Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2014, 14:44   #4
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Coś zabrzęczało Ehtahirowi pod czaszką na widok fortecy, jakieś niewyraźne wspomnienie, jakby to miejsce nie do końca było mu obce. Obleciał ją raz i drugi, upewniając się że miejsce jest opuszczone. Samotność samotnością, ale niedobrze byłoby być złapanym w ogień z kusz czy czarów. Taksydermiści by się ucieszyli…

Potrząsnął łbem gdy naszła go ta myśl, ale zaraz wytłumaczył sobie że to dobrze pojęta ostrożność się odezwała, a nie jakieś nie-wiadomo-skąd wspomnienia. Powoli zniżył lot i wylądował przed murami fortu. Zamiast forsować bramę najzwyczajniej w świecie wspiął się na blanki, raz jeszcze dziwiąc się temu z jaką łatwością mu to przychodzi. Po prawdzie nawet nie musiał wbijać pazurów w kamienną ścianę, wydawało mu się że trzyma się pionowej powierzchni niczym przylepiony. Zeskoczył na dziedziniec.

Skoro już nie wiedział kim był i gdzie się znajdował, to mógł chociaż pozwiedzać.

Popatrzył po oknach głównego budynku, upewniając się że żadna pobielała z zaskoczenia i szoku twarz ku niemu nie spogląda. Wsunął głowę do stajni, węsząc i rozglądając się bacznie. Z frustracją przyglądał się wnętrzu które, miał wrażenie, już kiedyś, dawno, dawno temu już widział. A może każda stajnia tak wyglądała? Zaburczało mu w brzuchu gdy wciągał w nozdrza cień zapachu przebywających tu kiedyś zwierząt. Tutejszy klimat nader skutecznie pobudzał jego apetyt. Jak nie przegryzł, to marzł.

Cofnął się na zewnątrz i jeszcze raz powiódł spojrzeniem po zabudowaniach i bramie. Odgrodzony od reszty placu krąg przykuł jego uwagę. Podszedł i pomedytował nad nim przez chwilę, przyglądając się plątaninie linii, symboli i napisów.


Niestety, ich przeznaczenie skutecznie skrywało się przed zrozumieniem.

- Szlag by to trafił - warknął, poirytowany własną niewiedzą. Zirytował się jeszcze bardziej gdy zdał sobie sprawę że wypowiedział to w elfiej mowie.

Zaspokoiwszy - umiarkowanie - ciekawość podszedł do głównego budynku, węsząc i nasłuchując. Nikogo, a zwietrzałe zapachy podpowiadały że faktycznie, od miesięcy nikogo tutaj nie było. Dla porządku jął się wspinać po ścianie, odsuwać okiennice i zaglądać do wnętrz.

I za którymś razem poczuł że puls mu przyspiesza - na ścianie dojrzał wielkich rozmiarów szkic czy wręcz mapę. Przez chwilę rozmyślał jak się dostać do pokoju, ale zbyt wielki był by wleźć oknem czy drzwiami. Na szczęście łeb mu się mieścił pomiędzy okiennicami. Czepiając się ściany jak jaszczurka, na ile mógł wsadził głowę do środka i jął studiować mapę. Bowiem była to mapa. I to jaka mapa!

Ehtahir z uwagą przyglądał się dużemu, oprawionemu w ramę szkicowi. Poza miastem obejmowała również część gór i lasu. Zaznaczono tam dużą jaskinię przy wodospadzie na północ od jakiegoś lasu czy parku (stamtąd też wypływała rzeka przebiegająca przez miasto), kilka mniejszych na północnym-wschodzie, trzy kolonie górskich gryfów oraz krąg druidów na południu (jakiś dekadzień czy dwa od miasta). Mapa miała także wyrysowane wszystkie, nawet najmniejsze domostwa. No i napis nad samym szkicem przykuł jego wzrok.

Levelion

- Levelion- smok obrócił nazwę parę razy na języku. Brzmiała elfio i znajomo. Wrócił spojrzeniem do mapy, zapamiętując rozkład miasta i dopasowując już poznaną topografię do wyobrażenia. Dwory, rzeka, centralny park, świątynie, jaskinie, place… Przez chwilę zastanawiał się czy by w ogóle nie zedrzeć mapy ze ściany i nie zabrać, ale jakoś nie miał do tego serca. Tym bardziej że ku własnemu zaskoczeniu przekonał się iż zapamiętanie szczegółów nie stanowi jakiegoś specjalnego problemu. Zupełnie jakby już wcześniej miał z tym doświadczenia…

Ehtahir gapił się w ścianę tak naprawdę nie widząc jej, a zamiast tego obracał w głowie zapamiętany obraz mapy. I właśnie wtedy ujrzał kogoś, z zaskoczenia i na chwilę.

Znajdował się w podobnym pokoju, a półmrok rozświetlały płomyki świec. Młoda, ludzka dziewczyna właśnie odwracała się od niego. W ramionach tuliła malutkiego smoczka, mikrusa wręcz, jakby pisklę?


Dobranoc - usłyszał jej głos gdy wychodziła z pokoju. W chwilę później, nim zdołał dokończyć wdech, wizja zniknęła.

- Kim jesteś?! - krzyknął. Oczywiście, odpowiedziała mu cisza, tylko wiatr gwizdnął szyderczo na dotkniętego amnezją gada.

Sfrustrowany smok cofnął głowę z pokoju i rozgoryczony rozejrzał się wokół, jakby szukając odpowiedzi. Nie kończąc oględzin pozostałych pokoi zatrzasnął okiennice i zerwał się do lotu, zostawiając głębokie zadrapania w kamiennej ścianie.


Leciał przed siebie, rozglądając się czysto machinalnie i zamiast tego rozpamiętując wizję. Czy pokazywała prawdę? Kim była dziewczyna? Kim był mikrus na jej rękach? Nie wydawało się by dziewczyna się go bała, zresztą miał wrażenie że - krótko mówiąc - nie był w tym majaku smokiem.

Dopiero po dłuższej chwili wrócił do rzeczywistości i nieco uważniej przyjrzał się lasowi przemykającemu tuż pod nim.
- Co ja tutaj robię? - mruknął. Nie miał jednak na myśli lotu nad wierzchołkami drzew.

Palące, nieprzyjemne wrażenie w klatce piersiowej zniknęło. Jakiś gorąc w sobie ciągle czuł, ale może tak właśnie miało być? W każdym bądź razie jakby ktoś mu zdjął ciężar z grzbietu, a humor mu się poprawił. Może by w lesie poszukać jakiejś kryjówki za dzień czy dwa? Z większym entuzjazmem postanowił wypróbować nowy manewr, o którym myślał od wczoraj, taki, który powinien pozwolić mu uniknąć w powietrzu ataku jakiegoś większego przeciwnika. Popatrzył sobie parę razy na większego, cienistego kuzyna, obejrzał szczątki smoka w pobliżu dworu i uznał że najwyższy czas zadbać o sposoby na zachowanie w nienaruszonym stanie własnych, pięknych jak marzenie łusek.

Rozejrzał się raz jeszcze po czym wzbił się wyżej. Las, do tej pory przemykający tuż pod nim, raptownie się oddalił gdy wielkie skrzydła mocniej uderzyły powietrze. Smok łamał sobie głowę jak wykonać manewr i czego się spodziewać po działających na niego siłach.

- Muszę usztywnić ułożenie skrzydeł, jak tu trzymać ogon? Trzeba go unieść, tak samo jak głowę? - mamrotał. Zerknął w dół, czy wystarczająco dużo wysokości sobie zapewnił. Wydawało mu się że tak, więc na wszelki wypadek wzniósł się jeszcze o kilkaset łokci.

- No to naprzód!- powiedział i wprowadził się w płaskie nurkowanie, by dodać sobie prędkości. A potem zmienił ułożenie ciała i skrzydeł, by gwałtownie wzbić się w górę i zatoczyć pięęękną pętlę.

W następnej chwili spadał bezładnie i z wrzaskiem, bowiem teoria kompletnie rozminęła się z praktyką! Zamiast gładko polecieć po okręgu zawinął kuprem gdy błoniaste skrzydła zadziałały jak hamulec i przepadł, grzbietem w dół. Świat wirował dziko, skrzydła mu łopotały, ogonem chlasnął się przez pysk, a ziemia przybliżała się zastraszająco szybko!

- A niech to zebra osra! - wrzasnął i wykręcił ciało, skrzydła złożył i ustabilizował lot. A w zasadzie spadanie i dopiero gdy był pewien że panuje nad nim przeszedł do szybowania. Rozejrzał się na wszystkie strony, żeby sprawdzić czy nikt nie dostrzegł tego … tej nieudanej próby. Oczywiście, był to próżny wysiłek, bowiem do tego czasu jakakolwiek posiadająca odrobinę instynktu samozachowawczego istota schowała się że nawet ślepi jej nie było widać, ale z odruchami się nie dyskutuje. Serce łomotało mu jak młoty w kuźni.

- Chyba mam nad czym poćwiczyć - sapnął i z powrotem pofrunął w niebo.


W drodze powrotnej do jaskini obracał w głowie zapamiętany plan miasta, dopasowując go do znanego mu już krajobrazu. Było jeszcze widno, choć dnie nadal były krótkie, toteż kłapnął zębami i zamiast lecieć do jaskini postanowił przelecieć nad centrum Levelionu. Z dala od miasta i złowrogiej aury nabrał otuchy i humor mu się polepszył, toteż uznał że warto wybrać się na zwiedzanie.

