| - Ty pieprzony skurwlu, ty chędożony przez strzygę chamie, ty… - Cedził przez zęby jeden z poganiaczy koni wpatrując się w Słowika. - Ja Ci dam nierówna! - Krzyknął wskazując na ziemię. - Ona równiejsza niż wygolone cipki najdroższych nierządnic w Harpii! - Darł się na cały głos, wskazując bramę miasta i przy okazji reklamując burdel, trzy ulicę od targu. - Nierówna i tyle. - Powiedział Słowik klęcząc nad parą kości starannie wyrzeźbionych z drewna. Podniósł nawet jedną z nich, przyjrzał się jej dokładnie i wskazał na kilka rowków w budowie. - Nie dość, że droga nierówna, to i kość też kantowana. Gówno Ci zapłacę, boś oszust. - Dodał ściskając pięść na sakiewcę. - CO?! - Pachołek cały poczerwieniał na twarzy, sięgając po zardzewiały nóż przy pasie. - Ty mnie będziesz, w rzyć chędożony najmito, od oszusta nazywał? Ja ci pokażę, gdzie te obelgi możesz sobie… - Slavko! - Ross przywołał chłopaka do porządku. - Oszuście niewydarzony, zbieraj kości i spieprzaj konie napoić! - Słowik wpatrywał się w niego szczerząc zęby. Jego jak zwykle gładko ogolona i poorana bliznami twarz nabrała karykaturalnego wyrazu. - Nierówna i kości kantowane. - Dodał w stronę odchodzącego pochołka. Ten jeszcze pokazał mu obelżywy gest, zanim zniknął między wozami.
Słowik jednak przestał zwracać na niego uwagę, kiedy Ross ruchem dłoni przywołał jego i innych. - Tam patrzcie. - Wskazał na drogę, którą przybyli. - Jacyś konni jadą. - Może się załapiemy z nimi do środka, albo trochę dołożą.
- Może…
Po kilku chwilach zbrojni byli tuż obok nich. Skupieni byli pod czerwoną chorągwią z orłem dumnie rozpościerającym skrzydła. Na czoło wysunął się barczysty mężczyzna z wąsem. Uzbrojony był raczej licho w skórzany pancerz, miecz i kuszę. Raczej posłaniec, niźli ktoś znaczący. - Wy tam, okrzyknąć się i gadać zaraz, co tu robicie! – krzyknął mężczyzna, bez zbędnych ceregieli sięgając po kuszę. Pozostali również wycelowali swoją broń w kupców.
Słowik schylił się za wozem, wyciągając ze skórzanej pochwy swój długi łuk. Drugą ręką sięgnął po strzałę, upewniając się, że to jego, a nie wyszarpana z trupa na trakcie. Klęczący obok w błocie kupiec spojrzał na niego przestraszony. - Może by, panie Słowik najpierw z nimi pogadać? - Wyjąkał. - To idź i gadaj. Mi nie za gadanie płacisz.
Kupiec wziął głęboki oddech, wyglądając trochę zza wozu. - Dobra, dobra, róbcie swoje, ale ani ładunkowi, ani nam ma nic się nie stać, o! I nie zabijać ich jak można, a przekonać, że nie ma co strzelać, bo problem tylko będzie…
Słowik skinął głową, wychylając się zza wozu.
Z napiętą cięciwą, celując w głowę prowadzącego konnych przeszedł kilka kroków, zastawiając swoim ciałem kupca, który nie zdążył czmychnąć za wóz, a teraz sparaliżowany strachem stał tylko wpatrując się w celujące w niego bełty. Obok Słowika pojawił się Elf wołając do tamtego, że są tylko karawaną i jej eskortą. - A wy?! - Krzyknął najemnik. - Bo jak dla mnie to, żeś bandyta pod pięknym sztandarem! Grozisz w kupcom, którzy zgodnie z prawem podróżują po trakcie! Pod murami miejskimi wyciągasz broń! Kto jak nie bandyta, tak robi?!
Słowik w głowie miał odpowiedź. Głupi skurwiel przekonany, że może zrobić wszystko i wszędzie. Dziadyga jakiś na usługach jednego z okolicznych lordów. Nie do wyobrażenia, jak nie znosił tych patałachów.
Ręka, którą napinał łuk zaczęła drżęć trochę z wysiłku, trochę z zamysłu. - Dalej w nich celuj, to mimo woli strzałe wypuszczę i na miejscu trupem położe! Albo jak żeś prawy, to broń Ty i kompani opuście, jak ludzie porozmawiamy!
Kurwa, należy mu się za to od kupców niezła premia. |