Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2014, 00:52   #71
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
~ Co tu się stało?! ~ ta myśl kołatała się w głowie Ed'a gdy mijał kolejne zdewastowane sektory statku. Docierał do niego ogrom zniszczeń. A właściwie dewastacji. Na razie nie natrafił na żadną usterkę świadczącą o tym, że istnienie tej jednostki pływającej jest zagrożone. Najpoważniejsze wydawały się ta awaria świateł i elektryki. Ale może to siadło tak tylko na pokładzie głównym? Może na innych jest lepiej? Poszła jakaś rozdzielnia na tym pokładzie czy co? Kolejny dobry powód by się z niego wydostać, znaleźć ten mostek i dowiedzieć się co się stało.

Co innego jeśli chodzi o te dewastacje. Ogrom i jej powszechność świadczył, że ktoś się bardzo postarał, że to tak teraz wyglądało. Zupełnie jakby co drugi pasażer się uwziął i postanowił zdemolować tą czy tamtą kabinę. I jeszcze sąsiednie korytarze, kible czy galerie. No bez sensu w ogóle. A gdzie załoga? Przecież żaden armator by sobie nie pozwolił na takie zachowanie. I to zbiorowe. Bez sensu. No mogła to zrobić jakaś w miarę mała grupka wandali bo czarne owce wszędzie się trafiają ale wówczas potrzebowaliby na to czasu. I to liczonego w dniach. Przynajmniej w dniach. A nie godzinach.

A może minęło więcej czasu? Właściwie to jedynym czym się sugerował co do czasu to to, że spał. Ale zegarki nie działały a netu nie było ani łaczności. Nie bardzo było jak sprawdzić nawet porę dnia. Mógł przespać cały dzień? Mogła być już następna noc? Raczej nie... Nie wydawało mu się. Niby po czym by tak miał spać jak zabity? No ale... W dwie - trzy godziny ciężko tak zajebać taki wielki statek. I chaos i hałasy przy tym robione powinny go obudzić. No i nawet wówczas wątpił by się wyrobiono z czasem. Bo trzeba by nie tylko nabroić ale jeszcze dać dyla chuj wie gdzie. A może...

Dojrzał jakieś zapaćkane lustro. Wolał nie wnikac czym są te rdzawe smugi. Ale mimo wszystko widział swoje odbicie. Przyjżał się zarostowi na twarzy. Golił się wczoraj rano po wyjściu Julki. Więc teraz zdaje się powinno minąć prawie 24 h od tego momentu więc już jakiś cień zarostu powinien się pojawić. A jakby była następna noc to już coś powinno szorować go pod palcami.

To wszystko układało się w jakąś logiczną całość tylko pod warunkiem, że stałoby się coś nietypowego. Coś rzadko spotykanego, że żadna załoga, ekipa czy pasażerowie nie byli na to przygotowani. No i nawet wówczas trzeba by raczej mieć trochę czasu by tak zajebać taki wymuskany stateczek. Przecież to było normalnie pływające miasto! Ile tu było ludzi? Dwa, trzy tysiące? I pół albo i więcej załogi? Toż to jak na lotniskowcu. Co chwila powinien kogoś spotykać tak jak wcześniej. Przecież ciężko było znaleźć ododobnione miejsce. A teraz? Jeśli... Jeśli nawet coś się stało... To gdzie są ciała? Jakby wypadek jakiś był czy co to powinny być przynajmniej ciała. A na razie spotkał kilku zarażonych kolesi i tyle.

Wszystko to było naprawdę niepokojące. Nie wiedząc czemu czuł się jak na wrogim terenie. Zupełnie jakby się przemykał przez jakiś teren na którym rządzą gangi i można dostać w zęby ot, tak, za łażenie po ulicy. Szedł w miarę szybko i cicho nasłuchując i rozglądając się naookoło. Co chwila puszczał żurawia tu czy tam, w nadziei, że wreszcie kogoś spotka. Kogoś normalnego z kim można pogadać i kto wie co tu się do cholery stało.

Dotarł już prawie na dziób statku swojego poziomu gdy ich usłyszał. Znajome już bulgoty i charkoty. W duchu jęknął zrozpaczony. Wahał się czy od razu nie zawrócić ale postanowił sprawdzić jak to wygląda. Ci zainfekowani nie sprawiali wrażenia zbyt szybkich i to na ciele i umyśle to może udałoby się mu przemknąć? Poprzednio w sumie mógł to pewnie zrobić ale zadziałało zaskoczenie. Teraz już wiedział mniej więcej czego się spodziewać. Ostrożnie przytulił się do ściany. Po chwili namysłu kucnął. Raczej jak już mniej ktoś będzie się spodziewał podglądacza na wysokości kolan niż głowy. Po czy ostrożnie puścił żurawia za róg. No i jednak nie. Jednak nie wiedział czego można się spodziewać...

Na całym pomieszczeniu dominowały "zombiaki". Tak właśnie przypuszczał słuchając ich odgłosów. Ale nie spodziewał się całej jebanej hordy! Jęknął w duchu zrozpaczony. Mógł się wymknąć małej grupce, zwłaszcza jakby zaskoczenie było po jego stronie. No ale tak? Zarażeni zdominowali całe pomieszczenie swoja liczbą. Wymykając się jednym wpadałby w drugich.

Wziął się w garść i obserwował wygląd pomieszczenia. Już ochłonął na tyle, by trzeźwiej skalkulować ryzyko. A może jakoś jednak da się przekraść? A jeszcze jakby tak czymś odwrócić ich uwagę? Zaczynało mu się to podobać bo chyba dałby radę. Jednak nadal byłoby to na krawędzi ryzyka. Wolał coś pewniejszego. Cofnął się i zaczął dumać nad swoim położeniem.

Był dość niedaleko mostka. Tak w poziomie. Tylko jakieś cholerne pięć pokładów niżej! A te cholery blokowały mu drogę na górę! Wstał i powoli zaczął się cofać szukając innej drogi na górę. Jakoś slalom między zombiakami niezbyt mu się uśmiechał. I wówczas dostrzegł drzwi windy. To było to!

Co prawda nie była to zwykła winda tylko taka do podawania potraw i innych dupereli. Ale na jego potrzeby wystarczyła. Oby się udało... Podszedł do klapy i otworzył. Ukazał mu się mrok szybu. Była jednak linka która powinna dać radę go utrzymać skoro była przeznaczona do wieloletniego dźwigania windy wraz z ładunkiem. Wsadził w otwór swoją zaimprowizowaną pochodnię i poświecił w górę i w dół sprawdzając jak to wygląda. Było ciasno. Ale był wysportowany i gibki. Wiedział, że da radę.

Teraz przydały mu się te gumowe rękawice jakie założył wcześniej. Do ściskania liny była jak znalazł. Ta drobna myśl znacznie poprawiła mu choć trochę humor pozwalając zapomnieć o powadze sytuacji. Wędrując przez całą długość statku znalazł też latarkę, taką "L"-kę którą wsadził sobie w kieszeń nie zajmowała mu więc rąk. Teraz mu sie przydało jak znalazł. Miał kłopot z toporem i pochodniami. Szkoda mu było zostawić. Nie wiadomo co czekało go na górze.

Tej zapalonej pochodnie i tak nie mógł zabrać. Zresztą i tak już się prawie wypaliła. Niewiele myśląc wrzucił ją w głab szybu windy. Na filmach tak robili różni bohaterowie to też chciał się tak poczuć jak oni. Obserwował jak spada po drodze oświetlając kawałek tunelu. Był też ciekaw jak głeboko spadnie i na czym się zatrzyma. Drugą niezaczynaną wsadził pionowo do bocznej kieszeni plecaka. Sam topór przymocował sobie znaleźną frotką do szlufki. Może całego dnia tak by nie wytrzymała ale na te minutę czy dwie powinna dać radę. Teraz to strażackie i bardzo uniwersalne narzędzie zwisało mu bezwładnie wzdłuż nogi i nie przeszkadzło w pionowej wspinczace.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-05-2014, 21:07   #72
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Halo? Wszystko w porządku?
Odpowiedziala mu cisza. W środku nikt nawet się nie poruszył, ale Robert ujrzał, że zamek jest wyłamany. Nie niesprawny, lecz wyłamany, jakby użyto na nim jakiejś siły.
Tramp nieufnie spojrzał w stronę, gdzie za załomem korytarza zniknął eteryczny marynarz, po czym zapukał raz jeszcze i lekko pchnął drzwi.
W środku ujrzał zdewastowaną kajutę. Połamane meble, plamy krwi na podłodze. rozwalony telewizor. Czysty chaos. Na podłodze, obok sugestywnych plam krwi ujrzał niewielką siekierkę strażacką leżącą pośród połamanych desek i kawałków plastyku. W całym bałaganie wypatrzył rownież gnijącą, ludzką rękę, odrąbaną na wysokości łokcia.
Był zbyt zdziwiony by uciec z wrzaskiem. Coś w tej scenie nie pasowało. Nie, nie ogólna makabra i nie fakt, że po podłodze walały się części ciała - to dałoby się wyjaśnić dość łatwo: ktoś wszedł do kajuty i zarąbał jej mieszkańca siekierą. Jednak jeden szczegół nie pasował do obrazka i sprawiał że całość nie miała najmniejszego sensu. Zaintrygowany wszedł do kajuty i starannie omijając kałuże krwi poszedł do odrąbanej kończyny. Gnijącej kończyny na świeżym miejscu zbrodni? Nachylił się by dokładniej obejrzeć rękę.
Nie miał wątpliwości. Ręka była stara, zepsute mięso cuchnęło, a jej ogólny wygląd świadczył, że leżała tutaj około tygodnia.
Zaintrygowany obszedł resztę pokoju i łazienkę w poszukiwaniu czegoś, co rzuciłoby choć trochę światła na irracjonalną sytuację. Wszystko pozostałe wydawało się być w należytym porządku. Zdezorientowany Tramp jeszcze dłuższą chwilę stał i przyglądał się pobojowisku, po czym z braku pomysłu co z nim zrobić wrócił na korytarz. Najbardziej racjonalną opcją było chyba nie przyjąć tego wszystkiego do wiadomości i pójście spać w nadziei że obudzi się w normalnym świecie. Ostatecznie jednak postanowił ostrożnie rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu jakiejś mniej eterycznej załogi lub czegokolwiek, co mogłoby nadać wydarzeniom jakiś sens.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 02-05-2014, 18:53   #73
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora zdołała wylać sobie na plecy środek odkażający i przy drugim podejściu trafiła dokładnie w zranione miejsce. Usiłowała także wyginając się na wszystkie strony zakleić poparzone miejsce, ale po kilku nieudanych próbach musiała odpuścić. Nałożyła z powrotem koszulkę i starając się poruszać tak, aby unikać ocierania materiału o ranę wyszła z łazienki.

Stanęła w progu i zaraz ruszyła dalej. Wszystko z powrotem wyglądało tak jak wyglądać powinno, żadnych połamanych mebli, bałaganu ani problemów z oświetleniem. Do tego jeszcze mieszkaniec pokoju w najlepsze korzystał z wygody oferowanej przez ten rodzaj kajuty popalając sobie na balkonie.

Nora dała radę dopaść drzwi wyjściowych zanim mężczyzna skończył rozmowę. Złapała za klamkę i wybiegła na korytarz, który był cichy i ciemny, ale nie śmierdział rybami ani niczym podobnym jak miało to miejsce przed chwilą. Kobieta zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się do swojej kajuty. Światła na korytarzu zapalały się normalnie tak jak, powinny, kiedy pojawiała się w polu fotokomórki.

Nora spróbowała otworzyć drzwi do swojego pokoju, ale tym razem spotkała ją niemiła niespodzianka. Zasilanie działało, więc zamek magnetyczny był sprawny a ona nie miała swojej karty magnetycznej.

Najpierw pukała delikatnie czekając aż ktoś, być może Richard, otworzy. Jednocześnie rzucała niespokojne spojrzenia w kierunku drzwi kajuty, z której właśnie wyszła, ale jej mieszkaniec nie zjawił się na korytarzu i nie zażądał od niej wyjaśnień.

Pukanie nic nie dało. Kiedy zaczęła walić w drzwi pięścią zamiast odzewu ze środka pomieszczenia doczekała się reakcji na korytarzu. Światło zamigotało gwałtownie. Przestała uderzać w drzwi i przyłożyła do nich ucho. Nie usłyszała żadnych dźwięków sugerujących, że ktoś mógł być w środku. W końcu, kiedy wychodziła z pokoju nie było w nim Richarda. Westchnęła i oparła się ramieniem o ścianę obok swojej kajuty. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

Światło ponownie zamigotało. Kobieta spojrzała na sufit. W tym momencie światła na korytarzu zgasły i znowu wszystko pogrążyło się w ciemnościach. Z dolnych pokładów, dotarły do niej krzyki przerażenia.

Nora po omacku dotarła do drzwi kajuty, z której przed chwilą uciekła. Jej mąż nie odpowiadał a sąsiad jeszcze przed chwilą palił sobie na balkonie. Załomotała w drzwi, ale nikt nie zareagował na jej pukanie a wrzaski z dołu przybrały na sile. Pani Robinson nacisnęła klamkę i kiedy udało jej się otworzyć drzwi wpadła do środka.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 02-05-2014, 21:19   #74
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Johanna byłą w potrzasku. Niby miała na sobie kapok, który mógłby ewentualnie przyjąć jakiś cios od skorupiaków, ale sam fakt o igłach ją przeraził. Czuła, że podświadomość płata jej figle wystawiając na próbę przeciwko największemu z jej strachów. Nie miała dużo czasu na podjęcie decyzji. Ryzyko, czy podwójne ryzyko. Bieg przez skorupiaki, które mogą ją zabić przy zakłóciu, czy próba otworzenia drzwi, pakowania się w ciemność, niewiedząc co w środku. Druga opcja nadal nie załatwiała sprawy ze skorpionami. Jednak mimo wszystko...ta wizja sprawiała, że ma większą możliwość przeżycia. Przynajmniej dłużej. Kobieta rzuciła się w stronę pierwszych najbliżej drzwi starając się je otworzyć.

Można by ze spokojem stwierdzić, że mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, podjęła tą lepszą decyzję. Podbiegła do drzwi i w myślach przeżegnała się. Już myślała, jak jej bezwładne ciało jest atakowane przez skorpionów, a prawdziwe ciało leży w stanie śpiączki w szpitalu. Rodzina i wszyscy opłakujący jej bezwładne zwłoki, czytanie na mszy, spuszczona trumna i zakopana. Wszystkie plany i marzenia. Łza zakręciła się jej w oku.
Drzwi puściły. Dziewczyna podbiegła do drzwi i je po prostu otworzyła. Przez chwilę pomyślała nawet, że uda jej się przeżyć.
Wbiegła do pokoju.
- HUJ WAM W DUPĘ WSZYSTKIM! - kobieta wydarła się z całych sił i zatrzasnęła drzwi do pokoju.
Wzięła trzy oddechy. Dopiero do niej dotarło. Nie wie co jest w pokoju, nie zdążyła się spojrzeć.
Pomału odwróciła głowę.
 
BoYos jest offline  
Stary 02-05-2014, 22:01   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gregory zamarł słyszące słowa. To… niemożliwe. Jak można tak bardzo zdegenerować. Gwałt. Kanibalizm?! Co tu się właściwie stało. Jak to możliwe. Rozumiał zmiany czasoprzestrzenne… chyba. W końcu to nie było coś z czym się spotykał na co dzień. Ale zmiany w ludziach, tak szybkie i tak straszne? Okręt przecież nie zestarzał się aż tak bardzo. Warstwa kurzu nie sugerowała więcej niż kilka tygodni, miesiąc, dwa może.
Przylgnął do ściany chowając za sobą źródło światła. A druga dłonią nerwowo zaciskając na pistolecie. Przecież nie mógł tej kobiety zostawić w łapach tych… zezwierzęconych typów.
Nasłuchiwał ich kroków z bijącym sercem. Liczył. Jeden, dwa, trzy… cztery. Trzy pary stóp. Trzech mężczyzn. I jedna para opierająca się. Szarpali się z nią. I zbliżali. Jeszcze chwila jeszcze moment i…
Gregory przeciął im drogę i wycelował broń podpierając dłoń z rewolwerem drugą ręką.
Trzej „oprawcy” szarpiący się z młodą i posiniaczoną kobietą wyglądali jak bezdomni. Byli brudni, zarośnięci i śmierdzieli. I mieli broń… noże takie jak ten, który Gregory znalazł.
- Ręce do góry już! I odsuńcie się od niej!- krzyknął Gregory celując bronią w ich stronę.

Zaskoczeni jego pojawieniem się nie zareagowali od razu na jego słowa. Może ich nie rozumieli. A może zobojętnieli na widok broni? Byli to chyba… załoganci i być może biedniejsi uczestnicy wycieczki. Choć brudne zakrwawione szmaty, jakie nosili były trudne do rozpoznania.
W ich oczach Walsh jr. Dostrzegał zwierzęcy głód i szaleństwo. Dla nich ta całą sytuacja na statku stała się już normalnością. W końcu jeden z nich zabrał głos.
- Ta pukawka jest prawdziwa? - zdziwił się jeden, by potem dodać.
- Bo jeśli nie to wepchnę ci go w dupę.
Wtedy Gregory zamarł zaskoczony tak… głupim pytaniem. Pewnie, że jego pistolet był prawdziwy. Jaki niby miał być? Przecież nie ganiałby po widmowym statku z plastikową zabawką, prawda?
-Oczywiście że jest prawdziwa, to prawdziwy magnum kaliber.44 i jak się od niej nie odsuniecie to odstrzelę wam łby.- warknął Gregory obrażonym tonem głosu, próbując strach przekuć w gniew.- Albo jaja... w sumie mam dziś parszywy dzień i ochotę się na kimś wyładować.
- Hahahaa - zaśmiał się jeden z szaleństwem robiąc krok w stronę Gregory’ego. - Wypruję ci flaki, harcerzyku.
Był to obrót sprawy, którego Walsh się obawiał. Liczył bowiem, na to że sam widok broni wystarczy. Że… uciekną na jej widok lub się poddadzą. Tak powinni uczynić. Ale on szedł. Szedł! Serce mężczyzny zabiło mocno.
On szedł. On go zabije, bo… Gregory nigdy nie strzelał do człowieka. Do puszki, tarczy, zdziczałego psa, kojota, wilka… ale nie człowieka.
Serce zaczęło mu bić szybko.

”On mnie zabije… a palec nie chciał się zacisnąć na spuście… Opanuj się Gregory. To nie człowiek! Opanuj się do cholery. To nie człowiek! To kanibal! To bestia! Dzika bestia! To kojot!”

-To tylko kojot... duży zarośnięty kojot, wystarczy między oczy... szybko to nie poczuje.- wymamrotał nerwowo bladymi Gregory, wymierzył i nacisnął spust. Z takiej odległości, nie mógł chybić. Choć z trudem nacisnął spust.
Kula wbiła się między oczy, potylica wybuchła, typa odrzuciło do tyłu. Padał z rozłożonymi rekami, brocząc stróżką krwi. Padał z mieszaniną bólu i zdziwienia na twarzy. Mimo, że trwało to moment, Gregory pamiętał każdą sekundę.
Zabił.. człowieka. Od tak.
Przez chwilę go ta świadomość przytłoczyła. Pozostałych dwóch też. Ocknęli się szybciej. I kolejny z nich rzucił się na niego z nożem. Tym razem… ledwo zarejestrował świadomością ten atak. Jego ciało zareagowało instynktownie. Wycelował i strzelił, szybko zabijając napastnika.
Trzeci… zamiast rzucić się do walki, rzucił się do ucieczki. A Gregory… powinien go zastrzelić, ale nie potrafił się na to zdobyć. Zamiast tego, by nie myśleć o swej zbrodni, skupił się na kobiecie. Dziewczyna osunęła się na ziemię, zszokowana rozwojem sytuacji.

Gregory uśmiechnął się do niej przyjaźnie, licząc na to, że to wystarczy by nie wzięła go za kolejnego swego oprawcę. Podszedł do niej powoli i spytał.- Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna? Nie bój się. Jestem doktorem.
- Jeeesteeem ca.. caała... cała.- oczywiście z odpowiednią emocją, rozciągając słowa i powoli przytomniejąc. I kończąc wypowiedź nieśmiałym.- Dziękuję.
-Może wiesz co tu się dzieje?- zapytał Gregory.- Wygląda na to, że... jesteś dłużej niż ja w tym... czasie? Czasoprzestrzeni?
- Jestem .. tutaj ... długo.- zaczęła mówić zbierając myśli.- Wszystko to jest szalone… uciekać… oni wrócą.
-Oni? Jest ich więcej? I gdzie uciekać? Jesteśmy na statku.- zasypał ją pytaniami Gregory podając dłoń.
- Słyszałam o jednym takim miejscu. Na dziobie.- odpowiedziała wstając.
-Ja myślałem o mostku kapitańskim. Ale możemy sprawdzić i to i to. Ja mam na imię Gregory, a ty?- zapytał uprzejmie.
- Nina.- przedstawiła się.
-No to nie marnujmy czasu. Przeszukaj ich Nino i zabierz broń. Idziemy na mostek i dziób. I znikamy stąd jak najszybciej. Huk broni… przyciągnie uwagę.- Gregory rozejrzał się nerwowo. Zamierzał wraz z Niną dotrzeć do mostka, a potem do dziobu. Ręce napalmu drżały po dokonanym morderstwie i… nie zamierzał czekać tu na okazję do popełnienia kolejnego.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-05-2014, 23:10   #76
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Gdyby nie trzymana torba jej twarz wbiłaby się w schody dość sromotnie. Również bardzo dobrym zbiegiem okoliczności był brak obecności noża w jej dłoni w którego z pewnością by się nabiła. A tak...Tępo zakończone nożyczki jedynie zatrzasnęły się i obiły o schody. Nie wypadły z rąk, były mocno trzymane a Clem nie miała nawet czasu z nimi zrobić cokolwiek innego. Z jej ust wylatywał tylko jęk towarzyszący wysiłkowi i stresowi jakie serce musiało pompować. W końcu runęła na ścianę na przeciwko samozamykających się drzwi. Potrzebowała dłuższej chwili by uspokoić wszystko. Drżała cała z wrażenia i emocji… Właśnie uciekła… Wielkiej ośmiornicy…?! Była zaskoczona, choć nie miała żadnych dziwnych teorii podsuwanych przez podświadomość. Wszystko trzymało się kupy. Mimo, że spodziewała się rekina to tylko ośmiornica i meduzy mogłyby przecisnąć się przez uszkodzenie kadłuba i dobrnąć tak daleko… Wszystko jasne.
Skrzywiła się gorzko na widok stanu kostki. Bez opatrzenia ubiegnie może trzy poziomy ale ewakuacja będzie trwała wystarczająco długo, by Clem zwijała się z bólu. Wyglądało na pozostałość o niezwykle agresywnym osobniku. Do sprawnej “operacji” musiała ściągnąć buta odsłonić nogawkę do kolana i zsunąć skarpetkę mokrą jak wszystko inne. Przysunęła do siebie torbę. Otwartą od nożyczek kieszeń otworzyła szerzej. Wyciągnęła potrzebne rzeczy. Za pomocą latarki w zębach, wytężonego wzroku i rękawiczek wygrzebała pozostałości parzydełek. Spirytus do przemycia rany. Maść z hydrokortyzonem, gazy, bandaż. Pieprzony statek powoli tonął. Nie miała czasu pieścić się z raną bardziej. Była świadoma, że i tak będzie boleć po czasie. Wrzucając wszystko z powrotem wpakowała sobie jeszcze tabletki przeciw bólowe do ust. Zakryła wszystko tak, jak było na początku i w stała opierając się o ścianę.
Złych wieści końca nie było. “Operując” rozglądała się delikatnie po okolicy. Jej mina rzedła a panika jaką odczuwała przed schodami budowała się na nowo, tym razem oparta o inne fundamenty. Śpiesząc się dopiero gdy powstała mogła zająć się oceną swojej sytuacji. Nie trwało to długo. Cały pieprzony deck był opuszczony. Wszędzie była absolutna cisza. To znaczyło tylko jedno.

- N~n… N~n… Nie… - wydusiła pod nosem drżąco wiedząc, że ewakuacja musiała się już zakończyć. Została sama jak palec… Na samym środku Atlantyku w tonącym wielkim wycieczkowcu.

Silne ukłucie rozbudziło się w jej sercu promieniując na całe ciało. Zamiast iść - stała poddając się przebiegającemu dreszczowi. Ściskała latarkę tak samo jak miała ściśnięte gardło i serce. Patrzyła gdzieś w eter przed siebie. Nie było nikogo, wszyscy wyparowali. Nie mogła w to uwierzyć. Nie patrząc nawet na ręce sięgnęła do gałki krótkofalówki zaczepionej o kamizelkę. Przekręciła ją lekko w celu usłyszenia ludzi, w nadziei, która po paru chwilach tępych szumów jakby umarła. Stała cały czas miejscu w którym chwilę temu siedziała ogarnięta niemal przez dziecięcy strach samotności w ciemnościach. Wszyscy skakali by z radości mając latarkę w takiej sytuacji. Clem jednak ją wyłączyła. Nie chciała być osobą poszukującą żywego ducha w snopie światła. Tak chorobliwie, że zdecydowała sama pozostać w ciemnościach. Nerwy piekły mięśnie i wykrzywiały mimikę. W końcu sięgnęła do papierosów. Nie sprawdzała nawet ile ma ich przy sobie - to się nie liczyło. Musiała się dzięki nimi uspokoić - tak jak zawsze.
Ratowniczka była przecież wyćwiczona, wyszkolona do odpowiedniego zachowania w takich sytuacjach. Jak przyszło, co do czego, kompletnie nie mogła sobie poradzić. Żaden ze scenariuszy nie przewidywał, że z dwóch tysięcy ludzi zostanie tylko ona. Clem przeinchalowała się każdym oddechem przez papierosa. Dopiero wtedy się nieznacznie uspokoiła. Ocknięty z potrzasku umysł stwierdził, że może jeszcze istnieć cień szansy. Może ewakuacja jeszcze trwa, może jeszcze jest ostatnia chwila, może jest jeszcze szalupa… Cokolwiek.

Ruszyła się w końcu z miejsca. Obrała na swój kierunek schody przy windach czując, że dla własnego dobra musi na własne oczy zobaczyć korytarze.

Pierwszy, na którym wyszła, był ciemny i wilgotny. Pachniał morskim dnem i czymś jeszcze. Jakby wybitą na wszystkich toaletach kanalizacją. Niektóre kabiny pasażerskie były pootwierane na oścież, inne pozamykane, ale wszystkie były ciemne.
Tu i owdzie widziała ślady paniki - porozrzucane rzeczy, bagaże.

Pomiędzy dwoma walizkami ujrzała coś jeszcze. Ciało. Leżało w poprzek korytarza, nieruchome i chyba martwe. Na ile potrafiła ocenić to w ciemnościach, był to mężczyzna.

Idąc coraz żwawiej w końcu przystanęła i zawiesiła na nim wzrok. Rozdygotana zaciągnęła się głęboko papierosem. Ktoś tu jednak był i może potrzebował pomocy. Z początku nie była pewna, co zrobić ale w końcu postanowiła zbliżyć się się by sprawdzić jego stan.

Kiedy zrobiła krok zorientowała się, że ktoś tam jest, w głębi korytarza. wyczuwała czyjąś obecność, może nawet usłyszała ukradkowe, ostrożne poruszenie. Serce zabiło jej szybciej.

Przecież wszyscy się ewakuowali… Nie było nikogo. Tamtemu facetowi może coś się stało. Ale nigdzie nie było żadnych cieni. Nie. Musiała to być jakaś wstęga dymu papierosowego… “Nikogo tam nie ma” uspokajała się w głowie zjadana cała przez nerwy. Utkwiła wzrok w leżącego gościa i przyłożyła nieco więcej starań by krok za krokiem się do niego dostać i nie kulić w przytłaczającym lęku.

Nagle zobaczyła, jak na korytarzu ktoś zapala światło latarki a jej snop przez chwilę omiata teren by zatrzymać się na niej i na ciele. A w zasadzie truchle, które przypominało zmumifikowane zwłoki w mundurze stewarda.

Elektryczny blask rósł powoli, czemu towarzyszył odgłos ostrożnych, powolnych kroków. Jeśli to było jakieś kolejne straszydło, musiało być bardzo wyrachowane, bo jego zachowanie nie budziło skojarzeń z czymś nienaturalnym. W ciszy jaka na powrót zaległa na korytarzu, każde nastąpienie na mokry dywan kończyło się wyraźnym mlaśnięciem. W końcu narastające napięcie przerwał męski głos, najwyraźniej skierowany do dziewczyny przycupniętej nad wyschniętym ciałem:

- Halo? Słyszysz mnie?

Skierowane na nią światło latarki wyraźnie zarysowało jej posturę. Głęboko czerwony kombinezon z wieloma odblaskowymi elementami świecił światłem odbitym niewiele słabiej jak sama latarka. W ciemnościach chciała się przyjrzeć ciału ale dopiero ze światłem dotarło do niej w jakim było stanie. Odskoczyła niemal z mocno stłumionym jęknięciem z wrażenia i wylądowała na tyłek. Najwidoczniej nie chciała, by powiązano jej z morderstwem i odsunęła się nerwowo może ze dwa metry zatrzymując na jakiś bagażach. Im bliżej Przystojniak podchodził tym więcej mógł zaobserwować. Lekka poszarpana nogawka na spodniach, które do ud były wyraźnie ciemniejsze. Torba, którą miała też ze sobą, stała przy ciele. W jednej z dłoni w dalszym ciągu trzymała prawie wypalonego papierosa. Parę następnych kroków pozwoliło mu dostrzec, że trzęsie się jak galareta. Jest cała spięta i zaciska nerwowo dłonie. Musiała nieźle najeść się strachu wcześniej i jeszcze przestraszyć się nieoczekiwanego kontaktu. Głos ją nieco ukoił. Po chwili potrząsła głową na potwierdzenie by po następnej zaciągnąć się również kojącym ją papierosem. Promień w takich ciemnościach raził ją mocno więc unikała go nie pokazując również wyraźnie twarzy. W końcu wstała nerwowo paląc dalej i czekając na zbliżenie się mężczyzny.

Mężczyzna przesunął snop latarki nieco na bok, by nie razić nieznajomej. W kątowym świetle błysnęły oznaczenia na jego własnej kamizelce, mocno kontrastujące z bielą garnituru. W ręce spoczywała niewielka podróżna walizka i tlący się papieros. Malcolm trzymał się prosto, wręcz sztywno, jednak wprawny obserwator mógłby dostrzec, że mężczyzna był gotowy do skoku, jakby nieoczekiwane towarzystwo mogło w jednej sekundzie przerodzić się w kolejne niebezpieczeństwo. Pomimo upiorności sceny wynikającej z obecności starych zwłok, w duchu wyrosła nagła ulga. Ot, świat nie stanął na głowie, do tego dziewczyna była ubrana w uniform załogi, więc na pewno będzie potrafiła odpowiedzieć na kilka palących pytań dotyczących najbliższych chwil. Mogli być na koszmarnym korytarzu pełnym okropności, ale pierwszym co przyszło mu do głowy było kurtuazyjne przywitanie.

- Witaj, nazywam się Malcolm Godspeed, jestem pasażerem. - Hazardzista wsunął papierosa do ust i podał jej dłoń patrząc przy tym prosto w oczy. Najważniejsze było pierwsze wrażenie. Trudno było powiedzieć jak to się działo, ale pomimo stresu męczyzna zdawał się promieniować pewnością siebie i naturalną charyzmą. Świat jeszcze nie stanął na głowie. - Po stroju wnioskuję, że jesteś częścią załogi. Wiesz co się tutaj dzieje?

Jej twarz obróciła się w jego kierunku wpatrując się z początku pobieżnie a z czasem coraz wnikliwiej. Jej twarz malowała rozbicie i podłamanie psychiczne w spiętym grymasie bólu. Powoli uspokajała się w jego towarzystwie. Nie wyglądała na ranną, miała nawet ubranie w tak samo dobrym stanie jak jego garnitur. Odruchowo odpowiedziała na gest. Jej ręka była zimna i mokra jak jej połowa rękawa kurtki… co w sumie rozwiązywało kwestie ciemniejszego zabarwienia jej spodni - były całe przemoczone. To samo z jej butami.

Od razu po przedstawieniu się przeszedł ją widoczny dreszcz i wbiła oczy, które w jednej chwili zrobiły się wielkie jak księżyc. Najwidoczniej nie to chciała usłyszeć, bądź wzięła go za kogoś innego. Może za któregoś z marynarzy? W końcu oni też nosili się na biało a w takiej sytuacji też mieliby pozakładane jakieś odblaski. Niemniej znowu zaczęła panikować. Jeszcze zanim Godspeed skończył swoją kwestię zabrała rękę do siebie. Jej wzrok przeskakiwał szybko między paroma miejscami. Znowu zaczęła się trząść jak galareta choć nawet w takim stanie widać było, że myślała szybko.

- Musimy dostać się do szalup - wycisnęła cicho ledwie łapiąc powietrze.

- Do szalup? Żadnego “dzień dobry”?

Dziewczyna bez zwłoki rzuciła się po swoją torbę i bez słowa skierowała się do schodów na górę. Jeszcze gdy była obrócona do niego plecami mógł przeczytać wyraźny napis na jej kamizelce "RATOWNICTWO MEDYCZNE".

Malcolm przez sekundę zastanawiał się czy nieznajoma ma jakiś plan, ale wnioskując po jej rozbieganym spojrzeniu, nerwowych ruchach i zgaszonej latarce, w końcu chyba uznał, że dziewczyna najwyraźniej nie wie co robi. Nieprzemyślane decyzje mogły teraz wpędzić w kłopoty nie tylko ją, ale również jego, dlatego nie pozostał bierny. Dogonił ją kilka kroków dalej i starał się trzymać jej tempo. Jednym okiem pilnując, czy zza załomu korytarza nie wyłoni się jakieś kolejne licho zwrócił się do dziewczyny.

- Gdzie się wszyscy podziali? - Zero reakcji. - Była jakaś ewakuacja? - Nic.

Hazardzista przewrócił oczami, wyprzedził brnącą przed siebie ratowniczkę i złapał ją za ramiona. Ciało kobiety spięło się, jakby została zaatakowana, próbowała nawet uderzyć Malcolma wolną ręką, ale z tej pozycji wyprowadziła jedynie marną imitację ciosu. Dziewczyna próbowała jeszcze się wyrwać, ale mężczyzna trzymał ją pewnie. Nie zwracając specjalnej uwagi na jej histerię pochylił się nieco, by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie i przemówił spokojnym, rzeczowym tonem.

- [i]Może chociaż mi się przedstawisz? Możesz mi wierzyć, mnie też niezbyt się tu podoba, ale chcesz czy nie, jesteś pierwszą osobą która wydaje się normalna, dlatego muszę Cię poprosić o zachowanie spokoju. Bądźmy profesjonalistami. - Na twarzy pojawił się wystudiowany uśmiech.

Nie mogła się wyrwać. Trzymana pewnie i z resztą też bez agresji poddała się po pierwszych nie udanych próbach. Mimika drżała z początku wpatrując się w jego oczy. Po dłuższej chwili ponownie było widać, że obecność kogoś uspokaja ją.

- C~Clem~mentine - odpowiedziała po chwili opuszczając wzrok. Wyglądała na powstrzymaną a w końcu do niej doszło, że Godspeed nigdzie jej nie puści, póki nie będzie miała miejsca rzeczowa rozmowa. Ta poobracała głowę na boki jakby starając się zebrać w sobie. W końcu zastygła jakby dając sygnał by ją puścić. Wtedy sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kolejnego papierosa. Najwidoczniej faktycznie coś z nimi miała. Zapaliła go i inhalując się po dodatkowej chwili odezwała niepewnie pod nosem - Pokład niżej jest cały zalany. Cały personel i reszta... Już ich tu nie ma, zniknęli… - zawiesiła się przy końcu niepewnie. Hazardzista widział, że spojrzała kątem na trupa by po chwili oderwać się od niego zaciągnięciem. Niecierpliwiła się i nie mogła ustać na miejscu.

- Musimy dostać się do szalup - powtórzyła się po dwóch zaciągnięciach się dymem. Z lekko opuszczoną głową wyminęła mężczyznę kierując się schodami na wyższy pokład.
 
Proxy jest offline  
Stary 03-05-2014, 11:05   #77
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MUZYKA


HEATHER MOORE

W Heatcher coś pękło. Jakaś potężna siła współczucia kazała jej zrobić rzecz, która dla wielu byłaby czynnością straszną i obrzydliwą. Wzięła w ramiona obdartą ze skory dziewczynkę.

Poczuła, jak jej ubranie okleja coś miękkiego, mięsistego i lepkiego. Poczuła smród gnijącego, zepsutego mięsa, pleśni grzybów. Nie zamykała jednak oczu. Wpatrzona w pustkę kajuty za plecami dziecka.

I nagle poczuła, że lepki ciężar w ramionach zmienia się. Że trzyma w nich już tylko ludzkie kości. Nieduże kości. Czaszka odpadła od kręgosłupa z cichym trzaśnięciem i potoczyła się w głąb mrocznej kajuty.

Smród znikł. Pozostała jedynie pustka w ramionach i dziwna pustka w sercu.
Heather powoli odzyskiwała świadomość. Klęczała w wejściu do kajuty, gdzie znalazła dziewczynę, trzymając resztki kości w ramionach. Korytarz był ciemny i cichy. Kabina, z której pukała dziewczynka również. Ale znikł okropny fetor zepsutego mięs.


JULIA JABLONSKY

Wątły płomień zapalniczki rozświetlił ciemność korytarza . Na ścianach, podłodze i suficie zatańczyły gwałtownie przebudzone światłem cienie.
Julia spojrzała w miejsce, gdzie spodziewała się zastać przedrzeźniacza przygotowując się do ewentualnej walki.

Ujrzała jednak tylko kolejny cień, lub też bardziej czarną, oleistą maź układają się w ludzką sylwetkę. Ten „niby-cień” miał wyraźnie ludzką, kobiecą, figurę. Jej figurę. I miał zarys czegoś, co można było uznać za twarz. Jej twarz. Twarz Julii Jablonsky.

Cała inspekcja musiała potrwać w sekundę, bo kiedy tylko światło zapalniczki padło na cień, ten wydał z siebie niski, przeraźliwy dźwięk i stanął w płomieniach, spalając się niczym nasączona czymś gazeta. Pozostawiając po sobie tylko zapach dymu i wirujące w powietrzu drobinki sadzy.

Julia stała przez chwilę zszokowana tym, co ujrzała.

A potem włączyły się zraszacze systemu przeciwpożarowego na tym korytarzu, zalewając wszystko strumieniami wody.


CARRY MAY

W odpowiedzi Barney tylko się odsunął, a ona poczuła, że zbliżył się do niej ten drugi, ten agresywny, Red.

Jednym, brutalnym ruchem, cisnął dziewczyną w tył, z taką siłą, że straciła równowagę. Wylądowała jednak na czymś miękkim. Na łóżku.

Nim zdążyła zareagować, ujrzała, jak ludzka sylwetka w kolorze krwistej czerwieni, doskakuje do niej, przygniata ją swoim ciężarem.

Poczuła zapach dawno nie mytego ciała, starej krwi, przetrawionego alkoholu. Red jedną ręką chwycił ją za gardło, brutalnie, dziko. Drugą zaczął zdzierać z niej ubranie.

Wiedziała, że zaraz ją zgwałci! Była bezradna i bezsilna w starciu z tak silnym napastnikiem! Sparaliżował ją strach.

I wtedy, niespodziewanie, coś ciepłego i lepkiego zabryzgało jej twarz, a cielsko gwałciciela przygniotło ją do łóżka.

Usłyszała, jak Barney coś krzyczy, jak rzuca się do ucieczki najwyraźniej zdjęty autentycznym, ludzkim przerażaniem. Słyszała go, jak wykrzykuje imiona Gleen i Rob, ale w końcu krzyki urwały się gdzieś w głębi okrętu.

I wtedy to ujrzała nad nimi, żółtą, rozległą plamę zimnego światła. Unosiła się nad łóżkiem, na którym leżała przygnieciona przez Reda, Plama miała kształt motyle lub wielkiej płaszczki. Oderwało się od niej kilka długich, grubych macek, które sięgnęły w stronę najwyraźniej nieżywego Reda, pod którym leżała skamieniała z obrzydzenia i strachu Carry.


RICHARD CASTLE


Richard trzymał swoje emocje na wodzy, ale przychodziło mu to z coraz większą trudnością. Wpatrzony w oddzieloną od reszty ciała głowę, przywarł plecami do ściany i szybko, niczym duch, przemknął obok wejścia do kabiny, z której przed chwilą wybiegł nieszczęsny właściciel odrzuconego czerepu.

Udało mu się!

Żadne macki nie wystrzeliły z kajuty i nie porwały go w swoje objęcia! Nie pociągnęły w stronę zapewne pełnej kłów paszczy!

Przebiegł jeszcze kawałek, potem zwalniając i idąc spokojniej, ostrożniej, w stronę schodów.

Zatrzymał się gwałtownie tuz przy nich, gdy wydawało mu się, że zauważył jakiś ruch w okolicach kabin 7329, 7331 lub 7333. Jakby drzwi do kajuty zatrzasnęły się gwałtownie, chociaż nie mógł być tego pewien.
Spojrzał na schody, starając się jednak nadal zwracać uwagę na otaczające go korytarze.

Przejście pomiędzy pokładami było drożne, chociaż schody pokryte były jakąś półprzeźroczystą, lekko fosforyzującą substancją, przypominającą zaschnięty śluz.

Zastanawiając się, co zrobić dalej, pisarz usłyszał wyraźnie jakiś krzyk dochodzący z którejś z kajut, w której wcześniej ktoś zatrzasnął drzwi.

Huk pękającej ściany dochodzący z korytarza, z którego Castle przed chwilą przyszedł, o mało nie przyprawił go o zawał serca. Spojrzał w tamtą stronę widząc, jak ruchliwe macki z kajuty 7317 wyrywają ościeżnicę, kawałki ściany najwyraźniej robiąc przejście dla czegoś, co było ich właścicielem. Czegoś, czego pisarz raczej nie miał zamiaru oglądać


EDWARD TAKSONY

Winda na „Destiny”, która woziła pasażerów pomiędzy poszczególnymi poziomami galerii, salonów i gabinetów SPA oraz barami i restauracjami, była nowoczesną, elegancką, przeszkloną konstrukcją. Przekradając się pomiędzy bełkoczącymi ludźmi planował dalsze działania, podobnie jak zwykł to czynić w pracy. Może dlatego był tak dobry.

Dziwnie zachowujący się ludzie, nie zwrócili na niego uwagi.
Przez chwilę Ed przyglądał się windom, przypominając to, jak ujrzał je po raz pierwszy w całym przepychu, błyszczące i lśniące.

Nie mógł więc poruszać się szybem, ale wspinaczka na górę windy - z pominięciem szerokich schodów, na których aż roiło się od dziwacznie zachowujących ludzi, skrytych przed wzrokiem Edwarda w ciemnościach – nadal była możliwa.

Na windę dostał się w sama porę. Bo kiedy porzucił część niepotrzebnego sprzętu, ludzie usłyszeli go lub wyczuli jakimiś nowymi zmysłami. Kiedy on znalazł się na dachu wagonika, bezimienny, powolny, hałaśliwy tłumek zgromadził się pod przeszkloną windą.

Ed wciągnął powietrze i rozpoczął wspinaczkę po mechanizmie dźwigowym.
Szedł powoli, bardzo ostrożnie wybierając uchwyty.

Co jakiś czas zerkał na boki, by przekonać się, co robią wszyscy ludzie. Część stała na dole, ale wyczuwał też innych gdzieś na piętrach.

I wtedy wyczuł jakiś ruch nad sobą.

Zadarł głowę i ujrzał, jak po ścianach w dość dziwaczny sposób schodzi w jego stronę chmara dziwacznych stworzeń przypominających pająki.

Był w poważnych tarapatach. Zdołał wspiąć się na wysokość dwóch i pół kondygnacji ponad poziom głównego pokładu. Upadek z tej wysokości na oszklony dach windy równoznaczny był ze śmiercią.

Istniała szansa, że gdyby dostał się do krawędzi szybu i zaryzykował skok, udałoby mu się złapać poręczy od galerii na poziomie pokładu Atlantyckiego i dostać na poziom galerii sklepowych. Sam skok byłby jednak zadaniem niezwykle trudnym i jeden błąd mógł zakończyć się upadkiem w dół, na spotkanie z twardą posadzką holu na głównym pokładzie. Przy odrobinie szczęścia spadłby na któregoś z tych dziwnie zachowujących się ludzi, co mogłoby zamortyzować upadek.

Tak, czy owak, wspinaczka szybem windy okazała się być pułapką.


ROBERT TRAMP

Robert czuł się zagubiony w nowej sytuacji. Po raz pierwszy chyba w swoim dorosłym życiu. Nic tutaj nie pasowało, do żadnych teorii, które Robert potrafił podać analizie w krótką chwilę. Zbyt mało danych wyjściowych, zbyt wiele zmiennych niemierzalnych, zbyt nieprawdopodobne hipotezy, jako jedyne pasujące do materiału poznawczego.

Wahając się przez chwilę Robert znów postanowił opuścić korytarz w oszukiwaniu kolejnej porcji materiału badawczego, danych, które mógł poddać analizie, przetworzyć, skorelować, porównać. Kotwicy, której mógł się uczepić jego poddany nieprawdopodobnej próbie mózg.

Długi korytarz był pusty, śmierdział morskim dnem i skisłym, zepsutym mlekiem. Rozkład miękkich tkanek, substancji organicznych pochodzenia odzwierzęcego tłumaczył by tą specyficzną aurę zapachów.

Niektóre kajuty były zamknięte, te Robert omijał. Do otwartych zaglądał, ale wydawało się, ze wszystkie są tak samo opuszczone, a w niektórych znajdował ślady gwałtownych, często brutalnych wydarzeń.

Gdy wychodził z kolejnej sprawdzanej kabiny zauważył, że na korytarzu nie jest sam.

Stała tam jakaś kobieta z latarką, która gwałtownie skierowała snop światła w twarz Roberta.

- Kim jesteś?! – zapytała głosem na skraju histerii. – Nie ruszaj się! Mam pistolet!

Robert nie był specem od ludzkich emocji. Przynajmniej nie „na żywo”.

Owszem, potrafił przeanalizować i podać syntezie ludzkie zachowania, jako czynnik rozwiązywanych przez niego casusów. Ale w sytuacji bezpośrednich ludzkich relacji, nieco się gubił. Był jednak pewien, że kobieta, kimkolwiek nie jest, jest uzbrojona.


NORA ROBINSON

Dezorientacja i zagubienie Nory rosły z chwili, na chwilę. Nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić, gdzie poszukać pomocy. Czuła się coraz bardziej zagubiona, coraz bardziej bezradna.

Kiedy jednak światła na korytarzu pogasły zupełnie, wparowała – jak wcześniej – do kabiny.

Tym razem znów kajuta 7188 znów wyglądała … inaczej.

Meble w niej zostały połamane i poprzesuwane, miękka wykładzina nasiąkła wodą i lekko śmierdziała, a wejście na taras było szeroko otwarte i do środka wiatr wiewał lodowate, arktyczne powietrze, zupełnie nie takie, jakie powinno towarzyszyć nocy na tej wysokości geograficznej, przez którą przepływał „DESTINY”.

Łazienka, jej wcześniejsza przystań, teraz była zamknięta, a w drzwiach widniała paskudna, wyrwana od środka dziura, a gładka powierzchnię drzwi pokrywały niepokojąco rozmazane smugi substancji przypominającej krew.

Nora zadrżała, sama już nie wiedziała czy z zimna, czy ze strachu.

I kiedy pani Robinson stała tak, zdezorientowana i zagubiona, nagle usłyszała dziwny, metaliczny dźwięk dochodzący gdzieś od strony korytarza. Brzmiało to tak, jakby ktoś szedł wzdłuż niego i uderzał metalowym przedmiotem o metalowe elementy – karnisze oświetleniowe, wzmocnienia drzwi, poręcze przeciwsztormowe przy ścianach, co tylko znalazło się w zasięgu metalowego pręta.


JOHANNA BERG

Johanna uciekła przed zagrożeniem na korytarzu, zatrzaskując drzwi przed przeklętymi skorupiakami z piekła rodem.

Przez chwilę napawała się swoim sukcesem, nim zorientowała się, że wtargnęła do kabiny bez sprawdzania, co kryje w swoim wnętrzu.
Powoli odwróciła się i zlustrowała otoczenie.

Pierwsze, co zobaczyła, to śnieżący telewizor i siedzącego przed nim człowieka. Czy raczej to, co z niego zostało. Zasuszona, jak u mumii skóra, zapadnięte policzki w szczerzącej zęby czaszce. Szczątki siedziały w szlafroku, jaki nakładało się po kąpieli. Pod ręką mężczyzny stała niedokończona szklaneczka z jakimś bursztynowym płynem, a obok niej opróżniona do połowy butelka markowej whiskey.

Drzwi na taras były rozsunięte i Johanna bez trudu mogła podziwiać dziwaczną mgłę, kłębiącą się na zewnątrz. Przypominała bardziej wstęgi dymu, niż zjawisko pogodowe, a jednocześnie wydawała się być zimna, bo skrzypaczka czuła lodowaty ziąb od strony okna i widziała szron osadzający się na krawędziach szyb.

Od strony otwartej łazienki doszedł ją nagle dźwięk, jakiś chlupot i przeciągły jęk, jakby ktoś w środku leżał i nie mógł się podnieść.

Znów zadrżała.


GREGORY WALSH JR.

Ciała leżące na pokładzie w kałużach krwi dawały świadectwo, że to, co zdarzyło się do tej pory nie jest tylko koszmarem, z którego da się po prostu obudzić. To działo się tutaj i teraz.

Zapach krwi, który czuł Gregory, nie był nieprzyjemny. Był … orzeźwiający, był kuszący, był … smakowity.

Przez chwilę Gregory walczył z niedorzeczną pokusą, by włożyć rękę w kałużę, poczuć stygnącą krew, jej lepkość, jej gęstość, a potem włożyć palce do ust i wylizać je dokładnie. Przeszedł go dreszcz.

Nina spoliczkowała go boleśnie i gwałtownie.

- Nie daj się temu, Gregory – ocknął się z transu widząc jej brązowe oczy blisko swojej twarzy. – walcz z tym kurewstwem, bo inaczej skończysz jak oni.

Wiedział, że nie ma na myśli tego, że zginie, lecz że będzie polował na korytarzach na ludzi, sprowadzony do poziomu pół-zwierzęcia.

Potrząsnął głową i ruszył za oddalającą się Niną. Zobaczył, że kobieta trzyma w rękach broń jednego z napastników.

Kiedy oddalili się kilka kroków od miejsca, w którym Gregory zabił dwóch degeneratów w obronie Niny uczucie wywołane zapachem i widokiem krwi nieco ustąpiło, lecz zastąpiła je nagła słabość, taka, że Walsh musiał oprzeć się o ścianę.

- Hola, hola – usłyszał głos Niny dochodzący gdzieś z daleka. – Chyba mi tutaj teraz nie zemdlejesz, co?

Nie miał takiego zamiaru. Musiał po prostu na chwilę usiąść. Zamknąć oczy.

Zrobił to tylko na chwilę, ale kiedy je otworzył Niny już nie było. Nadal miał jednak swój rewolwer.


Siedział na korytarzu czując potworne pragnienie. Usta miał wyschnięte na wiór, wargi spierzchnięte i spękane.


MALCOLM GOODSPEED, CLEMENTINE MAY

Ruszyli we dwójkę w stronę schodów. Szalupy znajdowały się pokład wyżej i wejście po schodach wydawało się być najszybszą drogą.

Gdzieś, stosunkowo niedaleko, usłyszeli dziwny dźwięk. Coś jakby strzały, ale równie dobrze mogły to być odgłosy jakiejś maszyny, lub cokolwiek innego.
Schody pokonali bez przeszkód i po chwili znaleźli się przy wyjściu na pokład.

Było półotwarte i słyszeli zza niego wycie silnego wiatru oraz coś, co mogło być .. ludzkimi głosami.

Wydawało się im również, że widzą skaczące smugi światła, niczym snopy latarek.

Malcolm wyjrzał pierwszy, ostrożnie, nie narażając się niepotrzebnie.
Kawałek od niego grupa ludzi właśnie … opuszczała szalupę!

Dwie kobiety i jakiś mężczyzna już byli w środku nowoczesnej łodzi ratunkowej, a dwóch ludzi w marynarskich mundurach ochraniało ich odwrót przed … przed kroczącym koszmarem.

Stworzenie było ciemne i przypominało dziwaczną, większą od człowieka jaszczurkę.

Rzuciło się na jednego z marynarzy, obalając na pokład, i błyskawicznie wgryzając w brzuch. Człowiek wrzasnął. Drugi nie czekał. Rzucił się w stronę szalupy, a za nim z ciemności, wyskoczyły dwie lub trzy podobne do pierwszej bestie.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-05-2014, 17:40   #78
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed wgramolił się do windy z duszą na ramieniu. Przez moment był w końcu jak w matni. Wystarczyło, że jeden czy dwóch zarażonych stanie mu w drzwiach windy i go przyblokuje i byłoby pewnie po ptokach!

Jednak szczęście mu sprzyjało. Mimo nerwów udało mu się unieść płytę w suficie windy i zaczął się gramolić na zewnątrz. Niestety gdzieś tu szczęscie przestało mu sprzyjać bo czy przez te mocowanie się z klapą czy przez jego niby ciche postękiwania gdy się z nia mocował ci zarażeni zaczęli coś chyba zauważac bo stopniowo bezwładna horda zaczęła się przemieszczać w stronę windy.

~ Walcie się zdechlaki! ~ pomyślał mściwie gdy złapał się za linki trzymające windę i zaczął się podciągać na nich. Nie było to jego ulubione ćwiczenie ale znał ogólne zasady a resztę robiła jego wola przeżycia napędzająca jego wytrenowane ciało do wysiłku. Mimo powagi sytuacji nie oparł się przyjemnej mysli, że musi być niezły w te klocki a i tempo wspinaczki zdawało mu się przyzwoite.

Zatrzymał się na moment gdy uznał, że ma bezpieczny dystans gdzieś pomiędzy drugim a trzecim pokładem. Zerknął w dół i okazało się, że chyba prawidłowo ocenił mentalne i fizyczne możliwości tamtych na dole. Powtórzenie jego numeru z wejściem przez klapę chyba przekraczało ich mozliwości. Tak samo jak otwarcie drzwi klamką to i pewnie po linie wspinać się nie umieli. A więc tych miał chwilowo z głowy.

Spojrzał teraz w górę. Nie dokładnie był pewny na którym pokładzie jest mostek ale chyba musiałby się wspiąć co najmniej jeszcze ze dwa albo trzy poziomy statku. Biorąc pod uwagę jak się teraz czuł i jak mu szła wspinaczka uznał to za jak najbardziej wykonalne. W razie jakichś komplikacji najwyżej wytarga się trochę wcześniej. Ale pomysł z ominięciem szybem zarażonych ludzi włóczących się po pokładach wydał mu się całkiem dobry. Jak skrót w jakimś wyscigu. Uśmiechnął się sam do siebie z własnego cwaniactwa. Usmiech mu zamarł na wargach gdyż wydało mu się, że w ciemności nad sobą dostrzega jakiś ruch.

Zmrużył oczy starając się przebić przez ciemność. ~ Trzeba będzie skombinować jakąś latarkę, najlepiej jakąś czołókę. ~ dodał w myślach kolejny przedmiot do listy: musisz-to-mieć. Tymczasem ciemność zaczeła mu drgać i pełzać w jego stronę. Słyszał też jakiś zbliżający się monotonny chrobot jakby przesuwano na raz wiele drobnych rzeczy. W końcu ciemność rozdzieliła się na wiele mniejszych plamek które ostatecznie przekształciły się w jakies... Robale? Kraby? Pająki? Lądowe ośmirnice? Wszystko mniej więcej jak jego pięść. Za cholerę nie widział czegoś takiego na Discovery Channel!