Jego dobry humor wkrótce zniknął. Nad centralnym placem, ku któremu zbiegały się drogi z każdej strony miasta.

Zrazu nie wiedział czego jest świadkiem, bowiem nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Dopiero gdy przysiadł na kruszącym się murze i przyjrzał się dokładniej, zrozumiał że ma do czynienia z cmentarzyskiem. Na środku zaś ustawiono prawdziwy pomnik ku czci śmierci.


Może góra kości sama w sobie nie była niezwykła - góra wielkości katedry już tak. Duże, małe i olbrzymie, czaszki, piszczele, kręgosłupy, pazury, kły, miednice i ogony, wszystkie tworzyły gigantyczny kurhan obrońców i napastników Levelionu - jakby wszyscy zmarli wewnątrz murów zebrali się tutaj, dając świadectwo ogromu spustoszeń, jakie poczyniła wojna z nekromantą. I ów kurhan się ruszał, klekocząc i szeleszcząc, kłapiąc paszczami i drapiąc rozpadającymi się dłońmi. Odarte z mięsa czaszki nie mogły wyrażać emocji, lecz wszystkie wyglądały jakby chciały umknąć z tego stosu. Głowa wzgórzowego giganta telepała się uparcie gdzieś na dnie. Ostro zakończone łby worgów i wielkich jaszczurów próbowały wysunąć się spomiędzy innych szczątków i odpełznąć niby węże, a szkielety zwierząt domowych gnały gdzieś na oślep, równocześnie stojąc w miejscu. Liczne, lecz jakże małe - w porównaniu z resztą - główki elfów, niziołków, krasnoludów i ludzi staczały się z koszmarnego wzgórza, by znów przylgnąć do niego na dobre.

Wokół stosu leżały mniejsze. Ciężko było określić, czy tworzą jakiś wzór. Ten najbliżej świątyni składał się głównie z ciał elfich dzieci. Coś między nimi lśniło, jakby drobiny lodu czy szkła. Drobne kości drżały i osypywały się, po czym na powrót wtaczały tam gdzie ktoś wyznaczył im miejsce.


Lecz stos nie był jedynym elementem koszmarnego “wystroju” placu. Obrzeża obstawione były przez szkielety elfów, śmieciożerców, beholderów, niziołków, jaszczuroludzi, orków i ibrandlinów, krasnoludów, gryfów i wielu, wielu innych stworzeń. Niczym wierni wokół upiornego ołtarza, dumnie wznoszącego się ku niebu w samym środku miasta. Gdzieniegdzie powietrze migotało, znacząc miejsca pobytu eterycznych nieumarłych, których mogły być tu całe setki.



Ehtahir gapił się ze zgrozą, błądząc spojrzeniem po kościach wszelkich kształtów i rozmiarów, całych, połamanych i zmiażdżonych, które ktoś z oddaniem godnym lepszej sprawy przywlókł na plac … albo zmusił do przybycia. Takie ludobójstwo czy desekracja nie mieściła mu się w głowie, choć sam był drapieżcą i polował by zdobyć pożywienie. Ale to tutaj to było … barbarzyństwo!

Wciągnął w nozdrza powietrze, sprawdzając czy węchem nie odkryje jakiegoś śladu czyja to sprawka, nastawił ucha. Ale poza smrodem rozkładu i klekotem szczerzących się czaszek i miotających się kończyn nic nie przykuło jego uwagi. Potrząsnął głową i obrócił się, wystartował do lotu tak lekko jak tylko potrafił, jakby bojąc się zakłócić szczątkom nieszczęśników resztki spokoju.

Czuł fale mdłości przechodzące go raz po raz. Cokolwiek ohydnego zaszło w tym mieście, miał nadzieję że w żaden sposób nie był z tym powiązany. A nie mógł tego wykluczyć, skoro niczego nie pamiętał…


Zmierzchało już gdy odszukał “swoją” grotę. Humor miał iście pod psem, a perspektywa obracania w głowie ujrzanych dziś obrazów nie była czymś ku czemu czułby wielką ochotę. Smętnie rozejrzał się po domostwie, jakiegoś zabłąkanego pajączka przeszył szponem i wrzucił do pyska, poniuchał przy “skarbach”. Zimno mu było, to poczłapał do jednego z tuneli które zabarykadował. Strugi ciepłego powietrza przeciskały się przez szczeliny i łagodnie omiatały jego ciało, czuł je w nozdrzach i na gałkach ocznych.
- Spać? Nie spać?- mruknął, byle tylko jakiś głos usłyszeć.

- A niech to, raz maty rodyła - warknął, tym razem w zupełnie innym języku niż smoczy i elfi, aż zamarł z uniesioną brwią. Warknął ponownie - ze złością i frustracją - a potem zabrał się za odwalanie głazów z przejścia.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline