Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2014, 23:10   #76
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Gdyby nie trzymana torba jej twarz wbiłaby się w schody dość sromotnie. Również bardzo dobrym zbiegiem okoliczności był brak obecności noża w jej dłoni w którego z pewnością by się nabiła. A tak...Tępo zakończone nożyczki jedynie zatrzasnęły się i obiły o schody. Nie wypadły z rąk, były mocno trzymane a Clem nie miała nawet czasu z nimi zrobić cokolwiek innego. Z jej ust wylatywał tylko jęk towarzyszący wysiłkowi i stresowi jakie serce musiało pompować. W końcu runęła na ścianę na przeciwko samozamykających się drzwi. Potrzebowała dłuższej chwili by uspokoić wszystko. Drżała cała z wrażenia i emocji… Właśnie uciekła… Wielkiej ośmiornicy…?! Była zaskoczona, choć nie miała żadnych dziwnych teorii podsuwanych przez podświadomość. Wszystko trzymało się kupy. Mimo, że spodziewała się rekina to tylko ośmiornica i meduzy mogłyby przecisnąć się przez uszkodzenie kadłuba i dobrnąć tak daleko… Wszystko jasne.
Skrzywiła się gorzko na widok stanu kostki. Bez opatrzenia ubiegnie może trzy poziomy ale ewakuacja będzie trwała wystarczająco długo, by Clem zwijała się z bólu. Wyglądało na pozostałość o niezwykle agresywnym osobniku. Do sprawnej “operacji” musiała ściągnąć buta odsłonić nogawkę do kolana i zsunąć skarpetkę mokrą jak wszystko inne. Przysunęła do siebie torbę. Otwartą od nożyczek kieszeń otworzyła szerzej. Wyciągnęła potrzebne rzeczy. Za pomocą latarki w zębach, wytężonego wzroku i rękawiczek wygrzebała pozostałości parzydełek. Spirytus do przemycia rany. Maść z hydrokortyzonem, gazy, bandaż. Pieprzony statek powoli tonął. Nie miała czasu pieścić się z raną bardziej. Była świadoma, że i tak będzie boleć po czasie. Wrzucając wszystko z powrotem wpakowała sobie jeszcze tabletki przeciw bólowe do ust. Zakryła wszystko tak, jak było na początku i w stała opierając się o ścianę.
Złych wieści końca nie było. “Operując” rozglądała się delikatnie po okolicy. Jej mina rzedła a panika jaką odczuwała przed schodami budowała się na nowo, tym razem oparta o inne fundamenty. Śpiesząc się dopiero gdy powstała mogła zająć się oceną swojej sytuacji. Nie trwało to długo. Cały pieprzony deck był opuszczony. Wszędzie była absolutna cisza. To znaczyło tylko jedno.

- N~n… N~n… Nie… - wydusiła pod nosem drżąco wiedząc, że ewakuacja musiała się już zakończyć. Została sama jak palec… Na samym środku Atlantyku w tonącym wielkim wycieczkowcu.

Silne ukłucie rozbudziło się w jej sercu promieniując na całe ciało. Zamiast iść - stała poddając się przebiegającemu dreszczowi. Ściskała latarkę tak samo jak miała ściśnięte gardło i serce. Patrzyła gdzieś w eter przed siebie. Nie było nikogo, wszyscy wyparowali. Nie mogła w to uwierzyć. Nie patrząc nawet na ręce sięgnęła do gałki krótkofalówki zaczepionej o kamizelkę. Przekręciła ją lekko w celu usłyszenia ludzi, w nadziei, która po paru chwilach tępych szumów jakby umarła. Stała cały czas miejscu w którym chwilę temu siedziała ogarnięta niemal przez dziecięcy strach samotności w ciemnościach. Wszyscy skakali by z radości mając latarkę w takiej sytuacji. Clem jednak ją wyłączyła. Nie chciała być osobą poszukującą żywego ducha w snopie światła. Tak chorobliwie, że zdecydowała sama pozostać w ciemnościach. Nerwy piekły mięśnie i wykrzywiały mimikę. W końcu sięgnęła do papierosów. Nie sprawdzała nawet ile ma ich przy sobie - to się nie liczyło. Musiała się dzięki nimi uspokoić - tak jak zawsze.
Ratowniczka była przecież wyćwiczona, wyszkolona do odpowiedniego zachowania w takich sytuacjach. Jak przyszło, co do czego, kompletnie nie mogła sobie poradzić. Żaden ze scenariuszy nie przewidywał, że z dwóch tysięcy ludzi zostanie tylko ona. Clem przeinchalowała się każdym oddechem przez papierosa. Dopiero wtedy się nieznacznie uspokoiła. Ocknięty z potrzasku umysł stwierdził, że może jeszcze istnieć cień szansy. Może ewakuacja jeszcze trwa, może jeszcze jest ostatnia chwila, może jest jeszcze szalupa… Cokolwiek.

Ruszyła się w końcu z miejsca. Obrała na swój kierunek schody przy windach czując, że dla własnego dobra musi na własne oczy zobaczyć korytarze.

Pierwszy, na którym wyszła, był ciemny i wilgotny. Pachniał morskim dnem i czymś jeszcze. Jakby wybitą na wszystkich toaletach kanalizacją. Niektóre kabiny pasażerskie były pootwierane na oścież, inne pozamykane, ale wszystkie były ciemne.
Tu i owdzie widziała ślady paniki - porozrzucane rzeczy, bagaże.

Pomiędzy dwoma walizkami ujrzała coś jeszcze. Ciało. Leżało w poprzek korytarza, nieruchome i chyba martwe. Na ile potrafiła ocenić to w ciemnościach, był to mężczyzna.

Idąc coraz żwawiej w końcu przystanęła i zawiesiła na nim wzrok. Rozdygotana zaciągnęła się głęboko papierosem. Ktoś tu jednak był i może potrzebował pomocy. Z początku nie była pewna, co zrobić ale w końcu postanowiła zbliżyć się się by sprawdzić jego stan.

Kiedy zrobiła krok zorientowała się, że ktoś tam jest, w głębi korytarza. wyczuwała czyjąś obecność, może nawet usłyszała ukradkowe, ostrożne poruszenie. Serce zabiło jej szybciej.

Przecież wszyscy się ewakuowali… Nie było nikogo. Tamtemu facetowi może coś się stało. Ale nigdzie nie było żadnych cieni. Nie. Musiała to być jakaś wstęga dymu papierosowego… “Nikogo tam nie ma” uspokajała się w głowie zjadana cała przez nerwy. Utkwiła wzrok w leżącego gościa i przyłożyła nieco więcej starań by krok za krokiem się do niego dostać i nie kulić w przytłaczającym lęku.

Nagle zobaczyła, jak na korytarzu ktoś zapala światło latarki a jej snop przez chwilę omiata teren by zatrzymać się na niej i na ciele. A w zasadzie truchle, które przypominało zmumifikowane zwłoki w mundurze stewarda.

Elektryczny blask rósł powoli, czemu towarzyszył odgłos ostrożnych, powolnych kroków. Jeśli to było jakieś kolejne straszydło, musiało być bardzo wyrachowane, bo jego zachowanie nie budziło skojarzeń z czymś nienaturalnym. W ciszy jaka na powrót zaległa na korytarzu, każde nastąpienie na mokry dywan kończyło się wyraźnym mlaśnięciem. W końcu narastające napięcie przerwał męski głos, najwyraźniej skierowany do dziewczyny przycupniętej nad wyschniętym ciałem:

- Halo? Słyszysz mnie?

