Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2014, 11:39   #81
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Bez zastanowienia chwyciła pierwsze, co miała pod ręką - jakiś odprysk muru, i rzuciła go daleko od siebie, tak, by narobił hałasu po przeciwnej stronie galerii. Nadal się kryła, gorączkowo zastanawiając się nad kolejnymi ruchami i szukając drogi ucieczki. Najlepiej w dół, do kanałów lub piwnic.
Odgłos zwrócił uwagę bestii i samego zakapturzonego osobnika. Młodzik skinął głową i jeden ze stworów przestał polować na nieszczęśnika i pognał w tamtym kierunku. Pozostała reszta bawiła się w kotka i myszkę ze swoją ofiarą. Widać było bowiem, że mogli go zabić już wcześniej, ale bawiło ich mistrza dawanie biedakowi fałszywej nadziei.
Rozum podpowiadał, by nie mieszała się między łowcę a zwierzynę. Chłopak musiał być czyimś rewersem… niekoniecznie tego nieszczęśnika, na którego polował. Dość… skrzywionym, sądząc po potworach, którym rozkazywał. Dlatego wygrało serce, które kazało jej pomóc nieszczęśnikowi. Przykucnęła, by wyjąć z torby butelkę z jakąś śmierdzącą, oleistą cieczą, bez wątpienia łątwopalną. Nie miała ich dużo, ale postanowiła poświęcić tę jedną. Odkręciła zakrętkę, nasączyła kawałek bandaża i częściowo zanurzyła w butelce, którą dość luźno zakręciła z powrotem, po czym podpaliła ten prowizoryczny lont i rzuciła w chłopaka. Miała nadzieję, że ogień rozproszy go na tyle, by stracił kontrolę nad sytuacją na dość długo, by mężczyzna zdążył uciec.
Tuż przed spodziewanym wybuchem wystawiła głowę zza załomu ściany i krzyknęła “Uciekaj!”, po czym rzuciła się do zejścia do piwnic licząc na to, że mężczyzna podąży właśnie w tę stronę. Nic więcej nie mogła dla niego zrobić, nie ryzykując życiem.
Butelka trafiła w cel, chlopaczek zajął się płomieniem, nie wydając z siebie ni dźwięku. Był bardziej zaskoczony atakiem, niż przejęty bólem, choć jego ciało niewątpliwie płonęło. Wskazał w kierunku Emmy i dwa potwory ruszyły, podczas on sam stawał się płonącą sferą ognia.
Bestie ruszyła za nią… a ogień pochłaniający rewers wydawał się podążać za nimi.




Co ciekawsze… zejście do piwnic okazało się zejściem do podziemnego parkingu, z którego… nie wiadomo czemu można było zejść jeszcze niżej, do metra. Logiki w tym mieście było coraz mniej, ale czego się spodziewać innego po architekturze koszmaru? Emma uciekała przemierzając parking pełen samochodów osobowych w różnym stanie. Niektóre były zniszczone, inne były nowiutkie. Niektóre były puste. Inne zawierały zwłoki zmufimikwanych kierowców i ich pasażerów. Zupłnie jakby zginęli od zatrucia czadem, albo innym gazem. A drażniący ucho dźwięk uderzania metalu o beton świadczył o tym, że bestie są na jej tropie.
Nie oglądała się za siebie. Pędziła naprzód, usiłując znaleźć jakąś kryjówkę lub drzwi prowadzące... dokądkolwiek. Byle dalej od bestii.
Te jednak były coraz bliżej, dopiero lawirowanie wśród samochodów pozwoliło Emmie na moment zgubić dwójkę prześladowców. Przylegając ciałem do oliwkowego vana, słyszała, jak z drugiej strony potwór powoli mija pojazd, za którym się skryła.
Wstrzymała oddech, jednocześnie wsuwając dłoń do torebki. Zacisnęła palce na trzymanej tam broni, gotowa wyszarpnąć ją w razie potrzeby i gorączkowo zastanawiała się, w co strzelać. W serce? A co, jeśli to coś nie żyje? Zupełnie niechciane, przypomniały jej się filmy o zombie. Trzeba było je unieruchomić, by dać sobie szansę ucieczki. A potem rozwalić łeb. Najlogiczniejsze wydawało się więc strzelanie w kolano, może go to spowolni…
Tyle, że stwory wydawały się zbyt szybkie na to, by mogła wymierzyć i wycelować. Nagły łomot na dachu sprawił, że Emma odruchowo zakryła sobie usta, by stłumić ewentualny pisk. Bestia bowiem wskoczyła na dach vana za którym się ukrywała.
Usiłując opanować rozdygotane członki, kobieta zaryzykowała ukradkowe spojrzenie w górę. Potwór rozglądał się wokół, szukając jej w oddali, nie w dole. Tu, gdzie się schowała, było dość ciasno, może mrok parkingu zdoła ją ukryć przed wzrokiem stwora? Jeśli tylko będzie bardzo, bardzo cicho i nieruchomo czekała, aż sobie pójdzie…
Potwór mógł ją dojrzeć, lub nie. Jeśli jednak spojrzy w dół… była przygotowana, by zerwać się do biegu. Usiłowała się zorientować, gdzie jest drugie ze ścigających ją monstrów, ale echo roznoszące się po parkingu było zbyt mylące. Gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć, co w takich momentach robili bohaterowie horrorów, ale miała zupełną pustkę w głowie. Musiała się rozejrzeć… boleśnie powoli, zerkając z niepokojem na upiornego stwora na dachu, wsunęła się pod samochód i skuliła najbardziej jak się dało, w desperackiej próbie schowania się między kołami. Cień, który zalegał pod vanem, dawał marne złudzenie bezpieczeństwa, ale nie miała wyjścia. Rzucenie się do ucieczki było niemal równorzędne z popełnieniem samobójstwa.
Stwór przeskoczył na samochód obok, inny wędrował pomiędzy wozami. Miarowe uderzenia metalu o beton roznosiły się echem po parkingu utrudniając lokalizację obu stworzeń, acz… dzięki nimi wiedziała, że nadal tu są. Cierpliwie patrolowały teren w poszukiwaniu Emmy. Wydawało się, że ta chwila rozciągała się w nieskończoność, że czasami… były bardzo blisko. Że za chwilę ją znajdą. Nagle… dźwięk kroków dochodzących spoza parkingu odciągnął uwagę łowców. Pognały w tamtym kierunku, zostawiając Emmę samą.
Kobieta nie miała zamiaru czekać, aż wrócą. Cicho wysunęła się spod samochodu i z trudem zwalczając w sobie chęć pognania ile sił w nogach, ostrożnie, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, ruszyła w stronę zejścia do metra. Stwory wyraźnie reagowały na dźwięki, więc ściskała w dłoni niewielki odłamek, który w razie ich powrotu zamierzała znów rzucić jak najdalej od siebie, by zyskać choć kilka dodatkowych chwil na ucieczkę.
Dotarła bezpiecznie, otworzyła drzwi i spojrzała oko w oko w ciemności. Żadne źródło światła nie było widoczne po ich drugiej stronie. A same schody widocznie w świetle wpadającym z parkingu, były stare, popękane i pokryte jakimś bladym śluzem, czy inną wydzieliną.
Zawahała się. Co prawda miała ze sobą latarkę, ale i tak obrzydliwe coś, co pokrywało schody, zniechęcało do wejścia. Rozejrzała się uważnie i nie widząc niczego niepokojącego, ostrożnie zrobiła kilka kroków w tył, by zerknąć przez bramę wjazdową na ulicę. Wiedziała jednak, że nie odważy się wyjść na zewnątrz. Czyjekolwiek kroki słyszała… ten ktoś, kto szedł, albo już nie żyje a bestie krążą wokół w poszukiwaniu nowej ofiary, albo jest nim ten chłopak w bluzie… a jego wolała jednak nie spotkać. Głuche odgłosy strzałów, które dały się słyszeć chwilę później, również nie brzmiały zachęcająco. Zwłaszcza, że w tym pokręconym świecie mógł strzelać ktokolwiek… może rewersy walczyły ze sobą?

Z cichym westchnieniem ujęła w dłoń latarkę i pokonując obrzydzenie, zaczęła powoli i ostrożnie schodzić po śliskich stopniach. Wiedziała, że powinna spodziewać się wszystkiego, dlatego przestałą o tym myśleć. Do przodu pchała ją jedynie nadzieja, ze może znów uda jej się znaleźć korytarz z szeregiem drzwi…
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline