Marco szedł na końcu, urwaną z liściastego drzewa bujną gałęzią zacierając ślady butów. Przez to został trochę w tyle i dopiero po dłuższej chwili dołączył do pozostałych, stojących na skraju pola i zastanawiających się co robić.
- Obchodzimy lasem - zdecydował. - Urwisko też jest na widoku.
Otarł pot z czoła i napił się wody. Słońce wznosiło się coraz wyżej nad Amazonią, grzejąc mocniej i mocniej. Wilgotna po nocnej ulewie ziemia parowała. Za godzinę będzie nie do wytrzymania.
- Wiecie co mnie wkurwia najbardziej? - Ruiz zapalił papierosa. - Gdyby ten mierda paranoik Jonasz raczył wcześniej powiedzieć, że jest inna droga, jechalibyśmy teraz Hummerem. |