- Kurwa, no... że niby wywerny? - Gunther nie miał pojęcia co to takiego może być, ale ze sposobu w jaki powiedział to Kieska, brzmiało cokolwiek jak morowa zaraza, albo cofnięcie miesięcznego żołdu.
Faktem pozostawało, że w karawanie nie ostał się nawet skrawek mięsa, ni to suszonego w workach, ni to ludzkiego, ani nawet końskiego, tylko ta krew bryźnięta na burtę. Ciary po plecach szły jak się zastanowić nad tym, że cokolwiek zaatakowało karawanę potem zeżarło jej inwentarz, załogę i konie. Słowa Zefira brzmiały jak dobra wymówka, ale patrząc z drugiej strony wciąż nie wiedzieli co w zasadzie się stało. Tylko domysły, a nimi to sobie sierżant dupsko będzie mógł podetrzeć w najlepszym wypadku.
Gunther przepakował część lepiej zachowanych worków z warzywami i chlebem na juki przy strażniczych koniach. Jakby mieli nic nie znaleźć to chociaż trochę żarcia dowiozą.
- Dobra, robimy mały patrol wokół tego miejsca. Jak na moje to ta wiocha będzie ze mały kawałek stąd, może obaczymy co tam się święci, choćby i z daleka. Trza wybadać co porwało załogę. I jak mówił sierżant - bez bohaterowania. Cenę swojej skóry trza znać. - Leuden spojrzał ze zgrozą na połamaną koronę drzewa i ścisnął mocniej sigmarycki młot. - Za cholerę mi się nie podobają jakieś gryfy, czy inne maszkary.
Drab splunął soczyście, wdrapał się na Siwucha i ruszył stępa. |