Eeee...tak, tak, oczywiście!
Doerner poderwał się z ziemi, otrzepał ubranie z igliwia i liście i chaotycznie próbował doprowadzić włosy do porządku. Musiał przy tym wszystkim wyglądać szalenie śmiesznie. Udając, że nic się nie stało, niby spokojnym, zwyczajnym tonem powiedział:
Tak, tak, oczywiście...śniadanie.
Mężczyzna dziwnie przeciągnął ostatnie słowo. Wyglądał jakby nie do końca mógł się zorganizować. Przez kilka sekund rozglądał się. Chyba w poszukiwaniu patelni, bo kiedy ją znalazł niemal krzyknął z tryumfem: "ha!". - Zapraszam śniadanie jest już niema gotowe. Mamy mięso, ser, orzechy i ziołową herbatę. Chyba jest jeszcze trochę czarnego chleba. No i żelazne porcje. Byłoby świetnie gdybyście zechcieli dorzucić do tego coś z waszych juków. Tak? No mam nadzieję, że tak.
Doerner uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic i zapytał: - Gdzie wasz kompan? to znaczy jegomość krasnolud? Chyba go tutaj nie ma?
Czyżby Rudiger ciągle wyglądał na zdezorientowanego? |