Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2014, 15:12   #80
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Kim jesteś?! – zapytała głosem na skraju histerii. – Nie ruszaj się! Mam pistolet!
Robert gwałtownie zmrużył oczy i osłonił je dłonią.
- D..d..dobry wieczór. - zaczął od wprowadzenie jakiegoś porządku do konwersacji. - Ja.. wyszedłem na papierosa. - nieporadnie wyrecytował przygotowaną od dawna wymówkę, demonstrując zafoliowaną paczkę Marlboro, jakby była blachą FBI.
- Na papierosa! - prawie wrzasnęła. - Na papierosa? Jak to, na papierosa?
Zapadła dłuższa, niezręczna cisza.
- Ma pani rację, to nie ma za grosz sensu. Nawet nie palę. - wymamrotał speszony. - Ja... nie... mogłaby pani łaskawie we mnie nie celować? To zbędne i bardzo deprymujące.
- Nie wiem, kim jesteś? Nie wiem, co zamierzasz? Nie mam zamiaru ryzykować, jasne, koleś?
- Brzmi rozsądnie, choć nie czuję się komfortowo, gdy zwraca się pani do mnie per "koleś". Jestem pasażerem, zgaduję, że podobnie jak pani, nieco zdezorientowanym, przyznaję, sytuacja jest dość dziwna... - zagubił się już gdzieś w połowie zdania. - Wiec... co dalej?
- Dziwna? Koleś? Dziwne to są stwory, które biegają po pokładzie. A sytuacja jest po prostu popierdolona.
- Stwory? - nowa irracjonalna informacja dodana do bazy danych, smród ryb, pęknięcia, ciała... pomijając oczywisty fakt, że zwierzęta morskie, które mogły by tego dokonać nie istnieją, część informacji zaczęła się układać w schemat. Nadal brak sensownego połączenia z tygodniowymi trupami i... a tak, kobieta, ciągle tu była i mierzyła do niego z pistoletu. - Nie wiem nic o żadnych stworach, nie byłem jeszcze na pokładzie.
- A gdzie się ukrywałeś?
- Ukrywałem? Ja... może inaczej: byłem w kajucie 2241, potem szedłem wzdłuż korytarza i starałem zorientować co się dzieje, zaglądałem do kajut, tych otwartych, aż dotarłem tutaj, cały czas na tym samym pokładzie. Żadnych potworów, tylko jakiś hologram marynarza... albo cos w tym stylu, nie zdążyłem się przyjrzeć. - wyrzucił na jednym wydechu, uzupełniając wskazywaniem palcem miejsc w których był.
- Jak długo? Jak długo? - zapytała opuszczając lekko latarkę.
- Od przebudzenia do opuszczenia kajuty jakieś czterdzieści pięć minut, od opuszczenia kajuty do chwili gdy wycelowała pani we mnie broń .jakieś dwadzieścia pięć minut - odparł niemal bez zastanowienia.
- Godzina. Matko najświętsza. Godzina! Jak to możliwe?!
- Odległość w przybliżeniu pięćdziesiąt metrów, po pierwszej kajucie, gdzie zeszło mi jakieś dziesięć minut, pozostałe oglądałem dość pobieżnie. Przy zwykłym tempie marszu... akurat w tym nie widzę nic niezwykłego. Bardziej niepokoją mnie szczątki w fazie rozkładu wskazującej, że leżały tam na długo zanim wypłynęliśmy z Miami.
- Wypłynęliśmy z Miami dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć dni temu.
- Z całym szacunkiem, ale najwyraźniej jest pani w szoku… czy coś w tym rodzaju - powiedział spokojnie Tramp, starając się nie dopuścić do własnej świadomości innego rozwiązania. - Minęły dwa dni, w zasadzie niepełne, wiem dokładnie kiedy położyłem się spać a bez wspomagania kroplówkami nie mogłem spać tak długo, jak wynika z pani teorii, a nawet gdyby, mój organizm nie zdradza objawów wyjścia ze śpiączki, to spowodowałoby znaczne wyniszczenie, zacżątki zaniku mięśni… Tak czy inaczej: minęło niecałe czterdzieści osiem godzin, tego akurat jestem pewien, mam na sobie czwartkowe skarpetki, proszę poświecić, są czarne, bez wzoru. - kuriozalność dowodu uświadomił sobie, gdy słowa zostały już wypowiedziane. - Mogę też pokazać datownik w zegarku. - Dodał pospiesznie opuszczając nogawkę.
- Wiem, co mówię! - powiedziała ponurym, twardym głosem. - Ukrywam się na tym statku od ponad dwudziestu dni. Do tej pory natykałam się tylko na trupy, potwory i ludzi, którzy chcieli mnie zabić. To sprawka tego całego trójkąta bermudzkiego, tak myślę.
- Bzdury. - mruknął ze znacznie mniejszym przekonaniem niż by chciał. - Nie chcę pani zabić. Mogę też pomóc uporządkować informacje, których wydaje się mieć pani sporo, choć wnioski, które z nich wyciąga wydają mi się niedorzeczne. - Jego wzrok ponownie spłynął na wylot lufy pistoletu - Rozumiem, że niezależnie od szczegółów, coś nam grozi, więc proszę może najpierw, możliwie szybko, podjąć decyzję, czy ma pani zamiar mnie zastrzelić, czy nie, czas ucieka a stanie pośrodku korytarza nie wydaje mi się rozsądne w tych okolicznościach.
- Z rakietnicy? To tylko pistolet sygnałowy na flary. Znalazłam go w skrytce na pokładzie. - Ujrzał, że broń została opuszczona. - Dobra. Wydajesz się być w porządku. Niedaleko mam kryjówkę. Jeśli chcesz, chodź ze ...
Nie dokończyła. Przerwała w pół zdania wyraźnie czegoś nasłuchując.
Robert rozejrzał się wokół starając się nawet nie oddychać.
Usłyszał to. Stukanie. Jakby ktoś metalowym prętem uderzał o inne metalowe fragmenty. Przybliżało się gdzieś z głębi pokładu.
- Stukacz - syknęła nadal niewidoczna kobieta. - Jeśli chcesz żyć, szybko za mną. I cicho. Ani mru mru.
Pokiwał głową i bez szemrania spełnił polecenie, przemieszczając się za jej głosem. Nazwa "stukacz" niewiele mu mówiła, najwyraźniej została ukuta na poczekaniu, ale strach kobiety wydawał się wystarczająco przekonujący. Przynajmniej na razie postanowił jej zaufać.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline