj się, tylko usiądź wygodnie i patrz. - na twarz Opal wrócił typowy dla niej kpiący wyraz, w oczach zapaliły się łobuzerskie iskierki - A z bielizną to bym poczekała, być może natchnie Cię w trakcie…

<...>

- Suki-chan… ja… - zawahała się Yumei wstając i zerkając na łazienkę. - Posunęłyśmy się tak… daleko, że… ja… to dla mnie za dużo. I za szybko.
Uśmiechnęła się blado i dodała. - Było miło, ale… zrozum, ja nie mogę tak wiele tak na raz.
- Sama chciałaś, żebym Ci pokazała, co się robi z wibratorem. - Suki odzyskała humor - I tak jestem pod wrażeniem, że doszłyśmy tak daleko. Jest w Tobie ogień, z którego sama nie zdajesz sobie sprawy. - uśmiechnęła się wesoło, zerkając na zegar - Poza tym, i tak powinnyśmy już iść. Za chwilę spotkanie.
- To prawda… - rzekła Yumei porwawszy swoją bieliznę i czmychnąwszy do łazienki, rzekła głośno. - Ja pierwsza.
Suki uśmiechnęła się do siebie i ruszyła do małego aneksu kuchennego, by porządnie opłukać swoją "zabawkę" i schować poza zasięg wzroku Yumei, a potem po prostu się ubrała i starannie poprawiła uczesanie i makijaż. Zniknęła w łazience tylko na chwilę, gdy już zwolniła ją Cicha i wyszła z niej świeża, pachnąca i uśmiechnięta od ucha do ucha.
- No to w drogę... - rzuciła wesoło, otwierając przed przyjaciółką drzwi.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 06-06-2014 o 13:02.
Viviaen jest offline  
Stary 06-06-2014, 12:38   #46
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. jeszcze lepiej poznajcie Suki

Ruszyły do kryjówki, którą stanowił stary magazyn urządzony dość wygodnie w stare meble.
Zanim dotarły do bocznego wejścia, ukryte przed wzrokiem postronnych, doszły do ich uszu dźwięki fletu. Znak, że Urei była już na miejscu.


Urei Shirako, zwana Słowikiem. Dźwięk jej fletu brzmiał hipnotycznie i uwodząco zarazem. Urei nie pasowała do reszty, zawsze ubrana w tradycyjnie szaty, zawsze uprzejma i dystyngowana. Jej figlarność zawsze była ukryta pod pozorami dobrych manier i enigmatycznym uśmieszkiem. Niemniej Suki poznała nieco lepiej Urei, gdy ta uczyła dziewczynę manipulowania mężczyznami. I szczyciła się także umiejętnością uwodzenia kobiet. Zajęta grą na swym ulubionym instrumencie, Urei pozornie nie zauważyła pojawienia się dwójki dziewcząt.
Opal jednak wiedziała, że jest inaczej. Uwadze Słowik nic nie uchodziło, choć pozornie mogło się wydawać, że wcale tak nie było. Niemniej słuchanie jej muzyki było przyjemnością samą w sobie, tak samo, jak przyglądanie się grającej Shirako. Tym razem jednak Suki spoglądała na swoją mentorkę nieco inaczej… dostrzegła zmysłowość jej ust, detale sylwetki, wydawałoby się tak doskonale skryte pod tradycyjnym strojem… a jednak widoczne, jeśli patrzyło się odpowiednio. Do tej pory nawet przez myśl Suki nie przeszło, że mogłaby spojrzeć na Urei jak na… kobietę. Była jej mentorką, jej wzorem do naśladowania, skarbnicą wiedzy o mężczyznach. Jej gesty Opal odczytywała zawsze jako naukę, nigdy nie brała ich do siebie. Czy coś przeoczyła? A może nie była w guście Shirako? Skupiona do tej pory na mężczyznach Yozuka poczuła nagle mętlik w głowie. Musiała przyznać sama przed sobą, że chwile zapomnienia w towarzystwie Yumei zrobiły na niej większe wrażenie, niż przypuszczała.
Yumei zaś przysiadła się z boku i w zamyśleniu wsłuchiwała się w melodię, starając się być jak zwykle niezauważalną.
W końcu jednak Urei zakończyła swą pieśń i spojrzała z ciepłym uśmiechem na Suki oraz Yumei. - Cieszę się, że was widzę. A już myślałam, że się nikt nie zjawi. Wiecie może, gdzie jest reszta?
Oczy Shirako zerkały nieśmiało to na Suki to na Yumei, ale i z pewną dozą ciekawości. Czyżby… coś wiedziała, lub czegoś się domyślała?
Opal wzruszyła ramionami w odpowiedzi, przy czym jakoś tak “przypadkiem” wyeksponowała swój biust.
- Mistrza Yoha nie widziałam od rana, Kansei pewnie gdzieś ćwiczy i jak zwykle się zapomniał, Yin i Yang pewnie ślinią się do jakichś lasek, a co porabia Noun, tego nikt nie potrafi zgadnąć. - Suki odliczała na palcach kolejnych mężczyzn - Poczekajmy jeszcze, może się zjawią. - uśmiechnęła się swobodnie do Słowik.
- Huramu-san... pewnie przyjdzie na końcu, jak zwykle. Szef musi mieć… wejście. - rzekła cichutko Yumei, choć z wyraźnym sarkazmem.
- Mężczyźni… wschodu. - odparła z dezaprobatą Urei. - Moi zachodni wielbiciele nigdy nie każą kobiecie czekać.
Co przypomniało Suki, że Urei miała legalne zatrudnienie w orientalnej gospodzie, gdzie zabawiała gości głównie grą na flecie i konwersacją.
Głównie… ale nie tylko. Opal czasami jej zazdrościła. Sama nie miała szans dostać się do szkoły, po której mogłaby wyglądać jak Słowik, ubierać się w takie stroje i zachowywać się tak… dostojnie, naturalnie, kobieco… wręcz niewinnie. Oczywiście, potrafiła manipulować mężczyznami i to z całkiem niezłym skutkiem. Ale brakowało jej… ogłady. Przy Urei zawsze czuła się jak dzikuska, wyzywająca i nieokrzesana. Ale ją wychowała ulica, a Słowik kształciła się w kosztownej szkole. Kto płacił za jej naukę? To była jedna z jej wielu tajemnic.
- Wygląda więc na to, że przez ten czas musimy się cieszyć własnym towarzystwem. - Suki roześmiała się, przekrzywiając głowę w tak charakterystyczny dla siebie sposób - Urei-san, może zagrasz nam coś jeszcze?
- Z przyjemnością. - odparła Urei, z gracją kłaniając się słuchaczkom. Ale zanim przytknęła instrument do ust, wtrąciła mimochodem. - Słyszałam, że miałyście spięcie ze… Smokami.
- Od razu spięcie… Yaosharu pali się do ożenku z Yumei… i wcale mu się nie dziwię. - Suki wyszczerzyła się radośnie do przyjaciółki - A Kansei jak lew broni honoru swej siostry... więc doszło do pyskówki… ale się rozeszło.
- No tak... Kansei. - westchnęła znacząco Urei i dodała. - Cieszę się Suki-san, że załagodziłaś sytuację.
Opal wzruszyła ramionami w odpowiedzi - Staram się. Poza tym... trochę mi pomógł Yensei-dono… akurat tamtędy przejeżdżał... - uzupełniła, z niewinną minką nawijając na palec kosmyk jasnych włosów, które tak ją wyróżniały wśród mieszkańców Azjatown.
- Dziki Kot? A co on tam… robił? - jedna brew Urei uniosła się w zaciekawieniu. Niewątpliwie swoimi słowami Opal zaintrygowała Słowik.
- Wybierał się na herbatkę do herbaciarni Cheng’a. - odpowiedziała Suki, uśmiechając się tajemniczo.
- Później muszę cię spytać… skąd to wiesz. - odparła żartobliwie Urei zaczynając grać piękną, acz smutną melodię na flecie, podczas gdy “Cicha” wyraźnie się zaczerwieniła, gromiąc “Opal” spojrzeniem.
Suki uśmiechnęła się uspokajająco do Yumei i złożyła palce skrytej prze wzrokiem Urei dłoni w dwa szybkie znaki, przekazując przyjaciółce, że jej… ich tajemnica... jest bezpieczna. A potem rozsiadła się wygodnie w fotelu, by delektować się muzyką i widokiem grającej Słowik.
Jej uśmiech nie umknął spojrzeniu Urei. To był pewien problem… Słowik była ciekawską osóbką. Ale grała bardzo pięknie. Jej flet dźwięczał nutkami tęsknoty, a jej spojrzenie badawczo spoglądało na Suki w sposób niewątpliwie zmysłowy. Jakby ów flet właśnie ją przywołaływał ku Urei.
Zauroczona tą muzyką Opal pomyślała leniwie, że tak właśnie musi się czuć każdy i każda z “wielbicieli” i “wielbicielek” talentów Shirako. Wyjątkowo. Jakby była jedyną wartą uwagi osobą na całym świecie. I doszła do wniosku, że to bardzo przyjemne uczucie. Czy ta subtelna zmiana zachowania mentorki świadczyła o tym, że Suki zakończyła swoje szkolenie? Że jest już gotowa? A może to jakaś forma sprawdzianu? Myśli płynęły nad wyraz leniwie w głowie Opal, która stwierdziła wreszcie, że pozwoliłaby się uwieść Urei nawet, jeśli oznaczałoby to negatywną ocenę jej postępów w nauce. Powolnym rozważaniom towarzyszyło jednak zamyślone spojrzenie utkwione w oczach Słowik i enigmatyczny uśmiech na jej twarzy… intrygujący i niewątpliwie skrywający jakieś tajemnice. Tak bardzo podobny do tego, jaki na co dzień zdobił śliczną twarz Urei…
Ich spojrzenia spotykały się co chwila… Oczy Urei wydawały się hipnotyzować i kusić. W jej przypadku trudno się było oprzeć tej magnetycznej melodii. Suki nie raz widziała, jak przeciwnicy Urei ulegali magii jej muzyki. Ale Słowik nie korzystała z takich sztuczek na przyjaciołach. Jej oczy czasami leniwie się przymykały, gdy melodia przyspieszała, ale gdy otwierały, ich błyszczące spojrzenie zdawało się przenikać ubranie Yozuki i próbowało wedrzeć się do jej duszy. Melodia jednak miała swój koniec i Urei skłoniła się lekko tuż po przebrzmieniu ostatniego tonu.
- Piękne… - westchnęła Opal, posyłając Urei przeciągłe spojrzenie spod długich rzęs - ...jaki nosi tytuł?
- Getsumen e no akogare… Tęsknota za księżycem. - mruknęła zmysłowym tonem głosu Urei, odkładając z pietyzmem instrument na bok. - To opowiedzcie o spotkaniu z “Dzikim Kotem”. I o całej tej awanturze ze Smokami.
- W sumie to wszystko już wiesz. - Opal lekko wzruszyła ramionami - Przyplątał się Yaosharu ze swoimi przybocznymi i zaczepił Yumei. Nim zdążyłam zareagować, wtrącił się Kansei i omal nie doszło do bójki… ale na to wszystko wjechał jak zwykle z hukiem Kirumasu i dość… stanowczo… - uśmiechnęła się mimo woli - ...kazał mu wracać do siebie. I tyle. - zakończyła niewinnie.
- Tak... to w stylu Yensei-dono. - zachichotała wesoło Urei i zerkając wprost w oczy Suki, spytała. - A co się wydarzyło… później?
- To… to jest pieśń na inną okazję.... - odpowiedziała Opal, uśmiechając się łobuzersko - ...poza tym... jeszcze nie gotowa. - zamruczała, nie spuszczając wzroku z twarzy Słowik.
- Och… szkoda. - rzekła z uśmieszkiem na twarzy Urei. - Słyszałam, że…
- Zrobiło się ostatnio głośno u nas… - słowa te skończyły się głośnym, jazgotliwym śmiechem. A pochodziły z ust wchodzącej do magazynu postaci.

]

Masaru Fuse przezywany Noun - Hieną z racji śmiechu i sposobu bycia podobnego do tego zwierzęcia i o twarzy ukrytej za skórzaną maską wszedł do magazynu. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, pytając. - Gdzie jest reszta? Wiem, że bliźniaki nie przyjdą, ale gdzie jest Wąż? Gdzie szef?
- Jak widzisz, tu ich nie ma. - Suki zerwała się z fotela, by serdecznie uściskać nowo przybyłego, po drodze mrugając porozumiewawczo do Urei. Dla obu było jasne, że dokończą przerwaną rozmowę… w dogodniejszym terminie - Co zatrzymało nasze nierozłączki? - zapytała, na powrót sadowiąc się wygodnie w fotelu.
- Spili się w barze, pobili obsługę… dali się złapać straży dzielnicowej. Odsiadują za zakłócanie porządku i trzeźwieją. - wyjaśnił ironicznie Fuse. A Yumei westchnęła smętnie… Yin i Yang lądowali w areszcie dość regularnie. Mieli zbyt słabe głowy i zbyt duży apetyt na alkohol.
- Znowu…? - niesmak na twarzy Suki odzwierciedlał jej myśli - Ktoś ich powinien w końcu porządnie sprać. Może wtedy zrozumieją. - zacisnęła usta w karminową kreskę. To byli doskonali wojownicy, ale na co komu nawet najlepszy wojownik, jeśli akurat leży w celi pijany jak bela? Yozuka nie kryła się ze swoimi poglądami i mimo sympatii, jaką żywiła do braci, często wybuchały między nimi ogniste kłótnie o ich nazbyt rozrywkowy sposób bycia.
- Ty chyba nie zamierzasz spróbować, moja droga? - zapytał z chichotem Masaru, zerkając na zegarek. - Jak dotąd, żadna pięść nie wbiła im ni odrobiny rozumu do tych grubych czaszek.
- Przemoc nie zawsze jest rozwiązaniem. - stwierdziła Urei.
- Na pewno nie jest to rozwiązaniem problemu ze Smokami. Ciekawe, którą tygrysicę rzucimy im na pożarcie. - stwierdził Noun zerkając na Yumei, wyraźnie zmartwioną tymi słowami. - Plotki głoszą, że Smok… już wybrał swoją dziewicę.
- Nie Twój problem, Noun. - w głosie Opal pojawiły się ostrzegawcze nutki, które dziewczyna natychmiast złagodziła żartem - No chyba, że sam zamierzasz założyć śliczną kieckę i się poświęcić.
- Nie… To nie jest mój problem, jak sama wspomniałaś. Ale to jest problem Tygrysów. - wzruszył ramionami mężczyzna. Tymczasem drzwi się otworzyły i wszedł Kansei. Jego spojrzenie omiotło zebranych i “Wąż” skierował się ku siostrze. Nachylił się, szepnął jej coś do ucha. Po czym ruszyli wgłąb magazynu, by pogadać na osobności.
Suki z niepokojem obserwowała emocje, jakie odmalowały się na twarzy przyjaciółki, gdy jej brat odciągnął ją na bok. Skojarzenie nasuwało się samo, sprawa musiała dotyczyć wcześniejszego zajścia. Czyżby już zapadła decyzja…? Pozostawało niestety czekać, aż rodzeństwo się rozmówi.
Rozmowa ta wydawała się być dość emocjonująca. Zarówno na twarzy brata, jak i siostry gniew mieszał się z obawą, a czasami ze zniechęceniem i smutkiem. Urei przysiadła się na oparciu tuż obok Suki i spytała Nouna. - A co takiego wywęszyłeś na temat Smoków?-
- Ja? A cóż takiego mogłem wywęszyć? Szykuje się rozejm i sojusz, ale… nie wiadomo po co. I nie wiadomo na jak długo. - wyciągnął jakąś karteczkę i bawił się nią, mówiąc. - Jeśli jednak cię ciekawi, kto jest opiekunką Yaosharu przydzieloną przez szychy Triad, to… mogę coś na temat wiedzieć.
- Opiekunką? - Suki ożywiła się wyraźnie - Byłam pewna, że ma opiekuna… hmmm… znasz ją osobiście, czy tylko obiło Ci się o uszy? - dziewczyna starała się załagodzić swój poprzedni wybuch słodkim uśmiechem. Ostatnio łapała się na tym, że próbuje chronić Yumei tak samo, jak robił to jej brat… co przecież zawsze potępiała.
- Może miał? Może mu zmienili? Nie wiem. - wzruszył ramionami Noun, bawiąc się karteczką. - To ktoś ważny i Yaosaharu musiał jej słuchać. Tyle wiem. Nie ośmieliłem się rozmawiać z nią osobiście.
- Co tam masz? - Suki pozornie obojętnie wskazała ową karteczkę, która błądziła między palcami mężczyzny.
- Co mam? Ot, nic ważnego. - Fuse kiepsko udawał obojętny ton głosu. A Urei bawiła się kucykiem Suki między palcami, pobłażliwym spojrzeniem obserwując oboje. - Tylko jej imię i adres karczmy, w której przesiaduje wieczorami i stołuje się rankiem… gdy nie ma nic lepszego do roboty.
- Hmmm… - Suki wydęła kusząco wargi, opierając głowę na ramieniu Słowik… tuż przy miękkiej krągłości jej piersi - ...mam już plany na dziś. Ale może jutro...? - spojrzała na Masaru, a potem na Urei, do której uśmiechnęła się znacząco.
- Interesujące. - uśmiechnął się bezczelnie Masaru. - Mogłabyś więc być zainteresowana odwiedzeniem tego przybytku, akurat, gdy ona będzie… w środku.
- Przyznaję, że to... interesujący... pomysł. - Suki zabłysły oczy - Niezwykły... zbieg... okoliczności... - jej karminowe usta hipnotyzowały nawet Urei, gdy Opal powoli i starannie wypowiadała kolejne gloski.
- Tylko, czy… nie będziesz przypadkiem zbyt zajęta nią, niż mną? - spytał podejrzliwie Noun, jednakże ze spojrzeniem przykutym do ust Suki.
- Kto kim będzie zajęty? - kolejny męski głos. To Huramu wszedł do magazynu, jak zwykle nonszalancko paląc papierosa.


Lewe oko mężczyzny zakryte było bielmem, przy biodrze nonszalancko dyndała kabura sześciostrzałowca. Spojrzał po zgromadzonych osobach. - Dziś wieczór macie wolny, ale jutro cały gang ma wieczorem robótkę…
Huramu rozejrzał się i… mruknął zaskoczony. - Widzę, że nie wszyscy tu są.
- Niestety, Huramu-san. - potwierdziła Suki, robiąc smutną minkę i spoglądając na Masaru, mruknęła - Wygląda na to, że nasza kolacja znów się odsuwa. - w jej głosie wciąż brzmiały zmysłowe nutki, gdy zwróciła się na powrót do bielmookiego - Co to za... “robótka”?
- Szczegóły poda mistrz Yoh, jak przybędzie. Ale ogólnie mogę powiedzieć, że ktoś kręci się w okolicy magazynów portowych pod naszym nosem. Któraś z mafii po cichu próbuje wepchnąć się na nasze podwórko. Trzeba dać im nauczkę. - wyjaśnił Huramu entuzjastycznym tonem głosu.
- Bez bliźniaków będziemy potrzebowali dodatkowego wsparcia. - mruknęła Opal, wyraźnie sceptycznie nastawiona do pomysłu. Nie pałała szczególnym entuzjazmem do wyciągania ich z aresztu po raz kolejny.
- Co z bliźniakami? - zapytał Huramu, a Urei mu odpowiedziała. - Areszt za zakłócanie porządku, do jutra.
- Znowu… - burknął gniewnie Huramu i zaczął chodzić tam i z powrotem mówiąc. - Zobaczę co da się zrobić. Albo ich wyciągnę, albo… poszukam zastępstwa.
Suki westchnęła w duchu i obejrzała się za siebie, gdzie rodzeństwo Yamato wciąż rozmawiało. Wyglądało na to, że wszystko zawsze musi pozostawać w równowadze. Wspaniały poranek i przedpołudnie zamieniały się właśnie w kiepskie popołudnie… chociaż wieczór zapowiadał się równie ciekawie… za co zapłaci nazajutrz. Ciekawość paliła ją niemal żywym ogniem, ale wyglądało na to, że “przypadkowe spotkanie z opiekunką Yaosharu będzie musiała przełożyć na później. Równie wielki zawód widziała na twarzy Masaru… choć z zupełnie innego powodu, jak się domyślała. On naprawdę traktował tę kolację jak randkę… w interesach.
- Czy są jeszcze jakieś sprawy o których powinienem wiedzieć? - spytał sfrustrowanym głosem przywódca ich małego gangu.
- O to trzeba by zapytać Kansei. - mruknęła niechętnie Opal, przytulając się na powrót do Urei, tym razem opierając głowę nieco bardziej na miękkiej krągłości Słowik niż na jej ramieniu i przymknęła oczy. Nie lubiła nie mieć kontroli nad pojawiającymi się komplikacjami.
- To znaczy? - spytał zaskoczony Huramu, a Masaru dodał nieco enigmatycznie. - Shiro Ryūi.
- Aaaa, to na razie nie nasz problem. To kwestia, która nie leży w naszych możliwościach. - machnął dłonią Huramu, podczas gdy rodzeństwo podeszło do pozostałych członków gangu.
Tymczasem do magazynu wszedł kolejny osobnik. Dobrze znany pozostałym członkom gangu.


Mistrz Yoh. Stary szermierz o dość tajemniczej przeszłości i chrapliwym głosie. Należał do członków Triady średniego stopnia. Wyżej, niż szeregowi uliczni członkowie, a niżej niż decydenci Triad. Przyczyny, dla których dołączył do Triad były niezrozumiałe… widac bowiem było, ze nie przepadał za byciem członkiem organizacji przestępczej.
- Chyba już nie ma co czekać na resztę. - rzekł, rozglądając się. - Więc przejdźmy do rzeczy. Ktoś się bawi w naszej piaskownicy i pod naszymi nosami próbuje przerzucać nielegalne towary. Ktoś uważa, że Azjatown nie ma opiekunów. Temu komuś trzeba będzie o tym przypomnieć. Nasi szpiedzy wywąchali termin kolejnego transportu i miejsce odbioru. Czyli jutro godzinę po północy... przy placu Roztropnego Tiena. Nie wiadomo, na co dokładnie się szykować. To nie będą związki zawodowe, ale mogą być Cycione, a więc magusy z ciężką bronią, lub… Czarna Ręka, więc tylko elfy ciężko uzbrojone. Byc może nawet jakiś mechaniczny strażnik. Konwój liczy dwa pojazdy, ale należy go powstrzymać, zanim wyruszą. Jakieś pytania?
- A jeśli to pułapka? - dość entuzjastycznie zapytała Suki, co nieco kontrastowało z treścią pytania.
- To nie wpadnijcie w nią. - odparł spokojnie mistrz Yoh. Przez chwilę milczał, po czym dodał. - Nie ma żadnych przesłanek na to, by mogła to być pułapka. Zwłaszcza, że… 49-tki giną często.
Spojrzał po grupce dookoła. - Więc pokażcie, że jesteście silni i wykonajcie zadanie.
- Tak, mistrzu. - Yozuka uśmiechnęła się radośnie do szermierza, po czym skierowała pytające spojrzenie na Yumei… przy okazji ocierając się policzkiem o pobliską miękkość skrywaną pod tradycyjnymi szatami Urei.
Zmysłowy pomruk wyrwał się cicho z ust Urei, zakończył się jednak pytaniem.-Jak ryzykowna to misja. I czy mamy jakieś plany na nią?
- Ponieważ te transporty odbywają się mniej więcej cyklicznie, można zacząć od rekonesansu... wspieranego przez pozostałych członków z pewnej odległości. A potem… zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. - stwierdził w odpowiedzi Yoh. - Nikt nie oczekuje od was ataku na ślepo.
- Kogo proponujesz na zwiadowcę, mistrzu Yoh? - Suki z trudem oderwała spojrzenie od twarzy wyraźnie zmieszanej Cichej i uśmiechnęła się niewinnie do mężczyzny.
- To nie mnie decydować. Ale Suki-kōhai… ty lub Fuse najlepiej się ku temu nadajecie. - odparł mistrz spoglądając to na nią, to na niego.
- Ustalimy to przy kolacji. - Opal mrugnęła wesoło do Masaru. Wyglądało na to, że jednak zdążą zrobić mały rekonesans - Co Ty na to, Noun?
- Czemu nie… - zamyślił się Masaru. A Huramu wyraźnie zagniewał tym, że będąc przywódcą, został tu pominięty.
- No to chyba tyle... spotkamy się tutaj jutro koło jedenastej. - zakończył więc rozmowy. “Cicha” i “Wąż” podczas całej tej rozmowy milczeli stojąc obok siebie. Kansei wydawał się być bardzo skupiony, a Yumei… całkowicie na odwrót, wyraźnie zamyślona i rozkojarzona.
- Hmmm… - wymruczała zmysłowo Urei. - Mam ochotę na czarkę sake, przyłączysz się Suki-chan?
Wyrwała ją tym z niemej “rozmowy” między Opal a Yumei. Wymiana spojrzeń miedzy nimi pozwoliła stwierdzić Yozuce, że z “Cichą” dziś już się nie spotka. Raczej jutro…
Huramu zaś zaczął rozmawiać z Nounem, podczas gdy rodzeństwo oraz sam mistrz Yoh już wychodzili.
- Hmmm…? - w oczach Suki mignął niepokój, szybko zastąpiony łagodnym uśmiechem - Z przyjemnością… - lekko podniosła się z fotela i spojrzała pytająco na Słowik - Dokąd pójdziemy, Urei-san?
- Do “Pijanego Oni”. Dobry i przytulny lokal. - rzekła w odpowiedzi Urei, dodając po chwili wyjątkowo zmysłowym tonem głosu. - Jeśli… masz… ochotę.
- Na herbatkę… zawsze... - w cichym głosie Opal znów brzmiała ta tajemnica, która tak zaciekawiła wcześniej kobietę - ...zwłaszcza w tak...znakomitym… towarzystwie… - ach, ta czerwień ust - ...grzechem byłoby odmówić… - uśmiechnęła się niewinnie, choć cała aż kipiała zmysłowością.
- Herbatkę... - zachichotała Urei, zakrywając usta rękawem kimona. - To chodźmy… niech się chłopcy bawią w swoim towarzystwie.
To mówiąc, wymownie spojrzała na ich przywódcę, zawzięcie dyskutującego o czymś z Fuse.
Suki ze śmiechem przyznała jej rację i przewróciła wymownie oczami, po czym kołysząc biodrami podążyła wraz z Urei ku wspomnianemu lokalowi. Świadoma, że odprowadzają ją zainteresowane zerknięcia co najmniej jednego z dwójki dyskutujących żywiołowo mężczyzn.
Podobnie jak Urei, której obcisły w strategicznych miejscach strój jak i wysokie “zęby“ geta które nosiła, sprawiały, że jej biodra kołysały się hipnotycznie, przykuwając do siebie uwagę. Słowik szła dość szybko, ale nie mogła nadążyć za Suki. W dłoniach ściskała delikatnie swój długi flet.
Dlatego też Opal zaczekała na swą towarzyszkę przy drzwiach i nonszalancko otworzyła przed nią drzwi, przepuszczając przodem i rzucając na pożegnanie rozbawione spojrzenie mężczyznom, którzy speszeni niczym chłopcy przyłapani na robieniu draki, natychmiast powrócili do przerwanej rozmowy.
Tuż za drzwiami magazynu na obie kobiety czekał Yoh. Mistrz zwrócił się do Urei. - Zostaw nas na chwilę samych.
Po czym, gdy Słowik się oddaliła, rzekł wprost do Suki. - Jutro koło południa przyjdę po ciebie, Suki-kōhai. Mamy ważne spotkanie dotyczące… twojej przyszłości.
- Mojej… przyszłości? - Suki zachowała spokój, choć krew jakby odpłynęła jej z twarzy. Natychmiast spoważniała - Dlaczego nie możesz mi powiedzieć już teraz, shifu?
-Spotkasz się z kimś odpowiedzialnym za… rozmowy i negocjacje. On lub ona… oceni twój potencjał, Suki-kōhai. - wyjaśnił spokojnym tonem Yoh.
- Och… - zaskoczenie odbiło się na jej twarzy - Mogę się jakoś… przygotować… do tej rozmowy? - to nie była walka, przed którą mogła mieć dodatkowy trening. To było coś zupełnie innego… a sądząc po zachowaniu szermierza, mogło wiele zmienić w życiu dziewczyny…
- Przygotowywałaś się podczas nauk ci udzielanych. Teraz… - przesunął spojrzeniem po Suki. - Możesz dobrać odpowiedni strój. Poza tym… - uśmiechnął się mistrz. -[i] Poradzisz sobie.[i]
- Będziesz przy tej rozmowie? - Suki mimo obaw odwzajemniła uśmiech. Był zdecydowanie zaraźliwy.
- Tak. Będę. - potwierdził mistrz i sprecyzował z lekkim uśmiechem na obliczu. - Będę obserwował, ale nie będę mógł zbytnio uczestniczyć. W końcu będziesz musiała poradzić sobie sama.
- Wiem, shifu. Ale cieszę się, że tam będziesz. - roześmiała się, przyglądając się sobie przez chwilę, po czym podniosła nieco zdziwione spojrzenie na mistrza - Co właściwie jest nie tak z moim strojem?
- Bardziej tradycyjny byłby odpowiedniejszy. - wyjaśnił Yoh.
- Poproszę o pomoc Urei-san. - oświadczyła pogodnie Suki, zerkając na czekającą Słowik - Coś jeszcze powinnam wiedzieć? - zapytała, na powrót zwracając się do mistrza.
- Niestety… ja więcej nie wiem. - odparł Yoh. Wzruszył ramionami, dodając. - Nie zostałem… powiadomiony.
- Przez kogo? - dociekała dziewczyna.
- Przez tych, którzy stoją nade mną. - stwierdził enigmatycznie mężczyzna.
Suki prychnęła tylko w odpowiedzi. Yoh potrafił być irytująco tajemniczy, ale nauczyła się już, że nie ma co z tym walczyć - Będę gotowa. - stwierdziła tylko krótko, kłaniając się z szacunkiem mistrzowi. “Na tyle, na ile można być gotowym…” dodała w myślach. Co oznaczało “bardziej tradycyjny” strój i skupienie. Musi się wyspać, to pewne… aczkolwiek nie musiała wstawać zbyt wcześnie. Do południa wszak mogła się wylegiwać.
Urei czekała cierpliwie, aż Suki skończy rozmowę z Yohem i na powitanie spytała. - Bardzo cię strofował?
- Nie… - Opal wydawała się nieco zamyślona - Mam się ubrać bardziej… tradycyjnie. Pomożesz mi coś znaleźć? - zapytała niespodziewanie.
- Hmm… kiedy chciałabyś szukać? - oceniła sylwetkę Suki, mowiąc. - Masz większe piersi niż ja, ale jak duże to musiałabym… ocenić dopiero. Najpierw… sake... i herbatka.
- Tak naprawdę to mam niewiele czasu. Strój mi potrzebny na jutro, a na dziś wieczór mam już… plany… - zamyśliła się, zerkając na zegarek - Ze dwie, może trzy godziny. - sprecyzowała ze smutną minką.
- To dużo czasu… na rozmowę i nie tylko, Suki-chan. - odparła ciepło Urei. - Chodźmy więc do mnie. Tam sobie pogadamy. I poprzymierzasz moje kimona.
- Na pewno…? - Opal nie wyglądała na przekonaną - Twoje stroje są z pewnością bardzo kosztowne. Nie mogłabym… - westchnęła cicho, nie kończąc zdania. Oczywiście marzyła o tym, by móc założyć choć raz takie kimono i uczesać włosy tak kunsztownie, jak nosiła je Słowik. Ale co innego było o tym pofantazjować, a co innego pożyczyć taki strój i niechcący go zniszczyć… wyobraźnia podpowiadała jej w tym momencie wyłącznie czarne scenariusze.
- Nie planujesz chyba w moim kimonie się bić lub...upijać w karczmie, co Suki-chan? - zapytala zaciekawiona “Słowik”, chwytając za dłoń dziewczyny i prowadząc ją w kierunku swojego domu.
- Oczywiście, że nie. - Suki wzruszyła ramionami, po czym się roześmiała - Ale nigdy nic nie wiadomo…
- Moje kimona to nie delikatne origami. Nie niszczą się aż tak łatwo. - odparła ze śmiechem Urei - W innym przypadku nie miałabym z nich zbyt wielkiego pożytku.
- Nooo… dobrze. - Opal uśmiechnęła się radośnie, wyraźnie przekonana. Zapowiadała się niezła zabawa…
Urei stać było na prawdziwy dom otoczony solidnym płotem i miłym oku ogrodem. Po przejściu przez bramę Słowik prowadziła Suki wąską dróżką wśród krzewów, omijając przy tym niektóre bardziej widoczne pułapki, bo i tych bardziej ukrytych pewnie było kilka. Zostawiły buty przed drzwiami i ruszyły dalej, meandrując w labiryncie papierowych ścian, aż dotarły do sypialni Urei, gdzie ta rozsunęła sprytnie ukrytą szafę, odsłaniając swoje skarby.
- Myślę, że powinnaś się rozebrać, Suki-chan… acz może najpierw sama jakieś wybierzesz?
Opal stała niemal z rozdziawioną buzią, gapiąc się na wielokolorowe stroje. Mogłaby tu spędzić tydzień i na pewno by jej się nie znudziło… Jak miała wybrać wśród tych skarbów coś dla siebie?
- Może… zdam się na Ciebie… - wyszeptała w końcu, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od malujących się przed jej oczami wspaniałości.
- Coś… klasycznego? - zamyśliła się Urei, wyjmując czerwone kimono ozdobione wyszukanym wzorem malowanym na jedwabiu za pomocą magii.
- To… oficjalne spotkanie. Coś jak… sprawdzian. - Suki była wyraźnie trochę rozkojarzona, przez co też nieco bardziej szczera i otwarta. Ale… czy była to tajemnica? Pewnie nie aż tak wielka… choć dziewczyna nie chciałaby się potem tłumaczyć wszystkim z niepowodzenia, więc wolała się nie chwalić zbytnio swoim jutrzejszym spotkaniem.
- To jest oficjalne kimono, Suki-chan. Wierz mi... mam bardziej figlarne. - odparła z cichym chichotem Urei, zasłaniając usta rękawem.
Suki przyjrzała się strojowi usiłując przybrać na twarz krytyczny wyraz, ale oczy świeciły jej się bursztynowym blaskiem na samą myśl o możliwości przymierzenia czegoś tak pięknego i dostojnego - Może… może najpierw zobaczę, jak leży? - zapytała z pozornym spokojem i nonszalancją
- To dobry pomysł. - zgodziła się z nią Urei, z podejrzanie podstępnym uśmieszkiem i wyraźnymi błyskami w spojrzeniu.
- Jak to się w ogóle zakłada? - tym razem powątpiewanie w głosie Opal nie było udawane.
- Na skórę, Suki-chan… - odparła ze śmiechem Urei i ułożyła strój na swym łóżku. - Najpierw rękawy, a potem się trzeba opatulić nim. I cała sztuka tkwi w obi. Jego wiązanie jest najtrudniejsze.
- Och… - na policzki Opal wypełzł podstępny rumieniec, gdy uświadomiła sobie, że nie ma na sobie bielizny, przez co zdjęcie “wierzchniego” stroju sprawi, że tak od razu zupełnie naga stanie przed Urei. Która przecież nie mogła o tym wiedzieć… choć jej zamiary były aż nazbyt czytelne dla Yozuki. Dlatego też dziewczyna uciekła w swój nieco kpiący sposób bycia i zabrała się za zdejmowanie gorsetu i bluzki, jakby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Lisi uśmieszek i spojrzenie “Słowik” skupione na odsłanianych przez Suki obszarach świadczyło o tym, że Urei pozytywnie ocenia krągłości Yozuki. Nie odezwała się jednak w ogóle, cicho czekając, aż “Opal” będzie gotowa się ubrać.
Na łóżku wylądowała najpierw bluzka, zaraz za nią powędrowały pończochy, a potem z bioder zsunęła się spódnica, odsłaniając przed Słowik absolutnie wszystkie sekrety dziewczyny, która ze stoickim wręcz spokojem również i tę część stroju rzuciła na łóżko, po czym spojrzała z enigmatycznym uśmieszkiem na Urei, pytając niewinnie - I co teraz?
Jedna brew Urei uniosła się na widok braku bielizny u całkiem nagiej Opal. Uśmieszek na jej twarzy zrobił się bardziej zmysłowy. Kobieta przesunęła palcami po skórze piersi Yozuki i wymruczała cicho.
- A teraz… chcesz się ubrać? - patrzyła wprost w oczy Suki z wyraźnym w nich apetytem. Niemniej uśmiechnęła się ciepło. - To jaki strój przykuł twoją uwagę?
- Twój… - odpowiedziała zmysłowym szeptem Opal, nie odwracając spojrzenia, ale też nie poruszając się… nie licząc unoszących się i opadających nieco szybciej niż zwykle piersi.
- Mój? To będę musiała go zdjąć. - odparła z żartobliwym uśmiechem Urei, dłońmi obejmując krągłości piersi Yozuki i już nie bawiąc się w subtelności zaczęła je pieścić i masować. - A skąd to nagłe zainteresowanie… moim strojem?
- A skąd to nagłe zainteresowanie… moją osobą? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Suki, zbliżając nieco twarz do twarzy Słowik a dłońmi wodząc po nadal okrytych kunsztownym strojem biodrach i pośladkach kobiety.
- Nagłe… zainteresowanie? - zdziwiła się Urei i uśmiechnęła delikatnie. - Moja droga Suki. Ja zawsze miałam na ciebie oko, acz.. bardziej przyjacielskie. W końcu znam twój apetyt na męskie towarzystwo i nauczyłam cię owijać ich wokół swego palca. Nie przyszło mi do głowy, że masz szersze… horyzonty.
- Mi też nie. - Opal z beztroskim uśmiechem delektowała się jędrnością pośladków mentorki - Więc podobałam Ci się od zawsze... Dlaczego mi tego nie pokazałaś, Urei-chan? - zapytała, autentycznie zaciekawiona.
- Byłaś i jesteś pięknym egzotycznym kwiatem. Samo oglądanie jest przyjemnością. Nie musi pociągać nic konkretnego za sobą. - odparła beztroskim tonem Urei, kciukami masując pobudzone szczyty nagich piersi Yozuki. - Więc… skąd u ciebie taki nagły zwrot zainteresowań, Suki-chan?
- Więc zaprosiłaś mnie tutaj by sobie... pooglądać? - uparcie drążyła temat Opal. Przez chwilę wydymała wargi, przy czym wyglądała jak naburmuszona dziewczynka, a potem zmarszczyła brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając - Dziś przed spotkaniem... zachowywałaś się inaczej niż zwykle...? Czy tak samo... tylko ja dopiero dziś zwróciłam na to uwagę? - zapytała w końcu z wahaniem.
- I podpytać o parę rzeczy i… pomóc w wyborze kimona… i… - nachyliła się i cmoknęła delikatnie usta Opal. - Pewnych rzeczy się nie planuje. Po prostu należy dać się ponieść emocjom i wydarzeniom. Nie wszystko co robię, czynię z premedytacją.
- Podpytać o "pewne rzeczy" mogłaś przy czarce sake, a w kwestii stroju... myślałam raczej o chodzeniu po sklepach. - rumieniec na policzkach Suki dodawał jej niewinności, choć oczy patrzyły śmiało w oczy Urei.
- Planowałam rozmowę przy sake… i może nawet wykorzystać okazję, do kradzieży całusa… może… - zachichotała nieśmiało Słowik, pocierając znacząco palcami, których pieszczoty przeszywały ciało Suki przyjemnymi doznaniami. - A po co kupować strój, skoro mogę ci pożyczyć.
Przechyliła głowę na bok i dodała ciepło. - Jeśli uważasz, że posuwam się teraz za daleko, to… powiedz mi, Suki-chan. Nie obrażę się.
- Nie, Urei-chan. - dziewczyna z nieco zawstydzonym uśmiechem pokręciła głową - Nie przerywaj. To bardzo... przyjemne... - na chwilę przymknęła oczy, delektując się tą przyjemnością, a potem nieco niecierpliwie potarła dłońmi materiał na pośladkach Słowik - Szkoda tylko... że jesteś... ubrana... - szepnęła miękko.
- A czyja to wina? - wymruczała zmysłowo Urei, kręcąc zalotnie pupą. Nachyliła się i muskając językiem szyję Suki, dumnie wypięła tyłeczek wprost w dłonie Yozuki. - Wszak możesz mnie rozebrać, jeśli masz ochotę. Ponoć podobało ci się kimono, które mam na sobie.
- Nie przywykłam do takich strojów. - odcięła się Suki, odchylając głowę, by Słowik miała lepszy dostęp do jej szyi - Nie do końca wiem, jak się do tego dobrać.
- Może lepiej będzie jak się… położysz w moim… łóżku, co? A ja zajmę się resztą. - wymruczała zmysłowo Urei, całując delikatnie szyję dziewczyny i po chwili dodając. - A tak poza tym… skąd te nowe pragnienia, klejnociku?
- Jakoś tak… same przyszły. - Opal ułożyła się w pościeli na boku i podparła głowę dłonią, z zagadkowym uśmiechem obserwując rozbierającą się Urei. Jak wszystko, co robiła, także i tę czynność wykonywała dostojnie i bez pośpiechu… tak naturalnie jej to przychodziło… - A jak to z Tobą było, Urei-chan? Jak odkryłaś, że podobają Ci się kobiety? - jej zaciekawione spojrzenie bez cienia wstydu wyławiało kolejne fragmenty ciała Słowik wyłaniające się spod zdejmowanego kimona.
- Och… trudno powiedzieć. To było duże przyjęcie pełne alkoholu i miłości. My... bardowie, lubimy rozrywki i własne towarzystwo. A kobiety i mężczyźni podobali mi się od zawsze… uwielbiam piękno w każdej postaci. - odparła z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy. Urei, odsłoniwszy swe skarby przeciągnęła się zmysłowo, przesuwając dłońmi po swym ciele… jakby owe dłonie nie należały do niej, lecz… do kochanki lub kochanka wielbiącego jej krągłości. - W moim przypadku, przyszło to naturalnie… nigdy specjalnie nie przejmowałam się płcią czy rasą osoby, która mi się podobała. Nie miałam takich rozterek w ogóle. I nie mam teraz. Ale… nie wymuszam uczuć na siłę, Suki-chan. Przynajmniej nie prywatnie, bo jeśli zadanie wymaga uwiedzenia kogoś to…
Sięgnęła po długi drewniany flet, przesunęła zmysłowo instrumentem pomiędzy piersiami, po brzuchu i łonie. Uśmiechnęła się figlarnie, klękając tuż obok Suki i odkładając flet obok. - Wszystko w swoim czasie… dziś odrobinę się zabawimy, a dalej… posuniemy się przy innej nadarzającej się okazji.
Opal z fascynacją przyglądała się Urei. Z jednej strony patrzyła na nią tak, jak zawsze to robiła - jak na mentorkę, odruchowo ucząc się gestów, mowy ciała… tych wszystkich subtelnych detali, które nauczyła się dostrzegać i używać jak broki. Z drugiej strony jednak dostrzegła w niej piękną i budzącą pożądanie kobietę… dziwiąc się, że nigdy wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Subtelna różnica, która zmieniała wszystko.
- Jak to możliwe, że nigdy wcześniej… nie przyszło mi to do głowy…? - mruknęła jakby do siebie, wyciągając dłoń, by pogładzić miękkie krągłości piersi Słowik - Przecież to najbardziej oczywista forma… nauki. Zwrócenie na siebie uwagi mężczyzny to nie koniec… to dopiero początek… - jej szeroko otwarte oczy płonęły ciekawością i pożądaniem, ale także bezbrzeżnym zdumieniem, że to wszystko dzieje się dopiero teraz.
- A czemu miałoby przyjść wcześniej? - uśmiechnęła się ciepło Urei, pozwalając dłoni Suki badać swoje ciało. Sama zresztą palcami sięgnęła między uda swej uczennicy i muskała opuszkami palców sekrety jej łona. - Wszystko ma swój czas i miejsce. Nie ma co się spieszyć.
Przez myśl Opal przemknęło jej tak niedawne spotkanie z Yumei i zachichotała cicho. Nigdy nie miała zbyt dużo cierpliwości, długie uwodzenie i niekończące się “mizianie”, jak zwykła to określać, nudziły ją nader szybko. Widać to było po jej ruchach, które nabrały pewności, dłonie Suki mocniej pieściły i masowały piersi Urei, czasami błądząc po jej brzuchu i plecach. Także i usta były niecierpliwe… miękko i delikatnie, choć bez wahania smakując słodycz warg Słowik… ukrywając pod powiekami bursztynowy ogień płonący w oczach.

<...>
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 06-06-2014 o 13:00.
Viviaen jest offline  
Stary 06-06-2014, 12:40   #47
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 3. skoro już ją znacie...

- Mmm… to było przyjemne. - wymruczała Urei, uśmiechając się. Po czym pogłaskała włosy Suki, pytając. - To opowiesz mi o wydarzeniach z herbaciarni, czy też pozostawisz moją ciekawość… niezaspokojoną?
Opal roześmiała się cicho i oblizując się zmysłowo, ułożyła obok gejszy. W jej oczach migotały iskierki rozbawienia - Myślę, że nie muszę. Z pewnością wszystkiego się już domyśliłaś. - wymruczała, leniwie wodząc palcami po piersi Urei.
- Słyszałam plotki, papierowe ściany nie tłumią zbyt dobrze odgłosów, a kelnerki bywają wścibskie. - odparła ze śmiechem Słowik.
- Więc o co tak naprawdę pytałaś…? - Suki przekrzywiła głowę, wpatrując się z łobuzerskim uśmiechem w twarz Urei - I komu zazdrościsz? Bo nie zdążyłaś odpowiedzieć… - roześmiała się.
- Będzie kiedyś z ciebie wyjątkowo namiętna i słodka kochanka. Zazdroszczę osobie, która cię oswoi i ujeździ… tej jedynej. - zachichotała Urei i cmoknęła w czoło Yozukę.
- A pytałam o szczegóły… mimo wszystko… mam informacje z trzeciej ręki. - wzruszyła ramionami, tuląc nagą Suki do siebie.
- Jakie szczegóły? - droczyła się z nią Opal, nieustannie wodząc dłońmi po jej aksamitnej skórze.
- Te pikantne oczywiście? Czyżby ogonek kotka nie był wystarczająco satysfakcjonujący, że zwróciłaś swe spojrzenie ku kobietom? - zażartowała Urei.
- Przerwano nam. - Suki wydęła karminowe wargi w udawanym oburzeniu - Więc nie zdążyłam dokładnie sprawdzić, czy pierwsze wrażenie nie było przypadkiem mylące. Zamierzam to nadrobić wieczorem. - pokazała u szerokim uśmiechu równe, białe ząbki - Niemniej… zapowiada się… satysfakcjonująco. “Dziki Kot” nie wzięło się znikąd…
- Tak słyszałam. Uważaj na niego, to łóżkowy dzikus i zbereźnik… jeśli się rozochoci… czeka cię dzika noc… niekoniecznie w łóżku. - zaśmiała się Urei.
- Cóż… nie przeszkadza mi to. - zachichotała w odpowiedzi Suki - Lubię… stanowczych mężczyzn.
- No to trafiłaś na jednego z bardziej stanowczych i bezpośrednich mężczyzn. - odparła w odpowiedzi Urei.
- Hmmmm… ale potrafi być też słodki i delikatny. Jeśli chce. - Opal przygryzła wargę w zamyśleniu - Cóż… jak mówiłam, przerwano nam. Póki co mam apetyt na więcej… - roześmiała się swobodnie - ...choć jutro mogę mieć już inne zdanie na ten temat. - wzruszyła lekceważąco ramionami - Okaże się.
- Potrafi… jeśli zdołasz go okręcić wokół swego palca. - zgodziła się z nią Urei. - Ale ma też duży apetyt, który lubi często zaspokajać.
- Tak… i do mnie dotarły takie pogłoski… - Suki zmrużyła oczy w beztroskim uśmiechu. Wyraźnie cieszyła się na wieczorne spotkanie i wcale nie zamierzała tego ukrywać. Urei była jedną z niewielu osób, które wiedziały o jej słabości do tego mężczyzny… który do tej pory wydawał jej się nieosiągalny. Pociągała ją jego dzikość… choć i pozycja, jaką zajmował, nie była tu bez znaczenia. Cóż… Yozuka zawsze mierzyła wysoko.
- Na to spotkanie też szukasz stroju, czy masz coś już zaplanowane? - zapytała zaciekawiona Urei.
- Właściwie to… nie zastanawiałam się nad tym. Nie mam zbyt wielu strojów… poza tym… przebranie się nie wydawało mi się… konieczne. - zamyśliła się nieco stropiona dziewczyna.
- Cóż… - Urei przesunęła wymownie dłonią po łonie Suki. - Może i masz rację… sama jesteś pokusą. I to dlatego nie miałaś… majtek?
Ocierając się piersiami o nagą Opal, “Słowik” zaczęła muskać palcami pączuszek rozkoszy dziewczyny.
- Przypominają o mnie pewnemu… kocurowi. Bezpiecznie ukryte w kieszeni jego spodni. - odpowiedziała Suki, usiłując zachować na twarzy niewinną minkę.
Słowik spojrzała zaskoczona na Opal, po czym... wybuchła głośnym śmiechem, przez chwilę niezdolna do swych niegrzecznych działań.
- No to pięknie. Nie zdziwiłabym się, gdyby ów kocurek zaciągnął cię w boczną uliczkę i posiadł w dzikim szale namiętności. - odparła na koniec Urei, tuląc Suki do siebie.
- Myślisz…? - Opal przez chwilę obracała tę myśl w głowie - ...żadna boczna uliczka nie jest tak do końca pusta. Cała dzielnica miałaby o czym plotkować przez miesiąc chyba… - roześmiała się wesoło. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało - ...zobaczymy. Tak, czy inaczej, tego braku nie zamierzam uzupełniać. - dodała, uśmiechając się szeroko.
- To niewątpliwie będzie miła niespodzianka dla Kocurka… - zachichotała Urei, po czym nagle zamyśliła się. - Ale ty… chyba zasiedziałaś się u mnie, Suki-chan.
- Chyba jeszcze nie jest tak późno…? - Opal sięgnęła po zegarek, który leżał wśród jej rzeczy na podłodze i westchnęła smutno - Wygląda na to, że nie zdążę ani poprzymierzać Twoich strojów, ani nauczyć się wiązać obi. Masz coś, co jest mniej... skomplikowane przy zakładaniu? - bezradnie wpatrzyła się w barwną zawartość jej szafy.
- Myślę, że przymierzanie możemy jeszcze zrobić i naukę też… ale inne przyjemności musimy sobie odpuścić. - zachichotała Urei wstając z łóżka i podchodząc do szafy. - Chodź i przyjrzyj się moim zbiorom.
Westchnienie zachwytu wyrwało się z ust dziewczyny, gdy powoli sunęła wzdłuż równego rzędu wieszaków ze strojami. Były rzeczywiście różne… od ceremonialnych, po “figlarne”... a wszystkie piękne i starannie wykończone… i z pewnością bajecznie drogie. W końcu spojrzenie Suki spoczęło na czerwonej sukni, na której czyjeś zgrabne palce wyszyły wspaniałego pawia. Powoli powiodła dłonią po misternym hafcie, potem przez chwilę delektowała się jakością materii, z której uszyto cały strój… z niemal nabożną czcią wyjęła suknię z szafy i spojrzała błagalnie na Słowik - Mogę tę, Urei-chan? - zapytała, przykładając strój do ciała i odwracając się w stronę ogromnego lustra, które stało obok szafy.
- Możesz klejnociku… będziesz w niej zniewalająco wyglądać. - odparła z ciepłym uśmiechem Słowik.
- Jesteś cudowna... - Opal ucalowała gorąco wargi Urei i przytuliła do siebie suknię - Ale odbiorę ją chyba jutro... dziś mi nie po drodze. - uśmiechnęła się szeroko, przypatrując się z zachwytem swojemu odbiciu w lustrze.
- Zgoda… zostanę dłużej w łóżku. - zażartowała Urei. - Powinnaś mnie zastać jutro rano.
- Eeeee… rano…? - Suki zachichotała - Nie mam pojęcia, czy wyrobię się rano… ale na pewno przed południem, Urei-chan.
-Poczekam na ciebie, lub zostawię ci wiadomość, gdzie zostawiłam sukienkę. Albo przyjdę do ciebie... jakoś sobie poradzę. - odparła z uśmiechem Urei.
- Cudowna… - Opal cmoknęła mentorkę w policzek i wcisnęła jej w dłonie strój, a sama zaczęła się szybko ubierać - Wybacz, ale muszę już lecieć… - z lekkim niepokojem zerknęła na zegarek i odetchnęła z ulgą - ...powinnam w sam raz zdążyć na miejsce. - mruknęła wesoło.
- Niewątpliwie poczeka na tak smakowity kąsek, jakim ty jesteś. - uśmiechnęła się wesoło Urei, leżąc na brzuchu i przyglądając się ubierającej się Suki.
- To może się spóźnię…? - dziewczyna przysiadła na chwilę na łóżku, ale zaraz się poderwała - Pójdę trochę okrężną drogą. - zdecydowała wreszcie i skłoniła się z gracją mentorce, po czym tym swoim charakterystycznym rozkołysanym krokiem ruszyła do wyjścia.


Yensei już stał pod ścianą jednego z budynków, rozglądając się dookoła. W jego ruchach było widać niecierpliwość, ale na obliczu jeszcze nie było gniewu. Najwyraźniej nie czekał jeszcze dośc długo, by się zdenerwować. Na uliczkach ruch już się zmniejszał, nadchodzący mrok przepłaszał mieszkańców do domów.
Suki nie bawiła się w podchody, szła po prostu środkiem chodnika, wypatrując Dzikiego Kota. Uśmiechnęła się promiennie, gdy go zobaczyła i skłoniła mu się z wdziękiem - Widzę, że już na mnie czekasz… przepraszam więc za spóźnienie, Yensei-dono. - zagaiła nader uprzejmie, niemniej z wyraźnie bezczelnym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust… co nieco kontrastowało z treścią wypowiadanych słów.
Kirumasu uśmiechnął się wesoło, zerkając na dekolt kłaniającej się Suki i mówiąc. - Nie szkodzi. To teraz odwiedzimy twój domek, czy udamy się do mnie?
- U mnie ciasno. Niewiele poza łóżkiem się zmieściło. - bezczelny uśmieszek przestał się ukrywać i całkiem jawnie rozgościł się na twarzy dziewczyny - Ze śniadaniem nie będzie problemu, tylko sake się skończyła. A u Ciebie? - zatrzepotała wdzięcznie rzęsami, składając dłonie na podołku jak grzeczna panienka… co tylko uwydatniło kuszące krągłości widniejące ponad dekoltem bluzki.
- U mnie… stajnia… pokój mam nad stajnią. - wymruczał mężczyzna zahipnotyzowany prezentowanymi mu przez dziewczynę krągłościami.
- Stajnia… - mruknęła Suki - A, właśnie… jak ma na imię Twój wierzchowiec? - zapytała niespodziewanie, po czym dodała, jakby do siebie - Nigdy jeszcze nie jeździłam konno…
- Oj, pojeździsz sobie dzisiaj. - odparł w odpowiedzi Kirumasu, nadal wpatrzony w te krąglości. Jego dłoń bezczelnie wylądowała na sukience Opal i pieściła namiętnie pośladek przez materiał stroju. - Wierzchowiec… mój? Który?
- A ile ich masz...? - lekkie pochylenie ciała spowodowało na raz trzy rzeczy… pośladek przywarł do pieszczącej go dłoni, biust zaprezentował się okazalej, a pociągnięte karminową szminką usta znalazły się o włos od ucha Kirumasu, owiewając je ciepłym oddechem, gdy szeptała wprost w nie swe słowa.
- Najlepszego... bardzo blisko ciebie. - odparł bezczelnie i pochwycił dłoń Suki, kierując ją na owego wierzchowca już preżącego się dumnie w skórzanej stajni. Dłoń mężczyzny masująca pośladek Opal szybko znalazła się pod sukienką, dotykając skóry.
- A jak ON ma na imię…? - szepnęła, pocierając dość mocno ów twardy kształt.
- Zdobywca… - ni to mruknął, ni to jęknął mężczyzna, zaciskając dłoń na nagiej pupie dziewczyny i przyciskając Suki do siebie. Nie przejął się w ogóle tym, że minęło ich kilku przechodniów. Jedno władcze spojrzenie “Dzikiego Kota” sprawiało, że odwracali wzrok i przyspieszali kroku.
- Każda brama mu ulega, z każdej wydobywa jęk. - zapewne, by porwać swą zdobycz i dokonać konsumpcji.
- Chodź, Tygrysie…

<...>

Suki mruczała, leniwie wodząc pazurkami po plecach kochanka i czasami pieszczotliwie mierzwiąc włosy. Po dłuższej chwili przeciągnęła się i roześmiała, a potem ucałowała czoło Yensei - Wezmę szybki prysznic, jeśli pozwolisz... i odwieziesz mnie już do domu, dobrze? - zamruczała z uśmiechem.
- Dobrze… - odparł rozleniwionym głosem mężczyzna. W obecnym stanie Kirumasu był zbyt zadowolony z życia, by oponować przeciw jej prośbom. Powoli zsunął się z dziewczyny, by pozwolić jej zająć się swoimi potrzebami. Nadal obserwował ją jednak, jej gibkie ciało i zgrabne ruchy.
Przygotowanie się do wyjścia nie trwało długo, dziewczyna już dawno opanowała do perfekcji błyskawiczne zbieranie się do drogi. Pozostał jedynie taki drobny szczegół…
- Chyba nie powinno się jeździć na koniu bez bielizny? - roześmiała się, widząc błysk w oczach Dzikiego Kota - Na tym dużym… mówimy teraz o odwiezieniu mnie do domu a nie o kolejnej rundce zapasów. - wyjaśniła wesoło. Zupełnie bez fałszywego wstydu czy skrępowania wycierała sobie mokre włosy ręcznikiem, kompletnie naga, lokalizując dopiero kolejne, rozrzucone poprzedniego wieczora po całym mieszkanku, elementy swojego stroju.
- Nie mam… ale można zakupić jakieś pantalony od dziewek służebnych w karczmie obok. - uśmiechnął się Dziki Kot, leżąc wygodnie w sianie i bezwstydnie wodząc za nią wzrokiem. Dolne partie ciała udowadniały właśnie Suki, jak niezmordowanym kochankiem jest Yensei.
- Wyobraź sobie mnie w pantalonach pod tą spódniczką… - Opal założyła rzeczoną część ubrania ii dramatycznym gestem przyłożyła sobie dłonie na wysokości kolan - Tu będą falbanki… - jęknęła z udawanym przerażeniem.
- Wszyscy będą się gapić… - zaśmiał się Kirumasu i spojrzał wpierw na kuszące piersi, po czym na zgrabne nogi, których spódniczka nijak nie potrafiła zasłonić. - A przedtem… się nie gapili? Ubierasz się tak, że zawsze przyciągasz wygłodniałe spojrzenia.
- Nie sądzę, by spojrzenia przyciągane przez pantalony były... wygłodniałe. - Suki naburmuszyła się jak mała dziewczynka, odwracając plecami do mężczyzny i zakładając bluzeczkę, by po chwili sięgnąć także i po gorset.
- Będziesz wyglądała uroczo… i na pewno moje spojrzenie będzie wygłodniałe. - odparł z bezczelnym uśmieszkiem mężczyzna wstając i podchodząc goły do dziewczyny. Jego dłonie wylądowały pod jej spódniczką i gładziły jej pośladki zaborczo, gdy pytał. - To co innego proponujesz?
- Chyba nic. - odpowiedziała, oglądając się przez ramię z beztroskim uśmiechem, po czym dodała bezczelnie - Założę pantalony, jeśli mi je kupisz.
- W sklepie? W najbliższej okolicy nie ma sklepików z damską bielizną. - mruczał już przy uchu dziewczyny Kirumasu, bowiem jego dłonie ześlizgnęły się po biodrach na jej wewnętrzną stronę ud, a o pośladki ocierało się coś… zgoła innego.
- W takim razie będziesz musiał zdjąć je z jakiejś służebnej… - Opal ze śmiechem wyplątała się z natarczywych objęć, ale potem zrobiła zmartwioną minkę, nieoczekiwanie poważną - ...i naprawdę musisz zrobić to szybko. Kończy mi się czas… Chyba, że mam wrócić sama? - dodała wyraźnie zawiedzionym tonem.
- Dobra, dobra… założę tylko gacie. - dłoń mężczyzny zmierzwiła nieco włosy Suki, gdy ją energicznie pogłaskał. - Mój męski zapaszek i goła klata nie powinny ci przeszkadzać podczas jazdy, prawda?
Po tych słowach szybko zaczął się ubierać. I rzeczywiście ograniczył strój do gaci, butów, spodni i pasa z ciężkim rewolwerem.
- Tylko się na mnie nie krzyw, jeśli Cię podrapię. To będzie mój pierwszy raz. - odpowiedziała z udawaną powagą, której przeczyły wesołe błyski w oczach.
- Lubię twoje pazurki. - odparł mężczyzna, wychodząc.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Suki nonszalanckim krokiem zaczęła przemierzać jego mieszkanko, zaglądając tu i ówdzie i pilnie nasłuchując, czy Kirumasu przypadkiem nie wraca. Jej bystre oczy przywykłe do wypatrywania wyławiały mnóstwo szczegółów, które umykały innym. Na przykład coś, co wpadło jej w oko już poprzedniego wieczora… A tym niewątpliwie były drzwiczki zamykane na żelazną sztabkę, drzwiczki, które nie prowadziły do żadnego z używanych pomieszczeń i kojarzyły się z wnęką na szafę. Ciekawość Opal wzięła górę i nim dziewczyna zastanowiła się co robi, jej dłonie już dopasowały odpowiedni wytrych i rozległ się cichy szczęk otwieranej kłódki. Z nieco mocniej bijącym sercem, podekscytowana, najpierw uważnie wsłuchała się w odgłosy dochodzące zza drzwi mieszkanka. Nie byłoby najlepiej, gdyby Kirumasu przyłapał ją na takim myszkowaniu… jednak na korytarzu było cicho, więc Suki ostrożnie uchyliła drzwiczki…
W środku była zbrojownia. Kilka rewolwerów, kilka pasów z amunicją, kilka strzelb. Dziki Kot nie miał wielkiego poszanowania dla tradycji swego ludu, skoro wolał zachodnią broń. Nieco konsternacji u Suki wywołały zapięczetowane skrzyneczki z trzyliterowym napisem TNT oraz… wielolufowe ustrojstwo z pasem nabojowym ważące parę ładnych kilogramów. Suki tylko raz widziała taką machinę u swego okazjonalnego kochanka wynalazcy. Ale nigdy dotąd w użyciu… zawsze jej się wydawało jednak, że coś takiego nie jest przenośne, a stacjonarne.
Nieco przestraszona i zdecydowanie czując się winną, szybko zamknęła drzwiczki na kłódkę i nie rozglądając się już zbyt uważnie, nonszalanckim krokiem podążyła do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Ominęła ją już kolacja i śniadanie, a możliwe, że ominie ją też obiad… była więc zwyczajnie głodna. Niemniej tajemnicza broń nie dała się zepchnąć na dalszy plan umysłu, tak samo jak intrygujący napis “TNT”...
- Wróciłem… z pantalonami. Świeżymi prosto z pralni i z koronką. - rzekł Kirumasu, wchodząc do pokoju i triumfalnie machając swoją zdobyczą.
Suki wychyliła się zza lodówki/spiżarki[?], z radosnym uśmiechem salutując mężczyźnie pałeczkami, w których trzymała ryżowe ciastko - Wspaniale. - odpowiedziała wesoło i wskazała głową zamknięte na kłódkę drzwiczki - Co tam jest? - z niewinną miną pochłonęła ciasteczko i sięgnęła po kolejne.
- Moje zabawki. Jak każdy chłopiec, mam skrzynkę z zabawkami… jako duży chłopiec mam duże zabawki. - odparł z bezczelnym uśmieszkiem Kirumasu i pacnął dłonią o stolik kuchenny. - Pakuj tu swoje słodkie cztery literki… założę ci pantalony.
- Cokolwiek rozkażesz... - żartobliwie odpowiedziała Opal, zręcznie wskakując na blat i wesoło machając nogami, jak mała dziewczynka na huśtawce.
Oczywistym było, że w swym dość dziecinnym podejściu do życia Yensei planuje wykorzystać sytuację do zerknięcia jej pod spódniczkę. I nie liczyło się to, że już ją widział nago i że Opal bez skrępowania mogła ową spódniczkę podciągnąć, by pokazać mu to, co chciał zobaczyć. Liczył się sam kontekst tej sytuacji, sama okazja do zerknięcia… i trzeba przyznać, że ją rzeczywiście wykorzystywał, powoli naciągając pantalony na jej zgrabne nogi, wpatrzony w to, co skryte było pod jej strojem… A widoczne, gdyż ją ubierał kucając przed nią.
- Strasznie dziecinny jesteś, Kirumasu-kun. - Opal z udawanym oburzeniem usiłowała zakryć swoje wdzięki falbankami spódniczki, choć na tyle nieudolnie, żeby niczego nie zasłonić.
- Chciałaś powiedzieć uczynny, Suki-chan, nieprawdaż? - odparł z równie udawanym oburzeniem Dziki Kot, powoli zakrywając wdzięki Suki owym jedwabnym kawałkiem bielizny.
- A jak zamierzasz mi je założyć na tyłek, skoro siedzę? - zaciekawiła się uprzejmie dziewczyna. Yensei nie odpowiedział na to pytanie. Zamiast tego wstał i położywszy dłoń na piersi Yozuki, delikatnie popchnął ją do pozycji leżącej, nie omieszakając wykorzystać sytuacji do pieszczenia owej krągłości, na której położył swą dłoń. I powoli naciągał bieliznę na pupę dziewczyny.
Grzecznie czekała, aż dokończy tę czynność, która sprawiała mu tyle radości… lekko unosząc biodra, by mu w niej pomóc. W końcu zerknęła wzdłuż ciała na efekt, jaki wywołały pantalony założone pod minispódniczką i parsknęła śmiechem - Albo mnie wyśmieją, albo jutro wszystkie laski będą chodzić w pantalonach i miniówkach… - wyjąkała z trudem, ocierając łzy śmiechu z kącików oczu.
- Mi się podobasz. - mruknął w odpowiedzi mężczyzna, głaszcząc jej ciało pod pantalonami. - Mi się podobasz… bardzo.
- Niemniej muszę już iść. - przypomniała Suki, podnosząc się i zwinnie zeskakując na podłogę, po czym ujęła Yensei pod ramię i prowadząc do drzwi, zapytała wesoło, usiłując odciągnąć myśli mężczyzny od swego ciała - Myślisz, że uda mi się nie spaść z konia? To podobno trudna sztuka.
- Nie będziesz jechała konno, tylko siedziała na koniu. To drugie jest o wiele łatwiejsze, niż prowadzenie wierzchowca i pilnowanie go. - wyjaśnił Yensei, ruszając przodem. - Nic ci nie będzie.
- Cudownie. - ucieszyła się Opal, wyraźnie podekscytowana nowym doświadczeniem, sprężystym krokiem podążając za mężczyzną.
Przeszli drugimi schodami. Tymi łączącymi mieszkanko Yensei ze stajniami karczmy obok. Tymi, którymi tu przyszli. Kirumasu trzymał tu swego gniadosza.


Zwierzę było całkiem spore i mocno umięśnione. Niewątpliwie wytrzymały wierzchowiec przeznaczony na prerię, a nie delikatny, acz śmigły koń do ścigania się na torze jeździeckim.
- Gryzie? Kopie? Wierzga? - dziewczyna dopytywała ciekawie, trzymając się nieco na dystans i nie odstępując na krok Kirumasu.
- Trochę… ale najczęściej podnosi ogon i robi tam gdzie nie trzeba. Ostatnio na stragan z warzywami. Oj, była afera. - zaśmiał się Kirumasu, klepiąc wierzchowca po grzbiecie. - Nazywa się Łobuz.
- Ach… więc bryka! - roześmiała się radośnie Suki, nieśmiało, choć z wyraźną fascynacją wyciągając rękę, by pogłaskać zwierzę - Długo go masz...? - zapytałą, po czym wymruczała konspiracyjnie do konia - Śliczny jesteś… Łobuzie… już Cię lubię...
- Dwa i pół roku. - stwierdził Kirumasu nakładając siodło na grzbiet Łobuza, który pochylił łeb, wąchając dłoń dziewczyny.
Opal łagodnie pogładziła go po chrapach, potem po głowie i szyi, przeczesała palcami grzywę. Oczy jej błyszczały ze szczęścia tą dziecięcą radością, którą większość dorosłych po prostu traci gdzieś po drodze do dorosłości. Yensei miał jednak tę radość w sobie i miała ją Suki… może dlatego tak ją do niego ciągnęło?
- Ile razy spadłeś? - kontynuowała wypytywanie, delektując się aksamitnością sierści zwierzęcia i grą mięśni pod jego skórą.
- Kilkanaście razy na początku, od czasu do czasu jeszcze teraz. To koń dzikiego zachodu, nie przywykł do odgłosów miasta i nie lubi automobili. Ale nie będziemy jechać dość szybko, byś mogła spaść. - odparł Yensei, zapinając popręg. - Wolisz z przodu czy z tyłu.
- Nie wiem. - Opal bezradnie wzruszyła ramionami - Chyba bezpieczniej będzie z przodu? - nadal nie odrywała dłoni od szyi wierzchowca, odruchowo pieszcząc ją łagodnymi ruchami ręki.
- Też prawda… choć mniej bezpiecznie ode mnie. - delikatnie zaczął zakładać ogłowie na łeb zwierzęcia. - Jedną ręką będę cię… dotykał.
- Chyba miałeś na myśli, że będziesz mnie... trzymał? - niewinnie podpowiedziała Opal.
- Hmmm… tak też to można nazwać. - odparł bezczelnie Yensei, stając za Suki i chwytając ją za pośladki tylko po to, by przesunąć swe dłonie na jej biodra i podsadzić ją przy wsiadaniu na konia.
Miała mocno niepewną minę, zwłaszcza, że nieprzyzwyczajony do tak nietypowego jeźdźca Łobuz przestąpił z nogi na nogę, ważąc ciężar Opal. Dziewczyna kurczowo zacisnęła palce na łęku siodła, starając się nadrabiać miną, choć niezbyt przekonująco jej to wychodziło.
Kirumasu jednak był doświadczonym jeźdźcem i błyskawicznie znalazł się za Suki. Jedną dłonią chwycił za wodze, drugą pochwycił dziewczynę w pasie, dociskając ją mocno do siebie.
- I jak? - szeptał jej do ucha przy okazji wodząc po nim wargami.
- Szerzej, niż przywykłam. - odpowiedziała kpiąco, jednak z ulgą wtulając się w bezpieczne objęcia Yensei.
Nie do końca takie “bezpieczne” jak się okazało, bo dłoń mężczyzny miała tendencje do zapuszczania się na piersi lub poniżej brzucha od czasu do czasu. Niemniej mężczyzna pewnie jeździł konno i wykorzystując brak tłoku na ulicach szybko zmierzał wraz z Suki do kamienicy, w której mieszkała.
Nic dziwnego więc, że Yozuka nawet nie zdążyła się znużyć przejażdżką, a już była przy domu.
Wręcz przeciwnie... wydawała się mocno zawiedziona, że podróż była tak krótka.
- Koniecznie musisz mi obiecać, że zabierzesz mnie na dłuższą przejażdżkę. - zażądała Opal, przerzucając lewą nogę przez głowę konia i spadając bokiem do kowboja, by z bezczelnym uśmiechem spojrzeć mu w oczy.
- Obiecuję… - odpowiedział z równie bezczelnym uśmieszkiem.
- Trzymam Cię za... słowo, Kirumasu-kun. - szepnęła, nachylając się ku mężczyźnie i kładąc na chwilę dłoń na tym drugim rumaku, wyraźnie spragnionym galopu... po czym zwinnie zeskoczyła z siodła i skłoniła się uprzejmie, dodając głośno, acz nadal z bezczelnym uśmieszkiem na karminowych wargach - Dziękuję za odwiezienie do domu, Yensei-dono.
- Nie ma za co... To była nad wyraz przyjemna przejażdżka, Yozuka-san. - odparł wyraźnie zadowolony mężczyzna. Spiął konia do galopu i pognał, od czasu do czasu zerkając za siebie.
Zaś Suki wystarczył jedynie rzut okiem na zegarek, by również puściła się biegiem... modląc się po drodze, by Urei czekała już na nią w jej mieszkanku…

I czekała cierpliwie. Nawet słowem czy grymasem nie dając po sobie poznać, jak długo. Skinęła tylko głową i rzekła. - Witaj, Suki-chan. Jak mija ci dzień?
- Głównie na przejażdżkach konnych. - wesoło odpowiedziała dziewczyna - Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać, Urei-chan... - dodała lekko skruszonym tonem.
- Nie musiałaś się o to martwić. Miałam swój flet. Czekanie mi nie ciążyło. - uśmiechnęła się łagodnie Urei. - Ufam, że przejażdżka była ciekawa?
- Nader. - Opal wyszczerzyła ząbki w odpowiedzi - Niemniej mamy mało czasu na pogawędki... powinnam się przebrać. Shifu zaraz tu będzie i chyba padnie trupem, jak mnie zobaczy w takim stroju... - Suki beztrosko zaprezentowała Słowik pantalony niemal w całej ich okazałości.
- Tooo… intrygujące… prowokujące nawet. - zachihotała Urei, zakrywając usta dłonią. Zmrużyła lekko oczy. - Ale i tak leżą na tobie dobrze i... kuszą.
Wzruszyła ramionami, dodając żartobliwie. - Wątpię, by twój mistrz akurat miał dość wiedzy i gustu, by wypowiadać się w sprawie mody… a zwłaszcza kobiecej bielizny.
- Cóż… jest dość… ekscentryczny, przyznaję… - zachichotała w odpowiedzi Opal i żartobliwie zaprezentowała się jak modelka na wybiegu - Jeśli ktoś jeszcze mi powie, że to wygląda seksownie, z pewnością w to uwierzę... - teraz jednak mam wyglądać... odpowiednio. To poważne spotkanie. - łagodny uśmiech na ustach dodał Suki ładnych kilka lat i morze powagi.
- Na wierzchu przynajmniej… - odparła żartobliwie Urei, układając na łóżku suknię dla Yozuki. - Rozbieraj się do bielizny. A potem, gdy się przebierzesz, dobierzemy odpowiednią fryzurę i zapach.
- Jak sobie życzysz… - Suki radośnie pozbyła się ubrania, stając przed Słowik w samych jedwabnych pantalonach - Myślisz, że powinnam je zmienić na coś… mniejszego… czy mogą zostać? - zapytała, uśmiechając się szelmowsko. Urei uśmiechnęła się nieco podstępnie i zachichotała, zakrywając usta przydługim rękawem kimona. - Niegrzeczna z ciebie dziewczyna… ale może lepiej je zdejmij.
- Tak, shifu-ko. - Suki skłoniła się głęboko, po czym szczerząc śnieżnobiałe ząbki w szerokim uśmiechu, zsunęła z bioder pantalony i już zupełnie naga ruszyła niespiesznie na poszukiwanie bardziej odpowiedniej pod suknię bielizny.
Słowik przyglądała się jej poszukiwaniom ze spojrzeniem kocicy obserwującej wyjątkowo smakowitą mysz. Ale nie czyniła nic więcej. Jedynie przysiadła się na łóżku i czekała cierpliwie.
- O, te będą chyba w sam raz… - Opal odwróciła się, z triumfalnym uśmiechem pokazując swoją zdobycz - Jak myślisz? - zapytała niewinnie.
Koci pomruk który wyrwał się z ust Słowik był bardzo zmysłowy. Przez chwilę przyglądała się tej zdobyczy, nim rzekła niby obojętnym głosem. - Nie wiem… zobaczmy jak leżą.
Suki nie umknął pomruk, nie dała się też nabrać na pozorną obojętność. Uśmiechnęła się w odpowiedzi i pochyliła, odwracając się niemal tyłem do swej mentorki, by nader powolnym ruchem wsuwać bieliznę po zgrabnych nogach… “przy okazji” prezentując krągłe pośladki obserwującej każdy jej ruch Urei.
Kolejne kocie westchnienie wyrwało się z ust “Słowik”, niewątpliwie przyglądała sie każdemu jej ruchowi. A gdy bielizna znalazła się na krągłym tyłeczku Yozuki, wydała werdykt. - Nie wyglądasz w nich jak dama, acz... na pewno piorunująco. Niemniej, jeśli przyjdzie ci do prezentowania bielizny… to akurat damą być już nie będziesz musiała.
Słowa te zakończyła chichotem.
- Zawsze mogę poszukać czegoś bardziej… klasycznego. - zgrabny tyłeczek podkreślony czerwoną obwódką znów wypiął się kusząco, gdy Suki na powrót zanurkowała w szafie… zdominowanej wyraźnie przez czerń, biel i wszechobecną czerwień. Po chwili wychynęła, prezentując znacznie grzeczniejszą zdobycz, tym razem zakrywającą “wszystko, co dama zakryć powinna”.
- Te są lepsze? - mrugnęła wesoło do Słowik.
- Też intrygujące. - zgodziła się z nią Urei i zamyśliła nad czymś. - I jakiś dyskretny gorsecik.
- Naprawdę uważasz, że jest potrzebny? - udręka w głosie Opal wyraźnie świadczyła o tym, że nie przepada za noszeniem tej części bielizny… swój gorset nosiła jak pancerz, na wierzchu, pod spodem zaś preferowała… wolność. Niemniej grzecznie, choć z wyraźną niechęcią, wsadziła rękę do szafy, pozornie na oślep. Wyglądało na to, że akurat w tym zakresie ma niewielki wybór…
- Mam tylko ten, więc jeśli jest nieodpowiedni, nie zakładam w ogóle nic. - mruknęła, naburmuszona, pokazując ów jedyny nadający się pod sukienkę gorset.
- Jestem pewna, że niewątpliwie ekscytująco będzie go z ciebie zdejmować. - zamruczała zmysłowo Urei wstając i kołyszącym krokiem podchodząc do Yozuki. - No… nie rób takiej ponurej minki.
- Pancerze nosi się na wierzchu, a nie pod ubraniem. - mruknęła w odpowiedzi dziewczyna, dobitnie dając znać mentorce, co sądzi o gorsetach. Niemniej posłusznie założyła znaleziony komplecik, do którego dodała delikatne czarne pończoszki i zaprezentowała się Urei - Czy na to mogę już wreszcie założyć tę suknię, czy czymś jeszcze powinnam uzupełnić bieliznę? - zapytała kpiąco, choć już także żartobliwie.
Zamiast odpowiedzieć, “Słowik” położyła dłonie na piersiach Suki i delikatnie przycisnęła dziewczynę do szafy. Pieszcząc te dwie krągłości stanowczymi muśnięciami palców, ustami powiodła po szyi Suki, mrucząc. - Czy jeszcze… masz obiekcje co do swego… wyglądu w tym… stroju?
- Wyglądu... już nie… ale bez gorsetu byłoby znacznie przyjemniej… - już zupełnie wesoło i przekornie odpowiedziała Opal, nie odmawiając sobie okazji do pieszczenia dłońmi pośladków Urei.
- Ale cała przyjemność… jest także w jego… zdejmowaniu… - wymruczała Urei i namiętnie pocałowała usta jasnowłosej przyjaciółki. - A teraz suknia, póki jeszcze mam dość siły by cię ubierać, a nie rozbierać.
- Wszyscy tylko o rozbieraniu… - westchnęła z udawanym oburzeniem dziewczyna, choć szeroki uśmiech przeczył owemu oburzeniu… i posłusznie podeszła do łóżka, by z zachwytem malującym się na twarzy sięgnąć po owe cudowne arcydzieło, które dziś może nazywać swoim strojem.
- Strój jest wabikiem, moja droga, tak jak makijaż i uczesanie. Ma przyciągać uwagę i wabić spojrzenia. Ale przychodzi chwila, gdy przestaje być potrzebny. I wtedy zostaje zdjęty. - zachichotała Urei podchodząc do dziewczyny, by pomóc jej założyć suknię.


- Moje wabiki całkiem nieźle działały do tej pory… - Opal wesoło zawtórowała śmiejącej się kobiecie, zerkając w lustro, które pokazywało jej coraz wspanialsze widoki i coraz trudniej było jej uwierzyć, że to nadal ona - ...chociaż nie miałabym też nic przeciwko takim… - westchnęła, nie kryjąc podziwu.
- Nie przeczę… wszak sama się im poddałam. - szepnęła stojąca tuż za Suki Urei, przy okazji muskając jej płatek uszny ustami. Po czym sięgnęła po grzebienie i szpile, by ułożyć jedwabiste włosy “Opal” stosownie do stroju.
Dziewczyna przysiadła na krawędzi łóżka i z niezwykłą dla siebie cierpliwością poddawała się zabiegom fryzjerskim mentorki. Kiedy kok na jej głowie był już absolutnie perfekcyjny, wsunęła stopy w czarne pantofelki na wysokim obcasie i podkreśliła usta nieodłączną karminową pomadką, po czym z niedowierzaniem zagapiła się we własne odbicie, muskając powierzchnię lustra opuszkami palców prawej dłoni. Jakby chciała się przekonać, że to nie sen ani zjawa…
- To… niesamowite... - westchnęła, odruchowo dumnie się prostując… choć zwykle i tak nosiła hardo podniesioną głowę. W jej spojrzeniu pojawiło się coś nieuchwytnego, coś, co kryło się także w osłoniętych kurtyną rzęs źrenicach Urei… a co powodowało u każdego mężczyzny niewytłumaczalną chęć usłużenia każdej kobiecie, mającej w sobie “to coś”.
- To prawda. - dłonie Urei oplotły ją w pasie. Piersi kobiety ocierały się o jej plecy, a podbródek oparł się o jej ramię. - Wyglądasz jak światowa dama, jak gejsza, której względy nie tylko trzeba kupić, ale i zdobyć. Jak żywy klejnot.
- Dziękuję, Urei-chan… - Opal odwróciła się w objęciach przyjaciółki i przytuliła ją czule, muskając jej wargi w lekkim pocałunku… wyraźnie wzruszona. Coż… gdyby nie wspaniałomyślna propozycja Urei, Suki nigdy nie byłoby stać na taki ubiór.
- Muszę już iść, zanim skuszę się by zburzyć dzieło, które stworzyłam. - odparła z łobuzerskim uśmieszkiem Urei, jakoś nie kwapiąc się do odsunięcia dłoni od ciała Yozuki.
- Musisz...? - zapytała niewinnie Suki - A nie możesz poczekać na shifu? Zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy mnie zobaczy? - kusiła.
- Nie mogę… wiesz, że nie. - mruknęła Urei i przesunęła dłonie na pośladki Suki. - Mogłabyś… nie wyglądać tak dystyngowanie, gdybym jednak została.
- To wspaniały komplement z Twoich ust, Urei-chan. - Opal wręcz promieniała wewnętrznym blaskiem, niczym prawdziwy klejnot, zwlekając z wypuszczeniem jej ze swych objęć.
- Ja bym to nazwała… ostrzeżeniem. - usta Słowik przylgnęły do warg Yozuki, całując je delikatnie i delektując się ich miękkością. I nieco rozmazując szminkę.
- A ja… obietnicą. - Opal z tak nietypowym dla siebie spokojem odwzajemniła pocałunek, nadal delikatnie pieszcząc pośladki kobiety.
- Nie możemy… Nie teraz… Nie… - szeptała cichutko Urei. - Nie możemy zrujnować twego stroju i fryzury.
- Więc nie rujnujmy… - z wyraźnym ociąganiem Suki zabrała dłonie i zrobiła krok w tył, by uwolnić także ręce Słowik - ...niestety, nie mam już czasu na rozbieranie i ubieranie jeszcze raz. Ale obiecuję, że kiedy przyjdę oddać Ci suknię… będę miała więcej czasu. - zakończyła z łobuzerskim uśmiechem.
- O ile wyrwiesz się z objęć “Dzikiego Kota”… Nie wątpię, że też będzie zachwycony odkrywaniem kolejnych seketów. - zachichotała Urei, zasłaniając usta rękawem. Jej oczy błyszczały ciekawością, gdy pytała pozornie obojętnym tonem. - A przy okazji, jak się ów kocurek sprawował? Co robiliście? Chyba nie było nudno?
- Nie… i nawet udało nam się przespać. - Suki bezlitośnie i z szerokim uśmiechem dawkowała informacje - Poza tym… raczej nie ma szans, by mnie zobaczyć w tym stroju. - westchnęła.
- Planujesz jakiś inny strój na spotkanie z nim? - zapytała zaciekawiona Urei.
- Nie… ja… - zmieszała się wyraźnie Opal - ...przecież oddam Ci tę suknię zaraz po spotkaniu z shifu… a poza tym... jeszcze się nie umówiłam z Kirumasu na kolejną randkę… więc… nie ma szans…? - dziewczyna ruszyła do lustra, by lekką korektą makijażu zamaskować nagłe zakłopotanie.
- Cóż… To nie jest tak, że zdołam nosić wszystkie moje suknie na raz. Kilka mogłabyś zatrzymać na dłużej… Żebyś miała powód, by mnie odwiedzać od czasu do czasu. - rzekła figlarnym tonem Urei.
- Ty… mi… kilka… - oczy Opal zabłysły bezgranicznym szczęściem, kiedy z szelestem sukni obróciła się na pięcie w stronę Słowik. Jej entuzjazm jednak nagle przygasł - A co jeśli… którejś z nich… coś się stanie? - wyraźnie męczyła ją świadomość uszkodzenia lub zniszczenia jednej z drogich sukni gejszy.
- Od tego są krawcowe, by je naprawiać… a ty znajdziesz sposób, by mi wynagrodzić tą stratę, prawda? - zapytała beztroskim tonem “Słowik”.
- Jesteś kochana, Urei-chan. - dziewczyna przyklęknęła przy nogach mentorki i wpatrzyła się w nią błysczącymi podnieceniem oczami - Absolutnie i niepodważalnie najwspanialsza na świecie. - zawyrokowała z rozbrajająco dziecięcą pewnością w głosie.
- Och… Nie przesadzaj, Suki-chan. Bo się zarumienię. - odparła żartobliwie Urei i pogłaskała ją po głowie. - Na pewno nie na całym świecie.
- Jesteś boginią i będę Cię wielbić po wieczność… póki starczy mi tchu. - z łobuzerskim błyskiem w oczach i odpowiednią dozą dramatyzmu upierała się Opal, wsuwając dłonie pod kimono mentorki i pieszczotliwie wodząc nimi po jej nogach… wyraźnie dając jej do zrozumienia, jaki rodzaj uwielbienia ma na myśli.
- Jesteś... też podstępna… i pomysłowa, jak widzę. - odparła ze śmiechem Urei, prowokacyjnie udając, że nie zauważa jej działania.
- Uczę się od najlepszych. - Suki ucałowała lekko powietrze tuż przed kuszącą wypukłością łona kobiety, po czym wstała z klęczek i z pogodnym uśmiechem spojrzała w twarz Słowik - Cieszę się, że Cię poznałam, Urei-chan. - w tych prostych słowach brzmiała płynąca z serca szczerość.
Tymczasem drzwi się uchyliły i do pokoju wpadł Yoh i zaczął. - Szybko… Su…
Zdziwił się na widok “Słowik”. - Shirako-san… co ty tu robisz?
“Słowik” skłoniła się, uśmiechając się i mówiąc. - Daję ostatnie rady Suki-chan.
- Shifu… - Opal wydęła nieznacznie wargi, nieco naburmuszona brakiem efektu, jaki miała nadzieję wywołać… niemniej uśmiechnęła się po chwili, skromnie składając dłonie na podołku - ...czy taki strój jest według Ciebie... zadowalający? - zapytała niewinnie.
- Tak. Wyglądasz… uroczo. Odpowiednio. - ocenił Yoh, przyglądając się Suki i wywołując podstępny uśmieszek na twarzy Urei, gdy mówiła. - Czyż nie jest to śliczny Przebiśnieg, wybijający się z białego puchu, czyż nie budzi zachwytu i chęci… zerwania?
- Nie drocz się ze mną. -mruknął ostrzegawczo Yoh, a “Słowik” zakryła usta rękawem, by ukryć ironiczny uśmieszek. - Gdzieżbym śmiała, mistrzu Yoh-sama.
Tych dwoje wyraźnie mówiło do siebie nie do końca to, co słyszała Opal… skupiając się zdecydowanie nie na niej, choć to ona tę dyskuję wywołała. Dyskretnie przewróciła oczami zapisując sobie w pamięci, by zapytać Słowik przy okazji, co ją łączy z mistrzem i odchrząknęła cicho, po czym mruknęła - Spieszy nam… się…? - na wpół pytając, na wpół wyrywając mężczyznę w tego dziwnego stanu, w który wprawiła go obecność Urei.
- Tak. Chodźmy. - odparł szybko Yoh, zerkając na Urei. - Miło cię było widzieć w dobrym zdrowiu i humorze, Shirako-san.
Wychodząc z mieszkanka, Opal także zerknęła na kobietę, posyłając jej całusa i pełne pytań spojrzenie, po czym ruszyła za szybko idącym mistrzem. Kiedy wyszli poza zasięg słuchu Słowik, Suki nie potrafiła powstrzymać ciekawości - Dlaczego obecność Shirako-san tak Cię… poruszyła, mistrzu? - zapytała z typową dla siebie bezpośredniością… graniczącą z bezczelnością.
- Byłem zaskoczony… nic więcej.- uciął temat Yoh, wywołując kolejne przewrócenie oczami w wykonaniu Suki i spojrzenie, mówiące wyraźnie “i tak wiem, że coś przede mną ukrywasz i jest jakieś *więcej*”, ale odpuściła. Doskonale wiedziała, że wypytywanie nie ma sensu. Zamiast tego skupiła się na spotkaniu, na które podążali - Dokąd idziemy? Z kim się spotkam? - zapytała wesoło, maskując lekkie zdenerwowanie.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Choćbym nie wiem co ci powiedział, i tak nie przygotuję cię na to, co cię czeka. - odpowiedział wymijająco Yoh. - Zresztą… o pewnych sprawach nie można mówić na ulicy.
- Och… - brzmiało strasznie poważnie. Dlatego też Opal westchnęła w duchu i pogrążyła się we własnych myślach, w ciszy podążając szybko, choć dostojnie, za mistrzem.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 06-06-2014 o 13:03.
Viviaen jest offline  
Stary 13-06-2014, 20:33   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Wycieczka do Pirackiej Zatoki okazała się porażką. Nie dość że nie uratował Amelii, to jeszcze popsuł jej plany i sam wymagał ratowania. Ledwo przeżył walkę z kultystami. I gdyby nie spotkanie z kapłanką Boga Kuźni to nie wiedziałby co robić. A tak…


Przyjdzie się mu zmierzyć z duchami na nawiedzonym statku. A eteryczne widma nie były ulubionym przeciwnikiem rewolwerowca. Broń przeciw takim przeciwnikom musiały być wyjątkowa. Albo kule…
Oczywiście problemem był fakt, że wyjątkowe kule są zazwyczaj są wyjątkowo drogie. Ale może gnomka ma jakieś niespodzianki. Albo sama Gilian?
Po porażce z rekinołakami Morgan zdał sobie sprawę, że pomoc bardzo by mu się przydała. Cała ta sprawa z porwaniem wnuka Amelii strasznie się skomplikowała.
Niemniej póki co należało załatwić większą siłę ognia. Obecność Timiego, która uratowała jego skórę przed wygarbowaniem przez bandę osobników z potwornym uzębieniem dało Morganowi do myślenia.
Może gdyby ruszył z Gilian i kilkoma innymi osobami, które już poznał… nie dostałby tak po tyłku?
Bowiem nawet najwięksi twardziele nie wygrają z przewagą liczebną.

Tym razem miało być inaczej. Nawiedzony statek co samo z siebie stanowiło samo z siebie wrogie środowisko oraz wrogi kult bóstwa… morza, rekinów, kanibali? Morgana nie obchodziło co oni czcili. Na pewno było to paskudne.

Tymczasem w części dzielnicy, w której stał sklepik “1000 i 1 gadżetów Tinkebell” zrobiło się głośno i gwarnie. Przechodnie i kupujący przemierzali uliczki i negocjowali ceny. Oraz oczywiście plotkowali o ostatnich wydarzeniach.



Nic więc dziwnego, że do uszu Morlocka i towarzyszącego mu półorka dolatywały fragmenty rozmów.
I tych dotyczących demonów porywających ludzi w nocy i tych dotyczących ponoć pierwszych policyjnych automatonów jak i te dotyczące zamknięcia jakiegoś parku miejskiego.
Morgan nie wiedział o co taki raban z tym parkiem, ale mieszkańców miasta to najwyraźniej oburzało.
A zapytać nie było jak, bo zarówno Tim jak sam Morgan nie wyglądali na porządnych obywateli. Poszarpane i pokrwawione ubrania i sylwetki zabijaków odstraszały tutejszą klasę średnio do spoufalania się z nimi.
Za to dzięki temu obaj nie musieli sobie torować drogi przez tłumy i mogli podziwiać festiwal kolorowych butelek i flakoników z napisami “100% naturalne składniki”, “Prawdziwy róg nosorożca” czy “Oryginalna receptura dr. Peppera”. Głównym produktem tej części miasta były bowiem eliksiry dające quasi-magiczne lub magiczne zdolności. Paradoksalnie, niewiele z nich było miksturami leczniczymi.
Za to parę mogło wywołać efekty choroby z biegunką na czele, jeśli były uwarzone przez partaczy.

Niemniej pewnie Tinkebell mogła pewnie podrzucić adresy paru zaufanych alchemików, bo ona sama raczej nie warzyła ziółek w kociołku. Inna sprawa, że nie była obecnie sama.
W sklepie znajdowała się już Gilian rozmawiająca akurat z właścicielką szykującą się na jakąś bojową akcję. Bowiem gnomka miała już na sobie skórzany pancerz z mnóstwem kieszonek, bandolet obciążony kordem w okolicy bioder.
I dobierała amunicję do do...


… dużego jedno-strzału o dziwacznej konstrukcji i sporym kalibrze. Prawdziwy pistolet na słonie.
Gilian pierwsza zauważyła wchodzącego Morgana.
-Widzisz Marge, już nie musisz jechać ze mną. Wszystko się dobrze skończyło.- stwierdziła z wyraźną ulgą w głosie półelfka na widok wchodzącego Lockerby’ego.

Suki "Opal" Yozuka


Miasto ożywało kolorami i dźwiękami oraz zapachami. Barwne kimona furkotały na wietrze szerokimi rękawami. Z dziesiątek restauracji słychać było dźwięki przedpołudniowych rozmów i czuć było zapachy gotowanego ryżu, ramenu i ostrych egzotycznych przypraw. Z dziesiątków zaułków na przechodzącą Suki spoglądały zaciekawione oczy.


A ona… uśmiechała się wesoło. Wędrując uliczkami miasta, barwna jak motyl, czuła bijące tętno ulicy. Czuła się częścią tej barwnej mozaiki, mimo że jej wygląd odstawał znacznie od stereotypów tej dzielnicy. Przebijali się przez gęstniejący tłum handlarzy i kupujących oraz przechodniów, zmierzając ku posiadłościom zbudowanym wśród ogrodów. Były to rezydencje bogaczy i kupców z tej dzielnicy oraz polityków. Oraz miejsce rezydowania najważniejszych członków rodu Yakuzaou.
Najpiękniejsza część Azjatown, najbezpieczniejsza i najcichsza. Ale też dlatego, że nikt tu nie powinien przebywać bez powodu. Żebraków, kramarzy i wszystkich szwendających się bez powodu po tej części miasta. Tutaj straż dzielnicowa działała bez zarzutu. Bowiem tu za ich działaniami stały czające się w mroku rezydencji prawdziwe siły porządkowe Azjatown.

Mistrz Yoh wydawał się lekko rozkojarzony, gdy tak szli przez ciche i ocienione miłorzębami ulice.


Coś go wyraźnie gnębiło. Coś, co wiązało się pewnie z… Suki mogła tylko zgadywać, jako że jej opiekun nigdy nie opowiadał o sobie. Ani o związkach z Triadami.
Dotarli do dużej ciężkiej bramy, w którą Yoh załomotał głośno. Brama się uchyliła i pojawił się w niej ubrany w czarne kimono sługa.
Yoh przedstawił siebie i Suki, po czym wspomniał, że są oczekiwani. Brama zamknęła się. Musieli czekać kilka minut, nim otworzyła się ponownie.
- Hokuto-sama przyjmie dziewczynę. I tylko dziewczynę. Tobie nakazano czekać na wewnętrznym dziedzińcu. - rzekł sługa szerzej, otwierając bramę.
Yoh skinął tylko głową i cała trójka weszła na dziedziniec typowej nippońskiej posiadłości. Takich nie stawiano nigdzie poza Azjatown i poza tym fragmentem dzielnicy.
Tu sługa skłonił się głęboko Suki i rzekł. - Proszę za mną, panienko. Moja pani oczekuje cię w ogrodzie.
I to jakim!
Gdy przechodziła przez budynek do wewnętrznego ogrodu…


Nie mogła opanować zachwytu na widok piękna, jakie ujrzała. To nie był zwykły publiczny ogród, a prawdziwe dzieło sztuki ogrodniczej. Przystrzyżone drzewa i krzewy, dokładnie oczyszczona gleba. Nic tu nie było dziełem przypadku.
- Hokuto-sama czeka na ciebie w ogrodzie. - rzekł sługa, siadając na podłodze. Wyraźnie dając jej tym znać, iż dalej podążyć musi sama.

Wchodząc do ogrodu, Suki mogła delektować się wypełniającą przestrzeń ciszą, przerywaną świergotem ptaków i zapachami. Dość szybko dostrzegła tutejszych strażników. Przemierzający w ciszy ścieżki tradycyjni yojimbo, osłonięci byli zbrojami i uzbrojeni tylko w miecze… Mimo że w epoce broni palnej i magii, i zbroje, i miecze bywały przeżytkiem. Samuraje jednak nadal ich używali, trzymając się tradycji. Choć w tym przypadku mogła się za tym kryć nie tylko tradycja, ale mithril lub adamant, czyniący ich pancerze trudniejszymi do penetracji przez kule. Na pewno byli kimś więcej, niż zwykłymi yojimbo.
Tak jak i sama gospodyni tego miejsca.


Kobieta ta, ubrana w zmodernizowaną wersję czarnego kimona, łączyła w swoim stroju i fryzurze tradycję z nowoczesnością. Co jednak najbardziej przyciągało spojrzenie Suki, to bielmo na oku kobiety. Znamię magusa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-06-2014 o 20:42.
abishai jest offline  
Stary 19-06-2014, 23:01   #49
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

- Chciałabym zamienić biżuterię na pieniądze - zwróciła się bezpośrednio Luna do “druida” neutralnym tonem. - Znasz jakichś paserów?
-Tak… znam pewnego niziołka, który kupi od nas biżuterię. Mogę wziąć i twoją mu sprzedać.- odparł mężczyzna drapiąz za uchem swego niedźwiedzia.-Dziś wieczorem będziesz miała pieniądze. Ile oczekujesz za swoją część?
- Nie wiem, ile warta jest ta biżuteria. Ale potrzebuję minimum 500$ na Colenrota, około 1000 na części do samochodu... Wyjdzie minimum 2000$.
-Dwa tysiące… Zobaczymy ile ten sknera z siebie wydusi.- zastanowił się druid i drapiąc za uchem swego zwierzaka spytał.-Jadłaś już?
- Tak - odparła Luna głosem wypranym z emocji. Z twarzą wypraną z wszelkich emocji.
Luna nigdy się nie uśmiechała. Nigdy się nie smuciła. Nigdy nie okazywała żadnych emocji. I tak cały czas podczas kilkugodzinnej znajomości z tym druidem od siedmiu boleści (cokolwiek to znaczyło).
I nic więcej nie dodała. Nie ceniła sobie czczych pogadanek bez konkretów.
Obróciła się na pięcie, jej uwaga była już pochłonięta grzebaniem w samochodzie.
- Daj znać, jak zdobędziesz te 2000$ - rzuciła na odchodnym.

* * *

Luna przeliczyła otrzymane pieniądze na szybko. 2200$. Niech będzie. Przynajmniej nie jest gołodupcem. Zresztą nigdy nie świeciła gołą dupą (ciekawe, gdzie miała zwoje i instalację zamontowaną, żeby takie zjawisko było możliwe). Była wszak odziana… jakoś tam. W używane, ciemne łachy. Zresztą ma w czym chodzić. Najważniejsze, żeby mogła w ciszy i w spokoju grzebać w samochodzie.
- Zgadza się. Jest co najmniej 2000$ - pokiwała głową “druidowi”. Nie podziękowała za pieniądze.
Zamiast tego otworzyła maskę automobila i zaczęła grzebać przy silniku.
Druid jedynie wzruszył ramionami dodajac.- Tess wskaże ci pokój w którym możesz spać, jeśli zamierzasz zatrzymać się tu do wieczora.
- Loony, weź siekierę i zaciukaj drania, niech przestanie pierdzielić o jakichś teslach - zamruczał czerwony pająk, co utkał czarną sieć pod maską. - Przecież każdy wie, że to gówno to przeżytek. Teraz dają te convo czy jakiś inny szajs od gnomów...
Wydawało się że dziwaczność Luny nie przeszkadzała mu w ogóle. Podobnie jak i reszcie mieszkańców tej gospody. Choć niewątpliwie sprawiała, że Luna była po prostu ignorowana.
- Milcz. Pająki nie mówią - odpowiedziała niewidzialnemu bytowi Luna.
Luna najwyraźniej nie dosłyszała słów druida, być może naprawa samochodu była dla niej ważniejsza. I chyba nie myślała nad możliwością zamieszkania w tym miejscu.

* * *

Kilka godzin później.
Pieniądze szybko się upłynniły do postaci Colenrota 343, kaliber 9 mm, pasterza chroniącego jej nieświecącą jak lampa naftowa, sprawiedliwą dupę w dolinie ciemności, nowszych filtrów i tłoczków do samochodu oraz kilkuset dolarów w postaci papierkowej. Luna jechała ulicami Downtown własnym, naprawionym i podrasowanym przez nią samochodem i z załadowaną, lekko podrasowaną przez nią bronią.
Musi znaleźć sobie jakąś robotę. Ile można gmerać przy paruset kilogramowych sejfach, które dają się przełamać dopiero po kilku godzinach zabawy z palnikiem i gmerania przy śrubach?
Aż poczuła się głodna. Luna przystanęła na szybko przy piekarni, kupiła sobie parę bułek, w spożywczaku załatwiła sobie wędlinę, ser oraz wodę. Zjadła na szybko posiłek w samochodzie. Po tym czekała ją wycieczka po sklepach z zabawkami mechanicznymi.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 19-06-2014 o 23:24.
Ryo jest offline  
Stary 31-07-2014, 14:42   #50
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan uśmiechnął się nerwowo.

-Nie byłbym tego taki pewien...- zaczął Lockerby, drapiąc się po karku.- Ale najpierw kurtuazje, opis moich partactw później. Gilian, to Tim, silnoręki i ogółem równy chłopak. Tim, to Gilian, moja znajoma łowczyni nagród. Jednoosobowa kawaleria.

Skinął głową Tinkebell.

-Dzięki za tak szybkie sprowadzenie jej tutaj, ale obawiam się że samo moje pojawienie się tutaj nie jest dobrą informacją. Skrewiłem, nie mówcie że się przyznałem Amelii którą miałem ratować, i teraz potrzebuję waszej pomocy żeby to odkręcić. W sensie Gilian, Tinkebell tylko jeśli sama wykaże zainteresowanie...

Niewątpliwe nie robiła na nim wrażenia uroda półelfki. Jedynie owa kościana dłoń wypalona na jej twarzy.

-Cześć...- nazwajem stwierdziła łowczyni nagród, a gnomka tylko skinęła głową.

-No to wyrzuć to z siebie. Sytuacja musi być parszywa skoro... -Gilian spojrzała na gnomkę.- Skoro ją bierzesz pod uwagę.

-No dobra...- Morgan westchnął, zdjął kapelusz i usiadł na najbliższej płaskiej przestrzeni nie grożącej złamaniem. Najpierw tajemnicze zniknięcie Amelii, odwiedziny w Pirackiej Zatoce, spotkanie z Arveną i w ostateczności niezbyt ciekawa w skutkach akcja po której Morgan musiał puścić uszy po sobie.

Zawalił. Nadopiekuńczo i w dobrej wierze, ale zawalił.

Ostatecznie przejechał dłonią po szczęce, gdzie szczecina dopiero zaczęła pojawiać się po wczorajszym goleniu.

-I tak to wygląda... Wieczorem przy wraku będzie pewnie możliwość uratowania chłopaka...

Grajek wnukiem Amelii... Kto by pomyślał.

-Piracka Zatoka... parszywie miejsce. Byłam tam raz czy dwa... bardzo hermetyczna społeczność. Do wieczora może ściągnę grajka.- zamyśliła się Gilian.- Moenhausen może być zajęty. Maverick chyba ma pokerowe wieczorki. Nie będzie chętny.

-Duchy... inne plany egzystencji. Idealne pole testowe
.- zachwyciła się Marge, wywołując ironiczny grymas u samej Gilian. Która skinęła głową. -To prawda... nieciekawe miejsce na pole walki.

-Pole testowe... na co?-
zainteresował się Morgan, przejeżdżając dłonią po twarzy.- Jeśli zaś idzie o resztę ekipy, możesz spróbować ale wątpię żeby wyszły z tego jakieś grubsze pieniądze. Ba! Mam wątpliwości czy dam radę opłacić pomoc twojej skromnej osoby...

Rewolwerowiec wzruszył ramionami.

-Nawet zasranego listu, słowem się nie odezwała... Cholera, jakbym raz nie mógł złamać nogi przed zrobieniem czegoś głupiego!

Gilian zakryła usta gnomki mówiąc.

- Jeśli nie masz kilku godzin czasu wysłuchiwanie techniczno- magicznych tyrad to nigdy, przenigdy nie pytaj gnoma o jego wynalazki.- po czym dodała.- Powiedzmy że będziesz mi winny... Co do reszty, może się skusić na samą przygodę. Przyznaję, że im będzie nas więcej tym bezpieczniej. To jakie mamy priorytety w tej misji? Ratujemy grajka? Bo ta Amelia wydaje się dobrze sobie radzić.

-Człowieka nie było pięciolatkę i z przemytniczki zrobił się z niej stereotypowy gunslinger.-
odparł zgorzkniały Lockerby.- I tak, priorytetem jest jej wnuk, który bardzo możliwe że jest starszy ode mnie, ale biorąc pod uwagę jakie teksty piosenek układa równie dobrze może okazać się mrocznym, buntowniczym szczeniakiem... I medium. To też dość istotne.

-Medium... myślisz, że w grę whodzą jakieś ukryte skarby? Duchy przecież nie wzięły się znikąd.- zainteresowała się Gilian, podczas gdy Marge kręciła się po swym sklepiku niczym trzmiel zbierając różne gadżety. Półork zaś wtrącił cicho.- Moja babka opowiadała, że duchy pokutują za swe zbrodnie, gdy akurat bogów nie ma.

-Nie porwano grajka bez powodu. Ale co banda kanibalistycznych morskich likantropów może chcieć od nawiedzonego statku?
- zamyśliła się Gilian i wzruszając ramionami dodała.- Siedząc tutaj na zadku niczego się nie dowiemy. Pojadę złapać krasnoluda za fraki. Może się da... i może drugi grajek będzie potrzebny.

-Wiem że byli gotowi zaryzykować wystrychnięcie na dudka Arvenę, tą kapłankę o której wam wspomniałem, żeby zdobyć jakieś informacje czy coś, więc zakładam że stawka jest wysoka... Ja zaś zadowolę się w pierwszej kolejności nie pozbawieniem Amelii członka rodziny...


Rewolwerowiec rzucił na gnomkę okiem.

-Masz coś na duchy w tym swoim sklepie... ?

Łapacze duchów, nie ma co... Szkoda że jedyne działające jakie Morgan widział w swoim życiu należały do szamana szarych futer i składały się z kostek, patyków, sznurka, piór i kamyków z dziurą w środku. I działały tylko wedle woli tamtego szamana.

-Mam! Trzy pociski będące efekt skondensowanej mocy, tyle że mojego wymiatacza. -wyjaśniła entuzjastycznie gnomka, podczas gdy Gilian opuszczała sklep.- No i mam tarczę energetyczną, która w teorii chroni przed atakami duchów i miecz też energetyczny... i też w teorii i... tylko przez dwie minuty. Nie dopracowałam jeszcze kwestii zasilania. Mój plecaczek..

Wskazała na metalowe pudło z pokrętłami i dziwnymi zegarami.

- Wystarcza na by zasilić tarczę przez dwie trzy minuty. Lub miecz.

-A nie wybuchnie to to ?-
zapytał niepewnym głosem półork.

-Nie powinno... raczej się zapali.- oceniła wynalazczyni.

-Na pewno chcesz tam iść?- zapytał ostrożnie Morgan, święcie przekonany że po tygrysie któremu odpadła głowa już nic go nie zaskoczy.- Wiesz, nie chce mieć kolejnej osoby na sumieniu, a widziałem jak rypnąć może zacięty rewolwer. To co masz na plecach wygląda jakby mogło zmieść z powierzchni ziemi cały budynek...

W takich momentach Morgan tęsknił za czasami opisywanymi przez Jeba, kiedy to broń wzmocniona magią dopiero zaczynała schodzić do lamusa i drożeć, przez co zdaniem staruszka nie było tak źle.

A Morgan dalej go nie odwiedził...

-A gdzie indziej mogłabym przetestować destruktywną siłę moich zabawek?- stwierdziła z zaskoczeniem gnomka.- Poza tym... nie martw się, umiem o siebie zadbać. Tylko nie stój w moim polu rażenia. No i który z was bierze plecaczek? Bo dla mnie za ciężki. Miał go kupić pewien krasnolud, ale oddał po awarii.

-Eeee...on?-
rzekł półork wskazując na Morgana.

-Timmy, ty chyba sobie jaja robisz, co?- zapytał nieszczególnie rozbawiony Lockerby.- Załóżmy nawet że jeśli to draństwo będzie miało wybuchnąć, to ty będziesz miał dość siły by ściągnąć to z pleców i rzucić w cholerę, ja zaś najpewniej będę miał problemy z chodzeniem w tym ustrojstwie...

Krytycznie spojrzał na półorka.

-No chyba że się wypisujesz. I nie, to nie ultimatum, po prostu mówię że nie masz obowiązku tam iść.

Gdyby oczy mogły zabijać to.. Timmie'go i tak by nie zabijały. Za bardzo mówiły... "zaraz zesram się ze strachu". Podobnie jak Morlcok, półork wolał zagrożenie któremu mógł przylać w gębę, niż bombę na plecach, która mogła wybuchnąć w każdej chwili.

Przełknął ślinę pytając.

- Eeee... ehmmm... jak... czemu on został zwrócony?

-A bezpieczniki się przepaliły... no i... krasnolud przybył gładko ogolony.-
zastanowiła się gnomka. A tymczasem przed drzwiami do jej sklepu słychać było stukot końskich kopyt.

Timmy z grobową miną zakładał plecak i przytroczył do niego "miecz" ....a własciwie jego rękojeść w kształcie rury, oraz tarczę... bedącą siatkę sprężyn.

Marge zaś rzuciła Morganowi przedmiot z okrzykiem łap. Więc Lockerby odruchowo złapał.



Nieduży obły i bogato zdobiony przedmiot.

-Dzielny bądź, Tim.- zaśmiał sie Morgan, ruszył w stronę drzwi i tylko przelotnie spojrzał na ten ciekawy wihajster.- Co to robi, jeśli można wiedzieć?

W swoim entuzjaźmie gnomka przypominała steampunkowy bączek.

-Echmm... Nie wiem. Liczę że mi powiesz, jak już wykorzystasz.- stwierdziła z rozbrajającą szczerością Marge.- To nie jest moje. Znalazłam to wśród starych gratów w piwnicy, pewnie należał do poprzedniego właściciela tego sklepu.

-Mam tym rzucać? Bić? Polizać?-
zapytał szczerze strapiony Morlock, łapiąc za klamkę i otwierając drzwi.

- Odpinasz tu... -wskazała palcem gnomka.- I rzucasz we wrogów i... uciekasz, tak szybko jak się da. Nie wiem jak działa ta broń, ale wątpię byś chciał się znaleźć w jego polu rażenia.

Na zewnątrz stała już Gilian i krasnolud, który rzekł wesoło.

- Witam! Więc ruszajmy na przygodę! Ponoć mamy dziewicę do uratowania!

Pólelfka wzruszyła ramionami.

- Mogłam zapomnieć o pewnych detalach.

-O jakich...detalach?-
zdziwił się bard.

-Nie wiem czy wnuk mojej znajomej jest dziewicą, ale tak, wymaga ratowania.- odparł spokojnie Lockerby, uśmiechając się samymi ustami.- Ale jeśli zechcesz to wykorzystać niczym stereotypową dziewicę, nie krępuj się, bo nie zdziwiłbym się jeśli nawet by mu się to spodobało. To półelf.

W sumie Morgan nie powinien pokpiewać z ochotnika jakim był Jack, ale cóż poradzić, czasami nie miał instynktu samozachowawczego. W sumie, nie miał go zaskakujaco często.

-Coooo?! Jak to będzie wyglądało w mojej balladzie.- usta krasnoluda otworzyły się szeroko w zaskoczeniu. Po czym oskarżycielsko wskazał palcem Gilian.- Oszukałaś mnie?

-Nie możesz jednak powiedzieć, że ci w czymkolwiek skłamałam.-
odparła z ironicznym uśmieszkiem półelfka.

-Ty...- zamarł z rozwartymi ustami Jack. Po czym je zamknął i potarł dłonią brodę.- Następnym razem, wypytam o wszystko.

-To jak. Dołączasz?
-spytała Gilian.

-Tak. Tak. Nawiedzony statek, czy jeśt coś bardziej ekscytującego?- spytał retorycznie krasnoludzki bard.

-Możesz zamiast dziewicy dać wątek dziecięcego medium porwanego przez złych kultystów.- rzucił z przekąsem Lockerby, oglądając wihajster od gnomki a następnie chowając go do kieszeni.- To też przejdzie, a i sama ballada będzie odpowiedniejsza dla młodszych słuchaczy... Ech, ale będzie chryja. Już to czuję.

-No to ruszajmy do boju!
- wrzasnął entuzjastycznie krasnolud wskazując losowy kierunek drogi, po czym potulnie udał się za Gilian, która objęła rolę przewodniczki.

Drużyna składająca się z barda, półorczego mięśniaka, szalonej wynalazczyni, oraz dwóch rewolwerowców... na pewno była oryginalna. Ale tak liczna grupka dodawała otuchy Morganowi.

Nie mogli wpaść w pułapkę. Bardzo szybko dołączyli do szykującej się do wyruszenia kapłanki i razem wyruszyli dalej. Ani Arvena, ani Gilian nie były skłonne do gadania po próżnicy, więc nastąpiło tylko wymienie grzeczności. Marge chciała zapytać o coś Fox, ale została uciszona przez półefkę. Za to Jack Black zaczął kurtuazyjnie podrywać rudowłosą, choć... ta ostentacyjnie ignorowała jego próby flirtu.

Szybko też zaczęli opuszczać ponury i wyjątkowo mroczny obszar Pirackiej zatoki, by wejść na wyjątkowo skalisty i pozbawiony budynków obszar na obrzeżu miasta. Sterczące z morskiej toni skały niczym kły pradawnej bestii były dość złowieszczym widokiem, ale Morgan bardziej zwracał uwagę na dość krętą i wąską ścieżkę którą przemierzali idąc do wraku. Wydawała się ona idealnym miejsce na pułapkę.

I pułapką była... zza skał wynurzyło się dziesięć zimnych luf karabinów mierzących w całą grupę.

Zaś na samą ścieżkę wyszedł uzbrojony rewolwerowiec.




-Droga zamknięta amigos... Bądźcie tak dobrzy i zawracajcie swoje kuperki.- rzekł bawiąc się swoimi rewolwerami.- W końcu wy nie chcecie mieć podziurawionych jak sito ciał, a i ja nie chcę niepotrzebnie marnować kul. Pozwiedzacie sobie okolicę innym razem.

Morgan westchnął, samemu mając już w dłoni rewolwer.

-Starzy, dobrzy najemni cyngle.- ocenił, rozglądając się.- Miło spotkać kolegów po fachu i równie miło byłoby nie zostawić ich ciał za sobą, kiedy ruszymy dalej. Bo ruszymy dalej, bo mamy w tym bardzo konkretny interes... I tak gwoli ścisłości, Morscy Kultyści dobrze płacą?

Shit, fuck, out of luck jak mawiał stary Jeb.

-Dolarami, ale nie papierowym gównem New Heaven. Złotymi dolarami.- uśmiechnął się ich szef i poprawił kapelusz.- Tak więc... mamy przewagę liczebną i pozycji. Możemy was tu wystrzelać jak kaczki. Więc to jest dobry moment byście zawinęli kuperki i sobie poszli z powrotem. Szkoda by było zabijać takie ślicznotki ja twoje towarzyszki.

Po czym uśmiechnął się Arveny i Gilian.

- To nic osobistego drogie panie. To tylko interes.

-Craig Lighfist Manson!-
pisnął radośnie Tim niczym dzierlatka.- Ty jesteś Lightfist Manson. Brałeś udział w strzelaninie na dworcu trzy lata temu. Trzech przeciw jednemu.

-Tak. To prawda. To była ciężka jatka
.- potwierdził Craig.

-To twój znajomy? Może powiesz mu żeby się usunął.- zapronowała półorkowi Arvena.

-Nie... ale czytałem o nim. Znam wszystkie jego wyczyny!- ekscytował się nadmiernie Tim.

-Poza tym... nie mieszam interesów z przyjemnościami. Nawet rodzonej matki bym nie przepuścił.- wyjaśnił Craig i spojrzał na Morgana.- Półork i ten kolega rewolwerowiec to potwierdzą. Trzeba dbać o reputację.

-Zapłacili wam z góry za całość roboty?
- zainteresował się po chwili namysłu Morgan.

-Nie są aż tak głupi, kimkolwiek są. Zapłacili 30% i resztą po wykonaniu roboty.- odparł ze śmiechem Craig.

-A zdajesz sobie sprawę, Craig, że kiedy skończą swój rytuał i przyzwą to co mają przyzwać, nie zobaczysz ani swoich 70%, a jeśli się o nie upomnisz, bydle które wylezie z morza najpewniej zeżre ciebie i twoich ludzi.- Lockerby westchnął, przewracając oczami.- Szczerze, miałbym to w dupie gdyby nie fakt że z mojej winy pewien magicznie uzdolniony szczeniak zejdzie z tego świata żeby te świry mogły tego dokonać. Możliwe że go widziałeś. Ciemne włosy, możliwe że już nie tak zadbany zarost, półelfia krew...

-Może tak... może nie.
- stwierdził Craig wzruszając ramionami.- To jest ryzyko powiązane z złotem. Gdybym pietrał przy każdej podejrzanej robótce, to... zostałbym żebrakiem. To bezpieczna robótka.

-No właśnie nie.-
Morgan westchnął.- Jack, możesz naświetlić im sytuację? Bo zaraz mnie cholera weźmie...

-Eee... ja?-
spytał zaskoczony Black.- Ja rozumiem pewnie jeszcze mniej niż on. Skąd pewność, że coś wypełźnie z wody? Co to właściwie za kultyści? Nie wspominajac o tym, że dziewica okazała się mieć siusiaka.

-Że co?
- zaśmiał się Craig.

-Tego kretyna poproszono o pomoc w ratowaniu ofiary kultystów, a on od razu dośpiewał sobie że ofiara musi być dziewica.- odparł coraz bardziej zirytowany sytuacją Lockerby.- Czyli pozwól że podsumuję. Nie masz nic przeciwko robocie dla rybiego kultu o ile płaci złotem. Dobrze, kupuję to. Musisz dbać o reputację, to też rozumiem... Ale nie czujesz pewnego niepokoju kiedy grupa z kapłanką na czele informuje cię że kiedy twoi pracodawcy skończą swój rytuał to zje cię pierdolony potwór morski?

- Cóż... A masz jakiś dowód na poparcie swoich tez ? Równie dobrze tamci mogą teraz uprawiać grupową orgię, żeby pobudzić do seksu rybki. Cholera wie co ci rybacy czczą.-
wzruszył ramionami Craig.- Twoje słowa przeciw ich słowom... tyle, że ich słowa mają dołączone złote krążki, a ty... masz tylko przypuszczenia.

-I ślady po nożach rekinołaków na żebrach.-
westchnął Lockerby i kątem oka spojrzał na Gilian.- Jakieś pomysły nim zacznę walić do wszystkiego na oślep?

-Możesz go wyzwać na pojedynek w blasku zachodzącego słońca.-
zaproponował Tim entuzjastycznie. -Byłoby to niesamowite i takie... jak w książkach.

Pomijał przy tym fakt, że słońce już zaszło.

-Wierzysz że się zgodzi?- rzucił z przekąsem Lockerby i spojrzał na cyngla, oceniając swoje szanse przeciwko niemu. W sumie, czemu nie, robił już głupsze rzeczy, co nie zmienia faktu że to jednak najemnik był w ciut lepszej sytuacji niż nieszczęsny Morgan.

- W książkach był szlachetny i honorowy i dzielny i odważny...- zaczął wychwalać go półork zapominając, że przed nimi nie stał Manson z książek.

-Pamiętasz jak ci sprostowałem jedną z historii na mój temat, młody?- zapytał chłodno Morlock, patrząc karcąco na młodego półorka.

Black zaś dodał cicho.

- Co ci szkodzi spytać, najwyżej cię wyśmieje.

Cholera... Morgan miał już tego wszystkiego dość.

-Co ty na to, Craig?! Ja i ty?! Tu i teraz?!- wykrzyknął, rozkładając szeroko ręce i ruszając w stronę cyngla.- Powiem ci szczerzę, jebie mnie to. Jebią mnie ludzie bez śladów rozsądku, tacy jak ty. Jebie mnie przekurewskie poczucie niezależności mojej znajomej, które doprowadziło mnie tutaj, ale najbardziej jebie mnie moje poczucie obowiązku, które sprawia że właśnie robię to co robię!

Westchnął, stając naprzeciwko Craiga i odrzucając płaszcz.

-I powiem ci szerze, jebie mnie to tak mocno, że niemal doszedłem.

-Ok. Zróbmy ale pod pewnymi warunkami.-
odparł Craig, uniósł i zaczął prostować palce.- Jeden na jednego, żadnego wsparcia. Do pierwszej rany lub trupa, co będzie szybsze. Jeśli ja wygram, twoja mała drużynka zawiera dupy w troki, jeśli ja przegram... mówi się trudno. Przepuszczamy was i róbcie co chcecie... My się zmywamy. Brzmi uczciwie?

Morgan spojrzał na niego z umiarkowanym sceptycyzmem, po czym splunął na dłoń i wyciągnął ją w stronę najemnika.

-A ponoć tak wiele się zmieniło przez ostatnie pięć lat... Przy okazji, słyszałeś może coś o Mathiasie Scoville'u?

-Szuja... ale dobrze władała bronią. Gryzie glebę od paru lat ponoć.
- wzruszył ramionami Craig.- Słyszałem że wkurzył Cicione i go dopadli zaraz po jakimś dużym skoku na muzeum czy galerię.

I zrzucił również wierzchnią warstwę ubrania dodając.- Trzeba nam tylko znaku rozpoczynającego pojedynek.

-Gilian, jeśliś łaskawa
.- rzucił przez ramię Lockerby.

Półelfka skinęła głową i wycelowała w górę broń. Craig stanął przodem, ugiął kolana i jego dłonie znalazły się blisko rewolwerów. Wpatrywał się w Morgana uśmiechając się.

Morgan zaś tylko westchnął.

Czemu, obserwując dłoń swojego przeciwnika, miał dziwne wrażenie że Mathias mimo wszystko żyje.

Teraz miał jednak inne zmartwienia. Musiał być szybki. Cały czas patrzył przeciwnikowi prosto w oczy.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172