Gdy Gerfyn zgłaszał się na ochotnika, sądził, że wykonanie zadania będzie szybkie i proste. Jakże się przeliczył. Zadanie wiązało się bowiem nie tylko z negocjacjami, ale też z czekaniem, chodzeniem, czekaniem, dobijaniem się do bram i jeszcze raz czekaniem. W końcu jednak, pomimo lekkiego zmęczenia, irytacji i uszczuplenia zapasów gotówki, jakie powierzyli im kupcy, dostali się przed oblicze człowieka, na którego pomoc liczyli. A liczyli tym bardziej, że głupio by było teraz wrócić do karawany i powiedzieć, że wydali część złota zupełnie bez pożytku.
- Witam Szanownego Pana Oficera - rzekł kapłan z ukłonem, nie próbując nawet ukryć obcego akcentu. - Jesteśmy wędrownymi uzdrowicielami - powiedział wskazując na Marinę. W tej chwili uderzyła go też absurdalność całej sytuacji. On rzeczywiście był uzdrowicielem, skrybą i nade wszystko kapłanem. Co, na Wielkie Słońce, podkusiło go, żeby wyprawiać się przeciwko zbójcom? No cóż, głupi był i tyle. Może ostatnie przygody nauczą go trochę rozumu. Nie uzewnętrzniał jednak swoich przemyśleń, tylko mówił dalej: - Wędrowaliśmy razem z karawaną, korzystając z jej ochrony, boć czasy niebezpieczne i chcieliśmy, jako i kupcy, zawitać do Yspaden. Odmówiono nam jednak możliwości wejścia w obręb murów miejskich. Przybylim tedy do Szanownego Pana, bośmy słyszeli, że Pan tu wyższy szarżą i że podjąć decyzję o wpuszczeniu może. Problemów sprawiać nie będziemy, bo kupcy planują się co rychlej zaokrętować i ruszyć dalej. Kupcy przygotowali się do wpłacenia kaucji, jako gwarant, że nie będą żadnych niepokojów w mieście powodować. A gdyby jej nie zdążyli odzyskać przed wyjazdem, to cóż, będzie w dobrych rekach, na pewno na zmarnowanie nie pójdzie.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |