Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2014, 06:39   #68
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=b5TVKdcqYWM[/MEDIA]

Ciemny kontur koślawo biegnącej sylwetki po łące zniknął między drzewami. Krasnolud pierwszy dobiegł do skraju lasu i bez zawahania zagłębił się w czarny bór. Eryk z Jostem biegli kilkanaście kroków za nim. Za dnia Bauer odsadziłby z powodzeniem wszystkich niczym rączy jeleń pogoń, lecz nie w ciemnościach nocy i nie w stanie fizycznego wyczerpania. Był ranny. Ktoś inny może i z trudem mógłby utrzymać się na nogach, lecz Eryk potrafił znaleźć motywację i siłę do pościgu. Jost zagryzał zęby z bólu. Unieruchomiona ręka zarywała bólem z każdym podskokiem w temblaku.

Arno widział ze wszystkich najlepiej. Jednak za cholerę nie znał się na tropieniu. Ranny zbieg nie mógł być daleko. A mimo to nie widział nikogo nigdzie. Obrał kierunek, który wyznaczył von Glicke wpadając do lasu i kryjąc sie za przeszkodami gęstych drzew i krzewów. Khazad zatrzymał się nasłuchując. Las stał w ciszy. Widział na kilkadziesiąt metrów całkiem znośnie otoczenie. Lecz poza tym zasięgiem i jemu czarny las był czarną ścianą drzew. Eryk ze Schlachterem mieli jeszcze gorzej. Nie widzieli prawie zupełnie nic. Wiedzieli że niewyraźne kontury należą do ciężko dyszącego ze zmęczenia i złości krasnoluda. Oni, ludzie, wiedzieli, że muszą zapalić pochodnie. Nie było innej możliwości poruszać sie po lesie, inaczej niż po omacku. O tropieniu śladów bez ognia, można było zapomnieć i czekać do rana.

Arno nasłuchiwał. Kurwa. Nic nie było słychać prócz trzaskających gałązek pod butami Biberhofian. Nawet żadne leśne odgłosy nie dolatywały. Jakby mieszkańcy lasu sprali lub wręcz przeciwnie. Obserwowali z zapartym tchem intruzów. Nie było wiatru. Zupełnie. Jakby drzewa wstrzymały oddech. Powietrze był ciężkie, wilgotne i chłodne.

I wtedy zobaczyli.

W oddali, przed nimi, po skosie, daleko w głębi lasu, majaczyły ogniki między drzewami. Poruszały się w kierunku wioski łukiem omijając ich pozycje. Świadomie lub nieświadomie schodząc im z drogi stabilnym tempem sugerującym zdecydowany marsz. Pochodnie? Latarnie? Czy może tylko świetliki? Nie. Jost przełknął ślinę. Żadne świetliki z tak daleka nie mogłyby być tak widoczne. Za daleko. Zresztą ognie nie fruwały. Nie dryfowały. Nie tańczyły jak to w zwyczaju mają owady.

Kurwa, pomyśleli wszyscy mniej więcej jednocześnie. Cokolwiek lub ktokolwiek to był, nie podobał się Chłopcom z Biberhof.







Bert upadł na kolana z twarzą zwróconą w kierunku, w którym ostatni raz widziano oddalającego się Sigmara. Tego prawdziwego, nie przebierańca von Glicke.

- Panie. - wyszeptał Winkel. - Oświecaj drogę, którą mam kroczyć.

I wtedy gawędziarz dostrzegł kątem oka majaczące niewyraźnie ogniki w lesie. Pochodnie? Zupełnie jakby ktoś szpalerem zbliżał się z głębi kniei do wioski, stroniąc od portu. Kilkadziesiąt świateł wyraźnie poruszało się omijając leśne przeszkody, drzewa i krzaki.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline