Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2014, 11:39   #81
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Bez zastanowienia chwyciła pierwsze, co miała pod ręką - jakiś odprysk muru, i rzuciła go daleko od siebie, tak, by narobił hałasu po przeciwnej stronie galerii. Nadal się kryła, gorączkowo zastanawiając się nad kolejnymi ruchami i szukając drogi ucieczki. Najlepiej w dół, do kanałów lub piwnic.
Odgłos zwrócił uwagę bestii i samego zakapturzonego osobnika. Młodzik skinął głową i jeden ze stworów przestał polować na nieszczęśnika i pognał w tamtym kierunku. Pozostała reszta bawiła się w kotka i myszkę ze swoją ofiarą. Widać było bowiem, że mogli go zabić już wcześniej, ale bawiło ich mistrza dawanie biedakowi fałszywej nadziei.
Rozum podpowiadał, by nie mieszała się między łowcę a zwierzynę. Chłopak musiał być czyimś rewersem… niekoniecznie tego nieszczęśnika, na którego polował. Dość… skrzywionym, sądząc po potworach, którym rozkazywał. Dlatego wygrało serce, które kazało jej pomóc nieszczęśnikowi. Przykucnęła, by wyjąć z torby butelkę z jakąś śmierdzącą, oleistą cieczą, bez wątpienia łątwopalną. Nie miała ich dużo, ale postanowiła poświęcić tę jedną. Odkręciła zakrętkę, nasączyła kawałek bandaża i częściowo zanurzyła w butelce, którą dość luźno zakręciła z powrotem, po czym podpaliła ten prowizoryczny lont i rzuciła w chłopaka. Miała nadzieję, że ogień rozproszy go na tyle, by stracił kontrolę nad sytuacją na dość długo, by mężczyzna zdążył uciec.
Tuż przed spodziewanym wybuchem wystawiła głowę zza załomu ściany i krzyknęła “Uciekaj!”, po czym rzuciła się do zejścia do piwnic licząc na to, że mężczyzna podąży właśnie w tę stronę. Nic więcej nie mogła dla niego zrobić, nie ryzykując życiem.
Butelka trafiła w cel, chlopaczek zajął się płomieniem, nie wydając z siebie ni dźwięku. Był bardziej zaskoczony atakiem, niż przejęty bólem, choć jego ciało niewątpliwie płonęło. Wskazał w kierunku Emmy i dwa potwory ruszyły, podczas on sam stawał się płonącą sferą ognia.
Bestie ruszyła za nią… a ogień pochłaniający rewers wydawał się podążać za nimi.




Co ciekawsze… zejście do piwnic okazało się zejściem do podziemnego parkingu, z którego… nie wiadomo czemu można było zejść jeszcze niżej, do metra. Logiki w tym mieście było coraz mniej, ale czego się spodziewać innego po architekturze koszmaru? Emma uciekała przemierzając parking pełen samochodów osobowych w różnym stanie. Niektóre były zniszczone, inne były nowiutkie. Niektóre były puste. Inne zawierały zwłoki zmufimikwanych kierowców i ich pasażerów. Zupłnie jakby zginęli od zatrucia czadem, albo innym gazem. A drażniący ucho dźwięk uderzania metalu o beton świadczył o tym, że bestie są na jej tropie.
Nie oglądała się za siebie. Pędziła naprzód, usiłując znaleźć jakąś kryjówkę lub drzwi prowadzące... dokądkolwiek. Byle dalej od bestii.
Te jednak były coraz bliżej, dopiero lawirowanie wśród samochodów pozwoliło Emmie na moment zgubić dwójkę prześladowców. Przylegając ciałem do oliwkowego vana, słyszała, jak z drugiej strony potwór powoli mija pojazd, za którym się skryła.
Wstrzymała oddech, jednocześnie wsuwając dłoń do torebki. Zacisnęła palce na trzymanej tam broni, gotowa wyszarpnąć ją w razie potrzeby i gorączkowo zastanawiała się, w co strzelać. W serce? A co, jeśli to coś nie żyje? Zupełnie niechciane, przypomniały jej się filmy o zombie. Trzeba było je unieruchomić, by dać sobie szansę ucieczki. A potem rozwalić łeb. Najlogiczniejsze wydawało się więc strzelanie w kolano, może go to spowolni…
Tyle, że stwory wydawały się zbyt szybkie na to, by mogła wymierzyć i wycelować. Nagły łomot na dachu sprawił, że Emma odruchowo zakryła sobie usta, by stłumić ewentualny pisk. Bestia bowiem wskoczyła na dach vana za którym się ukrywała.
Usiłując opanować rozdygotane członki, kobieta zaryzykowała ukradkowe spojrzenie w górę. Potwór rozglądał się wokół, szukając jej w oddali, nie w dole. Tu, gdzie się schowała, było dość ciasno, może mrok parkingu zdoła ją ukryć przed wzrokiem stwora? Jeśli tylko będzie bardzo, bardzo cicho i nieruchomo czekała, aż sobie pójdzie…
Potwór mógł ją dojrzeć, lub nie. Jeśli jednak spojrzy w dół… była przygotowana, by zerwać się do biegu. Usiłowała się zorientować, gdzie jest drugie ze ścigających ją monstrów, ale echo roznoszące się po parkingu było zbyt mylące. Gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć, co w takich momentach robili bohaterowie horrorów, ale miała zupełną pustkę w głowie. Musiała się rozejrzeć… boleśnie powoli, zerkając z niepokojem na upiornego stwora na dachu, wsunęła się pod samochód i skuliła najbardziej jak się dało, w desperackiej próbie schowania się między kołami. Cień, który zalegał pod vanem, dawał marne złudzenie bezpieczeństwa, ale nie miała wyjścia. Rzucenie się do ucieczki było niemal równorzędne z popełnieniem samobójstwa.
Stwór przeskoczył na samochód obok, inny wędrował pomiędzy wozami. Miarowe uderzenia metalu o beton roznosiły się echem po parkingu utrudniając lokalizację obu stworzeń, acz… dzięki nimi wiedziała, że nadal tu są. Cierpliwie patrolowały teren w poszukiwaniu Emmy. Wydawało się, że ta chwila rozciągała się w nieskończoność, że czasami… były bardzo blisko. Że za chwilę ją znajdą. Nagle… dźwięk kroków dochodzących spoza parkingu odciągnął uwagę łowców. Pognały w tamtym kierunku, zostawiając Emmę samą.
Kobieta nie miała zamiaru czekać, aż wrócą. Cicho wysunęła się spod samochodu i z trudem zwalczając w sobie chęć pognania ile sił w nogach, ostrożnie, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, ruszyła w stronę zejścia do metra. Stwory wyraźnie reagowały na dźwięki, więc ściskała w dłoni niewielki odłamek, który w razie ich powrotu zamierzała znów rzucić jak najdalej od siebie, by zyskać choć kilka dodatkowych chwil na ucieczkę.
Dotarła bezpiecznie, otworzyła drzwi i spojrzała oko w oko w ciemności. Żadne źródło światła nie było widoczne po ich drugiej stronie. A same schody widocznie w świetle wpadającym z parkingu, były stare, popękane i pokryte jakimś bladym śluzem, czy inną wydzieliną.
Zawahała się. Co prawda miała ze sobą latarkę, ale i tak obrzydliwe coś, co pokrywało schody, zniechęcało do wejścia. Rozejrzała się uważnie i nie widząc niczego niepokojącego, ostrożnie zrobiła kilka kroków w tył, by zerknąć przez bramę wjazdową na ulicę. Wiedziała jednak, że nie odważy się wyjść na zewnątrz. Czyjekolwiek kroki słyszała… ten ktoś, kto szedł, albo już nie żyje a bestie krążą wokół w poszukiwaniu nowej ofiary, albo jest nim ten chłopak w bluzie… a jego wolała jednak nie spotkać. Głuche odgłosy strzałów, które dały się słyszeć chwilę później, również nie brzmiały zachęcająco. Zwłaszcza, że w tym pokręconym świecie mógł strzelać ktokolwiek… może rewersy walczyły ze sobą?

Z cichym westchnieniem ujęła w dłoń latarkę i pokonując obrzydzenie, zaczęła powoli i ostrożnie schodzić po śliskich stopniach. Wiedziała, że powinna spodziewać się wszystkiego, dlatego przestałą o tym myśleć. Do przodu pchała ją jedynie nadzieja, ze może znów uda jej się znaleźć korytarz z szeregiem drzwi…
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 06-05-2014, 23:19   #82
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Wyrok śmierci minął go o włos. Właściwie o cztery cale, ale nie miało to żadnego znaczenia. Żył, a gigant o chorobliwym odcieniu skóry poszedł ćwiartować swoją ofiarę gdzie indziej. Michael poczekał chwilę, aż rozkołatane serce zwolni trochę szaleńczy tętent, wziął kilka głębokich wdechów i wydostał się spod sterty połamanego drewna, która została z kontuaru. Ostrożnie wstał i strzepnął drzazgi z garnituru. Nie czekając na innych pacjentów, którzy mogli biegać gdzieś w pobliżu, skierował się do kuchni. Pchnął wahadłowe drzwi i jego oczom ukazał się dość zaskakujący widok. Pomieszczenie znacznie różniło się od reszty oddziału. Nie było zniszczone czy naruszone zębem czasu. Sprzęty i meble kuchenne były z całą pewnością nowe, choć nosiły ślady wielokrotnego używania. Ścian nie pokrywał grzyb ani pajęczyny pęknięć – szara farba nadawała temu miejscu pewien powiew świeżości i czystości. Blaty z nierdzewnej stali lśniły czystością, lampy świeciły jasno i zapraszająco, a na zapalonym gazie stał gar, w którym coś cicho bulgotało. W kuchni byłoby niemal zwyczajnie, gdyby nie szlak krwi ciągnący się od wejścia aż do spiżarki. Michael domyślał się kto i w jaki sposób go zostawił, a także co zastanie w środku, jednak wrodzona ciekawość, przez którą już nie raz miał kłopoty, i tym razem pchnęła go do śmiałej eksploracji. Przed wyprawą dalej, postanowił jednak poszukać czegoś, co potencjalnie mogłoby mu się przydać.

Nad blatem roboczym, pomiędzy szafką z kubkami a stojącym na podwyższeniu ekspresem do kawy, Montblanc zauważył pierwsze interesujące obiekty. Iluzjonista sięgnął do przytwierdzonej na ścianie magnetycznej listwy, na której wisiały tasaki oraz solidnie wyglądające noże – ostrza do filetowania, siekania, obierania jarzyn, krojenia chleba oraz wielkie, klasycznie wyglądające noże szefa kuchni. Wszystkie, bez wyjątku, ociekały krwią.


Michael sięgnął po największy z kuchennych oręży i machnięciem strzepnął krople posoki, które czerwonymi plamkami upstrzyły blat i podłogę. „Ciekawe, czy na coś się to przyda?” – pomyślał – „Czy zabieranie takiej broni nie jest błędem? Na topornika krążącego gdzieś w okolicy przydałby się sztucer i amunicja na niedźwiedzie, nie jakieś zabaweczki” – podsumował realnie oceniając swoje szanse. Mimo wszystko, ściskając pałkę w jednej a kawał ostrej stali w drugiej ręce, Montblanc poczuł się nieco pewniej, więc starając się zachować ciszę zabrał się za przetrząsanie szafek. Nie znalazł nic godnego uwagi – poza stertami talerzy, garnków i kubków w zakamarkach znajdowały się pudła z suchymi pokarmami, takimi jak ryż, mąka czy kasza. We wszystkich były też białe, tłuste robaki calowej długości. Dziwne, kuchnia zasadniczo różniła się od reszty pomieszczeń, ale jedzenie było zanieczyszczone. „Co sprawiło tak dziwne połączenie? Czyżby gdzieś tu było rozwiązanie wszystkich problemów? Racjonalne wyjaśnienie całego tego surrealistycznego koszmaru?” – zastanawiał się Montblanc, jednakże przeszukując wszystkie zakamarki w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, nie znalazł niczego, co by mu pomogło. Albo po prostu nie wiedział, czego szukać. Lekko zawiedziony skierował się do spiżarni.

Michael chwilę mocował się z drzwiami, zanim udało mu się je otworzyć. W twarz uderzył go śnieg i mroźny wiatr. W spiżarni panowała arktyczna zamieć. Z powodu warunków atmosferycznych widoczność była tak zła, że nie sposób było dojrzeć ścian czy sufitu. Podłogę pokrywał zaś całun śniegu, w którym niknęły krwawe ślady.
Montblanc wycofał się z serca zimy do ciepłej kuchni i roztarł zgrabiałe ręce. „Stare piwnice, rozpadające się korytarze, czysta kuchnia, a teraz spiżarnia, w której panuje zima. Gdzie ja do cholery jestem?” – iluzjonista coraz mniej rozumiał z otaczającej go rzeczywistości. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. W swoim fachu Michael na co dzień zajmował się sekretami, jednakże w tym momencie było już ich zdecydowanie zbyt wiele.
Montblanc skierował się do ostatnich drzwi znajdujących się w kuchni. Podejrzewał, że było to tylne wejście dla kucharzy. Ostrożnie wszedł do słabo oświetlonego korytarza, przystanął na chwilę nasłuchując, a następnie na palcach podszedł do wejścia prowadzącego do kolejnego pomieszczenia.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 09-05-2014, 13:35   #83
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Zbliżali się… Most stary lekko przerdzewiały jawił się niczym zbawienie.


Uderzenie. Mocne i celne. Ale niezbyt skuteczne.
Sprzęg łączący oba wagony jakoś nie chciał się rozpiąć.
Kolejne nerwowe uderzenia nie dawały nic poza głośnym odgłosem metalu uderzającego o metal.
Ech… a na filmach w telewizji tak łatwo się rozpinały. Tymczasem pierwsze bestie dopadły ostatnich wagonów i zaczęły się po nich wspinać. Po plecach Teodora spłynął zimny pot.
A bestie szły po wagonach, ich oczy błyszczały, ich kły w gnijących pyskach były widoczne nawet z takiej odległości.
A on uderzał, już nawet nie planując ostatecznie rozpiąć wagonów na moście…. który zbliżał się nieubłaganie.

[MEDIA]http://www.wired.com/images_blogs/thisdayintech/2009/12/tay_bridge.jpg[/MEDIA]

Długi most spinający brzegi, byli coraz bliżej. Wilkołaki też. A przeklęty sprzęg nie chciał się rozpiąć!
Potwory niczym komiksowe spidermany szły po ścianach wagonów i dachu wagonów. W ich oczach płonęła nienawiść, czysta i bezgraniczna. A każdy ruch świadczył wręcz o samobójczej determinacji.
Teodor nie przestawał uderzać gaśnicą. Jeszcze parę ciosów i sprzęg puści! Musi. Jeszcze parę ciosów i… nagle jeden z wilkołaków skoczył z dachu wprost na Wuornoosa. Padł strzał.
Bestia trafiona między oczy została odrzucona do tyłu.
-Nieźle jak na córkę policjanta, co?- rzekła z zadziornym uśmiechem La Sall. Tyle, że… z tego co pamiętał Teodor ojciec Joan był naczelnikiem poczty.
Nie miał jednak czasu rozważać te słowa. Jeszcze jeden cios i…
Wagon się rozłączyły. I te bez lokomotywy zaczęły zwalniać. Poddane zmianie pędu, te znajdujące się z tyłu zaczęły się wpadać i pierwszy z nich zjechał z torów, a kolejne zaczęły się przewracać podążając za nim. Karambol na moment zatrzymał siły pościgowe. Dał chwilę oddechu i jemu i jej.

Emma Durand


Kroki rozbrzmiewały głośnym echem. Kroki stawiane nieporadnie na śliskiej powierzchni schodów. Jednakże Emma cierpliwie i uparcie podążała w dół, licząc że ostatecznie zgubiła napotkanych łowców i ów rewers. Bo to… musiał być rewers, prawda? Rewers który nic nie robił sobie z ognia, którym go potraktowała. A jeśli … jej rewers jest podobnie trudny do zabicia?


Zeszła do stacji metra, pustej stacji, ogołoconej ze wszystkiego. Wyglądała jak bunkier…

[MEDIA]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/ce/Cincinnati_Subway_-_Race_St._Station.jpg/640px-Cincinnati_Subway_-_Race_St._Station.jpg[/MEDIA]

zimna, ciemna i pełna wilgoci betonowa konstrukcja. Albo jak grobowiec. Właściwie… bardziej jak grobowiec. Emma nie wiedziała co dalej… uciekła wrogom, zdobyła ekwipunek, ale.. co czynić teraz?
Wiedziała gdzie ma dotrzeć. Do pokoju w Heaven’s Hill, to było jej wyjście z Koszmaru. Tyle, że gdzie był hotel? Ten świat nie kierował się logiką jaką znała… Hotel mógł się znajdować wszędzie i nigdzie. Szkoda że Eric umarł zanim zdążyła z nim porozmawiać.
Nagły stukot kół sprawił, że odruchowo schowała się za pobliski kamienny słup. Już się nauczyła, że tu wszystko może być niebezpieczne.
Na tory wjeżdżały powoli wagoniki metra, przerdzewiałe, zdewastowane i brudne.


I stare… bardzo stare. Powoli ze znajomym stukotem metro wjeżdżało na stację, na której ukrywała się Emma. Pisk hamulców. Metro stanęło. Emma mogła przez wybite okna zajrzeć do środka, by zobaczyć stare szkielety w zmurszałych ubraniach siedzące na krzesełkach. Oraz stojący szkielet maszynisty w gnijącym na żółtawych kościach mundurze. Szkielety wyglądały na martwe i w ogóle się nie poruszały… ale, kto w takim razie prowadził? I czemu wagoniki stanęły właśnie na tej stacji? I właśnie teraz?

Michael Montblanc


Korytarz się dłużył niemiłosiernie. Co było dziwne, bo z kuchni nie wydawał się taki długi. Ale też był kiepsko oświetlony więc ciężko było ocenić. Michael więc szedł przez niego nie zauważając w ścianach żadnych drzwi. Ot prosty długi korytarz, bardzo ciasny… Dziwne. Z początku Michaelowi nie wydawał się taki wąski. Co więc się stało?
Może to też złudzenie optyczne?
Nie… Gdy Michael przystanął i przyglądał się chwilę otoczeniu z przerażeniem pełzającym po plecach zauważył , że to nie złudzenie.
Korytarz robił się coraz ciaśniejszy, bo ściany bezgłośnie zbliżały się do siebie, by go zgnieść!
Pozostał wybór… ucieczka do kuchni, ale odszedł już zbyt daleko by zdążyć nim ściany zrobią z niego miazgę. Lub… ryzykowny bieg przed siebie.
Michael rzucił się pędem do przodu czując jak ma coraz mało miejsca dookoła.
Śmierć zaglądała iluzjoniście w oczy… niezbyt przyjemna śmierć.
Utkwiony pomiędzy dwoma ścianami, powoli miażdżony przez zbliżające się do siebie ściany, konałby godzinami.
Jeszcze trochę, już blisko… nie! Utknął.
Cholera.
Ściany zdołały się zbliżyć na tyle, że był za szeroki dla nich. Obrócił się bokiem. Udało się. Ściany zbliżają się… zbyt ciasno by biec!
Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę. Czuł jak ociera się plecami o szorstki kamień.
Jeszcze trochę. Oby drzwi otwierały się na zewnątrz oby nie były zamknięte, oby…
Pchnął dłonią, drzwi się otworzyły i przecisnął się z trudem na zewnątrz.
Wydostał się z trudem. Gdyby nie jego trening, gdyby nie podobne sztuczki… skończyłby miażdżony przez ściany korytarza, który był już tylko zwężającą szczeliną.


Spojrzał przed siebie i zamarł...



Gdzie do cholery się znajdował? To wyglądało jak opuszczone postapokaliptyczne miasto. Stae budynki, spękane ulice, zardzewiałe samochody. To nie było Las Vegas, a za sobą nie miał szpitala, a mur… gładki kamienny mur wysoki na kilka pięter.

“Toto, I’ve got a feeling we’re not in Kansas anymore. “
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-05-2014, 14:28   #84
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Z mocno bijącym sercem z ukrycia obserwowała stojące na stacji metro. Może postoi przez chwilę i odjedzie? Mimo irracjonalności całej sytuacji to właśnie mogło się zdarzyć… Zardzewiały skład poczeka na nieżyjących już od dawna pasażerów i jak gdyby nigdy nic pojedzie dalej…
Wydawało się, że jej życzenia się spełniają bowiem… nieżyjący pasażerowie rzeczywiście zaczęli się pojawiać. Potępieńcze widma wyłaniały się ze ścian i schodziły po schodach na peron. Blade półprzeźroczyste postacie, w zniszczonych ubraniach i ze śladami rozkładu na ciałach, powoli zaczęły wypełniać peron. Żadne z nich nie zginęło lekką śmiercią. Każdy był ofiarą przynajmniej morderstwa, a najczęściej brutalnego zakatowania na śmierć. Mówiły to dobrze widoczne poprzez rozerwane ubrania rany, wyłupione oczy, zwichnięte lub wielokrotnie złamane kończyny.
Emma dosłownie wtopiła się w betonową kolumnę, starając się być tak niewidoczną, jak tylko się da. Widmowi pasażerowie nie zwracali na nią uwagi, ale to mógł być przejściowy stan. Jak wszystko tutaj… zero logiki, zero przewidywalności… choć pewne rzeczy jednak można było przewidzieć. Choć kobieta żałowała, że potrafi dostrzec te widma. Niemniej, uważnie obserwowała ich zachowanie, czekając, aż proces “wsiadania” do metra się zakończy i będzie mogła ruszyć dalej…
Widma przeniknęły do wagonu i zaczęły wnikać w trupy… te zaczęły “odżywać”. Mięso porastało kości, skóra mięso, ubrania wracały do swego pierwotnego wyglądu. Sam wagon również “młodniał” na jej oczach. Po chwili stał przed nią zwyczajny wagon metra, pełen zwyczajnych żywych ludzi. I powoli ruszył z miejsca.
Nie miała ochoty na podróż wśród “żywych trupów”. Metro mogło teraz podróżować do świata rzeczywistego, wcale nie było to takie niemożliwe… a mogło też na powrót rozpaść się i skończyć swoją podróż na środku niczego. Dlatego też poczekała, aż ostatni wagon zniknie w tunelu i dopiero wtedy ruszyła dalej… tam, skąd nadjechał pociąg-widmo.
Tunel był ciemny i zimny i cichy…


i… niezbyt przypominał nowojorskie tunele. Bardziej była to kolejka podziemna, jaką Emma widywała na klasykach filmów wojennych. Tylko czekać, że usłyszy łomot żołnierskich butów rozbrzmiewający echem po tunelu.
Dlatego szła ostrożnie, rozglądając się na boki i oglądając za siebie. Nie wiadomo kiedy w jej dłoni pojawił się pistolet, a ona sama podświadomie przygarbiła się, jak widziani na filmach zwiadowcy.
Przez kilkaset metrów przemierzała spokojnie tunel, aż… Nagły huk i chmura pyłu na moment zdezorientowała Emmę. Dopiero gdy pył zaczął opadać, kobieta dojrzała powód tego wydarzenia.



Łysego gryzonia, o długich pazurach i ostrych siekaczach. Gryzonia wielkości konia. Nagle… pistolet przestał wydawać się użyteczną bronią w tym Koszmarze.
Zwierzę było obrzydliwe i ogromne, zapewne ślepe, ale za to o doskonałym węchu i słuchu… Emma rozpaczliwie zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu drogi ucieczki lub kryjówki, do której gryzoń nie będzie miał dostępu. Pistolet znalazł się z powrotem w torebce, żałośnie niewystarczający w starciu z takim potworem. Zamiast niego dłoń trafiła na kolejną cenną butelkę łatwopalnej cieczy… z tego, co pamiętała, gryzonie boją się ognia…
Stwór niewątpliwie węszył nerwowo i powoli zacząl kierować swój pysk w kierunku Emmy, rozpaczliwie poszukującej spojrzeniem kryjówki. Ale gdzie mogła się ukryć przed potworem, który przegryzł betonową ścianę tunelu?
Bestia ostrożnie zbliżała się ku niej, zapewne niezdecydowana jeszcze, co powinna uczynić w kwestii intruza.
Emma zdecydowała się jednak nie czekać, na co zdecyduje się gryzoń. Próba walki mogła okazać się dla niej zabójcza, pozostawała więc ucieczka… od tego nieustannego biegania nabierała niezłej kondycji. Z początku cicho i ostrożnie, przyspieszyła, gdy spostrzegła wejście do kanałów serwisowych. Były zbyt wąskie dla tak wielkiej bestii, więc ją na chwilę spowolnią, co da kobiecie czas na ucieczkę. Wyglądało na to, że znów trafi na powierzchnię, co miało swoje dobre i złe strony. Prawdopodobnie światło dzienne zatrzyma przywykłe do ciemności monstrum - i to była ta dobra wiadomość. Jednak na górze mogło czaić się wszystko… i ta wiadomość była zła… ale Emma musiała zaryzykować. Poddanie się oznaczało śmierć.
Pisk, który usłyszała za sobą, był zapowiedzią tego, co ją czekało. Gryzoń zareagował na ruch i ruszył za nią dość szybko, jak na stwora z dość małymi łapkami. Gdy dopadła do kanałów serwisowych, potwór był tuż za nią i zaczął pazurami rozrywać beton, by przebić dla siebie odpowiednio szerokie przejście. I to go nieco spowolniło. Na szczęście.
Bliskość zagrożenia dodała jej sił i kobieta przyspieszyła na tyle, na ile było to możliwe w niewygodnym dla niej otoczeniu. Jej celem było dotarcie na powierzchnię, gdzie miała nadzieję zupełnie pozbyć się tego stwora… nie pakując się przy okazji w kolejne niebezpieczeństwo.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 23-05-2014, 01:30   #85
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Korytarz się zwężał. I nie była to ani klaustrofobiczna wizja Michaela, ani też abstrakcyjny zamysł zrodzony w umyśle jakiegoś projektanta. Ściany powoli, aczkolwiek nieubłagalnie, zmierzały ku sobie. Montblanc przyspieszył kroku, a następnie rzucił się pędem w kierunku kolejnych drzwi. Wyjście było już niedaleko, jeszcze kilka metrów. Ściany niestety były równie szybkie – przy każdym kroku Michael ocierał się łokciami o tynk, w korytarzu zrobiło się rozpaczliwie ciasno. Od wyjścia z miażdżącej pułapki dzieliły go cale, dzięki wysiłkowi zarówno ciała jak i woli, zdołał wydostać głowę na zewnątrz. I wtedy poczuł, że utknął. „Spokojnie, żebra mogą się uginać, trzeba wypuścić powietrze z płuc” – pomyślał, wspominając jedną z lekcji eskapologii, którą dobrze pamiętał. Wierzgnął ciałem z całej siły i wypadł na zewnątrz, zostawiając w korytarzu kilka guzików z koszuli.

Ściany zatrzasnęły się z głuchym łoskotem uderzających o siebie cegieł. Michael spojrzał z a siebie – na solidnym murze nie pozostał nawet najmniejszy ślad, mogący świadczyć o tym, że jeszcze przed chwilą znajdowało się tam jakiekolwiek wejście na oddział psychiatryczny szpitala w Vegas. Sam budynek nie wyglądał zresztą na szpital, tylko na zwykły blok mieszkalny zbudowany z szarożółtej cegły. Iluzjonista z niedowierzaniem dotknął muru, szukając najmniejszych szczelin czy pęknięć.
Jeżeli to się dzieje naprawdę, to najlepsza magiczna sztuczka jaką w życiu widziałem – powiedział do siebie. Oględziny ściany nic nie dały – cegły wyglądały na nietknięte, nie było widać nawet nikłego śladu wejścia, które jeszcze chwilę temu tu było.

Montblanc rozejrzał się wokół. Stał na jakimś wiadukcie w wyludnionym ghost town. Pajęczyny pęknięć na asfalcie i ścianach wiły się i przenikały, jakby posłuszne woli nieokreślonego algorytmu. Stworzone do „połykania asfaltu” a obecnie rdzewiejące już tylko wraki samochodów walały się po poboczu drogi. Panowała nienaturalna wręcz dla miasta a jednocześnie złowróżbna cisza, przerywana jedynie przez podmuchy wiatru, który gwizdał w powybijanych oknach i huczał w bramach. Michael nie potrafił rozpoznać gdzie dokładnie się znajdował. Nie miał nawet pomysłu jaki to stan, ale postanowił to jak najszybciej sprawdzić. Po pierwsze, musiał stać się mobilny – w Ameryce XXI wieku każdy miał samochód i nie był to zwykły symbol wolności, tylko przedmiot bardziej niezbędny do życia niż komputer czy telefon. Samochodem dało się dojechać wszędzie – do pracy, dziewczyny, domu. Popularne niegdyś kina dla zmotoryzowanych przeżywały drugą młodość. Montblanc podejrzewał, że około jedna czwarta ludności Stanów została poczęta właśnie w samochodzie. Na swoje potrzeby postanowił zaadoptować jakiś porzucony automobil, który wyglądał na względnie nowy. Po przejściu kilkuset metrów, zauważył interesującego Chryslera. Michael wyjął z tajnej kieszeni w marynarce zestaw wytrychów i zabrał się do pracy. Zamek w drzwiach kierowcy nie stanowił dla wprawnych rąk iluzjonisty żadnego problemu. Samochodu nie chciał jednak w żaden sposób odpalić. Nie wiedział z czego to wynikało – jakieś dodatkowe zabezpieczenie, brak odpowiednich narzędzi, czy może nieznajomość technikaliów – w końcu Michael był artystą scenicznym, nie złodziejem samochodów. Zrezygnowany wyszedł z auta, ale kontynuował poszukiwania. Po trzech kwadransach los się do niego uśmiechnął – zobaczył Forda Thunderbirda z kluczykiem w stacyjce. Był tylko jeden problem – na przednim siedzeniu był kierowca. A właściwie to, co z niego pozostało. Zmumifikowane, wysuszone na wiór zwłoki miały rozszarpane gardło. Rana była na tyle poważna, że zwisająca pod groteskowym kątem głowa trzymała się jedynie na kręgach szyjnych. Iluzjonista walcząc z obrzydzeniem wyciągnął trupa zza kółka, wsiadł do środka, włożył zdobyczną broń do schowka na rękawiczki i odpalił silnik. Osiem cylindrów odezwało się z głuchym pomrukiem i już chwilę później Michael mknął wyludnionymi ulicami.


Im dalej jechał, tym bardziej uświadamiał sobie, że miejsce do którego trafił nie może być jakimkolwiek miastem, które kiedykolwiek odwiedził. Były to jakieś przedziwne, abstrakcyjne urbanistyczne puzzle, które nietrzeźwy architekt źle poukładał. Gigantyczne wieżowce do złudzenia przypominające Nowy York gwałtownie przechodziły w ala Filadelfijski slums, by moment później zmienić się w rozstrzeloną zabudowę jednorodzinnych domków, tak charakterystyczną dla przedmieść. Po kilkuset jardach zaś, krajobraz zmieniał się na wiadukt typowy dla Detroit, który prowadził do ulicy z kasynami. Montblanc zatrzymał się przy automatach telefonicznych i spróbował wykręcić jakiś numer. W słuchawce cisza. I w kolejnej. Za trzecim razem usłyszał sygnał. Sięgnął do kieszeni po ćwiartkę, wrzucił monetę w szczelinę i wybrał numer swojego współpracownika - Johna Bridgesa. Odezwała się automatyczna sekretarka, która po wygłoszeniu swojej kwestii zamilkła i została zastąpiona przez typową melodyjkę standby. Po minucie oczekiwania Michael stracił cierpliwość i wykręcił po prostu 911. Głos, który usłyszał… był tą samą automatyczną sekretarką co poprzednio. Próbował jeszcze kilka numerów, z identycznym skutkiem. Odłożył słuchawkę, poczekał, aż automat wypluje jego dwudziestopięciocentówkę, po czym z powrotem wsiadł do Forda i wjechał do następnej części miejskiej układanki, która tym razem okazała się wyludnioną dzielnicą handlową. Zaparkował na środku ulicy i wysiadł z auta, aby zrobić mały rekonesans. Wiedział już, że przestrzeń w jakiej się znajdował nie jest jakimś konkretnym miastem, tylko mieszaniną miejsc, które niegdyś odwiedził. Nie wiedział gdzie jest, ani jak się stąd wydostać. Nie wiedział też… kiedy jest. W skrzynkach gazetowych widniały tytuły z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, o różnej proweniencji. Był tam Washington Post, lokalne wydanie gazety z West Chester, New York Courier, Bloomberg Businessweek, Times i inne. Na wystawach sklepowych widniały kalendarze zarówno w miarę nowe, jak i omszałe tomiska pamiętające lata pięćdziesiąte. Patchwork różnych miejsc i różnych czasów.

Iluzjonista znalazł aptekę, gdzie zaopatrzył się w medykamenty. Po zdezynfekowaniu ran i opatrzeniu ich na miarę swoich możliwości, zabrał trochę zapasów. Następnie pojechał do marketu, gdzie zarekwirował kilka konserw z datą produkcji zbliżoną do roku dwutysięcznego. Kiedy kolejny raz wsiadł za kółko, dostrzegł, że wskazówka poziomu paliwa wskazywała na zero. Samochód jechał jednak dalej, a dźwięk jego potężnego silnika odbijał się głuchym echem od ścian opustoszałych ulic. „Może to jakiś błąd pomiaru?” – pomyślał. Mając środki opatrunkowe i jedzenie, ruszył na poszukiwanie sklepu z bronią. Mając w pamięci ostatnie wydarzenia rozumiał, że kwestią czasu jest, zanim znowu odwiedzą go nieprzyjaźnie nastawione postacie lub potwory. A na taką ewentualność wolał być przygotowany.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 23-05-2014, 14:06   #86
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Pociąg pędził przed siebie w szaleńczym tempie. Wilkołaki pozostały z tyłu i Teodor z ulgą obserwował, jak bezskutecznie próbują dogonić oddalający się skład. Na razie byli bezpieczni.

Wrócił z Joan do salonki siadając na skórzanym fotelu.

- Most zdaje się nie mieć końca – powiedział po chwili szukając zajęcia dla rozemocjonowanego umysłu.

Rozmowa wydawała się być idealna.

Joan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Bruzdy na jej twarzy pogłębiły się, a z oczu wyzierało zmęczenie i szaleństwo.

- Musi mieć koniec – odpowiedziała.

Teodor spojrzał za okno, skąd widział potężną, monumentalną konstrukcję mostu i zbliżające się coraz bardziej zrujnowane miasto. Widok ponurych, postapokaliptycznych ruin napawał psiarza jakąś nieokreśloną grozą.

- Opowiedz mi o swoim życiu – zagadnęła niespodziewanie Joan.

Wuoornos zamrugał powiekami w zdziwieniu na nieoczekiwaną zmianę tematu, lecz z przyjemnością opowiedział Joan o swoim życiu, rodzinie, wydarzeniach jakie dzielił z nią, swoim ojcu, matce – wszystkim. Nie trwało to długo. Potem Joan opowiedziała mu o sobie. Porównali wersje, które różniły się między sobą znacznie. Jakby … żyli dwóch różnych światach, w dwóch różnych rzeczywistościach.

Może i porozmawiali by dłużej, lecz wtedy Teodor ujrzał coś, co spowodowało, że serce zaczęło mu bić szybciej. Powoli zbliżali się do miasta i dworca zakończonego … wielką ścianą o którą musiał rozbić się ich pociąg.

- Przygotujmy się na uderzenie. Zajmij jakąś bezpieczną pozycję! – ostrzegł Joan.
Ta spojrzała na niego w szoku.

- Osłonię cię własnym ciałem. Zamortyzuję ewentualne uderzenie – opacznie zrozumiał jej spojrzenie.

- Bez przytulania – zażartowała. – Faceci, którzy chcą się tulić, potem okazują się ciepłymi ciotkami. Myślałam, że jesteś twardszy.

Spojrzał na nią zdziwiony.

- Hamulec bezpieczeństwa! – doskoczył do rączki, pociągnął lecz mechanizm nie zadziałał.

- Kur… - ugryzł się w język. - Musimy to zatrzymać!

– Może odepniemy nasz wagon od składu i zdołamy jakoś wyhamować? – zaproponowała Joan.

- Rozbijemy się na lokomotywie i reszcie składu – zaprotestował Teodor ale popędził do przodu, by zdjąć uchwyt.

- Zostań tutaj! Z tyłu jesteś bezpieczniejsza!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-05-2014 o 14:50.
Armiel jest offline  
Stary 27-05-2014, 22:31   #87
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Mur zbliżał się nieubłaganie… Prędkość pociągu była zbyt duża by móc z niego wyskoczyć.

Śmierć wydawała się więc nieunikniona. Ale w naturze człowieka jest walczyć do końca. Dlatego też Teodor udał się na przód wagonu i z pomocą gaśnicy rozdzielił je. Tym razem poszło mu to szybciej, niż poprzednio. Nabrał już nieco wprawy i z nadzieją patrzył jak pomiędzy pociągiem z wagonami, a ich wagonem pojawiała się szczelina. Ich wagon wytracał pęd… niestety zbyt powoli. Zderzenie wydawało się nieuniknione…
Dopóki nie pojawiły się iskry. Miliony ognistych iskier pojawiły się na niebie i zaczęły łączyć w szkielety, pomiędzy ich wagonem a resztą pociągu .


W niecałą sekundę pomiędzy ich wagonem, a resztą pociągu pojawiły się szkielety, które zderzały się z wagonem i ginęły w niedużej eksplozji ognia. Wybuch ten wepchnął poparzonego nieco Teodora do środka wagonu. Ale co najważniejsze... wyhamował nieco sam ich środek transportu. A na torach pojawiały się kolejne ogniste szkielety, które jedynym celem wydawało się ginąć w wybuchach ognia i przez to zmniejszać prędkość wagonu i w końcu go zatrzymać.

Joan La Sall jednak nie była tym rozwojem sytuacji zadowolona. Jakoś jej ten szczęśliwy zbieg okoliczności nie poprawiał jej humoru.
- Mój łowca nie pozwoli mi zginąć z czyjekolwiek innej ręki poza jego własną. Ty masz wilkołaki, ja ma to…- westchnęła i drżąc przy każdym wybuchu.- Ale to nie zawsze zdąży mnie ochronić, no i… chce mnie zabić. Tak jak tamte wilkołaki chcą dopaść ciebie.

W końcu wagon stanął nie dojeżdżając do stacji w którą z impetem wbił się pociąg, do którego ich wagon był podpięty. Ogniści nieumarli swym poświęceniem wyhamowali wagon Teodora i Joan kilkanaście metrów tuż za mostem, który przebyli. Wagon się zapalił od ognistych wybuchów. I choć póki owe pożary były niewielkie, to dalsze w nim przebywanie nie było rozsądne. Poparzenia Wuornoosa, były bolesne ale nie zagrażały jego życiu. Przypominały poparzenia gorącą herbatą… na szczęście.
Bowiem miejsce w którym się znaleźli...

[MEDIA]http://www.3dm3.com/forum/attachments/f179/12844d1195154845-ghost-city-freak-accident-final2.jpg[/MEDIA]

...raczej nie obiecywało szybkiego znalezienia się w szpitalu. Ruiny miasta… opuszczonego, zaniedbanego, zniszczonego. Miasta pustego. Budynki były w fatalnym stanie, zmurszałe i zagrzybione. Pojazdy na ulicach często przerdzewiałe.
La Sall wydawał się niewzruszona tym widokiem, ale możliwe że za maską twardej kobiety, krył się strach uwięziony w klatce samokontroli. Ręce jej drżały, oblicze wydawało martwą maską.
-Nie ma co czekać, aż kolejne szkielety zjawią bynajmniej nie po to by nas ratować. Ruszajmy.- rzekła przez zaciśnięte zęby i podążyła jedną z uliczek.

Emma Durand


Słyszała za sobą pisk bestii i huk rozsypującego się betonu. Wbiegała po metalowych schodach na górę nie przejmując się pęknięciami na ścianach, ani tynkiem sypiącym się na głowę. Byle dalej od tej potwornej bestii, która próbowała ją dosięgnąć. Jeszcze tylko kilka metrów i dotrze do powierzchni. Jeszcze tylko kilka kroków i pochwyciła barierkę, gdy schody zachwiały się… Gigantyczny krwiożerczy gryzoń przebił się do schodów i uszkodził ich podstawę. Emma zaryzykowała i… doskoczyła po krótkim sprincie do wyjścia.

Znalazła się znów w jakimś centrum handlowym, tylko bardziej zdewastowanym i zdecydowanie bardziej zarośniętym zróżnicowaną roślinnością.
Było tu też całkiem… parno.
Przemierzając kolejne kolejne korytarze wśród zapomnianych sklepów Emma próbowała wypatrzyć potencjalne niebezpieczeństwa… jednakże żadnych zagrożeń nie napotkała. To miejsce z pozoru wydawało się bezpieczne, nawet jeśli roślinność była Emmie całkowicie obca, a zatem i podejrzana.
W końcu… artystka dotarła do zarośnięte roślinami głównego holu tego domu handlowego.


I w blasku wpadającym przez szklany dach budynku Emma dostrzegła sylwetkę na pomoście drugiego piętra galerii handlowej. Ludzką sylwetkę.

Michael Montblanc


Na szczęście dla Michaela sklepy z bronią były częstym widokiem w Ameryce, toteż znalezienie jednego z nich okazało się łatwe. Otworzenie zamka już nie… Zajęło to Michaelowi raptem dwie minuty. Niemniej potem…



mógł wybierać spośród całkiem sporego arsenału zgromadzonego w sklepie. Choć głównie interesowały go sztucery myśliwskie. Bowiem z tą bronią w dłoniach czuł się najpewniej. Pistolety w jego dłoniach nie były tak celne. Poza tym musiał się jeszcze zaopatrzyć w odpowiednią amunicję. No i… wybrać. Niestety nie mógł targać ze sobą kilku strzelb, ważyły zbyt wiele i byłoby to niewygodne. Musiał się zdecydować na jeden konkretny model. Dobrać amunicję, a potem… co?
Nadal nie wiedział w jakim miejscu utknął i jak tu się zjawił. A co gorsza… nie wiedział, jak się stąd wydostać.
-Podobają ci się te zabawki kuglarzu?- usłyszał za sobą i odwrócił się gwałtownie, mając w dłoni jeden ze sztucerów myśliwskich. Szkoda że niezaładowany.


Na schodach które pojawiły się znikąd, stał gruby i pokraczny mężczyzna z długim nosem i w stroju wyższych sfer z czasów epoki wiktoriańskiej.
-Wielka pukawka jeszcze nie czyni wielkim mężczyzną.- uśmiechnął się intruz spoglądając na sztucer Michaela. Było w nim coś nieludzkiego, coś co sprawiało, że lufa broni Montblanca mimowolnie drżała. A może powodem był fakt, że broń w rękach estradowego magika była obecnie tylko blefem.
-No i co… kuglarzu, użyjesz pukawki, czy będziesz tak nią machał?- uśmiechnął się bezczelnie wiktoriański upiór.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-06-2014, 14:54   #88
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Nauczona doświadczeniem, Emma przystanęła w miejscu, z którego nie dostrzeżona przez stojącą na balkone postać, mógł obserwować jej działania. Była zbyt daleko, by pokusić się o zgadywanie, kim jest ów nieznajomy. Równie dobrze mógł być zagubionym tutaj awersem, jak i polującym na swą ofiarę rewersem… mógł pomóc lub przynieść śmiertelne zagrożenie. Kobieta nie zamierzała jednak sprawdzać tego zbyt pochopnie. Czekała na coś, co pomogłoby jej podjąć decyzję - czy spróbować ominąć serce galerii, czy też wręcz przeciwnie… zaufać i się ujawnić.
Niestety nic takiego się nie działo. Postać stała na balkonie rozglądając się czasem nerwowo, zbyt daleko, by Emma mogła dostrzec szczegóły. Nie działo się też nic, co mogłoby pomóc rozstrzygnąc artystce ten dylemat.
Nerwowość była jednak dość czytelną wskazówką. Ale musiała się upewnić. Powoli ruszyła podcieniami w jej kierunku, nie spuszczając z oczu tej intrygującej postaci, pozwalając w umyśle zagnieździć się małej iskierce nadziei, że to jednak nie rewers… a jedynie przypadkowa ofiara, zwabiona tak jak i ona do Koszmaru. Szła… niezbyt cicho, dając nieznajomemu okazję do zareagowania na potencjalną obecność kogoś jeszcze… co mogło jej nieco więcej powiedzieć o jego zamiarach.
Kiedyś były tu ruchome schody… ale już dawno przestały działać i zarosły bujną roślinnością. Emma zorientowała się, że ciche i niezauważone wejście po nich nie będzie łatwe… dlatego też postanowiła się ujawnić. Zaczynając swoją wspinaczkę obserwowała stojącą wyżej postać, upewniając się, że zachowuje się równie nerwowo, co ona… a może nawet bardziej. Dlatego też zdecydowała się zawołać cicho i mocno niepewnie - Halo… jest tu ktoś…? - chowając się, choć nie do końca, za balustradą schodów.
Z bliska zorientowała się, że to mężczyzna. Wydawał się nerwowy i… wyglądał na potencjalnego samobójcę. Wychylał się przez balustradę i zastanawiał, czy jednak nie skoczyć. Może się i myliła, ale takie wrażenie sprawiał. Ale... on odwrócił się w kierunku głosu.


A ona go rozpoznała. To był Gerald Waterson. Za paskiem jego spodni kobieta dostrzegła załadowanego colta. Był uzbrojony i jak pamiętała Emma… niezbyt przyjemny.
Było już jednak za późno na ucieczkę. Mężczyzna ją dostrzegł i choć nie dostrzegła w jego oczach błysku zrozumienia, nie dostrzegła też okrucieństwa, które tak dobrze zapamiętała. Przełknęła więc ślinę i gdy doszła do szczytu schodów, odezwała się nieco ochryple - Gerald…? To Ty…?
- Emma… to ty? Co ty tu robisz… powinnaś... Słyszałem, że… - był równie zaskoczony co ona.
- Że... co? - powoli podchodziła do mężczyzny, w oczach miała niezrozumienie, choć spotkała się już z tym, że zapamiętana przez nią historia niekoniecznie musi się zgadzać.
- Po tym, jak się rozstaliśmy i wyruszałaś do Nowego Orleanu, by robić karierę… Słyszałem, że… Nieważne. Jesteś tu. Tęskniłem. - podszedł do artystki, uśmiechając się czule.
- Rozstaliśmy…? Tęskniłeś…? - Emma wydawała się zbyt wyprowadzona z równowagi, by podejść do całej sprawy logicznie - Przecież my… nigdy… - wyjąkała wreszcie.
- Jak to… nie… Przecież nie… Nie pamiętasz? Nocy nad jeziorem? Pierścionka. Oświadczyn? Zgodziłaś się! - krzyknął, nieco zaskoczony jej słowami. A potem dodał drżącym głosem. - A potem zniknęłaś… Pojechałem cię szukać. Napisałem… Zgłosiłem twoje zaginięcie. A teraz... ty... tu?
- Gerald, ja… - westchnęła. Starała się być delikatna, ale jak można być delikatnym w takie sytuacji? - ...ja wyjechałam z Silver Ring dawno temu… na studia, a nie tylko robić karierę. Między nami nigdy się nie układało… Teraz, po latach, próbuję tam wrócić, ale to strasznie… skomplikowane. Wiesz… spotkałam po drodze Susan Chatiere… pamiętasz ją? - podniosła pełne niepewności i bólu oczy na mężczyznę.
- Jesteś taka jak on… jak mój ojciec. - rzekł mężczyzna sięgając po rewolwer i mierząc do Emmy. - Jesteś widmem, kolejnym, które mnie tu nawiedza…. tym jesteś, prawda? Ten przeklęty potwór cię nasłał?
- Kto…? O czym Ty mówisz…? - Emma przestraszyła się nie na żarty, bezradnie usiłując się zasłonić swoją plażową torbą - Nie jestem żadnym widmem, odłóż ten rewolwer… proszę... - w oczach zabłysły jej łzy. Nie spodziewała się, że może zginąć z ręki kogoś, kto został wciągnięty w tę przeklętą pułapkę i ta myśl zupełnie ją paraliżowała - ...ściągniesz tu któryś z rewersów… a wtedy oboje zginiemy…
- Rewersów? Nie roz… Mówisz o tym potworze, który rządzi tym miejscem? O władcy? - jego dłoń drżała. - O nim? O tym, który mnie dręczy? Emma… ona… ja myślałem, że nie żyje. Zacząłem układać sobie życie, sądząc że… a teraz…. Nawet nie wiesz.
W oczach mężczyzny pojawiły się łzy. Zrobił klka kroków do niej. Pochwycił za rękę, nieco brutalnie acz stanowczo przyciąnął do siebie i otuliwszy ręką, pocałował gwałtownie w usta. Rozkojarzył się… dając Emmie szansę na przejęcie kontroli nad sytuacją.
Pozwoliła się całować, wykorzystując ten moment na wyjęcie mu z ręki broni. Rozumiała, że dla niego to strasznie trudne i starała się nie ranić go jeszcze mocniej… choć taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Musiał w końcu zrozumieć, że nie jest “jego” Emmą…
Kiedy uspokoił się nieco, pogładziła go po włosach uspokajającym gestem, po czym zapytała - Karta tarota… masz ją?
- Karta? Tak… ale… ty chcesz ją zabrać, jak on?! - odepchnął ją od siebie i zorientował się, że jego rewoler został w dłoni Emmy. - Oszukał… mnie… jesteś jego fantomem?
- Zacznij myśleć, Gerald. - kobieta zaczynała nabierać zwykłej pewności siebie - Gdybym chciała Cię zabić, już dawno leżałbyś martwy… pierwsza Cię zauważyłam. - utkwiła w jego oczach pełne złości spojrzenie, mówiła cicho, choć coraz szybciej - A karta to Twoja droga do wyjścia, strzeż jej dobrze i nikomu nie pokazuj. Tylko to chciałam Ci powiedzieć. Jestem w Koszmarze po raz drugi, za pierwszym razem spotkałam Sue. Ale nie taką, jaką zapamiętałam z dzieciństwa. Wygląda na to, że z jakiegoś powodu nasze… światy… są różne. W moim byliśmy mocno zdystansowani… w Twoim zaręczeni. Nie zmienia to faktu, że tkwię w tej pułapce tak samo, jak Ty i chcę się stąd wydostać. Moim rewersem jest wiedźma, której ulubionymi sługami są bestie zrobione z krwi. W ogóle ma obsesję na jej punkcie. Twoim jest jakiś władca… jaką właściwie masz kartę? Moją jest Cesarzowa. - Emma wyczekująco wpatrywała się w mężczyznę, gotowa w każdej chwili się bronić, gdyby jego szaleństwo było zbyt wielkie do opanowania.
- Cesarz. Mam cesarza. - odpowiedział cicho Gerald.
- Och… - wokalitstka nie kryła zaskoczenia. Zbieżność ich kart wydawała się… interesującym zbiegiem okoliczności - Długo tu już jesteś? - zapytała, żeby zająć czymś myśli mężczyzny.
- Nie wiem… Chyba… Jestem tu drugi raz. - odparł Gerald zmęczonym głosem. - A ty?
- Zdążyłam już spotkać swój rewers, odpocząć, uciekać przez monstrami, które miały ostrza wbite w kończyny… - wzdrygnęła się na to wspomnienie - ...i ogromnym łysym szczurem, kretem czy cokolwiek to było. Więc zdecydowanie za długo… - westchnęła - Miałam nadzieję, że kanały doprowadzą mnie do hotelu, ale ciąglę znajduję się nie tam, gdzie bym chciała.
-Bo to… miejsce bawi się z nami i naszą pamięcią.- Gerald osunął się na ziemię i zakrył twarz dłońmi. - Widziałem, jak ginęłaś. Dostałem nagranie. Zaraz po pierwszym koszmarze… Nagranie z naszego ślubu, a potem… przy końcówce… ktoś nagrał na nim twoją śmierć.
- Ślub… - jęknęła słabo kobieta - Jak… jak zginęłam…? - wyjąkała, przyklękając przy Geraldzie i delikatnie obejmując go ramionami. Komkolwiek był w jej świecie, w swoim mógł być zupełnie inny. I wyglądało na to, że bardzo ją kochał.
- Samobójstwo… w obliczu… zagrożenia… spoza kadru. Myślałem, że skoro ty możesz, to ja.. też. - odparł mężczyzna. - Wyglądałaś prześlicznie w sukni ślubnej… jak modelka.
- To nie byłam ja… - przypomniała delikatnie Emma - Zostaw to, Gerald. To nie jest teraz ważne. Najważniejsze to wydostać się stąd, przeżyć… Po mojej pierwszej wizycie tutaj też ktoś zginął. Eric Roberts... Przyjechał z wystawą do Nowego Orleanu. Malował moje obrazy… nie zdążyłam się z nim spotkać. Został zamordowany u siebie w domu. - wzdrygnęła się - Sue też mówiła, że ktoś zginął. Jej narzeczony, Jeremim Perrier… Jakikolwiek chory umysł wymyślił to wszystko, działa według tego samego schematu. Jeśli stąd wyjdziemy… musimy trzymać się razem. - wiedziała, jak niewiele mogło to pomóc, ale musiała jakoś uspokoić załamanego mężczyznę.
- Ten stary piernik ? Jerremy miał przecież… pięćdziesiąt lat, gdy wyjeżdżałem z miasta. - zdziwił się skołowany jej słowami Gerald. Wydawał się przez chwilę pozbawiony jakichkolwiek sił.
- On nie miał pięćdziesięciu lat… był młody, ale to Sue była już babcią jak ja wyjeżdżałam… - niewiarygodnie to brzmiało nawet dla samej Emmy - I o to właśnie chodzi… mamy różne wspomnienia, jakbyśmy byli z różnych światów. Niby znamy swoje nazwiska kojarzymy twarze, ale szczegoły są tak rozmyte… - coś jej się najwyraźniej przypomniało, bo sięgnęła do torebki i po krótkiej chwili przeszukiwania wyciągnęła z niej zdjęcie modelki - ...na przykład to. Znalazłam je na siedzeniu swojego samochodu po powrocie z pierwszej wizyty w Koszmarze. Nigdy nie byłam Miss… a jednak to ja, prawda? - zapytała, pokazując fotografię mężczyźnie.
- No nie wiem… to jakiś dziwny strój… - mruknął Gerald, przyglądając się fotografii. - Nigdy nie miałaś takiej fryzury, ale to boskie ciało wszędzie… to ty.
Gwałtowny rumieniec rozlał się po twarzy kobiety, gdy dotarło do niej, co znaczył ów komentarz.
- Tak… to ja… - bąknęła, uświadamiając sobie, że jest ubrana dość… frywolnie, co nigdy jej nie przeszkadzało, a nagle zaczęło mieć znaczenie.
- Może tak wyglądam w którymś… innym… świecie… - słowa z trudem opuszczały jej usta.
- W tym również wyglądasz… seksownie. - odparł Gerald, wpatrując się w jej oblicze. - Idealnie. Bogini dzikich ostępów. Pani jeziora… pamiętasz?
Odpowiedziało mu jej bezradne spojrzenie - To… to nie byłam ja… nie mogę tego pamiętać… - wiedziała, że go rani. Raniła również siebie, widząc pogłębiający się ból w oczach tego mężczyzny, który w innym świecie był jej mężem. Bała się, że tego nie zrozumie… i ten strach również odbił się w jej oczach. A jednak nie chciała go okłamywać.
- Tak. Nie byłaś… - zwiesił smętnie głowę i dodał ciszej. - Miałem… udane życie… Pogodziłem się z twoim zniknięciem i nagle... Wszytko się zmieniło.
- Ja… ja też. Wydałam właśnie swoją płytę… - ze smętną miną wyjęła pudełko z torebki i pokazała mężczyźnie - ...zakochałam się i… - westchnęła, nim dodała z lekkim wahaniem - ...zostałam modelką na pół etatu. A potem… potem zobaczyłam moje obrazy w telewizji… i już nie zdążyłam się spotkać z Erickiem. Trafiłam tu, a po powrocie… po powrocie już nie żył... - zadrżała.
Prawie widziała, jak wbija swą deklaracją o zakochaniu sztylet w serce mężczyzny. Jak gasiła w nim… światło. Przymknął oczy i potarł podstawę nosa, mówiąc pozbawionym emocji głosem. - Co teraz?
- Hej… - Emma miękko ujęła podbródek mężczyzny i ciepło spojrzała mu w oczy - ...nie możesz się załamać. On właśnie tego chce… - drugą dłonią pogładziła go po włosach, jak zagubione dziecko - Posłuchaj… ktokolwiek nas w to wpakował, próbuje odebrać nam całą radość, szczęście, nadzieję… Obejrzałeś film, na którym kobieta wyglądająca jak ja popełnia samobójstwo. Ale to był tylko film… nie masz pewności, że tak się rzeczywiście stało, prawda? - po chwili wahania przytuliła go do siebie, kołysząc lekko - Kiedy stąd wyjdziemy… może się okazać, że rzeczywistość jest zupełnie inna, niż ją pamiętamy. A może się okazać, że wrócimy każde do swojego świata, że w Twoim czeka na Ciebie Twoja Emma. Jedyne co wiem to to, że nie możemy się poddawać. Nie możemy tracić nadziei. W przeciwnym razie nigdy stąd nie wyjdziemy. A nie wiem jak Ty, ale ja zamierzam się stąd wydostać. - ujęła Geralda za ramiona i z bliska spojrzała mu w twarz - Z której strony przyszedłeś? Czaiło się tam jakieś niebezpieczeństwo? Nie możemy zbyt długo siedzieć w jednym miejscu, ale głupio by było też wpaść w znaną pułapkę, zgodzisz się chyba ze mną? - wiedziała, że jeśli się nie otrząśnie, będzie dla niej zagrożeniem. Wiedziała, że w takim wypadku będzie musiała go zostawić i na własną rękę próbować dalej. Wiedziała, że jej obecność go rani a ją stawia w mocno niezręcznej sytuacji. Ale wiedziała też, że dwie osoby mają większe szanse, niż jedna i że mimo niechęci z własnego Silver Ring, spróbuje mu pomóc. Nawet, jeśli będzie to od niej wymagało zagrania w jego grę… tak bardzo pragnęła przeżyć…
W napięciu wpatrywała się w jego oczy, szukając w nich cienia uczuć. Czegokolwiek, co nie jest obojętnością lub szaleństwem. Była teraz blisko… bardzo blisko… i zdawała sobie z tego sprawę. Czekała teraz na jego ruch.
- Ja… tak… czai się. Uciekłem przed ścigającymi mnie stworami od strony rzeki. Od…. stamtąd. - westchnął i wskazał palcem jeden z kierunków. - Tam… Ścigali mnie, ale chyba ich zgubiłem.
- W takim razie powinniśmy pójść tam… - wskazała jeden z niesprawdzonych jeszcze kierunków, a po chwili drugi - ...albo tam. Ostrożnie, bo może się tam czaić wszystko… - westchnęła - Niemniej powinniśmy poszukać jakichś zamkniętych pomieszczeń albo zejścia do podziemi. Przejście przez jakiekolwiek drzwi powoduje tutaj przeniesienie się w czasie i przestrzeni… kiedyś w końcu musimy trafić na ten przeklęty hotel, w którym jest wyjście… - wstała i wyciągnęła rękę do mężczyzny, starając się uśmiechnąć pocieszająco - Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz… tylko najpierw musimy się stąd wydostać.
- To ruszajmy… ty prowadź. - zdecydował po chwili namysłu mężczyna, pocierając podbródek. - Jesteś pewna tych jakichkolwiek drzwi?
- Do tej pory się sprawdzało. - wzruszyła ramionami kobieta - Choć tego, co pojawi się za drzwiami, nigdy nie damy rady przewidzieć. Nie tutaj. Jeśli masz jakiś inny pomysł… - westchnęła i rozejrzała się niespokojnie wokół - Wiesz… ja się czuję jak zwierzę w zoo. Mam wrażenie, że zawsze ktoś na mnie patrzy, ocenia, sprawdza, czy jestem w stanie podjąć właściwe decyzje. Bawi się. - w jej głosie i oczach pojawiła się niespodziewana wściekłość… ale też bezsilność - Ktoś się nami bawi. Próbuje złamać, zniszczyć, pozbawić wszelkiej nadziei… - to był błąd… co ją podkusiło do takiego gadania? Przecież tak dobrze wiedziała, że zawsze po ataku wściekłości pojawiały się nieproszone łzy. Także i teraz nie potrafiła nad nimi zapanować, więc bezwstydnie płynęły po jej twarzy nie bacząc na pełne złości próby osuszenia policzków dłońmi. W tym jednym ataku słabości uleciała gdzieś jej cała siła i zdecydowanie, pozostawiając delikatną, przerażoną, bezbronną kobietę.
- Możliwe, że tak jest… Że nad tym wszystkim czuwa jakiś pokręcony chory umysł. Jakiś reżyser. - mężczyzna z wściekłością spojrzał w niebo, szukając tam owego wroga. Ale potem skupił się na Emmie. Objął ją czule, próbując pocieszyć. I stracił nad sobą panowanie… czułość zmieniła się w namiętność, acz ostrożną i wystraszoną. W delikatne pocałunki, jakie odczuła Emma na swej szyi.
Nie broniła się przed nimi. Nagle wszystko, nad czym pracowała od kiedy znów znalazła się w Koszmarze, prysło. Całe opanowanie, hart ducha, zdecydowanie… w silnych męskich ramionach przestała być wojowniczką. Zamiast niej pojawiła się rozpieszczana przez całe życie i otaczających ją ludzi dziewczyna, która przecież tak niedawno weszła w dorosłość, choć zawsze szczyciła się samodzielnością. Przecież życie nie przygotowało jej na to, co teraz tak brutalnie się z nią obchodziło. Dlatego też łzy popłynęły nieskrępowanym strumieniem, uwolnione już na dobre… a wypuszczona z bezsilnej nagle dłoni torba plażowa zadźwięczała cicho, upadając miękko na podłogę. Emma desperacko wtuliła się w mężczyznę, którego unikała przez całe dzieciństwo, a teraz był jedynym, który mógł - i chciał - ofiarować jej pocieszenie. Który ją kochał…
I który zapomniał o całym świecie, trzymając ją w ramionach. Jego dłonie drapieżnie pochwyciły za jej pośladki. Jego usta powędrowały po szyi, policzku do jej warg i przylgnęły w drapieżnym i namiętnym pocałunku.
Smakowała łzami, od których mokrą miała całą twarz i które zostawiły solidną mokrą plamę na jego koszuli. Zesztywniała z zaskoczenia, choć jej ciało odpowiedziało wbrew rozsądkowi, usiłując odreagować jakoś stres ostatnich godzin. Udało jej się jednak przerwać na chwilę pocałunek, w jej oczach płonęło przerażenie - Nie… nie możemy… - szeptała gorączkowo, oddech rwał jej się jeszcze od szlochu… i czegoś, co próbowała ignorować - ...w każdej chwili coś... może nas… znaleźć… - mówiła coraz mniej pewnie, widząc ogień w oczach Geralda - ...musimy… uważać… - a jeśli rzeczywiście są teraz choć przez chwilę bezpieczni? Czy powinna na to pozwolić…? Myśli jak oszalałe mknęły przez jej udręczony umysł. Była zakochana… to prawda. Ale ani ona, ani Anton, nie składali sobie żadnych obietnic. Oboje mieli innych kochanków… dlaczego teraz miałaby czuć wyrzuty sumienia? Gerald… chciał okłamywać sam siebie, doskonale to rozumiała. Stracił JĄ, swoją żonę, a teraz ją odzyskał… i nie chciał wierzyć, że to nie ta sama Emma. Tak bardzo różnił się od tego Watersona, którego znała… jeśli w ten sposób pomoże mu się pozbierać, razem mają znacznie większe szanse na wydostanie się stąd, na przeżycie… jeśli w ogóle im się to uda… Załamany mógłby spróbować zrobić krzywdę sobie lub jej. Czy to naprawdę tak wiele? Odrobina czułości i zapomnienia… być może ich ostatniej... w zamian za życie? Ale czy ryzyko nie było zbyt wysokie…?
- Nie możemy? Czego nie może...my? - szeptał cicho, zupełnie nie zwracając uwagi na te słowa. - Uważać… na co…?
Twarde męskie dłonie przyciskały ją do siebie, usta… pieściły jej szyję delikatnie drapaną nieogolonym zarostem. Docierały do warg i tłamsiły słowa pocałunkami. Mężczyzna całkowicie zapomniał się w tej chwili. Bo w końcu z piekła trafił do raju.
- Potwory… - jęknęła, nim kolejny pocałunek zaparł jej dech w piersi.
- Są daleko… - szeptał gorączko mężczyzna, przyciskając Emmę do siebie. A ona czuła jego pragnienia wyraźnie. - Ukryjemy się… schowamy… są daleko… nie znajdą nas.
Nie wiadomo było, czy przekonuje bardziej siebie, czy ją. Na pewno jednak Emma czuła narastającą żądzę kochanka, którego świat zawęził się tylko do niej.
Nie potrafiła… i trochę bała się z tym walczyć. Bała się, że odmowa wepchnie tego zdesperowanego mężczyznę wprost w szaleństwo… a jednocześnie nie potrafiła odebrać mu tego szczęścia, które przez przypadek mu dała…
- Musimy się dobrze schować… - potwierdziła szeptem, wyplątując się z jego objęć, by sięgnąć po dodającą otuchy koczowatą torbę z bronią i zapasami - ...gdzieś, gdzie będziemy mieć szansę się obronić… i musimy się spieszyć… pozostawanie w jednym miejscu to samobójstwo… - dodała bardziej racjonalnie, gdy ciepło ciała Geralda stało się odrobinę mniej obezwładniające.
- Dobrze… - odparł wpatrzony w nią Waterson. Pochwycił jej torbę, zapewne uznając, że jako silniejszy powinien być tragarzem. - Od dwóch godzin nic tu się nie wydarzyło. Może nawet od więcej. Wydaje mi się, że tam gdzie jest żywa roślinność, stwory rzadziej się zapuszczają. I jeszcze rzadziej próbują na mnie polować.
- Więc najlepiej schować się wśród zieleni? - Emma zdusiła chęć wyrwania swojej torby z rąk mężczyzny i rozejrzała się wokół - Więc prowadź, ja szłam od zupełnie innej strony… tam nie było nic zachęcającego. - uśmiechnęła się dość blado, ale jej oczy zamigotały ciepłym blaskiem.

Gerald uśmiechnął się ciepło i ruszył przodem poprzez korytarze centrum handlowego, w którym utknęli. W jego ruchach była jakaś… energia i entuzjazm. Wydawał się pewny siebie i dumny… i nieco jak drapieżnik. Zeszli w końcu na dół po starych schodach… zeszli do sklepiku ze sprzętem rybackim, myśliwskim i surwiwalowym… Spękane płyty chodnikowe oraz rozwalona ulica sprawiły, że drzewa i inne krzewinki osłaniały sklep od zewnątrz, a cienie zdziczałych drzew z ozdobnego ogródka w środku sklepu rzucały cień z drugiej strony.
- To spełniłaś swoje marzenia o karierze? - zapytał cicho Gerald, odruchowo sięgając po broń… której nie miał. I rozglądając się bacznie, czy w sklepie nie ma jakichś niespodzianek. Przejął instynktownie rolę przywódcy i obrońcy.
- Tak, wydałam właśnie pierwszą płytę… - odpowiedziała odruchowo, choć przecież już pokazywała mu swój pierwszy krążek. Zignorował wtedy tą informację, skupiony na czymś zupełnie innym. Dopiero po chwili zorientowała się, że Emma z tamtego świata mogła robić zupełnie inny rodzaj kariery… ale i tak było już za późno.
- Ja zostałem pułkownikiem marines. - odparł nieco dumnie Gerald. - W stanie spoczynku. Wojskowa przeszłość to dobra droga do politycznej kariery… wiesz? Będę kandydował w następnych wyborach.
Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, wszedł do środka wypełnionego półmrokiem sklepu. I zachęcił dłonią, by poszła za nim.
Emma też rozglądała się czujnie dookoła, w tym świecie wyzwalały się w niej bardziej pierwotne instynkty i nie potrafiła bezwzględnie zaufać innej osobie. Niemniej nic nie usłyszała ani nie zobaczyła, więc uspokojona podążyła za swoim “obrońcą”. - Moje gratulacje. - uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi - Niemniej polityka to ciężki kawałek chleba. Jesteś pewien, że chcesz się w to pakować?
- To bardziej presja rodziców. Ja chciałem zostać w wojsku. Przydać się ojczyźnie. - odwrócił się do niej i rzekł, patrząc na nią z zachwytem. - Wyglądasz olśniewająco, nawet teraz… Jesteś jak anioł.
- Chyba troszkę przesadzasz… - Emma zawstydziła się wyraźnie i zarumieniła lekko, odruchowo przeczesując ciemne loki palcami i zakładając je za uszy.
- Nieprawda… i dobrze o tym wiesz. - dłoń mężczyzny pogłaskała ją po policzku. Usta przylgnęły do jej warg w namiętnym pocałunku. - Zginąłbym, gdyby nie ty… uratowałaś mnie.
- To był przypadek… - zaprotestowała niepewnie - ...niemniej cieszę się, że tak myslisz… - znów czuła jego ciepło, które w pozbawionym pozytywnych emocji Koszmarze było tak obezwładniające… cienki top założony na podróż ani trochę nie chronił przed tym ciepłem…
Tym bardziej nie, gdy poczuła dłoń mężczyzny pieszczącą jej brzuch przez ów cienki materiał.
- A jakże mógłbym myśleć inaczej… zawsze mnie fascynowałaś. - szeptał, ustami muskając wargi Emmy, a drugą ręką zaborczo obejmując plecy. - Zawsze sprawiałaś i sprawiasz… że życie ma dla mnie znaczenie i wartość. Zawsze jesteś ważna.
Nie miała już na to odpowiedzi. To, że zawsze go fascynowała… zdawała sobie z tego sprawę nawet mimo różnicy światów. To, że zawsze była ważna… Zignorowała niechciane wspomnienia i stłumiła wątpliwości, zamykając je w pułapce pocałunku, którym obdarzyła obejmującego ją mężczyznę. Pełnym czułości i delikatności, powolnym i zmysłowym.
Spragnione usta mężczyzny przylgnęły zaborczo do jej warg, całując je namiętnie i długo. Dłoń dotąd leniwie pieszcząca jej brzuch, podciągnęła niecierpliwie top, by dotknąć jej skóry, a potem wśliznęła się pod materiał, by sięgnąć ku jej piersiom.
Ocierała się instynktownie o jego dłoń, biodrami drażniąc też coś jeszcze, co wyczuwała wyraźnie przez spodnie… gotowe i spragnione jej ciała. Sięgnęła ku temu czemuś dłońmi i pieściła przez chwilę przez materiał, delektując się pocałunkiem. Było już za późno na zmianę decyzji, nawet jeśli by tego pragnęła. Pozostało więc wyciągnąć z tej chwili wszystko, co najlepsze…
To tylko pobudziło bardziej Geralda… jego dłoń podciągnęła top wyżej, odsłaniajac piersi Emmy. Jego usta przylgnęły do tych rozkosznych półkul, obdarzając je uwielbieniem, na jakie zasługiwały. Żarliwymi i nieustępliwymi pocałunkami. A gdy jego wargi pieściły jej skórę, dłoń mężczyzny przesunęła się niżej, by walczyć z zapięciem jej spodni. Podczas gdy jej dłoń muskała i pieściła ów ukryty skarb, doceniając wybór swego odpowiednika. Waterson miał czym zadowalać kobiety.
Jej znacznie spokojniejsze palce zręcznie uwolniły z okowów spodni i bielizny ów przynoszący zadowolenie fragment ciała mężczyzny i zacisnęły się na nim pieszczotliwie. Pieszczoty piersi przyspieszyły jej oddech, który rwał się i przechodził w pełne zadowolenia westchnienia. Jedna dłoń Emmy sięgnęła ku zapięciu jej własnych spodni, pomagając niecierpliwym palcom “męża” w sięgnięciu ku jej sekretom… które nie bacząc na okoliczności, stawały się coraz bardziej spragnione.
Jej spodnie zsunęły się… palce mężczyzny… niecierpliwie dotykały jej łona, ukrytego nadal pod bielizną. Usta pieściły jej piersi, lekko kąsając czasem skórę… a pod własnymi palcami czuła jego dumę… twardą i nieustępliwą… i gotową nieść rozkosz Emmie.
Kobieta odsunęła się nieznacznie i przestąpiła miękko nad porzuconymi spodniami, po czym zsunęła także bieliznę, pozostawiając ją tam, gdzie spadła i kierując się w stronę solidnie wyglądającej lady, o którą oparła się pośladkami. Przez chwilę rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby ją przetrzeć lub coś na niej położyć… jej ozdobna chustka została w torbie zaledwie kilka kroków dalej, ale w rozpalonym spojrzeniu Watersona wyczytała, że to zdecydowanie za daleko…
Mężczyzna pochwycił ją za biodra i usadził na ladzie, a sam klęknął, rozsuwając niecierpliwie nogi Emmy na boki i z pietyzmem całując jej łono. Przez dłuższą chwilę jego wargi wędrowały po jej podbrzuszu, obdarzając je pocałunkami.
- Jakże… za tym tęskniłem… - szepnął i Emma poczuła niecierpliwy język zanurzający się w jej najbardziej intymnym zakątku i wielbiący muśnięciami jej ciało. Trącał przy tym struny rozkoszy, wywołując przyspieszony oddech i podgrzewając żar jej ciała. W odpowiedzi usłyszał najsłodszy na świecie jęk, gdy palce kobiety wsunęły się w jego włosy i zacisnęły, drżąc lekko. Stopy oparła na jego ramionach, uda rozsunęła szeroko. Nie odpowiedziała słowami… jej odpowiedzią była reakcja całego ciała, które tak chętnie odsłoniło przed nim swoje sekrety.
Wielbił ją ustami, językiem oddawał cześć niczym bogini. Dłońmi zachłannie wodził po jej udach. Klęczący i spragniony jej obecności Gerald z oddaniem pieścił jej ciało. I zaskakującą znajomością jego sekretów. Wiedział, jak lubiła czuć język w sobie. Wiedział jak musnąć, by cichy jęk aprobaty wyrwał się z jej ust. Znał jej ciało równie dobrze, jak ona sama. A może nawet lepiej… Było to wspaniałe i przerażające zarazem. W tej magicznej chwili namiętności złączyli ze sobą dwa światy, tak podobne do siebie, a przecież tak różne… Emma na tę chwilę stała się TAMTĄ, Emmą Waterson, żoną Geralda Watersona, którego tak się bała w swojej rzeczywistości. Teraz jednak nie miało to znaczenia… jedynym, co się liczyło, był zwinny język pieszczący jej spragnione ciało, bez trudu, tak… naturalnie i instynktownie trafiając dokładnie tam, gdzie tego pragnęła… jakby czytał jej w myślach. Wspaniałe i przerażające zarazem… ale wokół było tyle przerażających rzeczy, że kobiecie nie pozostało już miejsca na nic poza przeżywaniem wspaniałości tego doznania i docenianiem starań kochanka zmysłowymi pomrukami i jękami.
Ciało Emmy targane rozkoszą drżało, mięśnie napinały się, a piersi unosiły w gwałtownym oddechu. Rozkosz narastała, wypychając z umysłu wszystkie myśli, aż… ciało Emmy wygięło się w łuk. A z ust wyrwał się głośny jęk oznajmiający przyjemność. Jęk, który zdusiła w sobie, zdając sobie sprawę, gdzie się znajdują. Ale Gerald nie zwrócił na to uwagi. Zamiast tego wstał i szybkim ruchem połączył się z nią. To nagłe wtargnięcie jego męskości… nie bardzo zaskoczyło artystkę. Waterson mimo wszystko przynajmniej w jednym przypominał jej Geralda, którego znała, był gwałtowny i drapieżny… także w pieszczotach. Co akurat niekoniecznie było wadą.
Zamknęła go w uścisku swoich ud i ramion, tuląc do siebie rozpaczliwie i pocałunkami tłumiąc jęki. - Oooooch… Geraaaaald… - wyrwało jej się, gdy mocniejsze pchnięcie i wypełniające ją ciepło powiedziało jej, że i w ciele mężczyzny przelała się czara przyjemności.
Nie bała się, że pomyli imiona kochanków. Nikt nigdy nie znał jej tak dobrze… nawet Anton, który był przecież na najlepszej drodze ku temu. Piękne i przerażające…

