Wiadomo, że wygodniej byłoby siedzieć w Behemsdorfie i tylko odprowadzić przechodzące pomioty wzrokiem. Ale gdyby Balinowi zależało na wygodzie to nie opuszczałby Talabheimu. Wybrał dla siebie rolę wędrownego akolity i teraz należało wcielać w życie prawa boskie. Tym bardziej, że odmieńcy wędrowali w stronę kopalni. A lepiej byłoby zetrzeć się z nimi teraz na własnych warunkach niż gdzieś pod ziemią z zaskoczenia. O ile faktycznie jest ich tylko kilku – lepiej żeby w trakcie bitki z lasu nie wychynęło ich więcej… - Pewnie żem gotów Drugo! Ciulejmy ich w imię Pani Naszej ukochanej, Strażniczki Domowego Ogniska i Wszystkich Krasnoludów. Naszej najsłodszej Vallayi! Zniszczmy to zaprzeczenie boskiej władzy na tym padole. Kto żyw do broni!
Balin rusza za Drugą, prosty bury habit i czarną brodę rozwiewa mu wiatr który się dość nieoczekiwanie zerwał. W ręce trzyma swój wysłużony topór, na piersi dumnie wisi znak bogini, a w oczach płonie ogień głębokiej wiary. Idzie po cichu szepcząc modlitwę o zwycięstwo. |