Odruchowo poczuł jak oblewa się zimnym potem i musiał nerwowo oblizać wargi. Z jednym czy nawet kilkoma by się nie przejmował. Minąłby je, strącił w dół czy ostatecznie rozdeptał butem. Ale ich była cała chmara... Sunęła wprost na niego w dół. Może szły na tych zombiaków na dole ale pechowo on im stał na drodze. A za jasną cholerę nie miał zamiaru się z nimi poznawać bliżej!

Czuł, że na widok niezrozumiałego zjawiska z trudem opiera się nagłej fali strachu. Ponownie oblizał wargi. Na dole w windzie wciąż byli ci zarażeni. Od góry szła na niego fala robactwa. Był w jakiejś szklanej tubie i wyglądało na to, że nie ma ucieczki! Odetchnął głębiej. ~ Spokojnie. Na pewno cos da się zrobić... Ale kurwa co?! ~ rozejrzał sie ponownie. Mógł wrócić na dach windy. Ale dałoby mu tylko kilka sekund. Zostać tam nie mógł. Może spróbować zeskoczyć poza otaczajacych windę zarażonych? Oceniał, że dałby radę to zrobić. Ale tak na styk. A wpaść między tych dziwolągów nie miał zamiaru. No i wciąż byłby na pokładzie z którego chciał sie wydostać.

Właściwie mógł jeszcze spróbować przeskoczyć na barierkę balustrady obok windy. Dałby radę bez problemu. Gdyby miał miejsce na rozbieg. A nie miał. Wisiał na cholernej stalowej linie co miała prawie elastyczność stalowego pręta! Nawet rozbujać się jej nie dało. Ale balustrada była bliżej. I jakby mu się udało byłby wyżej i poza zasięgiem sztywniaków z dołu. Ale jak nie... Popatrzył w dół na dwa poziomy niżej. Przeżyć może by i przeżył ale już złamań czy zwichnięć był prawie pewny. Wówczas wątpił by w takim stanie dał radę ujść sztywniakom. Pewnie straciłby przewagę szybkości i mobilności o ile w ogóle zdołał się pozbierać zanim go dopadną. - Chujowo szczerze mówiąc... - rzekł smętnie podsumowując swoja sytuację.

Jednak patrząc w dół wzrok zawinął mu sie na drzwiach od windy te pół piętra wyżej. - Kurde, żeby się udało! - zaczął się zsuwać na odpowiednią wysokość. - No dawaj! - popędzał sam siebie stękając i siłując się z damknięciem drzwi od windy. Z wysiłku i przejęcia zamknął oczy więc nie widział zbliżającej sie fali robactwa ale słyszał chrobot ich cholernych nóżek szorujących po metalu. Ile jeszcze im zostało? Ze trzy metry? Dwa? - No dawaj!, dawaj! - sapnął czując jak stalowe tafle ustepują pod jego ramionami. Już szczelina była na tyle duża, że mógł wsadzić przez nią głowę. Jeszcze chwila już się przewalił przez próg windy z jęknieniem ulgi.

Natychmiast odwrócił się na plecy i widział jak ciemna, żywa fala opływa framugę windy spływając w dół. ~ Zaraz tu wejdą! ~ przestraszył się Ed. Nie miał zamiaru zbliżać się do tego zmutowanego cholerstwa ale ponaglany "potrzebą strategiczną" zerwał się i ponownie naparł na uchylone drzwi windy. Żwawe żywe nóżki, ogony i korpusy widział i słyszał zdecydowanie za blisko swojej twarzy ale był zdeterminowany zabepieczyć się przed tą zarazą. Raz nawet jakiś gamoń czy cwaniak wpadł tuż pod nogi Eda pakując się do środka korytarza ale ten posłał go kopniakiem z powrotem w głab szybu. W końcu mroczna szczelina zniknęła i pasażer z kabiny 2287 znów widział mniej więcej swoje odbicie w mniej więcej stalowej imitacji lustra.

Powoli wziął wdech i równie powoli go wypuścił. Wreszcie mógł sobie pozwolić na moment ulgi. ~ Udało się! ~ aż się uśmiechnął wdzięczny losowi, że jednak pozwolił mu się z tego wykaraskać. Udało mu się przejść dwa poziomy wyżej i ominąć tych cholernych sztywniaków i te dziwne robactwo. A w ogóle to co to do cholery było? Był pewny, że nie czytał, nie widział ani nie słyszał o czymś takim. Ani nawet o czymś pokrewnym gatunkowo. Pokręcił z niezrozumienia głową. Później będzie nad tym głókował. Ewentualnie zrobi może fotki i da mądrym głowom niech nad tym dumają. A najlepiej niech sami tu przyjdą. Mogli by go z tąd zabarać przy okazji. Odetchnął jeszcze raz już spokojniej i odwrócił się by rozejrzeć się w nowym otoczeniu. ~ Noo nieee... ~ w myślach jęknął zdegustwany gdy zauważył, że tu i tam z jakiś korytarzy czy pomieszczeń zaczęli się wyłaniać kolejni sztywniacy. Na razie chyba nie do końca łapali o co chodzi ale chyba jego szaleństwa przy drzwiach ich zwabiły. Najwyższy czas był z tąd spadać. I dostać się na mostek. A właściwie przebić. Coś mu właśnie zaczęło świtać, że chyba nie pójdzie tak łatwo jak początkowo sądził.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-05-2014, 14:52   #79
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Światło nie zawsze jest przyjacielem człowieka. Czasem zamiast rozwiewać mrok i przeganiać lęki, odkrywa prawdziwe oblicze strachu. Nadaje mu realną formę, pozwalając dojrzeć grozę w pełnym majestacie. Szaleństwo - czym tak naprawdę jest i kiedy Julia przekroczyła magiczną granicę, wchodząc na bagnisty grunt obłędu? Przecież, do ciężkiej cholery, cienie nie mają prawa tak się zachowywać! Jakaś cześć umysłu dziewczyny darła się w niebogłosy, kwestionując realność zjawiska, druga zaś postawiła jedno, jedyne pytanie:
"A co, jeśli nie śpię?"

Z głośnym jękiem wciągnęła haust powietrza, odskakując do tyłu i uderzyła plecami o ścianę korytarza. Zimne szpony strachu ścisnęły jej krtań, nie pozwalając na wydobycie z siebie żadnego artykułowanego dźwięku, kończyny wypełnił ołów. Choć bardzo chciała, nie mogła odwrócić wzroku. Patrzyła jak jej utkana z mroku siostra-bliźniaczka staje w płomieniach i rozpada się na tysiące czarnych płatków, podobnych stadu oszalałych, czarnych motyli.
I gdy J.J. myślała, że gorzej być nie może, włączył się system przeciwpożarowy.
- Nie! - rozpaczliwym ruchem wsunęła nóż do kieszeni bluzy i uniosła rękę, pocierając nerwowo krzemienne kółko zapalniczki - Proszę, prosze, proszę, proszę...pal się.

Potok pytań bez odpowiedzi zalał jej umysł, podczas gdy rozszerzone w przerażeniu oczy strzelały po bokach, szukając kolejnego koszmaru gotowego przypuścić atak na jej życie. Resztką woli jaka jej pozostała, zmusiła się do powolnego, miarowego oddechu. Hiperwentylacja zmagała tylko panikę, a nie potrzebowała potęgować swojego strachu i tak mieszającego już zmysły.

Woda z systemu przeciwpożarowego zalewała jej włosy i ciało. Jej szum działał uspakajając, ale uniemożliwiał zapalenie zapalniczki.

- Głupia dziwka! - zaklęła siarczyście, lecz zaraz ugryzła się w język. Skoro dziwadła reagowały na dźwięki i dzięki nim potrafiły podszywać się pod ludzi, musiała zachować ciszę. Trzymanie dzioba zamkniętego na przysłowiową kłódkę było trudne i wbrew jej naturze...jednak dziewczyna zdawała sobie sprawę, że są sytuacje w których milczenie jest złotem. Schowała nieprzydatną zarzygałkę i zamknęła oczy, analizując sytuację.
~Trzeba działać szybko, nie wolno się zatrzymywać. Jeśli toniemy trzeba dostać się na samą górę, ostrzec...no kurwa właśnie, gdzie są pozostali? Ktoś w ogóle kieruje tym pierdolnikiem? Ciekawe czy sterowanie wycieczkowcem ma cokolwiek wspólnego z kierowaniem samochodem. Koło to koło niby...dobra, kierownica powinna być na mostku. Otwórz oczy, zbieraj dupę w troki i na górę - zbeształa się w myślach.

Pomogło. Wyciągając przed siebie dłoń ruszyła w stronę schodów, potykając się co krok. Przy szumie lejącej się spod sufitu wody nie musiała zachować przesadnej ciszy, ale z drugiej strony ciężej było jej w porę wykryć zagrożenie. Krocząc jak lunatyk wmawiała sobie, że słone krople na twarzy to tylko woda. W końcu płacz zarezerwowany jest dla małych, przerażonych dziewczynek. Może i bała się jak nigdy w życiu, ale dawno wyrosła z pieluch. Musiała o tym pamiętać

System przeciwpożarowy wyłączył się. Korytarz zalany był cienką warstwą wody.

- I jeszcze mi schody ukradnijcie, wredne skurwysyny - warknęła cicho, mając na myśli podstępne morskie kreatury, chodzące cienie i całą resztę jarmarku z koszmarami, którego integralną częścią się stała. Znając swoje szczęście Julia przygotowywała się mentalnie na wielką pustkę w miejscu, w którym kiedyś znajdowały się lśniące stopnie. Wyjścia innego nie było, jak tylko przekonać się o tym na własnej skórze.

Stawiając ostrożnie stopy kierowała się do przejścia pomiędzy pokładami, co chwila molestując zmokniętą zapalniczkę. Drzwi innych kajut nie pociągały jej ni w ząb. Jeszcze po otworzeniu któryś z nich przywitałby ją jeden z oślizgłych, cuchnących szambem robali.
~Nawet nie zauważyłabym co mnie wpierdala - przemknęło dziewczynie przez myśl. W ciemności nie widziała zarysu własnych, wystawionych przed twarz dłoni. Dobrze chociaż, że dzięki wodzie usłyszeć mogła zbliżające się zagrożenie...o ile nie przypełzłoby sufitem lub po ścianach. Skrzywiła się. Może lepiej pozostać w niewiedzy co tak naprawdę stało się z przeklętym statkiem? Nikt nie lubi dowiadywać się w jak głębokie szambo przyszło mu wdepnąć.Szybko jednak odrzuciła chęć zwinięcia się w kłębek na mokrej, śmierdzącej podłodze. Rozpaczać będzie, jak już znajdzie wyjście z tej chorej sytuacji.

Schody były blisko. Widziała je, skrytą w ciemnościach serpentynę.Coś się na nich poruszało. Coś, co wyglądało, jak kłębiące się węże, a wszystko oblepione było jakąś glutowatą, fluorescencyjną, cuchnącą mazią.

Schody były, nikt ich o dziwo nie rozebrał na części, nie podpalił ani nie ukradł. Zamiast tego najwyraźniej coś tam żyło i miało się dobrze. W nikłym zimnym blasku upiornych smarków J.J. widziała zarys wijącej się obrzydliwie masy.
- Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh...bla bla bla i dupa - wydukała pod nosem prawie łamiąc sobie język i wycofała się powoli do tyłu - Nie ma nawet takiej opcji.
Nie była aż tak zdesperowana, by ryzykować spotkanie z czającym się na serpentynie robactwem, szczególnie mając w pamięci szybkość dziadostwa z jej własnego kibla. Ostrożnie, siląc się na ciszę i unikając gwałtownych ruchów, wycofała się na z góry upatrzoną pozycję w głębi korytarza. Westchnęła z rezygnacją.
- Ciekawe jak wygląda reszta przejść? - westchnęła z rezygnacją, ruszając ku kolejnej klatce schodowej. W gęstniejącej ciemności mordowała wzrokiem zippo, raz po raz krzesząc pojedyncze iskry w nadziei, że w końcu szmelc zacznie wykonywać swoją robotę. W głębi korytarza mogło czaić się więcej żywych cieni, a ogień najwyraźniej robił im krzywdę. Julia rozpaczliwie potrzebowała czegoś do obrony
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 06-05-2014, 15:12   #80
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Kim jesteś?! – zapytała głosem na skraju histerii. – Nie ruszaj się! Mam pistolet!
Robert gwałtownie zmrużył oczy i osłonił je dłonią.
- D..d..dobry wieczór. - zaczął od wprowadzenie jakiegoś porządku do konwersacji. - Ja.. wyszedłem na papierosa. - nieporadnie wyrecytował przygotowaną od dawna wymówkę, demonstrując zafoliowaną paczkę Marlboro, jakby była blachą FBI.
- Na papierosa! - prawie wrzasnęła. - Na papierosa? Jak to, na papierosa?
Zapadła dłuższa, niezręczna cisza.
- Ma pani rację, to nie ma za grosz sensu. Nawet nie palę. - wymamrotał speszony. - Ja... nie... mogłaby pani łaskawie we mnie nie celować? To zbędne i bardzo deprymujące.
- Nie wiem, kim jesteś? Nie wiem, co zamierzasz? Nie mam zamiaru ryzykować, jasne, koleś?
- Brzmi rozsądnie, choć nie czuję się komfortowo, gdy zwraca się pani do mnie per "koleś". Jestem pasażerem, zgaduję, że podobnie jak pani, nieco zdezorientowanym, przyznaję, sytuacja jest dość dziwna... - zagubił się już gdzieś w połowie zdania. - Wiec... co dalej?
- Dziwna? Koleś? Dziwne to są stwory, które biegają po pokładzie. A sytuacja jest po prostu popierdolona.
- Stwory? - nowa irracjonalna informacja dodana do bazy danych, smród ryb, pęknięcia, ciała... pomijając oczywisty fakt, że zwierzęta morskie, które mogły by tego dokonać nie istnieją, część informacji zaczęła się układać w schemat. Nadal brak sensownego połączenia z tygodniowymi trupami i... a tak, kobieta, ciągle tu była i mierzyła do niego z pistoletu. - Nie wiem nic o żadnych stworach, nie byłem jeszcze na pokładzie.
- A gdzie się ukrywałeś?
- Ukrywałem? Ja... może inaczej: byłem w kajucie 2241, potem szedłem wzdłuż korytarza i starałem zorientować co się dzieje, zaglądałem do kajut, tych otwartych, aż dotarłem tutaj, cały czas na tym samym pokładzie. Żadnych potworów, tylko jakiś hologram marynarza... albo cos w tym stylu, nie zdążyłem się przyjrzeć. - wyrzucił na jednym wydechu, uzupełniając wskazywaniem palcem miejsc w których był.
- Jak długo? Jak długo? - zapytała opuszczając lekko latarkę.
- Od przebudzenia do opuszczenia kajuty jakieś czterdzieści pięć minut, od opuszczenia kajuty do chwili gdy wycelowała pani we mnie broń .jakieś dwadzieścia pięć minut - odparł niemal bez zastanowienia.
- Godzina. Matko najświętsza. Godzina! Jak to możliwe?!
- Odległość w przybliżeniu pięćdziesiąt metrów, po pierwszej kajucie, gdzie zeszło mi jakieś dziesięć minut, pozostałe oglądałem dość pobieżnie. Przy zwykłym tempie marszu... akurat w tym nie widzę nic niezwykłego. Bardziej niepokoją mnie szczątki w fazie rozkładu wskazującej, że leżały tam na długo zanim wypłynęliśmy z Miami.
- Wypłynęliśmy z Miami dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć dni temu.
- Z całym szacunkiem, ale najwyraźniej jest pani w szoku… czy coś w tym rodzaju - powiedział spokojnie Tramp, starając się nie dopuścić do własnej świadomości innego rozwiązania. - Minęły dwa dni, w zasadzie niepełne, wiem dokładnie kiedy położyłem się spać a bez wspomagania kroplówkami nie mogłem spać tak długo, jak wynika z pani teorii, a nawet gdyby, mój organizm nie zdradza objawów wyjścia ze śpiączki, to spowodowałoby znaczne wyniszczenie, zacżątki zaniku mięśni… Tak czy inaczej: minęło niecałe czterdzieści osiem godzin, tego akurat jestem pewien, mam na sobie czwartkowe skarpetki, proszę poświecić, są czarne, bez wzoru. - kuriozalność dowodu uświadomił sobie, gdy słowa zostały już wypowiedziane. - Mogę też pokazać datownik w zegarku. - Dodał pospiesznie opuszczając nogawkę.
- Wiem, co mówię! - powiedziała ponurym, twardym głosem. - Ukrywam się na tym statku od ponad dwudziestu dni. Do tej pory natykałam się tylko na trupy, potwory i ludzi, którzy chcieli mnie zabić. To sprawka tego całego trójkąta bermudzkiego, tak myślę.
- Bzdury. - mruknął ze znacznie mniejszym przekonaniem niż by chciał. - Nie chcę pani zabić. Mogę też pomóc uporządkować informacje, których wydaje się mieć pani sporo, choć wnioski, które z nich wyciąga wydają mi się niedorzeczne. - Jego wzrok ponownie spłynął na wylot lufy pistoletu - Rozumiem, że niezależnie od szczegółów, coś nam grozi, więc proszę może najpierw, możliwie szybko, podjąć decyzję, czy ma pani zamiar mnie zastrzelić, czy nie, czas ucieka a stanie pośrodku korytarza nie wydaje mi się rozsądne w tych okolicznościach.
- Z rakietnicy? To tylko pistolet sygnałowy na flary. Znalazłam go w skrytce na pokładzie. - Ujrzał, że broń została opuszczona. - Dobra. Wydajesz się być w porządku. Niedaleko mam kryjówkę. Jeśli chcesz, chodź ze ...
Nie dokończyła. Przerwała w pół zdania wyraźnie czegoś nasłuchując.
Robert rozejrzał się wokół starając się nawet nie oddychać.
Usłyszał to. Stukanie. Jakby ktoś metalowym prętem uderzał o inne metalowe fragmenty. Przybliżało się gdzieś z głębi pokładu.
- Stukacz - syknęła nadal niewidoczna kobieta. - Jeśli chcesz żyć, szybko za mną. I cicho. Ani mru mru.
Pokiwał głową i bez szemrania spełnił polecenie, przemieszczając się za jej głosem. Nazwa "stukacz" niewiele mu mówiła, najwyraźniej została ukuta na poczekaniu, ale strach kobiety wydawał się wystarczająco przekonujący. Przynajmniej na razie postanowił jej zaufać.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172