Victoria o muerte, pomyślał Marco kładąc się za kawałkiem zwalonego pnia na skraju rowu przeciwpożarowego. Plecak zostawił kilka metrów z tyłu, pod drzewem, na które wspięła się Paula. Skinął głową Buckowi i Antonio, ukrytym po drugiej stronie rowu. Niebawem zaś dostrzegł ujadające psy i Fumadores. Wychylił się zza pnia połową usmarowanej błotem twarzy, poprawiając opartą na gałęzi lufę. Teraz widział już wszystkich, kropka celownika przesuwała się między jednym a drugim. Rów był nierówny i wąski, tamci nie mieli innego wyjścia jak iść kolumną. Trzydzieści-czterdzieści metrów, w sam raz, jeśli podeszliby bliżej, mogliby ich wypatrzeć. Psy już wyczuły niewidzialne dla swych panów zagrożenie, wyrywały się do przodu.
Rozbrzmiał strzał ze snajperki. Ruiz widział już, że Paula wali w idących na przedzie. Pół sekundy później sam wdusił język spustu. Nie patyczkował się. Miał wygodną pozycję a lufę opartą na stabilnym podłożu. Na tym dystansie Arasaka była równie dobra co RKM. Marco, trzymając spust, przesuwał kropką celownika po całej grupie Fumadores, skupiając się jednak na tych idących z tyłu. Spadek terenu na szczęście sprawiał, że ci z przodu nie zasłaniali całkiem pozostałych.
Czterdzieści pocisków i nieskończenie długie trzy i pół sekundy później rozbrzmiał głuchy dźwięk pustego magazynka. Ruiz schował się za pniem by zmienić go na pełny.
Nie łudził się, że skoszą wszystkich. Jeden czy dwóch zdąży uskoczyć w zarośla. Dlatego zamierzał natychmiast przeczołgać się kilka metrów w głąb lasu i tam zająć upatrzoną wcześniej pozycję za drzewem. Victoria o muerte. |