Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2014, 08:36   #2
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Prolog

Przebudzenie Królów Gór

1 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni



Nad Grzbietem Świata szybko zapadał zmierzch. Te zwierzęta, które jeszcze nie ukryły się w swoich leżach pośpiesznie do nich zdążały. Nic dziwnego; płonącą nad horyzontem kulę błyskawicznie zasłaniały ciężkie, burzowe chmury. Niosły jednak nie śnieżycę a deszcz. Wiosna roku 1358 zapowiadała się nadzwyczaj ciepło i łagodnie. W najniższych partiach tundry topniał już nawet śnieg! Żadne znaki, omeny ni wieszczby nie zapowiadały nadciągającej katastrofy. Ani zwierzęta, ani istoty rozumne nie spodziewały się, że w niedługim czasie niebo zawali im się na głowy. A może po prostu ich to nie obchodziło? W końcu mieli własne przyziemne problemy. Wychudzone po długiej zimie łosie musiały pracowicie wyskubać pojawiające się na skałach porosty. Niedźwiedzie i lodowe wilki - upolować łosie. A wędrowne klany barbarzyńców Reghed złowić zarówno wilki, niedźwiedzie jak i łosie, przerobić je na mięso, broń i skóry, a potem wykorzystać lub sprzedać. Najlepiej do Ybn Corbeth, gdzie naiwni południowcy płacili wygórowane ceny za coś, co nomadzi mieli na codzień.






W Ybn Corbeth, leżącym u południowego podnóża Gór, było już ciemno. Ludzie i nieludzie śpieszyli do swych domów zjeść kolację i wygrzać kości przy ciepłym kominku. Niektórzy zaś, zwłaszcza przyjezdni, kierowali swe kroki do karczmy, zwłaszcza tej najlepszej. Pewnie dlatego główna sala Złowieszczego Jelenia - największej i najbardziej znanej gospody w mieście - wypełniona była klientami niemal w całości. Większość pokoi i wspólnych komnat również była zajęta. Szybka odwilż i ciepły początek wiosny sprawiły, że karawany z Luskan i Mirabaru przybyły do miasta niemal jednocześnie, zapełniając gospody w mieście gośćmi, a stoiska na targu wszelkimi dobrami jakich brakowało w tym północnym miasteczku. Suszone i kandyzowane egzotyczne owoce, ryby, delikatne materiały, niezwykłe przyprawy, nietypowe składniki do zaklęć, biżuteria, wyroby użytkowe, nieznane tu zwierzęta i wiele, wiele innych przedmiotów przyciągały wzrok w równym, jeśli nie większym, stopniu jak sprzedający je handlarze wszelkich ras i proweniencji.

Jaller Skirata, właściciel Jelenia przyglądał się pełnej sali z zadowoleniem, niemal słysząc wypełniający się złotem, srebrem i miedzią trzos. Dwóch potężnych wykidajłów pilnowało porządku, a cztery kelnerki uwijały się między stołami podczas gdy jego córka, Attika, usługiwała gościom siedzącym w dwóch wygodnych alkierzach. Nie była z tego powodu szczęśliwa, ale interes to interes - nawet kuternogi barbarzyńca osobiście stanął dziś za barem. Teraz wprawnym okiem szacował zarówno wypłacalność, jak i - z przyzwyczajenia - zdolności bojowe klientów. Nadciągająca nawałnica z pewnością zapędzi resztę maruderów do karczmy - do ognia, wina i ciepłego jadła - toteż barbarzyńca nie przejmował się załamaniem pogody. Z nostalgią pomyślał, że jeszcze dwadzieścia lat temu taka burza sprawiłabym, iż klnąc na czym świat stoi w pośpiechu szukałby schronienia dla siebie i swojej drużyny. Ech, gdzie te czasy… No, ale niestety stracił nogę w bitwie, zanim zaś zebrał siły i pieniądze na czar Regeneracji usidliła go matka Attiki… i tak mu się jakoś zostało - i w mieście, i bez nogi. Niemniej jednak często, patrząc na przyjezdnych lub na własną córkę, czuł niemiłe szarpnięcie w wątpiach ciągnące go na szlak. Choć teraz czasy były relatywnie bezpieczne, nie to co wtedy - albo jeszcze wcześniej, gdy żył jego ojciec, kuzyn samego Angusa Skiraty! Wtedy to się działo! I miasto wyglądało inaczej - kilkadziesiąt drewnianych domów, kilkaset dusz rozpaczliwie broniących swych włości przed kolejnymi wrogami. Dopiero pakt pomiędzy rasami sprawił, że nastał względny spokój.




Jaller przepchnął się przez tłum gości i przez otwarte drzwi spojrzał na główny plac miasta. Na samym jego środku stał wielki posąg trzech Ojców Założycieli: Angusa Skiraty, Johana Amusa i krasnoluda Vhalina Thunderstone’a, którego figura co prawda była niższa od ludzkich posągów o głowę, ale mikry wzrost artysta zrekompensował jej odwzorowując w każdym detalu misternie rzeźbioną zbroję i runiczny rodowy topór. Skirata znów poczuł dumę, że jest częścią rodu, który napisał historię Ybn Corbeth.

Naraz huknął piorun; ani chybi w pola pod miastem, bo błysk niemal oślepił patrzącego w mrok mężczyznę, a huk grzmotu, który nastąpił zaraz po nim sprawił, że nawet w gospodzie umilkły rozmowy. Miejskie kundle rozszczekały się unisono, lecz gdy kolejny piorun uderzył jeszcze bliżej podkuliły ogony i umknęły w ciemne zaułki, rozpaczliwie wciskając się do piwnic przez okna na węgiel.



Barbarzyńca wzdrygnął się i już miał zawrócić do wnętrza, gdy jego uwagę przykuł jakiś ruch. Nie był to żaden mieszkaniec śpieszący do domu by zdążyć przed deszczem, który wielkimi kroplami padał już na zakurzony bruk. Coś było nie tak; czuł to, mimo że szósty zmysł miał już nieco zardzewiały. Wytrzeszczył oczy w mrok i wtedy usłyszał wrzask. Jakiś mężczyzna, chyba kaletniczy czeladnik, wrzeszczał jak opętany wskazując palcem na posąg Ojców Założycieli. Cofając się poślizgnął się i klapnął tyłkiem w kałużę, ale nie zwrócił na to uwagi. Ściągnął za to na siebie zainteresowanie kilku innych osób, które - nie zważając na deszcz - zbliżyły się do pomnika… po czym część uciekła, a część została krzycząc coś o kapłanie i ściągając kolejnych widzów. Ludzie zaczęli wyglądać z drzwi i okien pobliskich domów. Jaller nie wiedział co się dzieje, ale bezczynne czekanie nie leżało w jego naturze. Wyrwał jednemu z wykidajłów solidną dębową pałkę i ruszył pod posąg, choć po kilku krokach był już przemoczony do suchej nitki. Jednak gdy spojrzał na rzeźbę w ogóle zapomniał o takiej drobnostce jak szalejąca nad miastem nawałnica.

Nad kamiennym cokołem unosił się duch.




Blady i niewyraźny w mdłym świetle kilku ulicznych lamp, niemniej jednak był. Raz po raz otwierał i zamykał usta, lecz jeśli coś mówił to jego słowa zagłuszał deszcz i wiatr. Po kilku bezowocnych próbach porozumienia się jego twarz wykrzywił grymas wściekłości. Uniósł ręce, jak gdyby wygrażając niebu… a może chcąc kogoś zaatakować?

Na szczęście w tym momencie na placu pojawił się wezwany przez kogoś kapłan Myrkula, spiesząc się na tyle, na ile pozwalała mu długa szata. Grimaldus dotarł pod posąg i wyciągnął przed siebie wisior z symbolem swojego boga.
- O Johanie Amusie, czego szukasz swym mieście po śmierci? - krzyknął; jego głos odbił się echem po placu mimo wiatru i burzy. Medalion rozbłysnął bladym światłem, a sylwetka ducha stałą się nieco bardziej wyraźna. Rzeczywiście, gdy Jaller przyjrzał się lepiej, rysy twarzy zjawy były nieco podobne do tych z pomnika.
- …żcie się… - wychrypiało widmo. Grimaldus poruszył wargami w cichej modlitwie i głos Amusa stał się silniejszy.
- Strzeżcie się nadejścia Czarnego Dnia i przebudzenia Królów Gór! - tym razem pusty głos ducha jednego z sygnatariuszy paktu zapewniającego bezpieczeństwo Ybn słychać było nawet w okolicznych kamienicach. - Strzeżcie się bezcielesnej śpiewaczki! Strzeżcie się!
- Johanie… - kapłan Myrkula najwyraźniej chciał dopytać o szczegóły, lecz zadowolona z udanej komunikacji zjawa zaczęła blaknąć i, wraz z uderzeniem kolejnej błyskawicy, rozmyła się w nicość. Słychać było już tylko szum deszczu i przerażone szemranie zebranych na placu ludzi. Jaller zadrżał i ruszył w stronę swojej gospody. Musiał się napić.





Kolejnego dnia o poranku róg miejskiego herolda zebrał na placu większość mieszkańców miasta. U podnóża posągu, na naprędce zbitym podwyższeniu stał burmistrz Ybn Mitchell Tyres, młody sir Hornulf Hightower i kapłan Kelemvora. Burmistrz co i rusz nerwowo zerkał na granitowe rzeźby, wyłamując sobie palce. Był człowiekiem twardo stojącym na ziemi; mógł godzinami negocjować trasy przejścia czy pakty handlowe z twardogłowymi olbrzymami, czy zasady wycinki drzew z nieustępliwymi elfami, ale duchy i wróżby były ponad jego siły. Gdy w końcu zebrało się dość ludzi przemówił z wyraźną ulgą.
- Zacni mieszkańcy Ybn Corbeth! Jak zapewne wszyscy już wiecie duch naszego ojca założyciela pojawił się wczoraj niosąc nam ostrzeżenie - zaczął podniośle. - Według kapłanów i magów… to znaczy naszej szanownej magini, wróżba Johana Amusa spełni się dziś w południe, w czasie zaćmienia słońca… - przerwał mu narastający szmer głosów. Zaćmienia były powszechnie uważane za zły omen i choć zwykle kapłani ostrzegali przed nimi gawiedź, nie stawały się przez to mniej straszne.
- Cisza! - huknął młody paladyn. Choć starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy widać było, że jest zachwycony tym, iż na tym zadupiu dzieje się coś ciekawszego niż tępienie zielonoskórych, i że ma szansę się wykazać. - Wszyscy mieszkańcy mają dla ochrony zebrać się w świątyni, a straż miejska i najemnicy w budynku straży. Będziemy walczyć z… - zawiesił głos dla większego efektu - nieumarłymi!!
Szmer zamienił się w przerażony gwar. Grimaldus surowo spojrzał na młodzieńca.
-
Opanuj się, Hornulfie. Siejesz panikę. - Uniósł ręce i zebrani - czy to pod wpływem jego autorytetu, czy też magii - nieco się uspokoili.
- Dzieci. Nie lękajcie się. Choć “królami gór” barbarzyńcy z dawien dawna nazywali duchy swych przodków, nie macie się czego obawiać. Każdy, kto schroni się w świątyni Helma zostanie objęty boską ochroną, a moc nieumarłych go nie sięgnie. Jednak zmartwychwstańcy - biedne, zagubione dusze przemocą wyrwane z otchłani śmierci - mogą skrzywdzić zarówno was, jak i bydło, trzodę a nawet - ogarnięci bezmyślnym szałem - porwać się na wasze mienie. Dlatego też paladyni, żołnierze oraz straż miejska zostaną powołani, by z kapłańską pomocą stawić im czoła - przerwał dla nabrania powietrza. - Miasto zapłaci również najemnikom, którzy zechcą przyłączyć się do obrony. Może to być, oczywiście, zbędne, i mamy nadzieję, że będzie, lecz nie warto lekceważyć przestróg naszych przodków! Bądźcie błogosławione, moje dzieci, idźcie i przygotujcie się na nadejście zaćmienia.

Kapłan jeszcze raz uniósł ręce, a na zebranych spłynął osobliwy spokój. Mieszczanie rozeszli się, rozmawiając cicho, a Grimaldus wraz z Hornulfem udali się do strażnicy. Burmistrz otarł zaś pot z czoła i z pośpiechem nielicującym z godnością sprawowanego przez niego urzędu podążył do domu. Miał zamiar upewnić się, że jego rodzina stawi się w świątyni Helma na długo przed tym, jak słońce stanie w zenicie.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 14:56.
Sayane jest offline