Fanatyk nie przejmował się przeważającą ilością wroga. Liczyło się teraz tylko jedno. On i sługa wszawych bożków chaosu. On był ramieniem Sigmara, on był pochodnią na tym świecie, co miała oświetlać drogę ku zbawieniu. Morgenstern zatoczył łuk nad głową i ponownie ręka wymierzyła kolejny cios w zwierzoludzia. Wódz, nie wódz... Trzeba było go zabić. Niech te ścierwa wiedzą, że są na tym świecie Ci którzy nie boją się. Niech inni widzą, że można wyjść tym stworom na przeciw, bez strachu w sercu, bez trwogi w lędźwiach. Stal i wiara.
-No chodź tu ścierwojadzie... Poczuj mój słuszny gniew.. -wycedził Siegfried przez zęby
Adrenalina pulsowała mu w żyłach. Krew biegła w szaleńczym tempie a serce waliło jak oszalałe. Siegfried skupił się na swoim przeciwniku, wierząc że pozostali zwierzoludzie nie wtrącą się. Tylko w ten sposób miał szansę przetrwać. Jeśli wygra albo rzucą się na niego razem, albo na siebie walcząc o przywództwo. Trzeba było wykorzystać szansę jaką dali mu bogowie, więc fanatyk przypuszczał kolejne ataki, próbując w międzyczasie parować i zbijać ciosy przeciwnika.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |