Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2014, 20:18   #61
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dlaczego?

Cała wina powinna spaść na alkohol. Dziwnym wydało się, że tylko oni skusili się na darmowy pokaz, jednak Eryk to zbagatelizował. Co więcej, rzut nożem w stronę Winkela również w pierwszej chwili uznał za element sztuki, tak jak i lądowanie Frann przed jego skromną osobą. Nawet treści zawarte w przedstawieniu zdawały mu się w tamtej chwili "tylko nieprzyzwoitymi", nie zaś "bluźnierczymi". W ogóle się na aktorstwie nie znał, uznał więc, że dziwne dla niego zachowanie skryby i nietypowe dialogi to właśnie sztuka z wyższych sfer. Tak naprawdę zaczął działać po tym, jak zobaczył zamachującą się Frann.

Wyszarpnął miecz z pochwy i odchylił się na krześle do tyłu, nie zdołał jednak uciec poza zasięg broni - rapier dosłownie zbił mu się pod skórę, prześlizgując się po czaszce. Gdyby się nie odchylił i kąt trafienia był inny, mógłby umrzeć już teraz, z dziurą w głowie i mieczem jeszcze całkiem nie obnażonym. Poleciał do tyłu, rypnął na drewnianą podłogę razem z krzesłem, przetoczył się na bok półprzytomnie, impetem stanął na nogi. Jakby nie patrzyć, taki cios orzeźwia natychmiastowo.

Mocniej chwycił miecz, wypad do przodu na dwa tempa, którego nauczył go Imre, markowane cięcie, pchnięcie, i udało mu się zrewanżować kobiecie, znacząc jej czoło i skroń szpetną raną. Kolejny cios nie był już tak celny, Frann była znacznie ostrożniejsza i odskoczyła, z dużym zapasem, dając sobie chwilę na pozbieranie się. W tym samym momencie Bert zaczął krzyczeć o pożarze, czego w danej chwili Eryk nie rozumiał. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie nawykł on do walki, jednak liczył, że w takiej sytuacji wesprze go nieco bardziej... fizycznie, niż tylko słowami. Jaka korzyść z krzyków? Przecież się nie przestraszą. Nie miał czasu o tym myśleć, ani nawet nie chciał. Nawet upominać druha nie miał zamiaru, ufał, że tamten wie co robi, nawet jeśli on sam tego nie pojmuje.

Kolejny atak demonicy był równie pewny i potencjalnie groźny jak pierwszy, tym razem jednak Eryk nie dał się zaskoczyć i zbił jej ostrze; chciał doprowadzić do zwarcia, przeciwnik był jednak czujny, natychmiast wycofała się, krzyżując jego plany. Gdy tylko zażegnała tę groźbę, wyprowadziła kolejny atak, na tyle szybki i celny, że Eryk nie zdołał go zablokować, ni przed nim uskoczyć, na szczęście jednak rapier uderzył go w ramię samą końcówką, Frann musiała się nieco przeliczyć z zasięgiem, i ostrze jedynie przecięło rękaw Bauera i zadrapało go nie mocniej, niż dwumiesięczny kociak. Kobieta szybko uciekła z mieczem, zanim Eryk zdążył go pochwycić.
Nie było jednak powodu do zadowolenia, Olbrzym z toporem, zazdrosny mąż z karczmy, natarł na niego, trafiając toporem w sam środek piersi, strącając podnoszony do obrony miecz. Bauer zachwiał się, ze wszystkich sił starając się nie wypuścić broni z ręki, nie był jednak w stanie zrobić nic przy drugim ciosie zwalistego mężczyzny, poddał mu się od upadł, powalony impetem potężnego zamachu. Czuł, jakby ktoś go dusił, tyle że od środka. Jedna drżąca dłoń wciąż obejmowała rękojeść, druga bezradnie naciskała na pancerz w miejscu trafienia. Wierzgnął kilka razy nogami, odpychając się od zbliżających napastników. Nie miał pojęcia, co się dział owokół, czy został sam na placu boju, czy zabójców jest więcej, czy ktoś przybiegł im z pomocą. W tej chwili jego świat ograniczał się do krótkiego korytarza przestrzeni między nim, a Frann i Hugmuntem.

Choć dla Bauera trwało to wieczność, stracił dech tylko na moment, a jego upadek był jak potknięcie - szybko się z niego podniósł. Nie stał jednak na pewnych nogach, a sklejone krwią loki dyndające przed oczami nie ułatwiały rozeznania się w sytuacji. Na szczęście ranna Frann chybiła, rapier świsnął obok jego nogi, jednak to tyle, jeśli chodzi o szczęście - kolejny cios Hugmunda ponownie trafił w pierś. Tym razem jednak odbił się od niego, jakby cios trafił w kamień, czy znacznie większy kawał stali. Na twarzach całej trójki widać było zdumienie, ale tylko Bauer zdawał się wiedzieć, co się stało, przynajmniej odrobinę. To była maska, był tego pewien, ale jakim cudem zdołała odbić takie uderzenie? Fakt, że impet zderzenia pozostał i Eryka odtrąciło o dwa kroki, jednak to tylko pozwoliło uniknąć mu kolejnego ciosu, który zadał olbrzym tuż za pierwszym, przenosząc broń nad głową bezpośrednio po odbitym ciosie.

Zdziwienie najwyraźniej magicznymi właściwościami maski nie równało się jednak nijak zdziwieniu, jakie dopadło Eryka w momencie, gdy z wyższego pokładu spadło ciało. Naprawdę zapomniał o reszcie świata przez ostatnie kilka chwil, i padające z hukiem bezwładne ciało było dla niego jak pobudka. Zerknął, nie był to, dzięki niech będą Sigmarowi, żaden z jego towarzyszy, ich zobaczył właśnie górze, całych. Reakcja Hugmunda była jednak inna. Niemalże natychmiast ruszył w stronę schodków, zostawiając Frann i Eryka samych sobie. Dobrze, to ona byłą jego przeciwnikiem. Czas to zakończyć, w ten czy inny sposób...

Oboje byli ranni i ostrożni aż do bólu, nie było już śmiałych wypadów, ryzykownych zamachów. Dla obojga jeden błąd oznaczał koniec. Strącali klingi, obchodzili się mozolnie, tracąc tylko tyle energii, ile było konieczne. Kilka prowokacyjnych uderzeń sztychami, i Eryk zdecydował się zaatakować. Chwycił miecz oburącz i natarł na kobietę, tnąc szybko przed siebie. Przyjęła cios na miecz, jednak impet z jakim Eryk naparł postawił go w roli dyktującego warunki, co skrzętnie wykorzystał. Chciała się cofnąć, naparł mocniej, wyprostował ręce, przechylił się w prawo. Nie wytrzymała, jego miecz był na wierzchu, chciała odskoczyć, wyślizgnąć mu się, nie wyszło. Ciął z całych sił, wbijając klingę głęboko w smukłe ramię aż na bark. Padłą na deski, poruszając niemo wargami. Krew wręcz tryskała z okolic pachy; buty miał już całkiem mokre, gdy jej usta zamarły w ostatnim wdechu.

Bauer oddychał głęboko, rozglądając się. Zobaczył Hugmunda zmierzającego w kierunku Arno. Właściwie to może go teraz zaskoczy, jeśli krasnolud zajmie go walką do czasu, aż łowca się tam doczłapie...

Ale dlaczego? Cały ten statek, scena, sztuka, rekwizyty... tyle zachodu tylko po to, żeby zarżnąć kilku chłopa w porcie dla złota, które mogą mieć tacy podróżni jak oni? I jeszcze sztuka, po co, na co... Żeby czujność uśpić? Po co przyszli do nich w karczmie, to nibymałżeństwo niedoszłe, chcieli wybadać, czy nie biedaki? Ich akurat, nie kogo innego? Były łatwiejsze cele w karczmie, były, nie strilandzcy korsarze może, ale inni byli, padło na nich. Pech? A mo...

Bauer osunął się ciężko na ziemię nim jeszcze zobaczył zaczątki ognia.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 27-04-2014, 21:06   #62
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Jost stał w uchylonych drzwiach karczmy oparty plecami o framugę. Noc była ciepła i wycierający stoły karczmarz nie miał za złe przeciągu. Przynajmniej dobytek mógł się wywietrzyć, po całym dniu pierdzących w stołki przy piwie, rybach i mięsiwie stałych bywalców.

Najpierw Biberhofianin usłyszał głos tak potężny, jakby kto mu prosto w ucho krzyknął co było niemożliwym.

- Pali się tutej!

Krzyk nie powtórzył się a dobiegał od strony lasu z głębi wioski.

Karczmarz i kilku ostatnich gości pospieszyło do wyjścia.

- Pilnujcie interesu! – krzyknął przez ramie do swych niewiast oberżysta.

Czterech Stirlandczyków chyłkiem przebiegło w tamtą stronę. Czyż ratując dobytek i ludzi z płonących zabudowań nie było okazji do umotywowanego szabru? Coraz więcej pochodni pojawiało się między domami. Jost szybko zorientował się, że pośród mieszkańców zapanowała konsternacja. Latali w tę i wewte szukając pożaru. Każdy słyszał, nikt zdawał się wiedzieć gdzie, kto i co... I wtedy Przepatrywacz zobaczył jaśniejącą, może jeszcze nie łunę, ale na pewno nieśmiały blask w porcie, który rozjaśniał czarne niebo i kładł się jasnym odbiciem po mrocznej toni Reiku.

Na dodatek od portu ktoś biegł na złamanie karku. Poznał w bijącej się piętami sylwetce, młodego chłopaczka, którego posłał po Winkela. Z daleka machał rękoma i coś krzyczał. Wkrótce dało się zrozumieć co.

- Zabijajom siem! Aktory zabijajom siem w porcie!

To co przed chwilą było jakby nieśmiałym ogniskiem w oddali, teraz oświetlało spory kawał nieba nad portem. Pożar był zaiste i zupełnie gdzie indziej.








Wieśniak z włócznią cofał się nieznacznie biegając wzrokiem od pochodzącego, bezbronnego von Glicke do Berta z ociekającym juchą mieczem. Szybko podjął decyzję zaraz po tym jak pomarszczona, ogorzała twarz zorana bruzdami wykrzywiła się jeszcze bardziej. Strażnik musiał zwietrzyć smród fekali jaki roztaczał Bert.

- Na Sigmara. – wyszeptał. – Ani kroku dalej! – zebrał się w sobie występując o krok z włócznią skierowaną ku gawędziarzowi osadzając go w miejscu.

Szlachcic cały czas grając oszołomionego, mamrocząc pod nosem, mijając rybaka dotknął odkrytego karku starszego faceta. Wiejski stróż portowy zwiotczał padając bezwładnie. Von Glicke rzucił się pędem ku lasowi.








Arno krztusząc się dymem, który pełzł po pokładzie, nie odrywał wzroku od nóg Hugmunta. Osiłek o tępym wyrazie twarzy zawahał się. Jego topór nie dosięgnął pleców khazada a żeby poprawić musiałby wleźć pod teatralne deski .Ogień zaczynał intensywnie konsumować płótno namiotu sceny. Ściany Sigmarowej komnaty stawały w płomieniach. Dekoracyjne tło załopotało na wietrze niczym płonący sztandar ukazując w porcie oddalające się plecy von Glicke i lezącego na wznak wieśniaka z włócznią.

Hugmunt podjął decyzję natychmiast. Pędem rzucił się wzdłuż burty, wbiegł na stojącą w ogniu rufę i zniknął w płomieniach. Wkrótce plusk wody zdradził krasnoludowi położenie wroga. No chyba, że były to tylko przepalone liny, drabinki i elementy omasztowania okrętu, które spadały na pokład i do Reiku. Jedno było pewne. Przedstawienie kończyło się zaiste teologicznie, jakby to Wielki Teogonista lub sam Sigmar poprowadził rękę Berta, aby obrócił heretycki teatr w oczyszczający stos!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-04-2014 o 21:17.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-04-2014, 16:39   #63
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jost cierpliwie czekał na powrót posłańca (i Berta; miał nadzieję, że ten jednak wróci, chociaż informacji o włamaniu Jost do wiadomości nie dołączył), ale doczekać się jakoś nie mógł, chociaż do portu nie było kilka mil drogi, a tylko minut parę. Albo i mniej, gdy kto miał młode nogi i umiał nimi przebierać.
A ten nie wracał i nie wracał.
- Pewnie się sam na sztukę zagapił i zapomniał, co i komu miał przekazać - mruknął Jost.
Na szczęście pogoda była piękna, wilgoć od rzeki nie szła, wiatr zimny nie wiał, można więc było postać sobie spokojnie w drzwiach i poobserwować szeroko pojętą przyrodę.
Przeraźliwy wrzask "Pali się!" do zjawisk przyrodniczych zdecydowanie nie należał. Jost rozejrzał się w poszukiwaniu osoby obdarzonej takimi płucami. Krzyk gdzieś z daleka dobiegał, a słychać go było jakby jego źródło o krok stało.
Kie licho? pomyślał Jost, gdy obok niego przepchnęli się karczmarz i paru klientów gospody, po czym pobiegli w stronę pożaru. A dokładniej miejsca, skąd dobiegał głos, bo Jost nie mógł wypatrzyć ani dymu, ani ognia. Ale i tak zaczął się zastanawiać, co ratować i dokąd uciekać, gdyby czasem wiocha zaczęła się palić w stopniu większym niż dotychczas widziany.

Chłopaczek, który miał Berta przyprowadzić, wrócił sam. Za to z informacjami, które w pierwszej chwili nie zrobiły na Joscie wrażenia. Teatr to teatr i chociaż Jost po teatrach nie łaził, to i tak wiedział, że w sztukach wszelakich trup nieraz słał się gęsto, a na koniec i tak wszyscy wstawali cali i zdrowi.
Jednak, nie da się ukryć, jego poglądy na całą sprawę nieco się zmieniły, gdy ujrzał czerwony poblask nad portem.
Coś tam się działo, bez wątpienia. I nie wyglądało to na element sztuki.

Jost sprawdził szybko, czy ma przy boku miecz, po czym najszybciej jak mógł pobiegł w stronę portu.
- W porcie się pali! - zawołał. - W porcie!
 
Kerm jest offline  
Stary 06-05-2014, 21:20   #64
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ocuciły go piekące policzki i latająca na boki głowa. Pierwsza myśl, jak zwykle po urwaniu filmu - gdzie ja jestem? Otwiera oczy, i nic nie rozumie. Bujające się przed nim deski, sklejone krwią włosy raz po raz przysłaniające lewe oko w rytmie, w którym jest niesiony, niebezpiecznie blisko ziemi. Do tego wycieńczenie i problemy ze złapaniem tchu. Uderzył niosącego go krasnoluda w plecy, burknął "stój". Stanął z pomocą Arno, pewniej niż się spodziewał, i dopiero teraz zobaczył płonącą łódź, i dopiero teraz przypomniał sobie, całe zajście, fałszywych aktorów, ich rozpoznanie w karczmie, zobaczył ciało Frann na deskach, zobaczył śmiertelny cios Hugmunda, który tylko odepchnął go o krok... Umysł zaczął nadrabiać zaległości szybciej, niż by tego chciał, ale i tak za wolno. Łajba płonęła już cała, musieli się z niej wydostać. Arno chwycił dwa wiadra i podał jedno Bauerowi. Potem zaś kazał mu iść w swoje ślady, i skoczył, tuląc do siebie drewniany kubeł. Eryk rozejrzał się, sięgnął do pochwy - miecz był na miejscu, Arno pomyślał i o tym - i skoczył nie mając wielkiego wyboru.

Przeszył wodę i już nie miał siły, żeby wypłynąć, na szczęście wiadro utrzymywało go blisko tafli, chwila determinacji, zrodzona przez pierwszy alarm paniki, i już oddychał, zbliżał się do stojącego na pomoście Josta. Z jedną ręką sprawną, ale mimo to był bardzo pomocny. Na pomoście dowiedział się dopiero, że Bert zbiegł ze statku goniąc von Glicke, oraz, co gorsza, że ten zabrał Erykowi maskę. Tę maskę, której przed samym sobą, jak i bogami Imperium, przysiągł chronić i dostarczyć w ręce Sigmarytów. Tę maskę, która uratowała mu życie. Bauer na przekór słowom Arno wymacał kurtę szukając znaleziska, na nic.

Nie potrzeba było wielkiej dedukcji, żeby wiedzieć, gdzie uciekał von Glicke. Nie do wody, strażnik został powalony przy zejściu z pomostów, nie do wioski, wszak jak dwóch chłopa z mieczami się gania po wsi, to obu na równi ludność traktuje, i obu straże pochwycić będą próbowały. A więc zostaje las, w którym łatwiej trop i pościg zgubić. Wszyscy trzej pobiegli w tym kierunku co tchu, Prowadził Arno, jako najlepiej widzący.

Bauer, wycieńczony walką, przekraczał granice swojej wytrzymałości, ignorując roztaczający się z kilku miejsc ból i myśląc tylko o tym, żeby odzyskać maskę. Dopiero gdy dostrzegł dwa krążące wokół siebie cienie, zdał sobie sprawę z ofiarności Berta i niebezpieczeństwa, jakie mu groziło. Von Glicke na wojownika nie wyglądał, ale Gerti, zabójczyni, którą spotkali na szlaku, również... Bert z kolei, och, o jego umiejętnościach bojowych Eryk sporo wiedział, i dlatego to o jego skórę powinien troszczyć się najpierw. Nic mu jednak nie było... No, może nie nic, ale przynajmniej miał jeszcze siłę utrzymywać się w pionie o własnych siłach, a to dobrze wróży.

Gdy zbliżyli się do walczących, von Glicke zaczął uciekać w las. Nie brakowało mu wiele, a jeśli zdoła zbiec w gąszcz, nie dadzą rady go znaleźć, nie w środku nocy, nie we czwórkę. A zanim kogoś z miasta z pochodniami ściągną, von Glicke będzie miał nad nimi milę przewagi, jak nie więcej. Musieli dorwać go teraz.

Skąd Bauer brał energię? Nie potrafił tego wytłumaczyć inaczej, niż przychylnością Sigmara, w którego sprawie teraz interweniował i któremu powierzył swoje życie wcześniej, niż mogło mu się zdawać. Dlatego też skupił się na sprawie sigmarowej, na odzyskaniu maski, która nijak zwyczajną maską być nie mogła.
Zwolnił nieco, dobiegając do Berta, i krzyknął.
- Dobra robota!

Chciał poklepać go po plecach, zażartować z jego umiejętności szermierki, wyznać, że nie dopuszczał do siebie jego porażki, ale nie teraz. Nie mógł sobie pozwolić na postój i pogaduchy, priorytetem było teraz odbicie maski. Czy złapie von Glicke żywego, czy nie, to nie miało większego znaczenia. Jak będzie miał szanse odciąć mu łeb, zrobi to z przyjemnością. Jak da radę rozciąć nogę i wbić jego twarz obcasem w ziemię a potem rozbroić i przesłuchać, też bardzo dobrze.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-05-2014, 12:34   #65
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG za super scenki z tej kolejki...


Statek - wcześniej udekorowany, kolorowy, piękny okaz sztuki okrętowej - płonął w najlepsze kiedy strażnik przycisnął Berta lśniącym grotem swojej włóczni. Zbrodniarz wygrał walkę słów, ale sukces Berta uniemożliwił mu zapewne zakrwawiony miecz i zacięty wyraz jego twarzy. Winkel nie potrafił udawać dobrego, nieskalanego złą myślą mężczyzny, bo jego przyjaciel - chłopak, z którym żył w jednej wsi od urodzenia, obok którego dorastał i z którym wspólnie podróżował - leżał martwy na deskach płonącego okrętu. Ciałem musiał zająć się Arno obecnie mający problem w postaci - cały czas sprawnego - olbrzyma. Może to było bardzo samolubne ze strony Berta, może to było niewłaściwe, ale... Winkel pragnął zemsty. Chciał jej dokonać ponad wszystko inne. Nawet za cenę własnego życia.

Kiedy von Glicke otumanił strażnika gawędziarz nie tracił ani chwili. Zdecydował się wykorzystać zbliżający się tłum korzystając ze swojej najmocniejszej broni - ogłady.

- Łapać tego niegodziwca! On powalił strażnika!

Gawędziarz nie zastanawiając się długo, z opuszczonym mieczem, ruszył w pogoń za kolorowym zabójcą. Może i von Glicke był szybszy, ale Bertem kierowała siła, której nawet on nie potrafiłby opisać słowami. Była to rządza tak potężna, tak niebywała, że najmocniejsza chuć wodza plemiennego zwierzoludzi wydawałaby się przy niej delikatna niczym powiew porannego zefirku.

Bert biegł bardzo szybko. Chyba tak prędko jak nigdy dotąd w swym życiu. Dystans do uciekającego skracał się w miarę oddalania od portu. Na skraju lasu von Glicke już wiedział, że nie da rady. Nie miał szans uciec przed zawziętym gawędziarzem. Może rekwizyty zbroi były zbyt ciężkie, może to było coś innego. Aktor zatrzymał się zdyszany i obrócił. W świetle Mannslieba Bert dojrzał błysk długiego sztyletu. Miecz poszedł ku górze, a Winkel zdecydował się wykorzystać pęd pościgu. Zaatakował z całą siłą. Miecz jednak przeleciał nad głową przebranego Sigmara, który w odpowiedzi sztyletem ciął powietrze przed nosem Winkela.


- Dogadajmy się. - zaproponował von Glicke bez agresji, żalu, pretensji czy nienawiści.

- Zabiłeś mi przyjaciela za kawałek drewna! - krzyknął Bert trzymając miecz. - Teraz chcesz gadać?!

- Nie zabiłem. Twój druh żyje. Zasnął tylko. Nauczę Cię jak to robić. I wielu innych niesamowitych rzeczy. - mówił szczerze przebieraniec. - Ani ja, ani ty, nie musimy tu ginąć. Chodź ze mną. - zaproponował.

- Nigdy! - wysyczał Winkel z nienawiścią atakując przeciwnika mieczem.

Każde słowo von Glicke ociekało jadem. Mimo iż gawędziarz nie był w stanie wyczuć w wypowiedziach aktora kłamstwa to wiedział, że nie można mu ufać. Eryk padł na pokład zalany krwią. Nie ruszał się. Nie dychał. Bert był pewien, że już nigdy nie zobaczy przyjaciela. Nie potrafił walczyć, ale mimo to chciał śmierci von Glicke. Nigdy nikt tak bardzo nie zasłużył na jego nienawiść. Winkel nigdy nie czuł do kogoś tak negatywnego, destrukcyjnego uczucia. Za zemstę był gotów oddać życie. Czuł, że to uczciwe w stosunku do martwego łowcy.

- Proszę bardzo... - w głosie szlachcica nie było słychać nuty zawodu.

Walka po kolejnych ciosach pozostała nierozstrzygnięta, ale Bert atakował zawzięcie. W końcu szlachcic dostał płazem miecza w bok głowy i zatoczył się, ale nie upadł. Jego sztylet kolejny raz nadaremnie świsnął przy prawej ręce Berta. Z ciosu na cios z przeciwnika uchodziły siły i mimo iż Winkel czuł, że sam też padłby już dawno z wycieńczenia to nie poddawał się. Wiedział, że Eryk zrobiłby za niego to samo. Z tym, że łowca potrafił walczyć. On nie. Szczęśliwy cios gawędziarza trafił prosto w prawe kolano aktora. Winkel słyszał jak coś chrupnęło w nodze przeciwnika. Von Glicke ledwo ustał, pokuśtykał, krzyknął z bólu klnąc niewyszukanie. Zacisnął jednak zęby szaleńczo atakując.

Cios sztyletu był potężny i ciął lewe ramię gawędziarza aż do kości. Bert krzyknął z bólu na całe gardło, ale... zdecydował się walczyć dalej. Nie zależało mu na drewnianej masce, ale sprawiedliwości musiało stać się za dość. Nawet jakby miał przypłacić to utratą ręki. Nawet wtedy. Kolejny cios Winkela był jednak bardzo powolny i słaby. Przeciwnik bez trudu uniknął atakując zajadle. W oczach von Glicke było widać rozpacz, ale i upatrzoną szansę. Aktor czuł, że musi ją wykorzystać, bo z przetrąconym kolanem nie był w stanie uciekać...

Następny cios mógłby być dla Berta ostatnim jednak Sigmar nie pozwolił aby gawędziarz skonał. Bert nie należał do najbardziej wierzących, nie należał do tych najbardziej prawych, ale bez wątpienia był osobą dobrą. Mimo to czy Bóg miał jakiś interes w ciągnięciu życia kogoś takiego? Wielu było dobrych ludzi, którzy ginęli z dnia na dzień. Widocznie Winkelowi nie był pisany taki los. Sztylet von Glicke z olbrzymią siłą ciął powietrze. Bert chciał odetchnąć z ulgą, ale wracająca do ciała ręka szlachcica uderzyła go solidnie w ramię. Czuł jak wcześniej ranione ramię drętwieje całe od palców aż po biceps.

Następny cios przeciwnika również był celny, ale gawędziarza nie opuszczało szczęście. Sztylet uciął zaledwie mały kosmyk włosów Berta, któremu nie udało się sparować szybkiego ciosu. Winkel musiał się cofnąć pod naporem wroga, który wykorzystał ten fakt do... ucieczki. Von Glicke zaczął panicznie uciekać, a Bert zdał sobie sprawę jak bliski był śmierci. Kuśtykający czarodziej nie potrafiący walczyć niemal pogrzebał go za pomocą sztyletu. Chciało mu się płakać ze swojej bezradności, ale też z powodu tego, że nie pomścił Eryka i wtedy... minął go Arno i Jost. Krasnolud pompował swoimi pieńkowatymi nogami co sił, a Schlachter wcale nie był wolniejszy od niego.

- Dobra robota! - Bertowi zdało się, że usłyszał Eryka.

Obrócił się powoli w momencie kiedy łowca nagród minął go pędem. Eryk był ranny, ociekał krwią, ale... żył! Biegł z lekkim uśmiechem za von Glicke. Ciekawe o czym sobie myślał. Winkel poczuł jak bardzo jest zmęczony. Jego kondycja wysiadła chyba dobry kwadrans temu. Gawędziarz osunął się powoli na kolana chcąc chwalić Sigmara za szczęście jakim dzisiaj go i jego towarzyszy obdarował. I mimo iż był na skraju ciemnego lasu, mimo bólu i opadającej adrenaliny Winkel czuł, że jeszcze pożyje. Wiedział, że musi korzystać, bo zwykły występ, zwykłej trupy aktorskiej może być kiedyś ostatnim w jego życiu. O jedno tylko chciałby Młotodzierżcę prosić. Aby nie musiał patrzeć jak giną jego przyjaciele. Jak ktoś ma umierać to on. Jak nie jedyny to chociaż jako pierwszy…
 
Lechu jest offline  
Stary 07-05-2014, 13:03   #66
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chłopaczek, co z wiadomościami o awanturze z udziałem aktorów przybiegł, zdecydowanie nie doszacował owych informacji.
Nikt nikogo nie zabijał, przynajmniej w chwili, gdy Jost dobiegł do portu, za to na brzegu leżał jakiś człowiek, starszy już, co wyglądał na wioskowego strażnika, z uzbrojenia sądząc. Nie on jednak był ważny (przynajmniej nie dla Josta), ale statek, na którym niby mieli się oddawać rozrywkom jego kompani. A "Raj", wbrew nader atrakcyjnej nazwie, nie wyglądał na miejsce, w którym na kogokolwiek czekały jakiekolwiek przyjemności, nawet jeśli ktoś lubił gorące kąpiele.
- Co tu się, na demony, stało? - spytał, nie oczekując od nikogo odpowiedzi.
- Arno?! Bert?! Eryk?! - krzyknął.
Odpowiedzi się nie doczekał.
- Bert?! Eryk?! Arno? - zawołał raz jeszcze, nieco zmieniając kolejność wypowiadanych imion.
Odpowiedzią była cisza. Jeśli ciszą nazwać można było trzask płomieni pożerających statek i jęczenie staruszka, który najwyraźniej żył i właśnie dochodził do siebie.
- Eryk? Arno?
Trzeciego imienia nie wymienił, bowiem od burty oderwały się dwie sylwetki i do uszu Josta dobiegł plusk. Podwójny plusk.
Jost oderwał się od obserwowania statku i zastanawiania się, czy rzucić się w ogień i spróbować ratować kogo się da i spojrzał w wodę, po czym zabrał leżącemu strażnikowi włócznie i podał ją krasnoludowi.
Po chwili dwaj kompani znaleźli się na brzegu.
- A gdzie jest Bert? - spytał Jost, spoglądając to na ognisko, w jakie zamieniał się statek, to do wody.
- Pobiegł za von Glickem - odparł Arno, rozglądając się na wszystkie strony.

To Arno wypatrzył pierwszy walczącą parę. A Jost, chociaż wolałby w tej chwili leżeć w łóżku, pobiegł za krasnoludem, który (całkiem słusznie) postanowił włączyć się do walki.

Już z daleka widać było, że Bert ma kłopoty. I że ani Arno, ani tym bardziej Jost, mogą nie zdążyć.
Bert zachwiał się, a von Glicke rzucił się w stronę lasu. A kamień, wypuszczony z procy Josta, przeleciał uciekinierowi koło głowy.
- Za nim! - krzyknął Arno, dając chwalebny przykład. Jost pobiegł kilka kroków za krasnoludem.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-05-2014, 15:43   #67
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Hugmunt odpuścił. Nie tego się Arno spodziewał.
Myślał, że zmusi wyższego od siebie do manewrowania w ciasnej, niekomfortowej dla niego przestrzeni albo sam wychodząc jako pierwszy wykorzysta atut pełnego ruchu przy jednoczesnym nieustannym ograniczeniu ze strony Hugmunta.
Ewentualnie oczekiwał prób okrążenia sceny, by wyjść khazadowi naprzeciw.

Nagle Hammerfist zawrócił słysząc głośny plusk spadającego do wody przeciwnika. Musiał dostać się do Eryka. Musiał wynieść towarzysza ze statku i zostało mu na to niewiele czasu.
Ogień postępował z zadziwiającą prędkością, co oznaczało, iż miał jeszcze mniej czasu.

Podbiegł do Eryka i płaską ręką uderzył towarzysza w twarz. Bauer leżał jednak niewzruszony. Czas uciekał.
Arno zarzucił nieprzytomnego mężczyznę na ramię i pobiegł w kierunku burty, gdy nagle poczuł klepnięcie w ramię.

Khazad zatrzymał się natychmiast i pomógł Erykowi stanąć na własnych nogach. W tym czasie zobaczył, że przejście na trap stoi w ogniu, co znacząco utrudniało wydostanie się na powierzchnię.

Mogli skoczyć na molo, ale było zbyt daleko i zbyt wysoko. Mogli też użyć lin do tego celu, ale Arno wolał nie powtarzać swojego wyczynu sprzed zaledwie kilku chwil.
Obawiał się też o swego towarzysza trzymającego się na ostatnich nogach.
Z tego samego powodu nie chciał przebiegać przez ogień. Z resztą obaj nie mieli się najlepiej.

Pozostał skok do wody, ale Bert mógł potrzebować pomocy. O ile walka z Hugmuntem wymagałaby taktycznego podejścia, o tyle na von Glicke nie potrzebował żadnego planu.

Nagle chwycił stojące obok wiadro i podał je Bauerowi, zaś drugie objął dnem do góry.
Musieli jak najszybciej wydostać się na brzeg i dowiedzieć gdzie jest Winkel. Odwrócone wiadra powinny uniemożliwić głębokie zanurzenie i utrzymać ich na powierzchni ułatwiając wyjście.

-To rób, co ja - rzucił szybko, po czym wspiął się na burtę i skoczył na pięty.

-Do Berta! - zawołał w locie.

Gdyby skoczył inaczej, równie dobrze mógłby nie zabierać wiadra. Napełniłoby się wtedy wodą i wypompowane powietrze nie zadziałałoby jak spławik wędki.

Poczuł uderzenie stopami o coś twardego. Czyżby trafił na molo?
Obawy rozwiały się już w ułamek sekundy później, gdy po uderzeniu dalej zapadał się w coś, co było mokre. Woda.
Nagłe szarpnięcie na wysokości klatki piersiowej gwałtownie wyhamowało opadanie, zaś obręcz wlotowa wiadra szersza niż jego dno jeszcze mocniej wcisnęło się w objęcia Arno.

Usłyszał plusk obok siebie, zaś nad sobą zobaczył wyciągniętą dłoń oraz... twarz Josta!

-Dobrze widzieć cię - burknął przyjmując pomoc, po czym obaj wciągnęli Eryka.

-Maskę skurwysyn ten podpierdolić raczył. Spieprzył. Bert gonił go - wyjaśnił naprędce Arno i natychmiast za wskazaniem Bauera rzucili się w stronę lasu.
Kierunek bardzo szybko się potwierdził. To Winkel krzyczał najwyraźniej licząc na ich rychłe przybycie.

Przyspieszyli. Towarzysz w potrzebie!

Nagle dostrzegł ich von Glicke ratując się ucieczką w las!
Hammerfist widząc Berta stojącego o własnych siłach ocenił, że gawędziarz będzie żył i w tej chwili nie potrzebuje ich pomocy, więc khazad nie zwolnił nawet przez chwilę.

Wysoko nad głową khazada przeleciał kamień, po czym świsnął przy uchu uciekającego Glickego. Choć trzeba było przyznać, iż kuglarz stracił nieco na prędkości. Bert musiał go solidnie poharatać.

Arno liczył dodatkowo na to, iż magik jeszcze bardziej zwolni musząc uważać, by nie potknąć się o żaden wystający konar, natomiast krasnolud nie musiał być tak uważny. Widział wszystko niemal jak za dnia.
Gdyby Grungni dopomógł, to Glicke wyłoży się w ciemności.

Jeśli będzie okazja ku temu, khazad spróbuje ogłuszyć przeciwnika. Przecież jakoś trzeba było wyeliminować Hugmunta, a Mistrz w potrzebie byłby najlepszą przynętą.
Gdyby jednak okazja się nie nadarzyła, to z prawdziwą przyjemnością trzaśnie przeciwnika z całej siły, jaką go Grungni obdarzył.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-05-2014, 06:39   #68
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=b5TVKdcqYWM[/MEDIA]

Ciemny kontur koślawo biegnącej sylwetki po łące zniknął między drzewami. Krasnolud pierwszy dobiegł do skraju lasu i bez zawahania zagłębił się w czarny bór. Eryk z Jostem biegli kilkanaście kroków za nim. Za dnia Bauer odsadziłby z powodzeniem wszystkich niczym rączy jeleń pogoń, lecz nie w ciemnościach nocy i nie w stanie fizycznego wyczerpania. Był ranny. Ktoś inny może i z trudem mógłby utrzymać się na nogach, lecz Eryk potrafił znaleźć motywację i siłę do pościgu. Jost zagryzał zęby z bólu. Unieruchomiona ręka zarywała bólem z każdym podskokiem w temblaku.

Arno widział ze wszystkich najlepiej. Jednak za cholerę nie znał się na tropieniu. Ranny zbieg nie mógł być daleko. A mimo to nie widział nikogo nigdzie. Obrał kierunek, który wyznaczył von Glicke wpadając do lasu i kryjąc sie za przeszkodami gęstych drzew i krzewów. Khazad zatrzymał się nasłuchując. Las stał w ciszy. Widział na kilkadziesiąt metrów całkiem znośnie otoczenie. Lecz poza tym zasięgiem i jemu czarny las był czarną ścianą drzew. Eryk ze Schlachterem mieli jeszcze gorzej. Nie widzieli prawie zupełnie nic. Wiedzieli że niewyraźne kontury należą do ciężko dyszącego ze zmęczenia i złości krasnoluda. Oni, ludzie, wiedzieli, że muszą zapalić pochodnie. Nie było innej możliwości poruszać sie po lesie, inaczej niż po omacku. O tropieniu śladów bez ognia, można było zapomnieć i czekać do rana.

Arno nasłuchiwał. Kurwa. Nic nie było słychać prócz trzaskających gałązek pod butami Biberhofian. Nawet żadne leśne odgłosy nie dolatywały. Jakby mieszkańcy lasu sprali lub wręcz przeciwnie. Obserwowali z zapartym tchem intruzów. Nie było wiatru. Zupełnie. Jakby drzewa wstrzymały oddech. Powietrze był ciężkie, wilgotne i chłodne.

I wtedy zobaczyli.

W oddali, przed nimi, po skosie, daleko w głębi lasu, majaczyły ogniki między drzewami. Poruszały się w kierunku wioski łukiem omijając ich pozycje. Świadomie lub nieświadomie schodząc im z drogi stabilnym tempem sugerującym zdecydowany marsz. Pochodnie? Latarnie? Czy może tylko świetliki? Nie. Jost przełknął ślinę. Żadne świetliki z tak daleka nie mogłyby być tak widoczne. Za daleko. Zresztą ognie nie fruwały. Nie dryfowały. Nie tańczyły jak to w zwyczaju mają owady.

Kurwa, pomyśleli wszyscy mniej więcej jednocześnie. Cokolwiek lub ktokolwiek to był, nie podobał się Chłopcom z Biberhof.







Bert upadł na kolana z twarzą zwróconą w kierunku, w którym ostatni raz widziano oddalającego się Sigmara. Tego prawdziwego, nie przebierańca von Glicke.

- Panie. - wyszeptał Winkel. - Oświecaj drogę, którą mam kroczyć.

I wtedy gawędziarz dostrzegł kątem oka majaczące niewyraźnie ogniki w lesie. Pochodnie? Zupełnie jakby ktoś szpalerem zbliżał się z głębi kniei do wioski, stroniąc od portu. Kilkadziesiąt świateł wyraźnie poruszało się omijając leśne przeszkody, drzewa i krzaki.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-05-2014, 19:51   #69
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- To chyba nie do końca to na co liczyłem… - powiedział Bert do siebie z lekkim przestrachem patrząc w stronę poruszających się w oddali ogników.

Po chwili zastanawiania się Winkel wyrzucił miecz w las i ruszył w stronę osady. Musiał w miarę szybko dostać się do zielarza - tego samego, którego odwiedzał już wraz z Jostem. Nie wiedział jak poważne są jego rany, ale czuł się okropnie. Niejeden mniej opanowany już by panikował, że do grobu lada chwila trafić może. Oby tylko znachor był w domu…


Kiedy gawędziarz się oddalił zauważył grupę zbrojnych wieśniaków z warczącymi psami na uwięzi. Winkel lekko wystraszony niepewnie ruszył w wyznaczonym kierunku podejrzewając, że będzie musiał przejść obok śliniących się bestii. W pewnym momencie oba potwory zaczęły szarpać swych właścicieli w kierunku Berta.

- Panowie! - powiedział oddalając się od śliniących się psów. - Zabierzcie te bestie okrutne! To nie wypada na niewinnych ludzi monstra napuszczać! Ja do zielarza muszę!

- Co tak śmierdzi?! - krzyknął krzywiąc się jeden z mężczyzn pociągając nosem i rozglądając wokoło na ile pozwalał blask pochodni.

- Co tu robisz i kim jesteś?! - zażądał odpowiedzi ostro bez ogródek ten wyglądający na przewodzącego tuzinowi mężczyzn i wyrośniętych młodzianów.

- Jestem podróżnikiem, który podstępem został zaatakowany przez grupę zbirów! - powiedział Winkel z lekkim wyrzutem, że kapitan brygady od razu tego nie dostrzegł. - Nie widzi jegomość?! Cały pokrwawiony jestem! Muszę do zielarza! Słabo mi... - Bert delikatnie gestykulował co było utrudnione przez wcale nie udawany ból. - Ja nie wojownik. Nawet broni nie mam! Z bólu żem się posrał...

- W lesie? - dowódca ściągnął krzaczaste brwi.

- Tam. - któryś ze strażników wskazał ręką.

W oddali na skraju lasu, między drzewami, migotały światła. Bert obawiał się o swoich przyjaciół. Miał nadzieję, że nic się im nie stanie. Gawędziarz nie czuł się - ani nie wyglądał - najlepiej. Z każdą sekundą coraz dotkliwiej odczuwał niedawno otrzymane rany.

- Pochodnie? - marynarz trzymający psa na powrozie przeniósł wzrok na kapitana.

- Ilu ich jest? Co to za zbiry? - szefa straży bardziej interesowało bezpieczeństwo wioski niż krzywda obcego. - Mów chłopcze!

- Było ich kilku, ale zbiegli w las. Moi towarzysze pognali za jednym, ale chyba nie znajdą niegodziwca. - powiedział Winkel odchodząc. - Powodzenia Panowie. - dodał ruszając w swoją stronę.

- Kilku powiedział! Dalej! - z warczącymi psami tuzin strażników pognał przez trawy do lasu.

Winkel ruszając dalej widział blask płonącego na uboczu portu statku. Ludzie, którzy zebrali się wokół pilnowali aby nie zajęło się molo nie przejmując się płonącą, mieniącą się różnymi barwami, łodzią. Jedna z przechodzących kobiet wydała się mniej zajęta niż reszta więc chłopak zdecydował się wypytać o zielarza. Był już u niego, ale w sumie nic o nim nie wiedział.


- Witam piękną Panią. - powiedział z pewnej odległości ranny gawędziarz.

- Czego chcesz chłopcze? - zapytała najwyraźniej zaalarmowana smrodem niewiasta.

- Chciałem dowiedzieć się którędy do zielarza. Ranny jestem, jak widać. Jak zwą tego człeka?

- Wołają na niego Ignut. Tam jest jego dom i pracownia. - kobieta pokazała ręką.

Winkel skinął głową w geście podziękowań i ruszył we wskazanym kierunku. Z dotarciem na miejsce nie miał problemu, ale gorszym było, że musiał zająć się nie tylko ranami, ale też biegunką, na którą w ferworze walki niemal nie zwrócił uwagi. Potrzebował dobrego zielarza, najlepiej chirurga i czegoś na sraczkę. Może węgiel drzewny będzie w porządku? Bert pamiętał jak jego babcia podawała mu zwykle coś takiego na takową dolegliwość…
 
Lechu jest offline  
Stary 16-05-2014, 15:52   #70
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zabawa w chowanego. Coś takiego było dobre w Biberhof, gdy był chłopcem, ale nie teraz - w środku lasu, w głębokich ciemnościach.

- Cicho! - syknął Jost. - Stać i nie ruszać się.

Sukinsyn musiał gdzieś się przyczaić, w jakimś wykrocie. Dopóki się nie ruszy z miejsca, to guzik usłyszą. A nawet z pochodnią w garści trudno wypatrzeć kogoś, kto się w krzakach zaszyje. Można go o pół metra minąć i nic.
A lasu nie podpalą, by go jak zwierza z kryjówki wypłoszyć.

Oparty o pień sosny, starając się jak najciszej oddychać i ignorując ból ręki, usiłował spośród dochodzących do niego dźwięków wychwycić jakiś, nie pasujący do nocnego życia lasu.
Problem na tym polegał, że las się zachowywał niczym truposz, co oddychać nie chciał. I nawet wiatr nie raczył poruszać gałęziami.
Całkiem jakby się przestraszył świateł.
Kie licho tam lazło? Bo raczej nie mutanty, które światła nie potrzebowały, czego im Jost w tej chwili pozazdrościł, podobnie jak i krasnoludowi.
Sojusznik, czy wróg? Jeśli to drugie, to lepiej było siedzieć cicho w lesie. Jeśli to pierwsze, to Bert niech pomoc z pochodniami przyśle.

- Wiecie co... Chodźmy poprosić o pomoc - powiedział Jost. - Tam jest tylu z pochodniami. Pożyczymy jedną. Albo... Powiemy im, że ścigamy mordercę. Może nam dadzą kilku ludzi. Co wy na to?

Plan miał prosty. Jeśli ten magik czy kuglarz, o którym wspomniał Arno, był gdzieś w pobliżu, powinien usłyszeć, o czym się mówi. Dość trudno odróżnić, czy odchodzą dwie, czy trzy osoby. Wystarczy odejść i zostawić jedną osobę, a może kuglarz da się nabrać...


Plany to do siebie mają, że często biorą w łeb.
Ledwo Jost i Eryk odeszli kilkadziesiąt kroków, a już Jost usłyszał wołanie Arno.
Raczej nie sądził, by krasnolud czegoś się przestraszył. A może usłyszał zbiega? Szedł za nim, bo tak można było sądzić po odgłosie łamanych gałęzi? Co tym razem wymyślił?

Jost zrobił jeszcze kilka kroków i stanął bez ruchu.
Szczekanie psów, kroki w jedną stronę, kroki w inną stronę. A co, jeśli kuglarz znał sztuczki, pozwalające na udawanie odgłosów, na mamienie słuchu tych, co go poszukiwali? Może stale siedział w jakichś zaroślach, a oni, jak głupcy, rozłazili się w różne strony, oddalając się od poszukiwanego mężczyzny?
Po raz kolejny żałując niecelnego strzału z procy Jost zamienił się w słuch. I tym razem usłyszał coś jeszcze - cichy szmer kroków, całkiem jakby ktoś chyłkiem usiłował się oddalić.

Jost, starając się iść jak najciszej, ruszył w ślad za owymi cichymi krokami. I chyba miał rację, bo gdy pod jego butem pękła sucha gałązka, tamten ktoś, za któym szedł, przyspieszył.
I nagle Jost usłyszał szczęk oręża. I głośne "Tutaj!" Eryka.
Ruszył w tamtą stronę jak najszybciej mógł, nim jednak zdążył dobiec, rozległ się krzyk śmiertelnie ranionego człowieka.
Na szczęście nie był to Eryk...

- Przeszukajmy go - zaproponował Jost. - I zabierzmy ciało ze sobą.

Sądząc z odgłosów ktoś zamierzał przeszukać las. I lepiej było (przynajmniej zdaniem Josta) ruszyć temu komuś na spotkanie, niż uciekać.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172