Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2014, 16:16   #18
Python
 
Python's Avatar
 
Reputacja: 1 Python jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skałPython jest jak klejnot wśród skał
Wojownik odprowadził malca do powozu. Chłopak wślizgnął się do środka i szeptem pożegnał się z mężczyzną.
Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Ucichła zarówno wyjąca jeszcze parę chwil temu lampa, jak i chrapiący Westerweld. Rekus dokładał do ognia i wpatrywał się w mrok rozmyślając o czymś.
W przeciwieństwie do niego Wojownik nie zamierzał czekać do rana, aby zdać raport. Gdy tylko odprowadził Markusa do powozu, ruszył w stronę Westerwelda.
Obudził go bezceremonialnym szarpnięciem za ramię i gdy tylko przewodnik ocknął się w krótkich żołnierskich słowach opowiedział o tym, co miało miejsce.
- Dziwne - mruknął Westerweld i na dłuższą chwilę zamyślił się.
Wiatr zawiał mocniej i przyniósł ze sobą znajomy Wojownikowi zapach krwi i śmierci. Czyżby karawana, którą dostrzegli zginęła? Czy może to tylko odległy swąd po walce jakiś bestii? Trudno było jednoznacznie stwierdzić, gdyż następny powiek przyniósł już tylko zapach kwitnących drzew i budzącej się po zimowym śnie trawy.
- Miałem sen - zaczął niespodziewanie Westerweld - Czułem, że to sen i chciałem się obudzić, ale nie mogłem. Czułem, że zagraża nam niebezpieczeństwo. Byłem w obozie, a wy wszyscy spaliście. Widziałem, jak Pomroka zbliża się do was. Chciałem krzyczeć, ale mimo wysiłku żaden głos nie wydobył się z mojego gardła. To było przerażające Wojowniku. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałem, a wiesz doskonale, że widziałem i przeżyłem wiele, bardzo wiele. Jednak to uczucie bezradności było potworne. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak potworne.
Wojownik jeszcze nigdy nie widział Westerwelda w takim stanie. Ich szef, najlepszy przewodnik w Thuleport, twórca wszystkich szlaków w promieniu 50 mil, siedział przed nim i był bliski płaczu.
- Czułem, że ta wyprawa to nie jest dobry pomysł - zaczął po chwili już o wiele pewniejszym głosem - Teraz już wiem, że czeka nas ciężka przeprawa. Gdybym tylko mógł, to bym w tej chwili zawrócił. Jestem jednak pewien, że Klingenborg nigdy się na to nie zgodzi. Poza tym takie działanie osłabiłoby pozycję naszej firmy. Musimy, więc mimo wszystko dotrzeć do celu naszej wędrówki i zapewnić wszystkim jej uczestnikom, całkowite bezpieczeństwo.
Od tej chwili Wojowniku masz mieć oko na tego malca. Każde, choćby najmniej podejrzane zachowanie masz mi zgłaszać. Obserwuj też Rekusa. Jest jednym z nas i ufam mu, ale każdy może mieć chwilę zawahania, czy załamania. Teraz idź odpocznij, ja postróżuje.

Reszta nocy minęła spokojnie. Nie wydarzyło się nic, co zakłóciłoby typową rutynę.

Poranek
Gdy tylko wzeszło słońce Westerweld rozkazał zwijać obóz i ruszać naprzód. Trzeba było wykorzystać każdą minutę dnia, aby pokonać jak najdłuższy dystans. Następne bezpieczne miejsce nie dość, że znajdowało się dość daleko stąd, to jeszcze nie było tak komfortowe, jak to dzisiejsze. Od tej chwili przecież wkraczali na teren już całkowicie opanowany przez Pomrokę. Od tej chwili nawet w ciągu dnia mogło się zdarzyć coś co sprawi, że znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie.

Karawana ruszyła. Na przodzie jechał Westerweld z zapaloną lampą, która rozpraszała opary Pomroki i pozwalała im trzymać się szlaku. W środku, tuż przy powozie jechali Rekus i Wojownik. Cały pochód zamykali Jon i Samson, który również dzierżył zapaloną lampę.

Droga była kręta i wyboista. Rozmoknięta w skutek topniejącego śniegu i wiosennych deszczy. Oślizgłe opary Pomroki snuły się przez nią i wielu miejscach zalegały ciężkimi tumanami. Na szczęście światło lampy Westerwelda rozpraszało opary i podróż była spokojna.
Pogoda również dopisywała. Wbrew zapowiedzią i obawą nie spadła jeszcze ani jedna kropla deszczu. Słońce delikatnie przypiekało i dawało tak wszystkim potrzebną nadzieję na lepsze jutro.

Gdy słońce przekroczyło zenit, Westerweld zarządził popas na posiłek. Jon i Samson zajęli się przygotowaniem ognia, a Rekus i Wojownik otrzymali specjalne rozkazy.
- Panowie po waszych raportach odnośnie nocnych wydarzeń, uważnie przyglądałem się drodze. Jestem pewien, że ktoś szedł tym szlakiem nie dalej jak dzień, góra dwa dni temu. Milę stąd na zachodzie znajduję się wzgórze Luupatan. Byliście tam ze mną nie raz. Wzgórze góruje nad okolicą, a w niewielkiej jamie skalnej leżą ukryte moje przyrządy obserwacyjne. Jedźcie tam i rzućcie okiem na okolicę. Czekam na wasz raport.

Zwiad
Wzgórze Luupatan to był znany wszystkim przewodnikom i wędrowcom przez Pomrokę punkt obserwacyjny. Strome wzgórze wznosiło się wysoko ponad okoliczny teren i co ważne nader często Pomroka nie sięgała szczytu. Dzięki temu można było zrobić doskonałe rozpoznanie.
Rekus i Wojownik ruszyli zgodnie z rozkazem Westerwelda ku Luupatan.
Rekus trzymał lampę, która ku jemu zaskoczeniu, gdy tylko ją zapalił zaczęła cicho jęczeć. Przeważnie tego typu dźwięki lampy wydawało po długim działaniu, a nie zaraz po włączeniu. Upiorne wycie sprawiło, że obaj mężczyźni stali się nerwowi i niezwykle czujni.

Podróż na wzgórze zajęła im nie więcej niż kwadrans. Przedzierali się przez Pomrokę sprawnie i bez kłopotów. Gdy dojechali do stóp wzgórza zsiedli z koni i pieszo, prowadząc wierzchowce ruszyli na szczyt. Droga była zbyt śliska i kamienista, aby ryzykować jakąś kontuzję wierzchowców.

Szczyt był czysty, tzn. wolny od Pomroki. Roztaczała się z niego rozległa panorama na zatopioną w mglistych oparach okolicę. Mężczyźni mieli już ruszyć ku niewielkiej jamie, gdzie Westerweld ukrył przyrządy obserwacyjne, gdy ich uwagę przykuł makabryczny widok. Mniej więcej na środku szczytu znajdowała się krwawa plama, a w niej dwie oderwane od korpusu ręce. Reszty ciała nigdzie nie było widać.
Rekus i Wojownik zbadali miejsce zbrodni i w świeżej ziemi zauważyli nietypowe tropy.

Ślady przypominały bażanta lub żurawia, ale było o wiele, o wiele większe. Ślady przez kilka metrów prowadziły w dół wzgórza, po czym się urywały.
 
Python jest offline