Nagle zalała ją fala ogromnej tęsknoty za domem, która znów zerwała z takim trudem postawione tamy dla łez. W tej jednej chwili dopuściła wreszcie do siebie myśl, że skoro kochała się właśnie z Geraldem Watersonem, którego pamiętała jako piekielnie bystrego i przystojnego okrutnika, a który okazał się w innym świecie być jej mężem, zakochanym do szaleństwa, czułym i ciepłym… mogła znaleźć się w świecie, w którym nie będzie już jej rodziców. Że nigdy więcej ich już nie zobaczy ani nie usłyszy. W którym historia potoczyła się zupełnie inaczej… nieprzewidywalnie i z pewnością okrutnie. Do tej pory starannie ignorowała wszelkie wskazówki, które już dawno powinny ją na to przygotować. Jakby nie przyjmując tego do wiadomości, samą siłą woli mogła cokolwiek zmienić. Mówią, że wiara góry przenosi… ale dla Emmy były to już tylko słowa. Puste, niczym mydlana bańka, w której do tej pory żyła, a która rozprysła się pod naciskiem otaczających ją potworności. Szaleństwa. Beznadziei.
Próba pocieszenia się nawzajem w przypadku Durand nieoczekiwanie odniosła przeciwny skutek do zamierzonego… w huraganie targających nią sprzecznych emocji czyniąc zupełnie bezbronną w obliczu czegoś, co tak długo od siebie odsuwała.
Prawdy.
A Gerald tulił ją w milczeniu i zaborczo, jakby… bał się puścić. Jakby była snem, który zniknie po przebudzeniu. Tulił… i milczał. Jego oddech się uspokajał. Jego ramiona zaciskały wokół niej. Rozkoszował się tym, że była… tu i teraz.
A ona z trudem próbowała opanować rozpaczliwe łkanie, wstrząsające jej ciałem. Czarne myśli i zawczasu przeżywana żałoba po najbliższych, oplotły jej udręczony umysł czarnymi mackami bezsilności i zwątpienia. Cały hart ducha, wszystko, co udało jej się wypracować od czasu pierwszej wizyty w Koszmarze dzięku wsparciu Antona i własnej determinacji, rozsypało się w pył. Emma szlochała, niczym przerażona mała dziewczynka, wtulona w silne, przynoszące ukojenie ramiona ojca... niezdolna w tym momencie ani do racjonalnego myślenia, ani do działania.
- Stało się coś? - zapytał jej “mąż”, czule głaszcząc ją po włosach i nieśmiało muskając wargami jej płatek uszny.
- Chcę… chcę... do domu… - szloch przycichł na chwilę, gdy kobieta podniosła już mocno zaczerwienione oczy na Geralda - Żałuję… tak żałuję… że wyjechałam… - rozszlochała się na nowo, pozwalając nowej porcji łez wsiąkać bezkarnie w koszulę tulącego ją mężczyzny.
- My… dotrzemy do domu. Obiecuję. Dotrzemy… znajdziemy stąd wyjście. Razem. - odparł z pewnością w głosie Gerald. Głaszcząc ją po włosach, szeptał czule. - Obronię cię.
Nagle przestało mieć znaczenie, którą wersją samej siebie Emma jest w tym momencie. Liczyły się tylko silne ramiona i pewność w głosie mężczyzny, której tak potrzebowała. Dzięki której będzie mogła odbudować swą siłę, na powrót ubrać się w pancerz wiary i determinacji. Jak w transie, skinęła głową.
- Musimy… musimy już chyba iść… - słowa przychodziły z takim trudem… po napadzie paniki przyszło otępienie - Zanim… zanim przestanie nam się… chcieć…
- Dobrze…- pogłaskał ją po głowie i dodał. - Choć ładnie ci bez bluzki.
Przez chwilę chciał dodać temu żartowi mocy własnym uśmiechem. Lecz w sumie wyszło to żałośnie. Ubrał szybko spodnie i zabrał upuszczony w tym wszystkim rewolwer, który należał do niego.
- Jak każę ci uciekać, to uciekaj. Nie przejmuj się mną i nie czekaj… dobrze? - zapytał tonem głosu wyraźnie nie znoszącym sprzeciwu. Ta kwestia jego zdaniem nie podlegała negocjacji.
- Tak jest… pułkowniku… - odpowiedziała żartobliwie, ubierając się. W jej uśmiechu krył się jednak smutek, w oczach migotał ból. Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, że nie będą musieli się rodzielać, że on nie będzie musiał poświęcić dla niej swego życia. Bo że jest zdeterminowany, by chronić ją za wszelką cenę, wyczytała już w jego oczach.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 05-06-2014, 22:12   #89
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
To był cud! Mroczny, straszny, ale jednak cud.

Pociąg wyhamował na kolejnych falach płonących szkieletów! Ocaleli!

Theodor nie zastanawiał się, skąd wzięły się na torach te wszystkie kościotrupy. Nie myślał za wiele, przygotowując do zderzenia ze ścianą, które nie nastąpiło.

Kiedy skład zatrzymał się na peronie, pisarz szybko rozejrzał się naokoło. Wypatrywał szkieletów i innych okropieństw, ale ujrzał tylko zaśmiecony, zdewastowany peron. Popękane ściany, odłażąca płatami farba, przegniłe ławki i przerdzewiałe, metalowe lampy nie zachęcały do zwiedzania.

Theo dotknął ramienia Joan.

- Nic ci nie jest? – zapytał, chociaż widział, że przyjaciółka z dzieciństwa jest cała.

Kobieta pokiwała głową. Wyraźnie dochodziła do siebie.

Theo poczuł swąd spalenizny. Ujrzał też wstęgi dymu i płomienie trawiące pobliski wagon, który najwyraźniej zajął się ogniem od szkieletów.

- Wynośmy się stąd – zaproponował Theo pomagając pozbierać się Joan.
Po chwili szli już szybko, lecz ostrożnie, przez upiorny peron.

Dość szybko znaleźli drogę na zewnątrz – do miasta.

Chociaż słowo ”miasto” było mocno na wyrost.

Owszem, miejsce do którego dowiózł ich upiorny pociąg, było wielką metropolią, lecz metropolią ruin, zgliszczy i zdewastowanych budynków. Wyglądało, jakby miasto zniszczyła jakaś totalna wojna lub wszechogarniający kataklizm. Idąc zasypanymi gruzem, zaśmieconymi ulicami, Theodor rozglądał się czujnie. Jak na razie nikogo nie zauważył pośród budowli. Nikogo, ani niczego, co bardzo go cieszyło.

Szli z Joan w milczeniu. Obojgu wyraźnie udzielała się grobowa atmosfera miasta. Widać było, że nie czują się tutaj pewnie – jak dwa małe zajączki, które zapuściły się na nieznany sobie teren, gdzie czyhać mogą niezliczone stada drapieżników.

Idąc Theodor wysilił pamięć i wyobraźnię. Podejrzewał, że nie znaleźli się w tym miejscu przypadkowo, a jak do tej pory kluczem do tych szalonych wydarzeń wydawały się być trzy elementy: Silver Rock, karty tarota i dziwne symbole, które niby widział, lecz nie potrafił sobie przypomnieć.
Maszerując bez celu zdewastowanymi alejami wypatrywał właśnie czegoś z tych elementów.

Mijane ulice i budowle wydawały się być jednak dziwacznym kolażem, fantasmagoryczną mieszanką, znanych i nieznanych Wuornoosowi miejsc. Część ulic przypominało mu jego rodzinne miasto, część zdawała się pochodzić z Nowego Yorku, inna część z Phoenix, jeszcze inna z Chicagom a... część z jeszcze innych miast.

Początkowo Theo miał nadzieję, że znajdzie jakąś wskazówkę, jakiś szlak, który doprowadzi ich do hotelu w Silver Ring, jednak szybko przekonał się, że takie szukanie nic nie daje...bowiem w tym labiryncie fragmentów miast nie zdołał wypatrzyć jasnego wzorca...

Po dłuższej chwili zaczął odczuwać zmęczenie. Wyjął wodę z plecaczka, podzielił się nią z Joan, a potem to samo zrobił z zakupionym jeszcze w Chicago sandwiczem. Ten skromny posiłek dodał im odrobinę energii, rozjaśnił horyzonty. Przynajmniej La Sall.

- Musimy zdobyć broń – zasugerowała Joan dopijając resztkę wody. – W jakimś sklepie z militariami lub centrum handlowym. Coś takiego musi tutaj być.

- Doskonały pomysł, Joan – przytaknął. – Broń zawsze się przyda. Nie wiadomo, co może siedzieć w tych cholernych zgliszczach.

Ruszyli razem wypatrując jakiś wskazówek, które doprowadziłyby ich do jakiegoś większego kompleksu handlowego i w końcu udało im się dotrzeć do celu, kierując się zniszczonymi billboardami wskazującymi Galerię Cantrum.
Była zdewastowana, straszyła wypalonymi szybami wystaw, potłuczonym szkłem i zdewastowanym, chociaż kiedyś pięknym frontonem.

- W takiej bywają i sklepy z bronią – stwierdziła z pewnością w głosie Joan.

Kiedy byli już przecznicę od celu, ujrzeli, jak z galerii wybiegła szybko jakaś sylwetka, za którą powoli podążał nastolatek w kapturze na głowie z wyraźnie spalonym częściowo ubraniu, z widocznymi zaczerwieniami na skórze. Byli za daleko, by się przyjrzeć temu dokładnie, ale na oko ścigający miał oparzenia trzeciego stopnia i powinien zwijać się z bólu... lub być martwy. Niemniej podążał powoli za uciekającym osobnikiem.

Theodor skrył się za rogiem budynku, przy którym stali pociągając za sobą Joan. Nie byli przygotowani do pełnienia roli dobrych samarytan. Nie mieli odpowiedniej broni. Joan wyraźnie zaakceptowała jego decyzję, zgodziła się z nią w pełni, co go ucieszyło. Nie musiał tłumaczyć się przed nią i przed samym sobą.

Kiedy obie sylwetki znikły pomiędzy ruinami Joan i Theo odszukali jakieś dogodne wejście do galerii i znaleźli się w środku.

Centrum sprawiało przytłaczające wrażenie. Puste, zdewastowane i splądrowane nie zachęcało do eksploracji, lecz nie mieli wyjścia.

W powietrzu unosił się pył i kurz, a pod ich stopami chrzęściło szkło i resztki połamanych ekspozycji.

Sklep z bronią znaleźli w bocznej odnodze. Kraty antywłamaniowe były podniesione, a kiedy ostrożnie weszli do środka ich oczom ukazało się prawdziwe eldorado fascynatów broni palnej. Mokry sen militarystów.

Widać było, że ktoś niedawno korzystał ze sklepu, wykładając kilkanaście rodzajów pistoletów i rewolwerów na ladę i dopasowując amunicję do nich.

- Dobra – Theo przypomniał sobie przeszkolenie wojskowe. – Weźmiemy po dwa pistolety półautomatyczne – te będą dobre. Tutaj masz uprząż, pomogę ci ją założyć. Broń schowaj do kabury. Teraz pas na amunicję. Weźmiemy tamte spodnie i kurtki – zmieści się do nich po kilkanaście magazynków. To da nam około dwustu kul na głowę.

Theo znalazł poręczne, paramilitarne torby na jednej z półek.

- Teraz coś szybszego. Proponuję pistolety maszynowe. Te będą najlepsze. Szybkie, niezawodne, skuteczne. Weźmy po dwie sztuki, do torby, Do tego amunicję. Po dziesięć magazynków. Będą ważyły, ale spokojnie damy radę to nieść.

Torby wypełniały się szybko.

- Dobra, Strzelba samopowtarzalna na gruby śrut i na pociski pełne. Po jednym shootgunie i po pudełku amunicji do niej. Takiej i takiej. Ja wezmę jeszcze M-16. Nic wielkiego, ale świetnie sobie z nim radzę. Osiem magazynków zmieści mi się do kurtki i na pas bojowy.

Rozglądał się sklepie.

- Dobra. Granaty hukowe – pięć sztuk powinno wystarczyć. Weź ten gaz bojowy, paraliżująco dławiący. Maski przeciwgazowe – po sztuce. Do torby. Buty. Zmieńmy je na solidne, wojskowe. Zabierzmy po nożu. Ten jest idealny. Ciężki, z nożycami do cięcia drutu. Może się przydać. Zapalniczki zippo. Doskonale.

Kolejne przedmioty znikały w torbach.

- Na pistolety zamontujemy celowniki laserowe – świetnie pomagają osobom niewprawionym w używaniu broni. Ja doczepię ten kolimator do karabinu. Weźmy wymienny noktowizor i garść baterii. Tak tych.

Theo sprawdził wagę toreb. Nie były jeszcze zbyt ciężkie.

- Dobra. Starczy – zakomenderował Theo. –Teraz tylko znajdźmy coś dopicia, może jakieś batoniki lub inne energetyczne jedzenie i spróbujmy znaleźć coś, co przypomina nam Silver Ring lub posiada elementy tarota lub tych znaków, które widzieliśmy w salonce.

Joan zgodziła się, aczkolwiek bez entuzjazmu.

- Dobra, Joan –pisarz uśmiechnął się do niej. – Stanowimy teraz dwuosobową armię i żaden piekielny stwór nam nie podskoczy.

Chciałby w to wierzyć, ale coś mu w duszy szeptało, że cały ten arsenał na niewiele im się przyda, gdy przyjdzie co ,do czego. Stwarzał jednak pozory poczucia bezpieczeństwa, a tego oboje potrzebowali jak diabli.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-06-2014, 22:53   #90
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
/Post pisany z abishaiem

Montblanc zdobył środki opatrunkowe i jedzenie, teraz należało znaleźć coś do obrony. Jadąc wyludnionymi ulicami wypatrywał szyldu ‘Guns’. Gdy w końcu go dostrzegł, przezornie zwolnił, przejechał obok przyglądając się, czy w pobliżu nikt się nie kręci, po czym zawrócił i zaparkował niedaleko wejścia.
Sklep był dobrze zaopatrzony, więc broń była wszędzie – bardzo szeroki wybór pistoletów i strzelb. Michael rozejrzał się i szybko znalazł coś dla siebie – do wyboru sztucer myśliwski Sauer 202 i Ruger Varminter.
Broń była w idealnym stanie – widać sprzedawca, którego nigdzie nie było widać, należycie ją konserwował. Dotyk chłodnego metalu lufy i orzechowego drewna kolby nieco uspokoił skołatane nerwy iluzjonisty. Pozostało jeszcze znaleźć amunicję. Montblanc przekopał się przez pociski do pistoletów i znalazł półkę z tym, czego szukał. „Na kaczki – nie, na króliki też nie… choć może przyda się pudełko czy dwa na szczury, poza tym” – przerzucił jeszcze kilka niewielkich paczuszek – „na niedźwiedzie, to jest to!”
-Podobają ci się te zabawki kuglarzu? - usłyszał za sobą i odwrócił się gwałtownie, mając w dłoni jeden ze sztucerów myśliwskich. Szkoda że niezaładowany.
Na schodach które pojawiły się znikąd, stał gruby i pokraczny mężczyzna z długim nosem i w stroju wyższych sfer z czasów epoki wiktoriańskiej.
-Wielka pukawka jeszcze nie czyni wielkim mężczyzną.- uśmiechnął się intruz spoglądając na sztucer Michaela. Było w nim coś nieludzkiego, coś co sprawiało, że lufa broni Montblanca mimowolnie drżała. A może powodem był fakt, że broń w rękach estradowego magika była obecnie tylko blefem.

Montblanc drgnął, zobaczywszy przedziwną postać na schodach, których mógłby przysiąc jeszcze przed chwilą tu nie było. Pokrak nie bawił się w uprzejmości, tylko przeszedł od razu do sedna i widać było na pierwszy rzut oka, że nie jest przyjaźnie nastawiony. Dla magika nie było to nic nowego, odkąd zasnął w szpitalu nie spotkał żadnych sprzymierzeńców. Może ten dobrze ubrany quasi modo nosił się z zamiarem ataku, ale istniało prawdopodobieństwo, że wie co się tu dzieje. Zna ‘sekret’ koszmaru, który Montblanc starał się odkryć, aby go zakończyć.
-No i co… kuglarzu, użyjesz pukawki, czy będziesz tak nią machał?- uśmiechnął się bezczelnie wiktoriański upiór.
Kolejny raz tego samego dnia ktoś nazywał Michaela kuglarzem i to w jak najbardziej pejoratywnym wydźwięku tego słowa. Iluzjonista był dumny ze swojego fachu, który był dla niego pasją i sposobem na życie i nie przepadał, jak nieznajome osoby nazywały go kuglarzem bądź oszustem.
- Kim jesteś? Znamy się? Skoro nazywasz mnie ‘kuglarzem’, to chyba wiesz czym się zajmuję?
-Ja wiem znacznie więcej, wiem kim naprawdę jesteś... a nie tym za kogo się uważasz.
-odparł osobnik wzruszając ramionami. Zerknął na broń dodając.-Nazywam się Diavolo i mam wiele imion, choć akurat to lubię najbardziej.
Powoli schodził po schodach dodając.-Ciebie ściga Mago, choć woli na siebie mówić Arkanista, kuglarzu. A ja... dopadłem cię pierwszy, ale zamiast cię zabić, wolę zaproponować cyrograf. Prosty pakt, pergamin, podpis krwią... standard nieprawdaż?
- Wiesz kim naprawdę jestem? Ciekawe stwierdzenie, bo mam wrażenie, że się nie znamy. A co interesuje cię w cyrografie? Tradycyjne „sprzedaj duszę, będziesz piękny”?
– osobnik tytułujący się Diavolo wciąż się zbliżał. Michael wykorzystał subtelne triki odwracające uwagę i wolnym, ospałym ruchem opuścił prawą dłoń trzymającą szyjkę kolby sztucera poniżej linii kontuaru, tak, aby zniknęła z pola widzenia jego interlokutora.
-Na co mi twoja robaczywa dusza?- zaśmiał się Diavolo, splatając dłonie na swym brzuchu.-Ty na nic nie jesteś potrzebny. Mogę co najwyżej pozbyć się Arkanisty ubijając ciebie. Ot, zwykła złośliwość, która w tej chwili mnie nie interesuje. Chcę czegoś innego. Chcę byś dostarczył mi żywcem Paolo Gianni'ego... Ot, to moja cena za pomoc tobie w odzyskaniu duszy twej asystentki.
Osobnik nic sobie nie robił z jego sztuczek, jego ironiczny uśmieszek i ostentacyjne mrugnięcia potwierdzały, że je zauważył... ale chyba nie miały dla niego znaczenia.
- A kim jest Paolo Gianni? I jaką mam gwarancję, że oddasz mi Mię? - zapytał Michael, nieco zbity z tropu tym, że stwór tak łatwo go przejrzał.
- A kim jest Arkanista, jeżeli to nie tajemnica? I dlaczego chce mojej głowy?
Michael spojrzał Diavolo w mocno podkrążone oczy
-Dobrze wiesz kim jest Paolo Gianni.- zaśmiał się Diavolo i wzruszając ramionami. - I nie masz żadnej gwarancji, że oddam ci Mię. Obiecałem tylko pomoc przy jej ratowaniu. Nic więcej.
Michael zaczął szukać w pamięci. Gianni… To nazwisko coś mu mówiło. Nie był to jednak żaden z jego zleceniodawców, pracowników, znajomych ani poznanych celebrytów. Nie lekarz, księgowa, trener, znajomy z polowań czy survivalowiec. Może to któryś z licznej rzeszy fanów? A może osoba z przeszłości, ktoś, kogo poznał za młodu? Paolo Gianni… I wtedy Michael przypomniał go sobie.
- Przecież to właściciel restauracji Steakhouse w Silver Ring! – powiedział zdumiony. – I to jego chcesz w zamian za pomoc? Dla mnie to żaden układ – ja muszę się wywiązać z konkretnej części umowy, ty z mocno nieokreślonej.
Montbalncowi coraz mniej podobała się ta konwersacja. Brzydził się samą myślą o tym, że mógłby wydać kogokolwiek na pastwę takiego potwora. Wolał nie myśleć, co mogłoby spotkać Gianniego a sądząc po wyglądzie i zachowaniu wiktoriańskiego potwora, stary kucharz miałby wizytę w piekle i to we wszystkich siedmiu jego kręgach. Iluzjonistę odpychało również to, że rozmówca w sposób przedmiotowy traktował życie jego asystentki, jakby była jakąś kartą przetargową. Mia wycierpiała już dużo i zamierzał ją jakimś sposobem uratować, ale nie takim.
- Jaką pomoc dokładnie proponujesz? – iluzjonista starał się przedłużyć rozmowę, udając zainteresowanego. Miał nadzieję, że jego blef nie zostanie zbyt szybko odkryty.
-Paolo Gianni jest tu. Znajdź go, zdobądź jego zaufanie.-odparł Diavolo jak zwykle skupiając się na sprawach interesujących tylko jego. -A ja powiem ci, gdzie jest broń, którą możesz zabić arkanistę. Bowiem żadna z tych pukawek mu nie zaszkodzi.
Uśmiechnął się odsłaniając rząd zębów bardziej przypominających paszczę rekina niż normalne uzębienie. Zamilkł na chwilę i przysłuchiwał się odgłosom pochodzącym z zewnątrz.
Znów spojrzenie mężczyzny utkwiło w iluzjoniście.- I pospiesz się... Czyjeś sługi są na twym tropie. Wkrótce tu będą, a w twoim interesie nie jest konfrontacja z nimi.
Po czym jego sylwetka szybko zaczęła się nadymać, by po chwili pęknąć niczym balon.
Huk był niewielki, za to smrodu wiele, bo dziwacznym potworku pozostał tylko żółty i śmierdzący opar.
- Co za diabeł… – stwierdził Michael z niedowierzaniem. Jeżeli to była magiczna sztuczka, to perfekcyjnie wykonana – zapewne polegająca na ukryciu się we wcześniej zakamuflowanym przed okiem widza miejscu. Albo dobry hologram spointowany małym ładunkiem dymnym, czyli czymś, co pozwalało wątpić w, czy raczej odwrócić uwagę od tego, że to może być hologram, bo takowe nie dymią ani nie śmierdzą. Niestety, po oględzinach wszystkich miejsc, gdzie mógłby być schowany projektor lub sekretna ściana, za którą można by się schować, iluzjonista stwierdził, że po raz kolejny zobaczył coś niemożliwego. Więc albo on wariował, albo cały świat wokół. Żadna z opcji do niego nie przemawiała.

Kiedy ładował a następnie zabezpieczał sztucer, w uszach wciąż dźwięczały mu słowa „Wiem kim naprawdę jesteś”. W co ten Diavolo pogrywał? I co wiedział? Montblanc wyszedł ze sklepu, wrzucił zabawkę i amunicję na przednie siedzenie i zamyślony odpalił silnik. „Może w tym patchworku miast i czasów znajdę Stakehouse Gianniego. Istnieje szansa, że będzie znał odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań” – myślał, gdy samochód mknął wymarłymi ulicami.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 22-06-2014 o 11:44.
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172