Skierowane na nią światło latarki wyraźnie zarysowało jej posturę. Głęboko czerwony kombinezon z wieloma odblaskowymi elementami świecił światłem odbitym niewiele słabiej jak sama latarka. W ciemnościach chciała się przyjrzeć ciału ale dopiero ze światłem dotarło do niej w jakim było stanie. Odskoczyła niemal z mocno stłumionym jęknięciem z wrażenia i wylądowała na tyłek. Najwidoczniej nie chciała, by powiązano jej z morderstwem i odsunęła się nerwowo może ze dwa metry zatrzymując na jakiś bagażach. Im bliżej Przystojniak podchodził tym więcej mógł zaobserwować. Lekka poszarpana nogawka na spodniach, które do ud były wyraźnie ciemniejsze. Torba, którą miała też ze sobą, stała przy ciele. W jednej z dłoni w dalszym ciągu trzymała prawie wypalonego papierosa. Parę następnych kroków pozwoliło mu dostrzec, że trzęsie się jak galareta. Jest cała spięta i zaciska nerwowo dłonie. Musiała nieźle najeść się strachu wcześniej i jeszcze przestraszyć się nieoczekiwanego kontaktu. Głos ją nieco ukoił. Po chwili potrząsła głową na potwierdzenie by po następnej zaciągnąć się również kojącym ją papierosem. Promień w takich ciemnościach raził ją mocno więc unikała go nie pokazując również wyraźnie twarzy. W końcu wstała nerwowo paląc dalej i czekając na zbliżenie się mężczyzny.

Mężczyzna przesunął snop latarki nieco na bok, by nie razić nieznajomej. W kątowym świetle błysnęły oznaczenia na jego własnej kamizelce, mocno kontrastujące z bielą garnituru. W ręce spoczywała niewielka podróżna walizka i tlący się papieros. Malcolm trzymał się prosto, wręcz sztywno, jednak wprawny obserwator mógłby dostrzec, że mężczyzna był gotowy do skoku, jakby nieoczekiwane towarzystwo mogło w jednej sekundzie przerodzić się w kolejne niebezpieczeństwo. Pomimo upiorności sceny wynikającej z obecności starych zwłok, w duchu wyrosła nagła ulga. Ot, świat nie stanął na głowie, do tego dziewczyna była ubrana w uniform załogi, więc na pewno będzie potrafiła odpowiedzieć na kilka palących pytań dotyczących najbliższych chwil. Mogli być na koszmarnym korytarzu pełnym okropności, ale pierwszym co przyszło mu do głowy było kurtuazyjne przywitanie.

- Witaj, nazywam się Malcolm Godspeed, jestem pasażerem. - Hazardzista wsunął papierosa do ust i podał jej dłoń patrząc przy tym prosto w oczy. Najważniejsze było pierwsze wrażenie. Trudno było powiedzieć jak to się działo, ale pomimo stresu męczyzna zdawał się promieniować pewnością siebie i naturalną charyzmą. Świat jeszcze nie stanął na głowie. - Po stroju wnioskuję, że jesteś częścią załogi. Wiesz co się tutaj dzieje?

Jej twarz obróciła się w jego kierunku wpatrując się z początku pobieżnie a z czasem coraz wnikliwiej. Jej twarz malowała rozbicie i podłamanie psychiczne w spiętym grymasie bólu. Powoli uspokajała się w jego towarzystwie. Nie wyglądała na ranną, miała nawet ubranie w tak samo dobrym stanie jak jego garnitur. Odruchowo odpowiedziała na gest. Jej ręka była zimna i mokra jak jej połowa rękawa kurtki… co w sumie rozwiązywało kwestie ciemniejszego zabarwienia jej spodni - były całe przemoczone. To samo z jej butami.

Od razu po przedstawieniu się przeszedł ją widoczny dreszcz i wbiła oczy, które w jednej chwili zrobiły się wielkie jak księżyc. Najwidoczniej nie to chciała usłyszeć, bądź wzięła go za kogoś innego. Może za któregoś z marynarzy? W końcu oni też nosili się na biało a w takiej sytuacji też mieliby pozakładane jakieś odblaski. Niemniej znowu zaczęła panikować. Jeszcze zanim Godspeed skończył swoją kwestię zabrała rękę do siebie. Jej wzrok przeskakiwał szybko między paroma miejscami. Znowu zaczęła się trząść jak galareta choć nawet w takim stanie widać było, że myślała szybko.

- Musimy dostać się do szalup - wycisnęła cicho ledwie łapiąc powietrze.

- Do szalup? Żadnego “dzień dobry”?

Dziewczyna bez zwłoki rzuciła się po swoją torbę i bez słowa skierowała się do schodów na górę. Jeszcze gdy była obrócona do niego plecami mógł przeczytać wyraźny napis na jej kamizelce "RATOWNICTWO MEDYCZNE".

Malcolm przez sekundę zastanawiał się czy nieznajoma ma jakiś plan, ale wnioskując po jej rozbieganym spojrzeniu, nerwowych ruchach i zgaszonej latarce, w końcu chyba uznał, że dziewczyna najwyraźniej nie wie co robi. Nieprzemyślane decyzje mogły teraz wpędzić w kłopoty nie tylko ją, ale również jego, dlatego nie pozostał bierny. Dogonił ją kilka kroków dalej i starał się trzymać jej tempo. Jednym okiem pilnując, czy zza załomu korytarza nie wyłoni się jakieś kolejne licho zwrócił się do dziewczyny.

- Gdzie się wszyscy podziali? - Zero reakcji. - Była jakaś ewakuacja? - Nic.

Hazardzista przewrócił oczami, wyprzedził brnącą przed siebie ratowniczkę i złapał ją za ramiona. Ciało kobiety spięło się, jakby została zaatakowana, próbowała nawet uderzyć Malcolma wolną ręką, ale z tej pozycji wyprowadziła jedynie marną imitację ciosu. Dziewczyna próbowała jeszcze się wyrwać, ale mężczyzna trzymał ją pewnie. Nie zwracając specjalnej uwagi na jej histerię pochylił się nieco, by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie i przemówił spokojnym, rzeczowym tonem.

- [i]Może chociaż mi się przedstawisz? Możesz mi wierzyć, mnie też niezbyt się tu podoba, ale chcesz czy nie, jesteś pierwszą osobą która wydaje się normalna, dlatego muszę Cię poprosić o zachowanie spokoju. Bądźmy profesjonalistami. - Na twarzy pojawił się wystudiowany uśmiech.

Nie mogła się wyrwać. Trzymana pewnie i z resztą też bez agresji poddała się po pierwszych nie udanych próbach. Mimika drżała z początku wpatrując się w jego oczy. Po dłuższej chwili ponownie było widać, że obecność kogoś uspokaja ją.

- C~Clem~mentine - odpowiedziała po chwili opuszczając wzrok. Wyglądała na powstrzymaną a w końcu do niej doszło, że Godspeed nigdzie jej nie puści, póki nie będzie miała miejsca rzeczowa rozmowa. Ta poobracała głowę na boki jakby starając się zebrać w sobie. W końcu zastygła jakby dając sygnał by ją puścić. Wtedy sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kolejnego papierosa. Najwidoczniej faktycznie coś z nimi miała. Zapaliła go i inhalując się po dodatkowej chwili odezwała niepewnie pod nosem - Pokład niżej jest cały zalany. Cały personel i reszta... Już ich tu nie ma, zniknęli… - zawiesiła się przy końcu niepewnie. Hazardzista widział, że spojrzała kątem na trupa by po chwili oderwać się od niego zaciągnięciem. Niecierpliwiła się i nie mogła ustać na miejscu.

- Musimy dostać się do szalup - powtórzyła się po dwóch zaciągnięciach się dymem. Z lekko opuszczoną głową wyminęła mężczyznę kierując się schodami na wyższy pokład.
 
Proxy jest offline